Pokojowe lodownie czyli nowoczesność
Dziś zapraszam wszystkich do kuchni naszej prababci. Ile tam ciekawych a dzis zapomnianych sprzętów.
„W kuchniach naszych prababek do niezbędnych sprzętów należał wielki dębowy stół z szufladą. Na nim właśnie wykonywało się wszystkie czynności gospodarskie, krajało, siekało, fasowało, układało na półmiskach. Szafy kuchenne mogły być odkryte, z półkami, na których stawiało się potrzebne w kuchni statki. Używano naczyń kuchennych z miedzi, żelaza, niklowanych oraz glinianych garnków z polewą.
W Kalendarzu na rok 1858 Józefa Ungera pisano o szkodliwości naczyń miedzianych: „Pod wpływem wody, powietrza, pokarmów pokrywają się one zielonym nalotem zwanym grynszpanem, który przenikając do pokarmów, zatruwa je”. Garnki miedziane do użytku kuchennego bielono, czyli powlekano cienką warstwą czystej cyny. Robili to domokrążni kotlarze, druciarze, blacharze; dość nietrwałe bielenie trzeba było często ponawiać.
Drugim rodzajem naczyń kuchennych były naczynia żelazne: z kutego żelaza, żelazne polewane wewnątrz i blaszane. Naczynia te łatwo pokrywały się rdzą, wymagały zatem dokładnego suszenia.
Jeszcze innym rodzajem naczyń kuchennych używanych w gospodarstwach prababek były garnki gliniane z polewą ołowianą. Polewa ta wypłukiwana przez potrawy słone i kwaśne stanowiła truciznę dla organizmu. W naczyniach glinianych z polewą ołowianą nie można było zbyt długo przechowywać artykułów spożywczych. Z czasem zastąpiono polewę ołowianą innym rodzajem polewy.
Wielkim postępem było pojawienie się garnków z fabryki Karola Mintera w Warszawie. Minter jako jeden z pierwszych w końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zaczął maszynowo wytwarzać naczynia kuchenne z blachy żelaznej, którą następnie cynkowano lub emaliowano. Od roku 1881 fabrykę pozostającą w rękach Minterów pięćdziesiąt dwa lata przejęło Towarzystwo Akcyjne „Wulkan” i ono przez wiele lat zaopatrywało rynek w emaliowane naczynia kuchenne uznane za higieniczne, czyli zdrowe. Od lat siedemdziesiątych XIX w. nowoczesne gospodynie starały się więc zastępować miedziane – garnkami emaliowanymi z blachy; do gotowania rosołu często używało się garnka kamiennego, który dla przedłużenia żywota powinien być odrutowany.
W każdej kuchni konieczne były moździerze – mosiężny i porcelanowy do ucierania na miazgę, tarka, łyżki do szumowania rosołu, wanienka do gotowania ryb, makutra, miska do ucierania pasztetu i wanienki do wygrzewania potraw. Potrzebnych było także co najmniej dwanaście garnków i rondelków, dwie brytfanny z „angielskiej blachy”, ruszty do pieczenia mięs i baranich kotletów, kilka blach do pieczenia ciast, durszlak, wycinacze do wyrzynania pasztecików i ciastek, noże „do tranżerowania”, łamacze do ostryg (kupować takie można było w firmie Brun i Syn przy placu Teatralnym). Konieczne były także rożny.
Co prawda już pod koniec ubiegłego wieku odzywały się głosy o wyższości kuchni gazowych nad węglowymi czy drzewnymi, jednak… do końca XIX stulecia w skład niezbędnego wyposażenia domu wchodził jeszcze zgrabny pieniek do rąbania drew.
Zanim wprowadzono kuchnie gazowe, niezbędne było istnienie kuchni opalanych drewnem lub węglem. Kuchnie tak zwane angielskie, o zakrytym palenisku, weszły powszechnie w użycie dopiero w połowie XIX w., nadal jednak chętnie używano otwartego ognia do pieczenia na rożnie czy na ruszcie. Wprowadzanie kuchni gazowych, a wkrótce potem elektrycznych, reklamowane było jako krok na drodze do higienizacji kuchni. Bez popiołu, węgla i rąbania drew można było ugotować obiad szybko i, jak zapewniano w reklamach, dość tanio.
Pierwsze dziesięciolecia XX wieku przyniosły rozkwit technik służących gospodarstwu domowemu. Nauczono się opatrywać mechanizmami elektrycznymi różne domowe sprzęty zaczynając od żelazka, kończąc na pierwszych, niezdarnych mikserach, przypominających raczej aparat rentgenowski do prześwietlania zębów. Zaczęła się, choć zrazu powolna, ewolucja formy, ulepszanie techniki, zwiększanie zakresu czynności wykonywanych za pomocą różnych sprzętów, jakie są teraz stałym elementem wyposażenia naszych kuchni.
W drugiej połowie XIX w. Karol Minter specjalizował się w produkcji maszynek, np.: „maszynki do kawy z białej blachy i mosiężnej przeszło 20 rozmaitych konstrukcji, na spirytus i węgle, oraz najnowsze zwane ?Non plus ultra?, maszynki do rąbania cukru, do robienia lodów, do gotowania jaj, do siekania mięsa, do obierania jabłek?. W roku 1869 Minter reklamował już garnki hermetyczne do gotowania rosołu – zapewne prototyp dzisiejszego szybkowaru. W wielu domach były minterowskie tace ?od najskromniej lakierowanych do inkrustowanych złotem i perłową konchą (muszlą), koszyczki do ciast i chleba, podstawki do szklanek”.
Fabryka Karola Mintera jako jedna z pierwszych, obok Pierwszej Warszawskiej Specjalnej Fabryki Lodowni Pokojowych (egzystującej od 1875 r.), zaczęła produkować lodownie pokojowe w latach osiemdziesiątych XIX w. Znana warszawska firma trudniąca się sprzedażą sprzętów gospodarstwa domowego, „Krzysztof Brun i Syn”, polecała w 1901 r. lodownie pokojowe – krajowe i „amerykańskie Mac Craya ze ściankami izolowanymi wełną mineralną, dającą znaczne oszczędności na lodzie. Krążenie wewnątrz lodowni absolutnie suchego powietrza zabezpiecza potrawy od psucia się”. Lodownie pokojowe nabywali jednak nieliczni klienci. Głównym miejscem do przechowywania artykułów żywnościowych była przez wiele jeszcze lat piwnica i spiżarnia. W piwnicach stawiano skrzynie wyłożone słomą i przetrzymywano w nich lód (wyrąbany z rzeki lub stawu), na którym chłodzono mięso i ryby, studzono galarety.”
Komentarze
Wielokrotne uzycie zwrotu ” w ubieglym stuleciu” dotyczy jak sadze wieku XIX a nie wieku XX. Pozdrowienia
Oczywiście. Ale nie chciałem ingerować w tekst, który powstał w końcu XX wieku. Powinienem jednak zaznaczyć to we wstepie. Przepraszam.
Trudno mi już dzisiaj powiedzieć co rzeczywiście psamiętam z własnego dzieciństwa, a co potem doświadczyłam w pracy zawodowej (muzeum). Wszystko się na siebie nakłada. Z pewnością pamiętam wielki, odrutowany gar z emaliowaną, blaszaną pokrywą, w którym babka Waleria gotowała rosół (upierała się, że tylko w tym garze rosół jest, jak trzeba) Równie pewne też, że Waleria miała półmisek okrągły do raków, bo pamiętam dęte, czerwone raki na brzegu porcelany białej i patery kaskadowe z zielonkawego szkła na wysokiej , brązowej nóżce na ciastka i platerowane koszyki ze szklanym wkładem na owoce. Wszystko to skończyło swój żywot razem z kamienicą przy Starym Rynku w 1945r. Z płonącej kamienicy przy ul.Sierocej mój Ojciec, nie wiadomo dlaczego, wynosił w szufladach kredensowych szklanki i kieliszki pozostawiając na pastwę ognia matczyną biżuterię i pościel na łóżku. Niewiele pamiętam z tamtego mieszkania. Potem już latami były w domu zbierane sprzęty, żółtawa, powojenna porcelana z Chodzieży i gerlachowskie (zakłady Metalowe im Świerczewskiego) sztućce. Ze 20 lat trwało zanim Rodzice dorobili się nowego, porządniejszego wyposażenia mieszkania. Kiedy wyszłam za mąż zobaczyłam po raz pierwszy typowe mieszkanie chłopo=robotnicze babki mojęgo Męża – Anny, nietknięte przez wojnę i czas (Anna, rok ur.1863, wyszła za mąż w 1882 r) i z tego czasu pochodziły wszystkie sprzęty w Jej domu. Była niesłychanie dumna z nowoczesneści swojej kuchni ( końca XIXw oczywiście) Opowiadała, że była pierwszą gospodynią, której mąż kupił metalową tarę do prania. Miała też ręczny, składany magiel do bielizny i ze cztery żelazka z duszą, różnych rozmiarów i młynek do kawy i lampkę naftową przy drzwiach w kuchni. Ta lampka została, chociaż w domu była już elektryczność; bo jakże – całkiem dobra lampka i może się przydać. W kuchennym kredensie, na dolnej półce stały dwie pokaźne donice gliniane (za moich czasów już puste), w których zawsze były śledzie – jedne opiekane w occie, drugie w oleju. W spożarni rzędem stały na półkach żeliwne, ciężkie garnki, rondle, rynki i patelnie. Nie ppozwalała Synowej tego ruszać, bo takie porządne „tera nie kupisz”.
Lata po śmierci Babki Anny pojechałam do znanego nam Kórnika na jakieś zakupy dla muzeum (mieliśmy dział gospodarstwa domowego). Na pld ścianie Rynku stoi mały, bielony domeczek XVIII wieczny z naczółkowym dachem. Jest pod opieką konserwatora, a w środku mieszkają bardzo nieszczęśliwi ludzie. Dlaczego nieszczęśliwi – ano, niczego im nie wolno unowocześniać i nic zmieniać. Tym sposobem nadal są tam pojedyncze, nieszczelne okna z małymi szybkami, zamykane na rodzaj rygielków, jedynym ociepleniem jest trzcinowa podsufitka, a znaczną część kuchni zajmuje potężny piez z okapem, duchówką, piekarnikiem zwykłym, a z boku piekarnikiem na chleb. Cudo zupełne, a mieszkańcy duszę diabłu by sprtzedali, żeby się tego cudeńka pozbyć z domu.
Szkoda, że zdjęcia tej lodowni nie ma…
Zdjęcia lodowni znajdziesz tu:
http://sv.wikipedia.org/wiki/Issk%C3%A5p
a także na angielskojęzycznej wersji tej strony,
W Holandii lodowka ma dwie nazwy: ijskast i koelkast. w wolnym tlumaczeniu szafa lodu i szafa chlodu. Uzywa sie ich wymiennie i glownie zalezy to od rodziny, tzn jesli w rodzinie byly lodownie, to uzywaja ijskast, natomiast w rodzinach, ktore tego cudo doswiadczyly juz po pojawieniu sie lodowek, nazywaja je koelkast. Ile w tym prawy trudno powiedziec, ale brzmi dosc logicznie.
Melduje, ze paszteciki wyszly piekne i rumiane, a co najwazniejsze smaczne.
widzieliscie, co sie w Kanadzie porobilo? chyba nawet druty im pozamarzali, wszystkie kanadyjskie laczniki zamilkli, moze temat z lodowka Im nie podszedl?
Witam wszystkich! Przez kilka dni mnie nie było przy komputerze, a tu tyle wpisów, że czasu brakuje na czytanie!
Też byłam, tak jak Pyra, w domu będącym pod opieką konserwatora zabytków. To jest chore, moim zdaniem. Młodzi ludzie z trojgiem małych dzieci nie mogą wymienić wypaczonych, rozpadających się okien, bo to zabytek! A niechże konserwator weźmie sobie ten zabytek i jeszcze zapłaci nieszczęśnikom. Dobrze, że mogą mieć lodówkę, a nie lodownię.
Smakowitego dnia życzę i biegnę do zajęć. Zajrzę później.
Oho! U mnie noc ciemna, a tu już niektórzy zasiedli do prezydium. Piękna ta lodownia, Andrzeju. W wersji angielskiej jest więcej zdjęć, a i tekstu dużo więcej.
Babka Waleria pewnie miała rację, co do gara i rosołu, Pyro 🙂
Bardzo ładna opowieść. U mnie był zwykły kredens, który teraz stoi u mamy w piwnicy i wstawia się do niego słoiki. Prościej byłoby zrobić półki, ale trudno się rozstać z kredensem, który ja pamiętam od zawsze, czyli pochodził gdzieś z roku 56-57, bo wtedy sie Rodzice przeprowadzili na Bartniki i „urządzali na swoim”. W starej „poniemieckiej” willi, gdzie zamieszkaliśmy, była porządna, wielka kuchnia z posadzką w szaro-białą szachownicę i porządny piec kuchenny, kaflowy. Z kuchni wchodziło się do spiżarni – tam było zawsze zimno, latem i zimą. Spiżarnia miała małe okienko, wychodzące na północną stronę, słońce nigdy tam nie dochodziło. Spiżarnia była wąska, ale spora, zabudowana półkami. Daaaaaawno o tym nie myślałam, ale wywołaliście wspomnienia! Ponieważ mieliśmy spory ogród i duży warzywniak, półki były zapełnione, chociaż większość słoików odstawiana była na zimę do cieplejszej części piwnicy, w tej chłodniejszej w skrzyniach z piaskiem przechowywane były marchew, selery, pietruchy, buraki, ziemniaki… I teraz sobie uświadomiłam, że do 20-go niemal roku życia jadłam wszystko z własnego ogródka i ogrodu, nie wspominając drobiu, jaj, masła i serów kupowanych pózniej, jak już Minki nie było komu pasać, u Pani Domaradzkiej. Dopiero jak człowiek wybył w świat, to zaczęło się „kupowane”. Mimo wszystko – dobrze, że chociaż te 20 lat było zdrowo i bez nawozów śtucnych.
dwa dni temu zabralem Was na spacer po moim targu i tylko ( az ) Helena dala wyraz, jesli zanudzilem, to sorki
Sławek.
Helena dała wyraz, ja nie śmiałam, bo powiedziałabym Ci to samo – nie denerrrrrrrwuj mnie takimi obrazkami!!! Ciacha Ci odpuszczam, bo nie jadam i traktuję z czysto estetycznego punktu widzenia. U mnie nie ma takich targów, ale w Toronto kilka kroków od Smarkatych jest – w tym właśnie stylu. A jak poszłam na stoisko rybne, to się popłakałam prawie. Czego tam nie było! Jak będę u nich, to pójdę porobic zdjęcia. U mnie we wsi zamknął się jedyny sklep rybny, który był podobno od zawsze, a juz nie było komu dzieła poprowadzić. I teraz zdana jestem w kwestii ryb na supermarkety 🙁
Nie smiem z łososia tam kupowanego zrobić tatara.
Mamy funkcjonujący co dwa dni targ na rynku, ale latem. Zimą na Rynku jest lodowisko – nie żartuję 🙂 Otworzono z wielkim hukiem rok temu.
Mnie się też podobało na twoim targu. Mój w Warszawie jest sto razy mniej atrakcyjny. Na takim jak ten Twój byłem w Langwedocji, a właściwie w Camargue. Kupiłem tyle, ze nie mogłem donieść do auta. I to jest wada takich targów.
Mnie się też podobało na twoim targu. Mój w Warszawie jest sto razy mniej atrakcyjny. Na takim jak ten Twój byłem w Langwedocji, a właściwie w Camargue. Kupiłem tyle, ze nie mogłem donieść do auta. I to jest wada takich targów.
slawek
trochę Ciebie tam za mało pośród tych ryb
Slawku, wszyscy zaniemowili z wrazenia, ja tez, choc widzialam je pozno w nocy 🙂 Na przyszlosc lepiej pokazuj obrazki przed wieczorem, bo jak pojawia sie nowy temat, to malo kto zaglada do poprzedniego i tylko nocne marki maja przyjemnosc wirtualnego spaceru po francuskim raju dla smakoszy 🙂
Sławek,
jeszcze jedno – powinieneś sobie wpisać w „Strona WWW” adres Twoich zdjęć w picasie, wtedy łatwo nam jebędzie znalezć bez latania po wpisach 🙂
*je będzie
no dobra, teraz wiem, ze nie taszczylem klamora bez sensu, Izyk, przeciez wiesz, ze nie da sie jednoczesnie byc na dwoch koncach splawika
Temat dzisiaj pokojowy i nowoczesny – to i ja się dołożę.
Tyle tu było o paczkach i poczcie.
Wczoraj po pracy poszedłem na pocztę z paczką. Paczka do Göteborga, około 500 kilometrów od Uppsali.
Najpierw panienka zwróciła mi uwagę, że numer kodu się nie zgadza i nie jest do Göteborga. Ja upieram się, że jest. Na to ona sprawdziła według nazwy ulicy i okazało się, że przestawiłem dwie cyfry w pięciocyfrowym kodzie (co mi się coraz częściej zdarza).
Wydrukowała nalepkę z poprawnym już adresem oraz rachunek. Ja zapłaciłem, uśmiechnąłem sie do niej – ona do mnie też.
Dziś sprawdziłem na witrynie poczty co z tą paczką. Paczka opatrzona była bowiem numerem identyfikacyjnym który w międzyczasie wysłałem do adresata, żeby też miał. I oto co wyczytałem:
17 dec 16:37 Poczta w Uppsali przyjęła paczkę
17 dec 20:55 Paczka w Sortowni Południowej w Sztokholmie
18 dec 03:44 Paczka w sortowni w Göteborgu
18 dec 07:35 Poczta wysłała awizo listem do adresata
18 dec 10:59 Paczka w punkcie odbioru Gottetipset
Zakładam, że to ostatnie to najbliżej miejsca zamieszkania adresata. Pójdzie i sobie odbierze. Fakt ten też zostanie odnotowany w komputerach Poczty.
Niestety, paczka nie zawierała niczego do jedzenia ani do picia – jedynie bęben – za co wszystkich was serdecznie przepraszam.
Co to się teraz na parę dni przed świętami wyprawia!
No to co Ty nam tu z głupotami wyjeżdżasz, Andrzeju Szyszkiewiczu?! Czytam, czytam , temperatura rośnie, akcja jak cholera – a tam tylko bęben?! A gdzie nalewka?!
Baj de łej, u nas też tak jest z paczkami, tracking system 😛 Ale tylko kontynentalnie dopiero, póki co.
sławek 🙂
ja Cie nauczę i to po francusku. Stawiaj tylko akcernty i daj o wymowę.
Podchodzisz i mówisz do sprzedawcy-
Sir. Że ne pa ryby że pre wu awek mła fografi? Łi, łi, reklamuła polone! Że wu dre polone ryby dużo żrę. Bardzo dużo żrę!
Będzie Cię pstrykał i jeszcze da do torby całą żaglicę 🙂
Wróciłem z kursu przez podkradającą się do świąt miescinę.
szczupak – 14 zł.
tołpyga – 8 zł.
leszcz – 4 zł.,
a reszta to już tylko śledzie – słone, kwaśne i zwijane.
Uchichrałem się z siebie. Najprzód przeczytałem Alicyjny komentarz z pretensją do A. Szysza i doopiero sam Andrzejowy tekst. I też dałem się porwać narracji tej powieści z kluczem 🙂 , który pointa o bębnie robi czytacza w trąbę. Ten A. Szysz to postmodernista jakiś 🙂
No to a propos targów, przypomnę egzotyczny warzywny z Monachium, kiedyś tu wrzucałam, ale chyba jakoś przeleciało:
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/CoDlaSmakoszy/photo#5129882508120627106
Dziendobry,
pamiatam jak rodzice kupili nasza pierwsza lodowke.
Mama moja wciaz gotowala na bezlodowkowy sposob. Codziennie swieze a reszte dla psa. Szczegolnie latem.
Teraz ma w lodowce pelno. Ojciec moj mowi, ze wszystko co Mama kupuje i gotuje musi przejsc swoja kwarantanne w lodowce. Ojciec nie lubi mrozonego miesa, po co mowi skoro mozna wszedzie lupic swieze tego samego dnia.
Ja tez staram sie trzymac jak najmniej w mojej lodowej szafie. Gdybym miala za rogiem taki targ jak slawek to pewnie zakupy bym robila codziennie po drodze z pracy…
W moim domu mam spizarnie. To jest fantastyczne pomieszczenie. Chlodne oraz jest tam miejsce na przchowanie roznych slojow, stolnic etc, ktore nie zabieraja miejsca w szafkach kuchennych…
Pamietam nasz piekny kuchenny kredens pozniej wymieniony na jakis okropny komplet…
Ze specjalnych garnkow pamietam „gesiarke” do pieczenia drobiu.
Caly grodzien jest u nas snieg i mroz. Globalne ocieplenie zupelnie wcielo…
a.
Witajcie po dłuższej nieobecności na blogu. Kilka słów wytłumaczenia. Najpierw trzy dni w Warszawie nasycone dość ponurą atmosferą hotelowo urzędniczą. Potem świetne popołudnie bo odwiedziłem Piotra w redakcji Polityki. Bardzo ciekawe miejsce z racji ludzi tam pracujących i budynku, który mnie po prostu zachwycił urodą, funkcjonalności i klimatem. Nic tylko myśleć i pisać – to miejsce jest do tego stworzone. Dzięki Piotrze, że mi redakcję tak dokładnie pokazałeś. Wieczorem nocny lot pod gwiazdami do domu a potem weekend pracowity, bo się uzbierało zaległości w domu i zagrodzie. Następny tydzień też w rozjazdach, tym razem po peryferiach regionu – w sumie nic ciekawego. No a od poniedziałku zaburzona termitiera i klimaty kafkowskie. W sumie nie miałem jak napisać nawet kilku zdań. To tyle u mnie. Odezwę się na już temat okołokulinarny w drugiej połowie tygodnia.
Pozdrawiam serdecznie
Izyk, przestan, zreszka zaglicy mial tylko kawalek, orzelek, zas taki, ze uswinilby mnie klamora jakas makrela i jak bym sie z tym w domu Rudemu pokazal?
ja tam lubie, jak mnie sie tak w puzon robi z bebnem:)
Pani Doroto, nie przelecialo, nawet zapamietalem, ze rozowy czosnek z Francji dawali po 1.9 euro za 100g, zlodzieje!
Sławku,
Jesteś pewny, że ten różowy czosteczek to francuski? Mnie się wydawało, ze chiński ale nie śmiałem pytać.
Też jest taki różowawy, tyle, że główka gładka, nie da się na zębki podzielić.
(Co ja tak dzisiaj gaworzę? Główka, ząbki, tfuj…)
Pani doroto, ja też chciałem powiedzieć,że iżyki z wiwiórami były oglądane i innym pokazywane. Słowo.
Przegapiłem Sąsiadko ten wspaniały fotoreportaż. Ale teraz tom sobie podziwiał. I zaraz zabiorę się do robienia obiadu oraz gotowania czegoś na dzisiejsze Kuchnie świata. Grunto to dobra inspiracja. Kolorowa!
Hm,
Po powtórnym przyjrzeniu się stwierdzam, ze chyba jednak nie chiński.
Oczka juz nie te….
Znowu mi wpisy zżera – targowiska cudne, Sławek z Iżykiem mogą być na receptę przepisywani, a Adnrzej zasłużył na wiuelki medal.
Mam przepiórki! Co się nachodziłem to moje! W większości wymienionych przez Pana sklepów przepiórek nie było, dopiero w Piotrze i Pawle na targówku udało mi sie kupić 4 ostatnie. Notabene to dosyć drogie ptaszki. Pozdrawiam i życzę dobrych Świąt całej Państwa Rodzinie. Niech się darzy!
Slawku,
gdybym miala w okolicy domu taki targ to chodzilabym tam nawet nie na zakupy ale popatrzec! Szczegolnie na wszystko co kolorowe, przyprawy, warzywa. A gdyby tam jeszcze kwiaty byly….
Wszystkim Forumowiczom Piotra Adamczewskiego składam najserdeczniejsze Życzenia Bożonarodzeniowe. Wszystkiego co dobre i piękne na cały MMVIII Rok. Miło tu do was czasem wpadać!
Wszystkiego dobrego z okazji Swiat Bozego Narodzenia,
Przesylam ostatni przeboj swiateczny w Kanadzie,
Zycze przyjemnego sluchania!
http://qml.quiettouch.com/files/radio/chfi/scoop/12/dec18/acappella-wiseguys.html
Ucalowania,
Lena
Lena !
Przeczytaj mój ostatni mail i odpowiedz
Pan Lulek
Sławku! Anchois były ze słoiczka w oliwie, użyłam ich bardzo mało. Początkowo zamierzałam nie solić w ogóle- ostatecznie dodałam bardzo niewiele morskiej soli ( na sporą ilość potrawy). Wyszło przyzwoite. D. smakowało.
Poza tym postanowiłam się na blog nawrócić. Tak dalej być nie może! Praca- pracą a nasze blogowe sprawy ważne są.
Smacznego wieczoru!
Ja też poduczę Sławka po francusku, akcentować na ostatnią sylabę (lub literę – żabę)
Komar żabę
kopnął w dupę,
a żaba się dąsze
że komar ją kąsze!
Piotr Siła – dziekuję za życzenia i wszystkiego dobrego Tobie i Twoim bliskim!
Wyglada na to,ze cala rodzina dlugo mieszkalismy w muzeum!!! 🙂
Chyba do pierwszych lat 70-ch zamieszkiwalismy stara, poniemiecka wille z kuchnia na wegiel,piecami kaflowymi i duza spizarnia.Ta ostatnia byla (zwlaszcza przed swietami) miejscem naszych „wycieczek”,zeby podkras juz upieczone smakolyki! Babcia byla strazniczka tych dobroci.Nie raz od niej oberwalismy jakas mokra scierka,albo drewniana lycha.
W piwnicy stal pieniek,miejsce kazni kur i krulikow,tudziez kaczek i innych piezastych.A za kata „robil”tata 😉 Nawet do rymu wyszlo!!
Pozdrawiam i uciekam do roboty,tzn do kuchni.
Hej
No i co Wy, smarkaci wypisujecie. Jakie tam muzeum – kaflowe piece i węglowe kuchnie każdy z nas jeszcze przecież pamięta i była to „oczywista oczywistość”. Jedyne, czego mi żal, to tych spiżarni. W naszych szafkach nie mieszczą się sprzęty (nie mówiąc o maszynach i akcesoriach)., Spiżarnie proszę przywrócić do łask i planów budowy mieszkań.
Piotrze, uważaj proszę. Nasza Nemo rozszalała się u Doroty z Sąsiedztwa jak pijany zając w kapuście. A jeżeli to zaraźliwe?
Andrzej Szyszkiewicz – 13:39,
z wrażenia odnalazłam jeden (tyle znalazłam na stronie „Poczty Polskiej”, może za krótko szukałam) adres: rzecznik@poczta-polska.pl i na ten adres posłałam wpis z blogu jw. To nie może być, żeby PP takiej organizacji nawet się nie domyślała.
Dzien dobry,
u mojej Babcia po obiedzie mylo sie „statki”, co moja przyjaciolke niebywale bawilo! A przeciez to takie stare, ladne okreslenie.Sprzetow po wojennej zawierusze nie zachowalo sie duzo, kilka filizanek z niezwykle cienkiej chinskiej porcelany i przepiekny polmisek z Misni, ktory teraz zdobi moj kredens. Najmilej jednak wspominam makatki Babci, a wsrod nich te z napisem „Kazda zona tym sie chlubi, ze gotuje co maz lubi”. Bardzo powaznie traktowalam to przykazanie (bedac mala dziewczynka).
Pani Doroto. Ta knajpka, w ktorej Pani siedziala w Monachium to jedno z niewielu miejsc, gdzie mozna zjesc bardzo smaczne potrawy kuchni bawarskiej, przyrzadzone lekka reka i z polotem.
Ta pani mi kiedyś odpisała na moje skargi i lamenty na temat poczty polskiej, bo to był jedyny adres, jaki wyszperałam, ona chyba podała mi jakiś email do biura zażaleń.
Zrobiłam zakupy, tylko nie wiem, po co wczoraj pracowicie robiłam listę – lista nie wyszła z kieszeni. I połowy rzeczy nie kupiłam. Na święta robię udziec barani – ten, co nie je baraniny z ochotą przytaknął. Chyba go wreszcie przekonałam, że to jest dobre.
Dziś na obiad zupa rybna (fish stew), którą można jeść widelcem, prawdę mówiąc. Dorsz, sola i łosoś do gara. Ale najpierw kucharka musi coś zjeść, więc lecę po kromuchę.
Gdzie Ty Pyro znalazłaś Nemo? Przecież tam szaleje Alicja, Helena, Mis 2 i paru innych wyrafinowanych smakoszy. Ale przecież Dorota z sąsiedztwa bywa u nas z rewizytami. To samo z wiziytami w budzie pod Turbaczem. I tam zawędrowali nasi. Pewnie Owczarkowi nalewki noszą i pieczyste. Choć to adwent. (Nawiasem mowiąc Alicja też!) Poprostu między kilkoma blogami wywiązały się stosunki przyjacielskie. Czasem tu pies zaszczeka, czasem tam ktoś z nas zaśpiewa, albo oni wpadną do nas razem pomlaskać. A zobaczysz Pyro co tu sie będzie dziać w Wigilię o północy. Tylko trza nadsłuchiwać! A potem kutią rzucać do sufitu. Jak się przylepi to rok szczęścia!
Alicjo,
ostatnio kilka moich przesyłek szło przez Polskę chyba pieszo, bo od 10 do 20 dni. Żałowałam, że nie mam żadnego adresu by zażalenie wnieść. Pyry paczka do Warszawy wędrowała dni 30, widać w Warszawie i na poczcie korki większe. My ze stoickim spokojem dni liczymy, PP to nie wadzi.
Przesyłki wysyłałam priorytetem, wszak wolę by dotarła taka w dni 20, niż w 60.
Piotrze – ona się ukrywa u Doroty pod kawałkiem oprawy rycin. I pisze zwariowane kryminały i budzi we mnie krwawe żądze. O.
Piotrze drogi,
toż nemo to passpartout! I szaleje, a jak!
Podaję Wam sznureczek do tekstów w zaprzyjaznionym blogu , jeden tekst jest w toku pisania, brudnopisy też postanowiliśmy trzymać. Ja oczywiście Sekretarzuję (z dużej litery).
Nemo vel passpartout jest w dużej części sprawczynia tych tekstów – w szufladzie są teksty zebrane w całość, bez podania autorów poszczególnych kawałków. Miłego czytania i zdrowego śmiechu życzę przy lekturze 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Co_w_duszy_gra/Teksty/
Nobel murowany. A ja chcę być na tym obiedzie w Sztokholmie.
Może da się to załatwić… 🙂
Piotrze, to latwe, wystarczy, ze powiesz, ze jestes z Abba’y, wszyscy znaja, masz nawet look jednego z chorku, pamietacie? taki chudy, przystojny
Pani Dorotecko – sliczny targ ten kolo Monachium. A ten Ordnung na stosiku z pieptrzami i parykami jest zabojczy.
Pyro, Twoja historia z Ojcem, ktory z wojennej pozogi wyniosl szklanki, przypomina mi bardzo podobna. Po wyjezdzie z Polski spotkalam w Wiedniu i zaprzyjaznilam sie z czeska para, ktora wraz z mala coreczka, uciekala z Pragi w sierpniu 68 roku (kiedy napadlismy na Czechoslowacje). Otoz oni tez w nocy zabierajac z domu ubranka dziecka i majac samochod podlapali tylko komplet szklanek. – Dlaczego akurat szklanek? – zapytalam. – No bo nie byly ani razu uzywane, padla odpowiedz Pana Meza. Pani Zona spiorunowala go wzrokiem. Nie dziwie sie, ze po przyjezdzie do Kanady szybko rozwiedli sie.
Czy Pan Piotr musialby udawac Dancing Queen?
Heleno, to jakies freudowskie nieco, tlumacze to sobie, ze chlop mial ochote cos dziewiczego uratowac, padlo na szklanki, potem juz tylko rozwod
Nie samym naszym blogiem człowiek żyje (xhociaż tu najlepiej) Przed chwilą zajrzałam do Salonu 24 i teraz nie wiem, wątpliowości mnie gniiotą – czy ta Pyra jest normalna, czy przeciwnie? Tam cała plejada doktorów nauk społecznych, luminarzy dziennikarstwa, Bywalców takich i siakich zajmuje się nader poważnymi rozważaniami :
– czy elementarz p. Biedronia (tęczowy) to już rozprawka w typie wczesnych prac Marksa (Karola), czy niezupełnie;
– czy fakt „wicinania skrzydeł” przez Prezesa został sprowokowany przez masochistyczna miękkość pp Zalewskiego i Marcinkiewicza? (Pamiętacie ? Już Wańkowicz mówił, że winny był królik, bo po co ruszał nosem? No i sprowokował lisa)
– czy to PIS jest anty feministyczny, że chce dać kobietom niższe emerytury>? Czy też Pan Bóg dając Dekalog zapomniał o ważnych obszarach dobra i zła?
Ludziska pioszą, dyskutują, spierają się, a ja nie wiem czy można jakoś podpowiedzieć ich pt Małżonkom, żewby pogoniły towarzystwo do froterowania podłóg i ucięły w ten prosty sposób zalew „poważnych rozważań?
–
http://www.youtube.com/watch?v=7GFpMb0sOaw
dobrze, ze Helenie sie nie przypomnialo Waterloo, mogloby to cos post(ponowac) w rejestrze A.Sz.
Chyba masz, Slawku, racje. Nie pomyslalam o tym, a to az sie prosi freudowskie tlumaczenie.
Hej, widze ze moja grafomanska zylka zostala zdekonspirowana i krytyczne audytorium rozszerzone 🙁 Ostrzegam wszystkich ewentualnych krytykow literackich, ze wszelkie podobienstwa i nieprawdopodobienstwa sa zamierzone, wszystkie osoby – fikcyjne, zdarzenia – prawdziwe lub nie, pure nonsense – najwyzszym celem 🙂 Za szkodliwy wplyw na osoby o chwiejnym poczuciu rzeczywistosci – nie odpowiadam. Czytanie na wlasna odpowiedzialnosc 😎 Ogolnie staram sie o zachowanie ciaglosci czasu i miejsca oraz jakiej takiej logiki, ale podkreslam, ze jest to dzielo zbiorowe i wplyw pojedynczego autora na efekt koncowy – dosc nikly. Milosnikom opery polecam „Libretto”, do znalezienia u Alicji na serwerze. Zainteresowanych muzyka i kryminalem zapraszam do czynnego wlaczenia sie w dzielo 🙂
PS. W razie Nobla oglosze casting na 16-osobowa delegacje do Sztokholmu. Ze wzgledu na niestabilny charakter daje sie latwo skorumpowac 😉
A teraz na temat. Wspominalam tu juz, ze jak wielu z blogowiczow dziecinstwo i wczesna mlodosc spedzilam w poniemieckim domu, ktory oczywiscie mial spizarnie – ciemne pomieszczenie z malym wywietrznikiem oslonietym siatka przeciw gryzoniom. W spizarni zawsze bylo chlodno i staly rozne smakolyki. W piwnicy byla wedzarnia, polki na przetwory i miejsce na ziemniaki. Pod schodami stal zeliwny garnek z amunicja do karabinu maszynowego i kostkami trotylu, na wypadek, gdyby Niemcy wrocili. Obok stala kamienna beczka z ogorkami kiszonymi i debowa z kapusta. W piwnicy zawsze pachnialo jablkami i czasem swiezo wedzonymi kielbasami i szynkami…
Sławku,
Abba, Dancing Queen, Freud, Szyneczki?
a Ty beben i puzon, uwazam, ze jestesmy kwita, na fajnie, a do Abby niedlugo wroce
Zdekonspirowałam, bo przecież nie możemy sami się śmiać. Niech inni też coś mają do poczytania.
Beczki do kiszenia kapusty i ogórków, szatkownica do kapusty, prasa do odciskania sera z lisciem wyrzezbionym w drewnie praski, butle do robienia wina, maselnica, garnki gliniane na kwaśne mleko, znad którego zbierało sie śmietanę, garnki gliniane na smalec…
Znalazłoby się więcej w zakamarkach pamięci.
Tymczasem idę zamieszać w garach.
moze przechcimy na blogowy uzytek passepartout na marie-louise, zostanie w ramce, ale Nasza
Lutenet pas…, passport…, passent…, passendorfer…, tfu! Lutenet Nemo. Podobało się Nam. Lutenet Alicja. Podobało sie Nam. Przeczytaliśmy to i owo i Jesteśmy pod wrażeniem. Lekko, zgrabnie, z humorem i iskierką. Niektóre pomysły, gry słów i iskierki właśnie zupełnie przypadły Nam do gustu. Nie odkładać , tylko ostrzyć. wyrażamy zadowolenie.
Iżyk
P.S. Piszemy w pluralisie „My”, ponieważ My – Iżyk mamy do siebie bardzo dużo szacunku i uznania.
Sławku,
mieszać to mamy w garach, a nie w nickach, bo nam się wszystko pomerda i nawet Podhalański tego nie rozsupła!
Przy okazji – woreczek po Twojej soli wygotowałam, bo mi lnem zapachniało, i używam. Na ten naprzykład gotowałam niedawno dużą ilość kapusty kiszonej na pierogi z kapustą i kapustę z grzybami. Zawsze daję garść kminku, różne tam ziele angielskie i tak dalej. Zamiast ziele wyławiać, teraz do worzeczka razem z kminkiem, zawiązuję i niech tam się gotuje. Co trzeba przejdzie do kapuchy, a resztę się wyrzuci. Oczywiście woreczek do ponownego użytku, już wyprany! Kultowy, można powiedzieć 🙂
Wasza Wysokość!!!
O ile dobrze odczytałem słowne intencje Waszej Iżykowości,
uniżenie zapytuję, czemu Wasza Wysokość jednym Aktem Wpisowym z godziny 22.05 zdegradowała naszą Kapitanową Nemową do stopnia porucznika, a Alicję mianowała do właśnie wymienionego???
Czymże Ona Nemo sobie Waszej Iżykowości podpadła?
Wszak Ona to kapitan!
A nagły awans Alicji?? A z jakiego stopnia!! 😉
Awans tak tajemniczy jak generała Witolda Marczuka.
Pyta padnięty z szacunkiem poddany A. 🙂
Smakowitych snów wszystkim! Poczytałam po trudach i bojach dnia dzisiejszego i jakoś tak lżej na duszy. Miałam bardzo pracowity dzień, ale udało mi się wysłuchać audycji z naszym Gospodarzem. Bardzo piękna, zwłaszcza początek wzruszający. No, a później to już Kapitan weszła i zrobiło się prawie jak na blogu, czyli swojsko. 🙂
Zmartwiła mnie bardzo wypowiedź Teresy o priorytetowych wysyłkach. Nadałam taką i miałam wielką nadzieję, że przed Świętami przebędzie te 200 km., a teraz mam zgryzotę. 🙁
Lecę się pocieszyć powieścią sensacyjną u pani Doroty. Dobrej nocy.
Tak ladnie napisalam, i mi tez wcielo..
Dobranoc,
Lena
Antek,
ja jestem Sekretarz. Cywil, cholera!
Niczego nemo nie odbieram. Tylko kwiatki, psiakrew, muszą być podlane i już!
A że jestem kobieta do wszystkiego, to także do specjalnych poruczeń.
Blogi Polityki chodzą mi teraz jak po wielkim żarciu. Baaaardzo powoli. A miałam zebrać wieczorem odcinek kryminału w toku, ale chyba poczekam do północy mojej, zeby sie uspokoiło na sieci.
Dzien dobry, czesc i czolem tudziez dobry wieczor – mowi Echidna.
Nigdzie nie baluje lecz pracuje okrutnie to i czasu nie starcza by wpasc do Blogowiska. Na dodatek komputer domowy szaleje, scislej mowiac myszy „odbilo” i wszystko na ekranie skacze jak pasikoniki po lace. I nad niczym zapanowac sie nie da. A ze ww czasu brak dopiero w sobote udam sie do sklepu by nabyc nowa.
Alicjo – troche czytalam lecz nie wszystko bo nie da rady. Jak tylko zapanuje nad problemem – napisze (no a przedtem przeczytam).
nemo – jakiem wrzucila grzybki do kapusty zapachnialo w calym mieszkaniu. A bigos wyszedl pychota. Dzieki serdeczne raz jeszcze. Tez napisze gdy tylko uporam sie – juz wiesz z czym.
Tyle by sie chcialo napisac. ale wracam truchtem do pracy bo trzeba
Pozdrawiam Was serdecznie
Echidna