Nauka dobrych manier: wersja gruzińska
Wybieram się do Gruzji. Będzie to oczywiście podróż w poszukiwaniu tamtejszych smaków. Mam jeszcze czas, bo zima nie jest najlepszą porą na wędrówki po Kaukazie. Czekając więc na wczesna wiosnę czytam o miejscach, które mam zamiar odwiedzić. Pierwszą lekturą jest wspaniala książka Wojciecha Materskiego „Gruzja”. Z niej uczę się długiej, burzliwej i fascynującej historii tego kraju. A druga, którą wertuję już po raz kolejny to książka Anny i Marcina Mellerów „Gaumardżos”. I to z rozdziału napisanego przez Anię zaczerpnąłem obfity cytat instruujący przyszłego biesiadnika o zasadach obowiązujących za gruzińskim stołem:
To, jak wygląda gruziński stół, zależy od tego, w której części kraju się znajduje lub też raczej z której części kraju pochodzi osoba przygotowująca stół. Marica jest z Megrelii, czyli z regionu, gdzie dba się o wszystkie drobiazgi, gdzie obejścia domów przypominają bardziej te w Austrii czy Bawarii niż te w Tbilisi, gdzie podczas posiłku nie jest ważne jedynie to, co jemy, ale również to, jak jemy i z czego jemy. Wszystko bowiem musi być przygotowane na sto procent normy. To również oznacza, że ci, którzy przybędą do domu megrelskiej gospodyni, od momentu wkroczenia na jej teren nie będą mogli nic robić poza siedzeniem i patrzeniem, jak ich ktoś obsługuje. Próba wyniesienia brudnego talerza do kuchni może skończyć się obrazą, a co najmniej głośnym ofuknięciem: „Cóż ty wyprawiasz, wracaj na miejsce!”.
Dla Megrelów stół to sztuka podawania. W przeciwieństwie na przykład do Swanów czy Adżarów, którym jest wszystko jedno, jak zostanie podane chaczapuri, bo przecież i tak zaraz zniknie, Megrelowie dbają o to, jak stół wygląda, o najdrobniejsze rzeczy, ot choćby o podstawki pod talerze, serwetki, równo ułożone sztućce. (…) Rolą gościa zaś jest w takiej sytuacji siedzieć cicho i nie wtrącać się, jesteśmy niczym małe bezwolne dzieci i tak mamy się zachowywać zgodnie z niepisanym protokołem gruzińskiej gościnności.
Jednym z najlepszych pretekstów do zrobienia supry jest dla Gruzinów spotkanie z człowiekiem, który przyjechał odwiedzić ich kraj, ich miasto, ich wieś. Być gospodarzem to narodowe hobby i ulubiona rozrywka Gruzinów. Górecki pisze: „Gruzini traktują gości jak dzieci”. Wspomniany już socjolog gruziński Merab Paczulia ma na to swoją teorię, którą zaprezentował nam podczas supry, jaką urządził na naszą cześć w jednej z tbiliskich restauracji: „Wszyscy myślicie, że my, Gruzini, jesteśmy tacy gościnni i wspaniali, bo chcemy wam, gościom, sprawić przyjemność. A to nieprawda. My chcemy sprawić przyjemność przede wszystkim sobie samym. Nas to bawi, nas to cieszy, nam to poprawia humor. Mógłbym użyć tu metafory pana, który prowadzi psa na smyczy. Wy, goście, jesteście tym psem, który biegnie przodem i cieszy się, hohoho, biegnę sobie z przodu, jestem taki ważny!, a my, gospodarze, jesteśmy tym panem, który was prowadzi na smyczy i kieruje każdym waszym krokiem”.
„Jedziecie do Gruzji? A czy tam nie jest niebezpiecznie?” – oto najczęściej zadawane pytanie o Gruzję. Oj, jest niebezpiecznie. Naprawdę. Niebezpiecznie jest iść przez ten kraj i robić pamiątkowe fotografie przydrożnych domów albo drzew. Zawsze bowiem można trafić na gościnnego Gruzina, a wtedy sprawy mogą potoczyć się własnym niespodziewanym torem. Spotkaliśmy Wissariona, lat 50 z kawałkiem, głowa jak piłka, brzuch jak piłka lekarska. Wissarion mieszkał w jednym z tych prześlicznych drewnianych tbiliskich domów, nadgryzionych zębem czasu i przez korniki. Dom ten postanowił sfotografować Marcin i gdy przymierzał się do zdjęć, zza węgła wynurzył się Wisssarion i na wieść, że jesteśmy z Polski, natychmiast zaproponował, abyśmy spróbowali koniecznie wina, jakie ma w swojej marani, czyli piwnicy. I już miał nas na swojej smyczy. Weszliśmy grzecznie po schodkach do wnętrza drewnianej willi, Wissarion pognał do marani, skąd przyniósł zakurzone butelki. Przywołał żonę, na oko o połowę od niego młodszą, która trzymając na jednej ręce niemowlę, poczęła przygotowywać stół, przy?nosząc orzechy, owoce, bakłażany, ser, chleb, ukraińskie czekoladki z likierem wiśniowym, a nawet smutno wyglądający świński ryjek. Mieszkanie składające się z kilku pokoi zajęte było przez Wissarionów, ich pomocnika, który miał długi zagięty pazur na małym palcu lewej ręki, jakby stworzony do tego, by nim sobie grzebać a to w nosie, a to w uchu, dziecka domagającego się banana ( „Dziecku banan szkodzi, nie dawać mu banana”, zarządził Wissarion), pojonego winkiem („Patrzcie, jak ciągnie”, mówił z dumą ojciec) oraz jakiejś leżącej w sąsiednim pokoju na łożu bliżej niezidentyfikowanej młodej kobiety, którą początkowo wzięłam za umierającą matkę naszego gospodarza. Widziany przez nas po raz pierwszy w życiu Wissarion nalewał od serca, wino z zakurzonych butelek smakowało świetnie, dziecko przewędrowało niepostrzeżenie z kolan ojca na moje i tam już zostało do końca wizyty, szponiasty łupał orzechy, żona siedząca przy łóżku chorej posyłała nam uśmiechy, Wissarion obierał wielkim nożem jabłka i podawał nam kawałki, wznosił długie toasty za „lubow” i za „drużbu”, „za Polszu i za Gruziju”. Życie było piękne, widok coraz bardziej się zamazywał, język rosyjski, którym mówiliśmy, stawał się coraz bardziej poetycki, a opuszczenie tego domostwa wydawało się coraz bardziej niemożliwe. Dużo później, po długich negocjacjach i wielu ostatnich kieliszkach, chwiejąc się na nogach, wyszliśmy wycałowani przez całą rodzinę ogołoconą z zapasów wina, dzierżąc w rękach ceramiczną stągiew – Wissarion bowiem hobbystycznie parał się garncarstwem.
Zwykle dużo łatwiej idzie opanowanie sztuki bycia zapraszanym do stołu niż wychodzenia z supry. Z tym chyba trzeba się urodzić. Idąc przez miasto, zaśmiewając się z siebie samych i naszego stanu, wpadliśmy prosto na wielki plakat przedstawiający najsłynniejszy obraz Pirosmaniego, malarza, który niczym nasz Nikifor, malował jak potrafił, a po śmierci zyskał wielką sławę. Uczta w pergoli to dzieło, którego reprodukcje w Gruzji znajdziecie wszędzie. Obraz, na którym trzej mężczyźni siedzą za zastawionym stołem, to symbol tego kraju, taki jak naszego Bitwa pod Grunwaldem. Przyznajmy uczciwie, że wspaniała jest kultura, która na swoich najważniejszych obrazach umieszcza nie pola bitew, nie zwłoki rycerskie i połamane chorągwie, ale ucztę, ludzi, którzy są szczęśliwi, wino i jedzenie. I psa. Tego popołudnia, wracając z uczty u nieznanego mi i nigdy więcej już niespotkanego Wissariona, czułam się, jakbym właśnie wyszła z tego płótna. Wolę wychodzić z Uczty w pergoli niż z Bitwy pod Grunwaldem.
I tyle byłoby pierwszej, acz nie ostatniej, lekcji gruzińskiego savoir vivre’u.
Komentarze
Dzień dobry z zapłakanego deszczem Poznania. Wieje, leje, ciemno. Pies rano zaparł się przy wyjściu z bloku wszystkimi łapkami i pomaszerował spać do koszyka.
Gruzja latami mnie pasjonowała. Zawsze tam chciałam pojechać. Zaczęło się od tego, że ukochaną książką mojego późniejszego dzieciństwa, był „Wielki Mouravi” Antonowskiej, czyli opis drogi życiowej Georga Saakaszwilego – wielkiego dowódcy z XVIw. Jest to wielotomowe „dzieło”, do którego (fragmentu, bo I tomu) wróciłam kilka lat temu i okazało się ramotą nie do czytania. Niemniej nauczyłam się z niego wiele i o Gruzji i o Turcji Abbasydów i o Persji i o drodze, którą tam wchodziła już wtedy Rosja (na wyraźną i rzeczywistą prośbę domu panującego w Gruzji – ta sama wiara, ochronią ich przed kolejnymi falami podboju). Jak się skończyło, wszyscy wiemy. Zresztą z wyjątkiem Rosjan żadne inne mocarstwo nie sadowiło się w Gruzji personalnie: podbili, brali trybut, kazali sobie przysyłać daniny i wojowników, w razie nieposłuszeństwa wysyłali korpus ekspedycyjny, który grabił, palił i mordował dotąd, aż Gruzini nie zebrali trybutu i da capo al fine. Te wojny górskie toczyły się ze zmiennym szczęściem – i podobnie, jak Afganistanu, żaden najeźdźca nigdy nie podbił Gruzji do końca. Wojenna droga gruzińska, rodzima dynastia, która panowała nieprzerwanie 2,5 tysiąca lat – do 1918r (Gruzja ma historycznie udokumentowaną przeszłość liczącą sobie 4 tysiąclecia) a przy tym wszystkim są to cztery narodowości skłócone, walczące, sprzymierzające się z wrogami przeciwko pobratymcom – nic nowego. Tak było w czasach Rustawelego i tak jest dzisiaj. Nikt, kto ma interesy na stepach Powołża i w basenie m. Czarnego, nie może ominąć Gruzji – rygluje drogę, a jednocześnie jest niemal atawistyczna – jak przypomnienie państw plemiennych i nie całkiem poważnie traktowana. Jedź Szefie nasz, pij wino i słuchaj opowieści – zobacz jak kształtowała się nasza kultura kilka tysięcy lat temu. Tam się to dzieje bez przerwy.
Errata – żenujący błąd w ważnym nazwisku : Georg Saakadze, nie Saakaszwili – zresztą Gruzja, podobnie jak Skandynawia ma niewiele nazwisk i one się powtarzają.
MAGDALENO,
zapowiadałaś na początek tego roku flirt z medycyną 😎
Życzę Ci zatem, żebyś w jego efekcie była zdrowa, piękna i szczęśliwa.
Ponadto życzę Ci żebyś nigdy nie utraciła tej wrażliwości i odwagi, których przykłady dawałaś niejednokrotnie na blogu, a które tak bardzo w Tobie cenię 🙂
Ściskam ciepło i serdecznie na okoliczność udania się w wiadome miejsce. Że o kciukach nie wspomnę. Nie daj się 😆 😉
O Gruzji i manierach, nie tylko gruzińskich, po powrocie z pracy, jeżeli jeszcze będę miała siłę.
Pogoda 👿 👿 👿
Miłego dnia, mimo wszystko 🙂
Dzień dobry 🙂
Niech ten flirt trwa krótko, pozostawi bezbolesne wspomnienia, a strony niech rozstaną się w przyjaźni i na długo. Kciuki Magdaleno 🙂
Magdalenie – cierpliwości do chorowania i szybkiego powrotu do formy.
Pan Piotr zacytował szerokim gestem wrażenia, które są w Gruzji nie do ominięcia. Do gościnności gospodarzy trzeba się dobrze przygotować. Na obrazie z pergolą przy stole siedzą sami mężczyźni i to jest reguła chyba święta. Ale dopuszcza się wyjątek – gość w towarzystwie kobiety. Kobieta towarzysząca gościowi ma prawo zasiąść do stołu. Ma też prawo do mniejszego kieliszka, a to prawo należy wykorzystac bezwzględnie. Gość płci męskiej też może pertraktować w sprawie mniejszego kieliszka. Argument zdrowotny, nawet fałszywy, może być wzięty pod uwage, a to może decydowac o rezultacie całej gościny. Gday zgodzimy się na duży kielich, już po nas.
To co piszę, odnosi się do doświadczeń sprzed 45 lat. Od tego czasu może coś się zmieniło, np. w kwestii zasiadania kobiet przy stole. Ale w sprawie robienia użytku z kieliszków na pewno nie. Oczywiście chodzi też o lampki do wina, ale w tym charakterze występują też półlitrowe szklanice, a ich częste napełnianie po brzegi jest uświęconym rytuałem. Pić trzeba do dna. Żadne tłumaczenie, że jest się sommellierem i wie się lepiej, do jakiej linii należy napełniać i w jaki sposób pić, nie będą skuteczne, a do tego będą obrazą gospodarza.
Co do jedzenia, warto być goszczonym przez Gruzinów. Przyprawiają dość ostro, ale potrafią to robić smakowicie. To, co można było kiedyś spotkac w miejscowych restauracjach, nijak się nie ma do domowej kuchni gruzińskiej. Teraz może i w restauracjach można dobrze zjeść, tego nie wiem.
Trudno było podbić Kaukaz, bo to po pierwsze góry, po drugie wybuchowa mieszanka etniczna i wyznaniowa. Od poczatku XIX w Rosja starała się te ziemie opanować wygrywając miejscowe animozje. Tworzyła mniej lub bardziej marionetkowe twory państwowe. Trochę możemy poczytać o tych ziemiach u Lermontowa, który prawie całe swoje dorosłe życie spędził na kaukaskim zesłaniu. Tam też zginął w pojedynku sprowokowanym przez policyjnych agentów. W swoim wierszu „Śmierć poety” opisał śmierć Puszkina ale i własną. Wpływy Byrona współgrały z wolnościowymi przekonaniami Lermontowa, więc w swojej twórczości sympatyzował wyraźnie z ludami Kaukazu. Pogib poet, niewolnik czesti, pał okliewietannyj mołwoj. Z swincom w grudi i żażdoj miesti, pakinuw gordoj galowoj. Piszę raz fonetycznie, raz nie, darujcie.
Ciekawe, że rosyjscy poeci wysławiający wolność tak dobrze rozumieli ludy Kaukazu, natomiast mieli zero tolerancji dla polskich ruchów wolnościowych.
dzień dobry …
Marek szczęśliwie cały wrócił do domu … chociaż podziębiony stawił się na spotkanie z przyjaciółmi … 🙂
Zgago kuruj się bo nam tu brak Twoich wpisów …
Magdaleno przesyłam dobre myśli …
dziś idę na wyżerkę imieninową .. na moje zamówienie będzie tatar i żeberka …
mało wiem o jedzeniu i historii Gruzji .. poczytam komentarze z ciekawością … 🙂
Magdaleno-skoro cały blog będzie trzymał kciuki to na pewno będzie wszystko dobrze !
Zgago-zdrowia !
Jolinku-skoro Ty mało wiesz i ja mało wiem o historii i o kuchni gruzińskiej,to już mamy dobry pretekst,by spotkać się w gruzińskiej restauracji 😀 Myślę,że będą inni chętni,by do nas dołączyć 😉
http://www.gaumarjos.pl/index.php?p=7
Sami widzicie,że ten Ursynów,to świetna dzielnica.Gruzińskie jedzenie
też mamy za płotem.
Oczywiście Danusiu, ja też jestem chętna. Już nawet dopisałam restaurację do zakładek, żeby szybko ją odnaleźć 😀
Już nie pada, wieje nieco mniej, poszliśmy z Radziem na pierwszy spacer! Mimo tego, że powietrze rześkie, chłodne, deszcz oczyścił z pyłów, oddycha się trudno, z wysiłkiem. Muszę odpocząć, położyć się na kwadrans, a kiedy wstanę, psiak będzie chciał wyjść ale nie ma głupich. Do 16.00 szlaban.+
Ciekawe są te obyczaje gruzińskie, ale ci, którzy się tam wybierają, raczej wiedzą, czego mogą się spodziewać. W każdym razie powinni…
Jolinku,
podzielam/ niestety/ twoją opinię o filmie ” Tatarak”. Wspaniała gra aktorska, ale dla mnie film jest niespójny.
Jutro wybieram się na ” Sherlocka Holmesa”, bo już zatęskniłam za kinem. Pierwszej części nie widziałam, ale to chyba nie będzie przeszkodą. Ciekawa jestem, jak teraz przedstawia się tego detektywa.
Małgosiu-kuję żelazo póki gorące 🙂
Rozesłałam stosowną pocztę. A czy naszemu Gospodarzowi degustacja gruzińskiej kuchni na Ursynowie nie wydaje się nęcąca ?
Owszem. Muszę się dokształcać. Ale wszystko zależy od terminu.
Na pewno gra aktorska jest bardzo dobra. Ten film według mnie bardziej wciąga niż proza Iwaszkiewicza, w której zawsze czegoś mi brakowało, choć na pewno nie kunsztu literackiego. To pisanie dla mnie trochę zimne pomimo opisywania spraw często bardzo emocjonalnych. Ten chłód czuć też w filmie, ale filmu za to nie winię, bo bardzo dobrze nastrój książki oddaje. Może to nie chłód a dystans. Nie wiem.
Piotrze-pierwszy,wstępnie rozważany termin to 21 stycznia.
Witam Szampaństwo!
Pada śnieg, piękne, wielkie płatki, przypomniała mi się piosenka Ireny Santor, dawna, zapamiętana z dzieciństwa „pada śnieg, mkną płatki jak motyle…pada śnieg, leciutki niby (tu zapomniałam), podaj dłoń w tę cichą, jasną chwilę…wszystko zło przysypie biały śnieg…”
Magdaleno,
będzie dobrze. Jak blogowisko wzięło się za wspieranie – inaczej nie może być, tylko lepiej!
Świadomość, że ktoś o nas myśli w takiej paskudnej chwili wzmacnia ducha. My nie żartujemy, naprawdę tsimamy* kciuki i wspieramy najlepszymi myślami! No to tsim się!
*prawa autorskie Zgagi 🙂
Magdaleno, mam przecież obiecana podróż, podczas której Ty dzierżysz w rękach kierownicę. A wiem, że dotrzymujesz słowa. Trzymam Cię więc za słowo.
Magdalena jest juz „po”, to bylo wczoraj.
Danuśka do poczty zajrzę wieczorem … jestem chętna ale od 14 do 22 stycznia jestem w Szczyrku na feriach z Amelką …
A u nas przechodzą kolejne fale ciężkiego zachmurzenia, opadów, a po godzinie otwiera się w chmurach okno intensywnie niebieskie i chmury po brzegach różowieją – w tej chwili mam za oknem taki widok. I właśnie wpadłam w panikę – dowiedziałam się, że jutro sklepy zamknięte (?) a ja nie kupiłam na jutro ani pieczywa, ani jedzenia dla psa. Muszę się ubrać, zabrać wychowańca i pójść po zakupy. Ja się tak nie bawię, żebym była znienacka zaskakiwana.
Stanisławie,
ja mam na odwyrtkę. Bardzo cenię Iwaszkiewicza. Pierwsze co przeczytałam, będąc malolatem zresztą ledwie co, to było „Kochankowie z Marony”.
„Sława i chwała” – znakomita epopea. I można by wymieniać…ale to sprawa gustu. Do mnie Iwaszkiewicz trafiał swoim piórem prosto w serce. Wtedy. Teraz nie wiem, bo nie mam u siebie jego książek, ale pamiętam.
Alicja juz na nogach? W ramach porzadkow noworocznych oraz po Twoim wspomnieniu goscinnosci min. u mnie w Berlinie, pamietajac tez Twoje przyjecie powinowatych mojego dziecka, pragne Cie przeprosic za niemile slowa w ubieglym roku. I nikt Cie tu nie ma za „wiesniaka”, oszalalas chyba!
Dorotol,
zapomnijmy i podejmijmy z powrotem nasze dobre kontakty.
To lubie! Tak trzymac!!!!
Dorotol, Alicjo, ufff, nareszcie, „tak trzymajcie i do przodu – Alleluja”. 😆 😆
Jawohl!
O, jak ładnie 🙂
Powiem Wam, że jak dzisiaj rano doczytałam wczorajszy nocny urobek blogowy, to mi już całkiem pióra opadły 🙁
Nie zakładam złej intencji Blogowiczów. Martwią mnie te kolejne wojny o nic. Najwyraźniej jest jakiś błąd we wzajemnej komunikacji.
Dopiero wróciłam z pracy i jestem bardzo zmęczona. Miałam naprawdę trudny dzień. Nie mam siły na żaden wysiłek umysłowy.
Niemniej noszę się z zamiarem przygotowania wpisu z takimi podstawowymi regułami, nie przeze mnie wymyślonymi, dotyczącymi uważnego słuchania, wyrażania opinii, przyjmowania krtytyki.
Kto nie zechce tego czytać, ten nie przeczyta. Kto zechce może przeczytać i być może choć kilka osób uzna to za przydatne.
Padam 😉
Właśnie zawitał u mnie Andrea!
Dobry wieczór wszystkim.
Andrea wykorzystał niedbale przymknięte drzwi na balkon, wepchnęł te bez trudu, poderwał wszelkie możliwe papierzyska z biurka, błysnęł groźnie i zagrzmiał złowrogo.
Andrea, to miłościwie nam panujący orkan, bo tak go nazwali nasi synoptycy.
Miałem dziś właściwie pomagać mojej miłej przy obchodzeniu ósmego roku jej sklepiku, ale przy tej pogodzie sama da sobie radę, bo kto tam przyjdzie.
Do Gruzji się nie wybieram ale chętnie posłucham i podpatrzę, jak będzie co oglądać.
No, to dokonało się! Na moje skołatane serce polał się miód. Alicja i Dorotol w komitywie! Żeby tak jeszcze… ale to chyba niemożliwe.
Jeszcze gwoli wyjaśnienia zdjęć Sylwestrowych. Moje tańce w laczkach były wymuszone wcześniejszymi „zaślubinami” z oceanem (po kolana) Buty się suszyły a ja się wstydziłem. Nie wstydziłem się natomiast stroju. Kanony mody, szczególnie w małych polskich miasteczkach, różnią się nieco od zwyczajów w innych krajach. Jerzor też nie gustuje w stylu „wypomadowany parikmacher”
Nawet arbiter elegantiarum, czyli Nowy, wystąpił bez krawata !
Kapitanie Cichalu, 😆 😆 😆
Wczoraj nad tutejszym kanałem spacerowała matka z trzymiesięcznym dzieckiem w wózku i czterolatkiem przy rączce. Nagle musiała puścić wózek, bo czterolatek domagał się pełni uwagi. Wiatr porwał nieprzyhamowany wózek, który nabrał zaraz takiej szybkości, że ona nie mogła go dogonić. Po chwili wózek dojechał do krawędzi i się przewrócił, a małe dziecko wpadło do kanału. Matka wskoczyła naturalnie zaraz do wody i wyciągnęła dziecko, nim mu się coś stało. Inni pomogli matce z dzieckiem wyjść z wody ale zaczęło sie, co dziś nieuchronne – szpital, badania obojga i nieodzowne wszczęcie kroków i oskarżenie, o niedopełnienie obowiązków wobec podopiecznych.
Pepegorze, bardzo współczuję tej matce, nie dość, że przeżyła taką traumę, to teraz ją zmieli bezduszna urzędnicza maszyna.
Nigdy jeszcze nie miałam okazji spróbować gruzińskiej kuchni. Koleżanki warszawianki spróbują i opiszą 🙂 Za oknem deszcz i silny wiatr. Przyjemnie pomyśleć o słonecznej Gruzji.
Też to Zgago tak widzę. Tu jest takie przysłowie w tym sensie:
Jak kto ma szkodę, to o kpiny już nie musi zadbać!
Cieszmy się zgodą, Jotko: Formułuj!
Jotka,
jesteś psychologiem , to wiesz, że ciężko odpuśćić, ciężko się pogodzić. Mogłyśmy to z Dorotolem załatwić wcześniej, ale „nie było okazji”.
Ludzie ogólnie rzecz biorąc – są głupie, mimo, że stosownie stare 😉
Mądre dziewczynki.
Kupiłam co trzeba, zdążyłam upiec kuraka w piekarniku zanim Młoda wróciła ze szkoły, właśnie zjadłyśmy obiadokolację. Teraz Młoda pójdzie odrobić psi wybieg i pójdzie spać – do jutra. Odeśpi ostatnie dwie noce zawalone totalnie. Dzwoniła Żaba pytając, czy może stałam w kolejce w aptece – nie stałam, nie mam takiej potrzeby i nie rozumiem tych, którzy masowo kupują leki. Na to Żaba przypomniała, jak to w ramach rozrywek młodzieżowych organizowała w Supersamie warszawskim panikę wojenną. Zabawiała się tak z poznaną na Zjeździe 2 lata temu p. Halinką – dziś wybitną znawczynią języka i literatury perskiej, tłumaczki, wykładowcy itp. Otóż panie dwie wpadały do sklepu, każda brała koszyk, ładowały po czubek jedna cukrem, druga mąką i zupełnie głośno (ale półgębkiem) naradzały się, czy czasem nie trzeba będzie obrócić jeszcze raz. Zanim skończyły naradę, kilkanaście osób pospiesznie ładowało do swoich zakupów mąkę i cukier. Dziewczyny miały ubaw i szukały ustronnego kąta bez dozoru personelu sklepu, aby porzucić swoje koszyki.
A skoro o Gruzji…moje ulubione duo
http://www.youtube.com/watch?v=GEaU2RIvEY0&feature=related
Alicja, wyprzedziłaś mnie o pierwś!!!
Swoją drogą hasło „Alleluja”, odzew „Jawohl” – bezcenne!
mnie drazy, czy syrenka, to SErenka?
poza tym gwalt ulicy mnie pzeraza, codziennosc mnie gnebi i chetnie bym okryl plaszczem jakas panienke z pomnika, bo wlasnie akurat pada deszcz, rymuje sie leszcz, ale nie wiem, czy przystaje do Gruzji?
Teee, Sławek, jakbyś się przereformował i zechciał okryć zgnębioną starszą panią, to czekam!
Nisiu,
wpuszczonam w te tam klimaty, samo się narzuciło 🙂
Na tę pogodę wysiadły mi kolana – obydwa/ O klęczeniu nie ma mowy, więc na groch mnie proszę nie skazywać. Także siadam i wstaję z wielkim trudem. Ma ktoś na to jakąś radę? Maść jakąś mam, naproksen mam, nie mam skóry węgorza.
Wszyscy wracamy pod maczugę…
http://www.youtube.com/watch?v=o2bWJrC2uOw&feature=related
Alicjo,
wiem, oj wiem 🙁
Przyznać się do własnego błędu, przeprosić … boli nasze ego, bardzo boli. Wybaczyć? Trudno się rozstać a męczeńskim nimbem i poczuciem wyższości w stosunku do obrażającego. Wszyscy tak mamy. Niestety czy stety. Nie wiem. Ale może dlatego, te właśnie umiejętności są wyznacznikiem naszego człowieczeństwa. Jak próba złota, karat diamentu.
Jest takie powiedzenie człowiek całe życie się uczy i głupi umiera. I jest to jedna prawda na nasz temat. Ale jest też inne powiedzenie nawet papier toaletowy wie, że aby być przydatnym, trzeba się rozwijać.
Rozwijać, czyli uczyć się, zmieniać, podejmowac kolejne próby i wyzwania …
Oczywiście jesteśmy wolni i możemy to robić, albo nie … sami decydujemy z czym/kim jest nam po drodze …
I rzecz jasna musimy pamiętać, że nie ma czegoś takiego, jak darmowy lunch …
My decydujemy. Piękne to i trudne 🙂
Przepraszam, ale nic a nic nie rozumiem 🙂
Biada temu, kto uciekł – biada również temu, kto nie uciekł (gruzińskie)
Gałmardzius Placku
Nie mam pojecia co to znaczy Cichalu – pomóż 🙂
Korzystając z nieobecności Ewy użyłem błękitnego noża. Mi nie pozwala.
Ostry jak dowcip Nisi! Dostała go od Nowego w Nowy Rok. Tzn nie dostała, bo podobno ostrych rzeczy się nie darowuje, ja zapłaciłem 1 centa (słownie jednego) Monkey bussiness! Zapłaciłem i nic z tego nie mam (chyba, że po cichu…)
W tamtym roku ja dostałem urokliwą drapaczkę do pleców od Magdaleny. Tam nie można powiedzieć, że coś się podoba, bo odrazu dają!
Placku,
dziękuje za wywiad z Mrożkiem 🙂
Nie przejmuj się nierozumieniem. Jezeli będzie Ci potrzebne, samo przyjdzie;)
Ale to akurat dobrze wiesz 🙂
Nostalgicznie mnie wzięło…
http://www.youtube.com/watch?NR=1&feature=endscreen&v=fYsI1YXmzNU
Wyrafinowana wersja, bo Andrzej Z. był kompozytorem muzyki, a poza tym ja kocham Zielińskich. O tem potem.
http://www.youtube.com/watch?v=GZGyTonB2U4&feature=related
Cichal,
dla mnie ten nóż kolorystycznie ma fioletowy wydźwięk. A mówiłam Ci – nie dotykać, bo to zwyczajna brzytwa, próbowałam!
Zamiaruję sobie taki kupić, ale z drugiej strony…mam osełkę i noże, które dobrze znam. Ten kupię – one się obrażą, że ich nie używam. Jak mi będzie po drodze, pewnie kupię, na razie niech moje noże czują się pewnie i jak u siebie w domu 🙂
Gałmardzius, gałmardzius – może to gruzińskie, ale jak samo ma przyjść, pozostaje mi uzbroić się w cierpliwość.
I nic. Rozbrajam się 🙂
Tak naprawdę głupio mi jest, bo nie miałem odwagi poradzić Pyrze kompresów z parafiny. Pamiętam je z dzieciństwa. Pomagały na moje kolana pewnie dlatego, że były gorącymi dowodami miłości.
Skaldowie to zespół, którego nie da się zaklasyfikować pod żadną muzykę. Barokowi tacy. Doskonałe teksty, piękna muzyka, no ale czego się spodziewać po dwóch braciach – doskonale wykształconych muzykach, i współpracy tekstowej z Agnieszką.
http://www.youtube.com/watch?v=s6qRrvv0uWA
Powyższy sznureczek to tak kulinarnie…rodzynki, migdały…te rzeczy. A w żółtych płomieniach liści, poza borzozą, dopalającą się ślicznie, gęsi już dawno po wyroku…
Pewnie w to było w Wielkopolsce 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=WBCBgewTZ1Q
Alicjo. Zapomniałaś o Leszku Moczulskim, krakowskim poecie, którego teksty były w wiekszości nagradzanych utworów. Jako Krakus muszę swoich bronić!
Zrobi ktos zdjecie albo poda link, potrzebny mnie jest nowy noz i nietepy.
pepegor,
dziękuję za zachętę do „formułowania” 🙂
do 18:49 faktycznie gotowa byłam to zrobić. Po 18:49 uznałam, że to nie ma najmniejszego sensu 🙁
Wszystkiego dobrego. Dobranoc 🙂
Cichal,
Leszek to mistrz nad mistrze, takich nie sieją już teraz 🙁
Ja Krakuska po sercu!
O nożach niech się wypowie Nowy – ja starałam się zapamiętać nazwę, ale natychmiast zapomniałam 🙄
Kapkę muzyki mojej ulubionej (uwaga, blues!)
http://www.youtube.com/watch?v=9oz66xHeaaM&feature=related
A może takie rodzynki z migdałami?
Numer 10 proszę se kliknąć, kto tam chce.
http://chomikuj.pl/miltonia/Muzyka/Leopold+Koz*c5*82owski/Rodzynki+z+migda*c5*82ami
Cichalino, ażem popadła w jakieś żenua, bo nie wiem, czy z tym dowcipem to dobrze, czy źle…
Dobrze byłoby się razem napić trunku kongregacyjnego i powyjaśniać wszystkie wątpliwości…
Niewątpliwie u mnie w domu akceptuje się zarówno smokingi, jak i przydeptane kapcie. Zawartość się liczy. Ubieraj się zatem w ciepły szlafrok, bierz Ewę, Alicję z Jerzorem, Nowego ze wszystkim i przyjeżdżajcie. Trochę buteleczek mi zostało z ppoprzednich gości…
O, jakieś gupoty się wyświetlają.
A teraz?
http://chomikuj.pl/miltonia/Muzyka/Leopold+Koz*c5*82owski/Rodzynki+z+migda*c5*82ami
Wrrr…
http://chomikuj.pl/miltonia/Muzyka/Leopold+Koz*c5*82owski/Rodzynki+z+migda*c5*82ami
Jedyna metoda na odsłuchanie rodzynek z migdałami: skopiować adres. Klikanie nic nie daje.
Na nożu są następujące inskrypcje:
KAI PureKomachi 2
HIGH CARBON STAINLESS STEEL
Masz rację Alicjo. Kolor raczej fioletowy
Nisia,
nas masz jak w banku wczesnowrześniowo, bo pewnie znowu Hamburg, a Szczecin po drodze. Jerzor stęsknił się za Tobą i ma mi za złe, że w ubiegłym roku …i tak dalej. A mówiłam – jechać ze mną?! Mówiłam. MÓWIŁAM!!!
Bynajmniej nie żartem.
Teraz też namawiam na St.Malo i Kadyks, ale on tego nie czuje. Jego to nie bierze. Żagle i takietam to nie jego bajka.
No to niech siedzi w domu i kwiatki podlewa, ewentualnie zarabia jakieś pieniądze w wolnych chwilach 🙄
Od Nowego dostałam książkę „Knot Book for boats”.
Hihihi…
Ja w poprzednim życiu byłam żeglarą, założę się!
http://www.youtube.com/watch?v=G4Lyhs9vbiY&feature=related
dzień dobry …
a może coś gruzińskiego pogotujemy …
http://licencjanagotowanie.blox.pl/strony/kuchniagruzinska.html
Dzień dobry wszystkim od „połamańca”
Jolinku – bardzo podobają mi się chaczapuri – kiedyś zrobię. Dzisiaj na obiad łosoś pieczony w pergaminie ew. jest porcja kurczaka od wczoraj – tylko jedna, niestety i ulubiona ostatnio nasza sałatka – sałata (obojętnie która) w małych kawałkach zmieszana z drobno pokrojonym szczypiorem i paseczkami śliwek w occie (a’la Żaba) + trochę majonezu – podawać po godzinie od wymieszania – z przypraw tylko pieprz i nieco soli.
Pyro mnie pomaga na chore kolana taka sztuczka: rozpuszczam tabletkę altacetu wg przepisu, nasączam tym gazę, zawijam kolano gazą i na to zawijam ręcznik by ciepło było i śpię z tym .. z reguły po jednej lub dwóch nocach kolana mają się lepiej ..
Jolinku – spróbuję wieczorem.
Witam. 😀 Mnie przywitały (za oknem) malutkie placki białego. Zastanawiam się, czy jednak nie wolę starej, poczciwej, ostrej zimy. 😉
Widzę, że ciemną nocką na blogu „latały” ostre noże a ja znalazłam z rana coś ciepłego, okrąglutkiego i pysznego :
http://wyborcza.pl/1,76842,10886840,Marta_Gessler_kreci_bule.html
Na choróbska najlepszym lekarstwem – oprócz dobrych myśli serdecznych ludzi – jest porządny, grubaśny kotlet schabowy. 😆 Wczoraj dostałam pypcia na ogromny kotlet schabowy ( z wielką kością do obgryzania), tradycyjnie panierowany. Na patelni ledwo się mieścił, zajął prawie cały talerz, kartofle tylko dla przyzwoitości a brukselka musiała wyemigrować samotnie do miseczki. Rety, ale się objadłam 😯 a byłam przekonana, że połowa zostanie mi na dzisiaj. Nic z tego, wszystko zjadłam a kostkę obgryzłam do czysta.
Ze 2 lata mi się nie zdarzyło, żebym dała radę takiej porcji. Nieziemska pycha. 🙄
Pyreńko, kolana lubią ciepło, wypróbuj sposób Jolinka, nawet od razu a opakuj okład w jakiś stary, ciepły szalik. Tsimam*.
Życzę wszystkim udanego święta. 😆
* „tsimam” jest autorstwa Tirliporka i Krysi z „Ziela na kraterze” Melchiora Wańkowicza. Tak jak i urżnięcie się „na biedronkę” a także „ćwok sześćdziesięciosześciowy”. Uwielbiałam i uwielbiam tę książkę. Całe szczęście, że przeczytałam ją jeszcze zanim przyszły na świat moje dziewczyny, to był dla mnie drogowskaz w wychowywaniu dzieci.
Już nie zanudzam, idę przygotować sobie obiad. Dzisiaj będzie a’la chińszczyzna, chociaż w zamrażalniku leżą jeszcze 3 kotleciska. 😉
Ha ha 🙂
http://wyborcza.biz/biznes/1,101716,10897662,Sledziem_i_makowcem_chcemy_podbic_Chiny.html
Witam z mojego rana – napadało ze 3 cm. śniegu, ale jesteśmy na plusie (3C), więc pewnie kordełka nie poleży długo.
I może to łasuchów zainteresuje:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,10917074,Dieta_Lorda_Byrona.html
Alicjo od rana jest nowy wpis …