Ryby – nasza miłość
Coraz częściej stwierdzamy (myślę o swojej rodzinie), że nic nam tak nie smakuje jak ryby. Mówimy o tym często, piszemy także z entuzjazmem i oczywiście chętnie przyrządzamy. W naszych książkach poświęcam i rybom, i owocom morza bardzo dużo miejsca. Przytoczę dziś kawałek rozdziału z książki Barbary właśnie poświęcony temu tematowi.
Znawca sztuki kulinarnej Brillat-Savarin zaliczał ryby do rozkoszy kulinarnych najwyższej rangi : ‚w rękach zręcznego kucharza ryba może stać się niewyczerpanym źródłem gastronomicznych rozkoszy. Można je podawać w całości i w małych kawałkach, na lodzie, w oliwie, winie, na gorąco lub na zimno i w każdej postaci powitana zostanie z przyjazną radością’.
W wieku XVII francuski podróżnik Beauplan pisał o Polakach, że „świetnie […] rozumieją się na przyrządzaniu ryb, które – już same przez się bardzo smaczne – przyprawiają tak znakomicie, że dodają apetytu najbardziej wybrednemu smakoszowi. W sztuce tej przewyższają Polacy – nie tylko moim zdaniem, lecz wedle opinii wszystkich moich krajanów tudzież i obcych, którzy mieli sposobność gościć w tym kraju – wszystkie inne narody”.
Rak szlachetny (fot. WIKIPEDIA)
Istotnie, wielka była dawnymi czasy obfitość ryb i wiele ich zawsze jadano w Polsce. Liczne posty powodowały, że ryby często pojawiały się na naszych stołach i to poczynając od najzwyklejszego śledzia, poprzez rozmaite ryby słodkowodne aż do sprowadzanych ryb morskich, ostryg, homarów itd. Tu dodajmy, że w okresie międzywojennym wprowadzono zakaz przywozu soli, turbotów, langust, ostryg, homarów i innych skorupiaków jako artykułów zbytku. Nie przestrzegano jednak tych zakazów!
Na przełomie XIX i XX w. obok tradycyjnych ryb rzecznych, takich jak szczupaki, leszcze, sandacze, liny, karaski, sumy, płocie, okonie, w ciągłej sprzedaży były, zwłaszcza na terenie zaboru rosyjskiego, ryby sprowadzane z Rosji – jesiotry, sterlety, nowagi, koruszki, łososie, a także kawior, które trafiały na bogatsze stoły. Do popularnych ryb należały m.in. doskonałe sielawy augustowskie, niezbyt kosztowne były wówczas raki. Jedną z najstarszych ryb na polskich stołach był karp. Choć tradycja hodowli karpia w Polsce sięga XIII w., to na szerszą skalę hodowla ryb słodkowodnych rozwinęła się dopiero w końcu XIX w. Wówczas to np. Potoccy z Wilanowa reklamowali w warszawskiej prasie jako wyjątkowo dobre karpie z własnych stawów. Długa historia hodowli karpia przyczyniła się do tego, że wymyślono wiele sposobów przyrządzania tej ryby. Niektóre przepisy świadczą o wzajemnych wpływach sztuki kulinarnej różnych kultur. Karp w galarecie wziął się z przemieszania tradycji polskiej i żydowskiej kuchni. Potrawy z ryb były szczególnie ważne w kuchni żydowskiej, towarzyszyły większości świąt żydowskich, niezbędne były na szabat.
W roku 1885 największy podziw zwiedzających warszawską wystawę spożywczą i potem zajadających ten przysmak wzbudził jesiotr astrachański przybrany rakami nadziewanymi kawiorem, ogórkami i truflami. Wielce chwalona była też galareta z ryb, w której jakby w akwarium „pływał” jesiotr, krewetki i drobne rybki – dzieło starszego cechu kuchmistrzów, Aleksandra Sochnackiego. Tylko naprawdę leciwi warszawiacy pamiętają, że była w Warszawie restauracja, w której w wielkim akwarium pływały ryby i klient wskazywał tę, na którą miał właśnie apetyt. Było to w restauracji Lijewskiego, zwanego „Lijem”, na Krakowskim Przedmieściu, koło pomnika Kopernika.
W kajecikach babek i prababek znajdujemy wiele znakomitych przepisów na oryginalne i urozmaicone dania z ryb. Częściej oczywiście rzecznych lub hodowlanych, z rzadka morskich. Niektóre z tych ryb i co za tym idzie – potrawy z nich są już z pewnością wielu osobom po prostu nieznane. Znikły niemal całkowicie liny, karaski, okonie, niegdyś jadane przez niemal cały rok, zwłaszcza w dni postne, w różnych postaciach: w galarecie, smażone, duszone w śmietanie, z grzybami, z ziemniakami, majonezy ze szczupaków, jesiotrów, sandaczy, czyli ryby na zimno, pięknie garnirowane, czyli dekorowane zazwyczaj marynatami, stanowiące wprowadzenie do wykwintnych obiadów, ryby marynowane, jadane zwłaszcza przez Żydów. Dziś i sandacz, i szczupak należą do rarytasów. Nie jada się już prawie raków, które żyją wyłącznie w czystej wodzie. Zupa rakowa pozostała jedynie wspomnieniem, a w czasach naszych babek majowy i czerwcowy wystawniejszy obiad niemalże nie mógł się obejść bez tej zupy, do chłodnika zaś koniecznie trzeba było dodać rakowe szyjki.
Najwyższa chyba już pora na wyprawę do sklepu rybnego.
Komentarze
O rybach pisaliśmy już wielokrotnie, a ja znam tylko dwie osoby, które ryb nie jadają ( w tym mój osobisty Zięć) Tak się jakoś porobiło, że ryby są w Polsce na wagę złota, może oprócz odmian hodowlanych, leszczy i płoci, a i jeszcze flądra bałtycka też bywa tania. Dorsze, najpospolitsza ryba mojego dzieciństwa, są w cenie łososia albo i wyższej. Doszło do takiego absurdu, że okoń nilowy, sum afrykański i panga biała sa tańsze niż te same odmiany rodzime. Tak czy owak ze dwa razy w miesiący ryby są na moim stole – najczęściej pstrąg, panga, halibut, leszcz – nie liczę nieśmiertelnej, wędzonej makreli i śledzi a la matias, bo to produkty – jak u starego Franza Fischera – „z rodziny zakąsek”. Za to w starych książkach kucharskich rybna orgia – „pijany karp”, „jesiotrzyna w winie pieczona”, łosoś z rusztu z pietruszkowym masłem” „lin duszony w modrej kapuście z jabłkami” „turbot w maśle gotowany” i dziesiątki podobnych przepisów. Sama robiłam ich niewiele (jesiotra nigdy nie jadłam) ale kiedyś robiłam pstrąga „na niebiesko” pamiętając, jak to Wańkowicz kucharce polecił tę potrawe zrobic na męskie przyjęcie, a niewiasta po uważnym wysłuchaniu p.Melchiora odpowiadała „Tak to tak, ale musi co rosół i sztukamięs będzie bardziej podchodzący”, nigdy tego pstrąga nie zrobiła. Ja zrobiłam chociaż rezultat na kolana mnie nie powalił. Rybka, jak rybka; owszem, smaczna, ale nie wyróżniająca się jakoś od innych sposoow podawania pstrąga. Kiedyś, w jakimś programie telewizyjnym polski sprawozdawca z nabożeństwem relacjonował wyczyn kucharza francuskiego z Marsylii z doradą królewską – mistrz oczyścił rybę, wyciął jej płetwy, posolił, popieprzył, w brzuch włożył bulwę fenkułu, z grzbietwe dziury po płetwach półplastry cytryny, polał całość oliwą, zapakował w folię aluminiową i zapiekał w piekarniku przez 30 minut. Nasz człowiek cmokał i cmokał nad wytwornościa potrawy. Zrobiłam, bo to nietrudne, a dorady u nas bywają. Owszem, dało się zjeść ale też żadne cudeńko. Tak, że nie wiem – żałować tego niejedzonego jesiotra, czy nie żałować.
Skoro ryby to miedzy innymi i statki rybackie. Po wojnie Polska uzyskala nagle szeroki dostep do morza i zadnej albo szczatki floty rybackiej. Pierwszymi prawdziwymi kapitanami rybackimi byli Holendrzy. Holenderscy kapitanowie i calkowicie mieszane zalogi. Polska miala dosc dlugo dobre stosunki z Holandia. Pewnie nieweielu pamieta, ze pierwszy powojenny odbiornik radiowy „Pionier” byl porodukowany na licencji Philipsa. Potem zaczeto produkowac trawlery rybackie, najpierw z napedem parowym a o wiele pózniej nawet statki przetwórnia. Takie plywajace fabryki. Dobre maszyny. Na owe czasy nowoczesne. Lowily ryby, filetowaly, zamrazaly w bloki do tego puszki i maczka rybna. Prawie calosc na eksport. Czasami przychodzila do stoczni na remont taka przetwórnia i przywozila resztki tego czego nie sprzedali albo specjalnie zachomikowali dla stoczniowców. Dostalem statek z kuchnia. Kazdy z nas budowniczych remontowych zawsze chcial miec przynajmniej jeden taki statek pod opieka. Nie trzeba bylo chodzic do stolówki bo dobrym obyczajem bylo, ze ten budowniczy byl od razu wlaczany w sklad zalogi, do grona oficerów. Bylo to praktyczne rozwiazanie dla obydwu stron, bo przy stole zawsze mozna bylo obgadac wszystkie biezace problemy.
To byla taka przetwórnia. Na drugi dzien kiedy dogadalismy sie co do zakresu remontu, glówny mechanik poprosil o wózek elektryczny. Sadzilem, ze cos musi przewiezc. Zorganizowalem. Podjechal pod burte a ja zameldowalem, ze jest wózek do dyspozycji. Chwikeczke, poczekaj mówi. Otworzyli luk i z ladowni na haku za ogon wyjechala ryba. Olbrzymia i pekata. Zamrozona na kosc. Ryba wyladowala na wózku. Ledwo wlazla. trzeby bylo w poprzek. Mechanik usmiechnal sie i powiedzial, ze jest to osobisty prezent dla mnie. Trzeba szybko podzielic zeby nie rozmarzla i nie popsula sie powiedzial. Dobry budowniczy nigdy nie traci rezonu. Zawsze byl dziewczynka do wszystkiego i chlopcem do bicia. Podziekowalem i poszedlem do stolarni, zadysponowalem. Podjechalismy z ta ryba do duzej hali, kierownik wydzialu zdebial a ja spokojnie mówie zeby dal kogos kto potnie te rybe na kawalki. Pila tarczowa a potem tasmowa. Zwierze bylo olbrzymie. Dwu operatorów z uzyciem suwnicy cielo na kawalki 20 X 20 centymerów. Wiesc momentalnie rozeszla sie po innych wydzialach i ustawila sie przepisowa kolejka. Nawet przyjechal kierowca dyrektora naczelnego. Popatrzyl, doswiadczony czlowiek zajechal wkrótce limuzyna z trzema wiadrami w bagazniku. Jedno dla ciebie mówi, jeno dla mnie i jedno dla starego. Zauwazcie kolejnosc. Najpierw ja, potem klasa robotnicza a na koncu prominencjaa. Jak nic nacieli nam do tych wiader. Bez kolejki oczywiscie i w cienkie plastry gotowe do smazenia. natychmiast przejalem dyrygowanie ta limuzyna. Byla to pierwsza dyrektorska limuzyna jaka uzywalem w zyciu. Najpierw do mnie do domu, potem do ciebie a na koncu do mieszkani starego, wydalem polecenie jakbym cale zycie mial sluzbowego kierowce. Troche sie bal ale nie protestowal zbyt mocno. Rozwiezlizmy towar do nieswiadomych niczego odbiorców i wrócilismy do stoczni jeszcze przed zakonczeniem zmiany.
Od tej chwili bylem ciagle podejrzany jako ten, który ma z naczelnym specjalne uklady i nawet uzywa jego samochód sluzbowy. Od czasu do czasu oczywiscie.
Halibuta bo taka byla ta rybka nalezy mocno nacierac cytryna bo ona zawiera wiele tluszczu. Dobrze przyrzadzona jest wysmienita, oczym sie przekonalem wieczorem na ad hoc zwolanym zebraniu klatki schodowej.
Musi jednak byc podlewana i byla.
Ale to juz nie byly moje koszty
Pan Lulek
Dziendobry,
Ja nawet pamietam jak w Kolobrzegu wolali „kupuj dorsze g.. gorsze”.
A teraz taki dorsz to na wage zlota.
Ryb jemy za malo, a to glownie dlatego, ze dostanie swiezej ryby w cenie nie morderczej wymaga albo udania sie na rynek, albo do specjalnego sklepu obslugujacego restauracje. Oba na tyle daleko, ze nieczesto tam bywamy. Sklepy rybne owszem w miescie tez sa, ale ceny jak na Batorym.
Za to raki i kawior wrazenie robia na mnie male, bo pierwszych nie moge jesc a drugiego nie lubie.
Nirrod, bój się Boga! Przecież Holendrzy pół Europy rybołówstwa uczyli , flotę mają też wszędzie gdzie ryby są i co? Ryby takie niedostępne? Piekielnie drogie? To gdzie oni te wszystkie rybki sprzedają? Chińczykom?
Dzień dobry
Nie rozumiem czemu w kraju pełnym jezior, stawów i rzek są takie kłopoty z zakupem ryb słodkowodnych. Mieszkam na pojezierzu lubuskim. Jeziora są czyste, rzeki po upadku przemysłu ciężkiego również. Na dokładkę powódź z 1997 wypłukała toksyczne osady denne i ryby rozmnażają się bez ograniczeń. Sam nie wiem czy to problemy z dystrybucją czy nikły popyt. Sklepy rybne pełne są śledzi, mrożonych halibutów, pang itp – ciągle nowe gatunki do obrotu wprowadzają – a brak jest karasi, płotek, okoni czyli całej pysznej rybnej drobnicy. Tylko nieśmiertelny karp tuczony przemysłowo, którego nie cierpię. Właściwie jeśli się chce zjeść słodkowodną, dziką rybkę to trzeba samemu sobie złowić.
Pozdrawiam
W Poznaniu płocie w sezonie połowów są, nawet nie drogie (ok 8-0 zł/kg) Natomiast karasi i okoni nie widziałam już lata całe. Kiedyś nabrałam się i kupiłam rybkę o nazwie węgorzewica. Tanie była, przypominała małe węgorze Skóra niemal czarna. Kto wpadł na pomysł sprzedawania tej ryby, a nie przerobirenia jej na mączkę, nie mam pojęcia. Rybka ta, obojętnie czy gotowana czy smażona jest twarda, jak podeszwa. Pies by nie zjadł. W despoeracji zamarynowałam myśląc, że w zalewie skruszeje. A skąd. Wreszcioe wyrzuciłam to to obok śmietnika. Ptaki nie zjadły, musiałam posprzątać.
Owszem uczyli. Ja im nie odmawiam, lowic umieja.
Za to maja teraz organiczenia polowow, bo inaczej ryb juz by nie bylo. Dorsza tak umiejetnie lowili, ze jeszcze troche a bedzie pod calkowita ochrona. A do tego towar zaliczany jest do luksusowych i dzieki temu drogi.
Tanie sa surowe sledzie (i tez na surowo je tutaj jedza) i „kibbeling”. To ostatnie, to w oryginale tez byl dorsz sprzedawany jako „fast food”, pokrojony na male kawali i smazony w glebokim tluszczu. Ostatnimi czasy ze wzgledu na cene czesciej jest to morszczuk.
Ryba swieza jest droga. Ostatnio za 250g zabnicy zaplacilam ?16 przyprawilo mnie prawie o zawal i postanowilam w „miejskich” sklepach nie kupowac, bo mnie do bankructwa doprowadzi.
Ryby nie ma ale wino jest. Śpiewy mnie zaintrygowały, wypełzłem zza biurka i idąc korytarzami za muzyką trafiłem na imprezę promocyjną gospodarki Mołdawii. Piękne, roztańczone kobiety śpiewały mołdawskie pieśni i polewano trunki. Właściwie, sądząc z ekspozycji gospodarka moldawska to tylko wino. A właściwie powiniem powiedzieć, że aż wino. Tyle gatunków! Nazwy nic mi nie mówiły ale wino smaczne. No i te kobiety śpiewające silnymi, namiętnymi głosami. Ale mi się niespodzianka trafiła!
Pozdrawiam
Bo przy stole snoba, Madame, musi być być bosko, a uwagi typu „Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca” świadczą, że ten z nami już nie usiądzie. Ten prostak do delikatesów nienawykły, prawda? Stary problem Andersena – Król może nie jest zaraz taki całkiem nagi, ale ubrany za bardzo jakby też nie.
Pod względem urybnienia stołu gatunkami rdzennie endemicznymi mam pewnie lepiej, niż większość z Was ale rybka sama na patelnię z jeziora nie wpływa, tylko trzeba ją wabić biletami NBP.
październik
okoń mały (taki mały mały) – 5 zł.
leszcz… nie pamiętam
szczupak – 17 zł
sandacz – 19 zł.
Sandacz (przyzwoity) – 27 zł.
węgorz – 54 zł i całe szczęście, bo nie cierpię
Teraz tAK:
W PGRybie trzeba być w godzinach od – do, bo wtedy wracają z wody.
Trzeba czekać, bo jest kolejka, lub wybrać się wcześniej.
„Niestety, prosżę pana, jest sztorm/ mgła. Może jutro. Aha, no to proponuję patroszoną z chłodni”. Sęk ju ale ja sam chcę patroszyć rybę jeszcze mokrą. No to do jutra. Cokolwiek nie zostanie, to odbierają hurtownicy i do restauracji.
Samżalnia na mazurach a w niej zawsze był pstrąg i halibut. Jak oni to robili, że na mazurach zawsze był pstrąg, a na okonia trzeba było trafić? Teraz jest lepiej i jak przychodzi lato, to smażalnie pełne ryby wszelakiej. Ale sum tylko wędzony.
Wszystko stąd, że ryby jest mało. Najprzód była gosp. planowa i rybę rwano 1. dla planu i 2. własnego lewego dochodu. Potem gosp. urynkowiono, ceny poszły w górę, ryby rwano 2 razy tyle, a rybakowi było bez różnicy komu sprzedaje. Ruszyła lawina rwania- skoro rybacy rwą ile wlezie, to trzeba rwać i wędką. Zastanawiające, Misiu 2, że podobno większość niewymiarowych i wiadrami rwą tambylcy z okolic miast na O. i Ł. Wędkarze zarybiają, rybacy zarybiają, a ryby nie ma, bo niby kiedy ma uróść… No to jada się tę fabryczną pangę, mintaje, morszczuki i miruny, liny z sandaczami jadą do warszawskiej restauracji, a wędzone wegorze z podzięką do doktora. Czasem lump jaki zapyta, czy ryby kto nie chce, co ją wczoraj rybakom podebrali, czasem ktoś przez kogoś da znać, że jest ryba, tylko szybko. Bieda, bezrobocie i ryba. Plecie się to wszystko nawzajem powiązane, tylko że biedy w tym najwięcaj, a ryby jak szafranu.
No to na stole snoba śledzik w zalewie – cebula się przegryzie, no to śmietana i estragon- się przegryzie, no to na talerz i… i się okazuje…, ślinianki, ze nie trzeba kawioru, co smakuje jak rybie jajeczka, a andersenowy król jest goły lub w piżamie zależnie od smaku rybojada. I o to chodzi. Trzeba jeść to co smakuje, chwalić gdy smakuje i milczeć (gdy nie smakuje).
Ha a jeszcze w ramach ciekawostek nikomu tak naprwade niepotrzebnych, najwieksze problemy z uzywaniem narkotykow wsrod mlodziezy w Holandii ma gmina Urk. Dawno temu Ukr bylo wyspa i zylo wlasnie z polowu ryb. Jak wybudowano Afsluitdijk zamykajac tym samym dostep do morza i tworzac Zuider Zee, to Urk zaczelo miec z polowami male problemy. Najwiekszy problem byl jednak jeszcze przed nimi. Wraz z wybudowaniem Polnocno-wschodniego polderu Urk przestal byc wyspa i stal sie stalym ladem.
Jego mieszkancy sa potwornie chrzescijanscy i konserwatywni i niewiele poza lowieniem ryb maja do roboty. Co z braku morza rodzi frustracje i nalogi.
Apel do szanownych blogowiczow!Czy w Polsce ew.Niemczech ok.Berlina mozna kupic szwajcarski ser „glowa mnicha”?Potrzebne ustrojstwo-okragla deske z nozem-posiadam.Inny ser sie nie nadaje.
Owszem Iżyku – masz lepiej. Sandacz w sklepie to gdzieś 30 zł/kg, wiec przywoita ryba 1,5 – 2 kg to koszt ponad 50 złotych. Dla mnie stanowczo za drogo bo przecież na rybce się nie kończy, a po godzinie od „rybnego” posiłku i tak każdy rozgląda się za czymś do zjedzenia, bo rybka jest lekkostrawna. No, może raz w roku od wielkiego święta Już tu kiedyś pisałam, że najlepszego sandacza w życiu jadłam na Kujawach w czasie obozu wędrownego z moimi uczniami. Chłopcy łowili ryby (lata 60-te) żeby podratować kuchnię naszą. Raz im się ekstra udało – złowili dwa wielkie sandacze, tak na oko ok 4-5 kg każdy. Zostały na 2 godz. zasolone, a potem zawieszone wysoko nad ogniskiem. Miały się niby uwędzić. W praktyce były w połowie pieczone, w połowie podwędzane. Ogony z lekka się przypaliły. Boże, jakie to było dobre.
Iżyk opisuje kwadraturę koła z rybami:”bieda, bezrobocie i ryba. Plecie się to wszystko nawzajem powiązane, tylko że biedy w tym najwięcaj, a ryby jak szafranu” i trudno się z nim nie zgodzić. Wygląda na to, że jest to kolejny polski problem nie do rozwiązania. Rece po prostu opadają. Kiedyś pisałem o spływie kajakowym, który organizowałem z przyjaciółmi z Monachium. Jezioro za jeziorem, dwa tygodnie na wodzie. Po drodze wsie a w nich budy z lipnymi kebabami i odmrażanymi pizzami. Smażalni, knajp rybnych jak na lekarstwo. A gdy już trafiliśmy na takową to zaproponowali nam płetwę z rekina. Moi przyjaciele pojąć tego nie mogli a ja nie potrafiłem im tego „cudu” gospodarczego wyjaśnić.
O łi, łi, Madame. Takie są najlepsze, bo pamięć wady wyciera, a odległość w latach mierzona wszystkiemu smaku dodaje. Gdy potrawa lat łyżką czubatą przyprawiona, to smak anielski aż na podniebieniu, a palce jeszcze czuć tym zapachem. Dlatego najlepsze szyjki rakowe jadłem gotowane w puszce po konserwie stojącej w żarze ogniska. A za dorosłości dobre, lecz nie tak jak wtedy, gdyśmy raki sami łapali.
Co to ta „węgorzewica”? Mnie się kojarzy z „węgorniczką” u nas tak kiedyś zwaną, czyli zwykłym minogiem strumieniowym, obecnie absolutnie wymarłym, i prędzej dinozaura znajdę, niż onego krągłoustego.
Witajcie Kochani, jestem juz chez moi, wrocilam wczoraj kolo polnocy, bo Ahmed, wyslany po mnie taksowkarz do Luton na lotrnisko, pomylil godzine przylotu, choc wyslalam do niego maila z dokladnym opisem gdzie bede i o ktorej. Ale za to opowiedzial mi w ciagu ponad godzinnego rejsu o swoim dziecinstwie w Afganistanie, jak potem wybuchla wojna i rodzina przedostawala sie do Peszawaru w Pakistanie, opowiadal ciekawie o Karzaju, prezydencie Afganistanu i o talibach. Zalowalam, ze nie znalam go wtedy kiedy moglam nagrac te ciekawa opowiesc do radia. Bardzo osobista, bardzo przejmujaca historia zycia. Teraz ma 11-miesiecznego synka, ktory z pomoca Allacha nie zazna juz wojny i ucieczki z wlasnego kraju.
Wracahac zas do ryb.
My przestalysmy kupowac dorsze – nie dlatego, ze sa dla nas za drogie, ale dlatego ze populacja dorszy jest zagrozona, miedzy innymi dzieki pirackim odlowom polskich rybakow na Baltyku. Jest o tym glosno od dluzszego czasu. POlskie wladze odpowiedzialne za pilnowanie kwot okreslonych przez oreganizacje miedzynarodowe, dokumentnie olewaly kontrole polowow i prawo. Dlatego ryby te sa teraz drogie, a my postanowilysmy odczekac z dorszami az bedzie ich wiecej.
Jesli natomiast chodzi o ryby slodkowodne, to musze powrocic do wizyty w gdanskiej restauracji Kresowa, najlepszej w tej chwili w Trojmiescie i serwujacej glownie kuchnie rosyjska i bardziej znane dania z kuchn bylego ZSRR.
Otoz ja na przystawke zamowilam sobie ( z pewnymi obawami) uche, jedna z najbardziej tradycyjnychg zup rosyjskich, robiona na bazie roznych rybek rzecznych. Postawiono przede mna miseczke z aromatyczna jasna zupa, w ktorej plywale male (2 cm srednicy) pulpeciki rybne, okraszona czubata lyzka gestej smietany i posypana swiezym koperkiem. Ucha pkazala sie byc bajeczna. Powiedzialam to przechodzajacemu sie miedzy stolikami Gospodarzowi, no i stad wziela sie nasza ponad 3-godzinna uczta w towarzystwie jego i jego fenomenalnie pieknej zony Tatiany. rodaczki z Syberii. Teraz wiem jak wygladala kaukaska Caryca Tamara u Lermontowa. Dokladnie jak Tania – drobna szczupla, czarnobrewa , o oczach tak przepastnych, ze mozna sie w nich utopic. Nie moglam oderwac od niej wzroku. A wlosow miala cala korone upieta z tylu glowy.
Renata miala na przystawke lososia umarynowanego na miejscu, oblozonego gruba warstwa lososiowego kawioru, usolonego na miejsu, garnitrowanego umarynowanym baklazanem (wzielam przepis pomyslu Marka, meza Tatiany).
Na danie glowne poszlam na latwizne i zamowilam pielmienie (bardzo dobre, drobniejsze niz robione w moim domu), robione przez wyiczone chlopki ze wsi gdzie maja dacze. Tam tez sa hodowane dla nich swinie i drob. Renata miala perliczke, przyrzadzona perfekcyjnie, tez wedle rosjkiego przepisu oraz ziemniaki i jarzynki. Wzielysmy po kieliszku wina moldawskiego (Renata prowadzila samochod), ale gdy tylko zaczelismy rozmawiac z wlascicielami, na stol wjechaka cala butelka i wszystko co potem wjezdzali na stol bylo juz poczestunkiem Gospodarzy: sorbety, Pawlowa, kawy i herbaty.
Kiedy siedzieli z nami przy stoliku, z kuchni wyszla kelnerka ( wszystkie ubrane w tradycyjne sarafany) z malym talerzykiem czegos tam i kazala sprobowac Tani i Markowi . „Odrobine wiecej galki muszkatolowej i szczypta bialego pieprzu” – zarekomendowali wlasciciele. Za chwile kelnerka przyniosla poprawiona potrawe. „Teraz perfekt” – uznali zgodnie. Bardzo mi sie to podobalo, ze probuja dania zanim sa one podawane gosciom.
Wrocimy tam z pewnoscia. POlecam to miejscxe, ale nalezy zamawiac stoliki nieco wczesniej. Ceny sa srednie, nie niskie i nie wysokie – moje pielmienie kosztowaly 17 zl, perliczka Renatry bodaj 32 zl.
Bardzo rozlegla lista dziczyzny, choc tego dnia wlasnie czekali na nowa dosatwe.
Chyba podpadne Gospodarzowi i Wam z kretesem. Ryb jadamy prawie wcale to znaczy niewiele. Z tej prostej przyczyny, ze odwrotnie od rodziny pp Adamczewskich za rybami nie przepadamy. Ale jak juz podaje to na rozne sposoby. Najlepszy jest ten najprostszy. Posolona ryba fruuu na patelnie dobrze rozgrzana z odrobina oleju. Przykryc pokrywka i smazyc szybko. Przed podaniem odrobina masla na wierzchu, pietruszka i plaster cytryny. Tak zrobiona rybka nie jest sucha, a jednoczesnie dobrze przypieczona.
Apetycznie brzmi przepis Jamie Olivier’a na lososia z ruszytu. Duzo nie trzeba: losos (caly), fennel, oliwa, sol i grill na wegiel drzewny. Dodatki to jogurt i swiezy ogorek oraz odrobina czerwonej ostrej papryki. Z tego wszystkiego mam sol i oliwe. Acha i wegiel drzewny, a takze grill jaki jeszcze nie zostal zlozony. Zas przepis siedzi na zasadzie obrazkow w glowie (ogladalam przypadkiem fragment programu kulinarnego i zostalo w lepetynie). Musze przelac na papier to Wam podam. Lecz to juz nie dzisiaj.Danie mozna to tez zrobic w piekarniku lecz odpadnie specyficzny smak i won dymu.
Pozdrowiatka od zwierzadka
Echidna
Nic tak dobrze i szybko nie da się spieprzyć jak rybę i to bez użycia pieprzu. Pomijam tu już fakt kupowania ryby w pseudosklepach rybnych, gdzie technolodzy od koryta próbują najnowszych osiągnięć by pacjent pomimo trzech tygodni odwyku wyglądał ciagle w miarę apetycznie by zmienić właściciela. Da tego jeszcze popadnie wysmażyć lub w ugotować w gotującej /bomblującej/ wodzie. W każdym z tych trzech przypadków efekt końcowy jest ten sam. Na talerzu ładuje cos, co jest wysuszone włókniste i żylaste. Ci którzy tego z rożnych przyczyn nie przełykają, próbują na rożne sposoby zmienić ten stan i ulepszają dodając co popadnie.
Glillowcy zapewniają o tym, ze skóra chroni przed wysuszeniem. Być może, tyle tylko ze nie wszyscy kapują, ze jezdnie ma być przyjemnością. To ma sprawiać rozkosz. Krótko stukając: niebo w gębie. Bez popijania i okrzyków na zdrowie.
Niektórzy ulęgają modzie i powtarzają slogany bezmyślnych kucharzy o smażonej rybce w skórze. Jeśli oni tak potrafią jest ok.. Tylko jak oddzielić woń piekącej się skory od delikatnego mięska? No dobrze, czepiam się. Ale żeby toto jeszcze na talerzu położyć i przy serwowaniu smacznego życzyć. Nie, tu nie pomoże najlepszy riesling. W takich przypadkach jeśli nie chcemy mieć spieprzonego dnia polecam zamknąć oczy i łyknąć porządną lufę, a zaraz po niej, uczynić to samo na druga nogę.
Ryba to jak panienka, należy ją rozbierać już do pieczenia. To sztuka gdzie kłania się cierpliwość i doświadczenie. A nie w opakowaniu. Na łapu capu.
Ale to niewątpliwie sprawa gustu.
Nic tak dobrze i szybko nie da się spieprzyć jak rybę i to bez użycia pieprzu.
Pomijam tu już fakt kupowania ryby w pseudosklepach rybnych, gdzie technolodzy od koryta próbują najnowszych osiągnięć by pacjent pomimo trzech tygodni odwyku wyglądał ciagle w miarę apetycznie by zmienil właściciela. Do tego jeszcze dokladnie wysmażyć lub w ugotować w gotującej /bomblującej/ wodzie.
W każdym z tych trzech przypadków efekt końcowy jest ten sam. Na talerzu ładuje cos, co jest wysuszone włókniste i żylaste. Ci którzy tego z rożnych przyczyn nie przełykają, próbują na rożne sposoby zmienić ten stan i ulepszają dodając co popadnie.
Glillowcy zapewniają o tym, ze skóra chroni przed wysuszeniem. Być może, tyle tylko ze nie wszyscy kapują, ze jedznie ma być przyjemnością. To ma sprawiać rozkosz. Krótko stukając: niebo w gębie. Bez popijania i okrzyków na zdrowie.
Niektórzy ulęgają modzie i powtarzają slogany bezmyślnych kucharzy o smażonej rybce w skórze. Jeśli oni tak potrafią jest ok.. Tylko jak oddzielić woń piekącej się skory od delikatnego mięska? No dobrze, czepiam się. Ale żeby toto jeszcze na talerzu położyć i przy serwowaniu smacznego życzyć. Nie, tu nie pomoże najlepszy riesling. W takich przypadkach jeśli nie chcemy mieć spieprzonego dnia polecam zamknąć oczy i łyknąć porządną lufę, a zaraz po niej uczynić to samo na druga nogę.
Ryba to jak panienka, należy ją rozbierać już do pieczenia. To sztuka gdzie kłania się cierpliwość i doświadczenie. A nie w opakowaniu. Na łapu capu.
Ale to niewątpliwie sprawa gustu.
Helena rozrabia , znaczy zdrowa jak ryba.
Heleno droga, dziekujemy za dobry typ restauracji Kresowa. Na pewno maja wspaniala kuchnie i wiedza jak zachecic swoich gosci. Bardzo ladny trick gospodarzy. Praktykowany na calym swiecie od czasów gdy istnieje funkcja podstolego.
Ucha zapewne wspaniala. Ale taka, gotowana na ognisku na stepie w Centralnej Rosji, wybacz, ale ona ma wszystkie inne uchy pod soba.
Jestem zazdrosny ale przyjaznie
Pan Lulek
Ty sobie, Panie Lulek, jedz na stepie. Ja zostane przy stoliku, obrusie, ladnej porcelanie, solidnych sztuccach………
zabawnie sie zaplotlo, Pyra o wegorzopodobnym, niejadalnym bacie, Izyk sugeruje minoga (rzeczywiscie stara bestia- 400 mln lat, dinozaur przy nim to szczenie ), to ja w te pedy lece szukac przepisu na tego minoga, coby nastepna raza Pyrze posmaczylo i tu trafiam na Wielki slownik kuchni Aleksandra Dumas, a w nim trzy przepisy na ten rarytas, po nitce do klebka, przez Monte Cristo, trafiam na jego obiad z Rossinim, i cale tony przepisow kulinarnych z nieco rozwleklym, ale jakze w blogu lezacym wstepem, ( niestety wszystko po niepolskiemu, gory takie tekstu, ze tlumaczenie zajeloby mi dwa pokolenia )
Piotrowi i innym tez oczywiscie goraco polecam
http://www.dumaspere.com/pages/biblio/sommairecuisine.php?lid=c1
zeby zaplotka byla kompletna, dodam, ze w sobote przejezdzalem kolo zamku Monte Cristo, wracajac z luku, tu mozna go obejzec: link w nastepnym wpisie
http://www.chateau-monte-cristo.com/presentvideo/index.html
oczywiscie, to nie Monte Cristo jadl z Rossinim
To Franzmany prezentacje tez pieprzą. Co za planeta.
Źle podałam nazwę tej paskudnicy – to była węgorzyca – mała ryba z szelfu przybrzeżnego m.ijn Bałtyku i słonawych ujść rzek. Ponoć połaiwana do celów kulinarnych, ma nietety (podaje wikipedia) zielonkawe mięso i ości. Ktoś tam w encyklopedii kulinarnej ogłasza, że bardzo smaczna z grila. Nie wiem. Mnie nie wyszła w żadnej postaci i więcej jej nie chcę
„Uchę to sję robi z rzecznego smjecja. Okonki i jazgarki (jazgarze) są najljepsze” mówił b. dawno temu wujek kolegi, co do nich z jakiejś białorusi przyjechał i na ryby nas zabrał. Gdy pierwszy raz złowiłem jazgarza, a nigdym go wcześniej nie widział, obejrzałem tego okonika w plamki, ciapki i kropki, to pomyślałem, że… Czarnobyl.
Inna ucha to opowieść innego kolegi z wojaży po Krymie. Słońce, zaśmiecona plaża, szarej rybnej brei wielki gar ustawiony na ceglanym palenisku wprost na piasku. Wokół tuzin aloszów, wańków i fiedek pijących kolejną flachę popychaną kubeczkiem tej uchy. Ech te tropiki 🙂
Panie Lulek, daj te swoje kawalki do wydawcy. Wiem co mowie. Juz jest odstep czasu, zeby publikowac takie wspomnienia. Inaczej cala sztuka (a sztuka to byla !) zycia w peerelu pojdzie w zapomnienie. A przy Twoim stylu – sprzeda sie jak swieza rybka. Zal mi patrzec, jak traktujesz to „per noga”. Dawno juz powstrzymywalem sie od radzenia, ale dzisiejszy Halibut wytracil mnie ze spokoju – pisz, Lulek, pisz !
Witajcie,
prawda,ze w naszej Krainie Wiatrakow ryby sa drogie,ale nie az tak,zeby nie dalo sie je przynjmniej raz w tygodniu kupic!! Np. w supermarkecie AH sa ryby,jak pangi,lososie,pstragi po nizszych cenach sprzedawane!! Nad to w sklepach rybnych tez maja tansze dostawy ryb.A wymieniany przez Nirrod „kibbeling” 500G- kosztuje ok. 6euro.W moim sklepie zreszta bardzo smakowity 🙂
Mysle,ze rabunkowa gospodarka spowodowala,ze ryba stala sie luxusem i bedzie jeszcze gorzej,bo jak podala nasza prasa, zlowiono o polowe mniej sledzi! O dorszu nie wspomne!! Chyba trzeba bedzie przyzwyczaic sie do rybki hodowlanej!!
Ale ja wlasciwie chcialam sie z Wami podzielic bardzo wazna wiadomoscia.Otoz jak poinformowala dzisiaj prasa,na Uniwersytecie W Utrechcie promowano prace,z ktorej wynika,ze mieszanka Oliwy z Oregano ma kapitalny wplyw na niszczenie Salmonelli!!!Wlasciwie pod jej dzialaniem zaraza ginie!! Mysle,ze jest to wazna wiadomosc!! Podano rowniez,ze dobrze byloby, taka oliwe z oregano dodawac do marynat.Chyba szczegolnie interesujace w okresie letnim,kiedy mieso czeka na barbecue!!
A wiec do dziela i surowe miesko nacierac oliwa i oregano!!!
Pozdrawiam.
Panie Lulku – a co Pyra mówiła? Czy nie to samo co Okoń? Do roboty!
To zalezy jaka ucha, Izyku. Mozna ja robic ze smiecia rzecznego, ale moze tez byc tak rozkoszna jak francuska bujabeza i zawierac wspaniale ryby i skorupiaki. A do wywaru mozna wrzucac glowy i ogony. Francuzi tez to robia. Najwazniejsze sa te malutkie rybne kulki, dobra smietana, koper. W moim domu niemal kazda zupe okraszno (juz rozlana na talerzu) lycha smietany i koprem. Moja Mama do dzis tylko tak przyjmuje nawet czerwony barszcz bo jej lepiej smakuje. Ale dobrej uchy nie jadlam od dekad, wiec ta w Kresowej byla wielkim odzyskanym doswiadczeniem. Kiedy tam wroce, znow zamowie uche jesli beda mieli.
Jesli zas chodzi o gotowanie na plazy, to jest ono (albo bylo) bardzo popularne w Rosji. Kiedy jako dziecko bylam nad morzem Azowskim, na plazy byly ustawione na ogniu duze metalowe kadzie, z gotujacym sie olejem slonecznikowym (bardzo aromatrycznym), w ktore zanurzano ledwo wyjete z morza i przywiezione na brzeg przez rybakow byczki – wyjatkowo smaczne nieduze rybki i ogromnymi byczymi glowami. A popijalo sie to kwasem chlebowym. Ponadto ludzie przynosili ze soba na plaze pasiate arbuzy (kawony) i zakopywali w mokrym piasku tuz przy linii fali, aby sie schlodzily. Fala nieustannie je odbmywala. Wyjmowano je bardzo zimne, rozkrawalo, jadlo ze smakiem i czestowalo sie sasiadow plazowych, jesli nie przyniesli wlasnego. Wesole to byly czasy nad morzem, juz pare lat po smierci Tego Bandyty, jak nazywano go w moim domu, abym sie nie domyslila o kogo chodzi.
Heleno – a co prócz uchy Ci się tym razem w Starym Kraju spodobało albo nie spodobało? I dlaczego byłaś tylko tydzień?
W Starym Kraju, Pyrenko, bylam noszona na rekach i to mi sie bardzo spodobalo. Fruwalam z przyjecia na przyjecie, z restauracaji do restauracji i to mi sie tez bardzo podobalo, choc byl jeden dzien, kiedym wzmolilas: Nie, dzis nie wychodze z domu i robie torte di ricotta, ogladam glupoty w telewizji i pale papierosy! Ale juz nazajutrz letko nie bylo – udalam sie na nastepne przyjecie. To co mi sie moglo nie podobac? Chyba tylko skwasniala morda Waszego bylego premiera, kiedy ostentacyjnie ziewal podczas slynnego Trzygodzinnego Gadania. Ja tez czasami ziewalam, ale nie do kamer telewizyjnych. I tym sie rozni prosta kobieta z zachodniego Londynu od slynnego zoliborskiego inteligenta. 😉 🙂
No to teraz dostarczam materiał porównawczy. Obie zupy były tu przywoływane. Obie czasem robię i obie bardzo lubię, Ale przyznać muszę, że pierwsza jest najlepsza w Marsylii, a druga w Carycynie. Do pierwszej – sancerre, a do drugiej – moskowskaja.
BOUILLABAISSE
Ryby: karmazyn, konger, morlesz, żabnica, ryba Św. Piotra, witlinek, korys,
ostrosz, małe kraby
Rosół: 3 cebule 1 por (odcinamy wszystko co zielone), 5 ząbków czosnku, 1 bulwa kopru włoskiego, 5 pomidorów, kawałek skórki pomarańczowej, 2 listki bobkowe, mały pęczek natki pietruszki, łyżeczka ziół prowansalskich, sól, pieprz, 1/4 szklanki oliwy z oliwek, szczypta szafranu, grube (1cm) kromki białego pieczywa, podsuszone w piekarniku, dwie do trzech na osobę
Rouille (Rdza): czosnek, mała ostra papryczka lub spora szczypta cayenny, 2 żółtka, oliwa z oliwek, odrobina soli
Grubo siekamy cebulę, czosnek i koper włoski. Pomidory bez skórki kroimy
na ćwiartki, usuwamy pestki. Z ryb robimy niewielkie filety. Ości i głowy odkładamy. W dużym garnku rozgrzewamy oliwę, dodajemy cebulę, por, czosnek, koper włoski, nać pietruszki i pomidory. Smażymy przez 5 min i dodajemy ości i głowy, listki
bobkowe, skórkę pomarańczową, zioła, sól i pieprz. Zalewamy wrzątkiem,
zagotowujemy, przykrywamy i gotujemy na ostrym ogniu przez 45 min. Połowa
płynu powinna wyparować. Przelewamy przez gęste sito. Przygotowujemy rdzę:
Czosnek i papryczkę rozcieramy, dodajemy żółtko i sól. Kręcimy powoli dolewając oliwę. Do rybnego rosołu dajemy szafran, rozpuszczony w niewielkiej ilości ciepłej wody i kawałki ryb tak by te, które gotują się najdłużej pozostały w bulionie 10 minut, a te, które najkrócej 3-4 minut. Na półmisku układamy kromki pieczywa, zalewamy sosem. Na oddzielnym półmisku układamy kawałki ryb. Rdzę podajemy osobno w sosjerce.
Ucha
1/2 kg małych okoni, leszczy lub płoci, 3/4 kg jesiotra lub sandacza, włoszczyzna(bez kapusty i marchewki), pieprz i ziele angielskie w ziarnkach, sól, białko z 3 jaj, sok z cytryny, 1/2 kieliszka białego wytrawnego wina
Małe rybki oczyszczone i sprawione zalać 2 litrami wody. Dodać 10 ziarenek pieprzu i ziela angielskiego, pietruszkę z natką, cebulę, selera (ok. 5 dag), pora. Posolić i rozgotować na małym ogniu. Wywar przecedzić i starannie wycisnąć miazgę z ryb. Operację tę powtórzyć. Ponownie zagotwać miazgę w wywarze rozrzedzonym wodą i znó odcedzić i wycisnąć. Po drugim gotowaniu do odcedzonego wywaru włożyć dzwonka jesiotra lub sandacza, które osolone czekały w chłodzie. Gdy zupa zagotuje się należy ją sklarować. Zupę ostudzić, wlać do niej roztrzepane białko z trzech jaj i powoli podgrzewać. Gdy białko zetnie się zdjąć z ognia i przecedzać przez gazę lub niebywale gęstę sito do wazy. Dodać soku z cytryny, pół szklanki białego wina i włożyć ugotowane dzwonka ryby.
Pyro,
sprawdz pocztę, ja idę pod prysznic. Ciepły. A potem Wam napiszę, co myślę o rybach 🙂
Heleno, torebka jest? Też jestem ciekawa Twoich innych, niż restauracyjnych wrażeń 🙂
Pyro, Lulka trzeba zgwalcic. Wziac za kolnierz i doprowadzic do wydawcy. Sam nie pojdzie, bo jest jak przyzwoita panienka „panna bylam troje dzieci mialam, ale co to, to nie”. On nie wierzy, ze to co pisze i jak pisze, jest tak dobre. Jestem daleko, nie wiem jak go przekonac. Wystarczy, zeby dal wydawcy probke 20-30 stron.
A na tak krotko dlatego, ze zostawialam w Londynie Moja Ukochana Przyjaciolke, ktora niezbyt dobrze radzi sobie z zyciem bez mojej pomocy, a takze Ukochanego Chorego Kotka, ktoremu trzeba podawac codziennie lekarstwa i zmieniac piaseczek. Ten ostatni byl na mnie bardzo obrazony i poszedl wczoraj spac do pokoju goscinnego, a nie na fotel przy moim lozku. Zdolalam go przeprosic dopiero dzis rano przy sniadaniu.
Ja bym tylko chciala dodac, ze owszem w AH ryby sa, ale w supermarketach ryb i miesa nie kupuje, bo nie dowierzam.
Kibbeling i owszem. Jakby kogo zagnalo do Hagi to polecam na dworcu Den Haag Holland Spoor jest pyszny.
Okoniu,
uspokój się, bo w ucho! I wtedy nie będziemy mieli wątpliwości, czy okuń ma ucho, czy nie!
O rybach potem , muszę rozczesać to czupiradło, zeby się jakoś po ludzku wysuszyły…
Alicjo – wyczytałam, odpisałam, , naładowałam materiał na zapiekanke do miski i teraz czekam telefonu od dziecka, żeby do piecyka wstawić. Obiecywana od tygodnia zapiekanka z ziemniaków i brokułów. Jaka szkoda, że ja brokułow nie lubię. Nie mam do nich przekonania – brzydko mi pachną i nijako smakują. Ładuję więc w nie przypraw, a przypraw
Brokuły lubię na surowo z dipami – i kalafior też. A moja mama nie mogła się nadziwić, jak to mozna na surowo…
Alicjo, jesli INSYNUUJESZ, ze udzielalam sie wylacznie towarzysko i kulinarnie, to pragne Cie zapewnic, ze raz bylam w muzeum miasta Gdyni, ktore miesci sie w pieknym budynku i ma ladne zbiory. Zaraz potem udalysmy sie w czworke do bardzo milej chinskiej restauracji, gdzie wymienialysmy uwagi dotyczace eksponatow Muzeum Miasta Gdyni. Bardzo kulturalne to byla rozmowa. Bez brzydkich slow. A potem udalysmy sie na przyjecie do Eli, bo miala Imieniny. I wtedy juz moglysmy uzywac kazdych slow, ktore przychodzily nam do glow po kilku butelkach caberneta.
Wiec sie odwal, prosze.
Heleno – Alicja nie Kaczyński i kudy jej do INSYNUACJI. Po prostu zawsze wymieniamy się uwagami na temat o ile się kraj zmienił przez rok, dwa, trzy. Tu, na miejscu zmian nie widzimy, nie zwracamy uwagi. Dopiero świeże spojrzenie pozwala zakonotować sobie kolejne zmiany – postępy, podstępy, regresy i wzloty. I taki był podtekst pytania Alicji, a Ty się nabzdyczyłaś, jak ten indyk amerykański. Wyluzuj dziewczyno.
Ja insynuuję?! Już druga osoba (ta druga , a raczej pierwsza, to Sławek) mi dzisiaj zarzuca, że ja coś insynuuję! Ja tylko zadałam pytanie!!!
No! I jeszcze zadam następne – masz jakieś ciekawe zdjęcia? Najlepiej takie, coby się nie nadawały do publikacji 🙂
Przepiekny kolor ma to zwierze!!
Zamiast latać z mietłą i ścierą po chałupie, wolę Wam napisać, co myślę o rybach.
Ostatnią pyszną rybę jadłam u Arkadiusa, który sam tego krokodyla przyrządził świetnie, co uwieczniłam na fotkach z Berlina. http://alicja.homelinux.com/news/Polska_2007/Berlin/52.Pod%20ryba%20lyzka%20makaronu.jpg
Ale nie ma tak dobrze na codzień, że ktoś ci podstawia pod nos rybę złowioną poprzedniego dnia na Zalewie Szczecińskim.
To nie te czasy, kiedy Dziadek co sobotę przyjeżdżał na Bartniki powędkować, a jak mu się znudziły stawy, to szedł ze spiningiem na Nysę i tam poławiał. TO SE NE VRATI.
Jestem ograniczona do ryby kupowanej w sklepie i mówcie co chcecie, za bardzo lubię ryby, żeby z nich zrezygnować, bo hodowlane czy nie przed chwilą złowione, czy, o zgrozo! mrożone, ja to dokładnie chrzanię, nie mówiąc o pieprzeniu i soleniu. Najczęściej na stole gości sola, pstrąg i łosoś, ten ostatni to zwykle atlantycki. Ryba na naszym stole gości o wiele częściej, niż mięso, ryba za mną „chodzi”, a schabowy?
Wcale. Dzisiaj przyrządzam, bo goście kanadyjscy, którzy u mnie jeszcze schabowego nie jedli, a staram się tubylcom serwować kuchnie narodową, a jak!
O rybach pisaliśmy jakiś rok temu pod wpisem bodaj o okoniu uszatym. Prawda, dorsze przetrzebiono, u nas też, na Grand Banks – i parę lat był ścisły zakaz połowu. Jak byłam w Kołobrzegu, rybacy protestowali, bo chcieli łowić, a UE powiada, ze wyczerpali limit. Bez końca nie można, to jest gospodarka rabunkowa. Trzeba stosować rybną trójpolówkę i już.
Ryby w każdej postaci, a najbardziej jednak mi smakuje : posolić, popieprzyc, w mąkę i na patelnię.
Ostatnio często pod parmezanem, czasem tam przemycę jakieś brokuły do towarzystwa – pasują, nie żartuję.
Pytanie do wszystkich fachowow dotyczace jaj, nie moich tylko gesich.
Czy prawda jest, ze gesich jajek nie wolno, ze wzgledu na salmonelle, jesc. Kacze, owszem, podobno sa bardzo smaczne, tylko ostatnio jakby znikly ze sceny kulinarnej. Moja sasiadka dostala w prezencie cztery zywe gesi które uratowaly sie z pogromu Swietego Marcina. Zyja u ogródku, podszczypuja biednego psa który ucieka na dach budy i odszczekuje sie jak moze. Saiadka spodziewa sie, ze rzeczone gesi zaczna znosic dalsze jaja no i co wtedy. Na razie poradzilem jej zeby pierwsze dwa egzemplarze podarowala mezowi. Moze mu sie przydadza.
Tylko co robic z nastepnymi.
W oczekiwaniu na sasiedzka pomoc
Pan Lulek
Alicjo, nie wszystkie Twoje dowcipy bawia, zwlaszcza jesli sa ordynarne. Nigdy nie dalem Ci powodu, natomiast od Ciebie od czasu do czasu dostaje tekst, jak ten dzisiejszy. Juz chyba piaty czy dziesiaty raz „dajesz mi w ucho” itp, ja milcze bo gdziezbym smial odpowiedziec tym samym. Bardzo Cie prosze o wiecej taktu.
Jeszcze coś – toż jezioro pod nosem, prawda? A tu nielzia, nie poleca się ryb z jez.Ontario, bo wody zatrute ciężkimi metalami i czym tam jeszcze. Dzieci, kobiety w ciąży lub karmiące – w ogóle nie powinny jeść ryb z naszego jeziora, a cała reszta najwyżej rybkę w miesiącu 🙁
OKONIU!
Zle mnie zrozumiałeś 🙁
Czy to jakie złe fluidy fruwaja w powietrzu czy jakie licho dzisiaj?! O tym uchu – bo ciągle mi się przypomina wpis Gospodarza sprzed roku pod tytułem „Czy Okuń ma ucho”. Sam się z tego śmiałeś, Okoniu.
I to tyle na temat, skąd okuń i ucho. Uraziłam – to przepraszam. Więcej nie będę.
Pasnie Lulku – nie potrafię odpowiedzieć w sprawie jaj gęsich, ale tak myślę, że ich nikt na surowo jeść nie będzie, a gotowanie salmonellę zabija. Moja Matka kiedyś upiekła pyszną babkę na gęsich jajach – nie mam pojęcia skąd je miała. Było ich 5 a babka żółta, jak z szafranem wyszła.
Pyrenko, Droga. Moj wpis byl wielce zartobliwy, nie nabzydczony. Mam nadzieje, ze i Alicja tak go odebrala, prawda Alu? Ja faktycznie glownie sie udzielalam towarzysko i taki byl cel mojego pobytu – zobaczyc sie z drigimi mi kobietami, odetchnac innym powietrzem, odprezyc sie po stresach ostatnich miesiecy i podziekowac za wsparcie, ktorym bylam otoczona. Zobaczylysmy w ostatniej chwili w Gazecie, ze byla w Gdyni Zanna Biczewska, ale biletow juz nie bylo. Byla takze impreza polegajaca na serii spotkan z tlumaczami, a na niej rozne osoby, ktore znam – m.in. dawna bliska przyjaciolka, Natasza Gorbaniewska, Wasz Jurek Jarniewicz (robilam z nim zabawne rozmowy w swoim czasie, najzabawniejsza dotyczyla karnecikow walentynkowych w erze postmodernizmu, z okazji Walentynek), ale akurat te spotkania odbywaly sie w godzinach, kiedy mialysmy zaproszonych gosci na Thanksgiving, wiec nie moglysmy pojsc.
A zeby sie nie czuc jak mialka niepowazna krowa, opowiedzialam, ze bylam w muzeum. Bo bylysmy w niedziele rano. W teatrze nic ciekawego nie bylo, zreszta i teatr tamtejszy nie najlepszy. Do kina nie zdazylysmy, ale i nie bylo niczego co chcialybysmy bardzo obejrzec. Kiedy Renata przyjezdza do Londynu, mamy szczelnie wypelniony „program kulturalny” – zawsze pare spektakli, wystawy, muzea, nowe premiery filmowe.
Doprawdy nie mialam zamiaru obrazac Alicji. To byl zart z ta insynuacja. Slowo honoru. Przecztytaj moj wpis jeszcze raz.
Panie Lulku, jaja kacze i gesie moga byc skazone salmonella, wiec gotowac na twardo (minimum 10 minut). Lepiej uzywac do ciast, jak radzi Pyra, bo gotowane nie kazdemu smakuja, sa troche oleiste.
Pyro, szkoda ze nie lubisz brokulow, bo to najzdrowsze z wszystkich kapustnych. Kupowac nalezy bardzo swieze, niewielkie i ciemnozielone. Gotowac przy uchylonej pokrywce, by nie stracily koloru, jesc np. zapiekane pod lekkim beszamelem i parmezanem lub prosto z wody posypane przyrumienionymi platkami migdalowymi. Brokuly, jak i kalafiory, bardzo roznia sie smakiem i jakoscia oraz intensywnoscia zapachu w czasie gotowania. Od kiedy udalo mi sie wyhodowac wlasne, nie mam ochoty kupowac wloskich czy hiszpanskich odmian „przemyslowych”, tak jak nie kupuje w zimie kalafiorow 🙁
W zyciu nie pomyślałam, żeby się obrazić – co widać po moim wpisie do Heleny. A co do Okonia, to … no, nie moge na blogu wytłumaczyć, o co mi chodziło w tym wpisie, a innego połączenia z Tobą nie mam 🙁
Mogę się wytłumaczyć, jak się do mnie Okoniu odezwiesz na boku, masz mój telefon. Głupio wyszło, a w dobrej wierze.
Dzisiaj jest wtorek 26, a nie piątek i trzynastego!!!
Alicjo, jest O.K. Sama rozumiesz – starsze panstwo bywa drazliwe…Odreagowalas i zalatwione.
Dla odprężenia i rozładowania atmosfery opiszę Wam mój dzisejszy dzień. Rano miałem spotkanie z grupą dziennikarzy z Azebejdżanu, którym opowiadałem o historii i dniu dzisiejszym „Polityki”. Po oczach widziałem, że nie wierzą iz na naszych łamach mogą występować politycy opozycji, ani że my nie otrzymujemy znikąd instrukcji co wolno a czego nie wolno. Nie rozumieli, że redaktora naczelnego sami wybieramy na walnym zgromadzeniu właścicieli tygodnika. A jeszcze bardziej, że obecny jest już trzecią kadencję. Ale było miło.
Potem zabrałem się do czytania prasy i to najdziwniejszej, bo robię właśnie „Politykę i obyczaje” co zmusza do czytania wszystkiego co drukują w naszym pieknym kraju. To czasem bulwersująca lektura.
Potem zacząłem przygotowywać się do kolejnej audycji „Kuchnie świata” a drugą ręką załatwiałem wino i sery na promocję „Rodaka” (odbędzie się chyba 10 grudnia w Polityce).
A tu Basia przynosi zawiadomienie o pilnej przesyłce poleconej, która czeka na poczcie i tylko adresat może ją odebrać. Sypie śnieg z deszcze ale idę.Zawsze to lekkie nerwy jaki urząd i czego chce?!
Jest list od firmy ochroniarskiej „Solid”, która monitoruje moje domy na wsi. Ochroniarze zawiadamiają mnie, ze…NIE ZALEGAM Z OPŁATAMI. Napisali poprostu, że wszystko jest ok
Czy to nie cudne?
Znow do Alicjii: Oczywiscie, ze rozumiem ! Bron Boze – nie w te strone szlo. Nie wyjasniaj, tylko objasniaj dalej co i jak gotujesz, bo sie przydaje.
Okoniu,
mimo wszystko albo dryndnij, albo mi podaj swój numer telefonu, bo .. mam sprawę, a nie mam z Toba innego kontaktu! Nawet Misio jest chwilowo nieosiągalny, Zebym mogła go zapytać o namiary na Ciebie.
P.S. Najważniejsze to nie zalegać z opłatami, Gospodarzu 🙂
Panie Piotrze kochany, skoro Pan tu jest – co to jest „Rodak” ? Moze glupio pytam, ale no clue. Jesli ci z Arbejdzanu jeszcze sa pod reka, moze ich Pan przepytac jak robia szaszlyki z dzejrana (i jak na nie poluja). To taka mala sarenka. A szaszlyk – wielka rzecz !
Kochani
Dzisiaj taka aura – widać, że nie tylko w Polsce – że jesteśmy drażliwi. Mnie też dziś źle zrozumiano i oberwałem sam nie wiem za co. No i się usprawiedliwiałem dla dobra sprawy. Wytłumaczyłem to sobie tym, że znad nad morza północnego nadchodzą silne wiatry, na wybrzeżu nawet do 100 km/ ha a to ludzi wyczulonymi i drażliwymi czyni.
Pozdrawiam i więcej tolerancji życzę (sobie i przyjaciołom z blogu) przy czytaniu komentarzy. Kto jak kto ale my powinniśmy się rozumieć.
Lena dala milczaca zgode na opublikowanie historyjki o pewnej dziewczynie z Indii i studencie z Polski. Historia dziala sie wiele lat temu i oczywiscie pomimo pierwszej osoby w jakiej zostala napisana niema nic wspólnego z rzeczywistoscia. Poza tym pozdrowienia od Leny i ode mnie dla calego blogu
Pan Lulek
Chandra
W roku 1960 Politechnika Gdanska, Wydzial Budowy Okretów podpisaly umowe o wymianie dyplomantów z Leningradzkim Instytutem Okretowym. Kazda stona dawala szesciu studentów z ukonczonymi pelnymi studiami ale bez dyplomów. Caly rok akademicki stal do dyspozycji. Zakladano, ze jeden semestr poswiecony bedzie opanowaniu jezyka a drugi, to bedzie robienie dyplomu na pelen gaz. Wywieszono w dziekanacie ogloszenie. Zglaszac sie. Znajomosc rosyjskiego wydawala sie oczywista oczywistoscia. Do tego wskazany jezyk angielski. Prawdopodobnie literatura bedzie dostepna w tym jezyku. Wszyscy zaczelismy sobie podsmiewywac, ze szukaja 12 apostolów . Minal miesiac a tu zadnego kandydata. Wreszcie rektor i dziekan wybrali 6 kandydatów, w tym syna rektora i przystapili do pertraktacji indywidualnych ze z góry wybranymi kandydatami. Kryteria wyboru byly mi nieznane. Do dzisiaj. Bylem ostatnim w kolejce. Nie wytrzymalem i zgodzilem sie. Mysmy sie wszyscy po prostu bali zeby sie nie zblaznic. Rok akademicki rozpoczynal sie pierwszego wrzesnia. Dostalismy kazdy dodatkowe stypendium miesieczne na odzienie. Troche teoretyczna wielkosc ale lepiej anizeli nic. Ja bylem po miesiecznej praktyce w ubieglym roku w Odessie i mialem jakie takie pojecie jak tam jest. Zostalem zamianowany szefem grupy. Nie wiedzialem o co chodzi ale bylo mi i tak wszystko jedno. Do Moskwy pojechalismy polskim pociagiem a potem na pólnoc juz miejscowym. Na owe czasy, dobry standard. Rozlokowali nas w akademiku na poludniu miasta, prawie na skraju, kolo cmentarza. Spokojne towarzystwo. Pokoje dwuosobowe na czwartym pietrze. Dostalem kolege z którym do konca naszej znajomosci utrzymywalismy poprawne stosunki. Nic wiecej. Na trzeci dzien po rozlokowaniu sie, spotkanie z rektorem. Na czwarty dzien z przedstawicielem ambasady. Przyjechal z duza aktówka. Wyglosil mowe na temat naszych obowiazków i oczekiwan ambasady ale czulo sie, ze jest caly spiety. Szesciu takich którzy nie wiadomo co wymysla i czego moga oczekiwac. Pytan nie bylo poza jednym jak jest z pieniedzmi bo zaden z nas nie mial ani kopiejki. Tu przedstawiciel ozywil sie i powiedzial, ze oczywiscie ojczyzna nie zapomniala o nas i kazdy otrzymal niebieka koperte. Byla to pierwsza kopertówka jaka otrzymalem w zyciu. Na cale szczescie nie ostatnia. Popatrzal na mnie i powiedzial,, ze ja bede platnikiem dla calej grupy i moim obowiazkiem jest kazdego pierwszego roboczego dnie miesiaca poczynajac od nastepnego udac sie do banku z paszportem. Przed poludniem czyli za dnia. Moje dane sa w banku znane i mam dla calej grupy odebrac stypendium a potem zebrac wszystkich i publicznie, podkreslil, publicznie wreczyc pieniadze. Okazalo sie potem calkiem niewielka suma na glowe. Tak jak on to zrobil z tymi kopertami. Zadnych pokwitowan bo sprawa miala sie odbywac przy otwartej kurtynie. Sa pytania. Byla propozycja. Pojde jutro do banku i zobacze jak to funkcjonuje. Dluga mina przedstawiciela. Przeciez dalem mówi. Zaliczke, zareplikowalem z pelnym poparciem wszystkich pozostalych uczestników spotkania. Zlamal sie zawodnik, pewnie tak bylo przewidziane, tylko on wolal zapomniec. Ja nie. cdn
Tyle emocji!
My z D. spożywamy winogrona ( wmawiamy sobie, ze lepiej się po nich uczy ) i nastrój wyśmienity nas nie opuszcza.
A propos ryb-pamiętam jak kiedyś akademikowym hitem była panga duszona w śmietanie ze szczypiorkiem. A na 42 osoby z piętra ( w większości gotujące dla siebie indywidualnie ) mieliśmy 4 palniki, tyle działało w 2 kuchenkach. Wprowadziliśmy więc własny regulamin- wolno było zajmować jednocześnie tylko jeden palnik. W/w panga sprawdzała się znakomicie, uchodząc za danie wytworne ( i arcykosztowne).
cdn nastepuje
Nastepnego dnia poszedlem do banku. Sam, troche glupio. Tyle, ze miasto bylo wtedy wzorem spokoju. Kilka okienek w tym jedno otwarte. Kolejka dosyc dluga. Za mna stanela sliczna czarnowlosa smagla dziewczyna. Troche egzotycznie ale ladnie ubrana. Stalismy, stalismy az tu nagle zapytala mnie czy mówie po angielsku i rosyjsku. Oczywiscie, a coz mialem odpowiedzic. Mala byla, tak ze 160 dentymetrów i szczuplutka. Poprosila o pomoc w podjeciu pieniedzy bo nie umie po rosyjsku. Tez oczywiscie. Stalismy do tego jedynego okienka i zaczelismy plotkowac. Byla studentka szkoly baletowej przy teatrze który przedtem i teraz nazywa sie Marinskij Teater. Wtedy byla inna nazwa. Wzialem swoje pieniadze dla szesciu. Razem duza suma. Ona wziela swoje pieniadze . Prawie tyle co ja. Poprosila mnie czy moge ja odprowadzic do domu bo sie troche boi. Oczywiscie odpowiedzialem. Troche obladowani pieniedzmi poszlismy na piechote, odprowadzilem ja, kawalek zreszta, do domu. Plotkowalismy pode droga o studiach jej i moich . Poprosilem ja o telefon. Miala domowy, w tym czasie rarytas. Bez klopotów wrócilem do akademika. Zebralem druzyne, rozdalem pieniedze. Oni nie wiedzieli, ze czulem sie jak prawdziwy bohater. Mialem ochote zatelefonowac, ale nie mialem odwagi. Poza tym zaczynaly sie zajecia a ja stwierdzilem, ze moj jezyk rosyjski jest zupelni dobry. Lepszy anizeli sam sie spodziewalem. Potem uczylem sie nadal jezyka z podrecznika pod tytulem ?Dwanascie Krzesel czyli Zloty Cielec?. To jest calkiem osobna historia. Caly w nerwach zatelefonowalem z telefonu komendanta akademika. Rozmowa sluzbowa, po angielsku. cdn
cdn nastepuje
Nastepnego dnia poszedlem do banku. Sam, troche glupio. Tyle, ze miasto bylo wtedy wzorem spokoju. Kilka okienek w tym jedno otwarte. Kolejka dosyc dluga. Za mna stanela sliczna czarnowlosa smagla dziewczyna. Troche egzotycznie ale ladnie ubrana. Stalismy, stalismy az tu nagle zapytala mnie czy mówie po angielsku i rosyjsku. Oczywiscie, a coz mialem odpowiedzic. Mala byla, tak ze 160 dentymetrów i szczuplutka. Poprosila o pomoc w podjeciu pieniedzy bo nie umie po rosyjsku. Tez oczywiscie. Stalismy do tego jedynego okienka i zaczelismy plotkowac. Byla studentka szkoly baletowej przy teatrze który przedtem i teraz nazywa sie Marinskij Teater. Wtedy byla inna nazwa. Wzialem swoje pieniadze dla szesciu. Razem duza suma. Ona wziela swoje pieniadze . Prawie tyle co ja. Poprosila mnie czy moge ja odprowadzic do domu bo sie troche boi. Oczywiscie odpowiedzialem. Troche obladowani pieniedzmi poszlismy na piechote, odprowadzilem ja, kawalek zreszta, do domu. Plotkowalismy pode droga o studiach jej i moich . Poprosilem ja o telefon. Miala domowy, w tym czasie rarytas.
Wiadomość dla Okonia: Pisałem o wieczorze promującym naszą nową książkę, która ma tytuł „Rodaku czy ci nie żal czyli z polską kuchnią w walizce”. Parę dni temu pokazywałem jej okladkę (mocno skrytykowana za zachowawczy styl grafiki) i dyskutowalismy co powinno być w jej wersji angielskiej, niemieckiej i francuskiej. Wszystkie uwagi przyjąłem z wdzięcznością i wiele uwag uwzglęnie w przekładach. A z naszej grupy pierwszy (nawet wcześniej niż ja) będzie miał tę książkę w ręku paOLOre. Spiskował z moim wydawcą. Ale ja mu dam do wiwatu…przy stole. Miś2 mi pomoże.
Bez klopotów wrócilem do akademika. Zebralem druzyne, rozdalem pieniedze. Oni nie wiedzieli, ze czulem sie jak prawdziwy bohater. Mialem ochote zatelefonowac, ale nie mialem odwagi. Poza tym zaczynaly sie zajecia a ja stwierdzilem, ze moj jezyk rosyjski jest zupelni dobry. Lepszy anizeli sam sie spodziewalem. Potem uczylem sie nadal jezyka z podrecznika pod tytulem ?Dwanascie Krzesel czyli Zloty Cielec?. To jest calkiem osobna historia. Caly w nerwach zatelefonowalem z telefonu komendanta akademika. Rozmowa sluzbowa, po angielsku.
Ciagle wcina dalszy ciag. Jesli ktos czce doczytac do konca to niech wysle maila na adres
gmerenyi@aon.at
Pan Lulek
Ładnie, ładnie…
Pan Lulek publikuje w odcinkach do skrzynek, Okoń ma dryndnąć, by Alicja mogła helleńskie insynuacje Pyry i okoniowego siniaka pocałować, Gospodarz odpalił dolę ochronie (mafii?), żeby mu chałupy nie spalili, Nemo wstała dziś o 6.00 PM, a Wojtek mówi, że to ta pogoda… 😉
No to powiem, że ponarzekaliśmy dziś na ryb słodkich obfitość i p. Kazia lina smażonego przyniosła. Czy możemy jutro postękać na małą podaż…, bo ja wiem…, „fasolki po brytyjsku” i „bepsztyków” z sadzonymi dla Kierownictwa?
Ryby – bardzo smakowity temat! Przyrządzam dość często, ostatnio najczęściej pangę. Mam sporo ‚rybnych’ przepisów, a i tak albo smażona, albo pieczona z jarzynami. Chętnie też piekę pstrągi.
Prawdziwe wyzwanie to Wigilia na kilkanaście osób i karp po żydowsku, ulubiona potrawa mojej rodziny. Muszę zrobić tyle, żeby wystarczyło jeszcze na Święta.
A ja taki ladny liscik napisalam, nameczylam sie, napocilam i wcielo.
Buza,
Lena
A jakby dzisiejszych nieszczęść i dramatów było mało, to Jerzor mi przywiózł schabowe, które nie wiem, jak potraktować, na razie je rozbiłam młotkiem, co mi poszło tym łatwiej, że się wściekłam, jak to-to zobaczyłam. To nie jest czysty, soczysty schab, tylko poprzerastane tłuszczem cosik. Ze też nie pojechałam z nim do sklepu, toż mogłam wybrać piersi kurze i z nich zrobić „schabowe”, zapomniałam też chłopu powiedzieć na wychodnym, żeby porównał, co lepsze.
I teraz już nie mam czasu ani mozliwości, zeby zmienić na coś innego, a i z owsa ryżu też nie zrobię.
Doziołowić to jakoś, czy co?! Poradzcie!
Po raz pierwszy odwazylam sie napisac w tym blogu(ktory jest przecudny),ale nikt nie chce mi odpowiedziec.wiec sie przypominam.Ja w sprawie sera,ktorego nazwa,tlumaczona na polski,brzmi:glowa mnicha.Czy mozna kupic go gdzies poza Szwajcaria?Panstwo z reguly wiedza wszystko!Wybaczcie,prosze,niedostatki ogonkow i innych takich.Analfabetka klawiaturowa jestem.
Co za dzien 😯 Kazdy cos insynuuje lub o insynuacje jest posadzany, nawet moj ulubiony Izyk cos imputuje o wstawaniu wieczorowa pora… Tymczasem dzionek u mnie byl piekny, wiem, wiem, u Was plucha, zadymka i wicher nerwy rwacy, no wiec u mnie sloneczko, nieba blekit, choc chlodnawo (+3°C), to i w domu nie wypadalo siedziec. I garderobe smrodem cebulowo-serowym przesiaknieta wywietrzyc aktywnie bylo trzeba. No wiec endorfin mi sie naprodukowalo dostatek i nic z tej podraznionej atmosfery na blogu nie czaje 🙂 Czekam takze, az Kierownik swoje wczorajsze wrazenia opisze. Czy to Taurasi rzeczywiscie az tak oszalamiajace (smakowo), ze swojej ceny warte?
Panie Lulku, jesli Ci wpis wcina, to sprawdz, czy nie uzyles aby pewnego trefnego slowa na p… Po niemiecku znaczy ono „Abschied”. Nie wiem czemu wordpress jest na nie uczulony 😯 Osobiscie oczekuje dalszego ciagu romansu leningradzkiego na tych tu publicznych lamach!
U mojego sąsiada Baba Jaga na dachu zarządza internetem i jakość połączenia znacznie się poprawiła. Czego to ludzie nie wymyślą.
Zacząłem dzień dzisiejszy o 4 rano i zawiało paskudnie. Leże w łóżku nałykawszy się prochów i mam nadzieję że chwilowa niedyspozycja. Mam wyzdrowieć do rana. Za chwilę audycja w TOK FM.
Przełączam się na radio.
Okoniu jak wrócisz do domu to daj znać , chętnie pogadam.
Alicjo,
jeśli to nie jest schab, to może karczek – dla mnie lepsze od schabu.
Dałaś młotkiem po karczku – O.K. tylko nie panieruj – przyprawy i na patelnię. Krótko i uważnie z przewrotami.
zeenie,
to jest schab, na tyle się znam, karczek to ja wczoraj wykorzystałam do krupniku, bo było za mało na cokolwiek, a w sam raz na bazę do zupy.
Ale ten dzisiejszy schab poprzerastany, ma takie „żyłki” tłuszczu, dosłownie żyłeczki, do diaska, widziałam lepsze schaby 👿
No nic, jakoś to zrobię…
Zgadzam sie z zeenem w sprawie schabu. Poprzerastane tluszczem powinno byc.
Ewabar, witaj na blogu! Tete de moine znajdziesz zapewne w dobrym sklepie delikatesowym w Berlinie, albo mozesz zamowic w sklepie online (jesli mieszkasz w Niemczech)
http://www.yatego.com/nahrungsmittel/kaese/24-19-11,3,,1,1,q,tete,de,moine
Pozdrowienia
@ewabar 2007-11-27 o godz. 20:37
Witam.
Znalazłem na Google:
?Głowa mnicha? (T?TE de MOINE ) Szwajcarski, twardy, aromatyczny ser o silnym zapachu, wytwarzany z krowiego mleka.
Informacje o serach:
http://www.food-info.net/pl/dairy/cheese-list.htm
Kojak, przeciez ewabar wie, co chce 🙂 Ma nawet girolle. Ty jej poradz, gdzie to ma kupic!
powrocilem z lodowiska i w lebie mi sie kreci. potem o tem.
Heleno, a ty swinie tez? skad ta zmiana?
Takiego sera szuka ewabar:
http://blog.o0o.ch/index.php?2006/01/05/55-resolutions-culinaire-2006
@nemo
Witam.
No, a link na stronę serów (po polsku) dlaczego podałem? (żeby poszukać, może są podane sklepy w których można kupić) 🙂
Proszę bardzo, sprzedaż wysyłkowa ( nawet 15% rabatu)
http://www.gourmondo.de/search.jsp?start=1&num=10&country=Root&category=00000&keywords=tete+moine&index=all&x=0&y=0&aid=920001
🙂
Kojak, no wlasnie, link. Dlaczego podales go bez sprawdzenia, co jest wart? To tylko lista serow produkowanych na swiecie, przetlumaczona z innej listy 🙁
No, widze ze sie poprawiles 🙂
Piekne dzieki KoJakowi i nemo.O wlasnie,to ustrojstwo nazywa sie girolle!A ser wielce smakowity i pieknie wyglada
Piekne dzieki KoJakowi i nemo.O wlasnie,to ustrojstwo nazywa sie girolle!A ser wielce smakowity i pieknie wyglada
Sorki,dwa razy sie wyslalo.Mowilam,ze glupia jestem w tym pisaniu za pomoca klawiatury.Ale sie ucze
ewabar, Ty sie lepiej przyznaj, gdzie mieszakasz, 10 min ode mnie jest sklep, ktory sprzedaje to cudo, w Neuilly sur Seine ( departament 92 ), niestety nie prowadza sprzedazy wysylkowej
http://gourmandiane.canalblog.com/archives/2006/05/31/1991892.html
jak, tak sie podoba, to tez doloze
Też lubię głowę mnicha. I dotarła ona juz do naszego kraju. A Taurasi warte jest wydanych pieniędzy. Moja miłość do Aglianico del Vulture zmalała, bo uczucie przelewam na Taurasi. Też po otwarciu pachnie piekłem czyli smołą i lawą ale potem gdy dobrze opdetchnie jest znacznie bardziej aksamitne, wpływa do gardła jakby samoistnie. A smak pozostaje długo, długo, długo. Wczorajsze befsztyki choć z dobrego mięsa nie były by tak pyszne gdyby nie ta flaszka spod Wezuwiusza.
Stary bankier pan Toeplitz dziadek mojego przyjaciela KTT miał mawiać do wnuka: Krzysiu ty nie oszczędzaj, ty zarabiaj. I ta maksyma przekazana mi przy stole przez Krzysia zpadła mi głęboko w pamięć. A warto zarabiać by móc pić Taurasi.
Też lubię głowę mnicha. I dotarła ona juz do naszego kraju. A Taurasi warte jest wydanych pieniędzy. Moja miłość do Aglianico del Vulture zmalała, bo uczucie przelewam na Taurasi. Też po otwarciu pachnie piekłem czyli smołą i lawą ale potem gdy dobrze opdetchnie jest znacznie bardziej aksamitne, wpływa do gardła jakby samoistnie. A smak pozostaje długo, długo, długo. Wczorajsze befsztyki choć z dobrego mięsa nie były by tak pyszne gdyby nie ta flaszka spod Wezuwiusza.
Stary bankier pan Toeplitz dziadek mojego przyjaciela KTT miał mawiać do wnuka: Krzysiu ty nie oszczędzaj, ty zarabiaj. I ta maksyma przekazana mi przy stole przez Krzysia zpadła mi głęboko w pamięć. A warto zarabiać by móc pić Taurasi.
Dzieki Wszystkim za piekne przywitanie.Mowilam,ze to najslodszy blog w sieci!Mieszkam pod Szczecinem,wiec do Berlina blisko
Witaj ewabar !!
Ładne wiórki z tego serka skrobie ten hebelek.
Smacznie wyglądają.
Alicji schabik to może być ze starej ,dużej i cięzkiej już bardzo świnki.
Tylko skąd taka w Kanadzie?? Uciekła?? Po lodzie, przez Alaskę?
Nikt nie wspomniał o smażonych szprotkach….. Takich gorących i chrupiących jak frytki! Tylko gdzie teraz kupić świeże szprotki?? Gdzie!!!
Slawku, alez narobiles apetytu! Ja tez lubie ten ser, choc co jakis czas strasza, ze zawiera bakterie coli, bo jest z surowego mleka. Zaden ser nie prezentuje sie tak pieknie po pokrojeniu, a wlasciwie struganiu rozetek 🙂
nemo, lej cole, juz ci, powaleni za oceanem wystarcza, serek ma 800 wiosen circa, a podaj choc jedno nazwisko, goscia, ktory przez niego zszedl, ci za oceanem i niektorzy blizej nawet na chedar ser wolaja, nic, tylko niepasteryzowane rece zalamac,
Antek, mam pare adresow, podrzucic? 🙄
slawek
Na szprotki?? Rzucaj!!
Rozkładam ręce, wzrok wytężam i czekam……
Witam. Dzisiaj temat rybny. My bardzo ryby lubimy i często jadamy (smażone na patelni lub pieczone w piekarniku), zawsze pokropione sokiem cytrynowym. W Danii zaleca się jedzenie ryb dwa razy w tygodniu (tu ryby też są drogie, to chyba taki ogólnoświatowy problem). A tak a propos ryb, w dzisiejszym Teleexpresie pokazano polskich rybaków demonstrujących w Brukseli przeciwko wprowadzonemu zakazowi połowów dorsza. Na kije mieli wbite całkiem ładne rybki, no ale pewnie po całodziennej demonstracji już niejadalne. Co za marnotrawstwo!
Zmiana tematu.
Panie Lulku, domyślam się, że pisał Pan o Odense Marcipan lub o Anton Berg Marcipan. Z marcepanu można robić figurki, np. św. Mikołaja, bałwanka, choinkę (wiem, że to dziecinne, ale co tam). Tu w sprzedaży są barwniki owocowe, więc można taki marcepan zafarbować na czerwono lub zielono, ozdobić odrobiną roztopionej gorzkiej czekolady i już. A z przepisów dla dorosłych na przykład, z dodatkiem m.in. nugatu.
1. Chlebki marcepanowe
Składniki
100 g marcepanu, 90 g nugatu, 20 g płatków orzechów laskowych, 100 g czekolady. Do ozdoby płatki orzechów laskowych lub płatki migdałów.
Sposób postępowania
Nugat podzielić wzdłuż na pół, żeby były dwie części, trochę spłaszczyć, żeby nie był za gruby. Marcepan rozwałkować na dwa cienkie „placki”. Na pergamin położyć najpierw warstwę marcepanu, na niego warstwę nugatu. Nugat posmarować cienką warstwą roztopionej czekolady i posypać płatkami orzechów laskowych. Na to położyć kolejną warstwę nugatu, a na niego warstwę marcepanu. Całość posmarować roztopioną czekoladą i posypać płatkami migdałów. Poczekać, aż czekolada zastygnie. Pokroić na małe „chlebki”.
2. Kulki marcepanowe (ok. 28 szt.)
Składniki
200 g marcepanu, 60 g wiórków kokosowych, 2 łyżki stołowe Cherry Heering (lub czegoś podobnego), 1 łyżka stołowa kakao, 150 g gorzkiej czekolady
Sposób postępowania
Połączyć i dobrze „wyrobić” na jednolitą masę marcepan, wiórki kokosowe, Cherry Heering i kakao. Roztopić czekoladę. Z masy robić kulki i moczyć je w czekoladzie i obtoczyć w wiórkach kokosowych. Położyć na pergaminie i poczekać, aż czekolada zastygnie.
Służę również innymi przepisami.
Dobranoc
Urszula
ty mnie sie przypomnialo warczenie Alicji na Jezu
http://www.supertoinette.com/fiches_recettes/fiche_porc.htm
w dolnej czesci foty schabowych,
ja tam jednak wole zdecydowania te poprzerastane tluszczykiem, mloteczek, jajeczek, buleczek i samo sie w ustach rozplynie, chrzan i cytryna dokona czyna
Szanowny Gospodarzu !
Cos nalezaloby zrobic z tym WordPressem. Nie wyglada mi na to, ze Ty nie masz wprawy jak pisac a i Twój ostatni wpis przyjechal dwa razy. Zmienil sie rzad, to moze wartoby przejsc na inny system. Z takim partnerem, to Twoje plany wirtualnego stolika mozna spokojnie zapomniec. Kilka osób przyslalo mailowe adresy to im wyslalem w calosci moja pisanine.
W nastepnym wpisie celowo bede uzywal brzydkich wyrazów zeby sprawdzic czy wetnie
Dziekuje za piekny ostatni wpis i zycze spokojnej nocy
Eksperymentator
Pan Lulek
Antek, najtaniej jest tu:
http://www.rungisinternational.com/pages/fr/presentation/mar_chif.asp
ale kazdy poprawny sklep rybny dostarczy Ci szprotek, o ile sezon, ile chcesz dwa dni po zamowieniu, kraj farciarzy z dostepem do morza szprotkonosnego, zadnej ironii nie wykazuje, tylko tak sobie tu opowiadam, za to o mysliwskiej moge sobie tylko pomarzyc, ze nie wspomne o kefirze i innych kiszonych na serio ogorkach 😉
Uwaga, to próba wcinania na nieprzyzwoite albo podejrzane sformulowania.
Osama 🙂
Osama Bin 😀
Osama Bin Laden 😆
Koniec próby 😎
Pan Lulek
Sawus….
Ladne zes te szprotki podrzucil….Szczegolnie te na motocyklu !! 😀
dzieki…
Niezbadane sa drogi WordPress.
Chwala niech bedzie Najwyzszemu
Koniec eksperymentowania
Pan Lulek
Panie Lulku, ja jeszcze cierpliwie czekam i mam nadzieję, że odetnie to, co wcięło i ciąg dalszy ukaże się na blogu. Jeśli nie, to jutro też wyślę maila.
Dobrej nocy.
Antus, jaki motocykl? nic nie wiem, szproty sie zmotoryzowaly bez mojego udzialu? link byl b. oficjalny, musiales grzebac po brzegach, no i trafiles na harleya z BB, albo cos podobnego, co rownie zle, lub przeciwnie, na ruszt sie nadaje,
http://z.about.com/d/italianfood/1/0/H/z/saraghina33.jpg
w ramach udobruchania, choc slinotok sprowokuje, cytryna mile widziana
A ja posłuchałam Pana Lulka i wysłałam maila….:)
Dostałam całość….Pięęęęękna!!!!!!!!!!
Wysłałam dziękczynnego maila, ale tu też dziękuję :):)
I „obiema ręcamy i nogamy” podpisuję się pod sugestią Okonia 🙂
Czy ktoś już stoi przede mną w kolejce po książkę PanaLulkowego autorstwa ?????
hartje
„Umówilismy sie na sobote w przed Ermitazem, czyli bylym Palacem Zimowym. Lazilismy kilka godzin. Czytalem jej napisy, tlumaczylem na angielski. Zrobilo sie glodno wiec poszlismy cos zjesc. Nic wytwornego ale z obsluga. Mialem grosz, zaplacilem. Bez napiwku. Potem lody na ulicy w calkiem juz zimny wrzesien i odprowadzilam ja do domu. Umowa na nastepna sobote. Policzylem kase. Jeszcze raz starczy mysle. Ermitaz jest ogromny. Dalo sie zobaczyc znowu tylko kawaleczek. Podobna procedura i kasa pusta a do pierwszego daleko.
W nastepna sobote juz nie telefonowalem. Nagle wiadomosc z portierni. Mam natychmiast zatelefonowac pod podany numer. Jakas panienka chce ze mna mówic ale bardzo slabo mówi po rosyjsku. Telefon Chandry, Dzwonie. Pelna troski pyta, czy cos sie stalo. Nic specjalnego odpowiadam. Mozemy sie spotkac. Zapomnialem o kasie. Mozemy. Za pól godziny. Znowu wlóczega po muzeum a potem mówie, ze na obiad to nie moge pójsc, bo po proetu nie mam pieniedzy. Wziela moj adres i rozstalismy sie. Wieczorem siedze sam w pokoju bo mój kolega ,znany lamacz damskich serc w drodze. Nagle pukanie do drzwi. We dzwiach stoi Chandr i pyta czy moze wejsc. Naturalnie. Siadla za stolem, popatrzala na mnie tym swoimi czarnymi slipiami i zaczela przesluchanie. Sadzila, ze ta cala suma jaka pobralem w banku jest na moje miesieczne wydatki. Przyznalem sie do wszystkiego. Nie bylo sensu klamac a ona po prostu powiedziala, ze przygotowala w domu kolacje i mnie zaprasza. Nie odmówilem. Glodny bylem poza tym jak piorun. Miala wynajeta garsoniere niedaleko tego teatru i szkoly. Ojciec byl wysokim urzednikiem indyjskiej ambasady i stac go bylo na finansowanie córki. Jedzenie bylo wysmienite. Hinduskie ze stanu Madras gdzie jest bardzo goraco. A potem bylo dwoje mlodych ludzi. Ona byla nieprawdopodobnie praktyczna osoba. Zaproponowala mi, zebym ja ja uczyl rosyjskiego bo jej jest niewygodnie z tym angielskim i czuje sie czasami zagubiona. Juz nie mialem zadnych oporów. Soboty byla naszym dniem muzealnym przed a teatralnym po poludniu. Robilem ten dyplom w pospiechu, dorabialem na boku robiac dyplom takiemu którego stac bylo na wynajecie murzyna. On mial temat okret podwodny z napedem atomowy. Zdolny byl chlopak tylko niesamowicie leniwy. Tez osobna historia. Trwalo tak do Sylwestra a ta moja czarnula zaprosila mnie do wspólnego balowania u jej gosposi. Zaznaczyla, ze to ona kupuje prezent. Ogarnalem sie jak moglem. Buty wyczyscilem szuwaksem, jeszcze wtedy istniejacy wlos na glowie przyczesalem ale kupilem mojej Chandrze prezent. Za wszystkie pieniadze jakie mialem. Kolega obiecal kredyt.
Od jej garsonie ry mialem juz klucz, sasiedzi chyba byli uprzedzeni i mnie tolerowali. Bylem wczesniej w jej mieszkaniu. Przyszla w ladnej teatralnej fryzurze i skromnym eleganckim kostiumie. Daleko nie bylo w centrum miasta. Zmarzniety snieg mozna byla spokjojnie spacerowac. Idziemy w kierunku gmachu Admiralicji i pod dom który z opowiadan znalem jako palac hrabiego Szeremietiewa. Nawet sie nie zdziwilem. Palac byl zamieniony na dom pisarzy i ktos mógl w nim mieszkac. Dzwonimy. Otwiera starsza pani. Pisze z rozmyslem Pani bo ona od pierwszego widoku wygladala na taka. To jest Maria. Ona prowadzi ten dom przedstawienie w jezyku angielskim. Maria prowadzi ten dom i przychodzi raz wygodniu robic u mnie porzadki, mówi Chandra. Od razu bylismy na ty ale dla celu poprawy znajomosci jezyka rosyjskiego u Chandry przeszlismy na rosyjski. Moja uczennica robila zadziwiajace postepy w tym jezyku. Maria mówila pieknya angielszczyzna. Idziem dalej a tu w sali balowej na srodku stoi stol zastawiona na cztery osoby. Ze swiecami. Zamurowalo mnie. Stól chyba barokowy. Zastawa wspaniala. Rozpakowalismy prezenty. Maria i ja dostalismy po kopercia. Druga koperta w moim zyciu a Maria kwiaty i cos do ubrania. Siadamy za stolem. Na dlugim stole Chandra i ja, w srodku Maria. Wziela w reke maly dzwoneczek i zadzwonila. Drzwi sie otwieraja i wchodzi autentyczny kamerdyner popychajac wózek. Maria jako Pani domu pierwsza, ja na koncu. To byl autentyczny kamerdyner jeszcze z domu hrabiego, jakims cudem sie uchowal. Sluzyl w Czerwonej Konnicy u Budionnego, potem zdobywal Berlin a teraz razem z Maria opiekuja sie tym domem. Przezyli razem wiele lat, dla niego bylo to czwarte nakrycie. Czulo sie, ze trzyma respekt. Serwowal do stolu a mysmy czekali aby i on spokojnie zjadl swoje.
Potem przeslismy do saloniku w którym kiedys grano w karty. Maria zapytala mnie o moja rodzine. Opowiedzialem co pamietalem z ojca opowiesci. Wysluchala mnie i powiedziala, ze to jest niemozliwe. Z mojej rodziny nikt sie nie uratowal. Powiedzialem, ze wiem na pewno. Uratowal sie przypadkiem mój ojciec i babcia Myszkiewicz. Potem byli w Charkowie gdzie on sprzedawal gazety, potem w Galicji, Cieszynie gdzie skonczyl szkole rolnicza. Nazwisko Myszkiewicz przekonalo ja. Do konca zylismy jak pod kloszem i opieka Marii a potem byl koniec roku akademickiego i rozstanie z Chandra. Z rozmyslem bez wymieniania adresów i postanowieniem, ze jedno nie bedzie nigdy staralo sie odszukac tego drugiego”
W imieniu Pana Lulka wklejam, moze tym razem przejdzie 🙂
Panie Lulku, dzieki za przyslanie dalszego ciagu i za pozdrowienia w imieniu Leny 🙄
Panie Lulku, wiem, dlaczego nie szlo! W Twoim tekscie zmienilam slowo „po..gnalismy sie” na „rozstalismy” i poooszlo 😯
zegnam
a teraz przeszlo 😯
Wychodzi na to, ze zegnac mozna, ale po..gnac to juz nie 😯
Niezawodna nemo, dzięki. 🙂 Opowieść wspaniała, ale proszę o uściślenie z tymi prezentami – kto dostał koperty, bo z tekstu wynika, że Pani Maria wzięła wszystko. Pięknych snów.
Wpisy poczytam potem, ale 8 schaboszczaków zostało pożarte. Sekret Babci Marysi. Nic Wam więcej nie powiem, Alsa wie.
I nawet ja zjadłam cały kotlet, zamiast zwyczajowe pół, bo więcej mi nie wchodzi!
Do tego mizeria zupełnie tu nieznana, oraz kapusta kiszona ze świeżo utartą marchwią, pieprz, łyżeczka cukru do smaku, oliwa z oliwek. Co do krupniku bis z wczoraj, wszyscy poprosili o dolewkę.
Osiem gramów weź bazylii
Zetrzyj w dłoni w jednej chwili
Posyp łeb swój startym ziołem
Potem wcieraj to z mozołem
By po roku oczekiwań
Ci wyrosła niezła grzywa…
zeen!
wody z bagna się opiłeś?! Dajcie odetchnąć po obiedzie, ledwie nadążam zbierać Wasze poezyje na sąsiednim blogu!
P.S. Ja tam dostałam do Jerza bratanicy „Provocative Woman” Elisabeth Arden, i się dzisiaj nimi spryskałam, ale już po tych wszystkich zatargach, i jak to Owczarek mówi, „sarpackach”
P.S.p.s. A jak najbardziej słać, ja wszystko zanotuję 🙂
No, do cholery, „Provocative Woman” do czegoś zobowiązuje ❗
zeen ! 🙂
Czy jabym ja wtarl, to tez by pomoglo ?
Chociaz czy ja tam wiem. Teraz zeby byc eleganckim, to wystarczy poprawic krawat i koniec. No i na fryzjerze oszczedniej.
Spokojnej nocy
Pan Lulek
O tej porze najlepiej robic inwenture poprzedniego dnia. Wczoraj bylem na sasiedniej dzialce zobaczyc co nowego i pojesc winogron.W tym miejscu prawdopodobnie nemo puka sie w glowe, jesli jej glowa jeszcze wystaje spod sniegu. A u nas nie tak. W ogródku u sasiadów jeszcze wisza winogrona. Lekko przemarzniete. Z takich winogron robi sie ciezkie slodkie czerwone wino tak zwane Spaetlese, czyli pózny zbiór. Kiedy juz zupelnie przemarzna to jest wino Eisbeeren. Sniezne Jagody. Ten rodzaj win lepiej jest robic ze slodkich, bialych odmian. Na przyklad Muskat Ottonel. Te pierwsze mozna prasowac w normalnych prasach srubowych uzywajac nowoczesnej technologii. Te drugie zmarzniete, tylko prasami tlokowymi o duzym nacisku. Prasa steka wtedy jak djabli i kapia tylko kropelki soku wingronowego. uzyskuje sie niewiele wina ale o niespotykanych wlasciwosciach, Bardzo slodkie, bardzo ciezkie i bardzo drogie. Pije sie na zakonczenie biesiady w malych kieliszkach 1 / 16 litr. Dobrze, zeby kieliszek byl plaski i mozna bylo reszte wylizac.
Zrobilem zatem skok do sasiadów na te pózne winogrona prosto z krzaka.
Robie takie skoki raz w tygodniu tak dlugo az sa grona na krzakach a skutek jest murowany. Po pól godzinie przemarsz wojsk i calkowite oczyszczenie od srodka. W takim staniie niezaleznie od liczby i rodzaju grzechów móglbym spokojnie przyjmowac komunie. Troche pojadlem i na wszelki wypadek wrócilem do domu. Oczekiwani zaczely sie spelniac i zmuszony bylem zajac odpowiednie miejsce w odpowiednim pomieszczeniu gdzie niema jeszcze ksiazki gosci honorowych. Poszly konie po betonie. Nagle telefon. Podciagnalem porcieta, podnosze sluchawke a tu Okon. Zza Wielkiej wody. Jak moglem ogarnalem sie i do plotkowania. Tematy szla jak to mówie równym porzadkiem. Jak toasty w Panu Tadeuszu. My tu gadamy az nagle ktos dzwoni do drzwi. Chwileczke, przepraszam Okonia, otwieram drzwi a w nich stoi Pan Burmistrz we wlasnej, swiezo wybranej osobie i Pani Przewodniczaca Komitetu Upiekszania Miasta i Turystyki. Przeprosilem Okonia i poprosilem o telefon za pól godziny. Goscie przyniesli nowy kalendarz na przyszly rok. Towarzystwo wydaje ten kalendarz raz na dwa lata. Tylko miejscowe motywy. Czlonkostwo polega na zaplaceniu dobrowolnej skladki w wysokosci 10 Euro rocznie. Kiedys o nich napisze osobno bo i temat ciekawy, jak mozna sie bawic we wlasne miejsce zamieszkania.
Przyjalem gosci czym chata bogata, czyli po kielichu wlasnego produktu. Burmistrz zdecydowal sie dalszy obchód robic na piechote. pani szefowa, dama dwu metrów dlugosci oswiadczyla, ze jak bedzie trzeba, to ona szefa moze do domu zaniesc na rekach. U mnie bylo tylko po kieliszeczku ale na calym osiedlu jest piec domów razy 7 mieszkan i w kazdym po kieliszeczku, to moze zebrac sie niezla miarka. Trudno przeciez odpuscic Burmistrza o suchej twarzy. Potem znowu Okon zatelefonowal i plotkowalismy ladny kawalek czasu. Okazuje sie, ze mamy wspolnych znajomych jeszcze sprzed laty i oczywiscie na zadnym z nich nie zostawilismy suchej nitki.
A wieczorem zatelefonowala Lena z Kanady i to dopiero byly pogaduszki.
Agituje jak moge, przyjedzie na Zjazd ale nie bezposrednio. Od poludnia Europy. Rozmowy jeszcze beda trwac
Agitator
Pan Lulek
No i tak z ryb zeszlo sie na telefoniczne pogaduszki. A ja siedze w pracy i cwicze cierpliwosc. Klient tak nagmatwal dokument, ze poprawki trwaja w niekonczonosc. A poprawki to najgorsze pod sloncem zajecie. Trzeba sie zabawiac w „Herloka Szolmsa” i lawirowac pomiedzy poplatanymi sciezkami mysli i sposobu pracy autora. Najczesciej sposobu nie ma i przygotowuja dokument jak potrafia. A ze potrafia niewiele – zgroza!
Prosze zyczyc mi cierpliwosci i wytrwalosci bo czuje iz za chwile ciepne komputer o glebe.
Pozdrawiam
Sfrustrowana
Echidna