Dobre miejsce dla smakoszy

Chyba dobry okres ma stołeczna gastronomia. Pojawia coraz więcej lokali i lokalików, niedużych i nie za drogich, w których można dobrze zjeść. Często też można w nich kupić bądź dobre wina, bądź wyroby garmażeryjne czy wypieki.
Jednym z takich nowych a fajnych miejsc jest sąsiedztwo Teatru Polskiego przy ulicy Karasia. Tuż obok gmachu Teatru (przy ulicy Oboźnej lub Sewerynów jak kto woli, działa aż cztery różne restauracyjki (nie licząc starej Harendy). Jest więc tu dla miłośników kuchni rosyjskiej bistro Babooshka (dwa inne lokale tej firmy funkcjonują przy ul. Kruczej i Grójeckiej), w którym w pielmieniach można przebierać do woli. Obok mieści się lokal dla miłośników ostrych smaków Czyli Chili (choć w karcie przeważają dania polskiej kuchni to ich ostrość jest zupełnie nie polska), a nieco dalej Akademia Smaku kusząca perliczkami w sosie jarzębinowym i policzkami wołowymi, które są ostatnio okrzyknięte w Warszawie jako superdelikates (i nie bez kozery). Od strony Uniwersytetu zaś mieści się lokalik czwarty z kuchnią austriacką.
Ponieważ bardzo lubimy austriackie białe wina  gruner veltliner oraz czerwone zweigelt, to gdy tylko dowiedzieliśmy się, że jest w Warszawie miejsce, w którym są one w niezłym wyborze, to postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy jak to wygląda.
Knajpka, jak wspomniałem, mieszcząca się obok Teatru Polskiego, szybko wyrobiła sobie dobrą markę, bo nawet w niedzielne popołudnie, kiedy inne lokale na ogół świeca pustkami, tu było dość tłoczno. Lokal robi sympatyczne wrażenie już od wejścia. Karta niezbyt rozbudowana – co naszym zdaniem jest zaletą a nie wadą – daje nadzieję, że zamówione dania będą robione od początku do końca a nie odgrzewane w mikrofalach. Powiększyła się nasza sympatia do Oboźni gdy na stół wpłynęła sałatka z czerwonych buraków z piersią kaczki, truflami i podsmażonymi orzeszkami pinii. Danie cieszyło i oko, i podniebienie. A potem już było coraz lepiej. Fetuccine wegetariańskie było bezbłędnie al dente, co nie zawsze polskim kucharzom się udaje. Tu i kluski, i warzywa miały właściwą twardość. Porkolt z wołowiny z pęczakiem zaś był miękki a jego ostrość można było regulować wg. gustu dzięki pieprzowi podanemu w moździerzu, z którego każdy czerpał do woli. Klasyczny austriacki wiener schnitzel  podany z sadzonym jajkiem, co jest w Polsce chyba stałym obyczajem ale słabo rozpowszechnionym w ojczyźnie tego cielęcego smakołyku, delikatny i z chrupiącą, cienką panierką zachwycał subtelnością. Daniem królewskim, świadczącym o wysokich umiejętnościach kucharza było risotto z truflami i piersią kaczki. Prawdę mówiąc trufle zawsze wprawiają nas w doskonały nastrój swoim aromatem no i oczywiście wybitnym smakiem.
Na deser wymarzyliśmy sobie apfelstrudel ale od pewnego czasu odpłynął gdzieś z tutejszej karty. Zastąpił go, niejako z musu, tort Sachera. I tu miłe rozczarowanie – był lepszy niż ten jedzony w Wiedniu w Hotelu Sacher. Brawo!
Drugim deserem było parfait z Rieslinga z czekoladą posypaną odrobiną soli morskiej. To był deser olśniewający.
Teraz trzeba poczekać na ciekawy spektakl w teatrze i zamówić stolik na kolację po jego zakończeniu.