Dobre miejsce dla smakoszy
Chyba dobry okres ma stołeczna gastronomia. Pojawia coraz więcej lokali i lokalików, niedużych i nie za drogich, w których można dobrze zjeść. Często też można w nich kupić bądź dobre wina, bądź wyroby garmażeryjne czy wypieki.
Jednym z takich nowych a fajnych miejsc jest sąsiedztwo Teatru Polskiego przy ulicy Karasia. Tuż obok gmachu Teatru (przy ulicy Oboźnej lub Sewerynów jak kto woli, działa aż cztery różne restauracyjki (nie licząc starej Harendy). Jest więc tu dla miłośników kuchni rosyjskiej bistro Babooshka (dwa inne lokale tej firmy funkcjonują przy ul. Kruczej i Grójeckiej), w którym w pielmieniach można przebierać do woli. Obok mieści się lokal dla miłośników ostrych smaków Czyli Chili (choć w karcie przeważają dania polskiej kuchni to ich ostrość jest zupełnie nie polska), a nieco dalej Akademia Smaku kusząca perliczkami w sosie jarzębinowym i policzkami wołowymi, które są ostatnio okrzyknięte w Warszawie jako superdelikates (i nie bez kozery). Od strony Uniwersytetu zaś mieści się lokalik czwarty z kuchnią austriacką.
Ponieważ bardzo lubimy austriackie białe wina gruner veltliner oraz czerwone zweigelt, to gdy tylko dowiedzieliśmy się, że jest w Warszawie miejsce, w którym są one w niezłym wyborze, to postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy jak to wygląda.
Knajpka, jak wspomniałem, mieszcząca się obok Teatru Polskiego, szybko wyrobiła sobie dobrą markę, bo nawet w niedzielne popołudnie, kiedy inne lokale na ogół świeca pustkami, tu było dość tłoczno. Lokal robi sympatyczne wrażenie już od wejścia. Karta niezbyt rozbudowana – co naszym zdaniem jest zaletą a nie wadą – daje nadzieję, że zamówione dania będą robione od początku do końca a nie odgrzewane w mikrofalach. Powiększyła się nasza sympatia do Oboźni gdy na stół wpłynęła sałatka z czerwonych buraków z piersią kaczki, truflami i podsmażonymi orzeszkami pinii. Danie cieszyło i oko, i podniebienie. A potem już było coraz lepiej. Fetuccine wegetariańskie było bezbłędnie al dente, co nie zawsze polskim kucharzom się udaje. Tu i kluski, i warzywa miały właściwą twardość. Porkolt z wołowiny z pęczakiem zaś był miękki a jego ostrość można było regulować wg. gustu dzięki pieprzowi podanemu w moździerzu, z którego każdy czerpał do woli. Klasyczny austriacki wiener schnitzel podany z sadzonym jajkiem, co jest w Polsce chyba stałym obyczajem ale słabo rozpowszechnionym w ojczyźnie tego cielęcego smakołyku, delikatny i z chrupiącą, cienką panierką zachwycał subtelnością. Daniem królewskim, świadczącym o wysokich umiejętnościach kucharza było risotto z truflami i piersią kaczki. Prawdę mówiąc trufle zawsze wprawiają nas w doskonały nastrój swoim aromatem no i oczywiście wybitnym smakiem.
Na deser wymarzyliśmy sobie apfelstrudel ale od pewnego czasu odpłynął gdzieś z tutejszej karty. Zastąpił go, niejako z musu, tort Sachera. I tu miłe rozczarowanie – był lepszy niż ten jedzony w Wiedniu w Hotelu Sacher. Brawo!
Drugim deserem było parfait z Rieslinga z czekoladą posypaną odrobiną soli morskiej. To był deser olśniewający.
Teraz trzeba poczekać na ciekawy spektakl w teatrze i zamówić stolik na kolację po jego zakończeniu.
Komentarze
Dzien dobry,
A ja chcialbym namowic Gospodarza by wstapil do malej, wloskiej restauracji (nazwy nie pamietam), na rogu Grojeckiej i Niemcewicza, od Redakcji rzut beretem. Bylem tam trzy lub cztery razy i zawsze wychodzilem najedzony, zadowolony, wynoszac smak niezlego wloskiego wina w ustach. Wydaje mi sie, ze warto, zwlaszcza, jesli ktos tak lubi wloskie dania.
No i proszę,jak to okolice ul.Oboźnej wzbogaciły się gastronomicznie. Bardzo mnie to cieszy 🙂
W moich studenckich czasach mieliśmy do dyspozycji jedynie „Harendę”,gdzie przesiadywało godzinami się przy herbacie
oraz od strony Krakowskiego Przedmieścia- cukiernię Pomianowskiego
i bar mleczny „Uniwersytecki”.
W czasie ostatniego weekendu dusiliśmy udziec z indyka postawiwszy rondel na piecu tego rodzaju :
http://www.laudel.pl/popup.htm?adm/inc/images/dac5583d.jpg
Całkiem skuteczny i jakże sympatyczny sposób na gotowanie w zimowe wieczory 🙂 Do ognia dorzucaliśmy polana,tak by utrzymywać stałą temperaturę naszego lekko bulgoczącego dania.
Mięso wyszło bardzo smakowite.Do sosu Osobisty Kucharz użył czerwonego wina,musztardy i czosnku.
Znam to miejsce Nowy. Restauracyjka nazywa się Il Pastaio. Potwierdzam Twoją dobrą opinię. Mnie też tam smakuje. Na przeciwko, po drugiej stronie ul. Grójeckiej jest pizzeria Non Solo Pizza należąca do tej samej firmy. A przy Grójeckiej vis a vis Bazaru Banacha jest trzecia knajpka A Modo Mio, której specjalnością są makarony i pizze. Nawet Włosi mieszkający w Warszawie ja chwalą.
Przyznam Ci się, że pizza najbardziej mi smakuje pod włoskim niebem lub… we własnym domu (mimo że piekarnik nie jest opalany drewnem).
Była kiedyś dawno taka pizzeryjka mała w Jeleniej Górze, w rynku, gdzie komponowali pizze jak im serce podyktowało. Na jednej rozkładali m. in. plasterki jajka na twardo. Jako zdeklarowana jajczara twarda bardzo lubiłam tę nietypową pizzę. Ciasto było cienkie i smakowite.
Można teraz kupić gotowe świeże ciasto pizzowe Hengleina – ostatnio nadziałam takowe kapustą z grzybami i zrobiłam coś w rodzaju mini calzone alla Polacca. Bardzo dobre wyszło.
Dziś Dzień Przytulania 😀 Przyjacielsko Wszystkich ściskam!
http://www.youtube.com/watch?v=xAmEsf7TuCA&feature=related
Coś mi się widzi, że społeczność blogowa zamarzła.
U mie też coraz zimniej, ale do mrozów w Bieszczadach (jeszcze) daleko.
W rannej poczcie znalazłam prośbę o uratowanie piesa (podobnego do Małej) ze zchroniska w Swarzędzu. Widać coś małopodobnego było mi pisane 🙂 , ale cieszę się, ze Mała trafiła się wcześniej i nie mam znowu wysypki na sumieniu, że mogłabym, ale…
Teraz pojedziemy z Sylwią „do powiatu”, celem a) nabycia nowego grzejnika do łazienki stajennej – miałam nadzieję, że jakoś damy zimie rade bez nowego; b) zaopatrzenia sie w kilka zgrzewek wody gazowanej z zaprzyjaźnionego źródła c) mimo wszystko zasięgnięcia języka u weterynarzy, a nuż Małą znają (wtedy zrobię plakat: zdjęcie pyszczka Małej i treść typu -psina wyrzucona z domu, znaleziona pod Połczynem i przypnę na drzewie na widoku – oczywiście wcześniej się upewnię, czy właściciel jej naprawdę nie szuka) d) umówić się z wetami na sterylizację Małej e) pewnie się jeszcze coś znajdzie
Moje ulubione Gwiazdy to Syriusz z Pasem Oriona, pokazuję się w od jesieni nad dachem wiaty, a wiosną giną na zachodnim rannym niebie.
No to lecę!
Witam blogową bandę!
..i ziomalkę :o)
:::
Nisia, podzielam uwielbienie dla jaj ..twardych, omletowych, ucieranych ..każdych
dlatego też Piotrze lubię to polskie skrzywienie ze sznyclem garnirowanym jajem
i już się cieszę myślą o Wielkanocy
ale sie @gospodarz do tych kaczek dobiera:
dwa razy w ciagu jednego menue!
a jak wino smakowało?
Brzuchu, witaj! Czy publikacja „Noce Śledziożerców” jest ogólnie dostępna, czy tylko dla wybrańców?
Nas było dwoje Byku. Każde miało swoją kaczkę. A o winie zweigelt pisałem parokrotnie, że je bardzo lubię. To jedyne austriackie, które pijam częściej. St. Laurent jest – moim zdaniem – nie tak doskonałe.
Brzuchu, a masz jakieś źródło na jajka i serki bliżej Szczecina niż Brojce?
Kiedyś w wioskach pod Szczecinem na bramkach i furtkach było napisane „Świeże jaj”, a teraz jest „Security”.
@gospodarz:
dziekuje za wyjasnienie!
aha, zapomnialem, ze pan z malzonka;
pytam sie czy wino w TYM lokalu smakowalo;
wiem, ze nie chce pan robic konkurencji michelinowi,
ale sadze, ze o jakosci trunkow podczas konsumpcji, tez wypadalo by jedno zdanie
powiedziec?
MałgosiuW, publikacja niestety tylko spod lady, i już dwukrotnie brakło (dodruk z kiesy własnej)
:::
Nisia, Brojce (a właściwie Dargosław) przywozi do domu
to już najbliżej jak się da
ostatnio pan Wojtek dzwonił, że nauczył się robić salceson
a ja właśnie dojadam jego salami od świąt
:::
co do serków
Wołczkowo – kozie twarożki – Lidia Ordysińska
Marwice – kozie i krowie dojrzałe – Edyta i Cezary Szczupak
(a jaką gęsią kaszankę robią!)
Dębce – kozie, twarożki i dojrzałe – Ela Kosicka
Wolin – kozie twarożki – Edyta Piekło
Co ja robię, że mi tekst znika i pokazuje się strona główna Google? Co niechcący naciskam?
Nisiu „jaja gospodarskie” znoszę z kamienną twarzą, a już „jaja chłopskie” albo „jaja sołtysa” przyprawiają mnie o niestosowne, publiczne chichoty. I cóż Pan zrobisz? Nic Pan nie zrobisz.
O winach austriackich przegadaliśmy niejeden dzień na blogu. Pisał całe dysertacje Pan Lulek, pisał dowcipne „donosy” PaOLOre, a i Misio z Jolinkiem pisali co kupili po drodze na stacji benzynowej, opowiadał Gospodarz o popasach w drodze na południe albo powrotnej. Niewiele już tu wymyślimy. U Pyr dzisiaj właśnie jedna z austriackich potraw – pstrąg z czosnkiem. To ten drugi olbrzymi filet rybny.
Austriackie gadanie!
Austriackie śpiewanie 😉
Dzień dobry Blogu!
Listonosz zadzwonił dwa razy, podpisałam i mam! Dzięki, Gospodarzu!
Brzuchu, dzięki. Ale czy do tych wszystkich sympatycznych ludzi trzeba jechać, czy smakołyki są do kupienia w jakimś sklepie?
Przepraszam, że wiercę dziurę w Brzuchu, ale lecę na takie rzeczy energicznie.
Nisiu, różnie z tym bywa
pisz na priv gieno@brzuchomowca.pl
to dam telefony, zadzwonisz i się dowiesz
zawsze możesz się powołać na mnie
(choć nie wiem, czy znają mnie pod nickiem Brzucho 🙂 )
Pyro,
zajrzyj do poczty, bo zrobiłam dziś rekonesans w sprawie kawy.
Dopiero widzę, jakie powstały u mnie zaległości. Prawie nie bywałem za biurkiem w ostatnich dniach, choć pracy miałem co niemiara. Realizacja inwestycji obejmującej 40 budynków i parę systemów grzewczych nie może być wolna od kłopotów. Ale jakoś to idzie. Już jest z górki w tej chwili.
Jutro mam nadzieję się włączyć.
Krystyno – byłam na poczcie, odpisałam.
Jak miło, że Brzucho pokazał się na blogu i że Stanisław wyczołgał się spod góry spraw urzędowych. Ja maszeruj.ę do kuchni.
ja tez,
ja tez
i to z wielkim smakiem zjadlem kaczke pod poznanskimi koziolkami w ubieglym tygodniu. podana byla z wielgasnymi lekko splaszczonymi kulami w kremowym odcieniu oraz z bocznym dodatkiem w postaci borowikow i modrej kapusty. jeden zamowil do tego bordo, drugi burgunda, lecz ja pozostalem przy browarze, co wcale nie oznacza, ze ominelo mnie sluchanie glupich mysli i mowionych glupot. na to, po czym robi sie glupstwa, pojechalismy wynajetym samochodem.
wewnatrz przytlumione swiatlo. z naroznikow leciala muzyka cicha i czula. kobiety byly tam eleganckie, choc nie wszystkie ladne. i gdyby odziane byly w wieksza ilosc fatalaszkow, to te szmatki tez by na ich cialach dobrze lezaly. trzeba przyznac to otwarcie, obsluga byla zgrabna. panowie natomiast dobrze ubrani ( poza mna ) i czuc bylo bogactwo a rowniez i to, ze ich juz nie suszylo.
to bylo w poznaniu i prosze nie pytajcie o adres.
dla swoistych smakoszy to idealne miejsce, a ja dopiero od pwenego czasu poznaje poznan na nowo. a ze bywa to i owo to nikogo nie powinno dziwic 😆
Zimowy podwieczorek przed odgarnianiem śniegu
Nemo – na drożdżach, czy na sodzie?
Pyro,
oczywiście, że na drożdżach 😎
Śnieg odgarnięty, mokry był i ciężki, zrobiła się ślizgawka, ale pada nadal i do rana będzie znowu biało.
Smażyłam na tłuszczu kokosowym. Ciasto podobne jak na pączki, mała porcja z 375 g mąki.
Nemo – pytam dlatego, że pączki amerykańskie są na sodzie i ja za nimi nie przepadam.
Pyro,
te są według amerykańskiego przepisu. Oni też znają ciasto drożdżowe. I robią, jak im się zechce 😉
Raz,dwa, tRzy -pRoba -poRuba:)
jestem w szalasie w srodku lasu;
geil.
bigos pyrkocze,generator idzie, szafa gra…
Szafa gra, a byk poczerwieniał. Ciekawe, dlaczego… 😉
Chyba z radości 😉
lllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
Za oknem -14 stopni C w nocy ma spaść do 20.
Da się żyć. Tylko kaloryfer mi zamarzł w pokoju na poddaszu i
pękł z hukiem . Za mało odkręciłem 🙁
Dobrze , że usłyszałem bo bym miał gorącą powódź w domu.
W telewizorni widziałem jak się robi foies de volailles . Jak kupię wątróbki kurze to wykonam :
http://cuisineplurielle.com/archives/2010/03/07/gateau-de-foies-de-volailles-de-ma-grand-mere-bressane/
lllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll
A u mnie dzis przyszedł czas na faworki. Jak już się do nich zabieram, to robię dużo – z 3 szklanek mąki, tym bardziej, że chętnych do jedzenia będzie kilkoro. Prawdę mówiąc, nie ma z nimi wcale tak dużo pracy, tyle tylko że jedna osoba musi się mocno uwijać.
O zimie wszyscy mówią, a zwłaszcza media mają dobry temat. Ale przecież ubiegłej zimy mrozy były większe i trwały znacznie dłużej. A dwa lata temu temperatura przekroczyła nawet – 30 st.C. Zima to zima. Ale dni coraz dłuższe.
Chciałabym zrozumieć coś więcej, niż to, że to przepis babci. Nasz Igor ma ponoć zapalenie ucha wewnętrznego – wczoraj bardzo bolesne, a dzisiaj już mniej. Jak te dzieciaki szybko wpadają w chorobę i równie szybko z niej wychodzą. Moja Młodsza przechodziła b. ciężko i nacierpiała się bardzo, a potem, jakoś w kilka miesięcy później przypadłość spotkała Szczęście moje rodzinne, czyli Jarka. O zmarłych dobrze albo wcale… Powiedzmy tak: dzieciom moim życzyłam najlepiej, jak można i ich ból był nieodmiennie moim nieszczęściem ale wolałabym 5 dzieci chorych pod opieką, niż jednego (nawet nie najgorszego) męża. To dopiero była próba charakteru.
no i co z tego Krystyno, ze dni coraz dluzsze? skoro komentarze coraz krotsze 🙁 i nie na temat 🙁 🙁
Krystyno – gdyby nie ostry, wschodni wiatr, powiedziałabym, że pogoda prześliczna – ostre słońce i mróz ale przewiewa do kości.
vino rosso?
better red than ted
(patrz: czeczot)
Krystyno, co to minus 30, dwa lata temu sinus do dwu dochodził!
Dobry wieczór wszystkim.
U nas najzimniejszy dzień tej zimy, bo rano o 7 było -8,5°, ale pięknie i słonecznie. Wczoraj nie tyle jeszcze, ale dwie godziny na zewnątrz wystarczyły do zesztywnienia i dawno już nie pamiętam, z jaką rozkoszą siedliśmy w wozie, aby wracać.
A z udciów to polecam indycze, tak jak je robili Danuścy.
Prawie wcale nie jest złe, przypomina mi angielskie „być trochę w ciąży” 🙂
Na temat kozerów wypowiadał się już Rej – „Tracą czas opilcy, ożralcy, kozerowie”, ale on pewnie cierpiał na zapalenie ucha bo bardzo marudził. Pewnie miał słabą głowę i maleńki żołądek.
Kozera to odpowiednik atutu, a kozer lub kozernik to gracz w karty czyli według Reja szuler. To wszystko jest „trochę nudne”, ale trochę na temat 🙂
Placku, dziękuję, bo mi wytłumaczyłeś.
Teraz wiem, kiedy odbywało się:
nie bez kozery.
Ja lubię komentarze coraz dłuższe i wcale nie muszą być na temat. One zazwyczaj są najciekawsze 🙂
U mnie wiosna prawie. Powyżej zera, śnieg topnieje, słoneczko…na razie ma tak trzymać do końca tygodnia, a potem się zobaczy.
Temat knajp – ja mogę u siebie kilka polecić i jak kto do mnie wdepnie, to się wybieramy. Najczęściej do Prosiaczka, bo jest to moja ulubiona knajpa, odkąd tu nastałam. I trwa – a wiele innych było i minęło, czyli coś w tym Prosiaczku jest. Zapraszam 🙂
http://www.chezpiggy.com/
Latwiej nam pojąć wielkość niż malość
(Pascal – po lwowsku)
Oj, chyba się pokłócę z Plackiem. Rey z małym żołądkiem i abstynęcił? A „Żywot człowieka poczciwego”? Te kapłony tuczne, te skopy w jesieni, aktualna do dzisiaj receptura przyrządzania ćwikły? A z jakim smakiem, a o miodach syconych, o piwach chmielonych – przez te +.- 400 lat te mlaski słyszę. Jedyna prawda, że jako świeżej daty protestant był imć pan Mikołaj zwolennikiem pewnej powściągliwości, nie rozpasania w jedzeniu i piciu. Biorąc pod uwagę nasze dzisiejsze normy żywieniowe i tak prawdopodobnie dziedzic Nagłowic na raz zjadał porcję, którą by się z 5 blogowiczów dobrze pożywiło.
Znałem kiedyś Kozerę, a nawet dwóch, co ciekawe mieli takie samo imię, ale sami ze sobą się nie znali.
Na piwo?
Tak idziemy, ale bez kozery!
Ktoś zawsze wtrącił, nie bez kozery nie idę.
Pewnie pamiętacie?
anna boleyn,
żona henryka 8 piła X litrów piwa dziennie.
Pamiętamy. Przystojności człowiek i nieskazitelna dykcja. Było ich paru…Suzin na przykład – wysoka półka. Dziś prawdziwych prezenterów już nie ma….
„A dla kogo ten wywiad?
Jak dla dziennika to bez Kozery powiem, że…”
Jasny gwint! Coraz więcej zdań zaczynamy od „Pamiętacie?”
Aż chce się szepnąć – jeszcze pamiętamy.
Byku, czy X znaczy iks?
Pyro,
ja tam im wszystkim nie wierzę, tym opisywaczom uczt, co to tyle pożerali. No właśnie – co było na stole to jedna sprawa, a co taki jeden z drugim był w stanie wtrząchnąć, to druga. Ja na widok pełnego stołu jestem natychmiast prawie najedzona. Na naszych słynnych Zjazdach staram sie miarkować, żeby skubnąć ździebko wszystkiego, bo przecież zawsze tyle tego jest.
Moim skromnym zdaniem zeszłoroczny zewłok jagnięcia na kaszy gryczanej to było to 🙂
Nie wiem, Alicjo ale w uroczej książeczce (tej z rysunkami Mai Berezowskiej, diabeł ją przykrył teraz ogonem) otóż tam jest wspomnienie o Wojciechu Kossaku, czyli gdzieś sprzed 120 – 100 lat . Opisują córki WK, jego wyczyny obżarstwa czynione z hr Dzieduszyckim, a m.in o zakład po gęsi, kiełbasach itp zjadł jeszcze jajecznicę z 30 jaj i ileś chleba do tego. Dostał konia za to ze stadniny Dzieduszyckiego i siodło do niego.
no,@antek, powiedzmy : raz tak, a raz tak.
Pyro – Wolałbym kompromis, ale życie protestanta bez kłótni byłoby zbyt buddyjskie. Rej kłócił się z sobą samym, bo dusza pragnęła, a ciało mdlało. Dwa Reje w jednym. Pokłóćmy się o powściągliwość niektórych protestantów, na przykład taki Henryk Osiem czy Luter – pamiętacie Państwo? 🙂
Pamiętam – nie wyglądali na zagłodzonych, a raczej na miłośników wszystkich pięciu ćwiartek, tych poświartowanych i w płynie.
W naszych czasach hrabia Dzieduszycki miałby prawo jeździć konno tylko na czczo, by nie spędzić reszty życia w lochu, za znęcanie się nad końmi.
Nie trzymam stron – komentuję to co się w oczy rzuca 🙂
No, wygladali, wygladali, ale ciągle za mało jak na to, co chwalęcy się, niby pożarli.
Oraz wypili (chyba, że cienkusza…) 🙄
no, tak, ale taki kalwin to juz z innej beczki…
Przepraszam, hrabia bylby aresztowany za nakarmienie Kossaka i za to, że dał mu także lejce.
… albo szymon słupnik…
Ja nie jestem kłótliwa, Placku, ja straszę- uważajcie, bo…. Prawda, że nasza anatomia się nie zmieniła i więcej zjeść, niż jemy nikt nie da rady. Prawdą jednak jest również, że obyczaj był inny. Już pisałam, że ilekroć wspomnę stół wielkanocny moich Rodziców, to wyjść ze zdziwienia nie mogę: dla kogo Mama to wszystko robiła, a Tato z radością znosił do domu?. Było nas pięcioro (2+3) tyle jadło w pierwsze święto; w drugie przychodziła rodzina – razem 7 osób i nas pięcioro, to 12 osób przez kilka godzin, a tym, co było w domu (bez lodówek) wg moich dzisiejszych pojęć spokojnie można było podjąć ok 30 osób. Rozrzutność nie do pojęcia.
…czy Calvin Klein. Święte słowa 🙂
Czasami odnoszę wrażenie, że gdyby nas młodzież słuchała, spotykalibyśmy się nie na blogu, ale w chatce spokojnej starości, obie otoczone wysokim parkanem 🙂
Och, zjadłoby się policzek, ale to już superdelikates. Tak być nie powinno, bo cóż mi biednemu pozostało, rogi?
Nie, bo te są mielone i sprzedawane jako lek na ….jako środek na…jako proszek. Zapomniałem, ale pamiętam czym życie jest, w zarysach 🙂
Pyro – Kto komuś nadzieję na soczystą kłótnię czyni , a potem cynicznie tę nadzieję odbiera, ten się miejscu w którym nie chce być poniewiera. Muszę zapalić, ręce mi się trzęsą. Cios po ciosie – magnaci odebrali nam grasice, policzki, kiełbaski z flaków, a teraz to, kłócić sie już nie chce. Przeczytaj regulamin, proszę. Punkt 28/4 – spierać się do upadłego, a potem już na leżąco.
Blog bez poszanowania prawa stanie stanie się zgromadzeniem narodowym.
Anatomia tak mi się zmieniła, że już wszystkich pączków Nemo nie zjadłbym na jednym posiedzeniu lub na stojąco. Reszta mojej anatomii to też już nie spod piórka Berezowskiej.
Zdrowie 🙂
Zdrowie Placku : Twoje i każdego z nas (nie wiem, czy toast herbatą z cytryną nawet najszczerszy jest ważny?) Pyra na antybiotykowym odwyku i dzisiaj bez swojego kusztyczka, który zresztą zbiłam niechcący.
vino rosso?
hiiva jotta
czwarty raz wklejam i chyba wiem o co idzie 🙂
O Wyspiarzach:
They have any s-e-x-u-a-l life.
They have hot water bottles
Upodabniam się. Wsadziłam pod kołdrę dwie pięciolitrowe butle z gorącą kranówą. Czekam aż zadziałają 🙂
Żabo, Ty się przenieś na dół do spania. Tam cieplej, a psom daj klucz – niech same się obsługują kiedy szwajcar śpi.
Ale w zimnym śpi się lepiej.
Za czasów studenckich, sławnej zimy 69/70, w czasie przerwy semestralnej pojechałam pod Tarnów, do znajomych. Dom był duży, drewniany, palono tylko w kuchni i pokojach przyległych. Mi się dostał do spania taki nieopalany, za to pierzyna na łóżku ważyła chyba kilkanaście kilo. Jako pozostałość po weselu w rogu stała emaliowana wanienka pełna kiszonych ogórków. Rano był na niej lód. Pyszne te ogórki były!
Chyba się nagrzało, zaryzykuję 😀