Nie ma balu Panie Lulku
Od wielu dni blog, chce czy nie, żyje wiedeńskim balem. Pan Lulek napisał o nim wiele, a jeszcze więcej zapewne napisze po balu. Tymczasem my czyli adamczewscy.pl właśnie z Wiednia wróciliśmy nie czekając na owo wielkie towarzyskie wydarzenie. Decyzję podjęliśmy po przeczytaniu w wiedeńskich tabloidach, że bal otworzy Królowa Striptease’u ale bez swego popisowego numeru czyli cały czas będzie w sukni.
Nie było więc po co przedłużać pobytu. Wróciliśmy więc by jak najszybciej zdać Wam sprawozdanie i zachęcić w ten sposób do wiedeńskiej odsieczy.
Po siedmiu godzinach podróży (myślę, że i Jan Sobieski dłużej nie jechał) o szóstej rano znaleźliśmy się na SudBanhoff. Luksusową podwodą marki VW przewiezieni zostaliśmy do centrum miasta i to właśnie w okolice Opery. To miejsce zlotu europejskiej śmietanki było wprawdzie jeszcze zamknięte ale – prawdę rzekłszy ku naszemu zdumieniu – kawiarnie były już czynne. W Cafe Schwarzenberg cała załoga była przygotowana na podjęcie gości z Warszawy. I nie tylko. W parę minut lokal zapełnił się wiedeńczykami, którzy przyszli tu po prostu na śniadanie. I najświeższe wydania gazet. Jedząc kajzerki, maślane rogaliki oraz bułeczki z masłem i dowolnie wybranym dżemem podglądaliśmy czy na którymś ze stolików pojawi się słynne w Polsce jajko po wiedeńsku. I nic. Pustka. Jedyne jajko było na naszym stole, a było to zwykłe jajko na miękko.
Wiedeńczycy nie znają potrawy zwanej „jajko po wiedeńsku”. Nawiasem mówiąc takie same rezultaty przyniosły poszukiwania fasolki po bretońsku w Bretanii i śledzia po japońsku w Tokio.
Takie śniadanie z kawą ( wybraną spośród 15 rodzajów) lub herbatą kosztuje około 5 euro. Pożywieni i ożywieni ruszyliśmy do hotelu gdzie zostawiliśmy bagaż i wybraliśmy się na pierwszy spacer po Wiedniu. Tu katedra św. Szczepana, tam pomnik odpędzający dżumę, obok słynny sklep Juliusa Meinla. Tu ugrzęźliśmy na dłużej. Na dwu piętrach nagromadzenie towarów spożywczych z naszej ukochanej Italii robi wrażenie. Kupiliśmy tylko to czego nie ma w Warszawie czyli kilka paczek polenty, topinambur, butelkę bailoni ( to dla dziecka).
Przerwa na kawę z pączkiem i krótki odpoczynek. Kawa w porządku – pączek straszny. Zwłaszcza jeśli pamięta się delikatne, aromatyczne i elastyczne pączki warszawskie. Ten był ciężki i pachniał tłuszczem. Była to niedokończona symfonia.
To muzyczne porównanie uznacie za usprawiedliwione gdy ujawnimy główny cel podróży. Byliśmy zaproszeni prze wrocławską Agencję Pro Musica, która objeżdża Europę z grupą artystów i spektaklem Giuseppe Verdi – Gala. W Wiedniu orkiestra, chór i soliści wystąpili w Stadthalle przed prawie dwutysięczną publicznością. Początek koncertu nie wróżył sukcesu. Okrojona przez skąpego austriackiego impresario orkiestra wydawała się onieśmielona i wielką halą i liczbą słuchaczy. Z każdą minutą jednak uwertura z „Nabucco” brzmiała coraz mocniej, dyrygent wyglądał coraz pewniej a publiczność wydawała się coraz bardziej zachwycona. A jeszcze gdy bas-baryton Jarek Zawartko brawurowo zaśpiewał arię z Trubadura, a po nim pojawił się chór było już pewne, że publiczność jest z nami. Pod koniec pierwszej części śpiewała nasza ulubiona sopranistka Monika Michaliszyn. Aria Violetty z Traviaty wprawiła salę w zachwyt. Oklaskom nie było wprost końca.
A skoro mowa o końcu to przyznać trzeba, że młodziutki i chłopięco wyglądający dyrygent Wojciech Rodek ma wyczucie sali. Dowcipnie dialogował z widzami a na bis zaprezentował utwory Straussa, które wykonywała orkiestra a śpiewała widownia.
Jeśli idzie o sztukę to mieliśmy jeszcze wspaniałe spotkanie z Durerem, Rubensem, Memlingiem, Breughlem. Już oczywiście wiecie, że parę godzin spędziliśmy w galerii malarstwa Muzeum Historii Sztuki. Wyszliśmy oszołomieni.
Skromny obiad zjedliśmy w Cafe Mozart. Jest tego faktu dokumentacja fotograficzna.
Tafelspitz, któremu towarzyszyły dwa rodzaje sosów, kostka wołowa z tukiem, kartofelki zasmażane z cebulką i odrobina szpinaku jest daniem wyróżniającym kuchnię wiedeńską spośród wszystkich innych. Wiedeńskie kiełbaski są przy tym kompletnym banałem. Choć to banał przepyszny.
Kolację, która trwała aż do odjazdu pociągu (ekspress Chopin – też pięknie brzmiąca nazwa) odbyliśmy w gasthausie, do którego Austriacy pędzą ze wszystkich landów. I nie ma tam żadnych turystów. Tylko my – ponieważ zaprowadził nas tam właśnie paOLOre, stary (młody jednak) wiedeński bywalec. W towarzystwie jego przyjaciół – malarza Adama, właścicielki polskiej księgarni Zosi, reżysera oper Piotra i konstruktora modeli Marka zjedliśmy m.in. zupę z wątrobianym knedlem wielkości jabłka (przepyszne i delikatne), faszerowaną paprykę, kotlety mielone i panierowane z roszponką w oleju słonecznikowym i parę innych równie wspaniałych wiedeńskich dań popijanych obficie czeskim piwem.
Teraz już całkiem zrozumiałe jest dla wszystkich, że czekanie na bal w Operze nie miało już sensu.
Komentarze
Kawa Wiener Melange pachnie w całym domu a na blogu Piotra wspomnienia wiedeńskie .
Za dwanaście dni wyruszam w podróż do Włoch a w drodze powrotnej spędzę niedzielę w Wiedniu. Jak pogoda dopisze będą nowe zdjęcia. Trzeba się będzie bardzo starać bo założyłem fotobloga w Aminus3. Codziennie nowe zdjęcie. Poważne wyzwanie. Zacząłem od najbardziej banalnego zdjęcia jakie zrobiłem ( zdaniem kolegi fotografa )…
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-01-31.html
Marku, ten kolega to przez zazdrość twierdzi. Zdjęcie jest piękne. Gdy będziesz w Wiedniu to pójdź na obiad lub kolację do Schilinga. PaOLOre Ci podpowie gdzie to. Naprawdę warto.
A gdzie tam , on mówi to POWAŻNIE.
Oczywiście pójdę jak mi starczy ojro, Ale są na to małe szanse 🙂
I tu wlasnie jest poczatek nieporozumien dotyczacych wiedenskiej kuchni,
Zaczynam od poczatku. Kiedy je sie parówki, to najpierw trzeba zapytac w jakim kraju jestesmy a jeszcze lepiej w jakim miescie. Parówki o nieomal identycznym smaku nazywaja sie w Wiedniu, Frankfurterwurst od miasta tylko trudno powiedziec którego. nad Main czy Laba.
Jesli zas czlowiek jest we Frankfurcie, to one nazywaja sie Wienerwurstel.
Przy swojej niezmienionej nazwie pozostaly Debrezinerwurstel. Ostre i kolorowe od papryki o nazwie z miejsca pochodzenia.
Sa oczywiscie i inne, przyrzadzane i podawane na rózne sposoby z musztarda, ketchupem albo swiezym tartym chrzanem. Mozna mieszac wszystkie przyprawy. Do tego swiezy chleb albo buleczki róznych wypieków. W Niemczech czesto precle.
Te z grilla, to na ogól na swiezym powietrzu czesto jedzone z reki. Pomysl konsumpcji z reki, tak popularny w Warszawie na Pradze Pólnoc w okolicy Bazaru Rózyckiego, chyba wzial sie z Wiednia a moze na odwrót.
Jajka ostatnio nie sa zbytnio w modzie. Jazeli, to lepsze, biologiczne albo od kur hodowanych na ziemi. Te ostatnie to troche oszukanstwo i tyle.
Dzisiejsze sniadanie bedzie spóznione ale solidne. Prawdziwa jajówa na boczku, moze tez zastapi wczesny obiad. Jak to po balu.
Pan Lulek
Raz, dwa, trzy,? raz, dwa, trzy,? jaki piękny walczyk…..
Od dzisiejszego wieczora przez 3 dni częściej będę z Wami plotkowała, bo Dziecko na kilka dni jedzie do Stolycy.
Marku, zdjęcie urocze, nastrojowe, koledze pewnie swoista gęstość obiektów przeszkadza patrzeć. Machnij ręką.
Jak wiadomo ostatni raz na prawdziwym balu byłAM BARDZO DAWNO TEMU, A Z DOśWIADCZEń WłASNYCH PAMIęTAM, żE BAL SZCZYTOWą SWOJą CHWILKę MA NA SAMYM POCZąTKU – OCZEKIWANIE, NIECIERPLIWOść, BACZNA OBSERWACJA PAR WCHODZąCYCH ( CZYLI KOGO NA KOGO STAć)
No, już zlikwidowałam caps lock. Potem oczywiście na każdym balu są jeszcze atrakcje artystyczne albo towarzyskie, tańce, kolacja itp, ale z pierwszymi kwadransami nie moga się w napięciu równać.
Kochani, wszyscy piszecie o Zjeździe a zgłoszenie na adres: p.adamczewski@polityka.com.pl przysłała tylko Alicja i Nirrod. A mieszkańcy pieknego kraju między Odrą a Bugiem milczą! A Austria, Holandia, Szwajcaria, Francja czy Anglia (że o Australii i USA nie wspomnę) milczą! MUSZĘ mieć orientację ilu będzie zjazdowiczów, by zacząć rzecz organizować i klakulować. A tu milczenie. Wojtek z Przytoka np. gdzieś już dawno się zawieruszył i też milczy. Zastanówcie się i odezwijcie. Pamiętajcie, że nieobecni nie mają racji. W żadnej sprawie.
Chudzichny, oj faktycznie że chudziuchny ten dinerek u Mozarta.
Ale przecie nie tak skompiuchno i biedniuchno, jak przy wiedeńskim śniadanku u „Czarnogórskiego”, co jedno ledwie przepiórcze jajeczko na stół wjechało 🙁 No, przepraszam, przepraszam uprzejmie i najmocniej, ale materiał dowodowy z aparaciku w krawacie paOLOre ukrytego pokazuje wyraźnie – jedno skrome jaję i utrudzonych kuszetkami Redaktorstwo. Ba. Nawet ta, tam w dali za Redaktorstwem persona teź nad giczą wołową sie nie poświęca. No, gicz może i jest taka nieśniadaniowa, ale posiłków we Widniu odradzam. Zwłaszcza jeśli Królowa balu cały wieczór w barchanowych pantalonach miała śmigać. Choćby te Jej Wysokości majtasy miały być wprzódy dobrze wymoczone 🙂
Tak tródno mi powiedzieć gdzie za miesiąc będę, a co dopiero wrzesień zaplanować…
Pan Piotr zapomniał wspomnieć o pewnym ważnym obiekcie, który odwiedził w Wiedniu 😀
http://picasaweb.google.at/picasso739/ToiletOfModernArt/
Małe sprostowanie: roszponkę tośmy kropili, ale nie olejem słonecznikowym, jeno takim ze styryjskiej dyni. A pączkami Austria rzeczywiście nie słynie. Ja za to obżarłem się wczoraj pączkami z cukierni Strzałkowskich na Tamce (wystawszy się wprzódy pół godziny w kolejce), a dziś (już w Wiedniu) zajadam wyśmienite pączuchy mojej Mamy, których pudło całe jej wczoraj porwałem.
no to jeszcze raz, bo sznurek nie przeszedł w całości:
http://picasaweb.google.at/picasso739/ToiletOfModernArt?authkey=c32-mN9-EWU
O ranyyy!!! A masz fotkę, jak ktoś z tego korzysta? 🙂 Jeśli w całym wiedniu tak, to wygląda, to za boga nie pojadę!
P.S. Mówisz, paOLO, ze na tamce… Hm, nie wiedziałem
Ludzie, poodkladajcie wszystko na strone i przyjezdzajcie w komplecie. Poza Zjazdem kazda rzecz mozna odlozyc na potem. To, ze Piotr nie podal na jaki adres wysylac zgloszenia nie jest zadnym usprawiedliwieniem. Dzisiaj powtórzylem zgloszenie jeszcze raz. Publicznie tez podaja do wiadomosci.
Dla dwu person rozdzielnoplciowych ale nie mieszkaniowo prosze. Co zas tyczy kalkulacji kosztów, to ja zaczynam sie targowac po zobaczeniu oferty. Chyba, ze gospodarz bedzie robil oferte dla kazdego uczestnika indywidualnie, to ja poprosze z góry o solidny rabat.
Pan Lulek
Pawle
Pawle
Udało się kupić bilecik?
Wysłałam zgłoszenie, nie wiem tylko czy dobrze ponaciskałam. Gdyby Piotr był łaskaw sprawdzić czy dotarło, byłabym zobowiązana.
Iżyku,
1. to funkcjonuje na zasadzie „wrzuć monetę!” Bramka jedynie, rzecz jasna. Nie mam na podorędziu fotek z insajd, ale może Piotr zrobił i się podzieli? I bez obawy, mamy też w Wiedniu dużo krzaczków i murków 😉
2. http://www.rp.pl/artykul/88191.html
Panie Lulku, co do kosztów zjazdu, to ja mam pomysł następujący:
robimy losowanie, gdzie kto będzie koczował, cena losu np. 10 albo 20zł, zysk z loterii całkowicie przeznaczony na dofinansowanie nieszczęśników, którzy się nie załapią na Pana Piotrową Kurn… no, Kurpiowską Chatę.
Inna możliwość to licytacja poszczególnych pryczy albo i metrów kwadratowych podłogi u Gospodarza, i znowu, cały dochód na noclegi dla przegranych. Co Wy na to?
Panie Piotrze Kochany, mam calkowicie i beznadziejnie zablokowana poczte elektroniczna (juz oba konta) i nie mam pojecia jak to naprawic ( a raczej nie wiem jak naprawic za darmo, bo za 90 funtow mozna to zrobic bez problemow). PO zalogowaniu pojawia sie ta obrzydliwa biala plachta z niebieskim tekstem, ze sa problemy z polaczeniem.
Niniejszym zatem deklaruje (probujac nie kusic zawistnego losu, jakby to ukal Hamlet, ksiaze dunski) chec i gotowosc wziecia udzialu w II Miedzytnarodowym Zjedzdzie Gadul i Smakoszy.
PS Hej, madrale komputerowi! To co ja mam zrobic z ta poczta elektroniczna?
Nie na temat, choć w Wiedniu byłam trzy razy, dokładniej dwa i połowa, i miło te wizyty wspominam (mieszkałam raz w Wiedniu, drugi – w Baden).
Oto co przyniosłam:
„Niezbędne aminokwasy o których mowa to: Histydyna, Izoleucyna, Leucyna, Lizyna, Metionina, Fenyloalanina, Treonina, Tryptofan, Walina.
Pokrótce omówię działanie poszczególnych aminokwasów.
HISTYDYNA – występuje przede wszystkim w mięsie, jajach, drobiu, niektórych serach żółtych i jest nieodzowna w procesie powstawania krwinek czerwonych i białych. Pokrywanie zapotrzebowania na histydynę sprzyja procesom regeneracji i naprawy uszkodzonych tkanek. Histydyna jest substancją wyjściową do produkcji ważnego neuroprzekaznika- histaminy, która odgrywa ważną rolę w reakcjach odpornościowych organizmu.
IZOLEUCYNA- występuje w dużych ilościach w mięsie, jajach, drobiu, serach żółtych i niektórych rybach. Jest jednym z trzech aminokwasów ważnych w stresie, niezbędna jest też w procesie wytwarzania hemoglobiny i uwalniania energii.
LEUCYNA- znakomitym źródłem tego aminokwasu są: mięso, drób, sery żółte, Ten kolejny „aminokwas stresowy” szczególnie obficie występuje w chudym mięsie. Poprzez umożliwienie syntezy odpowiednich białek, ma fundamentalne znaczenie w procesach wzrostowych, jak: rozwój kości, mięśni i skóry.
LIZYNA- występuje w dużej ilości w mięsie, jajach, drobiu, rybach, serach żółtych, a także w warzywach strączkowych. Lizyna ma szczególne znaczenie dla zdrowia skóry i kości, sprzyja tworzeniu się zdrowego kolagenu, oraz umożliwia skuteczne wykorzystywanie wapnia.
METIONINA- zdrowe ilości metioniny zawiera mięso, jaja, sery żółte wiele nasion i orzechów. W skład metioniny wchodzi siarka. Aminokwas ten jest ważny dla przemian metabolicznych i tłuszczów i pełni w organizmie funkcję przeciwutleniacza.
FENYLOALANINA- to aminokwas niezwykle ważny dla zdrowego funkcjonowania mózgu. Występuje w mięsie, jajach, niektórych serach żółtych, jest bardzo istotna w wytwarzaniu niektórych neuroprzekazników. Badania wykazały, że jest naturalną substancją przeciwdepresyjną, zmniejsza też odczuwanie bólu.
TREONINA- w którą obfitują jaja, mięso i fasola. Jest to aminokwas niezbędny dla prawidłowego układu odpornościowego, sprzyja też dobrej kondycji zdrowotnej skóry, kości i prawidłowemu wykształcaniu szkliwa zębów, wspiera funkcjonowanie tarczycy.
TRYPTOFAN- występuje przede wszystkim w mięsie, szczególnie w mięsie indyka, oraz niektórych serach żółtych i orzechach. Tryptofan to prekursor serotoniny, neuroprzekaznika, który jest w dużej mierze odpowiedzialny za nastrój i dobry sen.
WALINA- występuje w mięsie, jajach, drobiu, serach żółtych. Jest to trzeci z aminokwasów ważnych w okresach zwiększonego stresu. Walina ma wpływ na gospodarkę hormonalną organizmu i jego metabolizm. Jest niezbędna w procesach wytwarzania energii.
Białko pochodzenia zwierzęcego określa się mianem KOMPLETNEGO bowiem każda jego porcja zawiera komplet niezbędnych aminokwasów. Białko pochodzenia roślinnego nie zasługuje na to miano, ponieważ nie ma takiego warzywa czy zboża, które zawierałoby wszystkie dziewięć aminokwasów.
Gdyby w diecie zabrakło któregokolwiek z niezbędnych aminokwasów, nasz organizm w ogóle nie byłby w stanie funkcjonować.”
Zgłoszenie zostało przyjete z zadowoleniem – jak głosi dyplomatyczna formułka. A prywatnie z bardzo wielkim zadowoleniem czyli z radoscią. Do zobaczenia.
Marku, pamiętam o bileciku i będę jeszcze sprawozdawał. Rano nie dojechałem do Suedbahnhofu, bo z pociągu wysypałem się już na Simmeringu, by ratować moje serwery, które zamilkły wieczorem.
Jestem zdziwiony, że w komentarzach znalazy się oceny wiedeńskich kiełbasek, sztuki mięsa, jajeczek i bułeczek a o pieknej i utalentowanej śpiewaczce ani słowa. Gdzie ten Pan Lulek ma oczy? Bo Iżyka to zapatrzony jest tylko w dno gara!
O prosze aminokwasy egzogenne. Mnie do jedzenie miesa za bardzo przekonywac nie trzeba 😉
Heleno przykro mi bardzo, ale na odleglosc pomoc nie potrafie.
Moze po prostu zaloz konto na jakims ogolnodostepnym serwerze? gmail, hotmail, yahoo itp. Bedziesz miala dostep do skrzynki z kazdego komputera…
Tak się spieszyłem, żeby Helenę wesprzeć, a tu mi cały wpis ta koza zjadła, tzn. WordPress.
Heleno, Nirrod ma rację, że w każdej chwili możesz założyć sobie nowe konto i będziesz mogła wysyłać pocztę. Jednak wiąże się to z przymusową zmianą adresu poczty el. Jeśli bardzo zależy Ci na utrzymaniu obecnego adresu i chciałabyś, żebym Twój problem obejrzał sobie z bliska, a nie obawiasz się mnie, to przefaksuj Zosi dane konta (adres poczty, nazwa użytkownika, hasło, ew. adres serwisu webmail, czyli interface www, jeśli do poczty używasz przeglądarki www). Postaram się pomóc w miarę możliwości technicznych.
A teraz lecę do spraw zawodowych nie cierpiących zwłok.
Piotrze,
na widok P. Moniki kolana mię się aż jakieś takie miękkie zrobiły.
Poproszę o zwiastuna i pomoc w załatwieniu biletu na eventualny event z udziałem Pani Moniki, gdy znowu będzie gotowa dać głos w moich stronach 😉
paOlOre, you are a doll! Postaram sie przefaksowac jeszcze dzisiaj.
No pewnie, ze chce zatrzymac moje adresy, do ktorych jestem bardzo przywiazana, bo mam je od poczatku.
No jak, tylko w dno?! A do królowej i majtasów wymoczonych to kto aluzjował? A damę z giczą w tle, hę? A że ta piękna i utalentowana mało interaktywna i czerwona piżamka po najechaniu myszką nic się nie unosi, to czyja to wina? Może małego iżyczka?
(jak to Kierownictwo zobaczy!)
Pani Tereso.
Gdyby pośród Lizyn i Izoleucyn znalazła Pani jeszcze „Iluzynę”, co podeszwę w sznycle zamienia…
Piątek
Portret primadonny rzeczywiście wdzięczny. I tu, dla Was,Panowie, malutki instruktaż „patrzenia”. Boć nie o urodę niezioemską tu chodzi, ani o kieckę sceniczną , ładną zresztą, a o wrażenie, o całokształt. Więc poza – bardzo kobieca, wdzięczna, szyja i ramiona ładnie eksponowane, ręce w pozycji do krynolinki, głowa na prostym karku ( to te matczyne „Nie garb się! Siedź prosto!) No i umiejętność nioszenia sukni czy raczej kostiumu, a jest to umiejętnośc nirełatwa bo i suknię pokazać trzeba i nie może ona modelki zdominować i poruszać się w niej trzeba swobodnie ale zupełnie inaczej niż w dzinsach. Kiedyś dziewczęta były tego uczone z całą powagą, podobnie, jak umiejętności wsiadania do powozu.
Ja tylko donosze, ze od muzyki i wydawania glosów specjalistka jest Dorota z sasiedztwa i ja nie chce robic Jej kolo pióra.
Ja znam sie tylko troche na tancach.
Moge przy okazji zdradzic, ze w Szkole Baletowej w Gdansku wyrasta taka baletniczka o imieniu Paulina, która zaczyna wygrywac rózne konkursy. Przyjdzie czas, to zabieze sie ja do baletu w Stuttgardzie, Norymberdze albo Wiedniu. Zeby sie rozkrecila przed podbojem baletowego swiata.
Nazwiska Wam nie zdradze ani rodziny z której pochodzi.
Przeciez to oczywista oczywistosc.
Pan Lulek
Mnie można co najwyżej robić koło komputera 😀
Ale nie będe pisać recenzji z koncertu (ani z balu), na którym nie byłam… Choć niejeden już to robił, ja do takich nie należę 😉
Zawierucha. Wszystkie plagi egipskie. Pogoda łóżkowa, a przynajmniej mocno domowa.
Na śniadanie kromuchę z kiełbasą wiejską, która trochę zrehabilitowała się za wczorajszy pączek. Filiżanka herbatki owocowej na poczatek.
Wracając do piwa, niestety, tak się porobiło w kulturze, że piwo kojarzy się jeszcze ciągle z budką z piwem. Bo wino już się przestało kojarzyć z J23.
Pan Lulek jak zwykle roztargniony, przegapił adres, który Piotr podał do nadsyłania zgłoszeń.
Wojtek wsiąknął na dobre – co on sobie myśli, że z tej organizacji można się ot, tak wypisać bez słowa?!
Fotek z Wiednia mało, ale smakowite.
Heleno,
ja bym sobie mimo wszystko otworzyła gmail adres. Awaryjny. Mam od zamierzchłych czasów, kiedy google wyszło z takim serwisem. Bardzo szybko przeniosłam się tam ze wszystkim.
Przyjemnego piątku, mój będzie archiwalny.
Pani Doroto, Z sąsiedztwa Doroto…
Gdyby każdy przyjmował Pani może i ładne, ale jakże !@#$% podejście, nie byłoby Boskiej Komedii Dantego, Utopi Morusa, 1984 Orwella, Ziemii Ulro Miłosza, a może i Kapitału braci Marks(iEngels) i to tylko pierwsze z brzegu skojarzenia…
Piąteczek
Iżyku 😆
Alicjo, teraz w Polsce piwo już chyba nie tylko z budką, ale i z pubem się kojarzy. Takie odnoszę wrażenie.
Widzicie jaki upadek obyczajów.
Pisalem juz, ze jeden z moich szefów jest zdania, ze budka z piwem czyli tak zwana Wuerstelbude, to jest najbezpieczniejszy interes. W ostatcznosci zostaje cos do zakaszenia. To samo bylo z budkami z piwem. Najbardziej elegancka byla na skrzyzowaniu Alei Jerozolimskich i Brackiej. A dzisiaj, cóz pozostalo z tych lat.
Gdybym byl dziennikarzem, to tez bym pisywal recenzje w stanie calkowitej obecnosci i na temat. Ale przeciez ja jestem
Pan Lulek
PROŚBA O POMOC !
Potrzebna krew grupy A Rh- dla umierającego dziecka.
tel.604 947 367
Also, nie znam nikogo o takiej grupie. Moje dzieci mają A ale z czynnikiem rh, a wrocławski Bank Krwi?
Możliwe, teraz się tego namnożyło, pubów. Ale budka to nieodłączny atrybut czasów niesłusznych słusznie minionych. W pubach z braku czasu nie bywam, bo jak już piwo, to w gronie znajomych i w zaciszu domowo/ogródkowym. Chociaż u Mamy na wsi chodziliśmy „do klubu” na piwo, ale w niczym (na szczęście) nie przypominało to ani budki z piwem, ani dawnych „mordowni”. I tu mi sie przypomniało z czasów praktyk, jak to bodaj w ’78 roku bylismy w Strzegomiu i po wielu kilometrach marszu i różnych okoliczności przyrody wstąpiliśmy do miejscowej pijalni piwa. Były tam wysokie stoliki – ławy, przy nich na stojąco piło się piwo. Podłoga lastryko, zalana bliżej nieokreśloną cieczą. Ucichło jak weszliśmy, bo było wśród nas parę dziewcząt. Jak dziś widzę „ten klimat”. Czysty surrealizm.
Alsa !
Ja mam A1 Rh +
Jezeli by odpowiadalo daje i prosze o informacje co mam zrobic
Pan Lulek
informacje do mnie
gmerenyi@aon.at
Niestety Panie Lulku my obydwaj nie nadajemy się jako dawcy krwi. W Polsce po przekroczeniu 55 lat człowiek nie może juz byc krwiodawcą. Gdy byłem młodszy parę razy ratowałem swoją krwią bliską rodzinę (Babcię) i przyjaciół. Niedawno gdy zwrócono się do mnie z taką prośbą lekarz odrzucił moja ofertę. Zastąpiła mnie córka ale w tym przypadku ona też się nie nadaje. Ma inna grupę. Mam nadzieję, że ktoś szybko znajdzie się.
Alicjo
Twój opis żywcem pasuje do warszawskiej Zielonej Gęsi z Aleji Niepodległości. Byłem jeden jedyny raz i przeżyłem szok . Wszystko było brudne i kleiło się tak ,że z trudem chodziło się po podłodze. Tak wygladała legendarna knajpa jesienią 2007 roku
Panie Lulku,
to sobie możemy ręce podać, dysponuję tym samym. Niestety, że względu na przechodzoną kiedyś żółtaczkę jestem wykluczona z grona potencjalnych dawców.
… że zboczę do kuchni – mam kilogram mrożonych filetów z soli. Co proponujecie? Pod parmezanem juz niedawno było, potrzebny mi przepis szybki i nie absorbujacy czasowo, bo archiwizuję. Jak Wam przyjdzie cos do głowy, wrzućcie (tak naprawdę to mam ochotę na wątróbki).
Alsa,
kogo sprawa dotyczy? Machnij maila albo dryndnij, jestem w domu, J. też, bo taka zawierucha, że nie ma sensu wyjeżdżać do pracy, zresztą ruch na drodze prawie żaden, już wczoraj zapowiadali, że kto nie musi koniecznie, niech siedzi w chałupie. Od rana juz dobre 10cm dopadało, a jest dopiero 10:30.
Moi Drodzy, tę prośbę o pomoc dostałam od przyjaciółki z prośbą o przekazanie dalej. Jej też ktoś przekazał. Okazało się, że to nieprawda – ot, ktoś się tak zabawia. Brakuje słów.
Nie pierwszy raz, nie ostatni. Zwłaszcza jeśli mailem. Są takie łańcuszki, spamerzy łapią sobie wtedy adresy i zarabiają. Bardzo smutne, ale prawdziwe.
Aby oddac krew w Helwecji, trzeba wazyc co najmniej 50 kg i byc w wieku 18-65 lat. Regularni krwiodawcy moga za zgoda lekarza oddawac krew rowniez w wieku przekraczajacym limit. Ja (A, Rh+) mam na swoim koncie ponad 5 litrow oddanych nieznajomym ludziom. Krew mozna oddac tylko honorowo. Moja krwiodawcza „kariera” zaczela sie od apelu kolegi-grotolaza, ktory po ciezkim wypadku w jaskini otrzymal w zakopianskim szpitalu kilka litrow tej zyciodajnej cieczy i lekarze dali mu do zrozumienia, ze musi sie postarac o „zwrot”. Na ten apel poszlismy gremialnie do wroclawskiej stacji krwiodawstwa i do Zakopanego pojechaly kwity na 24 litry krwi! Wyobrazacie sobie dume naszego kolegi, gdy je zaprezentowal zakopianskim lekarzom? Ale to byly lata siedemdziesiate!
Przyznam, ze apel Alsy przygnebil mnie bardzo, bo przerazajaca jest sytuacja, ze czyjes zycie i zdrowie ma zalezec od inicjatywy prywatnej osoby 🙁 Przeciez banki krwi musza miec listy potencjalnych dawcow, jesli nie maja danej grupy (tez nie do pomyslenia) w zapasie.
Alsa !
Glupi kawal, dobrze jednak, ze tylko kawal. Dostalem koordynaty centrali Banku Krwi. Moja sie nie nadaje, bo jestem juz stary zgred i nie nadaje sie nawet na czesci zamienne.
Maja ludzie pomysly. Autora zabawy niech jednak djabli wezma. Zywcem.
Pan Lulek
To jeszcze można zrozumieć, dałaś się zrobić w konia. ALE… co zrobić, jak dorosła, wykształcona osoba wysyła email-łańcuszek w stylu „przepisz i wyślij 20 kopii w ciągu 5 dni, bo jak nie, to szlag cie trafi, złamiesz nogę, umrzesz w cierpieniach, a jak tak, to wygrasz w lotto, w pracy awans, w miłości dozgonne szczęście”.
Gdyby to był ktoś nieznajomy, olałabym jako spam. Ale to osoba znajoma. LUDZIE!!!
Dodam, ze parę osób przestało się ze mna komunikować (komunikować to za dużo powiedziane, zważywszy na zawartość poczty), kiedy poprosiłam GRZECZNIE, żeby nie wysyłali do mnie żarcików ani żadnych takich, tylko rzeczywiste LISTY, informujace, co słychać u nich. Te żarciki były przesyłane z całą masą adresów mailowych do osób, których nie znam. Nic, tylko zbierać adresy i przesyłać do bazy danych, zeby spamiarstwo jeszcze lepiej się rozwijało. I krążą takie śmieci w sieci. Swoja droga, po co mi tacy znajomi i rodzina, którzy uważają, ze wysłanie do mnie głupich żarcików to forma utrzymywnia kontaktów. Dziękuję, postoję.
P.S.Also, *dorosła, wykształcona osoba* jest córką naszej szkolnej koleżanki, Ewki. Gdyby to Ewka, to bym jej zaraz wyprostowała rozum, ale córci uwielbianej nie mogę, bo się narażę. Przyznam, że ręce mi opadły.
Heleno,
Zosia martwi sie, ze pewnie uzywasz starego numeru kierunkowego.
Poprawnie jest: Tel. & Fax +431 526 31 14
a poza tym: http://www.ksiegarnia-polska.com
No, tak 🙁 Czyli moj sceptycyzm byl uzasadniony, a Alsa ma nauczke na przyszlosc i sprawdzi najpierw sama wiarygodnosc takich apeli, zanim je bezkrytycznie zamiesci w sieci. Wobec listow-lancuszkow stosuje metode Alicji i mam spokoj. Po prostu kasuje i nie posylam dalej bez informowania nadawcow 😉
Ja sie nie daje zrobic w konia jesli przysylaja mi apele ludzie obcy. Otrzymuje to dosyc czesto z radami, ofertami, prosbami itp. Doluje bez czytania. Jesli jednak pisze ktos znajomy to reaguje tak, jak to zrobilem. Jesli blizej znam osobe, to telefonuje i okazuje sie ze czasami trzeba jednak wystartowac z pomoca. Tym razem, jako, ze ktos z naszych odreagowalem bo i tak nic nie kosztuje a czasu mam dosyc. Wiosna jak gdyby cofnela sie i ogródek moze poczekac. Na ogól otrzymuje taka poczte poprzez Outlook Express. Poprzez blog bylo pierwszy raz i dlatego zaplacilem frycowe. Dalej do nikogo nie wysylalem. Sadze przy okazji, ze jak sie spotkamy to dobrze byloby wymienic sie prywatnymi danymi adresowymi, bo a nóz widelec moze sie na cos przydac.
Poprawie sie, obiecuje.
Pan Lulek
Gospodarzu, Zlot na Kurpiach, okolicy tajemniczej i nieznanej mi blizej, bardzo pociagajacy, ale termin znowu koliduje 🙁 Osobisty zapodal juz terminy urlopow (kwiecien, lipiec, pazdziernik) i teraz kombinuje, czy uda sie cos zmienic. Jakby co, to mamy namiot i spiwory i zadnych wymagan, co do komfortu noclegowego, wiec nami sie prosze nie przejmowac 🙂
Ania 20 minut temu wsiadła do samochodu i wyruszyła na podbój Warszawy. W planie – urodziny kumpla w nowym mieszkaniu i 3-cie urodziny córki kumpla przy okazji. W prezencie 12-lerni miód dwójniak dla kumpla i książki dla panienki (z bajkami). Ponadto dwa muzea w planie i nawiedzanie licznych przyjaciół. Bardzo serio podejrzewam moje Dziecko, że w amoku pakowania komórki, ap.foto i innych gadżetów, zabrała ze sobą pilota od telewizora w swoim pokoju. W każdym razie nie mogę go znaleźć Nie kupuję mięcha na najbliższe dni. Jutro będą nadziewane pieczarki, a w niedzielę kulebiak z jajkami, kapustą pekińską i parówkami cielęcymi „mini” W niedzielę też będę smażyła faworki na ostatki (te, które Pan Lulek będzie jadł po uzyskaniu dyspensy).
Alsa serdenko !
Wejdz w moim imieniu w towarzyski stosunek ze swoja przyjacióka i zapodaj jej, ze ukochana córuchna podpadla Panu Lulkowi. Dodaj przy tym, ze Pan Lulek, to jest zawodnik starej daty stosujacy okreslone srodki wychowawcze. Po zastosowaniu takich srodków pieszczoszek wzglednie pieszczoszka maja znaczne klopoty z siadanie w okresie dwu tygodni. Potem kuracja ustepuje bez sladu ale reka drzy przed dalszymi zabawami w tym stylu,
W zwiazku z tym, serdeczne pozdrowienia dla Ciebie, twej przyjaciólki i milusinskiej.
Pan Lulek
Droga Nemo, mam nadzieję, że uda się Wam dotrzeć. Kurpie Białe to piękna okolica. Za płotem żurawie, pod płotem łosie. Czasem dzik się przyplącze. Wrzeszczą dudki o i pieją bażanty. Nie wspomne o bekasach, które meczą jak kozy nad głową wędkarzy czy o sójkach zakłócających spokój. Warto to usłyszeć. A miejsce znajdzie się!
Pan Lulek pomieszał zdarzenia i osoby. To do mnie durnowaty łańcuszek wysłała dorosła, 30+ letnia córka mojej i Alsy koleżanki. Ja bym ją (tę pieszczoszkę) potraktowała metodą Pana Lulka, ale koleżankę bym chyba straciła, a na co mi to na stare lata 🙂
Panie Lulku, niektóre matule mają tak, że na wszelki wypadek nie należy krytykować potomstwa, bo potomstwo nigdy, ale to nigdy się nie myli i w ogóle jest genialne. Intuicyjnie wyczuwam, że owa córunia do tego „przedziału” należy. No to trzymam język za zębami, a łańcuszek do kosza.
Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale musiałam wyjść z domu, żeby wiatr wywiał ze mnie gniew i wściekłość. Tę wiadomość dostałam sms-em od koleżanki, która jest pedagogiem szkolnym, więc nie miałam żadnych wątpliwości. Nie mogłam się z nią natychmiast skontaktować, bo miała zajęty telefon, no to zrobiłam, co zrobiłam. Dobrze, że tylko na dwóch blogach. Wysłałam też maila do swojej najstarszej siostrzenicy i to ona odkryła, ze wiadomość jest fałszywką. Spotkała się już kiedyś z czymś takim, więc sprawdziła. Nie pojmuję, jak ktoś może żartować sobie z takich spraw – albo idiota, albo zwyrodnialec, którego niech diabli porwą, jak to Pan Lulek życzył. Jest taka strona: atrapa i to stamtąd wychodzą takie rzeczy.
Ja już wielokrotnie się z tym spotykałam i niestety często przysyłali mi to znajomi, a nawet własna siostra, którą jak opieprzyłam i ostrzegłam, żeby NIGDY nie przysyłała mi łańcuszków, uznała mnie za osobę bez serca, bo nie chcę dziecku pomóc. Jest cała strona poświęcona tym fałszerstwom (nie pamiętam w tej chwili jej adresu), każde jest według pewnego schematu, one sie powtarzają. Wystarczy wyguglać cytat z listu i strona wyskoczy (mnie się to w każdym razie zdarzyło). Inny sposób to taki, że ktoś mailuje do człowieka, że jest spadek po kimś tego samego nazwiska, tylko trzeba coś tam gdzieś wpłacić. Na drzewo z tym wszystkim! Za każdym razem dostaję wścieklicy.
Są sprawy z których człowiek przyzwoity nie żartuje i takie, na których zarabiać się nie godzi. Jest coś z degrengolady i zepsucia obyczajów w aurze społecznej. Do tej samej klasy czynów zaliczam np niszczenie cmentarzy. To jest coś, co się w normalnym życiu zdarzać nie powinno.
…bo teraz tak łatwo wszystko anonimowo zrobić – kiedyś musiało się coś ręcznie napisać, wydać parę groszy na znaczek, koperte i tak dalej, pofatygowac na poczte lub do skrzynki.
Teraz poklikasz, a jak się postarasz, to adres nadawcy jest nie do odtworzenia, dla przeciętnego hakera to bułka z masłem. I tak to nam wyszło przy piątku.
A Jerzor kończy odwalanie śniegu, jakieś 25 cm spadło i dalej sypie. LUTY !!! Nie żarty…
Pyro kochana !
Podaje Ci sposób na telewizor. Jesli masz klopot z wylaczenie, to wyciagnij wtyczke z gniazdka. Jesli nie pomaga wykrec bezpiecznik glówny w Twoim mieszkaniu albo lepiej zrób zwarcie przy pomocy nozyczek w calym domu.
Jesli to wszystko nie pomoze pozostaje tylko jedno wyjscie mianowicie upatrzenie chwili kiedy nikogo niema w poblizu domu i wyrzucenie aparatu przez okno. Mieszkasz dostatecznie wysoko i powinno zaskutkowac. Podobna metode zastosowalem w stosunku do mojego Haendy czyli komórki. Jadac kiedys do Bratyslawy wyrzucilem ja do Dunaju wraz z transformatorem do ladowania. Od tej chwili nie otrzymuje SMS – ów ale stalem sie bezkomórkowcem. Pozostal coprawda kragoslup ale i jego sie pozbede jak znowu wyrzuce cos nowoczesnego z domu. Od fachowca dowiedzialem sie, ze wirusy komputerowe wysylaja pracowicie firmy które sprzedaja nastepnie stosowne oprogramowanie.
To jest tak jak z papierowymi reklamami. Wrzucaja toto do skrzynek pocztowych a ludzie niosa pracowicie do pojemników na odpadki papierowe. Potem przerabia sie to na papier wartosciowy zwany podciernym i interes kreci sie wlasnym cyklem.
Takie jest niestety zycie i w dawnych wiekach tez róznie bywalo, ze wspomne o wylewaniu nieczystosci przez okna a potem zanoszenie modlów o ustapienie zaraz i pomorów.
Badz optymistka. Lancuszki nadejda. Podobno juz zaczynaja sie publikowac ludzie pod pseudonimem Pan Lulek.
W zwiazku z powyzszy oswiadczam, ze ponosze ale nie przyjmuje odpowiedzialnosci za wszelkie publikacje wysylane pod tym tytulem.
Liczy sie bowiem tylko autentyczny
Pan Lulek
Ależ Panie Lulku – ja chciałam to pudło włączyć, a nie zneutralizować. Pilota zresztą znalazłam. Był pięknie wścielony w pościel na tapczanie. I nie chwal się tak bardzo – sam pomysł Twojej multiplikacji jest koszmarny. No, wyobraź sobie pięciu Panów Lulków. Tylko się powiesić.
Alicja – nie wiem, czy ci zazdrościć tej zimy. Ja osobiście jestem zmarzlak ale lubię na zimę patrzeć przez szyby. Na blogu p. Wróblewskiej (Bambusowy las) jest fotka południowo-chińskiego bałwana. Kto nie oglądał, niech zobaczy. Ten bałwan jest autentycznie azjatycki. Ciekawe naprawdę.
@Alicja 2008-02-01 o godz. 20:16
„?kiedyś musiało się coś ręcznie napisać, wydać parę groszy na znaczek, koperte i tak dalej, pofatygowac na poczte lub do skrzynki…”
Alicjo, coś takiego odbywa się nadal.
Po śmierci mojej Mamy (dwa tygodnie po ukazaniu się nekrologu w lokalnej gazecie), Ojciec otrzymał list, odręcznie zaadresowany i z odręcznie napisanym tekstem. W liście pewna osoba (nie znana Ojcu) z innego miasta przypominała, że moja Matka jest jej dłużna pewną sumę pieniędzy. Podane było konto bankowe, na które należy przekazać „dług”.
Pismo przedłożyłem na policji. Ten sposób „żerowania” na uczuciach osób po stracie bliskich jest policji znany. Postępują w ten sposób
profesjonaliści, któży średnio na 100 wysłanych listów otrzymują od jednej osoby żądaną sumę.
Nie można udowodnić że te roszczenia są oszustwem.
Znalazłam: http://www.gazetka.be/undercategory,72.html
To prawda, Moguncjuszu. Na ileś tam wysłanych spamów ludzie też się nabierają. I wpłacają forsę, żeby podjąć te milionowe depozycje, które jakiś nieznany bliżej wujek, a co jeszcze gorsza, jakiś bezdzietny bogacz z Nigerii, zostawił na tym padole, a sam udał się na łono Abrahama. Głupota ludzka swoją drogą, ale podłość to już inna sprawa. Słów brak.
Pyro,
ja sobie zimy też nie zazdroszczę. Od jakiegoś czasu zajadam kromuchy z nowalijkami, żeby dać do zrozumienia… a tu nic, sypie. Tak naprawdę to nie było jeszcze porządnej fali mrozów. Nie chcę wywoływać wilka z lasu, ale na preriach w tym roku właśnie teraz niskie temperatury bija rekordy i to może przywlec się i tutaj. Może nie AZ tak niskie, ale jednak. Wszak dopiero luty. U nas – środek zimy.
Juz mi się gęba drze przy tym skanowaniu. Może by się czegoś napić? Idę do kuchni, tam jakieś greckie wino „oddycha”, mówi J.
Domaga się tej ryby. Przepisu nie podaliście, więc powydziwiam po swojemu.
Doroto,
u mnie w firefoxie od razu pojawia się ostrzeżenie: SPAM ! – w tytule „okienka” na górze (tab).
Cwanie zrobione, nikt by nie podejrzewał.
jako krwiodawca niechciany, lancuszki w d. posiadajacy, ( przeciez nie mozna byc do tego stpopnia naiwnym ) deklaruje niniejszym moja i okolicznosci dosarczajacych mnie walorow, ochote przybycia na zlot, niestety reszta w rekach sadownictwa, nie mylic z sadem, ale folklor w polskim jezyku, chodzilo mi o tego palanta w todze, co, to i zamknac moze, nie, zebym byl zamykalny, ale jestem klient z klopotem administracyjnym, ktory wymaga decyzji politycznych, no co nikt nie ma ochoty na dwa miesiace przed wyborami, wiec hipotetycznie jestem zlotowiczem w ilosci sztuk dwie, opcjonalnie 2 i pol, wymyslilismy nawet, ze Izyka postraszymy kolo konciowy sierpnia, coby przemieszczenie z odrobina „wypoczynku” polaczyc, niestety, te projekty jeszcze bardzo wirtualne, ot zycie, sa momenty, ze i Oblomowi chcialoby sie pozazdroscic
Oblomowowi? pewnie za dlugo mnie nie bylo, co oczywiscie tylko zle o mnie swiadczy,
Izyk, tak mnie natchles z tym rosolkiem, ze postanowilem w niedziele zanudzac ” mojego ” dostawce padliny w kontekscie kawalkow wymaganych, ? propos, kto wie jak nazywa sie prega i do tego dojrzala po ichniemu?, no wiecie, ten tuszczyk, co aromata i smaczki pozadane zabezpiecza
sławku, dzięki za wczorajszy link! Byłam w Nantes na La Folle Journee trzy lata temu, cudowna impreza. Napisałam o tym w „Polityce”:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=2000909
Od strony kulinarnej: z przyjemnością wcinałam w tym mieście galetki, zapijając cydrem. A w ogóle Nantes to miasto herbatniczków – firmy LU – od Lefevre-Utile, dziś Le Lieu Unique, miejsce kulturalne:
http://www.lelieuunique.com/le_lieu/lieu.html
Prawie trzyletni chłopczyk z nianią wespół zrobił małego bałwanka ze śniegu, następnie uznał że to cudo trzeba wziąć do domu. I przyniósł, niania nie zdołała potrzeby wyperswadować. Mina mamuni otwierającej drzwi, bieg po schodach do dołu z nowym wyposażeniem, niezadowolenie dziecka, wszak pierwszy raz matka bezwzględnie się zachowała, no – akcja Zima. Utrapienie z tą zimą. Komu by przeszkadzało, żeby pór roku było trzy?
Zapomniałam, że nie jestem u siebie, i wsadziłam dwa linki. Więc podzielę. Teraz pierwsza połowa:
slawku, dzięki za wczorajszy link! Byłam w Nantes na La Folle Journee trzy lata temu, cudowna impreza, Napisałam o tym w „Polityce”:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=2000909
Sławku – nie wiem jak po franc. podudzie wołowe, a już co do dojrzałości…. Pokaż mu może nogę od kolana do stopy i powiedz, że ma być, jak 30-latka, w wieku balzakowskim.
Teraz druga część.
Od strony kulinarnej: z przyjemnością wcinałam w tym mieście galetki, zapijając cydrem. A w ogóle Nantes to miasto herbatniczków – firmy LU, od Lefevre-Utile, dziś Le Lieu Unique, miejsce kulturalne:
http://www.lelieuunique.com/le_lieu/lieu.html
Alicjo, pewnie juz po obiedzie u ciebie i ja juz za pozno z ta sola.
Sola na szybko.
Ugotowac w krotkiej wodzie z bialym winem (2:1), kilka minut.
Wyjac i polac stopionym maslem z sokiem z cytryny i zielona pietruszka.
Ja lubie sole z dodatkiem gotowanej marchewki lub szpinakiem. Albo kromucha z pomidorem, ale skad to wziac jadalnego pomidora o tej porze roku…
Te lancuszki szczescia, dzisiaj e-mailowe, to takie zawoalowane grozby…
Fala e-mailowych zartow juz sie chyba przewalila. Jeden bardzo serdeczny stary znajomy tylko wciaz mi je przesyla, ale jakos nie mam serca mu nic powiedziec…
Slawku,
prega = jarret de boeuf, z tego (cielecego) robi sie u nas ossobuco, to moze z wolowego – rosol? Na rosol to raczej szponder, czyli to co rosnie na zebrach i zawiera warstewki tluszczu (pot-au-feu). Dojrzale czyli m?r? Nie wiem, czy tak mozna okreslic mieso, ale nie znam terminologii kulinarnej tak dobrze 🙁
mur z daszkiem nad u 👿 Glupi ten wordpress, ze nie wiem 🙁
Nemo – z pręgi jest naprawdę najlepszy rosół i to z całej pręgi – razem ze ścięgnami w dolnej części. Pręga winna być przecięta przynajmniej na pół, żeby rosół miał kontakt ze szpikiem. Potem można szpik wytrząsnąc i albo zjeść gorący, posolony na kawałku bułki, albo zafundowaź sobie kubeczek bulionu ze szpikiem.
Mmm, Pyro, lubie szpik 🙂 To moze tez zrobie raz rosol z pregi. Moj dostawca „organicznej” wolowiny i cieleciny zawsze pyta, czy chce prege, a ja przy wolowej odmawialam 🙁 To juz nie bede 🙂
Sola Ani Z. zapisana. „Krótka woda” 🙂
Cholera z tymi chłopami. nakarmiłam Jerza, bo wybierał się do Franka odśnieżać. Przez jakiś czas z nieba padał lód, teraz znowu śnieży, śnieg jest ciężki juz go sporo. A Frank, że nie, on sobie odsnieży, da radę. Stuka mu 79, na karku cukrzyca, z pół roku temu rozrusznik serca i zakaz ciężkiej roboty, a nawet sredniej. Zatrudnić nikogo nie zatrudni, bo nie lubi obcych. Nas uważa za swoich, ale nie chce, żeby J. robił to za darmo. J. upiera się (zgodnie z prawdą) że to dla niego okazja do ćwiczeń i jakże to tak, brać za to pieniądze. Ja , że wez do cholery te pieniądze, ustal stawkę z Frankiem za koszenie trawy i odsnieżanie, bo przez ten głupi upór któregoś dnia stanie się nieszczęście. Honorni obaj tacy, a ty się babo martw. Frank jest osobą, która z wielkim trudem przyjmuje jakąkolwiek pomoc. Ja to rozumiem, chce za wszelka cenę pokazać wszystkim i sobie, że to tylko chwilowe, i że dojdzie do siebie. Nie dojdzie. Wszystko sie pogarsza co pare miesięcy. Oprócz nas ma tylko swoją przyjaciółkę, mieszkającą w mieście, też schorowaną. Ona nie ma skrupułów i dzwoni do nas, zeby sprawdzić, co z Frankiem albo zeby coś zrobić, a Frank jest wtedy zły, bo nie chce, zeby go traktować jak kogoś wymagajacego opieki.
Tak zle, i tak niedobrze. Jak będziecie starzy i troszeczkę nie w siłach na wszystko, panowie, to zapamiętajcie sobie, że przychodzi taki czas, kiedy pomoc trzeba przyjąć!!! Bo kobiety chyba maja mniej z tym problemów, my jesteśmy praktyczne, a nie honorne.
Alicjo – „ONI” już tak mają, ci prawdziwi. Pamiętam dwóch górali – jeden miał pod 90-tkę, a drugi pewnie ze 12 roczków – i jednakowy, honorny stosunek do świata. Starzec mówił mi „Dzieucha, jo nie stary ino downy!”, a malec uginając się pod koromysłem na którym dwa wiadra wody wisiały, nie pozwolił sobie pomóc , bo :?”Przecieżem chłop, nie gacie” Chce sobie Frank Jerzora wynająć za pieniądze, to trudno; musi Jerzor wziąć. Potem za tę forsę Ty możesz coś dobrego kupić, uwarzyć, Franka ugościć. Zawsze się wyjście znajdzie, a honor starego durnia trzeba uszanować.
Dobranoc wszystkim jeszcze nie śpiącym. Ja się kładę. Mam dosyć na dzisiaj.
Slawku
Nemo jak zwykle ma racje. Prega to jarret albo gite avant (gite oczywiscie z akcentem circonflexe), jak podaje glosariusz wolowiny: http://www.preden.com/cucina/dizionario_carni.html
Po angielsku prega to shin.
W temacie rosolu… Ostatnio odkrylam, ze to, co od urodzenia uwazalam za najwlasciwszy przepis na lane kluseczki do rosolu (w moim domu zwane lanym ciastem), jest najprawdopodobniej autorskim wynalazkiem mojej Mamy. Otoz wszystko jak w klasycznych lanych kluskach, ale Mama moja ubija piane z bialka i dopiero wtedy miesza ja z maka i zoltkiem. Wlewa to ciasto do zagrzewanego rosolu, zatrzepie 2 razy i robi sie z tego muslinowa koronka, delikatna, leciuchna, niebo w gebie.
Nikt z moich znajomych nie zna takiego triku. Dalej prowadze sledztwo, jeszcze nie doszlam do konkluzji, bo mialam do tej pory zbyt mala probe statystyczna. Wierze, ze sila tego blogu i jego zasieg pomoga mi nieco posunac do przodu to dochodzenie 😉
To jak to jest z tymi lanymi kluskami? Czy ktos jeszcze zna taki przepis z biciem piany? Ale nawet jesli nie – z czystym sumieniem polecam.
Ja znam!!! Moja Mama lubiła takie robić, bo jak nie było czasu, to najszybciej. U nas w domu zwane – kluski lane. Ale mój chłop tego nie lubi, wyobrazcie sobie, dlatego od wielu wielu lat nie jadłam i nawet o nich zapomniałam. Podobno nie cierpi koperku, ale jakos nie narzeka, jak podaję cokolwiek z koperkiem, bo przy koperku to juz zaparłam sie nogami.
Curiosa, dzieki za tabelke, zapamietam ja sobie 🙂 Zaintrygowal mnie szwajcarski ozor 😯 (lange coupe suisse)
Czy ja przegapilam informacje, gdzie mieszkasz?
Lane kluseczki z pianka nie sa mi znane, ale dobry pomysl 🙂 Moja Mama ucierala w kubeczku cale jajko z maka i wlewala do wrzacego rosolu. Jesli maki bylo wiecej, to kluseczki byly kladzione. Lubie kluski stawiajace opor, ale w Helwecji robi sie tez bulion z samym jajkiem. Jajko rozbeltane z sola wlewa sie mieszajac do goracego rosolu i podgrzewa, az z jajka zrobia sie klaczki w klarownej zupie. Z dodatkiem koperku i pietruszki – pycha i dzieci to lubia.
Curiosa, tez dzieki, teraz wiem lepiej, dzieki Nemo pogrzebalem w necie na temat dojrzewania wolowiny i innych, zeby smieszniej, adres linka jest schweizerfleisch:
http://www.schweizerfleisch.ch/infopdf/FI_2_99f.pdf
kluseczkow i tak nie lubie
wlasnie Rudy wrocil z Mediolanu, to sie wezme i pochwale:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/NoPrzeciezMowie/photo#5162112121006701298
to nie myszka te ubytki w serku wyharatala
Ty zaraz w dziób zarobisz, Sławek!
Coś Ci tam majlem wyslę, niestety, o pomoc techniczną, bo tu Jerz sie naprasza…
Ludzie, kobieta mnie bije, chyba poprosze Izyka, zeby skomentowal, bedziemy, jak do sera, a moze nawet jak do rosolu?
O, Alicja zna!
No to w takim razie nie jest to autorski pomysl Mamusi. A juz ja podejrzewalam 😉 W moim domu rodzinnym – jedyna sluszna wersja. Chyba nawet bardziej lubie ja niz domowy makaron.
Musze sprobowac to czyste jajko!
Nemo, ja stukam z Krainy Deszczowcow, czyli z Irlandii. Jestem przedstawicielka tej najnowszej fali emigracji, swiezo po rozszerzeniu jasnie panujacej nam Unii E.
A z tym ozorem to chyba chodzi o sposob ciecia po szwajcarsku (coupe suisse / swiss cut). Co ciekawe, polskie sklepy internetowe (miesne) maja w ofercie OZOR (lub OZORKI) SWISS CUT. (Nie umiem robic tych wywalonych do przodu oczek, a tu by sie przydaly)
Zmykam i dobrej nocy zycze.
Ogromnie Was wszystkich lubie, musze wyznac, choc do tej pory oddawalam sie glownie voyeryzmowi…
curiosa,
moja Mama ma to od Babci, a to by oznaczało dzisiejsze tereny kieleckiego, w powiecie Kłobuck.
Babcia byla bardzo tradycyjna jeśli chodzi o gotowanie, „wyniosła z domu”, a moja Mama gotowala taki rosół od zawsze, zanim pojawiły się w naszym domu książki kucharskie – stąd mniemam, że powtarzała po Babci.
Zapytam przy okazji.
A to jest ciekawe, skąd się biorą różne przepisy, jak juz wszyscy tak dokumentnie sie wymieszalismy terytorialnie 🙂
Tuśka i Ania Z.
Komunikat: w piatek 8-go lutego na TVO o godz. 19-tej będzie program Michaela Palina (tego od Monthy Pythona) o Polsce, ja już to ogladałam na BBC ze dwa tygodnie temu, polecam.
To jest w ramach jego nowego cyklu podróży pod nazwą „The New Europe”. Bardzo interesujace.
Moja kieleckie (jedrzejowszczyzna) Babcie takich kluseczek nie robily.
Natomiast kiedys w Olsztynie w hotelu, pewnie ze 30 lat temu, podano mi wrzacy bulion i osobno zoltko do rozbeltania. B. smaczne.
Do niepoliczalnych wersji rosolowych dodam tylko, ze moj ojciec uwaza za najlepszy rosol z ogona wolowego. Natomiast je go z ugotowanym ziemniakiem, bo nie cierpi klusek. Moj boze, a co tu nie lubic w kluseczkach…
Ja ubijam czasem bialko do kladzionych, ale ostatnio zaczelam dodawac do ciasta wody sodowej, zeby kluski byly pulchniejsze.
Jako wielbicielka rosolu, klusek i kulinarnej latwizny (ale bezkompromisowej jakosci) spobuje rosol z rozbeltanym jajkiem i lanym ciastem a la Mama curiosy.
Dobranoc
a
Aniu Z. – ten Olsztyn Wasz, czy mazurski?
Mazurski, a hotel to byl nowooddany szwedzki Novotel.
Bylam nim i jego restauracja zachwycona.
Znalazlam sie tam przypadkiem, jadac jako ankieterka OBOP-u (dorabiajac jako studentka) do Punska. W calym Olsztynie nie bylo miejsca w hotelach, tylko tam.
Najbardziej bylam wstrzasnieta szybka, grzeczna i profesjonalna obsluga.
W calym moim dotychczasowym wowczs 22-letnim zyciu nie bylam tak dobrze obsluzona. Bylam za to gleboko wdzieczna. Jeszcze wtedy nie wiedzialam, ze tylko takie traktowanie klientowi sie nalezy.
Ach byly czasy…
O. Znam te klimaty sprzed 30 lat.
Alicjo i Pan Lulek,
Jechalam do pracy 2 godziny, powrot byl dosc szybki i potem zabralam sie za szufle, oj zeszlo, oj zeszlo, przekasilam, popatzrzylam w TV, i znow przez okno widze furmanke sniegu! Ja chyba nie wydole, Pan Lulek zjedzie i odgarnia FACHOWO, jak na operze.
Buzia,
Tuska
W tym Punsku Alicjo mieszkali prawie sami Litwini. Jadalam tam w ich domach kartacze i taka jajecznice smazona w duzej ilosci masla.
Takie Jadzwingowe klimaty. Piekne geograficznie. Po raz pierwszy tam widzialam wsie inne niz moje kieleckie ulicowki…
Chcialabym to jeszcze raz zobaczyc.
Moglabym przy okazji Zjazdu, bo to tylko rzut beretem, ale zmieniam prace Alicjo i moge nie miec urlopu. Musze sie dopiero w tym temacie rozejrzec i wtedy podejme decyzje…
U mnie 7.00, to tam, za wodą ludzie już śpią, albo będą zaraz spać. Ja mam za sobą upiorną noc. Noc przedrzemaną. Nie wiadomo dlaczego budziłam się co chwilę i nie byłam w stanie zapaść w normalny sen. Przemęczyłam się do 6.00 i wstałam.
Żółtko al;bo szpik to klasyczne dodatki do bulionu. W kartach restauracji podawane są zawsze alternatywnie. Swego czasu we wrocławskim KDM-ie były w karcie na codzień. Przejęłam to stamtąd. Filiżanka esencjonalnego bulionu z żółtkiem albo ze sporą grudą szpiku i czarnym pieprzem jest b.dobra. Moja rodzina nie lubi ciasta gotowanego w rosole, bo rosół traci klarowność. Lane kluseczki muszę gotować osobno, we wrzątku, odcedzić jak makaron na sicie, zahartować i dopiero kłaść w talerze. Kluseczki z jajkiem ubitym to kluski francuskie w naszych książkach. Robiłam raz zainspirowana literaturą (chyba „Noce i dnie”) Najpierw uciera się pewną ilość masła z żółtkami, potem mąkę wsypuje, w końcu dodaje białka na sztywno ubite. Bardzo dobre tylko pracochłonne .
Tuska!
Jutro gram w Lotto. Jak wygram juz na bilet, to zabiore lopate do odsniezania i przylatuj na odsiecz. Jesli zas nie wygram, to chwilowo wygrzebuj sie sama a ja bede Ci sercem i dusza kibicowal.
Tymczasem trzymam kciuki i jade do sklepu ogrodniczego, bo przeciez wiosna za pase i pora Gotowac sie.
Przyjemnych snów i bezsnieznego weekendu
Pan Lulek
Wiadomość o kluseczkach dla Curiosy i Alicji. Otóż przepis ten Basia znalazła w książce Józefa Schmidta wydanej w 1854 roku pt. „Kuchnia polska” i oczywiście zacytowała w swojej „Kuchni polskiej na nowo odkrytej”. Czasem też to robimy w domu. A oryginalny przepis wyglada tak: „3 jaja, 2 łyżki mąki (te kluseczki gotuje się na zupie)
Białka ubić na pianę, dodać żółtka i mąkę. Wylać od razu całą masę na gotującą się zupę, chwile pogotować, przekroić na cztery części, przewrócić na drugą stronę. Ugotować. Łyżką nabierać niewielkie kluseczki i kłaść do wazy lub na talerze. Zalać zupą.”
W Basi książce jest ponad 400 starych przepisów, które już dawno poszły w zapomnienie. A teraz wracają, bo smaczne.
Ania Z. wspomniała, że jej Ojciec je rosół z ziemniakiem ugotowanym. Spotkałam się z tym w opowieściach rodzinnych mojego Męża. Ponoć jego Ojciec jadł rosół zawsze z ziemniakami, a na świąteczne śniadanie zjadał wysoki, „wiejski” placek z kruszonką dogryzając do tego grzaną kiełbasę. Wiem, że pochodził z rodziny która dopiero w jego pokoleniu przeniosła się do miasta (a gdzie tam do miasta – na rolno-fabryczne dalekie przedmieście) wielodzietnej i biednej. I Tak sobie pomyślałam, że w dorosłym, już dość dostatnim życiu, realizował własny pomysł na zamożność – słodki placek z kiełbasą.
U mnie też się jadło rosół z ziemniakami.Z prawdziwej domowej kury oczywiście.
A rosół z prośnianek koniecznie musi być z ziemniakami.
Przyszłam z jednego sklepu i za chwilkę pódę do drugiego Zimy nie widać – przedzimie przeszło łagodnie w przedwiośnie. W ub.tygodniu przeniosłam z balkonu do domu dwie doniczki z tulipanami. Kiełki czy też pąki liściowe wysokie na ok 10 cm. Bałam się, że nocne przymrozki mogą je zniszczyć. Korytko z hiacyntami też się zazielenia. Natura zwariowała, czy co?
Nemo, ja też „lane kluski” robię z jaj, ewntualnie z jaj + żółtka. Ciekawi mnie jak by było, gdyby ubić pianę, dodać do niej żółtka i do rosołu (albo zupy pomidorowej). Sprawdzę.
Przy okazji. Geny tańczą: http://przekroj.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3414&Itemid=51&limit=1&limitstart=0 .
Pozdrowienia, Teresa
Odmiana lanych klusek sa kluski kladzione. Dodac trzeba wiecej maki i proszek do pieczenia. Wygniesc na dosyc geste ciasto. Wkladac lyzka do gotujacego sie rosolu. Jak wyplyna, zebrac z rosolu i robic nastepna szarze. Mozna jesc na od razu albo potem odsmazane na skwarkach i cebulce. Dobre, kaloryczne idzie w pas lub biodra.
Pasa nie zaciskac, niewymowne wdziac o numer wiekszy lub elastyczne.
Ziemniaki prosto od kury w rosole.
To lubie rzeklem, to lubie.
Pan Lulek
Aniu Z.
Jak Puńsk to i Klasztor Kamedułów na Wigrach ! Naprawdę warto, a to blisko.
Aniu Z.
tu link: http://www.suwalszczyzna.com.pl/miejsca/dane_m/wigry.htm .
Uwielbiam rosol, moglabym go jesc codziennie. Z makaronem typu nitki, ziemniakami, cienko pokrajanymi nalesnikami czy solo. Natomiast wszelkiego rodzaju klusek nie lubie.
Wlasnie bede nastawiac na rosol (tylko wolowe, wydaje mi sie bardziej esencjonalny), dodam tez suszonego grzybka i juz nie moge sie doczekac, kiedy bedzie mozna nalac sobie pierwszy kubek takiego swiezutkiego rosolku.
U nas w domu to bylo zawsze niczym najlepsze lekarstwo!
Przyniosłam zaopatrzenie na następny tydzień, w tym dwa duże biusty kurze; jeden pójdzie w chińszczyznę albo coś tam innego z warzywami i ryżem, drugi zjedzony zostanie w formie panierowanych kotlecików (od czasu wystąpienia w Polsce ptasiej grypy nie robię kotletów z całej piersi. Boję się, że w najgrubszym miejscu może draństwo być niedopieczone). Przyniosłam też trochę karkówki i wątróbki drobiowe. Jak już pisałam, dziś i jutro nie gotuję obiadów mięsnych. Mam inne plany. Przy okazji zakupów stwierdziłam, że na przyziemiu naszego pawilonu handlowego otwarto nowy sklep. Wiadomo – Pyra kiepsko widzi, a już z daleka… Wydawało mi się, że to nowy sklep rzeźniczy, taki na dorobku. Ludzie się tam nie tłoczą ale na hakach coś wisi. Warto sprawdzić. No, ależ się Pyra wygłupiła (dobrze, że tylko przed sobą). Z bliska, przez szybę zobaczyłam pęki włosów czy czegoś, biurko, „stanowiska robocze” lampy itp. Okazało się, że przy damskim Spa otwarto wytworny salon fryzjerski dla psów.
Czytam biadolenie Alicji i Tuski i znowu upomniala sie o mnie przeszlosc.
W czasch gdy studiowalem w St. Petersburgu, dawniej Leningrad, przedtem Piotrogród a na poczatku St. Petersbug ( historia kolem sie toczy ) byla nas trójka przyjaciól. Vadim, ozeniony z Lidia Wysocka, podobno z tych Wysockich o których wszyscy wiemy. Drugim byl Zubrzycki, zwany Zub, tez z tych Zubrzyckich. Bywalem w jego domu zapraszany na herbate z konfiturami zurawinowymi i wtedy jeszcze nie bylem Pan Lulek. Ja mieszkalem w akademiku, ci dwaj na miescie z rodzicami.
Tuz przed obrona mojego dyplomu spotkalismy sie u mnie, wypilismy po kusztyczku i dalismy sobie slowo, ze bedziemy utrzymywac kontakty. Zalozylismy skrzynke kontaktowa u Zuba. Vadim robil dyplom z tematyki ratowania zalóg zatopionych okretów podwodnych i byl w gruncie rzeczy tajny. Z góry zapowiedziano mu, ze bedzie pracowal na Kamczatce dla tamtejszej Floty Pacyfiku. Postanowilismy, ze kazy z nas bedzie pisywal w miare mozliwosci dwa listy i wysylal do Zuba. Jeden byl do dalszego wyslania jako list nieomal wewnetrzny. Tam na Kamczatce nie bylo adresu tylko numer skrzynki pocztowej. Umowa byla, piszemy po rosyjsku. zeby nie podpasc. Funkcjonowalo kilka lat calkiem niezle. Chyba ja bylem tym, który popsul calosc. Zapytalem mianowicie w jednym z listów jaki jest klimat u Vadima na tej jego Kamczatce. Dostalem nastepujaca odpowiedz. Klimat jest wspanialy. Dziewiec miesiecy zima. Dwa miesiace wiosna, dwa jesien a potem lato i lato. To byl ostatni list jaki otrzymalem od niego. Potem byla tylka paczuszka do odbioru w konsulacie radzieckim w Gdansku Wrzeszczu. Odebralem i to byl koniec. Jak chcecie moge osobno napisac co bylo w przesylce.
W tej ichniej Kanadzie jest bardziej na poludnie, to pewno i zima jest krótsza.
Poza tym az mi sie chce powiedziec: a nie mówilem. W roku ubieglym bylem zdania, ze nalezy z góry ustalic termin nastepnego Zjazdu. Zakrzyczano mnie, ze jest jeszcze rok czasu. Teraz okazuje sie, ze wielu z nas zaczyna miec klopoty terminowe. Pod obrady Zjazdu stawiam nastepujaca porojekt fragmentu Uchwaly Zjazdowej. Termin III Zjazdu w roku Panskim 2009 ustala sie na dni…. Reszta do dyskusji.
Ponadto Zjazd nalezy uznac za zaliczony jezeli bierze w nim udzial co najmniej trzech uczestników. Uchwaly i tak podejmuje jednoosobowo Prezydium Zjazdu.
Niepoprawny zwolennik gospodarki planowej
Pan Lulek
Dziś jest podobno Dzień Świstaka.
Mili amerykańscy przyjaciele, powiedzcie proszę, co u niego słychać.
Pozdrawiam, Małgosia
Panie Lulku,
oczywiście chcemy wiedzieć, co było w paczuszce z konsulatu radzieckiego? I żadnych więcej wieści z Kamczatki? Wieje grozą!
Szczecin i Gdansk od lat byly to dwa rywalizujace ze soba miasta na Baltyku Poludniowym. Gdansk mial zaplecze w postyci Wisly a Szcecinowi niosla dary Odra. Warto zapewne pamietac, ze slynny Zablocki usilowal splawiac swoje mydlo wlasnie Wisla. Wyszedl przy tam jak Zablocki na mydle. Rosja miala zawsze ciagoty w kierunku na Niemcy pólnocne. Tak jak Austria na Bawarie. Caryca Katarzyna doszla kiedys do wniosku, ze dobrze byloby miec swoje przedstawicielstwo w Gdansku ale na rosyjskiej ziemi. Jako postanowila caryca tako i zrobiono. Przywieziono do Gdanska kilka barek autentycznej ziemi rosyjskie i usypano pole w dzisiejszym Wrzeszczu. Spory kawalek ziemi na którym wybudowano owo przedstawicielstwo. Rózne byly koleje losu ale zawsze tam to bylo i na rosyjskiej ziemi. Za moich mlodych czasów miescil sie tam konsulat radziecki. Jako absolwent Instytutu w ówczesnym Leningradzie, dzisiaj znowu Piter, bylem czasami zapraszany na róznego rodzaju spotkania. Chodzilem chetnie, bo jedzenie bylo dobre i atmosfera calkiem luzna. Czasami tylko bylo glupio sluchac dowcipy towarzyszy radzieckich na temat róznych miejscowych prominentów. Zwazki byly dla mnie calkowicie nieobowiazujace. Powiedziano mi kiedys, ze z racji pochodzenia mojego ojca z David Gródka na Bialorusi jestem niezbyt blagonadiozny.
Pewnego razu, bedac juz szeregowym prominentem, ale takim bez czerwonwgo telefonu, otrzymalem wiadomosc, ze prosza mnie o telefon pod taki to a taki numer. Nic mi to nie mówilo i zatelefonowalem. Zaproszenie na prywatna rozmowe z Konsulem Generalnym Zwiazku Radzieckiego. Termin do uzgodnienia. Troche scierplem ale jak tu odmówic. W wyznaczony terminie, w odprasowanych spodniach, wyczyszczonych butach, swiezej koszuli i pod krawatem zameldowalem sie przy wejsciu. Czekano na mnie. Zaproszono na pokoje. piekny salon umeblowany gdanskimi meblami. O dziwo, zadnych portretów na scianie. Wszedl Konsul. Znalem go z widzenia ale z daleka. Przedstawilem sie. Wiem, wiem, mówi, nie musicie sie przedstawiac. Siadajcie prosze, herbatka do picia i ciasteczka. Wiecie dlaczego was zaprosilem. Nie myslcie tylko, ze na polecenie jakichs organów. Zaproszenie jest czysto prywatne. Mam dla was przesylke mówi. Prosto z Kamczatki, poprzez Leningrad. Znajomi dali zebym przy okazji przekazal jak bada jechal do Gdanska. Niewielkie pudelko. Adres odbiorc mój Zub. Nadawca Vadim z Kamczatki. Owiniete sznurkiem. Prosze bardzo. Czy moge otworzyc zapytalem ? Naturalnie odpowiedzial. Bylo sprawdzane co w srodku, nie musicie sie obawiac. Rozwiazalem sznurek i otworzylem. W srodku byl owiniety w wate drzewna kamyk. Niezbyt duzy malachit syberyjski, zielony.
Ja wiedzialem juz co to znaczy. Znaczylo to, ze Vadim jest caly i zdrów ale nie moze napisac i wyslac listu. Pan Konsul Generalny popatrzasl na mnie i spytal czy wszystko w porzadku. W porzadku mówie. Wszystko w porzadku. Jesli mozna prosze odpowiedziec, ze otrzymalem przesylke.
Obiecuje, odpowiem, powiedzial a potem dodal. Przeciez dalej ja na Kamczatke nie mozna czlowieka wyslac. No pewnie. Dalej to juz tylko Ameryka,
Potem juz nigdy nie otrzymalem zaproszenia do tego konsulatu a i sam stracilem ochote.
Pan Lulek
Za MałgosiąW pytam: czy ktoś wie, czy w Punxatowney Phil zobaczył swój cień? To bardzo ważna informacja dla kwitnących hiacyntów… 😀
A ja rosół lubię z fasolą. Najlepiej typu jaś. To był niedzielny rytuał mojego dzieciństwa: rosół z kury, makaron i fasola obowiązkowe, na drugie onaż kura.
Phil says: Six More Weeks of Winter!
Nie dość że dzisiaj dzień świstaka to jeszcze na dodatek Światowy Dzień Mokradeł!! Pora więc najwyższa dać się wciągnąć z radością w blogowe wciągające podłoże.
Tyle tematów poruszanych, tyle wpisów nienapisanych…
Ale rosół jest tematem powtarzalnym , więc i ja też dodam. Nie wiem jak jest tam teraz teraz, ale jakieś dwadzieścia lat temu na odwiedzanych czasami targach miejsko-wiejskich, na zachód od Warszawy ( Skierniewice, Żyrardów, Sochaczew ) tam gdzie handlowano mięsem sprzedawca na rzucone hasło : prosze 2 kilo na rosół!! czynił tak; kroił po kawałku pręgi, łaty, szpondru, łopatki – wołowej oczywiście, do tego dorzucał przerąbaną szpikową kość i jeszcze ekstra ( nie pamiętam już po co ) kawałek wołowej nerki!! Tak kombinował aby wyszło zadane dwa kilo, a płaciło się jakąś uśrednioną kwotę . Po dokupieniu na tym samym targu włoszczyzny zostawałem szczęśliwym posiadaczem zestawu ”Zrób to sam” pod nazwą „Rosół”. Resztę zabiegów mających na celu przekszcałcenie zestawu w pełnowartościowy wyrób należało dokonać oczywiście w domu.
Ale o tym to już pięknie Izyk i Pyra pisali.
Ja też nauczonym że rosół , w przeciwieństwie do gotowania sztuki mięsa, zawsze startuje od zimnej wody. I poooomaaaaluuutkuuuuu……
Lecz takiej magii Iżykowej nie uprawiałem, wody zimnej jak u Pyry nie dolewałem. Przyjdzie pora poćwiczyć!!
A rosół to i włoszczyzna. Czy zastanawialiście się kiedy kupując pietruszkę, czy to jest pietruszka?? To pora zwrócić uwagę, gdyź teraz pod pietruszkową nazwą sprzedawany jest pasternak!! Bardzo to podobne w wyglądzie i smaku, ale pewnie bardziej jest wydajne w uprawie, więc czemu nie…??? Tylko czemu sprzedawcy nazywają pasternak pietruszką??
A pietruszkę to teraz tylko na targu, nie w supermarkecie!! Tak jak z dobrą i zimną wodą do rosołu, tylko na wsi!!
Na dzisiaj odwiedzanych targach ale w innych okolicach niż tamte – na wschód od Warszawy, tak nie ma! Na rosół proponują jeden rodzaj mięsa, najczęściej szponder. A kość i nerka?? Kość można dokupić oddzielnie, nerkę też ale całą. 😉
Czy ktoś coś robił w wołowych nrek?? Cielęce bardzo lubię, ale te wołowe jakoś mnie odstraszają wielkością i kolorem…
Nemo chcę poinformować o zakończonym pełnym sukcesem wykonaniu soczewicy z boczkiem!! Była bardzo dobra!! Zjadaliśmy ją we dwójkę przez dwa dni. Była dobra i pierwszego i odgrzana drugiego, na zimno też!! 🙂 Córcia nie jadła, podeszła do dania z pewną taką nieśmiałością, mimo że nie jest kulinarnie bojąca się! Miała widać gorszy dzień…
Zabolało mnie jedynie to że drugiego dnia, po odgrzaniu nie było w garnku już ani kawałeczka boczku! Ktoś wyjadł wcześniej…albo znikł?? 😉
W lodówce już leży przygotowany nowy kawał boczku. Będzie jak znalazł, jak nam się zachce powtórki!!
Bardzo podoba mi się Twoje Nemo określenie na „” wyznaczenie czasu niezbędnego do otrzymania pożądanego efektu kulinarnego””. 😉
Piszesz poprostu : smażyć aż zapachnie!! Proste, krótkie, smacznie brzmiące i zrozumiałe. Przejmuję do użytku!! Mogę?? 🙂
Dzisiejsza wizyta na bazarku zaowocowała również kupnem świeżej natki pietruszki i koperku. Wizyta w sklepie z rybą to dwa filety łososia.
A razem złożyłem to w Akadiusowy, smakowicie brzmiący, łososiowy przepis. Poszedłem na łatwiznę kupując gotowe połówki. Ryby, niezależnie czy całe, czy patroszone były bardzo duże. Za duże. A filety akuratne.
A ceny?? Cały około 19 zet, patroszony jakieś 23. Filety, tu cenę podam precyzyjnie, 32,45 złotych.
Przypominam Wam wszystkim!! Nie dość że dzisiaj dzień świstaka i dzień chodzenia po bagnach to jeszcze, ostatnia sobota karnawału!!!!
Będzie bal na blogu??? 🙂
Ooooo!! Właśnie z radia słyszę że Sarkozy z Bruni wzięli dzisiaj rano ślub!!!! Sto lat Młodej Parze!!! 😉
Phil zobaczyl dzis swoj cien!
http://www.groundhog.org/prediction/
Ja sie ciesze 🙂
Anegdota Pana Lulka przypomina tę, którą już kiedyś Wam opowiadałam, o teściowej „opiekuna” naszych oficerów – studentów z akademii w Moskwie, która to modliła się przy cerkiewnych świecach za spokój duszy Aleksandra III. Sprzedał Alaskę i dalej niż na Kamczatkę nie wyślą.
Antku,
po takim komplemencie 😳 udzielam wszelkich licencji 🙂 Nerek wolowych nie uzywam, chyba tez trzeba kupowac cale albo drobno pokrojone dla kotow.
W mojej okolicy pietruszka korzeniowa wcale nie jest znana, ale jakos nie przyszlo mi do glowy zastapic ja w rosole pasternakiem. Czy ktos to wyprobowal?
Niech te kody smrod ogarnie 👿 Jak zapamietam wpis, to nie wcina, a jak zaufam, to mowi, ze kod nieprawidlowy i wpis szlag trafia 😯
Pyro, ja z kolei znam anegdote o placzacym Czukczy, ktory cara Aleksandra przeklina za to, ze ten sprzedal Alaske, „a przeciez mogl tez Czukotke!”
Nemo,
pewnie że zastępowałem. Do pewnego czasu zupełnie nieświadomie…. 🙂
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pasternak_zwyczajny
Cieszę się licencji!! Lecę coś posmażyć. Aż zapachnie!! :))
A u mnie maszynka zapamiętuje wpisy!! Klikam „wstecz” i mam swoje dwa wysłane już wpisy!!!! Łącznie z kodami. Ciekawe czy można puścić je jeszcze raz??
A u mnie maszynka zapamiętuje wpisy!! Klikam „wstecz” i mam swoje dwa wysłane już wpisy!!!! Łącznie z kodami. Ciekawe czy można puścić je jeszcze raz??
Można , tylko kod nowy muszę wpisać! 😉
Antku – o pasternaku wiem, że nasszym przodkom służył za ziemniaki, a ponadto przetrwał w powiedzonku „figa z makiem, z pasternakiem”.
Natomiast nerki (w tym i wiłowe) bardzo lubię i już raz podawałam przepis (o ile pamiętam dla Wojtka z Przytoka). Nic to. Podam jeszcze raz.
Nerki duszone w winie
2 nerki wołowe albo 4 wieprzowe
2 średnie cebule pokrojone w półplasterki
kromka chleba bez skórki (lepiej czerstwy chleb)
sól, pieprz, majeranek
4/4 szklanki czerwonego wytrawnego wina
Nerki przekroić na dwie połowy wzdłuż. Wykroić i wyrzucić pęczek naczyń krwionośnych u nasady „fasolki”. Namoczyć na 2 godziny w zimnej wodzie, przy czym często zmieniać wodę (3-4 razy) Osączyć na sicie i oparzyć wrzątkiem (spora ilość wody ok 2 l. Nerki zalać w misce winem i pozostawić w chłodnym miejscu na 2 godziny. Ze dwa razy przewrócić na drugą stronę.) Pokroić na pasy wzdłuż, a potem w poprzek na niezbyt grube plasterki. Rozgrzać w rondlu silnie tłuszcz, wrzucić pokrajane mięso i przegarniając łopatką dobrze osmażyć. Podlać 0,5 szkl. wody, wrzucioć cebulę i przyprawy dusić podlewając na zmianę wodą i pozostałym z zalewy winem (wołowe duszą się długo, ale smakują znakomicie). Kiedy mięso zaczyna mięknąć, wkruszyć ośródkę chleba – polepsza smak sosu i lekko zagęszcza. Pilnować i przegarniać dość często, bo lubi się osiadać. Dusić do miękkości, sprawdzić doprawienie – zawsze na koniec dorzucam sporo mielonego świeżo pieprzu i majeranek. Sosu powinno być sporo ale nie tyle, żeby nam zupa wyszła. Podawać z ziemniakami duszonymi albo grubym makaronem i surówka z kwaszonej kapusty.
Tfu, na psa urok – wina 3/4 szklanki albo może i troche mniej – ile tam zostało w butelce od wczoraj
Co do Phila, ja się cieszę z jednego – że to daleko 😀
Swoją drogą jak pierwszy raz zobaczyłam „Dzień świstaka” (potem nie zliczę, ile razy go oglądałam 😉 ), nie mogłam jakoś uwierzyć, że to autentyczny zwyczaj, myślałam, że wymyślony na potrzeby filmu…
Ja tam radzę zacząć wpisywanie komentarza od starannego wpisywania kodu.
Malgosia W.
At approximately 7 AM EST on February 2, 2008
the world discovers if Punxsutawney Phil
sees his shadow – predicting six more weeks of winter!
Czyli mamy jeszcze 6 tygodni zimy.
Tuska
Leno,
Pięknie dziękuję. Chociaż te dalsze 6 tygodni zimy ( w Warszawie zgniła jesień) nie bawi mnie wcale.
Ciepło pozdrawiam, Małgosia
Malgosu W,
Mu tu mamy NAPRAWDE ZIME, ale probujemy smiac sie z tego, wierzyc w „dzien swistaka” taz byc optymistycznym!
Nosek do gory, jutro bedzie lepiej i blizej do wisny.
Tuska
Pyro!! Dzięki za nerki!! Trza będzie spróbować, ja lubię takie różne podroby. Podróbek nie!! 😉
A wina wezmę 4/4 i upiję ile trzeba!!
A teraz wybywam. Męski wieczór czeka…..
Miłego wieczornego gadania Wam życzę!!
Do jutra!
Panie Lulku,
Dzwonilam a Pana gdzies Luleczka wywialo, chyba po nowe kwiatki do ogrodka bo u Was jest jak zwykle cesarska pogoda.
Nie musi Pan kupowac szufli bo mam takowe, chyba ze trzy, wiec mozna pracowac obiema rekoma, ja zostawie sobie te najmniejsza, tak na wszelki wypadek.
Ide sie odsniezac, a potem lece bo mam furmanke zaleglych spraw do zalatwienia.
Ubieram sie cieplo, i fru!
Tuska
Tereso dzieki za link do klasztoru.
Pasternak jest smaczny, ale chyba nie w rosole.
Ja pieke pasternak w duzych kawalach utaplany w oliwie. Pieknie sie karmelizuje i jest slodkawy jak marchew. Chociaz marchew sie do rosolu dodaje… Wiec moze?
Odkopalismy sie ze sniegu. Okolica wyglada bajkowo.
Zaraz ide na narty biegowe na pobliskie pole golfowe.
A na obiad: gotowana golonka z ziemniakami i surowka z kapusty.
To dopiero bedzie uczta.
Klasyczny obiad do piwa o ktorym to dyskutowalismy we czwartek.
a
Moi Drodzy,
Punxutawney Phil nie przepowiada zimy dla całego świata, ani nawet dla Kanady, tylko wyłącznie dla US of A. Nie wiem, kto wymyślił głupotę, że od Phila zależy długość zimy w Warszawie, pod Eigerem czy w Paryżu, a nawet w ogródku Pana Lulka.
W Kanadzie obowiązki te wypełnia Wiarton Willie (LENA, niedoinformowana jesteś, czy co?!
http://cnews.canoe.ca/CNEWS/Canada/2008/02/02/4809235-cp.html)
WIARTON, Ont. – The severe winter that has ravaged most regions of Canada will give way to an early spring, the country’s two celebrity groundhogs are predicting.
Wiarton Willie, Canada’s most famous weather prognosticating rodent, failed to see his shadow when roused from his slumber Saturday morning in the small southern Ontario community.
W skrócie – cienia nie zobaczył i będziemy mieli wczesną wiosnę. Ja to zanotowywam, ponieważ patrząc za okno, wierzyć mi sie nie chce, że za miesiąc wszystko stopnieje. Przepowiednia Phila mnie nie obowiązuje, niech on tam sobie oglada swój cień, ja się trzymam tego, co Willie powiedział.
Podobnie jak Panalulkowy Vadim z Kamczatki pory roku mogłabym określić tak:
czerwiec-wrzesień to lato, pazdziernik – jesień, listopad-kwiecień to zima, a maj – wiosna. mówię to z całą odpowiedzialnością 26-letniego doświadczenia. Nie odpowiadam za północ oraz wybrzeże zachodnie, bo tam inna para kaloszy.
Jeszcze w sprawie klusek. Mama powiada, że niekoniecznie pianka – po prostu ubić trzepaczką jajko lub dwa i dodać tyle mąki, aby ciasto sie „lało”. I powolutku z garnuszka wlewać je na rosół, najlepiej z pomocą widelca.
@nemo:
A nie myślałaś o nasionach pietruszki z Polski choćby? U nas pietruszka jest, naciowa dwóch rodzajów nawet, ale lubczyk musiałam sobie sama wyhodować. Jak to dobrze, że roślina wieloletnia, a do tego dekoracyjna taka. Pasternak nie daje tego zapachu, co pietrucha.
Przed Tuska nic sie nie da ukryc !
Ledwie zrobilem skok w bok do mojej przyjaciólki w domu spokojnej starosci a tu od razu podpadziocha. Pani w slusznym wieku lat 85 wyraznie z wygladu odmlodniala. Wszystko wskazuje na to, ze sluzy jej macierzynstwo. Za kilka miesiecy zostaje prababcia. Ma byc calkowita niespodzianka jesli chodzi o plec. Wiadomo tylko, ze bedzie singiel.
Wiedenska Gielda przybiera powoli w pasie, jako, ze potencjalna mama tam wlasnie pracuje w charakterze maklera.
Skoro Tuska wyfrunela, to ja dokoncze opowiesc u tym malachicie z Kamczatki.
W Gdansku na wybrzezu Motlawy ukowali sie od lat jubilerzy i dobre restauracje. Wlasnie jak dostalem tem malachit, to drugiego dnia wybralem sie w naprawde piekne zimowe popoludnie na spacer Dlugim Pobrzezem. W poblizu Zurawia patrze i oczom nie wierze. Na miejscu ruiny, nowy jubiler. Prosto spod igly. Witryna jeszcze ubozuchna. Prawie nic. Troche kamyków i chyba rodzinna bizuteria. Wszedlem i pytam, czy oni tylko handluja czy tez robia na zamówienie. Starszy pan popatrzal na mnie i mówi. Tak, zaczynamy robic. Djabel mnie podkusil czy co, sam nie wiem. Wyjalem z kieszeni tem kamien i pytam czy móglby go oprawic. Jak ? Pierscien z malachitem w zlocie. Popatrzal i mówi ze to kamien pólszlachetny. Dla mnie calkiem szlachetny mówie. Cos zalapal. Zawolal mlodego chlopaka z zaplecza i mówi. Znalazlem dla ciebie temat na twoja sztuke mistrzowska. Bedziesz sie wyzwalal jako czeladnik, zlotnik, no to zrób z tym malachitem pierscionek. Srednice znalem na pamiec. Musial wchodzic na duzy palec do pierwszej kostki. zdjal sredice, zastanowil sie i zapytal jaki wzór. Taki zebys zdal swój egzamin i wyzwoli sie. Pomysl.
Mistrz powiedzial, ze to nie bedzie tanie ale w drodze wyjatku zaplace tylko koszty zlota. Cala reszta to robota wyzwalajacego sie czeladnika. Dwa warunki tylko. Po pierwsze wyrób zostanie przedstawiony komisji a po drugie bedzie sfotografowany. Odbiór nie predzej jak za trzy miesiace. Po egzaminie. Przedplaty nie potrzeba. Kamien jako zastaw. Dobilismy targu na gebe. Takie dobicie, to wedlug mojego doswiadczenia mocniej zobowiazuje jak wszelka pisanina.
Odczekalem te trzy miesiace do swiat Wielkiej Nocy, mnie wiecej trzy miesiace. Troche kosztowalo. Zlozylem gratulacje czeladnikowi i jak sie okazalo laureatowi pierwszej nagrody. Piekny jest ten pierscien. Zabytkowy i jednoczesnie nowoczesny. Pan jubiler chcial go od razu kupic, mial juz klienta. Nie zdziwil sie odmowie. Dostalem oprawiony kamien, fotografie i zapewnienie, ze warsztat zawsze stoi do mojej dyspozycji.
Teraz chyba nikt juz sie nie dziwi, ze te kule z arkebuza która wygrala Tuska, oprawi chyba najlepszy zlotnik wiedenski pracujacy dla Habana . Kaertner Strasse, gdyby ktos chcial zobaczy gdzie sprzedaja piekne zloto. Niedaleko Opery Wiedenskiej.
Pan Lulek
Teraz tylko zdjęcie, Panie Lulku. Ja dysponuję takim, wielkosci kciuka, ten obok to topaz. Miałam malachit – jajko (robił za pisankę), ale mi je sprzedano. W Wiedniu do tego! Malachit bardzo kojarzy mi się z oksydowanym srebrem. Nic dziwnego, mnie się wszystko ze srebrem kojarzy, złoto pasuje kobietom i brązowych lub czarnych oczach. Włosy nieważne, zawsze można umalować, ale oczy do złota muszą być ciemne.
http://alicja.homelinux.com/news/Minerals/hpim0956.jpg
Widzioałam płytę – blat na umywalnię zrobiona z syberyjskiego malachitu. Matuszka nRassija jest wyjątkowo bogata z kamienie dekoracyjne – malachity, akwamaryny, turmaliny ( w tym endemit : turmalin malinowy występuje tylko na półn.Uralu) topazy i beryle, no i wreszcie diamenty. Kiedyś mówiono o rubinach ale okazały się spinelami. A to tylko część tego bogactwa. Natomiast współczesne złotnictwo rosyjskie nie powala na kolana – jest ciężkie, toporne, niejako mechaniczne. Szkoda
Na temat por roku w mojej okolicy sie nie wypowiadam, po sniegu we wrzesniu i sianokosach w kwietniu (2007), ale prognoze Phila chetnie bym zaakceptowala 🙂 W nocy spadlo troszke sniegu, nawet nie ma co wychodzic z szufla 🙁 Jutro ma byc znowu slonecznie, wiec sprawdze, jak jest wyzej w gorach.
Alicjo, panalulkowy Wadim na Kamczatce ma do dyspozycji co najmniej 14 miesiecy w roku:
„. Dziewiec miesiecy zima. Dwa miesiace wiosna, dwa jesien a potem lato i lato.” 😉
Alicjo, ja wlasciwie nigdy nie lubilam korzenia pietruszki, wiec mi jego brak nie doskwiera. Pietruszke naciowa uprawiam, gladkolistna i kedzierzawa, ale one maja malutkie korzonki. Jakos nigdy nie pamietam o kupowaniu nasion w Polsce, ale w tym roku moze napomkne komus z rodziny.
nemo, on byl Vadim !
To po pierwsze. Po drugie prosze nie zapominacv o zjawisku zwanym ruski miesiac. Po przeliczeniu moze sie okazyc, ze i 14 miesiecy nie wystarczy. To jest tak jak z pszczola z Kaukazu, która jest duza jak slon i do ula treszczit, piszczit no leziet. Fotografii nie bedzie bo bylaby ponad 40 letnia i pewnie gdzies sie zagubila a moze i jest w Gdansku.
Kiedy Tuski kula ulegnie oprawienia a ma byc gotowa na po Wielkiejnocy, biezacego roku, to ja sami zobczycie na Zjezdzie a moze i troche szybciej
na fotografii.
Panta rei czyli czas pokaze i tyle.
Pan Lulek
No tak – jak chcesz zimę, to zaakceptuj prognozę Phila (on łże jak świstak i nigdy do łgarstwa się nie przyznaje, ostrzegam!), a kto za wczesną wiosną, niech przyjmie prognozę Williego (i nowoszkockiego Sama, bo u nas prognozowanie odchodzi na dwa świstaki).
Ja przyjmuję prognozę Williego i Sama, bo jednak zima trwa od listopada i ma się dobrze. Mogło mi już nadojeść – i nadojadło! Jak się pomylą, to im nogi z … powyrywam! Przynajmniej Williemu, bo mam do niego blisko, tylko ze 420km.
Panie Lulku,
Pan chyba granitu w złoto nie oprawia? 😯
I ważne, jakie Tuśka ma oczy, Panie Lulku!
Nikt jakoś nie ma ochoty porównywać szlifu nicejskiego czy weneckiego kamieni do szlifu brylantowego, a nawet form kaboszonowych. Trudno. W takim razie Pyra idzie zarobić ciasto na chrusty. Przenocuje w lodówce, a jutro będzie się smażyć. Oczywiściew w lodówce przenocuje ciasto, nie Pyra.
PS. Nie wiem, jak Wy, ale ja serdecznie stęskniłam się za Wojtkiem i jego duszoszczipatielnymi rozterkami średniego wieku męskiego. Przecież tylko skręcił kostkę, a nie kark. Wie ktoś co się z Wojtkiem dzieje?
Moja diagnoza co do Wojtka jest następująca – nie ma biedaczek dostępu do internetu. On zwykle pisywał z pracy, a czasami od sąsiadki. Czy mi się zdaje, czy Wojtek ostatnio był w trakcie zmiany miejsca pracy? Tak mi się coś kojarzy.
Pyro droga, a co my tutaj – szlifierze kamieni?! Co najwyżej – bruków 🙂
Co do mnie, lubię naturalnie wykrystalizowane minerały, jak ten topaz dla naprzykładu. Jest, jaki się urodził i wyrósł.
Pyro, podpisuje sie pod Twoja ciekawoscia odnosnie Wojtkowej niebecnosci, teskno mnie za rozterkami natury wrazliwej, Wojtku daj cynk ( Zn )
Pyra w lodowce? dobrze, ze sie poprawilas, bo juz mialem ochote komentowac metody konserwacji Lasek przychylnych, cieplosci sle
Alicja !
Ja jeszcze nie zwiedzalem oczu Tuski. Co wiecej ona mnie na oczy nie widziala. Jak ona mnie zobaczy, to napewna skamienieje z wrazenia. Dalej donosze, ze ta kula arkebuzowa pochodzi ze wschodniego Tyrolu i nie jest granitowa. Kule arkebuzowe szlifowano w specjalnych mlynach i nie byly granitowe, tylko z bardziej miekkiego materialu, zeby bylo latwiej szlifowac. Koniec konców, to bylo i tak wszystko jedno jakim kamieniem oberwie trafiony. Granitowe kule które dostala Tuska pochodza z Italii, chyba z Dolomitów. Jedna z nich ma srednice okolo 10 centymetrów i te od biedy moznaby nosic ze soba ale na solidnym lancuchu. Druga granitowa z identycznego granitu ma o wiele wieksza srednice, tak na oko 40 centymetrów i wage chyba 50 kilogramów. Calkiem krzepki mlodzian mial klopoty z wrzuceniem jej do ogródka czeka tam na lepsze czasy. O tyle dobrze, ze jej nikt tak latwo nie ukradnie.
Ostatnia, ta najwieksza ma srednica 188 centymetrów, dokladnie tyle ile mierzy Pan nemo i jest chwilowo zdeponowana w kamieniolomie w kazdej chwili do wziecia. Jeszcze nie wydobyta ze skaly lezy tam od kilku milionów lat i jest skala osadowa.
Co zas do wyboru metalu w który ta najmniesza bedzie oprawiona, mistrz zdecydowal uzyc srebra próby 925 i bedzie dostatecznie odporna na wplywy atmosferyczne w tym dlugie zimy kanadyjskie. Ja osobiscie nie dyskutuje z fachowcami. Jesli ta kula nie bedzie pasowala do koloru oczu Tuski, to moze ona zaczac nosic kolorowe szkla kontaktowe albo zamówic nowa kule.
Jak sie chce to zawsze mozna znalezc racjonalne kuliste rozwiazanie.
Pan Lulek
No tak wpadlam na chwile do domu, otwieram, i PIWNYM oczom nie wierze, KULE, KULE, KULE. Zakulalam sie z tego powodu, wracam do sobotnich rytualow, a poczytam pozniej z czego to sie wzielo.
Tuska
Sławek – Rudego pod pachę i jutro popołudniem do Pyry na chruściki i kawę wpadnijcie. Mnie się od razu zrobi cieplej (na sercu)
Do piwnych oczu złoto pasuje jak do brązowych i czarnych niemalże.
Jedną tylko mam zagwozdkę – granit z Dolomitów ?! 😯
Alicjo – Lulek jest specem od budowy Arki Noego, nie od Dolomitów, czy innych piaskowców. Natomiast siłę przebicia ma klasy V huraganów
Zamierzam wydać książkę z I Zjazdu ( nakład 2 sztuki) . Nabywca Pan Lulek. Prace trwają…
Marek – zlituj się. OMC cały blog pracuje na rzecz Lulka (Pana). Podlicz tylko,proszę, zlecenia z ostatniego tygodnia. Lulkowe zlecenia :
1. Marek K. przygotowuje 2 książki,
2. Sławek robi kalendarz – 2 szt
3. Pyra kupuje 2 poduszki „pod pierzynę” + jesazcze jedną dla kota Także jest zobowiązana dostarczyć chruściki,
4. Marialka ma zanieść Pyrę osobiście na Zjazd (Lulek finansuje koszty transportu – owies dla Marialki)
Reszty nie pamiętam ale coś tam jeszcze było. Żeby 1 (jeden) nie największy przecież Pan zrobił osobiście tyle zamieszania…. No, ja już niczego nie rozumiem.
Pyra ma zostać zaniesiona nie dla Pana Lulka, tylko DLA NAS WSZYSTKICH! 😆
PS. jeszcze tak nie było – kod, jaki musiałam teraz wpisać, to „baba” 😆
Dorotko, Sąsiadko – nie było mowy, że dla Pana Lulka, tylko na polecenie Pana Lulka. Osobnik ten bowiem próbuje kręcić nami wszystkimi ze swojego kojca u św.Michała.
Dolomity podobno w XIX wieku odkryl wloski hrabia od którego wziely nazwe. Kilkaset milionów lat byly nieznane. Jezeli te granitowe kule jako skala przetworzona sa skads inad, a kule napewno pochodza z Italii, tak pisalo na rachunku, to ja sie pytem skad. Chyba, ze w ramach globalizacji, kamienie z Indii lub Kambadzy sa przerabianen w Italii.
Nareszcie dowiedzialem sie jakiego koloru oczy ma Tuska. Harry, mój przyjaciel z którym przeprowadzilem blyskawiczne konsultacje powiedzial, ze poglady Alicjii odrobine traca myszka. Na powód prawdy przytoczyl fakt noszenia brylantów zarówno przez ogniste brunetki jak równiez zwiewne blondynki, nie wspominajac o tych bardziej puchatych. Zloto tez bywa biale, bardzo popularne w Brazylii. On jest zdania, ze dobry sztukmistrz jest w stanie polaczyc kazdy kamien z kazdym i kazdym metalem.
Innym przykladem moze byc to, ze kiedys uznawano za niedopuszczalne oprawianie bursztynu w zloto a granatów w srebro. Teraz prosze bardzo do Gdanska albo Karlovych Varów e Czechach.
Troche to podobne jak szpikowanie ryby boczkiem i jedzenie sledzi na slodko.
Otrzymalem zaproszenie na bal. Ma sie odbyc w poniedzialek który u nas nazywa sie Poniedzialek Rózany. Poprzedni bal byl z pania która ma noge w gipsie. Ten poniedzialkowy ma byc w gronie rekonwalescentów ostatnich wypadków narciarskich. Czesc uczestników na wózkach inwalidzkich. Niektórzy bezposrednio na wyciagach. Wstep, napoje i przekaski gratis.
Do poniedzialku jeszcze troche czasu. Jest sie nad czym zastanawiac.
Tymczasem zaczelo równo padac i ogródka nie trzeba podlewac.
Przedwiosenny
Pan Lulek
Pyro,
nie zapomnij, że te wszystkie prace na rzecz Pana Lulka równoważy w jakiś sposób (niedostateczny, moim zdaniem) zachłanna Tuśka. Może jednak zacznie domagać się chociaż tego porsche, aby w przyrodzie była równowaga.
Tymczasem synowa mi siedzi w komputerze i prosi o podanie przepisu na żurek (biały barszcz).
useless.doctrine says: you’ll have to teach me how to make the rye soup sometime 🙂
Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie, ale się nie narzucałam, niech przyjdzie koza do woza 😉
Alicjo – gratulacje. Udała Ci się Jenifer
Doroto z sąsiedztwa,
ja miałam kiedyś kod abba, co jak powszechnie wiadomo, pokrywa sie z moim zamiłowaniem do pewnego szwedzkiego ansambla, którego bardzo lubie słuchać, sprzątając (wyzwala pokłady energii!).
Panie Lulku,
a niech moje poglądy tracą myszka, co mi tam. Jam wiekowa i mogę sobie na takie ekstrawagancje pozwolić. Złota, nawet białego, nie lubię. Brylanty niech sobie będą, dla mnie to sztucznie podtrzymywany mit, że „diamonds are girl’s best friend”. Swiecidełka, zarówno brylanty, jak i złoto, a ich cena jest , powiedzmy sobie, umowna.
Natomiast lubię srebro, jak wspomniałam, najlepiej, żeby bylo oksydowane, a wszystkie moje łańcuszki, naszyjniki srebrne i tak dalej z ochotą wystawiam na słońce, niech czernieją, nigdy ich nie czyszczę. Tak lubię!
W Pradze zajrzałam do Svarovskiego, ale tak naprawdę przystawałam przed jubilerami, zeby popatrzeć na oprawione w srebro granaty. Czesi słyną ze swoich granatów. Niestety, to co mi się podobało, znacznie przekraczało zasoby w kieszeni.
@Pan Lulek
„Poniedzialek Różany”
Według „Słownika języka Niemieckiego” braci Grimmów, określenie „Rosenmontag” wywodzi się z dialektu średnioniemieckiego (?) od „Rasenmontag”, czyli „Błyskawiczny (Pędzący/Gnający) Poniedziałek”.
🙂
Alicjo,
to Svarovski dotarł już do Czech, … gdzie został JABLONEKS?
Możecie mi zaśpiewać kołysankę. Rano kąpiel, śniadanie, przywitanie się z blogiem, potem chruściki. Zejdzie trochę czasu. Co godzinkę, co dwie zajrzę jednak czy ktoś siedzi przy moim stoliku w kawiarni.
Swarovski kojarzy mi się przede wszystkim z jednym – z perfekcyjnym marketingiem.
Zwiedzałam kiedyś fabrykę w Tyrolu, blisko Innsbrucku. Imponująca architektura, imponująca wystawa dzieł sztuki stworzonych z inspiracji i z udziałem produktów kryształowych.
http://kristallwelten.swarovski.com/Content.Node/homepage.php
ffff <– taki kod!
No i popatrz Kojaku, jaki upadek obyczajów! Jak słowo daję Jablonexu nie widziałam – a mam od mojej Mamy jedną jablonexową „obrożę” na szyję, bardzo ładną, bardzo prostą i jedyną w kolorze złota, którą rzadko bo rzadko, ale zakładam do stosownego odzienia i okazji. Natomiast rzucajacy się świecidełkiem sklep Swarovskiego jest na Starym Meste :
http://alicja.homelinux.com/news/Polska_2007/Praga/img_2310.jpg
Osobiscie wolałabym te świecidełka, niż brylanty. Niektóre z wystawionych tam naszyjnikow były bardzo piękne, a w ogóle pokazowy sklep. Moja synowa nie chciała wyjść ze sklepów z bursztynami w Kołobrzegu… ale jako Chince, jej wyjątkowo pasują bursztyny i wyjatkowo te o zabarwieniu zielonkawym. Kłopot w tym, że ona maleńka, a podobały jej się rzeczy na kobite 180cm wzrostu i spore popiersie 🙂
Mnie zreszta też. Ale i tak się obkupiła w piękne, artystyczne wyroby, ma gust dziewczyna, a w Kołobrzegu nie brakuje artystów, którzy nie marnuja kawałka bursztynu.
I przy okazji, Praga też zarzucona bursztynami. Handel bursztynami w Pradze na Starym Meste, takie mam wrażenie, bo weszłam do 3-4 sklepów, opanowali Ruscy. Załoga za kontuarem mówiła po rosyjsku między sobą i jakos tak wynikało, że nie pracownicy, a właściciele.
KoJaK Moguncjusz !
Wszystko wskazuje na to, ze w 100 % masz racje. Jak sobie pomyslalem, to chyba to jest Rasenmontag od Biegania/Pedzenia/Gnania. Co prawda ci którzy mnie zaprosili na ten poniedzialkowy bal roczej beda poruszac sie statecznie. Oni juz odbiegali swoje. Przynajmniej na razie. Skad inad pamietam, ze w Perchtoldsdorfie w taki poniedzialek po ulicach biegali zawsze przebierancy. Nie mieszac z dzisiejsza sobota. Najbardziej podobalo mi sie jak raz wracajac do domu o pólnocy spotkalismy Pana Bumistrza przebranego za aniola w towarzystwie dwu aniolków plci damskiej. Obchodzili wszystkie Heurigery którach jest 55 sztuk. Nie sadze, zeby w kazdym próbowali dostepne trunki. My jednak w Poludniowej Burgenlandii mamy tendencje do dowolnych raczej interpretacji slów i powiedzonek. Jako, ze nasz kraj jest z ograniczona odpowiedzialnoscia ale zawsze przyjaznym dla ludzi nie tylko swoich ale i przyjezdnych i prawde powiedziawszy jestesmy jak ci od Wojaka Szwejka, gdzie ustawiczne przemarsze wojsk powodowaly przemieszani ras i narodów.
Co sie tyczy oksydacji srebra, podobno dobrym sposobem jest gotowanie go w wysuszonych kwiatostanach karczochów. Ja z tych karczochów robie herbate. Gorzka jak piolun ale ja jakos nie oksyduje nadmiernie.
Tuska urealnila swoje marzenia. Odmówila porsze. Pozostala chwilowo przy brylantach. Z tego co mam w domu to tylko diamentowy pilnik do paznokci. Moze na poczatek wystarczy.
Zobaczamy, gusta zmieniaja sie w czasie a ceny rosna.
Pan Lulek
Moguncjusz, Lulek
To z tym Różanym Poniedziałkiem jest jak z Białym Piwem (Weissbier, czyli Weizbier) 😀
Diamentowy pilnik do paznokci?!
To ja mam diamentowy papier scierny róznej grubości ziarna i się nie chwalę, wielkie mi mecyje 😛
Oj, kuchnia woła…
Kochani
Piszecie jak zwiariowani, nie da sie nadazyc z czytaniem. Tym bardziej, gdy czlowiek uwieszony jest na komputerku w celach niestety zawodowych, a nie towarzyskich, a termin goni. Nic to, jak mawial Maly Rycerz, nadrobie kiedy indziej.
Natomiast bardzo dziekuje za wszelkie tropy pomocne w sledztwie „sladami lanego ciasta”. Tak, Alicjo, to by sie zgadzalo, moja Mateczka tez pochodzi z kieleckiego, z pogorza Gor Swietokrzyskich, czyli spod Staszowa. Ale ciotki, ktore tam mieszkaja, lane albo kladzione kluski klasyczne (niepiankowe) wkladaja w rosol. Co mnie tez w moim sledztwie zmylilo.
Naprawde musze zmykac, pozdrawiam serdecznie towarzystwo, a sama znikam do pracy, dluga noc przede mna, a jutro dlugi dzien. Czesc i czolem!
Juz wparowalam jak burza do domu.
Widze, ze dyskusja wre, z „dobrego samochodu” nie rezygnuje, z diamentow zdecydowanie TAK!
Ha, pogubiliscie sie teraz? Panie Lulku, kobieta zmienna jest, chyba pan juz do tej informacji dotarl (Prf. Bralczyk, czytalam, nie uzywac „wiedzy”).
Panie Lulku, ja sie przyznam bez bicia i katowania na lozu madejowym….nie lubie zlota w kolorze zlota…,
a tak wogole zdjecie Pan dostal z oczami, na blawatne to one nie wygladaly, sprawdzilam.
Ide zdziebelko pogotowac , czyli kurzane cycuszki + jarzynki. Pelna improwizacja.
Ciumam wszystkich,
Tuska
Diamonds are forever!
http://www.youtube.com/watch?v=UfYwIFIbCN0
Jesienia 2006 przejezdzalismy przez Jablonec. Fabryki Jablonexu to teraz Swarovski Bohemia 🙁
Ojej, pokazałam boczne wejście do Swarovskiego w Pradze! Miało byc to:
http://alicja.homelinux.com/news/Polska_2007/Praga/img_2311.jpg
Ha! Moja obroża od Mamy ma jakieś 60 lat! Tutaj liczy się jako antyk (nie mylić z antkiem!).
No to się wydało. Wstrętny kapitalista pożarł. Ale pan Swarovski, założyciel, był Czechem, więc raczej wrócił na ojczyzny łono 😉 Jednak Jablonexu troszkę szkoda, to se ne vrati…
Moze to kogos zaszokuje, ale w Helwecji jest firma bardzo juz na swiecie znana z tego, ze produkuje diamenty z prochow spopielonych osob. W urzadzeniu wytwarzajacym cisnienie rzedu 50 000-60 000 kilobarow i temp. 1500-1700°C z wegla zawartego w popiolach (po uprzednim wyekstrahowaniu soli w kapielach kwasowych) powstaja niebieskie diamenty, ktore sa szlifowane i jako brylanty oprawiane na zyczenie. Proces trwa 3 tygodnie i kosztuje za 1 karat – 9850 Fr. 0,5 karata – 5960 Fr. Jeden karat (0,2g) to brylant o srednicy 5-8mm. Pochowek z nagrobkiem siega 5 000-8 000 Fr. Niebieska barwa diamentow pochodzi od boru gromadzonego przez organizm w ciagu zycia.
Misiu, hotel na kółkach na noc 17/18.02 zabookowany. Kołysanka do snu w Wiedniu, budzenie w Warszawie.
Popiół i diament 😯
I z tym optymistycznym akcentem zycze wszystkim dobrej nocy 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=0mKMe9hlv3Q
Niezla historia z tym diamentem.
Ja jednak ide na calkiem klasyczne rozwiazanie. Spopielenie w Grazu, najprostsza urna. Wspólny worek marynarski na dwie urny wzór najprostszy z kamiennym obciaznikiem z Poludniowej Burgenlandii. Calosc owinieta stalowym lancuchem i plusk do Baltyku. Tam gdzie gleboko. Potem bedzie prawie jak w marynarskiej piosence:… na dnie Baltyku Lulek jak bursztyn sie jarzy…
Spopielenie wraz z zaurnowaniem 3.200 sfr. Reszta czyli transport, jacht itp, to juz glowa mojego syna jako spadkobiercy umiarkowanych dlugów.
Bor zabieram ze soba ale nie bede swiecil na niebiesko.
Spokojnej nocy i dla tych co na morzu
Pan Lulek
egzaktlemento… popiół i diament!
Skąd Andrzejewski o tym wiedział? 😯
O tym diamencie z popiołów czytałam nie tak dawno i chyba Amerykanie się w to wpuścili, bo wiadomo, oni takie rzeczy lubią. Oprawić i nosić małżonka (byłego) a najlepiej kilku, na palcach. I odwrotnie. Obawiam się, że mojego spopielenia na diament nikt nie opłaci 🙁
Ale co tam. I tak mi będzie wszystko jedno.
Pytanie organizacyjne do Gospodarza Zjazdu:
Czy mamy przywozić stare stroje organizacyjne, czy jakieś nowe Gospodarz wyrychtuje?
Moim skromnym zdaniem te stare powinny być niepowtarzalne i nie powielane, bo wszak I Zjazd był historyczny, jakby nie było 🙂
Dzień dobry.
Pyra wstała, przeczytała to, co moją późną nocką wypisywały różne osoby, zalicza pierwszą kawę i szykuje się do działań ciastkarskich. O tej porze pogadać nie ma z kim. Więc na blog zajrzę sobie za pół godziny.
Ale cyrk. Przez pomyłkę ukazał się już poniedziałkowy tekst o risotto. Pyra się już nawet wpisała. A teraz tekst zniknął – zostanie oszczędzony na jutro.
Pyro droga !
To z tym risotto nie jest niczym nowym. To taki nowy styl robienia Polityki.
Najpierw otrzymalem dnia 31 stycznie numer który okazal sie w dniu 2 lutego, teraz Ty dostalas na krótko tekst o risotto który ukazal sie w kolejny poniedzialek. Wszystkiemu winien jest Redaktor Tym. Dla ilustracji jego artykulu na stronir 101 na rysunku z chmurka napisano wyraznie. Cytuje: JAKO PREZYDENT ZADAM WCZESNIEJSZEGO UPRZEDZANIA O KAZDEJ KATASTROFIE !
Piotr zapewne wzial to doslownie i o katastrofie z risotto, zamiast w poniedzialek uprzedzil juz w niedziele rano. Zmitygowal sie jednak w pore i tylko Ty stalas sie przedmiotem slusznej zreszta manipulacji.
Chyba, ze to znowu Einstein i Ciebie równiez dotknela choroba wzglednosci.
Pieknej i spokojnej niedzieli zycze jako, ze dzisiaj NIE balujemy.
Pan Lulek
Dzień dobry przed świtem.
Dlaczego dzisiaj nie balujemy? 🙁
Ja bym pobalowała, a co. Pyra ciastkuje, ja będę pierogować. Miałam zamrożone ciasto na pierogi, wyciagnęłam wczoraj, czas je wykorzystać. Mam ser, ziemniaki ugotuję, polepię co należy i gotowe. No to co, że niedziela?! Ponieważ chłop juz dwa dni w domu, myślałam, że to poniedziałek 🙂
Idę poczytać, co u sąsiedztwa.
No no… wiadomo, że Gospodarz zostawia zapasowe wpisy na czas swoich wyjazdów, żebyśmy nie byli osieroceni. Ale żeby i te codzienne wpisy też były przygotowane na – ciekawe ile – naprzód? Hm, to pewnie wygodne, ale ja bym tak nie potrafiła. Wolę na bieżąco…
Co do „Polityki”: zawsze jest tak, że wychodzi we środę z datą sobotnią.
Chruściki gotowe. Zajęlo mi to półtorej godziny, bo samemu to się nie nadąża z różnymi fazami roboty. Faworki najlepiej robić w dwie osoby – jedna wałkuje, wycina kształtuje, druga smaży, osącza i posypuje cukrem puderm. Wyszło ich dużo bo z 5-ciu żółtek i wyszły dużo lepsze, niż noworoczne. To naprawdę same dziury.. Są tak delikkatne, że do płd.Burgenlandii pewnie zajdą w stanie sałatki. No to idę się wreszcie ubrać i skończyć sprzątanie kuchni. Zresztą wykorzystującd prócz stolnicy blachy do ciasta wyłożone ręcznikami papierowymi i folią lum. nie wiele się nabrudzi, ale zawsze. Trzeba też wywietrzyć mieszkanie.
Sąsiadko już zaspokajam ciekawość. W weekend przygotowuję dwa teskty czyli na poniedziałek i wtorek oraz zagadkę. A w środę oddaję dwa kolejne. Gdy dzieje się coś, co chciałbym też umieśćić w blogu, poprostu podmieniamy tekst i mam zapas. Tylko dzięki takiej technice mogę zamieszczać wpisy pięć razy w tygodniu. A do takiego rytmu wszystkich już przyzwyczaiłem. No i chyba fajnie sie nam rozmawia codziennie.
A przecież blog nie jest moim jedynym obowiązkiem, bo to przecież i „Za stołem”, i Radio TOK FM, i witryna, i książki…A od przyszłego tygodnia przybywa mi kolejne zadanie. Nowa audycja trelewizyjna. Ale o tym opowiem za parę dni, gdy będą gotowe dwa pierwsze odcinki. Na ekranach pojawią się one dopiero na wiosnę. I – być może – zostaną w „okienku” na dłużej.
Pan Lulek nie raz i nie dwa dziwował się antydatowaniu „Polityki” ale podobnie wychodzą i inne tygodnik. Nie tylko w Polsce. Tyle tylko, że to zakłóca porządek świata wg. ścisłego umysłu doktora technik okrętowych. Choć przecież i on czasem wykazuje sporo poetyckiej fantazji, nawet z lekką dozą szaleństwa. Ale to dotyczy tylko sfery życia uczuciowego!
No tak, Drogi Sąsiedzie, faktycznie jeśli się chce codziennie zamieszczać wpisy, to trzeba sobie jakoś radzić. Zresztą tematyka inna, o jedzonku można codziennie o jakimkolwiek, o muzyce niby też, ale ja zwykle dopasowuję do wydarzeń bieżących, których bywam świadkiem, albo piszę coś z inspiracji, jaką mi akurat podrzucili blogowicze – to też forma dialogu 😀 I też rozmawiamy sobie codziennie – jak kto ma czas oczywiście.
Audycja telewizyjna – no, no… Ciekawam!
Na pólnoc od Budapesztu jest miejscowosc, która nazywa sie ÜrÖm. Mysla, ze nie wetnie komentarza pomimo zastosowania niemieckich liter. Jak wetnie, to mam kopie, wyrzuce te litery i zastapie innymi. Miejscowosc ta ma trzy cechy charakterystyczne.
Po pierwsze grobowiec autentycznej rosyjskiej ksiezniczki. Grobowiec pochodzi z drugiej polowy XIX stulecia.
Po drugie mieszka tam mój szwagier, caly i zdrowy, pochodzacy z drugiej polowy XX stulecia.
Po trzecie i najwazniejsze, w miejscowosci tej jest fabryka makaronów. Fabryka ta zostala calkowicie przebudowana w XXI stuleciu i produkuje znakomite wyroby. Wszysto wlasnej receptury. Przebojem jest makaron który nazywa sie tarchonia. Ten rodzaj makaronu zawlekli swego czasu Turcy i podobno poza lazniami tureckimi jest to jedyna pozytywna pamiatka która po nich zostala.
Tarchonie robia znakomita twierdzac, ze jest to wedlug oryginalnej recepty. Bywam w miejscowosci Körmend na cotygodniowych zakupach. Kiedys to bylo za granica. Teraz granic niema i jak sie czlowiek rozpedzi, to po napisach moze sie zorientowac czy jest na Wegrzech, czy w Slovenii.
Wlasnie w tej miejscowosci jest sklep nazwy którego nie podam ze wzgledów zasadniczych. Przed kilku miesiacami szukalem makaronów a w szczególnosci tej tarchonii. Napatoczyl sie kierownik sklepu i chcac zaszpanowac i pokazac jaki to on jest uczynny dla klientów zapytal analogiczna do mojej niemczyzna czego nie moge znalezc. Pytam o tarchonie. Tu go zagialem. Nie bylo. Inne makarony róznego formatu i marki ale tarchonii niet. Popatrzylem na czlowieka, bylo nie bylo z prowincji i powiedzialem mu gdzie moze kupic znakomite makarony. Przypadkowo mialem ze soba puste opakowanie. Byl adres, telefon, E – mail producenta.
Za miesiac na pólkach tego sklepu byl caly asortyment tej firmy. Znowu przypadkow spotkany kierownik powiedzial mi, ze sprzedaja sie wspaniale i zapytal, czy nie znam jeszcze czegos dobrego. Jak znajde to mu dam znac, obiecalem. Jako skromy dowód wdziecznosci dostalem gratis dwa duze opakowanie tego makaronu.
Dzisiaj zrobilem z tej tarchonii podrabiany czerwony kawiar. Przepis jest nastepujacy. Ugotowac wywar z grzbietów kur z duza iloscia jarzyn. Mieso oddzielic od kosci.
Kosci zjadla moja kotka Muli razem z jej kumplem w ogródku. Resztki poszly na kompost. Bulion przecedzic. Z warzyw i miesa kurzego zrobic kotleciki panierowane.
Do pozostalego bulionu wlac sos z buraków cwiklowych. Buraki pójda we wtorek do salatki sledziowej z Bismarck Herings.
Zagotowac bulion, wsypywac powolutku tarchonie stale mieszajac zeby nie przylgnela do dna. Gotowac na wolnym ogni okolo 10 minut dotad az wyparuje nadmiar wody. Goracy makaron ma piekny kolor czerwonego kawioru i bardzo smakuje sam z siebie. To co zostanie przesypac do szklanej miski i doprawic zalewa od sledzi.
Wyglad kawioru pozostaje, tylko smak i zapach jakby inny. Nie trujace.
Bedzie na sledzika we wtorek. Tylko skad wziasc gosci.
Pelen zaklopotania
Pan Lulek
Przykro mi, Panie Lulku, ale do pańskich planów makaronowo-śledziowych podchodzę z dużym sceptycyzmem. Mam nadzieję, że w zaistniałej sytuacji kulinarnej nie zdziwi Pana, jężeli nie wezmę udziału w Pańskim obiedzie sledziowo – postnym. O!
Miałam wizytę. Była Synowa, Syn i 2-letni labrador. Synowa wypiła tylko kawę, bo się odchudza (stan pernamentny), Synus wyżarł połowę chruścików, a jak znam najstarsze dziecko, to pozostawiony sam na sam z chruścikami , zjadłby wszystkie. Znikały, jak w odkurzaczu. Pies szczekał non stop, bo mu nie chcieli dać ciastek, a raczej nie chcieli dać w odpowiedniej ilości. Pyra ma aktualnie lekką migrenę i chyba walnie się na drzemkę.
Rozkosze rodzicielstwa
Rozkosze rodzicielstwa –
kto wpadł na ten pomysł?
Toż to goryczy puchar
i szaleju miska.
Ręce w maśle i w dżemie,
oczy w pokutnych workach,
książki pod warstwą kurzu
i zając pod miedzą.
Mowy nie ma o dumie
albo satysfakcji:
wystarczy zeszyt przejrzeć,
sąsiadów posłuchać.
Na podporę starości
niezbyt się nadaje
ktoś, kto po pięciu latach
przysyła trzy słowa
i ślubne zdjęcie
z nieznaną osobą.
Hormony, czy głupota?
Co nas skłania, żeby
owijać własnym życiem
tak straszną poczwarkę,
świata za nią nie widzieć
i dać się pokrajać?
A gdy zechce odfrunąć
z beztroską motyla,
biec jeszcze i poprawiać
pyłek na skrzydełkach. (-) K.Z (Pani od Bobika) 🙂
Andrzeju Jerzy – i w tym jest właśnie sedno.
Panie Lulku kochany,
Teraz ja jestem zaklopotana…no jak dodzielic mieso od kosci na grzbiecie kurczaka? taz go tam nie ma, no tego miesa. No moze majac cesarska pogode, kury sie jakos inaczej chowaja niz w kraju liscia klonowego.
Drugi klopot to,ze nie wolno podawac kurzych kosci kotom i psom! Przy zgryzaniu lamia sie w sposob „igielkowy” i moga przekloc krtan (moze cos innego, Marialka pomoz!).
Lulek, sam zjedz te kosci, Muli nie dawaj, kup jej dobrego steka, ja funduje!
Tuska
Też o tym słyszałam. Naszemu ukochanemu pieskowi Kajtusiowi nigdy nie dawaliśmy kurzych kości (a wielkości był on dobrego kota), choćby nie wiadomo jak pięknie żebrał…
Leno, na razie nie pomogę, do sąsiada idę w sprawach pilnych. Ale ja tu jeszcze wrócę!
Heleno, nie wiem, czy ktoś Ci odpowiedział w sprawie poczty, nie mam czasu czytać wszystkich komentarzy.
Załóż sobie pocztę w Googlu (gmail), naprawdę przyjazna, bez spamu. 🙂
Uprzejmie donosze, ze te kurze grzbiety trzeba obierac po ugotowaniu. Miesa jest niewiele ale wystarczy jako dodatek do warzyw których ma byc duzo na zrobienie kotlecików mielonych. Gotowac trzeba tak dlugo az kosci beda miekkie. Byc moze w Kanadzie kury sa pancerne albo sa to dinozaury, które przemienily sie droga ewolucji w kury. Poza tym Muli je te kosci od tak dawna jak pamietam. Te niezdrowe, to sa kosci typu rurki na przyklad z nóg.Z tych kosci objadane sa talko glówki a rurki pozostaja nienaruszone. Ostatnio jednak miecho popadlo w nielaska niezaleznie od gatunku. Wolowina tez jest jedzona niechetnia a i to tylko drobno posiekana. Dziekuje za zaproszenie do stolu. Teraz w kociej modzie sa sery typu Brie, Camembert, czyli plesniakowe, krojone w kostki, zeby sie nie lepily do twarzy, pardon, podniebienia. Z serów twardych, najlepszy jest Ser Trapistów, tez drobno krojony ale najlepiej lekko nadplesnialy. Resztki pozostaja oczywiscie dla mnie. Ciekaw jestem czy zawodniczka bedzie chciala sledzie marynowane. Kiedys uwielbiala. No cóz nawet kocia kobieta zmienna jest.
Spokojnego niedzielnego wieczoru zyczy
Pan Lulek
Hali halo w ten piekny wieczor! U mnie pogoda cesarska, za mna 15 km po sniegu w temp. -6°C przy porywistym wietrze. Wedrowne zaspy przenoszone podmuchami zasypywaly slad, na szczescie znamy okolice 😉 Dzis ruszylam w trase jak jakis Rosomak czy inny transporter opancerzony i z taka determinacja, ze wszyscy nadjezdzajacy moim sladem z naprzeciwka natychmiast ustepowali z drogi i jeszcze sie klaniali 😉 W drodze powrotnej zwiezlismy z gory pare czeskich dyplomatow, ktorzy swoim golfem z tabliczka CD nie odwazyli sie wjechac kreta gorska droga z oblodzonymi koleinami 🙁
Teraz pora na kapiel w soli i jakas kolacje 🙂
Matko pańska! Toż ta nasza Nemo ładuje akumulatory swoje na potęgę. Czy Wy sobie wyobrażacie co Ona wymyśli po takich ćwiczeniach?
Kochani
Przepraszam za milczenie na blogu i zwłokę w korespondencji ale jestem uziemiony w domu, nie mam skąd pisać i wysyłać przesyłek. Kostkę, jak się okazało, wyłamałem solidnie. Trzeci tydzień mija a ona spuchnięta mimo smarowania i ledwie kuśtykam. Na dokładkę odezwał się nerw prawej ręki i łupie jak diabli. Ledwie się dziś przez pola dowlokłem do sąsiadki. Z powodu dolegliwości spać nie mogłem po nocach i zabrałem się do pisania nowej powieści. Miałem wątpliwości czy pisać, bo wydawca z miesiąca na miesiąc odwleka decyzje dotyczące mojej pierwszej książki. Gadu – gadu, liścik – liścik i nic z tego nie wynika a czas płynie. Trochę mnie pocieszył Berlińczyk, którego gościliśmy tydzień temu. Gość też pisze i gdy usłyszał, że czekam 7 miesięcy zakrztusił się ze śmiechu. On na swoją pierwszą książkę czekał 7 lat. Ale przypomniałem sobie rady Heleny, żeby nie lamentować tylko robić swoje i zabrałem się do pracy. Przyznam, że pisanie mnie pochłonęło i w końcu mogę nocami zapomnieć o swoich dolegliwościach. Książka ma roboczy tytuł „Zrąb” lub „Bałkany”- bardziej podoba mi się „Bałkany”. Jest to historia miłosna mężczyzny, który ukrywa się z powodów starych spraw politycznych przed „Państwem” na zabitej dechami wsi i tzw „prostej” kobiety po przejściach. Klimat ma zimowo dekadencki, jest sporo wolnego, dojrzałego seksu i intryga sensacyjno – polityczna. A wszystko to w scenerii surowej przyrody, buzujących uczuć i dość „orwellowskich” realiów. Oczywiście, jak to u mnie, historia skończy się tragicznie ale moim kochankom zostaną piękne wspomnienia. Myślę, że powieść będzie niegłupia i sprawi ludziom przyjemność.
Jeszcze raz przepraszam za milczenie ale jego powody są niezależne ode mnie.
Pozdrawiam serdecznie i wracam do domu pisać.
Wojtek – trzymaj się.
Wojtek z Przytoka trzymaj sie.
Jak bedzie trzeba, to mój syn dorobi ci nowe kopyto calkowicie automatyczne.
Zatelefonowal do mnie i doniósl, ze w piatek wszedl w swoje nowe obowiazki. Jest teraz w swojej dziedzinie pierwszy i chyba najlepszy na swiecie. Nie taki jak Bill Gates bo nie mial w odpowiednim czasie garazu do dyspozycji. Inauguracja byla w piatek i miedzy innymi przyjechali jego dwaj przyjaciele z którymi od lat pracuje. Jeden z Izraela a drugi z Brazylii. Ostatnio byl kilka dni w Izraelu i tam przestawiali cala produkcje na nowe asortymenty. Za kilka lat chyba tam bedzie centrum w bardzo specjalistycznej dziedzinie. Brazylia dostala bardziej masowe asortymenty.
Centrum nowoczesnosci zaczyna ladowac w bardzo róznych krajach a potem bedzie globalizacja w kierunku Europy i USA. Albo mnie sie tylko tak wydaje.
No to niech sobie mlodzi rosna a my do garów.
Pan Lulek
Wróciłem z uroczystości 50 lecia pracy artystycznej naszej największej twórczyni Apolloni Nowak . Niestety nie zdążyłem na występ artystki z zespołem Ars Nowa. Koncert odbywał się przed mszą w kościele w Kadzidle.
Po mszy było wręczanie odznaczeń i kwiatów. Potem dalszy ciąg uroczystości i występy w Gminnym Ośrodku Kultury. Było też przyjęcie z suto zastawionym stołem i dania regionalne na gorąco. Atmosfera była przecudna . Były też wspólne tanće i nawet koncert muzyki żydowskiej w wykonaniu młodych artystów z Warszawy. Było bardzo odświętnie. Gdyby w Polsce były przyznawane tak jak w Japonii tytyły artysty narodowego to Apollonia Nowak zasługuje na taki tytuł jako jedna z Pierwszych twórczyń ludowych. Wielki człowiek , wielka śpiewaczka…
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/ApolloniaNowak
Wojtek z Przytoka!
Jesli wolno prosic przyslij mi na prywatny adres liste Twoich ksiazek.
gmerenyi@aon.at
Poza tym ja Ci jestem winien za te dwa egzemplarze tej ksiazki o winie.
Podaj numer konta i kwote do zaplacenia. SWIFT oraz IBAN
Glupio sie czuje.
Pan Lulek
A mówiłam, że masochiści są wśród nas!
Wojtek, witamy, niech Ci ta kostka wskakuje na miejsce, a na drugi raz uważaj, co robisz, chłopie!
http://youtube.com/watch?v=7of-ndvgydU
Marku, ladny reportaz, ale mam niedosyt 🙁 Zamiast notabli przemawiajacych i wreczajacych wolalabym zobaczyc z bliska bufet kurpiowski 😉
Marek !
Gratuluje. Piekne zdjecia. Ty powinienes zmienic zawód i to jak najpredzej.
Do tej twojej Bolonii, to chyba bedziecie jechac przez Padwe a przynajmnie bedziecie w poblizu. Tam jest wielki niezamkniety krag popiersi absolwentów tamtejszego Uniwersytetu. Kopernik oczywiscie. Pijal miejscowe wina i dlatego doszedl do wnisku, ze ziemia sie kreci. Ot uboczne skutki zacnych trunków. Jesli przypadkiem znajdziesz te pomniki, to jest cos ekstra dla twojej kamery. W Bolinii jest wiele polskich pamiatek. Tez spróbuj znalezc. Nie znam Waszej trasy. Gybyscie jednak zawadzili w Karyntii o Ossiachsee, to tam w klasztorze jest grobowiec polskiego króla Boleslawa Smialego, który po znanych wypadkach w Mariackim Kosciele w Krakowie udal sie z pielgrzymka do Rzymu ale dotarl tylko do tego klasztoru. Pozostala wielka tablica nagrobna. Smaczek dla Twojego talentu.
Dalej nie rozpisuje sie bo to jest Wasza podróz.
Pan Lulek
Pan Lulek
Wojtku, czy Twoja kostke ogladal porzadny ortopeda?
Drogi powiesciopisarzu, nie pisz na pierwszej stronie, kto zabil 🙁 Nie zapowiadaj, ze sie zle skonczy, bo nikt tego nie kupi! Nie bedzie chyba jednak tak tragicznie, skoro kochankowie przezyja („zostana im wspomnienia”) 😉
Nemo
Bateria padła a zapasowa została w domu .Kolega przyjechał godzinę później i po koncercie…
Co to zima robi z człowieka… 😯
A słońce jak na złość wyszło teraz, po fakcie 👿
Idę lepić te pierogi.
http://alicja.homelinux.com/news/Kapiel/
Wieczór u mnie jakiś taki niewydarzony. Humor mam nienadzwyczajny i chyba bez racjonalnego powodu. Chyba sobie naleję kieliszek czegoś dobrego Ale tak sama? Do lustra czy jak? Ciągle jeszcze nie lubię wypić samotnie. Wydaje mi sie to nieobyczajne.
Pyruniu, ale my jesteśmy z Tobą 😀
Brawo, Alicja, ale tu tez mam niedosyt 🙁 Gdzie orzel? 😉
Alecko! Jesteś tutok jesce? Fciołek pedzieć, ze przed kwileckom pod piwnym wpisem Pona Pietra wystąpiłek na rzec Smadnego Mnicha. Ino cemu za pierwsym podejściem napisało mi, ze posyłom komentorz za szybko? Przecie jo go słołek za wolno! O jeden wpis za późno! 🙂
Dorota z sasiedztwa moze poswiadczyc, ze ja sprawozdaje nawet nie bywajac i pijac pod telewizor. Przymknij zatem oko i wprawnym ruche tak jak mloda lekarka dokonaj opróznienia za wlasna a przede wszystki Wojtka z Przytoka zdrowie.
Niestety w domu pustki ale sercem jestem z Toba
Pan Lulek
Owczarek poeta: http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=418#comment-49202
W Ossiach, w opactwie benedyktynów, obok tablicy nagrobnej Bolesława Śmiałego znajduje się również mała tabliczka informująca, że grobowiec został po wojnie/pod koniec II Wojny Światowej odbudowany/odnowiony przez żołnierzy II Korpusu Polskiego.
W Ossiach i Villach odbywają się corocznie Festiwale: Carinthischer Sommer, w 2006 roku występowali między innymi: Polska Filharmonia Kameralna z Sopotu oraz Wojciech Rajski a w roku 2007: Katarzyna Wasiak.
Śniały wydawał mi się zawsze tragiczną postacią i to nie dlatego, że śmierć zaówno jego samego, jak i jego syna, Mieszka , jest tajemnicza i najprawdopodobnie nie zupełnie naturalna. W końcu nie jest rzadkością śmierć monarchy w średniowiecznej Europie z rąk skrytobójców nasłanych przez krewnych. Tragizm polega na tym, że miał znacznie lepsze kwalifikacje rządowe, niż jego brat, Władysław – lepszy dowódca, lepszy administrator, lepszy decydent Natomiast był gorzej ożeniony (księżniczka ruska to już wtedy nie najlepsza partia), podgryzany regularnie przez możnowładców obawiających sie twardej ręki króla, wreszcie wróg potężny – on sam dla siebie, jego nieopanowanie, wybuchowość, coś, co uchodziło płazem w czasie jego Dziada, było już nie do przyjęcia w 50 lat później. W sporze ze Szczepanowskim to król miał rację i to on bronił interesu kraju. Cóż – głupio to robił, nie miał cierpliwości. No i zderzył się ze skałą KK. Iapłacił najwyższą cenę. A przecież historia Polski mogła wyglądać inaczej – bez Judyty, Władysława i Sieciecha, bez walk dzielnicowych i bez serwitutów kościelnych. Żal zmarnowanej okazji.
Zwracam się z Apelem do Blogowiska!!!
Ktokolwiek posiada kontakt telefoniczny z Wojtkiem niech doń zatelefonuje i przypomni o odesłaniu Ankiety KKW tyczącej wyboru koloru klubowych legitymacji!!! Cała akcja stoi w miejscu. 🙁
Jego opinia jest bardzo ważna!!
Świat drży z niepokoju, a On tam sobie książkę pisze!!
Pan tam Panie Wojtku dekadencką powieść piszesz, a ja gore!!!!!!!!
I kilka innych osób też gore, albo jeszcze gorzej…… 🙂
Antku – chyba Torlin i Gospodarz mogą mieć namiary telefoniczne na Wojtka.
nemo,
fotograf był opieszały, co wyszło, to wyszło – a rzuciłam się w puch dwa razy. Wcale to nie takie bohaterstwo, jak Jerzor dawał do zrozumienia.
Nawet nie zdążyłam zmarznąć. Jedyną niedogodnością było to, że pod warstwą puchu był zlodowaciały śnieg, w który się nogi zapadały i prawie poraniło mi kostki (ah, te kostki!).
Owczarku, piękny wpis 🙂
Sugerujesz jakąś konkretną melodię?
OK, pierogow 60 polepionych, idę gotować.
Ja mam i zadzwonię .
O zodnej melodii nie myślołek. Ale teroz odkryłek, ze dałoby sie to zaśpiewać na melodie jak najbardziej piwnej piosnki „W piwnicy ciemnej siedzę sam” 🙂
To mógłby być jeden z hymnów Owczarkowej Budy 😀
Ten hymn z Owczarkowej budy jest bardzo zgrabny.
Ide napic sie czegos Smadnego…
Badzcie zdrowi, a szczegolnie Wojtek z P.