Dwie kolacje na jednej ulicy
I to kolacje, którym nie dałem rady. Pokonały mnie! Takie były olbrzymie choć przepyszne, że zjadłem zaledwie połowę.
Pierwsza miała miejsce w znanej restauracji u Jean Jean’a, który jest mistrzem w przyrządzaniu langust. Mała, wąska uliczka Przy Starych Fosach to knajpka przy knajpce. Wszystkie oczywiście wychodzą na ulicę i żaden samochód, a nawet skuter, się nie przeciśnie. Jean Jean zajął niewielki placyk pod odbudowywanym domem Tino Rossiego. Wystawił 10 stolików i przez całą niemal dobę ma tłok. My mieliśmy rezerwację więc szliśmy na pewniaka ale widzieliśmy licznych rozczarowanych, którzy w tę sobotę langusty nie skosztowali.
Usiedliśmy więc i zamówiliśmy langustę średniej wielkości. Do niej różne sałaty i wino rose gris. Wino i drobne przegryzki znalazły się na stolę błyskawicznie. Za to langusty nie było widać wiele czasu. Zdążył nawet spaść deszcz, przed którego grubymi kroplami schowaliśmy się pod własnym parasolem, co wzbudziło podziw reszty gości i kelnerow.
Po pół godzinie przyszedł kelner, przyniósł kolejna butelkę i powiedział, że wino mamy za darmo jako przeprosiny za długie oczekiwanie. Jean Jean jest bowiem mistrzem i widząc, że kuchcik „sknocił” naszego skorupiaka, wyrzucił langustę (ciekawe kogo obciążył kosztem?) i kazał piec nową.
Po kolejnych 20 minutach dostaliśmy półmisek, na którym na obfitej porcji spaghetti leżały dwie gigantyczne połówki langusty. Powiedziano nam, że to właśnie jest średnia wielkość. Tylko półtora kilograma.
Skorupiak był pyszny. Ale nawet pomoc Basi nie pozwoliła zjeść dokładnie całe danie.
Tuż przed północą rozległy się dźwięki Marsylianki i w tak muzyki zszedł ze schów pożarowych korpulentny ubrany na czerwono młody człowiek. Miał charakterystyczną opaskę (też czerwoną) na czole i nawet czerwone buty. To był Jean Jean. Powitał go huragan braw ze wszystkich pobliskich restauracji. Wystrzeliły rakiety i wszyscy zaczęli śpiewać. Wówczas uświadomiliśmy sobie, że to 14 Lipca czyli święto narodowe Francji.
Druga kolacja była w restauracji Muraccioli kilka domów dalej. Tu podawane są tylko dania korsykańskie. Zamówiliśmy więc bouillabaise corsu. Zanim kociołek z gęstym gorącym płynem znalazł się na naszym stoliku podano przekąskę: eperlants , to maleńkie 2 – 3 cm rybki (a właściwie narybek) przyrządzone na chrupko jak frytki. Były pyszne ale sycące. Gdy wjechały na stół półmiski i kociołek z bouillabaise zrozumieliśmy, że tego wszystkiego nie zmożemy.
Zupa była aromatyczna, gęsta od wywaru z wielu różnych ryb i szafranowa. Obok grzanki, które nacieraliśmy wielkim czosnkiem nabitym na widelec i maczaliśmy w miseczce z sosem rouile. Na wielkim półmisku obok kociołka leżało 7 ryb. Pieczone i duszone. A wszystkie przyprawiane ziołami i polane korsykańskim brązowawym sosem. Takiej porcji nie dałoby rady nawet rodzina znana z obżarstwa czyli Gargamela, Gargantua i Pantagruel. Basia i ja też poddaliśmy się w połowie. Nie pomogło nawet naprawdę pyszne wino rose gris. Kelnerzy patrzyli na nas z politowaniem.
Komentarze
Dzień dobry Blogu!
Ciepło, popaduje, ale tylko u nas, w górach. Młodzi mają piękną pogodę, wczoraj dopłynęli prawie do Aarau, Ren już niedaleko. Wieczorem muszą wrócić do Berna, a jutro z rana odbierają „kolonistów” na lotnisku w Genewie. My zaś już dziś oczekujemy gości z Polski (rodzina). Moja aktywność na blogu ulegnie znacznemu ograniczeniu.
A tutaj słynny ze spaghetti z langustą szef z synem
‚Moja aktywność na blogu ulegnie znacznemu ograniczeniu.”
Nemo, opiekuj się gośćmi jak najdłużej!
dzień dobry …
zawsze mam problem w restauracjach a latem szczególnie bo mnie w zasadzie wystarcza przystawka za danie .. fajnie chodzić do knajpek w większym gronie bo mogę wtedy spróbować różnych dań od biesiadników bez konieczności zamawiania wielkiej porcji ..
upał straszliwy .. rano poszłam tylko do sklepu bo na bazarek było mi za daleko dzisiaj …
nemo czyli rodzinnie będzie … 🙂
Gospodarzu-Gargantua i Pantagruel to nie małżeństwo,to ojciec i syn.
Nemo-przystojny chłopak z tego syna 😉
Dzień dobry 🙂
kłania się Jotka. Z myślenia magicznego wyszło mi po pierwsze primo, że powinnam się odezwać. A po drugie primo, że trzeba zmienić nick.
A było tak. W weekend mieliśmy tu bardzo miły mini zjazd blogowy. W drodze od Żaby do domu przyjechała Dorota z Dagny i Pepegor z Laurą. Było niezwykle miło. I wiadomo, że rozmawiało się również o Blogu.
Kulinarnie towarzystwo poczuło się dopieszczone i usatysfakcjonowane. Dziewczyny przetestowały hale jeździecką w sąsiedniej wsi. Kapielisko nad jeziorem zostało jedynie obejrzane z powodu niedzielnego deszczu.
Dzisiaj rano dostałam paczkę z książkami Polityki, w tym serię tegorocznych kryminałów. Czyli znów myśli pobiegły w stronę Blogu. 🙂
Ale zanim dostałam książki, piłam kawę na tarasie, z kubka Polityki. Potrącony stolik, kubek potoczył się po kamiennych schodach i rozbił 🙁
Czyli trzeba zmienić nick 😉
Kłaniam się wszystkim blogowym Przyjaciołom, życząc miłego dnia 🙂
Danuśko, dzięki za uwagę. Korekta zrobiona. Upał źle działa na pamięć. A Mistrz Rabelais pewnie mi wybaczy. Zwłaszcza, że jego księga stoi na froncie biblioteki i czytana jest przez wszystkie pokolenia rodziny.
Gospodarzu-wszystkie Twoje korsykkańskie relacje czytam ze szcególną uwagą,bo przed nami miła,wrześniowa perspektywa podróży na ową wyspę 🙂
Dzień dobry
U nas upalnie i pochmurnie – trochę jak w zacienionej szklarni. Duszno. Okres wędrówek wakacyjnych, wizyt rodzinnych, letniej wędrówki ludów. U Żaby ludzie przyjeżdżają, wyjeżdżają, mała Ala jeździ w soboty i niedziele – czyli młyn. U Haneczki też dzieci wakacyjnie, przyjaciele przejazdem, w robocie dzisiaj otwarcie wystawy „Gniezno – miasto królów”, czyli też młyn. W dwóch blogowych rodzinach szykują się śluby i weseliska z początkiem września, czyli młyn do potęgi. U Pyry pakowanie Mlodszej i psa na 3 tygodniowe szwendanie się po górach – mają zamiar z koleżanką przejść granią wszystkich Beskidów – ew. darować sobie Beskid Niski, gdyby czasu brakowało.
Fajnie, że Dzieciaki Nemo mają pogodę i przygodę, bo opieka nad młodzieżą z wakacyjnym luzem w tle może im dać w kość.
Ciekawe, czy Nisia ustawiła już wszystkie książki i durnostojki; trochę mało zagląda do nas.
Gospodarzu – jak się je langustę podaną w połówkach? Chodzi mi o technikę rdzenia sobie z potworem.
Owszem, niewiasta na zdjęciu przypomina żonę Gargantui, Badebekę (twarz ma lubą, śnieżniejszą od mleka i hiszpańską kibić), ale skoro to Gargamela to pan Piotr Tęgopustem jest – zdrowy kpiarz, zaglądający do dzbana tak chętnie jak mało kto na świecie, bo też i jadaa rad słono i korzennie. K’czemu ma zazwyczaj dobry zapasik magenckich i bajańskich szynek, siła wędzonych ozorów, obfitość kiszek i solonej wołowiny z musztardą 🙂
Wyborna strawa, wyborna lektura, a ja bzdury wypisuję, pomny tego, że Gospodarz bardzo mi Mistrza Rablais przypomina. Poza tym i tutaj jest gorąco i w dodatku ciemno 🙂
Pierwsza langusta pewnie zmokła. Paradoks. Jestem głodny jak małżeństwo morskiego wilka i klaczy 🙂
Danuska bede po sasiedzku. Na poczatku wrzesnia lecimy na Sardenie.
Langusta na upały – śnieżnobiały sorbet cytrynowy na deser. Już po paru kęsach zaczynamy pomrukiwać po francusku, po uczcie jesteśmy gotowi na podbój Europy. Przepis na papierowy kapelusz znało każde dziecko, a teraz? Szkoda słów. To dlatego pijemy coraz więcej wina.
Pyro-jak widać na filmie przesłanym przez Placka potwór łatwo wyjmowalny ze skorupy 🙂
Elap-to może zrobimy jakiś mini zjazd sardyńsko-korsykański 😀
Alicja ma chyba Twoje namiary,to poproszę,aby mi przesłała.
A ja szcZególnie muszę uważać,by nie połykać liter,bo potem wychodzi jakieś seplenienie 😉
Danuśko, Placku – właśnie z ciekawością obejrzałam. Ta sałatka szczególnie interesująco nie wygląda, tzn łatwiej chyba byłoby wyjadać z jakiejś salaterki, niż z segmentowanej skorupy. Mięso z homara kiedyś jadłam z jakiejś konserwy (homar, cytryna, majonez – tak podano) langusty do tej pory nie. I jak to ze mną – wolę, żeby z talerza na mnie żadne oczka nie patrzyły i czułki nie machały.
Najważniejszy jest parasol
Są podane narzędzia czyli nóż, widelec, szczypce i szpikulce. Z nóżek się wysysa głośno i ze smakiem. Trudno zostawić choć kęs, bo to naprawdę bardzo smaczne. U nas został więc niemal cały makaron a aromatyczne mięso pochłonęliśmy.
Danuśko, dostaniesz na Zjeździe wszystkie nasze wizytówki i adresy, byś nie musiała szukać tych miejsc, które warto odwiedzić.
Piotrze – z przykrością informuję, że Danuśka w tym roku przedkłada dobry klimat nad dobre (nasze!) towarzystwo.
Pisałam już o ruszającym Festiwalu Dobrego Smaku. Dzisiaj dowiaduję się, że w jesieni powstanie szlak dobrej kuchni – po Poznaniu i Wielkopolsce i że od dwóch lat MR prowadzi akcję „Smaczna Wielkopolska” – mają na dzisiaj 45 uczestników – producentów, hodowców i kucharzy i wprowadzili znaczek – czapkę kucharską w przewodnikach po gospodarstwach agroturystycznych i miasteczkach. Jeżeli ktoś natknie się na taki znaczek to znaczy, że trafił tam, gdzie gotują tylko z naturalnych, miejscowych produktów, tradycyjne wielkopolskie potrawy. I że tam smacznie i bezpiecznie.
Pyro, Danuśka (10.51) zdąży i na zjazd i na Korsykę 🙂
Do wyposażenia, prócz specjalnych sztućców itp. przyrządów, niektóre restauracje dodają gustowne śliniaczki.
Żabie Błota,jak co roku,na Łasuchów czekają,
oni zaś silną grupą na Zjazd przybywają.
Czasem jednak,mimo chęci najlepszych,
nie wszyscy na miejsce docierają.
I łzy rzewne z tegoż powodu z twarzy ocierają 🙁
Pyro,Barbaro-na wakacje wyjeżdżam dopiero 8 września,a na Zjeździe
nie będę z powodu rodzinnego spotkania przewidzianego 1 września.
Piotrze-oczywiście z przyjemnością skorzystam z zestawu dobrych adresów 🙂 Może umówimy się jakoś między Bugiem,a Narwią ?
Napiszę do Ciebie maila w tej sprawie.
brawo dziewczyny za medal … 🙂
Mało aktywna jestem, bo raz że część książek i bubelotów wciąż leży na podłodze i czeka na zbawienie, dwa – jakaś taka jestem niepozbierana ostatnio, aż mi głupio. Muszę podjąć jakieś zobowiązanie noworoczne czy cuś.
Pytał mnie lubelski Irek, czy wypada mu przyjechać na Zjazd Łasuchów. Myślę, że dobrego towarzystwa nigdy dość. Zaagitowałam Kolegę. Przyjedzie. Ja też, z powodu zmiany planów Daru.
Nisiu-bon courage !
Różne zestawy do zmagania się z owocami morza.
Takie dziwne szczypce „pince a escargots” to do ślimaków :
http://www.delamaison.fr/couvert-crustace-c-67_1504_1513.html
A propos Zjazdu, to zawsze i wszyscy są zapraszani, czyż nie?
Jasne, że wypada przyjechać, ktokolwiek może!
Wstajemy powoli, oj, przydałyby sie dwie łazienki 🙄
Śniadanko i pod żagle, pogoda jak drut!
Miłego dnia wszystkim.
Któraż ach, któraż
tej ziemi córaż
ma taki kuraż,
by zjeść ten furaż,
co Gospodarza
wielkością zraża?
Porcja po zbóju,
jedz, Gargantuju!
Ksiądz Baka to przy mnie pikuś.
Wielkością poraża,
ale nie zraża.
Taka uczta co wieczór
się wszak nie zdarza !
Langusta łypnęła
na Gospodarza
i rzecze: spoko !
Jutro tylko kawa,
croissant i plaża !
Ach, ci mężczyźni! Przecież tydzień temu „pogadaliśmy” z Irkiem, namiary podałam, warunki uściśliłam i zapowiedziałam, że zaproszeń nie trzeba, bo sami swoi (czyli blogowi albo rodzinni) natomiast gotówka na konto Żabich Błot traktowana jest jako oficjalne zgłoszenie uczestnictwa
Niech żyją faceci!
😆
„O Jezu, gadam wierszem, albo cos mna gada”
niech zyje zycie
Pani Barbara, której fotografię zamieścił Gospodarz, w rzeczywistości jest ładną kobietą, czego tu niestety nie widać.
Jagodo,
miło, że odezwałaś się. Zaglądaj częściej. 🙂
W wolnej chwili warto poczytać sobie o Lucynie Ćwierciakiewiczowej. http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53581,12206598,Femme_terrible_Lucyna_Cwierczakiewiczowa_i_365_obiadow.html
Krystyna 🙂
pamiętam, że miałaś zamiar przeczytać „Cmentarz w Pradze”. Bardzo jestem ciekawa Twojego zdania na temat tej książki.
Zdjecie zniklo. Nie dziwie sie, bo nikt nie wyglada dobrze sfotografowany przy jedzeniu. Slyszalem, ze krolowa Elzbieta II nie pozwala sie fotografowac z jedzeniem lub kieliszkiem (z wyjatkiem toastow). Pod tym wzgledem staram sie nasladowac krolowa.
Dzień dobry,
Jagodo, miło znów Cię tu widzieć.
Może inni blogowicze też powrócą. Jest nas już spora gromadka i lepiej, żebyśmy się nie szufladkowali 🙂
Powrócę za dwa tygodnie i życzę Wam wielu ciekawych rozmów.
Czytałam inny artykuł (chyba z Gazety) o pani Ćwierciakiewiczowej i aż trudno uwierzyć, jak wiele zdziałała za życia, jak była prekursorska ale z nieznośnym charakterem a przy tym o dobrym sercu i odwadze, kiedy broniła polskości. Niezwykła postać.
Alinko, dla Ciebie. Czekamy niecierpliwie 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=vrVi5tHrcwQ&feature=related
Wszystkiego dobrego Alino 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=rSktfVJc_IM&feature=related
Dobry wieczór,
gotówka na konto Żabich Błot już płynie. :).
Szykuję się na Roztocze. Może ktoś ma ciekawe propozycje kulinarne. Oprócz Guciowa.
W Lublinie 7-9.09. też festiwal smaku.
Jagodo,
” Cmentarz w Pradze” leży odłożony na półce. Zaczęłam czytać, ale książka nie wciągnęła mnie. Myślę jednak, że za jakiś czas ponownie spróbuję. Przeczytał ją mąż, bo z jego inicjatywy książka została zakupiona. Stwierdził, że jest ciekawa, ale bardzo dziwna. To oczywiście nie jest żadna recenzja. Pamiętam, że także Alina zaczęła czytać tę książkę, ale chyba skończyło się tak jak w moim wypadku.
pięknie .. złoty medal Adriana … 🙂
Witaj Jagodko! Fajnie, ze znow jestes!
Pomaleńku szykuję sobie „życie” na najbliższe tygodnie: przetrzepać własne szafy z groźnym przykazaniem „Nie trzymać tych szmat z nadzieją, że może schudnę”; przeczytać stosik książek, odkładanych do lepszego nastroju (ahoj, Krystyno); zlać wiśniówkę naturalną, a owoce jeszcze przesypać cukrem, a potem zalać wódką na słodką, damską wódkę (przydaje się na zimowe toasty) Zamrozić trochę kurek. Najpierw jednak odpucować trochę mieszkanie żeby poczuć się osobą odpowiedzialną za dom. Ponieważ jednak robotnica ze mnie żadna, zajęcia starczy mi na długo.
Alina znika na 2 tygodnie,a Jagoda się pojawia:-)
Mamy ruch w interesie,tylko żeby Zgaga jeszcze dała znak życia.Przecież o langustach to artykuł dla Zgagi,
bo jak ktoś kocha krewetki,to langusty też 😀
A poza tym dzisiaj wieczorem miało mnie nie być przy komputerze.Powinnam słuchać żabiego koncertu na moich nadbużańskich łąkach.Opowiem,więc po kolei :
umówiliśmy się z Osobistym Wędkarzem,że dzisiaj przyjadę do Serocka albo Wyszkowa autobusem.
Nasze włości są tak mniej więcej między tymi dwoma miasteczkami,a Wędkarz jest już na miejscu,więc odbierze mnie z autobusu.Wieść gminna niesie,że autobusów w tych 2 kierunkach z Warszawy dostatek.
Zatem postanowiłam udać się na przystanek pt.Dworzec Gdański,bo metro z Ursynowa tam pędzi
bezpośrednio,a wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały,że tamże zatrzymują się autobusy podążające w tych właśnie kierunkach.
Zaczęło się pechowo,bo już kupowanie biletów do metra okazało się dużym wyzwaniem.W jednym kiosku zapas biletów się skończył,drugi kiosk był na urlopie. Pozostają automaty biletowe-jeden połknął 5 zł
i powiedział”transakcja przerwana”,a drugi wypluł dwa razy pod rząd banknot 10 złotowy zupełnie nie wiedzieć czemu.Nie poddałam się(a należało zrezygnować,bo Opatrzność dawała znaki)i w kolejnym biletomacie kupiłam za pomocą karty mój bilet za 3,60 złotych.
Udałam się zatem,już po skromnych 25 minutach zmagań z kupowaniem biletu,na Dworzec Gdański-przystanek autobusów w wiadomych kierunkach.
Przystanek zlokalizowałam,marnie się prezentował 🙁
Na słupie przystankowym ledwo widoczne oznakowania
autobusowych odjazdów,ale wyraźnie zaznaczone,że te wszystkie linie to prywatne busy.Nazwy miejscowości, wprawdzie z trudem,ale dało się odczytać.Z podanych informacji wynikało,że autobusy do Serocka będą o 18.29 oraz o 19.02.Byłam z dużym zapasem,zatem poszłam się na kawę do pobliskiej kawiarni z widokiem na rzeczony przystanek.Po drodze,w galerii handlowej
w przejściu podziemnym,nabyłam drogą kupną letnią bluzeczkę za pół ceny,bo letnie soldy.Chociaż tyle radości!!! Ze skrupulatnych obserwacji tegoż przystanka wynikało,że wszystkie zamiejskie autobusy mkną owszem to trasą,ale lewym pasem i ani myślą o tenże przystanek zahaczać.Dotrwałam do 19.10 i postanowiłam zakończyć moją autobusową przygodę.
Dwa biletomaty na stacji metra Dworzec Gdański były popsute,skasowałam więc znaleziony cudem z portfelu bilet 20 minutowy.Podróż ze stacji Dworzec Gdański do mojego”rodzinnej” stacji metra trwa jednak 30 minut.
Żaden kontroler na JEGO szczęście się jednak nie napatoczył.W domu rzuciłam się pod ZIMNY prysznic,
a potem do lodówki po ZIMNE piwo.Teraz już mi trochę przeszło i mam siłę o tym opowiadać 🙂 Jutro Osobisty Wędkarz przyjeżdża mnie odebrać z domu swoim samochodem.Regularne linie do Serocka i Wyszkowa jeżdżą z Dworca Zachodniego,ale nie mam ochoty na podejmowanie kolejnych eksperymentów.Wrrr!
Krystyno,
zapytałam o „Cmentarz w Pradze” ponieważ jest to jedna z niewielu, jeżeli nie jedyna książka, której nie doczytałam do końca. Z reguły czytam od deski do deski. Tej nie byłam w stanie. Sama „dziwność” byłaby do zaakceptowania. Po prostu taki zabieg stylistyczny. Ale, jak dla mnie, jest nieznośnie przegadana. Wystarczyłoby połowę a nawet jedna trzecia objętości i wtedy byłoby to do strawienia. Ciekawie przedstawiony uniwersalny mechanizm powstawania teorii sposkowych. Niestety przez to przegadanie traci ostrość wyrazu 🙁
Miodzio,
ahoj 🙂
Może przyda się komuś przepis na bardzo leniwą, ale smaczną szarlotkę. Pepegorowi tak smakowała, że prosił o dokładkę 😉
Potrzebne:
– gotowy podkład biszkoptowy
– litrowy słoik jabłka na szarlotkę
– 2 opakowania śmietany kremówki
– 2 opakowania galaretki owocowej (agrestowej)
Wykonanie:
– 1 galaratkę rozpuścić w połowie wody przewidzianej w przepisie i wystudzić
– przestudzoną, lekko ścinającą się galaretkę połączyć z jabłkiem
– wyłożyć na podkład biszkoptowy, włożyć do lodówki
– kolejną galaratkę rozpuścić w połowie wody i wystudzić
– ubić śmietanę
– ubitą śmietanę połączyć ze ścinającą się galaretką i położyć na wartwę jabłek
– poczekać aż całość się mocno zwiąże
Najlepiej zrobić dzień wcześniej. Dorocie, Dagny i Laurze też bardzo smakowało 🙂
A propos Doroty. Wyjeżdzała zaziębiona. Dzisiaj okazało sie, że ma zapalenie płuc 🙁
Czymajcie kciuki jutro, żeby pan malarz nie zdarł ze mnie ostatniej koszuli!!!
Majewski the best … złoto … 🙂
Dobry wieczor,
Zloto dla Tomasza !!!!
Zloto i srebro.
Pracowalem cale lata z kims, co zdobyl srebrny medal na igrzyskach w Meksyku, w 1968. To, ze nie zloto, siedzi calkiem gleboko, wierzcie.
A tak, tematy co raz apetyczniejsze, rozkrecamy sie!
Dobrego wieczoru.
2 x złoto, 1 x brąz – brawo! 🙂
A Adrian pochodzi z mojego powiatu 🙂
http://tvonline.strefa.pl/
To prawda o tej szarlotce Jagody. Też ją robiłam ale przeszkadza mi „landrynkowy” aromat w jabłkach. Zgłupieli z tymi aromatami; dodają je także do syropów owocowych, więc ich nie kupuję. Robię taki deser też w odmianie „narodowej” – warstwę owocową tworzą zmiksowane maliny, kremówka ubita i galaretka malinowa, a na to warstwa czystej bitej śmietany z galaretką. Można wierzch posypać tartą czekoladą – ale niekoniecznie.
Danuśka – nikogo nie pogryzłaś po takiej „podróży”? Można popaść w ciężką cholerę.
Danusko,
a osobisty wedkarz w kwiestii sumow juz cos nadawal?
Takie rzeczy mnie np. najbardziej nurtuja.
Owszem, deser Jagi byl godmy zakodowania, ale zdrowtne klopoty mojej wspolpodrozniczki mnie niepokoja, w poniedzialek ju tak dobrze wygladalo.
Popatrze mimo tego dalej na olimpiade, a zadzwonie jutro.
Ale porabalem!
Jasne, ze deser byl dobry i nie mial nic do czynienia ze stanem zdrowotnym Dorty. A ze w poniedzalek w poludnie wygladalo z jej zdrowiem znacznie lepiej nie znaczy, ze moglo sie pogorszyc.
http://youtu.be/fX_rpjz2o5w
Kompanija pod żaglami. Komentarz chyba zbędny. Poszwędaliśmy się kilka godzin po jeziorze, wracamy do portu około godz.17-tej, wiatr wtedy zaczyna zamierać, a na silniku to nie jest żeglowanie.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_3641.JPG
Żeby nie było, że mnie tam nie było…zdjęcie autorstwa Ewy:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_3651.JPG
dla @pepe – moja tuba:
„ni srebro, ni złoto, to nic, chodzi o to, by młodym byc
i wiecej nic…”
ide sprawdzic wedki(czy jeszcze sa -he,he…)
To było piękne, radosne zdjęcie. Czy na kulinarnym blogu jeść nie można? Szkoda. Na szczęście Pantagruel (Wiking) złoto zdobył i tak pięknie się śmiał. Cytuję – „ha ha ha….HA HA HA”.
Jagodo – Pozdrów Jotkę ode mnie, por favor 🙂
Dorotolu – Zdrowiej.
walc na ukojenie nerwów
Pyra ma rację z tym landrynkowym posmakiem jabłek. Ale w całości to ginie. Można też delikatnie nasączyć biszkopt grogiem 😉
Jak już o ubiegłoweekendowych smakowitościach, to Dorota i Pepegor przywieźli ogromnego wędzonego suma. Był przepyszny. Jedliśmy go na pożegnalną kolację. I jeszcze sporo zostało. Pychota 🙂
Danuśko, wyrazy z powodu perturbacji podróżnych 🙁
Placku, obie czują się pozdrowione. Miło Cię „widzieć i słyszeć” 🙂
Udanej podróży Danuśko 😆
http://www.youtube.com/watch?v=SlkLWkOOlLM
pozdrowienia dla Osobistego Wędkarza 😉
Dzień dobry Blogu!
Ciepło, słonecznie, parę chmurek. Goście poszli na rekonesans, z parasolem 😯 Osobisty pojechał do kumpla z warsztatem zmieniać opony. Odpoczywam przy Plackowym walcu, marzy mi się tango
To tango
dzień dobry …
dzisiaj takie kotleciki sobie zapodam …
http://sisterskitchen.blox.pl/2012/08/Sezamowy-kotlecik.html
Apetyczne kotleciki.
Goście przywieźli kopę jaj od zielononóżek i chyba ze 100 przepiórczych, to może im też takie coś usmażę?
Dziś na obiad gulasz jagnięcy, fasolka, ziemniaki, mizeria. Na podwieczorek ciasto morelowe.
Muszę się przyzwyczaić do gotowania dla 5 osób przez 2 tygodnie.
Jedno jest pewne. Moi goście nie dostaną żadnych fabrycznych gotowców ani prefabrykatów. No, może z wyjątkiem makaronów i placków do tortilli 😉
… i ciasta francuskiego 🙄
A Pyra – jak co roku, kiedy Młodsza wyjeżdża – będzie jadła to, czego Dziecko nie jada, a Matka lubi. Będzie więc szpinak, śledzie, biała kiełbasa, peklowany, parzony boczek do kanapek, jajka w szarym sosie i sosie chrzanowym, flaki i zimne nóżki. Może jeszcze coś ale nie sądzę – nie umiem ugotować dla 1 osoby, więc pewnie będę jadła co dwa dni inny zestaw. O, i codziennie sałatę, na którą Dziecko „już patrzeć nie może”. Ja mogę i 3 razy dziennie; podobnie, jak na sałatkę z pomidorów.
Właśnie zjadłam sałatkę z pomidorów 😀
A dziś wieczorem wybieram się z przyjaciółmi do „Józka” czyli Joseph Food & Wine Bar. Dla dziś tylko „food”, winko niestety mnie ominie (antybiotyk) 🙁
Małgosiu – strasznie długo Ciebie ta zaraza trzyma. Będzie chyba ze 3 tygodnie?
Prawie trzy Pyro i dlatego po dwóch skończyło się u lekarza.
Już zaczyna sie drugi dzień Zjaździku (bo niewielki, Nowy z Michałkim odmówili) Na śniadanie dla odmiany będzie…owsianka! AlicJerzory sterroryzowane.
Zaraz jedziemy na Kaszuby (kanadyjskie) A wczoraj na jachcie:
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/Kingston12#
U mnie ten sznureczek się nie otwiera 🙁
Zrobiłem wszystko jak zawsze i nie wiem dlaczego się nie otwiera. pomozecie?
Nie mogłam niczego wysłać, bo zżerało
U mnie tez sie nie otwiera – ale tez wiele sie nie domyka – to wyrownane.
Dzien dobry.
Cale przedpoludnie w ogrodku. Sprzatanie po robotach malarskich na zewnatrz, po budowie nowego plotu do sasiada itd. Nie moje to juz, ale uzgodnilem z wlascicielka, ze porobimy troche a konto nastepcow. My, tzn. rodzina, ktora specjalnie dojechala z Polski, aby cos dorobic.
Ja czekam na wyjazd na uroczystosc urodzinowa, o ktorej myslalem, ze bedzie jak corocznie, obchodzona w ogrodku i przy grilu. Ale tym razem jestesmy proszeni do restauracji za miastem, bo to 50-tka. Znam to miejsce bo urzadzalismy tam juz niejedno i wiem mniej wiecej co bedzie. Mozna zjesc smacznie, a dowoz i przywoz oddelegowany rodzinnie, nie trzeba wiec liczyc kieliszkow.
Milego popoludnie wiec, takoz i wieczoru!
Kawałek zimy w środku lata :
http://nadzwyczajny.blogspot.com/2012/08/moje-obrazy.html
O, Marku! Zwały bitej śmietany nad rzeczką, perspektywę zamyka kreska mostu, drzewa w ordynku… Chłodem wieje.
Dobry wieczór, przeczytałam, że Irek wybiera się na Roztocze. Propozycji kulinarnych nie mam, ale czytałam ostatnio artykuł pana Stanisława Kłosa w „Skarbach Podkarpackich” o ciekawym cmentarzu greckokatolickim w nieistniejącej już wsi Stare Brusno. Jest to Roztocze Południowe, pomiędzy Polanką Horyniecką a stadniną Polanka. Wieś kiedyś była zasiedlona przez ludność wołoską. W XVI w. zaczęto tutaj eksploatować złoża kamienia, wapieni i piaskowców wapiennych. Prawie cała wieś zajmowała się kamieniarstwem i wieś była znana jako „bruśnieński ośrodek kamieniarski”. Na cmentarzu pozostało ponad 200 kamiennych nagrobków, krzyży. Dlatego jest on tak ciekawy. W latach osiemdziesiątych został uporządkowany, ale teraz znów pochłania go przyroda.
Irku – Moja Ryba z Matrosem właśnie tydzień temu wrócili z urlopu „objazdowego” na Roztoczu (m in) Dzisiaj są na Przystanku Woodstock, jutro wracają i Ryba na blogu napisze wszystko o jedzeniu i spaniu roztoczańskim. Właśnie z nią chwilkę rozmawiałam (pojechali na koncert Sabatonu i spodobało im się.
Słownik roztoczańskiej gwary 🙂 :
http://www.wrotaroztocza.pl/slownik/public.html
Asiu,
Dzięki za ciekawe informacje. Mam rozpisany każdy dzień / oby tylko nie było zlewnych deszczy/, ale już piszę Stare Brusno. Mam jeden dzień na Roztocze Południowe – właśnie zabytki grekokatolickie i prawosławne. Ten rejon pamięta i 1938 rok i akcję ” Wisla” 🙁
Pyro,
To super. Tylko jak trafić na ich blog 🙄
Myślę, że Ryba napisze na naszym blogu 🙂
Mieszkańcy Starego Brusna zostali wtedy wysiedleni 🙁 Wieś już nie istnieje.
Podobne przypadki w Beskidzie Niskim np. Królik Polski i nieistniejący już dziś Królik Wołoski
Irek – na naszym; Ryba jest baaardzo rzadką komentatorką na naszym blogu i corocznym uczestnikiem Zjazdów, na których ma patent sosów i innych takich drobiazgów.
Kilka kilometrów na północ od Werchaty w zaroślach znajdują się ruiny monasteru Bazylianów. Jak pisze p. Stanisław Kłos w „Skarbach podkarpackich”: „prawosławny monaster miał być założony przez Piotra Rateńskiego, świątobliwego mnicha i metropolitę kijowskiego, żyjącego na
przełomie XIII i XIV w. (zmarł w 1326 r.). Jemu też, jako że był również utalentowanym malarzem, tradycja przypisuje autorstwo ikony Matki Boskiej zwanej Werchracką, która do 1810 r. zdobiła wnętrze klasztornej cerkwi. Można tu dodać, że istnieje też hipoteza,
iż twórcą ikony mógł być metropolita Petro Akerowycz.
Przeczą temu jednak źródła historyczne, według których
klasztor powstał w II poł. XVII w. na gruntach wsi Werchrata.
Założony został staraniem o. Jowa Jamnickiego (Jamiński), bazylianina, jeromonacha monasteru jamnickiego, na co tenże uzyskał w 1678 r. zgodę księcia Dymitra Jerzego Wiśniowieckiego.
W 1682 r. w klasztornej cerkwi pojawiła się wspomniana już ikona Matki Boskiej. Przywiózł ją z Zamościa o. Izaak Sokalski, następca
Jamnickiego. Tu warto wspomnieć o jeszcze jednej wersji pochodzenia ikony. Według niej miała ona powstać w pierwszej połowie XVII w. w warsztacie malarskim mistrza Mateusza w Zamościu. Wkrótce wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Na wizerunku
Matki Boskiej pojawiły się krwawe łzy, odtąd obraz zaczęto uważać za cudowny, co w 1685 r. oficjalnie ogłosił biskup lwowski Józef Szumljans?kyj. Klasztor stał się sławny. Organizowane tu odpusty
ściągały tłumy wiernych nawet z odległych stron. W kronice klasztornej odnotowano liczne cuda. (…) Klasztor nie był duży, zależnie od okresu przebywało w nim od 3 do 6?8 zakonników. Istniał do 1806 r., kiedy to z nakazu władz austriackich został
skasowany. Bazylianie zmuszeni do opuszczenia jego murów przenieśli się do monasteru w Krechowie koło Żółkwi. Cztery lata później przeniesiono tam też cudowną ikonę, odtąd zwaną Matką Boską Krechowiecką. Niepotrzebne już nikomu budynki
klasztorne zostały z czasem rozebrane. Na wzgórzu
pozostała drewniana cerkiew Opieki NMP. Jako świątynia filialna parafii greckokatolickiej w Werchracie czynna była do 1947 r. Opuszczona, około 1951 r. została rozebrana bądź spalona.
(…) Na przełomie lat 60. i 70. minionego stulecia stan ruin był bardziej wyraźny, a wzgórze jeszcze nie całkiem zarośnięte.
Widać było stąd zabudowania Werchraty i Wielki Dział. Obecnie wszystko zakrywa dziki las.”
Świat, którego już nie ma: http://www.youtube.com/watch?v=htaq9eOPKYA
3 ostatnie moje urlopy to wędrówki po Łemkowczyźnie. Miałem bazę wypadową w Ciężkowicach i codziennie wyjazd. W tym roku postanowiłem w ten sposób spenetrować Roztocze. Baza Zwierzyniec. Obłożyłem się przewodnikami i ….oby zdrowie i pogoda
Zdrowie dopisze i pogoda też 🙂
http://www.rewasz.com.pl/php/strony/dane_szczegolowe.php?do_kosza=rozt11
http://www.sobieski.lubaczow.com.pl/szlak_horyniecki/brusno_nowe_i_stare
Między innymi cerkiew w Nowym Brusnie: http://idziepoziemi.wordpress.com/cerkwie-poludniowo-wschodniej-polski/roztocze/
O Roztoczu można rozmaicie. W latach 70-tych funkcjonowała szeptana legenda o zbójeckiej republice na Roztoczu. W każdym gospodarstwie starannie schowane samopały i obrzynki, wielkie bimbrownie (a raczej dużo małych) przemyt, krwawe waśnie i absolutny samorząd – władza nie miała nic do tego. Mieli swoich milicjantów, swoich sekretarzy, swoich księży i popów; honorne i gościnne towarzystwo (w odróżnieniu od górali). Wiernie przechowywali tajemnice partyzanckie czasów wojny, broń, dokumenty, przedwojenne sztandary. I byli „Tutejsi”.
Właśnie 5 minut temu zostałam singielką. Po raz pierwszy jestem zmartwiona Anki wyprawą. Wyglądała jak barbakan na nóżkach -= z tyłu wielki plecak typu „Hindukusz”, śpiwór, karimata, koce dla psa; z przodu torba – plecak dla psa, w jednej ręce stara torba – łóżko psa, w drugiej smycz z jamnikiem. I ona myśli przejść granią wszystkich północnych Beskidów? Padnie po godzinie.
Widzę, że wszyscy poszli sobie, a Nowy pełni rolę Ojca stacjonarnego i z rzadka do nas zagląda. To i ja już wyłączę maszynę. Dobranoc.
Tu są zdjęcia z aparatu Cichala – Jemu coś nie wyszło ze sznureczkiem, ja przełożyłam zdjęcia do siebie i zobaczymy, czy mnie wyjdzie…
Do moich zdjęć zajrzę nieco później i włożę osobno – te są Cichala!
Cichaly przed południem wybyły na nasze kanadyjskie, ale bardzo polskie w klimacie Kaszuby. U nas jest 34C, ale u nich, w głębi lądu (jakieś 200 km. na północ od nas, musi być straszliwy ukrop. Byliśmy nieco na północ, zdaje się, że Cichal nic nie będzie musiał gotować, bo sam się ugotuje, na tamte strony przewidywano 40C 😯
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/August42012#5772937909745962434
Alicjo, Twoja strona też się nie otwiera 🙁
Teraz trochę moich:
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/August42012
Małgosiu,
spróbuj sznureczek drugi – ja mam problem, psiakostka, z ta picasą coś ostatnio 🙁
Drugi sznureczek OK 🙂
O, a teraz pierwszy też ożył 😀
Mówiłam, że cos dziwnego z tą picasą…pozwoleństwa były dane. Moze jakiś spóźniony zapłon?
A poza tym ten pierwszy miał pokazywać zdjęcia Cichala, a nie powtórkę z rozrywki, to znaczy początkę, czyli znowu moje zdjęcia….przynajmniej u mnie tak pokazuje 🙄
No tak, oba są takie same 😉
Na dziś wystarczy.
Wizyta u „Józka” bardzo sympatyczna, jedzenie ciekawe i smaczne. Rewelacyjne przegrzebki, świetna gicz cielęca, ryba średnia, ale do niej był pyszny krem z marchewki. Wina też podobno 🙁 były dobre, ale wzięliśmy sześć butelek na wynos.
Mnie się wydaje, że mój komputer nie lubi komputra Cichala albo co…. uparta jestem, spróbuje jeszcze raz, ale później.
Diabli nadali, nie wiadomo skąd pojawiły sie na moich dwóch małych bogenviliach mszyce i małej yucce, spojrzałam na resztę zielonosci, na razie nic nie widzę. Bardzo podejrzewam różyczkę w doniczce, taka kupną – bo na niej najwiecej mszyc, aż biało 😯
Natychmiast wywaliłam z domu te zamszycowane doniczki. Nie mam nic godziwego pod ręką do natychmiastowej rozprawy (wojna chemiczna), poczytałam rady, podobno dobrze jest spryskać roztworem z czosnku albo w ogóle ząbek lub dwa tegoz włozyć do doniczki. Tak zrobiłam na razie, bo nie mam głowy do gotowania wywarów i tak dalej. Jutro poszukam jakiejś chemii i dam im do wiwatu. Biedronek też nie mam 🙁
Alicjo,
muszę Cię zmartwić, ale ta biała mszyca to chyba mączlik szklarniowy przyniesiony przy zakupach jakieś rośliny. Paskudztwo trudne do zniszczenia w warunkach domowych 🙁
Młodsza i pies meldowali się po 8.00 z Bielska – Białej. Dojechali. Ja zostałam w domu bez kromki chleba, a nie chce mi się przy niedzieli zasuwać do Samu. W rezultacie zrobię sobie zasobny omlet z serem i szynką, który posłuży za II śniadanie i lunch. Nad wieczorem ugotuję porcję makaronu do odmrożonej porcji gulaszu i będzie obiado – kolacja. Tym sposobem dotrwam do jutra, a jutro sklepiki otwarte i świeże pieczywo tuż, tuż. W domu lekkie pobojowisko, więc trzeba się za to zabrać.
Dzień dobry Blogu!
Pochmurno, halny walczy z nadciągającym od zachodu zimnym frontem, w nocy była istna dyskoteka i widno od błyskawic 🙄
Osobisty pojechał z gośćmi na wycieczkę pod niedaleki wodospad, a ja kombinuję, co na obiad. Zrobię chyba ratatouille, ryż i kotleciki z mielonej wołowiny, na podwieczorek apple crumble z papierówek. Wczoraj po południu byliśmy na grzybach, aż nas burza przegoniła. Uzbieraliśmy mnóstwo kurek, chyba ze 3 kilo, oraz parę młodych prawdziwków, parę rydzów i jedną dużą kanię. Goście zbierali pilnie, poza tym napawali się powietrzem i widokami.
Grzyby zostały po części zjedzone na kolację, trochę kurek zamrożę, a resztę rozdam sąsiadom i znajomym.
Dziś na śniadanie 15 jaj sadzonych (przepiórczych), polskie „dziadkowe kiełbaski” na gorąco, pomidory, miód, konfitury, sery, polski chleb, moja chałka, sok z pomarańczy, kawa, herbata – istna rozpusta 😉
Jeszcze się przyzwyczają… 🙄
Witajcie!
Rany, jak lunęło! Deszcz potrzebny, ale gwałtownych burz sobie nie życzę – zresztą, dlaczego akurat w długi weekend leje?! Ciekawe, jak tam Cichaly w krzakach pod namiotem…
Irek,
miałeś rację, przyjrzałam się zarazie – to takie nieco ponad milimetrowe zielonkawe wredoty. Różyczkę sklepową wywaliłam na zbitą twarz, to ona chyba winna, a i najbardziej zainfekowana. Yuccę wyczyściłam chyba dość dokładnie (tam wiele tego nie było), dwie małe bogenvillie też, ale na wszelki wypadek wyniosłam na ogródek, na stół. Zobaczę, jak sytuacja się rozwinie, przynajmniej już wiem, o co chodzi.
Po obiedzie, po drzemce i po rozmowie z Żabą. nasze prezenty już dojechały i do Żaby (nie trafiłam w kolor, ale nie było niebieskich półmisków w kompletach) i do Eski. Żaba się podśmiechuje, że dzik zjazdowy już zaczyna się piec. Tak więc mieliśmy już świniaka, barana, bażanty, w tym roku dzik specjalnie preparowany i pstrągi prosto z wędzarni. Ja głosuję jeszcze za łososiem ze stacji benzynowej – lepszego nie jadłam.
Pyro,
dzika też mieliśmy, własnoręcznie przyrządziłam u Tereski Pomorskiej, a rzeczony zwierz ustrzelon był przez Szwagra!
Według fotopamiętnika było to 2 lata temu. Udziec dziczny leżał sobie w marynacie ze 2 dni, ale oczywiście wcześniej był zamrożony, więc dostatecznie skruszały.
Przepisu nie podam, bo improwizowałam, ale jak się cofnąć kilka zdjęć do tyłu, to składniki są w użyciu.
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/Polska2010PomorzeZachodnie#5533155368114013442
Cebula, czosnek (dużo), tymianek, dyżurne, jałowiec, ziele angielskie,
listek bobikowy…chyba tyle do marynaty. Plus flacha egri bikaver, więcej grzechów nie pamiętam.
Co chwila leje jak z cebra minutę-dwie, a potem sie rozchodzi, nawet promyczek słońca wychynie…i znowu leje.
Roślinność zadowolona, trawniki wyschnięte na wiór i spragnione, nie wolno było podlewać ze względu na oszczędzanie wody. Na szczęście trawa dobrze sobie radzi i szybko odbije.
Miecho dzika pamiętałam, Alicjo – tyle, że tym razem źwirz w całej okazałości dziczej. Nie za wielki – ot, żeby się w piecu wielkim zmieścił. Firma będzie piekła, która piece wielkie ma i dziczyznę dla knajpek przygotowuje.
Przy okazji natknęłam sie na zdjęcia naszego Rynku sprzed 2 lat. To była sobota, bardzo gwarno i sporo ludzi, jak zwykle w dni targowe.
W sobotę tym bardziej, bo dzień wolny od pracy i kto może, wyrusza na targ. Po pietruszkę lub cokolwiek, albo chociażby po to, żeby pospacerować, spotkać znajomych i tak dalej.
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/15052010#slideshow/5471561257935781538
Insza inszość, prawda.
na moje kurki, krowa patrzec juz nie moze, a ja odwrotnie
– du bist ja, wohl nicht bei trost,
jeder einzelner pfifferling soll anders aussehen und dazu noch anders schmecken?
– tak, nie spotkalem jeszcze dwoch takich samych kurek…
-du…
moje usta sa szybsze.
U nas na farmach konczy sie sezon na rozne „berries”. Natomiast w gorach i dolinach sezon dopiero sie zaczyna.
Dziko rosnace jagody (berries) sa bardzo smaczne. Zalaczam kilka zdjec typowych miejscowych, dzikich „berries”. Moje ulubione to huckleberries i thimbleberries.
Na ostatnich 6 zdjeciach sa najpopularniejsze w sklepach „berries”.
https://picasaweb.google.com/OrcaStory/Berries#
Obejrzałam jeżyny w trzech odmianach i malin kilka odmian i poziomki i borówkę czerwoną i te niebieskie, które niby są podobne do naszych czernic ale mniej „charakterne” no i nie brudzą. Jeżyny imponujące. Potrzebuj ę ok 1,5 – 2 kg. Szkoda, że tak daleko.
Weekend przechodzi pod znakiem urodzin, wczoraj kolacja (dobra), gdzie pod koniec dalem sie porwac nawet w tany, dzisiaj kawa z ciastem u niedoszlej tesciowej, a potem zajechalem jeszcze do corki, ktora miala wczoraj, ale byla w drodze, bo wracala z urlopu. Corka nie czekala na mnie, wybrali sie na festyn letni w centrum, ktory odbywa sie corocznie nad miejskim jeziorem zwanym Maschsee.
@pepe:
gdyby tak niektorzy potrafili po polsku, jak ty po niemiecku 😉
byku, wychodzi na to, ze mowie dosc dobrze po niemiecku wsrod tych, co mowia po polsku?
Szukalem bezskutecznie Krzyszkowiaka – wie ktos co z nim?
bratu beethovena udalo sie pod koniec zycia zdobyc maly majatek;
dumny wyslal mu wizytowke:
johann van beethoven
posiadacz majatku;
otrzymal na to odpowiedz, tez z wizytowka:
ludwig van beethoven
posiadacz rozumu.
@pepe:
lol
Pepe – Zdzisław Krzysztofiak zmarł w 2003 po ciężkiej chorobie
tfu, zgiń, przepadnij – oczywiście Krzyszkowiak
Pyra,
Przypuszczam, ze te wszystkie odmiany moga rosnac w klimacie europejskim. No moze z wyjatkiem poludniowej Europy.
Orca – owszem, widziałam pod Koninem takie jeżyny wspinające się na drzewa – dzikie, nie z hodowli i owoce miały wielkie.
To znaczy Pyro, ze nieobecnosc jak najbardziej usprawiedliwiona.
byku, czy ten Gutsbesitzer tez tak wspieral Ludwiga jak brat Vincenta wspieral ostatniego?
Pyra,
Podziwiam Twoja ochote, aby te jezyny przerabiac na soki i inne przetwory. Dzisiaj rano kupialam jagody (blueberries), ktore widzisz na zdjeciu. Sama ilosc mnie przeraza.
Ale farmer mowi, ze jeszcze tydzien i „blueberries” sie skoncza na jego farmie.
Jezyny tu sa traktowane jak chwast z wyjatkiem tych, ktore sa uprawiane na farmach. Jezyny rosna bez opamietania. Niektorzy uzywaja srodkow chemicznych, aby je zniszczyc. Inni korzystaja z uslug fimy, ktora wynajmuje kozy. Kozy przyjezdzaja specjalnym samochodem. Wokol zarosnietego jezynami terenu nalezy postawic przenosny plot. Kozy oczyszcza teren a jezyn w kilka dni.
Ta metoda jest bardzo popularna poniewaz nie truje srodowiska.
Kozy dobrze sie czuja na stromych zboczach gdzie trudno jest sprowadzic maszyny do usuwania chwastow. Koza zje wszystko i jeszcze na tym zarobi. 🙂
Tu jest jeda z kozich firm.
http://www.thegoatlady.org/
Jeżyny to prawie apteka w owocu – witaminy, kwas foliowy, mnóstwo błonnika, podobnie, jak w malinach, żelazo, magnez . I dość wszechstronne w wykorzystaniu – soki, konfitury, nalewki ale i dodatek do mięsa, czy ryby, do zielonych sałat no i desery – jeżyny, bita śmietana, gorzka czekolada; uch, jakie dobre.
Pyra,
Brzmi bardzo smacznie 🙂
Orca, wyjezdzaj wiec w gory i zbieraj!
Nasi natomiast, tzn zjazdowicze oczekuja odemnie, ze dowioze sluszna porcje derenia. A ja nie wiem ile bede mogl, bo jakos slabo sie zawiazalo. Postanowilem jednak na zjazd przybyc i zabiore ze soba moja Laure.
Do czasu wiec, poza tym – dobranoc.
Wiwat Pepe!
Ostatnią butelczynę dereniówki (luksus, nie gorzałka) trzymam i podzielę po troszeczku – Alicji, bo nakłuwała z nami, Krystynie, bo nie zabierała derenia, a spróbować trzeba i resztkę do użytku zjazdowego. A spróbujcie nie chwalić…!
Dobranoc
Emerycie, dałeś drugiemu emerytowi, czyli mnie dobra radę, Teraz już link jest otwieralny. A wszystko przez „udoskonalenia” Googla…
stosunki beethovena z bratem(byl aptekarzem, a muzykowanie uwazal za fanaberie)
nie byly najlepsze;
podobno po klotni(gdzies pod koniec XVIII w.) nie rozmawiali ze soba przez prawie cwierc wieku;
dopiero pod koniec zycia ich kontakt sie polepszyl;
po tym jak ludwik „hirnbesitzer” nie tylko ogluchl, ale i wpadl w tarapaty finansowe, johann go wspomogl.
dzień dobry …
Kasia z Podlasia wpadła na chwile tu w piątek …
Orca my tu wszystko przerabiamy na dobra kuchenne … u was chyba nie ma takich zwyczajów … to prawda, że kozy jedzą wszystko i nie wiem dlaczego u nas takie drogie mięso i sery … a borówka amerykańska też u nas dobrze rośnie a droga jest .. niestety z borówki amerykańskiej przetwory są mniej smaczne niż z naszych owoców a i po zamrożeniu nie taka dobra ..
Marek ten obrazek sam malowałeś? ….
problemy gramatyczne sprzymierzencem muskulatury czerepa:
krowa rano do mnie
-dobrze spałem, kochanie…
nasz Mistrz … 🙂
http://wyborcza.pl/duzy_kadr/56,97904,11818697,Z_synem,,3.html
Wylądowała bezpiecznie. Jestem szczęśliwy. O tej porze na Marsie czas na podwieczorek.