Wietnamczyków żal!
Przeczytałem w gazecie tekst o Wietnamczykach, którzy po spędzeniu w Polsce czasem i 20 lat oraz zdobyciu obywatelstwa, wyjeżdżają, bo nie radzą sobie z nową sytuacją gospodarczą. Okazało się, że nadmierna konkurencja, a Wietnamczycy wyspecjalizowali się tylko w handlu odzieżą i gastronomii, robiona zresztą przez ich własnych ziomków, jest dla nich przeszkodą nie do pokonania. Nie potrafią i nie chcą się przekwalifikowywać. Wola więc zlikwidować interes i wrócić do Wietnamu.
W ich miejsce przychodzą Chińczycy, którzy są bardziej mobilni i potrafiący zmieniać branże.
Ten tekst wyjaśnił mi przyczyny zniknięcia z ulic Warszawy paru szyldów małych azjatyckich lokalików, do których czasem chętnie wpadałem. Zwłaszcza na ostre zupki z kawałkami kaczki czy kurczaka i ryżowym lub sojowym makaronem. Niektórych właścicieli znałem i zamieniałem po parę zdań. Widywałem też ich dzieci, które po polsku świetnie mówiły, bo chodziły do polskich szkół, gdzie zazwyczaj były prymusami. I co teraz z nimi będzie? Jak przeżyją powrót do nieznanej im ojczyzny rodziców? Czy znajomość Polski i języka polskiego przyda się im w nowych warunkach?
Mam nadzieję, że tak. Zrobią karierę własnie dzięki temu, że zostawiają tu znajomych, może nawet przyjaciół i polskie kontakty.
To wszystko przypomniało mi, że przed laty ( w końcowym okresie PRL) właśnie wietnamskie budki i maleńkie lokaliki przywiozły do Polski powiew egzotyki i całkiem nieznanego świata. Dania wietnamskie szybko zdobyły uznanie i sympatię mieszkańców Warszawy. Krakowa, Gdańska, Katowic i pozwoliły Polakom – jakże konserwatywnym w sprawach kuchni i stołu – powoli otworzyć się na obce smaki.
Dopiero w parę lat po wietnamskiej inwazji na nasze żołądki zaczęła się ofensywa włoska (dziś włoskich knajpek jest między Odrą a Wisłą jest najwięcej) a po niej – znacznie słabsza fala – hiszpańska, francuska, bałkańska.
Mam nadzieję, że jednak najlepsi i najbardziej przedsiębiorczy restauratorzy wietnamscy zostaną. I nie będę musiał na sajgonki czy zupę z kaczki jeździć do Berlina. Bo jeśli już podróżować, to wolałbym dalej czyli do samych źródeł wietnamskiej sztuki kulinanrnej.
Krewetki w sosie karmelowym
50 da g średnich surowych krewetek, 6 cebulek dymek,1 łyżka oleju,3 drobno posiekane ząbki czosnku, 2 łyżki sosu karmelowego, 1 łyżka sosu rybnego,1 łyżka soku z limety,1 łyżka drobnego brązowego cukru,
1/2 łyżeczki soli,1/4 czerwonej papryki pokrojonej w paseczki
1 . Usunąć łebki krewetek, a igłą żyłki, zostawiając nienaruszone ogonki, skorupki i odnóża. Opłukać krewetki pod bieżącą wodą i osuszyć na papierowym ręczniku.
2. Drobno posiekać połowę cebulek. Pokroić resztę na kawałki po 4 cm a następnie pokroić kawałki na cienkie paski.
3. Rozgrzać olej na patelni o grubym dnie; dodać czosnek, posiekaną cebulkę i krewetki; smażyć na średnim ogniu ok. 3 minuty, mieszając krewetki, aż skorupki zróżowieją.
4. Skropić sosem karmelowym i sosem rybnym; smażyć minutę. Dodać sok z limety, cukier, sól i pozostałą cebulkę. Dobrze wymieszać i zaraz podawać, przybrawszy czerwoną papryką.
Sos karmelowy: W małym rondlu połączyć 4 łyżki cukru z 3 łyżkami wody. Mieszać na małym ogniu, nie zagotowując, aż cukier się rozpuści. Zagotować syrop, zmniejszyć ogień i gotować na małym ogniu około 5 minut, aż syrop stanie się ciemnozłoty. Uważać, by się nie przypalił. Zdjąć rondel z ognia i dodać 4 łyżki wody – będzie trzaskać i skwierczeć, a karmel utworzy twarde grudki. Postawić rondel z powrotem na ogniu i gotować mieszając, aż grudki znowu się rozpuszczą.
Sos można przechowywać w lodówce do 1 tygodnia.
Komentarze
dzień dobry …
Jurom i Wojtkom niech się szczęści we wszystkim … 😀
Dzień dobry.
Rzeczywiście żal , że znaturalizowani już w pewnym stopniu Wietnamczycy wyjeżdżają. Co prawda tworzą w Polsce środowiska dość hermetyczne i wszystkie sprawy starają się załatwiać we własnym kręgu (ze sprawiedliwością włącznie) ale jest to w wysokim stopniu nasza wina, bo nie traktujemy ich instytucjonalnie z właściwym szacunkiem i wyczuciem różnic kulturowych. Dzieci rzeczywiście uczą się doskonale i są nad wyraz zdyscyplinowane. Na kuchni wietnamskiej nie znam się zupełnie – jadam tylko sajgonki, niektóre makarony, rybne „frytki” i niektóre sosy, jednak wysoko cenię możliwość korzystania z takich wietnamskich knajpek (podobnie jak i innych narodowych) bo to wzbogaca ofertę kulinarną, a amatorów zawsze trochę się znajdzie.
Dzisiaj imieniny Jerzych i Wojciechów;
Jurkom, Yurkowi, Jerzorowi składam najlepsze życzenia i takie same naszym dawnym kolegom blogowym Iżykowi i Kartce z Podróży. Zdrowie Panów wzniesiemy o stosownej porze.
Uściski przyjacielskie dla Jerzych i Wojciechów ze szczególnym wyróżnieniem (dwojga właściwych imion) kanadyjskiego Jerzora W.
Pamiętam budki na Placu Konstytucji, pierwszy kontakt z ich kuchnią, chociaż nie do końca było wiadomo, czy w sajgonce nie ma kota sąsiada 🙂
a mnie jakoś nie będzie ich brakowało .. nie jestem fanką ich jedzenia ..
Wszystkim znanym i nieznanym Jerzym i Wojciechom – serdeczności
Zgago,
Już sprawozdaję: w ubiegły weekend E. i W. dokształcali się geologicznie oraz botanicznie na arkozie kwaczalskiej http://www.eryniag.eu/2012/04/5740/. W ten weekend, E. (ku wielkiej radości rodziny) piekła kaczkę z jabłkami a W. (ku wielkiej swojej radości) robił łąkę w ogródku 😉 .
Dla Wojtków i Jurków wszystkiego najlepszego!
Maruda jak zwykle marudzi 😉
A ja lubię zróżnicowaną kuchnię świata i to, co mają do zaoferowania, wszystkiego spróbuję i wszystko lubię (tu sobie próbuję przypomnieć, czego nie lubię…nie pamiętam!).
Kuchnię azjatycką cenię za „lekkość na żołądku”, nawet po solidnym posiłku.
I bardzo dobrze, że w Polsce od iluś tam lat zagościły kuchnie świata, przecież to okazja dla łasuchów!
Z tym, że od teściów mojego syna wiem (prowadzili restaurację przez 40 lat), że te kuchnie są kapeczkę robione pod gust autochtonów. Prawdziwe chińskie jemy u nich.
Nie, nie ma tam kota ani psa.
Śnieg pada 😯
Problem w tym, że tandety chętnie kupowanej 15 lat temu teraz prawie nikt kupować nie chce. Tymczasem wietnamskich oferentów stale przybywa. Ale to nie do końca tak wygląda, że naturalizowani wyjeżdżają. Najwięcej chyba wyjeżdża tych, którzy przyjechali najpoźniej i nie moga związac końca z końcem. Ci przebywający w Polsce najdłużej mają już dzieci, a nawet wnuki. Te dzieci umieją znaleźć sobie miejsce. Potrafią być dobrymi studentami, są bardzo pracowici. Nie sądzę, żeby wielu z nich wyjechało do Azji.
Bardzo dziękuję za ofery pomocy za wielką wodą. Propozycje bardzo atrakcyjne, ale nie wiem, czy zdobędę się na odwagę skorzystania. Chyba, że będę mógł się zrewanżować w Polsce. Alicja chyba żadnego rewanżu nie potrzebuje. Przyjkeżdża często i porusza się równie dobrze jak tubylcy. Ale bazą w Trójmieście chętnie służę, rzecz jasna.
Miodzio, na pewno chętnie się spotkamy i chętnie skorzystam w pomocy ze znalezieniem hotelu przystępnego, a przyzwoitego. W cenie 70$ znalazłem tylko w Harlemie.
Nemo, moje lenistwo nie pozwoliło mi od razu odszukać opisów szlaków i zdałem się na doświadczenia tych, którzy swoje wycieczki opisywali. Długość i różnice poziomów były tam bardzo przesadzone. Dzięki Tobie zajrzałem do Wiki i rzeczywiście nie wygląda to źle. W zeszłym roku w Tatrach robiliśmy wycieczki nawet trochę większe. Ktoś podał długość trasy w obie strony jakby to było w jedną. Planujemy wyjazd na wrzesień i październik, więc temperatury już nie powinny być przeszkodą.
Ubawiły mnie pomysły typu Pensylwania w 2 dni. Bardzo nie lubimy wycieczek. Korzysrtaliśmy z nich w Egipcie, Maroku i Portugalii. Przyznam, że z Egiptu byliśmy zadowoleni. Pilotem była właścicielka biura podróży, która przez 7 lat był przedstawicielem polskiej centrali handlu zagranicznego w Kairze i nie mamy żadnych zastrzeżeń do tego, co nam pokazywała i mówiła. Ale i tak najciekawszym punktem była nocna wycieczka konna na pustynię zorganizowana we własnym zakresie.
W Maroku przez tydzień jeżdżenia autokarem zobaczyliśmy mniej niż przez 5 dni jeżdżenia z Agadiru wynajętym samochodem. Może inaczej. Zobaczyliśmy mniej, ale poznaliśmy dużo więcej. Portugalia to było prawdziwe nieszczęście. Mało kompetentna pilotka, więcej nie warto mówić. Zadecydowały ceny rejsowych samolotów, które przewyższały koszt całej wycieczki razem z przelotem. Ale już więcej się na coś takiego nie damy.
Dzisiejszym Solenizantom nieustającego odkrywania smakowitości ze wszystkich stron świata ! A dla alicjowego Jerzora uściski szczególne 😀
Sprawozdanie z włości nadbużańskich-krzaki malin”odbiły”,poziomki rozpełzają się nieprzytomnie,czereśnia ma niewielkie listki,śliwa jeszcze całkiem uśpiona.Zostały wysiane kwiatki różnorakie oraz ziół co nieco.
Nowy Twoim pomysłem,by zamiast trawnika mieć kolorową łąkę jestem wielce zainteresowana.Czekam na Twe cenne rady i instrukcje 🙂
W sobotę fasolii nie udało się odgrzać nad ogniskiem,bo oczywiście akurat w porze obiadowej wykluła się nam burza.Odgrzaliśmy zatem,jak Pan Bóg przykazał metodą tradycyjną,kuchenkową.Goście zajadali,że aż uszy im się trzęsły.Fasolia weszła zatem triumfalnie do naszego menu.
I niech Jolly Rogers będzie za to cześć i chwała 😀
Wietnamskie jedzenie jadam chętnie,od czasu do czasu,dla urozmaicenia.
Na Ursynowie mamy ?Sajgon? cieszący się bardzo dobrą opinią i działający już naprawdę wiele lat.Położony bardzo dobrze,bo niedaleko akademików SGGW,zatem liczna klientela zapewniona,chociaż nie tylko studenci tam zaglądają.Wszyscy wiemy,że Wietnamczycy zdobyli nasze podniebienia w dużej mierze z racji bardzo przystępnych cen w ich barach czy też kioskach.
I oczywiście przystosowują je do naszych smaków i przyzwyczajeń.
Alicjo,
Maruda marudzi, ale nie bez racji – kilkanaście lat temu w moim mieście zamknieto chińską restaurację po tym, jak sanepid znalazł stosowne zwierzęce resztki na zapleczu. A tak poza tym, też lubię azjatycką kuchnię, choć w polskich warunkach bywa to miłość ryzykowna 😉
Jerzym i Wojciechom życzę wszystkiego co najlepsze i najsmaczniejsze!
Ewo, to moje przeczucia omsknęły się tym razem aż o tydzień. 😉
Ciekawa jestem gdzie się „wypuścicie” w ten tygodniowy weekend. 🙂
W moim mieście miałam okazję jeść w restauracji A’Dong, w połowie lat dziewięćdziesiątych ub.w. Tam po raz pierwszy jadłam koktajl z krewetek, sajgonki i cudowną zupę Hun Tun – czysty rosół z pysznymi pierożkami, jakimiś grzybami i kiełkami sojowymi. Niebo w ustach. Były dobre czasy, gdy całą rodzinką chadzałyśmy tam na urodzinowe obiady. 😀 Uwielbiałam tam jadać.
Przyłączam się do serdecznych życzeń dla wszystkich blogowych Wojtków i Jerzyków, w tym Jurków i Jerzorów.
My świętujemy Św. Wojciecha, który w Gdańsku jest szczególnie ceniony i patronuje szpitalowi na Zaspie.
My świętujemy od wczoraj. W ramach akcji „Gdańsk za pół ceny” pozwoliliśmy sobie na obiad w cafe barze Mon Balzac znanym Pani Dorocie z Sąsiedztwa. Wyszliśmy bardzo usatysfakcjonowani. Na przekąskę interesujące bakłażany faszerowane mięsem i suszonymi pomidorami. Skórka z bakłażana zdjęta z dość cienką warstwą miąższu owijała farsz gołąbkopodobnie, a optycznie jeszcze bardziej podobnie do śródziemnomorskich liści winogron faszerowanych mięsem. Było to całkiem smaczne, podawane oczywiście na gorąco.
Zupa pomidorowa na włoską modłę wręcz cudowna. Najlepsza, jaką dotychczas jedliśmy w Trójmieście. Do tego pełny talerz ogromnych rozmiarów.
Na drugie wziąłem penne prosciuto w sosie serowym z parmezanową posypką. Parmezan tarty dość grubo. Smakowało świetnie. Ukochana wzięła kurczaka faszerowanego grzybami na lekkiej sałacie. Farsz był całkowicie zewnętrzny. Grzyby okazały się maślakami. Kurczaka połówka choć niezbyt wielkiego. Do tego pieczone ziemniaki. Danie poprawne ale niczym szczególnym się nie wyróżniające. No, może poza obfitością.
Mósiałem wspomóc ukochaną w konsumpcji. Potem żadne z nas nie mogło pomyśleć nie tylko o deserze, ale nawet o kufelku piwa, które też było dostępne po 3 zł za kufel w Barze Żywe.
Stanisławie,
Jak najbardziej zdobądź się na odwagę z oferty zaoceanicznej, bo jest ona szczera – nigdy nie byłam w Trójmieście (nie jest mi za bardzo po drodze i nie mam tam rodziny) i chętnie skorzystam któregoś roku z rewanżu 🙂
Ciekawa jestem, jak sobie zaplanowaliście (planujecie) tę wycieczkę, bo jak mówię – dzięki „wysłannikom na placówkach wysuniętych” można zobaczyć więcej. A tych wysłanników blogowych już trochę się tu zebrało 🙂
Ewa (12:12)
Łoj! no to się nie dziwię 🙄
Jerzor dziękuje za życzenia. Tak to u mnie wygląda dzisiaj 🙁
http://alicja.homelinux.com/news/img_1627.jpg
Zdecydowałam się napisać pierwszy raz mimo że czytam blog od dawna. Zainteresował mnie przepis na zupę z liści rzodkiewek i nie rozumiem po co w przepisie jest ryż, który po ugotowaniu z jarzynami jest odcedzany. Wykorzystuje Pan później tylko wywar. Czy to nie pomyłka? Dzisiaj słuchałam Pana w TokFM i przepis był taki sam jak wcześniej w felietonie blogowym. Czy nie przeoczył Pan czegoś?
Jeszcze wracając do komentarza Ewy o azjatyckich restauracjach – u nas nie ma czegoś takiego, jak bezpańskie psy czy koty. Wszystkie są zarejestrowane i nie włóczą się tam, gdzie nie powinny, zazwyczaj we własnym obejściu.
Wyhodować takiego zwierzaka na potrzeby kulinarne nie opłacałoby się. Dlatego ja nie mam rozterk, czy to, co jem w azjatyckiej restauracji w Kanadzie, jest wieprzowiną, wołowiną czy drobiem.
Oczywiście mogę być w mylnym błędzie, ale na zdrowy rozum…i nie słyszałam o takich wpadkach-wypadkach tutaj.
W Polsce natomiast można się przejechać po kilku wsiach i zgarnąć bez problemu kilka Burków i Azorów.
Dzień dobry Wszystkim,
A Jerzym i Wojciechom najlepsze życzenia imieninowe, zwłaszcza znanemu wszystkim Kanadyjczykowi – bezpiecznego kolarzowania po drogach całego świata.
Stanisławie – dołączam do tych, którzy chętnie będą Was widzieć w Ameryce.
Mogę zaoferować swoje bardzo, bardzo niskie progi, których jedyną zaletą jest chyba to, że staram się, by były gościnne. Cichalowie i Alicjowie byli dwa razy i odniosłem nieskromne wrażenie, że czuli się nieźle.
Drzwi, lodówka i barek stoją dla Was otworem. Stąd już tylko rzut beretem do słynnych Hamptons i niewiele ponad godzinę do bardzo malowniczego Montauk – najdalej na wschód wysuniętego miasteczka w stanie Nowy Jork z najstarszą tutaj latarnią morską wybudowaną na polecenie prezydenta Waszyngtona i niezapomnianymi widokami.
Pisałeś o planach noclegu w Denver – tutaj nie widzę sensu. Mieszkałem jakiś czas w Kolorado – już po niecałej godzinie jazdy samochodem na zachód od miasta jesteś w pięknych, jak u Nemo, górach, a po dwóch godzinach drogi możecie nocować w przepięknym Breckenridge (tam mieszkałem) lub nieco bliżej autostrady – Frisco.
Danuśka – bardzo się cieszę, że na waszej działce może powstać łąka. Służę wszystkim co wiem na ten temat. Wkrótce, najpóźniej w środę załączę jakieś linki do nasion.
Ewa – Twojego W. już lubię za jego piękne ekperymenty i karmienie nimi pszczół.
Muszę znowu do fabryki. Miłego dnia dla Wszystkich 🙂
Stanislawie,
ja czesto bywam w Polsce i mam swoje miejsce. Nie licze na zadne rewanze bo do Trojmiasta moge dojechac w 1,5 godziny. Za morzem nie tesknie, bo wody mam tutaj pelno dookola. Mode sluzyc meta i pomoca jesli bedziecie Panstwo takowej potrzebowac – zupelnie beznteresownie. Polecam wrzesien. Pogoda ciagle pieknia i nie ma juz wilgoci. Pazdziernik tez piekny.
Nowy,
Ze wzajemnością 🙂 . Jeżeli masz jakieś ciekawe pomysły dotyczące łąki to pisz – mamy jeszcze trochę wolnego miejsca w ogródku… Przy okazji, czy ktoś zna skuteczną metodę na krety/nornice? Koty „zmieszczuchowały” się do imentu i nie chcą ich łapać (ptaki wykańczają bez problemu 🙁 ). Z kolei odstraszacze dźwiękowe nie są skuteczne i myszata zaraza wykańcza nam kolejne cebule żonkili, narcyzów… Jak tak dalej pójdzie, to całkiem się na łąkę przerzucimy.
O, widze ze i Nowy ze swojej „placowki” tez sie poleca. Mile.Czyli Long Island do wziecia…
Dzien dobry,
Jerzym i Wojciechom najlepszego!
Zgago,
Nie przejmuj sie, moje dziecko jedno, a imion wielu :).
Ciesze sie ze fasolia smakowala Danusko :).
Nowy,
nie wracalibyśmy (i planowalibyśmy następnych najazdów!), gdyby u Ciebie było źle. Warunki mogą być takie czy inne, ale najważniejsze TOWARZYSTWO!
Pytałam Stanisława na okoliczność, czy to wycieczka zorganizowana, czy inaczej – bo jednak nie ma to jak rzemiennym dyszlem po znajomych, wtedy zobaczy się i usłyszy najwięcej.
Emerycie – jerzyk jest całkiem, całkiem twarzowy 🙂
Chciałem odpowiedzieć Alicji mailowo, żeby nie zanudzać Towarzystwa swoimi sprawami, ale coraz więcej miłych ofert, więc krótko. Planujemy wyjazd na wrzesień – październik. Denver to był punkt orientacyjny, a ceny hoteli dla orientacji. Plan: Nowy Jork – Boston – Niagara Falls – Minneapolis (tam chcemy wziąć samochód) – łańcuch parkowy i monumentowy – SF, St. Helena, LA, San Diego – kilka parków z Big Bend na końcu – Nowy Orlean – Savannah – Montalcino – Philadelphia – Waszyngton – Nowy Jork. Jeśli kolejność gdzieś poplatałem, wybaczcie.
To takie ramy ogólne, najważniejsze szczegóły, ale to już nie tutaj.
Jeszcze raz dziękuję
Stanisławie,
przełom września i października to dobry wybór pod względem pogodowym, jeszcze ciepło, a nawet gorąco bywa.
Napisz do mnie na e-mail, coś podpowiem w sprawie podróżowania, poza Alaską i Północną Dakotą w Stanach byliśmy wszędzie 🙂
Jerzym i Wojciechom serdeczności imieninowe, niech Wam się szczęści 🙂
Danuśko, ależ z Ciebie ogrodniczka, podziwiam 🙂
Mnie, podobnie jak Jolinkowi, nie żal wietnamskich budek, nie były one ozdobą dla stołecznych ulic. Przykro tylko, że ich właściciele są zmuszeni kolejny raz szukać swojego miejsca na ziemi. Prawa rynku są bezwzględne, niestety.
Stanisławowi bardzo zazdraszczam wspaniałych planów wyjazdowych. Ameryka wydaje mi sie jednym z najbardziej przyjaznych turystom krajów. Podróżowanie tam to wielka przyjemność 😀
Kioskow wietnamskich tez raczej unikam, ale restauracje czy to w PL czy gdzieindziej na ogol sa w porzadku. Niedrogo i smacznie. Co do zwierzat jadalnych, to przeciez pol swiata brzydzi sie wieprzowina, wielu nie tknie zaby czy slimaka, Koreanczycy uwielbiaja psy na talerzu, a my wolimy zywe. Juz Niemen spiewaz, ze „dziwny ten swiat”. Ja pamietam chinskie powiedzenie, ze „mozna jesc wszystko co ma dwie nogi, a nie jest czlowiekiem, co ma cztery nogi, a nie jest stolem, co lata, a nie jest samolotem” (choc podobno ludzi tez zjadano jak np. nomen omen kapitana Cooka).
Wszystkim Jerzym i Wojciechom, piszacym na blogu bądź skoligaconym, najlepsze zyczenia imieninowe, kum, kum, kum!
Od Starej Żaby
P.S. Koleżanki już kumkają jak szalone!
Dołączam się do życzeń dla dzisiejszych solenizantów, a w szczególności Yurka i Jerzora.
Ewo,
z kretami trudna sprawa. Irek zamieścił taki link dotyczący pułapek na krety: http://sklepinsekt.pl/abc-wielorazowa-pulapka-na-krety.html
Twierdzi, że są skuteczne. A ja wspominałam niedawno o smalcu czosnkowym, polecanym w telewizyjnym programie ogrodniczym. I pułapkę i paczuszkę ze smalcem należy wkładać nie w otwór wiodący na powierzchnię, ale w sam kanał. Kupiliśmy niedawno puszkę karbidu/ też wiadomość od ogrodników/, ale na razie w moim małym ogródku panuje spokój. W czasie tych zakupów przy regale zgromadziło sie kilka osób i wymienialiśmy doświadczenia w walce z kretami. Jeden pan polecał świece dymne, aczkolwiek właśnie zwracał świece z jakiejś nieudanej partii. Inny pan polecał pułapki druciane, też podobno dostępne w niektórych sklepach. Moim znajomi od lat walczą z kretami, niestety bezskutecznie. Nemo kiedyś wspominała, że jednym sposobem jest polubienie kretów; innych sposobów na nie nie ma. Równie szkodliwe są także nornice. Zjadły mi cebulki tulipanów z całej rabatki, co stwierdziłam dopiero po stopnieniu śniegu. Życzę skuteczności w obronie ogrodu przed tymi stworzonkami.
Sarny. To jest problem. Mamy ostatnio dwie. Mule deer. Zra co popadnie a najwiecej karmy dla ptakow wiec trzeba bedzie skonczyc z ptactwem. Bazant nam sie zagubil najpierw na dwa i pol dnia teraz znowuz go nie ma od piatku. Basia w krzakazh znalazlw wczoraj piora jakby bazancie ale nie kolorowe wiec moze jego dziewczyny. Moze padl a moze sie wyniosl po przezyciach. Kto wie. Sarny za to namietnie nas pokokochaly. Wczoraj rano przez lasek sie za nimi puscilem w pizamie i do sasiadki zaszedlem niechcaco. Przywitalem sie, pogadalismy i wrocilem. Jedna z saren najspokojniej sobie lezala pod domem. Ja je gonie i filmuje wiec mam cwiczenia od rana. DFzisiaj od rana juz urzedowaly. Poza tym czerwone robiny i niebieskie sojki, sikorki, wroble. Porzadki w Sikorowym Lasku na polanie rozpoczete. Juz mamy plany na zagospodarowanie. Polowa w sloncu reszta w cieniu wiec swietnie. Miejsca na hamaki, poleczki i laweczki wybrane. Barek i gril tez juz maja miejsce. Drzewko posrodku polany posluzy jak stoliczek barowy w WARS-ie 🙂
Lisci co niemiara, wynosimy do lasku. Trawa dluga i sucha jak sloma tez nie zabawka. Grabie, dmuchawa i kosiarka w uzyciu. I po co mi to bylo?
Dzisiaj sianie ziolek. Pogoda jak w Madrycie +26*C i pelne slonce.
Musze wrzucic na youtubke zwierzatka i ptaszki 🙂
Krety tez mamy. Co wartosciowe bedzie roslo w beczkach (takich korytach) na ganku. Sarnom wstep wzbroniony. Reszta czyli jakies sloneczniki,winorosle etc pod domem. Rozsiejemy tez kwiatki z lak wysokogorskich (alpejskich) niech sie kolorowi. Mieszakmy niedaleko skoczni olimpijskich a na nich napis: 1284 metry nad poziomem morza. Mieszkamy wiec dosc wysoko bo na tym samy mniej wiecej poziomie.
Od srody ma sie ocjhlodzic . Czyli standardowo o tej porze +10+14*C. Moze deszcz, moze mokry sniezek, glownie slonce jak to w Calgary.
O 13:35 Terere nowy wpis sie pojawil z konkretnym pytaniem do Gospodarza.
Witaj przy stole!
Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór 🙂
Najlepsze życzenia dla wszystkich Jerzych i Wojciechów!!!
A dla tych, którzy lubią rowery: http://www.youtube.com/watch?v=zO98k9T8LuI
Piosenka piosenką, ale te zdjęcia… 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=6c3Tarobmyo&feature=g-vrec&context=G23b16d8RVAAAAAAAAAg
Podpowiedź w sprawie zeszłorocznych liści dla YYC – nie wynosić do lasku, tylko przejechać po nich kosiarką wte i wewte, to dobry nawóz na trawę. Posiekane kosiarką, „wejdą” w glebę bardzo szybko.
Wpadłam na chwilkę, żeby toast spełnić ale jestem piekielnie zajęta, więc tylko na chwileczkę.
Pod koniec tygodnia odzyskam nieco swobody i wtedy znów będę nieustająco warowała przy stole. Przez kilka dni jeszcze możecie odpoczywać od Pyry.
Jerzoru, Yurkowi, cichym Jerzom i Wojtkom – najlepszości przy i poza stołem 😀 Toast dereniówką 😀 Za Jerzora powójny, bo Jerzora dużo i jednym trudno oblać 😉
Jerzorowi na zdrowie!
Na zdrowie dalszym Jerzym i Wojciechom, jeśli takowi tu zaglądają.
Sczęścia i spełnienia wszelkich zachcianek.
Asiu,
teraz mają tak:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_8343.JPG
I ten rowerek, tytanowo-jakiś tam, waży ok.5kg., a kosztuje jak 🙄
Takiego roweru się nie zajeżdża do końca i nie wyrzuca, po roku-dwóch oddaje do sklepu, w którym się kupiło i wybiera się nową maszynę. Stary idzie jako część wpłaty na ten nowy – bo stary będzie sprzedany jako używany. Tacy rowerzyści jak Jerzor dbają o swoje rowery bardziej, niż o cokolwiek (hrm…kogokolwiek też!) innego, dlatego one są w bardzo dobrym stanie i dobrze się sprzedają nawet „przechodzone”.
Jak zwykle wynalazłaś wspaniałe zdjęcia, podesłałam Jerzoru 😉
Wszystkim Jerzym i Wojciechom (a znajomym jeszcze bardziej) NAJLEPSZEGO!
Wychylam czerwonym chilijskim 🙂
Krystyno,
Dzięki za rady. Zastanawiamy się jeszcze nad zasadzeniem rycynowca (W. przywlókł nasionka z Krymu 🙂 ), ale nie wiem czy nie załatwiło by kotów i pszczół razem z kretami. Na razie roślina zdobi parapet.
Z innej beczki – odjęło mi dzisiaj mowę w księgarni. Zapytałam czy mają przewodnik po Macedonii lub Albanii. Panie sprawdziły w komputerze i odpowiedziały odmownie. Jak to zwykle w moim przypadku bywa, pokręciłam się jeszcze chwilę po księgarni i wyszperałam 2 różne przewodniki, zawierające w podtytule słowa „Albania” oraz „Macedonia”. Jeden z nich, był zatytułowany „Bałkany”. Zaniosłam obie książki do sprzedawczyń i nieśmiało zdziwiłam się, że nie wiedzą co sprzedają. Na to zostałam obsztorcowana, że żadna z nich nich nie kończyła geografii a w ogóle taka wiedza nie jest im do niczego potrzebna 😯 do sprzedawania książek również nie.
Zatkało mnie. Z tego co pamiętam, taką wiedzę posiadałam już w podstawówce a już na pewno w szkole średniej.
A propos książek, to przypomniało mi się, jak ubiegłego września wstąpiłam do księgarni w Drawsku Pomorskim.
Pani sprzedawczyni powiedziała, że owszem, wrzesień to czas kupowania podręczników, więc ruch w interesie trochę jest, ale gdybym tak wpadała co miesiąc, to miałaby jakiś obrót. Zapowiedziałam się na następny wrzesień 😉
Witaj Terere,
masz rację. Przepis poszedł na skróty. A raczej jego autorzy. Z zupy należy wyjąć łyżką cedzakową grubo pokrojone warzywa a dodać podduszone listki rzodkiewki.
Przepraszam. Coraz częściej bywam roztargniony, by nie powiedzieć niechlujny. I złoszczę się gdy Basia stara się mnie upilnować, by uniknąć takich właśnie pomyłek.
Ewo,
miałam rycynowiec, ale nie przeżył zimy. Był imponujący jako roślina, wyrósł bardzo bujnie i wysoko, i…no właśnie, u nas zawsze trafi sie jakieś -20C 🙄
U mnie nie ma kretów, wyobraźcie sobie. Nie ma i już, podobnie jak nie ma pokrzyw. Są za to *mole* kreciopodobne, z tym, ze one nie budują charakterystycznych dla kretów kopczyków. Mnie akurat nie przeszkadzają, bo chyba u mnie nie ma nic smakowitego do podgryzania. Znajomy walczy z nimi w ten sposób, że w świeżo wykopany przez mola otwór wpuszcza silny strumień wody ze szlaucha. W myśl zasady – albo ty zjesz, albo ciebie zjedzą…
Dziękuję Panie Piotrze za wyjaśnienie że ten ryż jednak nie do odcedzenia. Przywitanie, jak zawsze, miłe. Dziękuję.
A propos wpadki Gospodarza – najgorzej być nieomylnym! Z pomyłek bowiem często rodzą się odkrycia 🙂
Robię miejsce przy stole dla Terere – zasiadaj!
YYC,
to prawda, że z sarnami jest pewien kłopot. W pobliże mojego domu przychodzą co najmniej cztery. Ale jedzą przeważnie młode listki ” dzikich” drzew i krzewów. Posadziliśmy za ogrodzeniem kilka sadzonek drzew, więc też obawiam się, żeby wkrótce i one im nie zasmakowały. Jeden mały zgrabny świerczek został połamany przez koziołka, który zdzierał sobie scypuł z rogów. Widziałam to, ale wydawało mi się z daleka, że obejdzie się bez szkód. Sarny zmieniają często miejsce pobytu, więc pewnie wkrótce na jakiś czas przeniosą się gdzie indziej.
A Twój bażant pewnie zajęty amorami, więc też nie siedzi w jednym miejscu.
Te Twoje przydomowe inwestycje wymagają sporo pracy, ale efekty będą na wiele
lat. I proszę nie narzekać, lecz cieszyć się, że np. nie masz alergii na trawy, czy pyłki, bo wtedy miałbyś problem. 🙂
Na dzisiejszy temat niestety nie mogę się wypowiadać, bo w wietnamskiej restauracji byłam jeden raz i to bardzo dawno. Pamiętam tylko, że m.in. była zupa o dziwnej ” śliskiej” i ciagnącej sie konsystencji i mimo dobrego smaku nie mogłam się do niej przekonać, a właściwie przełknąć.
Ewo – znam dziewczynę, która była praktykantką w biurze podróży i nie wiedziała gdzie leży Londyn – naprawdę! 😯
Krystyno,
to pewnie była zupa z okry, nieumiejętnie zrobiona, bo tego śliskiego, ciągnącego się można się pozbyć. W mojej ulubionej knajpie bardzo mi posmakowała i postanowiłam odgapić, ale właśnie wyszła mi taka kisielowata 🙄
Konsystencja zaważyła, stwierdzili współbiesiadnicy (na szczęście ścisła rodzina) i grzecznie odmówili spozycia do końca.
Dopiero później dowiedziałam się, że jest na to sposób, ale teraz nie pamiętam, jak to było, trzeba pogooglać albo co.
Jest paskudna, ale to paskudna pogoda. No ale…kwiecień plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata…
Jerzym, Jurkom i Wojciechom wszystkiego najlepszego !!!
Krystyno, poki co odpukac alergii zadnych nie mialem i mam nadzieje tak zostanie. Roboty lesno-polanowe w sumie mnie ciesza bo ruchu potrzebuje jak kazdy a ostatnio duzo pracowalem i przed komputerem po 12 godzin dziennie siedzialem. Przedtem zlamana noga Basi i bez ruchu bylem ladnych pare miesiecy 🙂
Z bazanterm mamy nadzieje, ze sie podkochuje w paru ladnych bazancicach i ma w glowie inne rzeczy niz nas zabawiac. Ufam, ze masz racje. Moze jednak z Bazancich Krzakow wyjda kiedys male bazanciatka.
Sarny, trzymamy kciuki, sie wyniosa. U sasiadki (kolezanki) zjadaly tulipany a wlasciwie same srodki (paki) wiec musiala folia przykryc i niby ma tulipany przed domeme ale ich nie widac wiec szczesliwa nie jest.
Ostatni weekend dal nam przedsmak lata i juz sie ciesze na polanke i wszelka dzialnosc towarzyska na niej 🙂 Grilowanie i lezakowanie po przejazdzce rowerowej beda jak znalazl. Tak sie zapalilem ze moze jakas sciezke zdrwoia zrobimy w lasku 🙂 No przynajmniej badminton, frisbee i pilka plazowa …. i schlodzone piwo czy jakowes spumante…kir…mozliwosci nieograniczone.
Fła gras były otwierane kombinerkami 😉
Trochę słone, moim zdaniem,, ale na przystawkę dobre.
http://alicja.homelinux.com/news/img_1636.jpg
…no mówię…kombinerki w użyciu 🙄
Elegancja – Francja 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/img_1634.jpg
Przy lampce nocnej…
Popijam sobie zdrowie Jerzora i Solenizantów i wracam myślami do minionego dnia. Często tak robię, nawet jeśli jest późno. Jakieś krótkie podsumowanie, którym oczywiście rzadko dzielę się na Blogu.
A dzisiaj głowę zajęły mi Ludzkie Sprawy.
Przyjechałem rano do pracy, przez moje ciągłe wyjazdy do City zgromadziło się mnóstwo zaległości, nie wiadomo od czego zacząć, a sezon tuż, tuż… Siadłem przy stole, wyjąłem notatnik, długopis i zacząłem pisać harmonogram prac na najbliższe dwa, trzy tygodnie. Kolejne strony papieru szybko zapełniały się pisaniną, punktami, co i kiedy trzeba zrobić, kogo umówić itd.
Nawet nie widziałem, że z boku stoi Meksykanka i bacznie mnie obserwuje. W końcu zauważyłem, spojrzałem, a po twarzy dziewczyny płynęły łzy, kapały na mokre już od nich ubranie. Jakaś rozpacz. Przestała się hamować, płacz zamienił się w koszmarny szloch.
Po kilkuminutowych próbach udało mi się ją uspokoić. Okazało się, że powodem łez była…. moja umiejętność pisania. Sztuka, dla nas tak bardzo normalna, dla niej – szczyt marzeń. Jest półanalfabetką, bo zagoniono ja do pracy zarobkowej gdy miała osiem lat! Nie miała żadnego dzieciństwa. Do szkoły chodziła niecały rok. A tak bardzo chciałaby teraz umieć pisać!
Oczywiście, ze ogarnąłem ramieniem, tłumaczyłem, że i bez tego jest Człowiekiem (bo jest), a pisać szybko się nauczy. Obiecałem pomoc. Słowo się rzekło. I to takie, którego z pewnością cofnąć nie mogę, zawieść również. To, co dla nas jest niemal niczym, dla innych może być niemal wszystkim!
Dobranoc 🙂
Och Nowy! Jestes WIELKI !
Tak trzymaj.
dzień dobry ..
Nowy ta dziewczyna wyczuła w Tobie dobrego człowieka no i teraz masz zadanie do wykonania .. lubię jak się z nami dzielisz tymi podsumowaniami dnia … 🙂