Ważna sprawa – spiżarnia
Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was tymi opisami gospodarstw domowych z przełomu XIX wieku. Jeśli nie to proszę, jest repeta:
„Kuchnia naszych prababek opierała się na dobrze zaopatrzonej spiżarni. W poradniku wydanym w Wilnie w 1838 r., pt. Spiżarnia wiejska obywatelska, pisano, jak powinna wyglądać dobrze urządzona spiżarnia. Przede wszystkim musiała znajdować się w miejscu suchym, mieć okno, szerokie półki. Na półkach umieszczano: mąki, kasze, ryż, przyprawy i zioła, mak, miody, fasole i groch, suszone owoce – śliwki, jabłka i gruszki oraz suszone grzyby wiszące w płóciennych woreczkach; cebulę i czosnek splecione w warkocze umieszczano pod powałą; kawę, herbatę, rodzynki przechowywano w blaszanych puszkach, różne gatunki serów, makaronów, wędzone mięsa i wędliny wisiały w przewiewnym miejscu. „Nadto powinny się w spiżarni – radzono we wspomnianym poradniku – znajdować ciasta, mogące się parę miesięcy konserwować, jak to: sucharki, ciasta migdałowe, francuskie, różne pierniki, biszkopty, konserwy i inne cukry w szklanych słojach utrzymane”. Autorka Skrzętnej gospodyni, Paulina Szumlańska, pisała, że zapasy spiżarniane zwłaszcza w mniej zamożnych domach są konieczne, zaś Praktyczny kucharz warszawski (1880) zalecał, by wszystkie przystawki do śniadań, obiadów, kolacji „gospodyni mogła dostarczyć z własnej spiżarni”.
Na wystawach spożywczych, higienicznych i gospodarskich zapasy spiżarniane stanowiły odrębny dział, w, którym znane autorki książek kucharskich oraz inne gospodynie wystawiały swoje konserwy, zaznajamiając w ten sposób zwiedzających z nowymi możliwościami przechowywania przetworów. Aby owe zapasy zgromadzić, pani Lucyna Ćwierczakiewiczowa radziła w kalendarzu Kolęda dla gospodyń (1884), jak rozłożyć prace domowe w ciągu roku.
W styczniu pani domu miała więc czas na przyjmowanie gości i odwiedzanie znajomych, bo to karnawał, bale, wieczory tańcujące, herbatki, a „zapasy spiżarni i piwnicy są już zrobione”. W lutym pani domu musiała już myśleć o wędzeniu szynek i wędlin na Wielkanoc. „Wszelkie podroby i odpadki pozostałe od solenia mięsiwa należało zużyć w zapusty przypadające zwykle w początkach tego miesiąca, gdyż domownicy cały rok oczekują na te specyały”. A ponadto „pieczarki w piwnicy urządzić i pilnować dobrze piwnicznych zapasów czy się nie psują, jabłka w piwnicach często przebierać i ustawiać na deskach tak, aby jedno drugiego nie dotykało . W marcu, pisze dalej pani Lucyna, „kończy się odpoczynek gospodyń tak miejskich, jak i wiejskich”. Nadchodzą święta Wielkanocne. Przede wszystkim „należy już ostatecznie zająć się urządzaniem mięsiwa, szynek, głowizny itp. Salami i kiełbasy najlepiej udają się krótko wędzone, a następnie suszone na wietrze marcowym. Po szynkach należy wędzić ozory i „pekeflejsze”, kładąc je w pęcherze, gdyż inaczej uschną zanadto wisząc na powietrzu. Wszelkie wędliny powieszone w przewiewnym miejscu nabierają od samego marcowego powietrza wybornego smaku”. Nie koniec na tym, w marcu należało jeszcze robić zapasy z pomarańcz, gdyż wtedy „była największa ich obfitość”, a więc smażyć skórki w cukrze, robić wódki, likiery itp.
Kwiecień to najczęściej miesiąc świąt Wielkanocnych. Najwięcej pracy przypadało na Wielki Tydzień: pierwszego dnia należało przygotować rodzynki, migdały i utrzeć cukier z „głowy”, drugiego – dopilnować porządków, trzeciego i czwartego dnia piec mazurki, piątego – baby, w Wielką Sobotę rano szynki i wszelkie mięsiwa gotować, zaś w same święta przygotowywać pieczyste.
W maju, gdy najwięcej było mleka, należało wyrobić masło. W czerwcu trzeba było smażyć agrest, poziomki, truskawki, różę oraz suszyć groszek zielony na zimę.
W lipcu było najwięcej pracy „koło konfitur, galaret i soków”, jednocześnie dojrzewały maliny, porzeczki, wiśnie, morele. „Sierpień podobnie jest pracowity, w końcu miesiąca trzeba już kwasić ogórki na zimę. Wszystkie owoce letnie dojrzewają, jabłka używać na galaretkę, gruszki marynować, smayć renklody i różne śliwki, melony, suszyć śliwki, suszyć grzyby, smażyć borówki, robić soki i konfitury z wiśni, zbierać zioła i orzechy laskowe”.
We wrześniu dojrzewały węgierki. Przetwory z nich zaczynało się od konfitur, kiedy węgierki „nie były jeszcze przestałe”, następnie przystępowano do robienia „komputów, czyli konserw”, a gdy owoce były już dojrzałe należało marynować, suszyć, w końcu miesiąca zaś, gdy owoce zaczynały już pękać ze słodyczy i dojrzałości, trzeba było smayć powidła. W tym samym miesiącu należało jeszcze marynować korniszony, cebulkę szalotkę i inne pikle oraz solić i suszyć grzyby jesienne i rydze. Na październik przypadały prace związane z zabezpieczeniem na zimę warzyw i ziemniaków – układano je – warstwa warzyw, warstwa ziemi w kopczyki w piwnicy. W listopadzie przygotowywano beczki kapusty kwaszonej. Najmowano w tym celu szatkownika. W listopadzie także najlepsza bya baranina, należało ją marynować i w ten sposób można było przechować sześć tygodni, a ponadto słoninę solić i mięsiwo wieprzowe urządzać”.
Grudzień miał upłynąć na przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia. Na samym początku miesiąca należało zaopatrzyć się w baryłki śledzi na cały adwent. W wolnym czasie piekło się już pierniki, przygotowywało makagigi, marcepany. Najwięcej pracy przypadało na dwa dni przed Wigilią.
Komentarze
Ba, porządna spiżarnia… Dopiero co na ten temat pisaliśmy, już to wspominając spiżarnie zapamiętane z dzieciństwa, z literatury lub wyglądane i pożądane w naszych domach. Spiżarnia, to pomieszczenie, którego brak odczuwamy coraz dotkliwiej. Co prawda nie musimy już przechowywać worków mąki, krup i soli ale za to nie mamy miejsca w kuchniach na rozliczne gadżety kuchenne, garnki takie i siakie, maszyny i maszynki, formy do ciast, stolnice i lodówki. Lodówka zajmuje w kuchni wiele cennego miejsca, a gdyby ją wstawić do spiżarni, a obok zamrażarkę i kilka półek na słoiki, słoiczki i pojemniki, to dopiero byłby luksus. Posiadacze wiejskich domów mają takie cudo (Piotr, Wojtek z P., Ania Z się ostatnio pochwaliła), a ja nie zazdroszczę nikomu niczego – oprócz porządnej spiżarni.
A gdzie to Pan Lulek? Czy nie chory przypadkiem? Bo już ze trzy dni jego opowiastek nie ma, a ja się przyzwyczaiłam.
Mrugając do wczorajszej sałatki, powiem Ci, Madame, że lubię ale własną. Kartofelków umundurowanych ugotować, w plasterkiy pociąć, kaparen, oliwken, czosnek marynowany, cebulka marynowana, trochę czerwonej i zielonej papryki w kostkę, a na to rozgnieciony pieprz marynowany, zywy czosnek, bazylia szybko rozpaćkana, a na to balsamiczny z oliwą i przed samą metą natka. Delikatnie przewrócić i niech stoi dwie chwile. Nie dość, że lubię, to jeszcze i to lubię, że bazylia i natka ładnie pomrożone w trumnie spoczywają (trumna to ta zamrażara „liebh…cośtam”). A wczoraj sarnie i dzicze kosci w ilościacvh półhurtowych wygotowane do nagości. Cos zrobię, jeszcze nie wiem. Legumina, może ryż dmuchany? Dziś ruszają flaki, więc szpondry całe w strachu. A, i dzicza łopata pójdzie w marynatę. Sałatki nie lubię. Ten majonez, wszędzie majonez.
Zatroskanych o samopoczucie Pana Lulkowe spieszę uspokoić.
Pan Lulek ma się dobrze. Właśnie odbyłem z nim pogawędkę przez telefon. Na blogu chwilowo mniej się udziela, ale obiecał, że niedługo sam napisze dlaczego. Dziś wybiera się na węgierską stronę, by z kronikarskiego obowiązku zarejestrować ostatnie chwile przed wejściem w życie regulacji ruchu transgranicznego z Schengen, jak i sam ów historyczny moment, rzecz jasna.
Wczoraj lament i rwetes, a dzis ani be ani me, ani kukuryku 🙁 Izyku, czy Ty zagladasz do Twojej poczty, co na www jest adres?
Iżyku – majonez w ilościach niewielkich, lubię, ale taką sałatkę, jaką opisałeś tez robię (i jem) z ukontentowaniem wielkim, tylko bez marynowanego czosnku , a za to z ogóreczkiem konserwowym (f-my Międzychód – Pudliszki – wyłącznie. Malutkie, kruche, absolutnie najlepsze), a do dziczyzny i tak najlepsza jest chyba sałatka szwabska – te że ziemniaki, cebula i szczypior i ogóreczki + oliwa i ciut soku ogórkowego – tylko tyle, żeby się lepiło. No i ziemniaki muszą być z kminkiem gotowane. Jest nadzieja, że syn sąsiadów (mizerny licealista) da się przekupić i pójdzie mi dzisiaj do Biblioteki. Przynajmniej dowie się przy okazji, gdzie ta instytucja jest, a ja sobie telefonicznie książki zamówię, bo jeszcze trochę, a uwierzę, że człowiek tylko jedzeniem żyje. Całe szczęściie, że w kablówce mamy tvp kulturę i mezzo, bo już wprost słyszę, jak mi zardzewiałe trybiki w mózgu zgrzytają.
🙂
Pokazać Wam Nemo?
Pokazać i okazać
paOLOre, dzieki za „mediacje” pod poprzednim wpisem. I tak to sie potwierdza, ze „mowa jest zrodlem nieporozumien”. Kruszenie kopi nie bylo absolutnie moim celem, przysiegam, jezeli tak wyszlo to przepraszam najpokorniej Pana Piotra i wszystkich 😳 Myslalam tylko, ze jezeli opinie uczonych tak sie roznia, to moze warto dociec dlaczego, no i stalam sie ofiara mojej dociekliwosci… 🙁
Izyku,
to jest tylko dla Ciebie 🙄 Czekalam tylko na potwierdzenie, ze doszlo 😉
Ela – wrzuć na luz. U nas Bractwo pyskate ale cudownie zbratane. Więc daj pokój źródłom. Gospodarz ma rację z „racji pozycji i urzędu” i już. My tam sobie posprawdzamy.
Ja natomist kontynuować będę o zamorskich tradycjach świątecznych (i nikt mi nie przetłumaczy! )
Wczoraj wytłumaczyłem co to po szwedzku „Jul”. Dziś chciałbym dodać co to takiego „Julrim”.
Prezenty wręczane pod choinkę zgodnie z trtadycją powinny być opatrzone rymowanymi opisami. (to właśnie ten „julrim” ). Obdarowany przed otwarciem paczki przeczyta na głos rymowankę i powinien z niej się domyslić co tam w środku.
Bardzo przyzwoity – moim zdaniem – zwyczaj a może nawet godny upowszechnienia.
Podam przykład:
Gdybym chciał podarować memu ojcu książkę kucharską pani Basi o kuchni żydowskiej według Rebeki Wolf to mógłbym napisać:
„Na półce masz książkę Safrina
i to jest zupełnie w porządku.
Stół zastaw dla gości
bo śmiać się z mądrości
najlepiej przy pełnym żołądku.”
albo coś innego. Ważne, żeby sprytnie i dowcipnie.
Istnieja tu portale w sieci ze zbiorami rymowanek na te okazję. W wieczór przedwigilijny w telewizji na przykład zbierają się ludzie (dziennikarze, literaci i kto tam jeszcze) i jedząc pierniki oraz popijając z literatek układają na życzenie dzwoniących telewidzów stosowne rymowanki. Śmiechu przy tem co niemiara – ha ha ha!
Zbyt często – moim zdaniem znowóż – goszczą w tych wierszykach rymy rodem spod Jasnej Góry ale to chyba dlatego, ze ta pożyteczna twórczość schodzi na psy.
Interesujące? Zastosować przy najbliższej okazji?
P.S.
Przypomniało mi się, że jestem winien nemo za to o serach i myszach. Oddaję więc:
Nobliwa dama szwajcarska
wie zawsze – co kuchnia jarska,
co wołowe zrazy,
co żrą grotołazy,
i po co jest sztuka garncarska.
Nemo 🙂
Dziękuję, ciekawość zaspokojona. Doszło i faktycznie z zastrzeżeniem „private”.
Uważam, Kapitanie, że my tu wszyscy mamy prawo do tej odrobiny pyszałkowatego zarozumialstwa przed telewizorem, podczas gali.
Noblowiski spiker przedstawia: „Lady Agata P. Szwancaria” itd. A my wszyscy, w domach do znajomków, w pubach dla obcych, na szychtach dla kumpli, w urzędach dla specjalnie zaproszonych na te okazję zazdrośników – Ach, to Nemo… (machamy raczką – luz i muzykoterapia), Agata. Wczoraj dawałem jej przepis na rosół z kostki.
A oni wszyscy – trupem!
Hę?
Świetny zwyczaj Andrzeju. Adoptuję od ręki. Prezwntów co prawda nie robię w tym roku, ale kartki z rymowankami położe pod talerze. Albo jeszcze inaczej – pisałam już, że każdy obecny na Wigilii ma pod talerzem jeden, zdawkowy los loteryjny – włoże losy w koperty, a na kopercie będa rymowanki. O.
Pani Elu żadnych przeprosin. Tu się ludzie kłócą o spsob marynowania kotleta i skaczą sobie do oczu ale się lubią. Lubią. Lubią! I nikt (no, prawie nikt) na nikogo nie obraża się. To jest towarzystwo odstresowujące. I – jak widać – zapładniające poetycko. A limeryk jest naszą ulubiona i podstawową formą. Nawet czasem podkradany prawdziwym poetom i adaptowany do naszych warunków i potrzeb.
Ach, spiżarnia… Też bym chciała. Przyłączam się do Pyry w jej westchnieniach.
Obyczaj rymowankowy wspaniały, Andrzeju, ale co zrobić, jak ktoś nie potrafi? 🙁
Also
To może założymy pogotowie rymowankowe?
Ty składasz zapotrzebowanie, co w paczce i ewentualnie dla kogo a pogotowie pisze rymowankę. Ty czytasz te rymowanki i dochodzisz do wniosku, że takie słabe to i sama potrafisz napisać. I piszesz…..
Zmilujta sie 😉 Kiedy Wy te wszystkie specjaly zjecie???
Te rolmopsy,lopatki,dziczyzny,salatki………………
U mnie swieta na trzy osoby,wiec jadla mniej.Czytajac Wasze opowiesci,
przyznam,ze az mnie skreca………..no coz, pozostaje oczami jesc 🙁
Ana
Ps. zreszta gdybym wczesniej przyrzadzila specjalow moc,to i tak maloby z tego do swiat dotrwalo!! Wczoraj zrobilam bigos.I wiecie kochani, moj szanowny przyszedl z zapytaniem-czy juz mozna jesc?!!!!!
A nie ,nie mozna!!!!
Ana – ja od razu robię tyle, żeby na spróbowanie było (przynajmniej bigos) bo inaczej podżerają, a tak, bardzo proszę – po talerzyku i reszta w święta. Poza tym Ty czytasz wszystkie wpisy, więc masz przegląd wszystkich lodówek ale tak po prawdzie to rolmopsy i śledzie są nad Ontario, bigos na moim balkonie, dziczyzna w Iżykówce itd. Gdyby to zebrać razem, to dopiero byłoby o czym pisać.
Masz racje Pyro! Z robieniem chrustow,czekam na ostatnia chwile,bo zostalby dla mnie tylko cukier puder na dnie miski 🙁
ATTTENTION! ATTENTION!
Moj wklad na stol wigolijny – zamiast nudnego kompotu na koniec:
GRUSZKI W KORZENNYM SYROPIE Z CZERWONEGO WINA Z BITA SMIETANKA:
Nalezy zrobic dzien – dwa przed podaniem aby gruszki nalezycie zamarynowaly sie w winie z korzeniami:
Skladniki (na 6 osob):
750 ml czerwonego wina
1 laska cynamonu
3 gozdziki
Szczypta utartej galki muszkatolowej
1 pasek scietej skorki pomaranczowej
2 lyzki galaretki porzeczkowej w proszku lub porzeczkowej konfitury
200 g brazowego cukru
6 twardych jak diabli gruszek (np koferencja lub innych niedojrzalych)
150 ml smietanki do ubicia.
Metoda:
Rozgrzac piekarnik do 150 st. C.
Wszystkie skladniki procz gruszek i smietanki wlozytc do zaroodpornego garnka z dobrze przystajaca przykrywka. Zagrzac na ogniu az do bardzo lekkiego zagotowania. Nie gotowac!
Gruszki obrac ze skorki pozostawiajac trzonek. Dodac do wina z korzennymi przyprawami. przykryc i wstawic do pieca na poltorej do dwoch godzin, w zaleznosci od twardosci gruszek.
Zostawic w syropie na dzien lub dwa.
Gruszki wyjac z wina, przelozyc do ladnego glebokiego naczynia, zas garnek znow postawic na ogniu i zredukowac plyn do konsystencji syropu.
Zlac syrop przez durszlag na gruszki. ktore powinny byc teraz czerwone i lsniace. POdawac oddzielnie z ubita smietanka , ktora nie musi byc slodzona.
Jest to wybitny „kompocik”. Przepis podany przez sir Terenc’a Conrana, ktory podaje to na wlasny stol swiateczny.
… oprócz śledzi i rolmopsów są i pierogi, i uszka i zakiszony barszcz!
A i sałatka będzie, dzisiaj ugotuję warzywa, jutro zrobię. Co Wy tak o tym majonezie – przecież to nie trucizna, a do sałatki ja daję ot, aby-aby. I to kupny daję, bo mi się swojego nie chce robić. Idę zobaczyć, co w tym kupnym… strychniny tam nie widzę.
Chociaż jak tak pomyśleć, to własny byłby lepszy, z dobrej oliwy, z odrobiną dijon… Na razie myślę.
Spiżarnię Wiejską Obywatelską mam, świetnie się to czyta, przeróżne „salcessony z jałowiczyny”, „żabki marynowane” – tak tak, te zielone żabki, które się ponoć w kwietniu ukazują!
„Po złowieniu zdejm skórkę i same bierz tylko tyłki, mocz w zimnej wodzie przez kilka godzin, potem wybierz z wody, posól w miarę, posyp tartym pieprzem, zieloną pietruszką, przełóż cienko pokrajaną cytryną, w małej ilości, i zostaw nakrywszy przez godzinę. Po czem zebrawszy na serwetę wytrzyj, każdy kawałek pomocz w mące pszennej, kładz na gorące klarowane masło na patelnię, smaż na wielkim ogniu, a skoro nabiorą koloru żółtego, wybierz z masła, daj na stół do cytryny na gorąco; albo złóż do małych beczułek, tym sposobem, jak stynkę. Zalej octem i oliwą i utrzymuj na zimno do użycia”.
Zielone żabki! Co Wy na to? 😯
P.S. Nemo, tak się nie godzi – dlaczego wyróżniłaś Iżyka, kiedy my tu nienachalni, dyskretni, też oczekiwaliśmy… ?
Heleno – zrobię na Nowy Rok, bo na Wigilię Rodzina życzy sobie tradycyjnie – suszone śliwki i figi ( cynamon i goździki po ociupinie), przy czym śliwki moczą się najwyżej godzinę, a potem gotują 15 min w małej ilości wody z cukrem i kawałkiem cynamonu, figi mocza się całą noc, potem dostaja 1 – max 2 łyżki cukru i 1 goździka i też gotują się 15 min. Potem usuwa się przyprawy, a kompoty miesza. Podaje w temp.polojowej (nie chłodzone)
Alicjo – zobacz w „spiżarni przepis na wyroby z dzika – szynki z półroczniaków dla państwa, a stare sztuki dla czeladzi. Oni o trychinozie nie słyszeli jeszcze?
Czytałam 🙂
Trzymam to na półce z książkami koło łóżka, bo jest to lektura pouczająca i czasami (często) można się pośmiać, mnie bawi ten język. A przepisy niektóre rzeczywiście kuriozalne.
Wielka Batalia o Organiczna Marchewke zostala wygrana! Przeciwnik lezy na obu lopatkach.
Cztery tygodnie temu zobaczylam ze z mojego lokalnego, najblizszego Sainsbury’ego zniknela marchewka organiczna, zostala wylacznie nieorganiczna. Roznica jest taka, ze na sok z organicznej nie musze marchwi obierac, zas nieorganiczna musze – wszystkie korzenne jarzyny, procz ziemniakow gromadza w skorze potezne ilosci chemikaliow. Poprosilam wowczas o rozmowe z menadzerem, ktory mnie zapewnil, ze organicznej „nie dowiezli”, ale zaraz wroci na polki.
Nie wroicila do dzis. Poprosilam o kolejna rozmowe z menadzerem i dowiedzialam sie, ze Centrala postanowila nie dostarczac organicznej marchwi do mniejszych sklepow, bo natychmiast znika, a nikt nie chce kupowac tej nieorganiczne. Tak mi to prostodusznie opowiedzial.
Zaopatrzona w numer telefonu, zadzwonilam do Centrali.
Wyliczylam co nozna kupic w naszym sklepie spozywczym: zabawki dla dzieci, bombki na choike, pisma pornograficzne, tania i ohydna bizuterie w duzym asortymencie, sztuczne choinki. Nie ma tylko jedzenia. To znaczy jest: kurczaki za niecale 3 funty z polamanymi nogami (hodowane w tloku takim, ze nogi im slabna i sie lamia), szczypior sprowadzany z Peru, jablka sprowadzane z Chin, i taki wybor alkoholi, ze moglby nam pozadzroscic kazdy wielki supermarket w Hiszpanii.
Powiedzialam takze, ze jesli marchewka organiczna nie trafi na polki najdalej w poniedzialek, organizuje wielka akcje spoleczna bojkotu Sainsbury’ego, a mam w tym wieloletnie doswiadczenie i wiele udanych demonstracji w Londynie i Nowym Jorku.
Milutka Kelly, ktorej to wszystko wykrzyczalam w telefon, oddzwonila w ciagu 20 minut, zapewniajac mnie, ze marchewka wraca.
Moge spac spokojnie.
Narazić się Helenie to lepiej od razu palnąć sobie w łeb. Co niniejszym czynię. Najpierw tylko zjem ostatniego kurcaka i wypiję ostatnią butelkę chilijskiego Pinot Noir Errazuriz.
Heleno jest Pani WSPANIAŁA!!!
A ja dostałam dzisiaj od Echidny przesyłkę, za którą serdecznie dziękuję – zdobi moje biurko 🙂
Tak jest, należy walczyć i dawać wyraz. Grzecznie, ale stanowczo i być nieugiętym. Swoją drogą, co się stało z hasłem: klient – nasz pan?
Skromnie dziekuje.
Jeszcze żyję za co przepraszam, ale robię z Zuzią (wnuczką) chleb do szkoły. Ona wyrabia ciasto a ja czuwam nad prawidłowym stosowaniem przepisu. Bo to Chleb Piotra.
Są awantury ponieważ Zuzia ma własne koncepcje. Chleb z ziolami i orzechami ma być z ziołami i bez orzechów ale z zachowaniem nazwy.
Ponadto część dla mamy ma być taka jak piecze dziadek. Część dla koleżanek ma być jak proponuje Zuzia. A dla pana profesora ma być jak u dziadka ale trochę mniej!
No doprawdy tu jest potrzebna Helena. Ja sobie już nie radzę z młodymi panienkami.
Helena rulez!!! 😉 😉 😉
A to jest mja receptura wielokrotnie sprawdzona. Chleb smakuje najlepiej gdy jest jeszcze ciepły, łamany i maczany w dobrej oliwie.
Chleb Piotra
1 kg mąki,3-4 paczki otrąb pszennych,1 czubata łyżka soli,1 litr dość ciepłej wody,3 opakowania drożdży instant lub 10 dag świeżych, 1 łyżka cukru , garść nasion słonecznika, garść orzechów laskowych, garść orzechów włoskich, po 1 łyżce majeranku , oregano , kminku i czarnuszki. Do wysmarowania prodiża łyżka masła ,do wysypania łyżka mąki.
Uwaga :brak jednego rodzaju orzechów lub ziółka nie wpłynie na jakość chleba, po prostu będzie miał inny smak.
Uwaga II: Ten chleb najlepiej udaje się najlepiej w prodiżu elektrycznym ogrzewanym od góry i od dołu.
Drożdże rozczynić z cukrem i połową szklanki ciepłej wody. Wszystkie suche produkty ? mąkę, sól, otręby, ziarna ,orzechy i zioła wymieszać razem ,wlać wyrośnięte drożdże oraz 1 litr wody. Mieszać razem około 5 minut ,po czym przełożyć do wysmarowanego masłem i posypanego mąką prodiża. Piec godzinę, po czym , jeśli wierzch się nadmiernie przypieka-nakryć kawałkiem folii aluminiowej i piec dalsze 50 minut.
Odkryć prodiż . Po kilku minutach wyjąć chleb na deskę i wystudzić.
Panie Piotrze! Nie stresować Zuzi, proszę!
Chleb się wabi Chleb Piotra, więc nazwa nie ucierpi nawet, gdy połowa będzie bez orzechów.
Helena,
gotuj się na krytykę, spróbowałam śledzi według Twojego przepisu. Powiem krótko: schowałam głęboko w lodówce, żeby gawiedz przedwcześnie się nie dobrała.
Wszystkim łasuchom POLECAM. Pomarszczone oliwki także zyskują na smaku!
No, dobrze! Dobrze! To nawet zrobilas w „wersji luksusowej”?
Tak po porządku:
1. Alicja – nukaj Nemo. Niech tylko powie owo sakramentalne i od raz profile z amfasami noblistki lecą po drutach. Inni Kapitana nie ciekawi? Naprawdę? Dostałem całą kolekcję slajów podzielonych na cykle: „Nemo na czarnym lądzie”, „Nemo w krainie kangurów”, „Nemo na tropach Yeti”, „Nemo wśród łowców głów”, a na koniec „Tajemnicza wyprawa Nemo” – reportaż z wyprawy do jaskiń i to tak tajemniczej, że nic nie widać. Nemo tak twierdzi, a ja myślę, że flesz jej wysiadł.
2. Kierownictwo wyraziło zainteresowanie gruchami p. Heleny i kazało se wpis wydrukować. Znaczy się będą gruchy. p. Helena wpływy faktycznie ma: Gospodarzowi może coś po kurczaku strzelić (palnąć) do głowy, śledzie dobre, a oliwki zyskują, a centrala sainsbury’ego dzwoni zębami. PaOLOre – Jak Ona rzeczywiście tak rulez, to niech nawróci na pisanie muzyki Pospieszalskiego, co go Jej zawdzięczamy 😉
Tych sledzi nauczyla mnie matka mojej przyjaciolki z uniwersytetu, Elzbieta Potulicka, prawdziwa polska hrabina.
Byla to wielka dama (zmarla na raka 5 lat temu) wydajaca wspaniale rauty, ktore zawsze zaczynaly sie od drinkow i kanapeczek z tych sledzi – kazdy sobie sam dokladal na kwadraciki razowca.
Ela byla wykladowczynia literatury francuskiej na jednej z nowojorskich uczelni, ale jej prawdziwa pasja zycia bylo wydawanie przyjec. Zdumiewala mnie zawsze, jak po pwrocie z pracy i majac godzine czasu potrafila sporzadzic caly wielki obiad na 10-12 osob.
Szczegolnie smakowala mi u niej zupa ogorkowa. Wiedzialam, ze jest to spora robota. I kiedys przylapalam ja w kuchni. Obserwowalam kiedy mnie nie widziala.
Otroz wlewala ona do garnka kilka puszek kartoflanki Campbella (wrzucajac puste puszki do kubla), scierala do tego kiszonego ogorka i dawala pelna garsc siekanej pietruszki i duzo pieprzu. Od tego czasu wiele razy robilam zupe ogorkowa a la hrabina.
Znalam w zyciu trzy hrabiny. To nie jest ta od octu malinowego. Ta od octu, Hania, jest szkocka hrabina.
Jeszcze jest hrabina zydowska, Eliana. Wlasnie rozwiodla sie z baronem od osmiu pokolen i wyszla za skromnego nauczyciela matematyki ze szkoly, ktora sama zalozyla. I przestala byc Lady Eliana.
Iżyk – tak, my też chcemy! Choćby żeby wiedzieć, że nemo się różni od Tomka 😆
Napracowałam się dzisiaj w kuchni, więc z radością poczytałam w ramach relaksu Wasze wpisy. Pieczenie chleba z Zuzią to musi być odlot! Od razu widzę moją Natalkę, jak wytrzeszcza na mnie oczy i gestykulując swoimi chudymi łapkami mówi Z NACISKIEM: Ależ babciu…
Tak sobie myślę, że jak mamy na blogu Pyrę i Helenę, to właściwie nie ma spraw ‚nie do załatwienia’. Za Wielką Wodą pilnuje Alicja.
Jutro biore się za śledzie Heleny, ale nie w wersji luksusowej, bo nie mam pomarszczonych oliwek. Smacznego wieczoru.
Also , weź zwykłe, wyjmij ze słoika, zostaw na talerzyku i nie smaruj niczym przeciwzmarszczkowym!!!
Do Wigilii dojdą….Będzie lux!
To jest pomysł, antku! A to się wszyscy zadziwią na taki lux!
… a jeszcze lepiej Also, wyslij umyślnego po oliwki, niech się czymś zasłuży! Te pomarszczone nie są w żadnym płynie, tylko w szczelnym słoiku na sucho.
A Dziadek Piotr niech nie dręczy Zuzi! A nuż jakieś dzieci są uczulone na orzechy, to teraz coraz bardziej powszechna przypadłość!
Czekaj czekaj. Jak zostaniesz babcia to też Ci będę dokuczał. A tak nawiasem mówiąc chleb za chwilę wyjmiemy, bo tak mocno pachnie, ze trudno wytrzymać. Opowiem jak się udał choc go nie zjemy. Ale po zapachu i wyglądzie ocenimy.
Umyślnego nie mogę po nic wysłać, bo sprytnie wziął i się rozchorował. Ale pomysł antka jest całkiem do rzeczy. 🙂
Wszystkim niezdecydowanym co do świątecznego menu polecam „cóś”
z przepisów pana Makłowicza. 😉
Może nie każdemu przypadnie do gustu, może nie każdy się uśmiechnie??
Ale posłuchajcie, inspirujące……:
http://mc_bajer.wrzuta.pl/audio/55axPpDgxw/iwo_-_byc_jak_robert_maklowicz
Robert M. pięknie śpiewa.
A chleb w wykonaniu Zuzi już gotowy. Pięknie upieczony i pięknie pachnący. Dzięki temu, że składa się z dwu odrębnych części posmarowanych oliwą, z których jedna ma w środku orzechy a druga nie, łatwo rozłamał się po wyjęciu z prodiża i chyba obie grupy smakoszy (orzechowcy i bezorzechowcy) będą zadowoleni.
Recenzje będą jutro po południu gdy Zuzia wróci ze szkoły i opowie jakie wrażenia odnieśli uczniowie, jakie profesor wychowawca a jakie mama Zuzi. Cały spledor spłynie na Zuzię a ewentualne niepowodzenia na dziadka. Taka moja rola. A praca w kuchni z wnuczką to przyjemność.
PS.
Do Antka: pięknie śpiewa też Wiesław Ochman (chyba piekniej niż Robert M.) i równie pięknie gotuje. Przypomniało mi się to bo dziś spotkaliśmy się w „Kawie czy herbacie”.
Naprawdę Bobek M. pięknie śpiewa? Znamy się z paręnaście lat (jeszcze z „GW”), ale nie znałam tej jego muzycznej strony życiorysu… może wstydził się śpiewać przy mnie 😆
To jest rap. Pięknie śpiewa pan Ochman.
Umordowałam się! Uffff…
Ku mojemu zdumieniu ( kto widział takie rzeczy, no kto? a poza tym dowiedziałam się w ostatniej chwili ) jutro w pracy wigilia. Dopiero skończyłam piec. Do tego masa innych spraw, od 6 rano ciągle coś robię- basta!
Och jakże Wy, kochani Blogowicze przygotowujecie się do świąt. Ja pewnie zabiorę się do systematycznej kulinarno-świątecznej pracy w przeddzień właściwej wigilii.
… zdaje się, że ktoś mi tu wygraża, że będzie mi dokuczał, jak zostanę babcią! Biore wszystkich na świadków. Na razie się nie zanosi na wnuki. Coś leniwe te moje Smarkate. I mnie to za jedno – będą, to dobrze, nie, to nie.
Nie wiem dlaczego, ale wysprzątałam moja kuchnie, łącznie z wymyciem szafki nad kuchenką i podmontowaną mikrofalówką pod szafką, i wymyciem szkła dekoracyjnego, oraz podrecznej półki na książki kucharskie i takie szklane durnostojki (mam słabość do tychże) i młynki.
Sledzie Heleny ukryłam przed gawiedzią, ale wiem, gdzie stoją… rozumiecie?
…chybam zgłupła. Dopuściłam gawiedz. Pół słoika znikło.
A ja nic nie robię (kucharskiego). Na Wigilię idę z córką i z moją malutką wnuczką do teściowej Ani, I dzień właśnie u mojej Ani, a w drugi do siostry (i będzie Tata). Mam z głowy.
Chłopom zawsze z głowy.
Cholera by Was…
ósma trzy. Madame – zaczynaj. nasza zmiana 😉
Witam w Europie bez granic. Doczekaliśmy się!!!
Czy w grudniu 1981 nasłuchując zagłuszanych wiadomości z Radia Wolna Europa mogliśmy się spodziewać, że granice znikną?
Przejeżdżając dziesiątki razy przez przejście graniczne między Czechami a Austrią w Drasenhoffen zawsze marzyłem aby celnicy tam pracujący stracili pracę. Doczekałem się 🙂
Iżyku – musiałam odczekać aż Młodsza :
1) dokończy wystawiuanie ocen za I-szy semestr
2/ poprawi ostatnie dwadzieścia kilka pojedynczych sprawdzianów ( poprawkowe)
3. spakuje prezent dla wylosowanego Wojtusia.
4. wrzuci galowe szaty i wezwie taksówkę
5. opuści domowe progi
W międzyczasie nastawiłam nóżki na galaretę, odszumowałaM, WRZUCIłAM PRZYPRAWY, MOGą SIę TERAZ GOTOWAć DO IMENTU. w PRALCE OSTATNIA FIRANKA (Z MOJEGO OKNA) Tfu, zgiń, przepadnik caps lock.
Wrzuciłam do śledzi Heleny zwykłe czarne oliwki – innych nie miałam. Też są dobre. Ja mam luksusową sytuację śledziową, bo jestem jedyną osobą w domu, która lubi śledzie, więc żadnych podżeraczy w okolicy nie widzę. Nie wiem, czy Marialka jest śledziowa, to ewentualnie pomoże mi zjeść zakąskę w święto.(Tu przypomnę słynną odpowiedź Fischera na profesorskie pytanie do jakiej rodziny należy śledz? Do rodZiny zakąsek Panie Psorze”. Fischer miał rację i nie wiadomo dlaczego oblał egzamin)
Dziendobry,
Zaczelam dzis czytanie od wpisu Heleny, w ktorym: „Centrala postanowila nie dostarczac organicznej marchwi do mniejszych sklepow, bo natychmiast znika, a nikt nie chce kupowac tej nieorganiczne. ” i od razu humor mam dobry.
Przygotowan do swiat u nas niestety nie ma, bo swieta w tym roku w Afryce i do tego niepolskie, wiec wigili tez nie bedzie. Z tej okazji z zazdroscia sobie czytam jak sie w kuchni meczycie.
czarny dzien dla smakoszy: trufla chodzi po 1000 euro/kg, dobrze, ze czarne oliwki jeszcze w zasiegu portfela
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Trufle/photo#5146353059905148738
Nirrod – a więc jedziesz po słońce? Pozazdrościć patrząc przez okno. Zimy jakoś u nas nie widać jest stale późna jesień z przymrozkami, śnieg z deszczem, mgła ziębiąca jak diabli, raz czy dwa na drzewach była szadź. Jest tak mroczno, że cały dzień świecę światło Barowo, pościelowo i w ogóle – w cholerę z taką aurą!
Za chwilę wychodzę do sklepu w sąsiedniej klatce, na obiad bedą placki ziemniaczane, a na deser koktajl mleczny z malinami.
W najbliższych dniach będę miała mało czasu na pisanie (właścicielka w domu, a potem Matros – fanatyk komputerowy) Prześlę pewnie tylko wszystkim rymowanki świąteczne i zostawię sobie wrażenia na późniejsze opisy.
Witam calkiem wyluzowana, jaki radzila Pyra, 8)
Przygotowania w pelnym toku. Poszukujac ciekawych przepisow swiatecznych zajrzalam do A. Dumasa i znalazlam! Pisze on tak: „wez dwie kury tluste i bardzo biale oraz 2 funty trufli”… 😯 Czy ktos ciekaw dalszego ciagu?
Bardzo smacznych i cieplych Swiat wszystkim!
Po takich referencjach i recenzjach chyba położę parola na te „helleńskie” śledzie. W lodówie jeszcze stoi słój sledzików „a’la natjurel”. Większość zawartości to śledzowe pierwiastki Jing i Jang, bo Kierownictwo mlecz i „kawior” najbardzie ceni. Nietknięty. To jak tak ceni, to czego dzioba do mojego sadza?! Mobbing i przmoc w rodzinie. W przepisie nie pasuje mi tylko to szejk-szejk słoikiem. Wstrząsać i nie mieszać?
Rosół na wole i i ndorze już stoi.
Pachnie mi jeszcze kuchnia francuska – cielęce nerki w kurzych wątróbkach (bądź na abarot) w sherry, tylko nie mam praktyki. Co się tyczy wstępu samyuch cynadrów to piszą, że nereczki oczyśćić, opłukać, przekroić, wyciąć, opłukać, pokroić, opłukać i już. Trzy razy sama płukanka i już? Znaczy, że cielątko takie czyste z natury?
Podoba mi się precyzja Nirrod – Kair, Kapsztad, Kasablanka? Nie- w Afryce i już 😉
Sławek. Weź mi tylko tak z 80 deko.
… dawaj ten ciąg dalszy, Ela, wszak trufle, jak obwieścił Sławek, po 1000euro/kg, a my tu same krezusy, co to – nie stać nas?!
Trufle to pikuś, ale skąd te bardzo białe kury wziąć?
…i tłuste mają być. Wot, zagwozdka…
Witajcie
Dziś o trochę innym obliczu świąt. Od dwóch dni pomagam przyjaciółkom z tzw. pomocy społecznej w organizacji dostawy paczek świątecznych dla kilku noclegowni dla bezdomnych. Nie wszyscy potrzebujący zostaną obdarowani, bo nie wszyscy przechodzą próby alkomatowe które są warunkiem dopuszczenia do noclegowni. No ale część chłopaków i dziewczyn zachowująca akurat w wigilię trzeźwość może liczyć na niezłe wsparcie żywnościowe na szlaku. Paczki składają się z puszek mięsnych niezłej jakości, kawy, herbaty i środków higieny osobistej. Biorąc pod uwagę moje doświadczenia wędrownicze żywności powinno im starczyć na dobry tydzień włóczęgi. Konserwy można wyjadać nożem na zimno, można też podgrzać na ognisku. No i można zamienić na trunki – co jak sądzę będzie miało miejsce. Ale co tam! Mam sentyment do włóczęgów i nie widzę powodu by obdarowywanie paczkami miało się wiązać z dydaktyzmem antyalkoholowym.
Pozdrawiam serdecznie
Wojtek z P. – ostatnio zagoniony jesteś niesłychanie, więc nie wiem, czy spotkamy się na blogu przed Wigilią, dlatego proszę ucałuj od Młodszej i Starszej Pyry piękną Ewę (imieninowo oczywiuście).Życzeń gwiazdkowych jeszcze nie przesyłam – to potem.
Ogłaszam brejnstorming!
Pomysł Pilnie Poszukiwany!
Starsze moje dziecię, ćwierkająca szesnastka, przygotowuje do austriackiej szkoły na lekcję angielskiego referat na temat Polski (rys historyczny, kultura etc.). W ramach prezentacji jako ilustracja kulinarna przewidziany jest drobny poczęstunek dla współuczestników. Oczywiście też polski. I mam zagwozdkę, bo mnie się kuchnia polska raczej nie kojarzy z małymi zimnymi przekąskami, co byłyby na dodatek typowo polskie. Najprędzej grzybki marynowane albo ogórki małosolne. Ale czy umiecie wyczarować np. typowo polskie mini-kanapki? Może jakieś paszteciki na zimno? Śledzik w cebuli? Coś na słodko? Makowiec, sernik?
I jeszcze, żeby było zdatne do transportu Warszawa-Wiedeń i potrafiło przetrwać dwa tygodnie w lodówce?
Podpowiecie?
Z takimi warunkami granicznymi to chyba, szanowny Papo 16-nastki, tylko paprykowana słonina.
A na serio, to przebój jarmarków… smalec ze skwarkami z kiełbasy i kiszony ogórek + komentarz o „ludowszczyźnie”. Serio. Jeśli byłby jeszcze podpiwek i 16-sta w stroju łowickim. Nie, tu już mnie poniosło 🙂
Skąd Ty teraz wezmiesz ogórki małosolne?!
Ale powiem Wam, ze tutaj nikt kanapek nie robi (oprócz mnie) – takich chlebek, masełko czy majonezu deczko, a na to co tam sie pod ręka ma – wędlinka jakaś, pomidorek, szczypiorek, śledzik, szprotka, serka kawałek…
hej PaOlOre! Zapomniałeś o czymS. O polskich kiełbaskach i kabanosach, pasztetach itd – znakomicie nadają się na kanapki! Ogóreczek kiszony do tego pasuje jak najbardziej, grzybek marynowany także zarówno, a całość można przyrządzić przed występem.
Nie rozumiem tylko, czemu całość ma być zdatna do transportu Warszawa-Wiedeń i ma przetrwać w lodówce 2 tygodnie. Podobno ma to być przekąska, a nie wołu z rożna…
Panie Lulku,
dzieki serdeczne za piekne blondynki na Nowy Rok. Fakt, ze Twoj list nie mogl dotrzec do adresatow nie swiadczy dobrze o inteligencji austriackich poczciarzy. Nie podales wprawdzie panstwa, do ktorego miala pojsc przesylka, za to nasz numer telefonu, wiec zamiast odsylac do nadawcy, mogli zadzwonic do adresata i zapytac, w jakim panstwie mieszka 🙂
paOLOre, ale masz wymagania, żeby dwa tygodnie leżało w lodówce. Chciałem podpowiedzieć typowo polskie auszpiki i inne galarety lecz po 14 dniach nawet psa nie należy tym nakarmić. Jedyne co Ci pozostaje to śledzie. Są w słoikach pyszne śledzie (jedliśmy przedwczoraj) z firmy Lisner. Jest ich parę rodzajów ale nam smakowały najbardziej po kaszubsku. Zwinięte w rulonik w sosie pomidorowym ale nie zabijającym smaku i z cebulką. Naprawdę doskonale. Są i inne sledzie w różnych smakach. A śledź to bałtycka ryba i wojowie Piastów już zabijali się o nie.
Gdy będziesz w Warszawie daj znać – pomożemy!
PS.
Do Pani Justyny ze Starogardu Gdańskiego: zrobiła mi Pani wielką przyjemność przysyłając tę piękną książkę o kuchni gdańskiej. Poopowiadam trochę o tym w Kuchniach Swiata w TOK FM, a przepisy będziemy w domu wpróbowywać. Tęsknię czasem do kuchni gdańskiej ponieważ pięć lat dzieciństwa spędziłem we Wrzeszczu. Tam też zacząłem długą karierę naukową w szkole podstawowej przy Roosvelta. Dziękuję więc i życzę smacznych Świat. Przy okazji zdradzę, że podsłuchałem iż św. Mikolaj zbliża się do Starogardu.
MOznaby jeszcze te Pyrowe paszteciki zrobic, ale 2 tygodnie? Chyba, ze zamrozic i dopiec dzien przed podaniem…
PaOLOre – na zimno pasztet – paszteciki (mogą być 2 rodzajów) , z ciast np chrust, Wszystko można przygotować w W-wie i zabrać zamrożone ciasta. W Wiedniu rozmrozić, wywałkować, nadziać, upiec lub usmażyć.
Jak będziesz zainteresowany – podeślę.
Krul, kup wodki, 2 tyg. w lodowce jej nie zaszkodzi
paOLOre,
polecam piernik, ktory musi i tak kilka tygodni dojrzewac. Potem mozesz go oblac polewa czekoladowa i voila. Bardzo polski i bozonarodzeniowy.
Pewnie obgadany przez nas Blikle moglby ci pomoc a i piernik wygladalby raczej pieknie… Innym ciastem we Wiedniu trudno zaimponowac, albo przedstawic jako „swoje”.
ciao,
a
Jiriku, Kirikou, Kukurykuuu, aleś mi smaka zrobił na te skwarki w smalcu i tę, no… słonicę w papryce 😉
Ogórek kiszony nullo-problemo, z najwyższej półki będzie, czyli od Babci szesnastki.
Wiem Alicjo, kiedy są małosolne. Letnią porą wystarczy mi każdy pretekst, żeby jechać do Polski i aż do przeczyszczenia obżerać się najlepszymi na świecie ogórkami. Co do kanapek z tego, co pod ręką, to obawiam się, że trzeba by było wyrzeźbić na nich orzełka w koronie – najlepiej z majonezu i „quetschapu” dla uzyskania barw narodowych – żeby się komuś skojarzyły z RP(tu miejsce na cyferkę). Kabanosy znane są i w Austrii bez żadnej rzeczpospolitej konotacji – ale biorę je w rachubę (bo sam lubię tylko te polskie). Zdolności transportowe i lodUFFkowe-dwutygodniowe dotyczą przede wszystkim surowców, nie produktu finalnego.
Co do śledzików, to chętnie skorzystam z bliższych wskazówek, Piotrze. Wiem, że można sobie samemu zrobić odjazdowe Heleńskie, ale obawiam się, że zabraknie nam logistycznej dalekowzroczności, czasu lub cierpliwości.
A paszteciki, czemu nie. Skoro nawet Pyra sugeruje, że można podać zimne? Nad chrustem już się poważnie zastanawiamy.
Pyro Niezastąpiona. Masz Wielkie Buzi za dobre serce, dzięki za ofiarność w obliczu grożącej mi klęski, ale podsyłanie sobie dóbr chwilowo jak najgorzej mi się kojarzy.
Sławuś! Komu nie zaszkodzi i co? Dwa tygodnie wódce w lodówce, czy wódka mojej latorośli?
AnaZ! Pierniki będą rozważane, mimo że tutaj Lebkuchen asocjuje się prędzej z Norymbergą niż z Toruniem.
Dzięki Wam! Ale brejnstormingu nie zamykam, będę monitorować dalsze propozycje.