Szkło kontaktowe od kuchni
Rozmowa z Markiem Przybylikiem, dziennikarzem, współprowadzącym „Szkło kontaktowe” o jego pasji, czyli ogrodzie warzywnym.
Rozmowa z Markiem Przybylikiem, dziennikarzem, współprowadzącym „Szkło kontaktowe” o jego pasji, czyli ogrodzie warzywnym.
Komentarze
Bardzo sympatyczny Pan Przybylik z „unicztozonymi” pomidorami 😉
Lubię Marka Przybylika i kocham „Szkło kontaktowe”, chociaż p.Sianecki czasem wygaduje głupoty, że hej! Miecugow jest znacznie przyjemniejszy. No, niech tam. Brukiew jest znakomita i jako warzywo „do mięsa” (sztukamięś, klops) i w jarzynówce typu eintopf. Ma taki słabiutki rys goryczki . Lubię to, w odróżnieniu od nut słodkawych jak w marchwi albo salsefii.
A tak w ogóle jest to czas połamańców – pies Iżyka wpadł na nissana, Młodszej Pyrze wreszcie zbuntował się kręgosłup po kilkunastu latach targania ciężkich teczek i ma zapalenie korzionków, mnie – wiadomo jakiś wirus czy inne barachło dopadło i nawet D.Marialki wczoraj połamana z zajęć wróciła.
Listopad, to jak wiadomo, niebezpieczna pora.
Idę smażyć placki ziemniaczane czyli plindze. Pa.
Witam wszystkich. Nigdy nie jadłam brukwi, zawsze sądziłam, ze to warzywo pastewne.
Pyro, ja już chyba podawałam sposób na ‚korzonki’, ale jeśli jesteś zainteresowana, to chętnie powtórzę dla Młodej. Też często cierpiałam, kuracje zastrzykowe były b. nieprzyjemne, a po tej chrzanowej mam spokój od ponad dwudziestu lat.
Lecę robić kopytka z sosem grzybowym, zajrzę później.
Pyro
Ja też w klubie chorowitków. Gardło podpuchnięte i kicham na całego. A jutro niestety nieunikniona robota fizyczna od rana bo ludzi umówiłem. Byle nie było ulewy jak dzisiejszego ranka.
Pozdrawiam
Hej, jaki lazaret tu sie robi 🙁 U mnie zimowo, wichura i zadymka, a ma byc jeszcze gorzej ;( Wszystkim poturbowanym przez zycie i samochody zycze rychlego polepszenia i powrotu do formy 🙂
Panie Lulku, dzieki za opowiesc od Kara Mustafy do slubnego kobierca. Tak sie cieplo robi wokol serca, kiedy wspominasz swoje malzenstwo… A Twoj niemiecki jest bez zarzutu, wszystko zrozumialam 😉
Mis 2 !
Piekne zdjecia do poprzedniego wpisu. Jak Burgenlandia to i Güssing, jak on to i restauracja na zamku i piwnica na gorze zamiast u dolu. Jak to zwykle w Burgenlandii. W poprzednim wpisie do blogu zaczalem opowiesc o mojej podrozy poslubnej. Skonczylem na slubie. Jak sie zbiore to dokoncze o podrozy.
A na obiad byl recznioe robiony makaron made by Mis 2. Pychota.
Zeby tak mozna bylo przesylac paczki makaronowe poprzez internet.
Wpadajac do Ostroleki trzeba zabierac ze soba make typu krupczatka. Na pierogi i makaron wedlug receptury Mis 2.
Uklony
Pan Lulek
Na makaron niezła jest mąka z
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pszenica_twarda
Wygląda (przynajmniej tu za kołem polarnym) niemal jak kasza manna, ciasto wyrabia sie poczatkowo dość ciężko ale rezultat znakomity.
P.S.
Z czego ta krupczatka?
Placki zjedzone. Zostało ciasto gdzię na 4 sztuki, jeżeli któraś zgłodnieje, to sobie usmaży.
Racja Nemo – piękna jest ta pamięć Pana Lulka o żonie. Też się wzruszam.
Alsa – nie wiem jak ta chrzanowa kuracja wygląda. Napisz
PS
Wojtek – gdybyś co nie co bliżej zaległ, to bym się malinami podzieliła. Skuteczne, a tak?
Iżyku,
nie doczytałeś podpisu pod fotą
prawdziwie podskakująca taxi. psy będą dostarczane do pieskiej szkoły Ho-Chi Minh City. bez tzw. „Bikes of Burden? gospodarka wietnamska zaczęłaby się chwiać
pozdro
Andrzeju, tu jest definicja:
KRUPCZATKA ? mąka pszenna typu ziarnistego” (grysikowa); nadaje się do wypieków (ciasto drożdżowe, kruche) i należy do wysokojakościowych gatunków mąki. Przeciwieństwem mąki typu ?ziarnistego” jest mąka gładka (wrocławska), nadająca się na makaron, pierogi itp.
Moja Mama uzywala tych mak wlasnie w ten sposob, tj. wroclawskiej na pierogi.
Ta twarda pszenica jest produktem wyjsciowym do wszystkich wloskich makaronow – semola di grano duro czyli grysik, o ktorym piszesz.
Pan Przybylik wyglosil zlota mysl,ze bardzo lubi potrawy w prosty sposob przyrzadzane!! No wlasnie,ja tez.Nie znosze dan,do ktorych potrzeba wykupic pol sklepu.I jak natrafie na taka recepte,od razu laduje w kuble!
A swoja droga,to skreca mnie z zazdrosci,ze nie mam ani,ani splachetka ziemi,zeby sobie warzywnik sprawic 🙁 Nawet na donice miejsca nie staje…
Zglodnialam,uciekam wiec do kuchni…………..tymczasem 🙂
Do ciasta drożdżowego i do pierogów czy makaronu używam mąki „Kurpiowskiej” typu 500
Do niedawna używałem mąki „Szymanowskiej” ale jest dwa razy droższa i drożdżowe wychodzi trochę gorzej. Mąka zbyt oczyszczona z najlepszych gatunków pszenicy taką jaką kupił Lulek nie bardzo nadaje się na polskie pierogi. Do ciasta na pierogi daję same żółtka i wychodzi w sam raz. Jest jeszcze ważna rzecz mocne ręce do wygniatania. Odkąd zepsuł mi się mikser ciasta wychodzą znacznie lepsze i są bardziej wyrośnięte. Tradycyjne jak u mojej babci z wiejskiego pieca opalanego drewnem
A mnie jakos nie zachwycilo „Szklo kontaktowe”. Ilekroc jestem w Polsce, tylekroc uczestnicze w tej wieczornej mszy telewizyjnej, gdyz moi bliscy sa wyznawcami Miecugowa, Sianeckiego i innych, ale na moj skromny gust, to audycji brakuje rytmu, a panowie czesto mamrocza i tak naprawde nie maja wiele do powiedzenia, zwlaszcza w dowcipny sposob.
Ciasto na makaron czy na pierogi robie z zwyklej maki przennej, z dodatkiem calego jajka i wody (proporcje na oko). Ciasto zarabiam dotad, dokad nie zacznie odchodzic od palcow. Potem przepuszczam indywidualne kawalki przez moja „wyrzymaczke” do ciasta, czyli walkownice na korbke, ktorej walki przyblizam za kazdym razem, az do osiagniecia porzadanej grubosci ciasta (ok. 2 mm). Z resztek robie makaron, ktory gotuje natychmiast, a potem odsmazam przed podaniem.
Natomiast ciasto na szarlotke czy inny placek zarabiam w mikserze, przy uzyciu odpowiedniego mieszaka. Wychodzi super. Trzeba tylko umiejetnie dozowac skladniki.
Pozdrawiam.
Wierzcie, nie wierzcie, ale Mis 2 jest podwojnym fachowcem.
Z tej pierwszej maki nic mu nie chcialo sie ulepic. Z tej drugiej typu „Farina 480 Universal” pierogi robily sie same, w rekach fachowca oczywiscie. Jakby na przyszly Zjazd dal on slowo, ze zrobi pierogi, to przywioze 10 kilogramow tej maki. Niech tam sobie gniecie. Jajek nie bede przywozil. moze wziasc swoje wlasne, domowe. Reke do gniecenia to ma ten Mis 2 jak maly Cygan noge. Nawet dwie.
Pierogi wycinal filizanka do kawy. Pewnie dlatego wyszly takie dobre.
Mialy niestety jedna wade, pachnialy malizna.
Pan Lulek
Maka z tej twardej przenicy (durum) nazywa sie semolina.
A krupczatka jak wyzej. Z dodaniem, ze jest tego samoego typu co wroclawska (500).
Na semolinie robi sie makaron, ravioli, itp.
Semoline wlasnie a wlasciwie durum wysypywal swego czasu na tory niejaki Lepper. Swiadczy to o jego poniekad male wiedzy „rolniczej”, bo durum tak sie glupio sklada naszego klimatu nie lubi i nie rosnie.
No to jakby jeszcze ktoś objaśnił mi te liczby przy typie mąki to jużbym dał święty spokój…
Typ mąki, wg obowiązujących w Polsce przepisów dotyczących przetworów zbożowych, jest określany na podstawie zawartości w niej popiołu (czyli pozostałości po całkowitym spopieleniu składników organicznych w próbce produktu w określonej temperaturze). Wyraża w gramach na 100 kg mąki. Dla przykładu: mąka typ 500 oznacza, że w 100 kg mąki znajduje się około 500 g popiołu, a w mące typ 850 w 100 kg zawartość popiołu wynosi około 850 g i tak dalej.
1. Mąki pszenne
? Typ 450 – tortowa
? Typ 500 ? wrocławska, poznańska, krupczatka
? Typ 650 – bułkowa
? Typ 850 – chlebowa
? Typ1400 – sitkowa
? Typ 1850 – graham
? Typ 2000 ? razowa
2. Mąki żytnie
? Typ 580 ? jasna
? Typ 720 – jasna
? Typ 1400 – sitkowa
? Typ 1850 – starogardzka
? Typ 2000 ? razowa
Nikt nie spala 100 kg maki! Zawartosc zwiazkow mineralnych (popiolu) wyraza sie w miligramach na 100 g maki 🙂
Tak jest przynajmniej u mnie 😉
A nasi uczeni mąkolodzy są widać rozrzutni. A prawdę mówiąc oni takich ilości mąki nie spalają tylko przeliczają. A w tych szwajcarskich górach jest ogólnie skąpo to i liczą na miligramy. Ale jakie pierogi może zrobić Miś2 z paru miligramów mąki. I to z popiołem?
Jak wiadomo – Szkoci to Szwajcarzy skazani na banicje za rozrzutnosc (np. przy robieniu pierogow) 🙂
Misu 2 zeby ci jeszcz dolozyc troche wiedzy ogolnej to make klasyfikowano rowniez wedlug wyciagu. Innymi slowy ile maki ci wyjdzie po zmieleniu 100kg ziarna ( i stad ten popiol tez na 100kg).
Maki tzn wysokowyciagowe to glownie razowe uzywane w piekarnictwie.
Moge tylko objasnic co wiem o makach w Austrii. Najbardziej drobno mielona maka z pszenicy to typ 800, troche grubsza jest 700, na pograniczu maki i grysiku jest typ 480. Chyba odpowiada to rodzajowi 500 w Polsce. Sa oczywiscie do kupienia inne maki pochodzace z innych rodzajow ziarna i krajow. Kiedy Austria przystapila do unii Europejskiej zaczal sie wielki kryzys w mlynarstwie na terenie Austrii. Utrzymaly sie duze mlyny, natomiast szereg malych zbankrutowalo. Miedzy innymi, mlyn sasiadow naprzeciwko mojego okna. Sasiad sprzedal wszystkie maszyny i caly sprzet do Jugoslawii. Chyba na Kroacje. Pod warunkiem, ze kupujacy sam wymontuje i przetransportuje maszyny. Pozostal pusty budynek. Trzy razy calkowicie opustoszaly. Pierwszy raz, po pierwszej Wojnie Swiatowej kiedy Wegrzy wywozili wszystko z Burgenlandii co tylko dalo sie wymontowac, lacznie z koleja z Güssingu do Budapesztu. Pozostal do dzisiaj nasyp kolejowy. Drugi raz zrobili to towarzysze radzieccy biorac caly sprzet jako odszkodowania wojenne. Trzeci raz po wstapieni Austrii do unii. Stoi sobie ten budynek i czeka na lepsze czasy. Jest troche juz zabytkowy ale wlasciciele nie maja zamiaru go sprzedac, bo chroni dom mieszkalny przed halasami z ulicy. Za uzyskane pieniadze, wlasciciel ukonczyl kurs pilotazu i zalozyl wlasna malutka firme lotnicza. Lata na zamowienia po calej Europie i o dziwo ma wielu klientow. Lotnisko, niewielkie, dawniej wojskowe znajduje sie kilka kilometrow od nas. Nie ma halasow bo i ruch niewielki.
W Polsce najlepsza znana mi make robil moj dziadek Knotek, ktory w tej pozniej szalenie prominenckiej Widze kolo Garwolina mial wiatrak a ja uczylem sie jak sie drze napior. To takie szczebelki do pokrywania skrzydel. Glowna os wiatraka nazywa sie natomiast wal krolewski i kloc byl wedlug opowiesci dziadka transportowany w wiele par wolow z Puszczy Bialowieskiej a potem na miejscu recznie obrabiany. Wiatrak nazywal sie „Kozlak”. W branzy mlynarskiej byly pewne obyczaje. Bardzo rozne. Nic dziwnwgo, ze mowilo sie o kims, ze ma ciezkie mlynarskie sumienie.
Jednym z obyczajow bylo, ze mlynarz nie dopuszczal do mlyna splesnialego ziarna. Splesniale ziarno moglo zarazic caly mlyn. Probowal on to ziarno w ten sposob, ze rozwiazywal kazdy worek i wyciagal z niego dwie pelne, zlozone garscie ziarna. Wsadzal w dlonie nos i jesli proba wypadla pomyslnie wysypywal ziarno daleko na ziemie od woza. Mozecie sobie wyobrazic ile ptactwa i krolikow bilo sie o kazde ziarno. Na ogol starczalo dla wszystkich. To byl taki obyczaj. Jesliby zwierzaki nie chcialy jesc, to zboze nie byloby przyjete do mielenia a najblizszy mlyn byl oddalony o kilkanascie kilometrow. To byl mlyn wodny na rzece Wildze i oni przyjmowali kazde badziewie do zmielenia. Wiele by o tym pisac. Wiatrak pracowal do 1953 roku a potem dziadek nie dal go upanstwowic i umarl. Jako prywaciarz. Drobny kapitalista wiejski. Poza wlasnymi dzieciakami i babcia nikogo nie wyzyskiwal ale za to robil najlepsza make, kasze i sruty w okolicy.
Chyba juz wyjasnilem jak to jest z ta maka i jej odmianami
Nieodrodny wnuczek swojego dziadka
Pan Lulek
Zwariować z Wami można! Każdy co innego z tą mąką. W ogóle nie znam mąki, jakiej używa Miś2. Krupczatka do pierogów? Pierwsze słyszę. 🙂
Pyro, kuracja chrzanowa ‚na korzonki’ :
Trzeba zmielić w maszynce dwie laski chrzanu(nie trzeć!). Trzeba to zmielone zapakować w płócienny woreczek (ja używałam starej ścierki złożonej na pół). Bolące miejsca umyć najlepiej szarym mydłem i natłuścić masłem – myślę, że chodzi o uniknięcie reakcji alergicznych. Położyć cztery warstwy ręcznika, na to chrzan i starać się wytrzymać przynajmniej pół godziny. A, na ręcznik dobrze jest położyć folię, bo chrzan brudzi! Pali okrutnie, skóra jest zaczerwieniona, a nawet trochę opuchnięta, ale nic to! Można wywijać hołubce. Można powtórzyć kurację po zniknięciu zaczerwienienia i wtedy należy zmniejszyć o jeden warstwę ręcznika, ale ja dałam sobie spokój i nie mam problemów. Wielu osobom polecałam, zawsze działało.
Czy to jutro egzamin Marialki?
Also
Czasem robię rzeczy które nie mieszczą się w głowie porządnej kucharce. Eksperymentuję podglądając telewizje kulinarne z różnych części Europy.( Karta TVSat w komputerze ) Nigdy nie zapisuję recept bo nie warto. Lepiej mieć nosa i robic po swojemu.
Do ciasta pierogowego używam 500 bo najtańsza i najlepsza., na kilogram mąki 4 żółtka . Wyrabiam kaszkę z mąki i żółtek potem wlewam wrzącą wodę około 1,5 szklanki, czasem troszkę więcej i wyrabiam tak długo aż będzie gładkie i jednolite. Ręczna robota . Potem wałkuję i wycinam krążki reszta idzie na makaron domowy cięty w paski jak do rosołu. Moja siostra znakomita kucharka twierdzi że nigdy nie udaje się jej zrobić równie dobrego ciasta na pierogi. Napracować się trzeba to fakt
Lulku Mój dziadek też był młynarzem . Babcia dostała w prezencie od brata młyn wodny na Rozodze . Bywałem w nim bardzo często jako małe dziecko.
Mis2,
Wcale nie trzeba sie napracowac.
Naprawde polecam walkownice-„wyrzymaczke” do ciasta. Walkuje sie bez bolu, a potem krazki wycinane sa pierwszym lepszym okraglym wycinakiem do ciasta. Nawet moja babcia – mistrzyni pierogow walkowanych Twoim sposobem przechrzcila sie na walkownice, kiedy przywiozlem to ustrojstwo po raz pierwszy z Francji w poczatku lat 80-tych.
Jacobsky
A jak mam spalić kalorie pochodzące z pierogów? Zastanawiałem się kiedyś nad kupnem włoskiego zestawu o jakim mówisz ale stwierdziłem ,że co tradycyjne to tradycyjne. Taki rodzaj sportu jaki uprawiam nikomu nie zaszkodził, a większość tego co zrobię to i tak rozdaję. Ciasta z jednej szklanki mąki jakoś nie potrafię zrobić 🙂
Alez, alez 🙂
Do walkownicy tez trzeba zarobic ciasto, co pozwala spalic kalorie. No i krecenie korba, a potem sprzatanie po pierogach. I po gosciach.
Kalorie zawsze mozna spalic w kuchni, ale jesli tradycja ma taka sile przyciagania, to chyle czola.
Jacobsky
A czy ktos moze podac przepis na dobre ciasto pierogowe, ale takie przy ktorym nie trzeba sie strasznie napracowac….
Długich wstążek, które wychodzą z twojej maszynki nie potrafię zrobić 🙁
Mrożone pierogi z torebki.
Mis2,
moje wstazki obliczone sa na mniej wiecej 10 krazkow. Skrawki wracaja do obiegu, i tak dalej. Dziesiatki ida najlepiej, bo to mniej wiecej limit, do ktorego rozwalkowane ciasto nie zsycha sie i nie peka na brzegach (i tak wyciete krazki zaraz przykrywam szmatka, zeby nie schly za szybko – widzisz ? Nawet przy walkownicy trzeba sie napracowac).
Miś 2 złośliwy!
Kucharko, ja ciasto pierogowe robię tak: do miseczki mąka, gorąca woda, trzeba to rozbełtać nożem porządnie, szczypta soli, jajko – szybko wyrabiać. W razie potrzeby dodać mąki. Jak już w tej misce w miarę wyrobione, wywalam na podsypaną mąką stolnicę i dalej wyrabiam(krótko), aż jest gładkie i elastyczne. Z powrotem do michy, przykrywam ściereczką i wio…
Ciasto jest bardzo elastyczne i delikatne. A, można dodać odrobinkę oleju. Robi się to szybciej, aniżeli pisze.
Bojku, a ja pamiętam Marka Przybylika, jak rozpoczynał karierę dziennikarską. Jest to jednocześnie dowód, że wielka indywidualność zawsze się przedrze. Redakcja „Życia Warszawy” dała mu do opracowywania rubrykę pt „Dzień Targowy”. Do czasu jego pojawienia się w redakcji była to malutka rubryczka, w której podawano ceny bazarowe marchewki, pietruszki itd. Przybylik zmienił tę rubrykę w fascynujące felietony na tematy rynkowe, cały czas jednak podając bazarowe ceny marchewki, pietruszki itd.
Najwyzsza pora zajac sie sprawami powaznymi czyli moimi wspomnieniami z podrozy poslubnej. Wedlug tego co wiem, warunkiem wystarczajacym, ale nie koniecznym do rozpoczecia podrozy poslubnej jest zawarcie zwiazku malzenskiego czyli slubu. O rodzajach slubow nie bede pisal, skoncentruje sie tylko na naszym ostatnim. Po roku zmudnych staran zebralismy kazde po okolo 20 niezbednych dokumentow. Kazde z osobna. Georgetta wegierskie, ja polskie. Zalozylismy stosowne segregatory i udalismy sie do urzedu. Ta sama pani, rozpoznala nas, bo bylismy wyjatkowym przypadkiem. Dwoje cudzoziemcow z roznych krajow a chca zawrzec. Na dokladke nie w Wiedniu. Wieden to bylo nie bylo stolica republiki, wszystkie urzedy pod nosem a i parlament jak zabraknie przepisu tez zazwyczaj pod pelna para. Oczywiscie, ze idac do parlamentu trzeba sie liczyc z decyzja ktora zabiera rowno 9 miesiecy czasu. Tyle trzeby aby sie urodzila. Jak to przy normalnej ciazy. Tu prowincja. Chociaz odleglosc jak kamieniem rzucil. Pani wziela w reke obydwa segregatory, otworzyla i jej urzednicze, pragmatyzowane, oblicze wydluzylo sie. Dokumenty byly w jezykach oryginalow. Na cale szczescie, wezwany radca prawny oswiadczyl nam, ze bedziemy zawierac zwiazek przed urzednikiem austriackim i nalezy przedstawic przetlumaczone i notarialnie uwierzytelnione dokumenty. Kosztowalo to, oj kosztowalo. Czasu i pieniedzy. Dumnie powiem, ze moje biuro tlumaczen mieszczace sie naprzeciwko polskiej ambasady bylo szybsze ale nieco drozsze. Po miesiacu wyladowalismy znowu w urzedzie a segregatory byly bardziej zapelnione. Pani powiedziala, zeby przyjsc za tydzien, bo ona musi wszystko skopiowac. Znowu tydzien. Dobrze, ze my nie na tyle mlodzi zeby dzieciak byl juz w drodze. Oplata od stroniczki dokumentu. Na szczescie tylko tlumaczenia chociaz oryginaly tez byly skopiowane. Po uiszczeniu czyli wniesienu stosownych oplat wyznaczono termin slubu. Powiadomilismy znajomych o terminie. Rodzina wegierska odmowila udzialu w uroczystosciach twierdzac, ze z zasadniczych wzgledow. Wzieliby udzial gdyby uroczystsci mialy miejsce w Budapeszcie. Poza tym Georgetta miala wtedy zadawniony konflikt ze swoim bratem. Wyznaczono jak pamietam czwartek. Obydwoje poprosilismy nasze firmy o urlopy do Trzech Kroli, poniewaz to byl juz koniec roku. Dali bez szemrania. Ten rodzaj naszej pracy nie wymagal pracy w koncu roku. Na poczatku roku to byla zawsze zadyma. U niej i u mnie. Po kilku dniach, wieczorem, zatelefonowala jakas pani z urzedu, bardzo przepraszala za natrectwo i poprosila, zebysmy wpadli za dwa dni do urzedu. Ona przysle nam oficjalne zawiadomienie. Ki djabel mysle. Wpadlismy a tu prosba, zebysmy wyrazili zgode na zmiane terminu z czwartku na sobote. Przedtem sobota byla zajeta a tu jeszcze prosza. Nie wypadalo nic innego zrobic jak pojsc ludziom na reke. Dodatkowa prosba, zebysmy byli punktualnie o godzinie dwunastej. punktualnie podkreslila i do tego karta ze wszystkimi steplami, ze mamy prawo w tym i tym dniu wjechac samochodem do obszaru dla pieszych i zaparkowac przed ratuszem. Podziekowalismy, skorygowalismy zaproszenia i okazalo sie, ze prawie wszyscy juz o tym wiedzieli. W oznaczonym dniu pol godziny wczesniej, tak na wszelki wypadek zajechalem pod ratusz. Taksowki nie bralismy byloby zbyt daleko a poza tym naszemu samochodzikowi, wtedy BMW 316, tez sie cos z uroczystosci nalezalo. Przed ratuszem ladny tlumek znajomych. Juz czekali i w oczekiwaniu na ceremonie zabrali nas do pobliskiej kawiarnia. Cala dla nas i naszych gosci. Punktualnie w poludnie wychodzimy na plac przed ratuszem a tu dzwony. Najpierw takie jak zwykle w poludnie a potem takie dzwonienie jakie tylko na miejsce w dniach uroczystych. Nasz przyjaciel, ktory byl wowcza poslem miejscowego parlamentu Dolnej Austrii wraz zona powitali nas w imieniu burmistrza i zaprosili na pokoje. Slubu udzielala pani vice burmistrzyni w todze i urzedowym lancuchu. sala slubna byla niezle wypelniona. Ceremonialne pytania i odpowiedzi i przemowienie calkiem inne jak zazwyczaj. Na koncu pytanie chyba nieprzypadkowe. Czy ktos z zebranych chcialby jeszcze zabrac glos. Wtedy ten nasz przyjaciel, posel, powiedzial, ze w imieniu prezydenta Dolnej Austrii ma zaszczyt oswiadczyc, ze nasza ewentualna prosba dotyczaca obywatelstwa zostanie zalatwiona w trybie odwrotnym po zlozeni odpowiednich dokumentow i oczywiscie uiszczeniu odpowiednich oplat skarbowych. Dostalismy oklaski. Sam nie wiem czy jako zacheta do dokumentow czy oplat. Mendelsohn, szampan, krotkie plotki. Moj kolega poprosil mnie o kluczyki od samochodu. Myslalem, ze musi przeparkowac i oczywiscie dalem. Czekala nastepna para i trzeba bylo sie zbierac. Wychodzimy przed ratusz a naszego samochodu niema. Stoi za to jakas wielka limuzyna z literam RR a kierowca we fraku, cylindrze i bialych rekawiczkach zaprasza do srodka.
Tu malutki wtret. Kobiety jak zauwazylem maja zdolnocs blyskawicznego dostosowania sie do zaskakujacych sytuacji. Moja juz slubna, bez klopotow zajela miejsce jakby cale zycie nic innego nie robila tylko byla wozona RR z wlasnym kierowca. Ja tez nadazylem. Potem okazalo sie, ze nasz samochod juz stoi pod naszym domem. Pojechalismy na z gory upatrzona pozycje czyli do lokalu gdzie odbywac sie miala uczta weselna.
Tego Rolce-Roysa zafundowala Georgettcie firma w ktorej ona wtedy pracowala.
Tak rozpoczela sie ta podroz poslubna.
O dalszych losach potem. Wtedy juz nie mlody, ale zawsze dziarski.
Pan Lulek
Proszę o pilną poradę
Mam w tutejszym gościńcu grupę Jugosłowiańskich robotników -myślę, że to Serbowie. Chłopaki się zaaklimatyzowali w wiosce i po ostatnim pobycie w swej ojczyźnie przywieźli śliwowicę na handel. Dziś spróbowałem – mocna jest jak cholera i smaczna! Twierdzą, że pędzona była w ich wioskach. Litr tego specyfiku chcieli sprzedawać za 50 zł. Przy degustacji udało mi się cenę zbić do 40 zł. Umówiłem się na jutrzejszy wieczór na ewentualny zakup. Jak sądzicie – warto kupić? Nie struję się? Po ostatniej dyskusji o majonezie z konserwantami mam obawę czy nie kupię jakiegoś wynalazku. Ale przyznam otwarcie – czuję słonce w tej śliwowicy. Może znawcy:Piotr, Misiu 2, Pan Lulek, Pyra, Slawek mi coś odpowiedzą?
Pozdrawiam
Serbowie sliwowice? Ja myslalam, ze oni sie raczej w rakiji specjalizuja…
Wojtek ile tego probowania bylo? jak duzo i jeszcze ci wzroku nie odebralo, to raczej przezyjesz.
Na balkanach pedzie conajmniej pol kazdej wsi i poki co jeszcze sie nie strulam. Fakt, ze doswiadczenia mam tylko z Chorwacja i rakija…
Wiecej rad nie mam, bo jak ostatnio analizowalam sklad jakosciowy napojow wysokoprocentowych, to mialam do dyspozycji przyzwoicie wyposazone laboratorium.
Wojtek z Przytoka,
popatrz dokladnie na Twoich Serbow: jesli nie wpadaja na slupy i na znaki drogowe, jesli nie chodza jak lunatycy w wyciagnietymi do przodu lapami, a przy tym: jesli od czasu do czasu chodza zdrowym, pijanym zygzakiem, to chyba mozna zaufac ich „wynalazkowi”.
Na Balkanach kazdy pedzi. Z pokolenia na pokolenie. Mysle, ze sprzedajacy wiedza, co pija. I co sprzedaja.
Wojciechu,
brać! Jak to się ma cenowo w stosunku do wódek powiedzmy, typu jarzębiak czy polska śliwowica?
Byłam w kraju, a cen wódek nie znam…
To jakaś satyra? Ten Wojtek faktycznie pyta, czy tak się tylko chwali?
Jest tak. Jeśli pojedziesz i wysiądziesz z autokaru, jak tysiące turystów przed Tobą i jeszcze tysiące po Tobie, przed przewalającym tysiące turystów sprzedawcą najlepszej oryginalnej i ludyczno-ludowej śliwowicy, cujki i rakiji, to jest zupełnie spore prawdopodobieństwo, że kupisz coś, co produkuje się prędko, prędko i następny.
Ale jeśli „zaaklimatyzowani” (czyli już biesiadowano, wymieniano proporczyki, koszulki i opinie na temat domowego wyrobu etanolu) przywożą ze sobą własne książki, to nic tylko czytać! Zwłaszcza, że to literatura obca i południowa, do pisania której pisarze z kraju cukru i kartofla nigdy nie dorosną. Bierz, a jak się rozczarujesz, to odkupię!
…
On się po prostu chwali,że ma taka okazję, a ja mam mu zazdrościć! Bardzo mnie zdenerwował! Dać mje tu szypko waleriany…
@Pyra 2007-11-09 o godz. 13:58
„… Idę smażyć placki ziemniaczane czyli plindze. Pa.”
… a moja babcia zawsze twierdziła że usmaży nam flinzen (po kaszubsku).
Pyra, czy nie jesteś przypadkiem jednym z TYCH kartofli?
Ja smażyłam latkas wczoraj – tak nazywam, odkąd moja przyjaciółka Helena mnie nauczyła, że tak jest poprawnie 🙂
Rakija to jest przeciez sliwowica na ostro pedzona ze sliwek nie tylko w Serbii. Na calych Balkanach. Pisalem Wam kiedys jak w pociagu z Zagrzebia do Belgradu pilismy wlasnie rakije ze skorupek od jajek.
A tym roku nie bedzie pedzona sliwowica, bo sliwki zle obrodzily tylko gruszkowka. Zaczynamy w niedziele kiedy ludzie wracaja z kosciola.
oni beda wracac spacerkiem w kosciolowych ubraniach a my pedzic w kombinezonych. Beda profitowac rowniez samochody jezdzace na podwojnym gazie.
Gruszkowka to jednak nie sliwowica. Powtarzam stare recepty.
Pan Lulek
Wojtku!!
Już paaarę lat temu, na naszych wiejskich targach pojawili się handlujący ukraińcy. Dysponowali ograniczonym asortymentem : wóda i fajki.
W alkoholach była do nabycia między innymi smorodinowka -porzeczkówka. Wódkę tą znałem tylko z opowieści, więc pierwszy zakup był testowy. Miała aromat owoców, zapach liści czarnej porzeczki. Można ją było, tak jak Becherowkę, nalać w kileliszek i smakować. Nie był to alkohol do takiego wulgarnego picia. Choć, trzeba przyznać że w wiejskich plenerach bywał.
Dużo tej porzeczkówki już ukraińcy na nasz targ w Stanisławowie przywieżli.
Troszkę my jej kupili. Bo i smaczna, bo i dobry to artykuł rozliczeniowy za usługi w wiejskich realiach.
Aż przyszedł ten feralny dzień. Już rozsmakowani, jak zwykle jadąc na wieś nabyliśmy. Ale wieczorem….. Po otwarciu…hm…zapach jakiś inny…..badanie organoleptyczne wywołało grymasy niepewności….smak nie ten co zapamiętany. Ponowne badanie tylko upewniło w przekonaniu – coś jest nie tak. PODRÓBKA!!!! A co najciekawsze, po dokładnych oględzinach -a był to alkohol monopolowy, banderolowany, okazało się że na butelkach były banderole o jednakowych numerach!!! Butelka, etykieta jak trzeba! Granda straszna!!
Przyzwyczaili a potem zaczęli sprzedawać wyrób smorodinopodobny!!!
To był nasz ostatni zakup. Straconego zaufania nic nie przywróci…
Za czas jakiś prasa podała że w okolicach Mińska Mazowieckiego- to niedalekie Stanisławowowi okolice- policja wykryła i zlikwidowała nielegalną wytwórnię alkoholu prowadzoną przez obywateli z Ukrainy. Pewnie i stąd pochodził nasz ostatni zakup.
A ukraińskie LMy były inne niż nasze. Nie paliłem, ale moja połowa pali
i próbowała. Mówiła że mocniejsze. Bardziej śmierdziały, to wiem. Wąchałem dymu aromat…amfora to nie była.
Tak więc Wojtku, musisz mieć pewność że to co dostałeś do degustacji, będzie tym za co chcesz zapłacić. Sliwowicą, rakiją czy jak ją zwą. Kupuj jeśli słońcem smakuje. Na zimę jak znalazł 🙂
Ale uważaj by nie była sprzedażna mieszanka spirytusu z bejcą do drewna. Tak ponoć produkują brandy, koniaki, whisky. Oczywiście te sprzedawane na słynnym warszawskim Stadionie, czyli właśnie likwidowanym targowisku. Ma tam być za parę lat Stadion Narodowy. Ponoć….ma być…
Wojtku kupuj!
Piotr, napisz co Wojtek ma kupowac. Moze i ja tez.
Pan Lulek
To co mu proponują przybysze z byłej Jugosławii. Sam powyżej napisałeś, że to śliwowica!
U mnie już po kolacji. Był ulubieniec Alicji czyli Tadeusz Olszański i ulubieniec innych dam Stanisław Podemski. Obaj z żonami. Mam nadzieję, że im smakowało. A co było to przy innej okazji pokażę.
antek,
list do Ciebie napisałam. Pozdrowienia wszystkim, T.
Stanisław Podemski to jeden z moich ulubieńców! Szkoda, że już nie pisuje.
Proszę o przekazanie ukłonów i pozdrowień przy następnej okazji. 🙂
Tadeusz Olszanski… hehehe. Kiedy mieszkalem w Raszynie, bylem sasiadem z Jego corka, Agata. Mlodsza pociecha, Michal byl jeszcze daleko od radia. A sam Tadeusz Olszanski byl wtedy dyrektorem Osrodka Polskiego w Budapeszcie.
Stare czasy…
WOJTEK ALERT ALERT ALERT ALERT W SPRAWIE SERBSKIEJ SLIIWOWICY!
Wiele lat temu, kiedy bylam studentka i mieszkalam jeszcze z rodzicami w Nowym Jorku, postanowilam urzadzic impreze dla kolegow, kiedy rodzice pojechali wspolnie w jakas delegacje naukowa. Party miala byc czesciowo w ogrodzie, a czesciowo w domu. POmagal mi kulinarnie przyjaciel z roku i wybitny kucharz Richard. Szaszlyki marynowaly sie w marynacie, salata czekala na wymieszanie, popielniczki byly rozstawione a liczne butelki wina sie szambrowaly lub plywaly w miednicy z lodem.
Pierwszy w mieszkaniu zjawil sie Bruno, Serb. Z pieknym prezentem – domowym sposobem pedzopna oprzezroczysta jak lza sliwowica w duzej butelce po occie (pedzenie bimbru jest w USA zakazane podobnie jak w niektorych innych krajach).
Dal mi maly kieliszek do sprobowania, Usiadlam do cywilizowanej rozmowy na tapczanie, z papierosem, Richard pilnowal w ogrodzie zarzacych sie wegli.
Obudzilam sie nazajutrz, we wlasnym lozku, w nocnej koszuli, z bolem glowy, jakiego nigdy przedtem ani potem.
Wylazlam ze swojego pokoju. Byla kompletnma cisza, Zadnych sladow imprezy, podlogi czyste, poduszki na tapczanie ulozone karnym rzadkiem.
W kuchni przy zlewie starannie umyte kieliszki, popelniczki, talerze, sztucce. W lodowce zostawione mi dwa patyczki szaszlykow i salatka.
Impreza odbyla sie beze mnie. Podobno bylam rozbierana, ubierana w koszulke i wkladana do lozka komisyjnie.
Po poludniu przyszedl Richard dowiedziec sie jak sie czuje. Czulam sie jak wyzeta szmata.
Od tego czasu sam zapach sliwowicy przyprawia mnie o zawroty glowy i mdlosci.
PS. Nie wiedzialam co sie stalo z ta butelka sliwowicy i przestalam o tym myslec. Ale pare tygodni pozniej moja Mama robila przyjecie. Bylam pierwsza, ktora sprobowalam salate przyprawiona winegretem. Zlapalam miske i do kuchni, aby salate przemyc i zrobic nowa zaprawe. Ale i tak smierdziala bimbrem ze sliwek. Mama powiedziala mi nazajutrz, ze chyba juz tego gatunku octu nie bedzie kupowac, bo jakis bardzo dziwny.
A jo jesce do tej sprawy wróce:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=363#comment-39781
Na mój dusiu! Ponie Pietrze! Teroz jestem między młotem a kowadłem! Jeśli nie odpowiem Ponu na pytanie, bede niewdzięcnikiem, bo Pon mi na moje odpowiedzioł. Jeśli odpowiem – bede zdrajcom psiego rodu!
No to odpowiem wymijająco: nic nie robić z Rudolfem, natomiast zrobić cosi z siatkom z zakupami – trzymać jom poza zasięgiem ostomiłego Rudolfa, ftórego piknie pozdrawiom 🙂
Wojtku
Jeśli w kółko będą opowiadać Nema problema Nema problema ja bym się zastanowił. Miałem kiedyś problem z serbską śliwowicą . Głowa mnie strasznie bolała jak Helenę. Wyrzuty sumienia mam do dziś. Śliwowicę Lulka piję po naparstku dziennie.
W związku z końcem użytkowania sąsiadowego internetu znikam na jakiś czas z cyberprzestrzeni. Kiedy się pojawię – trudno powiedzieć. Zamówienie na szybkie łącze złożone, kiedy dostarczą nie wiadomo. O północy nastanie ciemność 🙁
Pa Pa Miś 2
Alicjo – poprawnie jest łatkies, ta nazwa w jidysz wzięła się od ukraińskich oładków.
Heleno, z plynami w nieoryginalnych butelkach trzeba bardzo uwazac. W latach 80-tych do Helwecji nie mozna bylo wwozic alkoholi mocniejszych, niz 40%, a i tych dopuszczalnych zaledwie po 0,5 l na twarz. Spirytusu w sprzedazy nie bylo (tylko skazony) i jak tu robic nalewke na dzikich malinach? A w Polsce spirytus byl, w Peweksie kosztowal okolo 1 $! Wpadlismy wiec na wspanialy pomysl zamiany etykietek. Odmoczylismy ostroznie etykietki z butelek po zytniej i nalepilismy na butelki ze spirytusem. Oprocz tego mielismy kilka butelek z prawdziwa zytnia. W sumie 11 butelek! Na granicy celnikom nie chcialo sie grzebac w samochodzie pelnym sprzetu biwakowego i brudnych ubran (po 3-miesiecznej podrozy) i przemyt sie udal. Jedna z butelek z zytnia wyladowala w zamrazalniku i gdy ktoregos dnia pojawili sie goscie, maz wyciagnal oszroniona butelke i nalal po kieliszeczku. Zanim zdazyl sam sprobowac juz gosc lyknal i go zatchnelo! Maz spojrzal z politowaniem na „nieprzyzwyczajonego”, gdy nagle pobladl i przypomnial sobie „maskowanie” butelek. Wyrwal gosciowi kieliszek ze spirytusem z reki i podpalil zawartosc. Plonela jak w filmie „Popiol i diament”…
Wojtku, NIE KUPUJ! Zdecydowanie, NIE KUPUJ. To jest nie do picia. A poza tym moze byc skazona Bog wie czym.
Witaj w sobotę nemo. W Pewexie dolara to kosztowała flaszka żytniej.
W 1980 roku. Pamiętam, kupowałem na swoje wesele. 🙂
Spirit musiał więc więcej.
Dobrej nocki!!
E tam. Jakby była skażona, toby nie smakowała. Sliwowicy nie należy chlać, tylko się zwyczajnie napić kielonek, trzy. Po tym głowa nie boli 🙂
Inna rzecz, że niektórzy nie tolerują, co mogło być przypadkiem Heleny i Misia. Ja piłam kiedyś (w Poznaniu, u Lotników) śliwowicę *paschalną*, która miała 76 gradusów. Mnie i Lotnikowi nie było nic, a nawet nam dobrze pod nocną Polaków rozmowę wchodziło, a pan J. po dwóch kielonkach był ululany i na drugi dzień cierpienia niewymowne.
Bardzo możliwe, że niektórym po prostu nie pasuje.
Wojtek, Ty się jeszcze z nimi troche napij i zobacz, jak na Ciebie działa 🙂
antek,
w latach 70-tych w Pewexie pół litra spirytu kosztowało 90 centów. Pamiętam to dobrze – i jest do tego opowieść, ale mniejsza, może w latach 80-tych podrożał 🙂
A moze ktos pamieta, ze w Polsce byla Sliwowica Paschalna (Passower Sliwowitz), z nadrukiem z tylu, ze oryginal powstal we Lwowie w 1928 ? Jak mi butelczyna „puscila” w samolocie, wszystkie koszule i portki przefarbowaly sie w teczowe kolorki. Czy jeszcze ja sprzedaja ? Byla znakomita. A serbska i chorwacka rakije, na goraco (vrucha, albo greena), z malych kusztyczkow, pilem bardzo czesto. Trzeba po prostu dawkowac, a nie – pic. Jest bardzo mocna. Kiedys chcialem sie popisac i nalalem jej do drewnianych, pieknie recznie malowanych kieliszczkow typu „hohloma”. Pierwszy toast wypilismy razem z ta farba. Te malowidla wytrzymuja wszystko, tylko nie rakije. Tu trzeba by bylo o miejscach i ludziach, z ktorymi sie pilo, a nie o rakii.
Okoniu,
wyżej wspomniałam o śliwowicy paschalnej, nie wiem, według jakiej receptury była robiona, ale pamiętam, że Lotnik gdzieś ją „zdobył”, bo w sklepach lat 70-tych nie było czegos takiego, a przynajmniej ja o tym nie wiem.
Juz podkreśliłam, że ze mną sie „zgadzała”, ani się nie upiłam, ani żadnych innych skutków bocznych.
Od tamtych lat nie piłam tego trunku, nie wiem, czy jest w sprzedaży.
Alicjo, na poczatku siedemdziesiatych Paschalna byla w Pewex. I dobrze pamietam nadruk na etykiecie z tylu butelki, w polskim i hebrew: oryginalna receptura ze Lwowa z 1928, pod nadzorem i akceptacja Kongregacji.
A guzik „pa,pa” MISIU2 !
Misiowi odkrecili drucik – dzwoncie do Misia !
Jeszcze troche poczekam, jak juz wstanie i natychmiast mu wjade na leb swoim telefonem! Na nie za dlugo – zeby innym nie zajmowac linii. Ponad to zobowiazuje sie tu drukowac wszystko, co mi Mis kaze, brzydkie wyrazy pomijajac. I czytac mu, co do Niego pisza, brzydkich wyrazow nie pomijajac. No, kto pierwszy ?
Dopieru sie zacznie…
Wojtku,
Masz problem, Ty szukasz porady?
Jeśli chcesz żyć w lepszym kraju bez afer, oszustów dziadostwa, kurestwa i burdelu na górze to nie powinno być tego również na dole tolerowac. Toż to kontrabanda. Masz wpływ na to, skorzystaj z tych możliwości by na dole nie panoszyło się cwaniactwo, machlojki, szwindle i oszustwa. Sam widzisz, tak długo jak żyjesz, rożne konstelacje władzy próbowało cale to dziadostwo ukrócić przepisami i paragrafami. I co? Jak nara to wszystko psu na bude. Ludzie nie mogą zrozumieć ze to oni tolerując taki stan rzeczy współtworzą społeczny burdel moralny. Dobrze im tym w tym piekielnym kotle, tylko po cholerę wybierają władze jak i tak nie chcą żadnej zmiany.
dobrego dnia
U nas wczoraj też nie było internetu popołudniowo – wieczorową porą. Czort znajet co się wydarzyło.
Alsa – dziękuję za receptę. Czy Młodsza skorzysta, to nie wiem, bo ją leczyć, to lepiej kamień młyński do szyji…
Wojtku – masz okazję, kup. Ja zawsze twierdzę, że mocnych alkoholi się nie pije – się degustuje , po troszeczku. Kielonek ewentualnie dwa pod kawę , herbatę, dobre jedzonko A gorszego badziewia niż wódka weselna mojego Syna, to w życiu nie piłam i już pewnie pić nie będę. Był szczeniak ledwie co „letni” (21 lat) i szalenie mu się podobało, że w domu, w który wchodził było pięciu młodych mężczyzn, Toż to nie dom, a świetlica z kumplami. Posłuchał „doświadczonych” i kupił coś tam sppirytusu i gotowśą, sprzedawaną w Herbapolu zaprawę do wódek. Do tego szła jeszcze pewnie woda w jakiejś tam proporcji. To, co lano na weselu w kieliszki jako żywo smakowało na rozpuszczone w wódce najgorsze landryny – te czerwone. Dałam tego jeden malutki łyczek, Mąż tak samo i przeszłam na resztę uroczystości na rezerwowe dwie butelki ruskiego szampana. Po weselu przyszłam do roboty, a tu moi pułkownicy domagają się wódki weselnej. Nie przyjmowali do wiadomości, że nie przyniosłam jej nie z poznańskiego sknerstwa, tylko ze wstydu. Poszłam , kupiłam jakąś klubową czy żytniśą, ale dokuczali mi jeszcze przez rok.
Jeszcze apel – o 11.00 Marialka zaczyna swój egzamin. Stremowana jest okrutnie. Trzymajcie za nią kciuki.
Moja sliwowica to taka ktora sam robilem i w niej niczego nie ma. Tyle, ze jej nie nalezy zlopac tylko pic. Poza tym ona jest robiona zgodnie z przepisami i placony jest podatek. W stosownym wymiarze. Pedzalnia jest wlasnoscia Pana Docenta ze znanego szpitala AKH w Wiedniu. Pan jest kardiologiem i jak ktos bedzie potrzebowal pomocy to udziele protekcji. Osobiscie nie kupuje alkoholi niewiadomego pochodzenia. Poza tym znowu wpadlem w abstynencje i nic nie pije.
U nas niedawno zlikwidowano nielegalna wytwornie papierosow. Miescila sie w lotniczych hangarach. Najwyzej polozona nielegalna gorzelnie spotkalem w jednej stoczni. Byla na gorze olbrzymiej suwnicy i zapachy nie docieraly na dol. Probowalem. Oni wiedzieli co robia.
Na rok biezacy pozostaja tylko stare zapasy sliwowicy i nadzieja, ze sliwki znowu obrodza.
Piekny poranek. Prawie polowa listopada a tu 17 stopni Celsjusza i roze kwitna.
Pozdrowienia z dziury klimatycznej
Pan Lulek
Panie Lulku,
mała ta Twoja dziura (klimatyczna), niestety, bo w Wiedniu termometr pokazuje tylko 7 stopni.
Co do śliwowicy panalulkowej, nieprawdą jest, jakoby w niej nic nie było.
Wręcz przeciwnie: tam jest wszystko, co w dobrej śliwowicy być powinno.
Jeno się dziwię, że masz jeszcze jakieś zapasy, bo tydzień temu piliśmy podobno końcówkę. Cud na skalę Kani Galilejskiej? 😉
No nic to. Poczekam na następny sezon. I następnym razem nie zadowolę się ćwiartką połówki 😉
Grzej kości, Lulku, póki dziura (klimatyczna!) Ci sprzyja, a pomyśl chociaż ciepło o tych, których klimat nie rozpieszcza.
Pawle
Lulek nie napisał ,że zapasy są u niego. Leżakują zapewne u zaprzyjaźnionych bauerów. Dlatego był zmuszony do przejścia na abstynencję. Potrwa to do niedzieli gdy zaczną produkować gruszkówkę.
Będąc u ciebie w Wiedniu zapomniałem się zapytać czy znasz tani komis z używanymi płytami CD . Muzyka różna od poważnej po jazz.
U mnie też dzisiaj rano dziura klimatyczna:
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/dziura_klimatyczna/
to widok z okna sypialni.
Ale aby nie odbiegać od tematu:
Nastawiłem właśnie przed chwilą w sposób przez pana Lulka polecany pięciolitrowy słój szklanny (nie mam rumtopfa) zeszłorocznych owoców aronii.
Warstwami przesypywanych cukrem i przekładanych miodem a następnie zalanych naiprawdziwszym monopolowym polskim spirytusem.
Przy okazji odkryłem, że psy bardzo lubią mrożone owoce aronii przypadkowo rozsypane na podłodze w kuchni.
Teraz pozostaje mi tylko czekać przez rok albo i dwa…..
Andrzeju – nie zaszkodzi jeżeli od czasu do czasu zamieszasz to całe ustrojstwo porządnie. Niew tylko cukier się łatwiej rozpuści ale i natlenić trzeba niekiedy. Wystarczy raz na 2-3 tygodnie. Możesz też wrzucić ze 2-3 goździki. Dobrze robią aronii.
Zamieszam i owszem. Tak jak pan Lulek przykazał: kopyścią drewnianną albo ze stali nierdzewnej. Broń ?oże plastykową!
Przyszło mi do głowy: taki słój, butelka albo kieliszek toć to najbardziej kontaktowe szkło świata!
Andrzeju, Ty nasz polnocny filozofie! Piekne skojarzenie:)
I dziura klimatyczna tez piekna! U mnie zadnych dziur klimatycznych nie widac, bo zadymka 🙁
U mnie po obiedzie. Bavette (grube splaszczone spaghetti) z sosem z wlasnych pomidorow (addio 🙁 ) czosnku, oliwy, peperoncino i zielonej pietruszki, posypane tartym iberico, do tego salata endywia i wino Merlot z wyspy Gozo (prezent z podrozy na Malte). Takie pojedyncze butelki na sprobowanie sa fajne, ale co robic, jak posmakuje? 🙁 Wczoraj wypilismy inna pojedyncza: Nero d’Avola z Sycylii (winnica Rallo, Marsala). Wspanialy smak, aksamitne na jezyku, przepiekny kolor… i co teraz? Chyba poszukam w internecie, czy ktos to importuje.
A propos Wojtkowych dylematow. Kupowanie alkoholu od prywatnych osob, to kwestia zaufania do zrodla. Nic do tego nie ma Arkadiusowe moralizowanie, bo sprobuj kupic w Polsce legalna serbska sliwowice. Jesli ufasz tym ludziom, a oni pija z Toba z tej samej butelki i maja zamiar zostac w okolicy na dluzej, to kupuj. Po ostatnich podrozach na Balkany i kontakcie z takimi ludowymi produktami jak cujka, palinka, rakija stwierdzam, ze po zadnym z nich nie bolala mnie glowa i samopoczucie nazajutrz bylo bez zarzutu. Moje obserwacje 25 osob – uczestnikow slawetnego rumunskiego wesela, nie potwierdzily zadnych objawow zatrucia, choc „legalne” bylo tylko wino. Moj znajomy Madziar z Budapesztu, ktory doktoryzowal sie z chemii w Zurychu, mowil, ze cujke i palinke, ktora pije, analizuje czasami w chromatografie. Prawdziwa, nie podrabiana, zawiera zawsze slady metanolu. Falszowane powstaja z przemyslowego spirytusu z dodatkiem sztucznych aromatow.
Pan Lulek ma dziurę klimatyczna a ja budżetową. Wróciłem ze wsi. Dach pięknie położony, krwistoczerwony, ocieplony ale też piekielnie kosztowny. Pocieszam się, że nastepne remonty będą już robić wnuczęta. Choć wiem, że na wiosnę dociągną do mnie wodociąg (żebyście mogli dużo się pluskać na zjeździe) a to klejne roboty w domu i pod domem.
Dziś wokól domu pieknie i kolorowo. Ale chyba już tęsknię do takiego widoku jak u Andrzeja Sz.
Oglądam na żywo zjazdy narciarskie w ORF 1 (działa 🙂 ) Zamieć śnieżna aż miło popatrzeć.
Idzie zima do Lulka
Jeśli zima idzie i od Pana Lulka, i od Andrzeja Szyszkiewicza, to nam grożą kleszcze, czyli więcej śniegu i więcej mrozu? Może po drodze pękną, jak to mrozowi/zimie się zdarza, choć przykro, że nie byłoby to po myśli Pana Redaktora.
Nie lubię zimy, tego ciemno i zimno. Ciemno nawet w dzień, ze wszech miar za krótki, zimno bez przerwy, chyba że na jeszcze zimniej. Brr. Dobrze, że po zimie jest wiosna.
Pozdrawiam serdecznie, Teresa
U nemo już po obiedzie…
Ja własnie wróciłem doma i piję południową kawę. Jest trochę po-południowa, ale z ciastem czekoladowym z gruszką smakuje tak jak dzisiejsza pogoda!! Wyborna!
Przepisu na ciasto nie podam. Kupiłem w miejscowej smakowitej cukierni.
Zauważyłem stojąc w kolejce ( jutro nieczynne! ) duży wysyp austriackich specjałów. 😉
Wiedeńska babka, wiedeńskie ciasto i oczywiście wiedeński sernik.
Z państw na Sz. nic w cukierni nie posiadali.
A pogoda dzisiaj taka że tylko wawie zazdrościć!! Cały tydzień rozglądałem się za jakąś dziurą w niebie przez którą mogłoby przeświecić troszkę niezbędnego w pewnym celu słońca. Ani dydy!! A dzisiaj. Kurtyna rozsunięta na całym nieboskłonie. Tylko cel już jak te konie…ujechał.
Popołudnia pysznego jak to ciasto Wam wszystkim życzę!
ps. Pisałem to kilkakrotnie dłużej niż trwała wczoraj pewna ważna państowa uroczystość.
Albo ja mam mniej biegłe palce, albo Urząd jest coraz bardziej biegły.
No tak, zobaczyłem brukiew, usłyszałem rzepa a to ani to ani tamto.
Bo TO co pan Przybylik przyniósł na rozmowę do pana Adamczewskiego,
to jest kaszubski ANANAS, albo jak moja babcia – ta od flinzen- mówiła, wrucken (Günter Grass może potwierdzić).
Nie tylko mówiła ale też bardzo często i bardzo chętnie w kuchni stosowała ku utrapieniu wnuczek i wnuków. Było nas bardzo dużo, tak z dziesięć sztuk do nakarmienia. Latem w czasie wakacji nie było problemu, hurtowo produkowała flinzen, placki jajeczne z jabłkami, często wysyłała nas wczesnym rankiem na plażę do rybaków wracających z połowu z poleceniem kupna u pana Krefta dużej ilości fląder (flunder), śledzi lub w ostateczności dorsza (pomuchel). Stała potem w ogrodzie w cieniu pod wielkim kasztanem i przygotowywała te ryby do smażenia i to tak szybko i sprawnie, że miało się wrażenie, że to nie łuski ale płatki śniegu tak dookoła niej wirują.
W sezonie na szprotki (można było wtedy kupić coś takiego u rybaków) gotowała je w zalewie octowej z przyprawami, ziołami i warzywami – efekt nie do opisania, pycha.
Jesienią byliśmy uszczęśliwiani zupą z wyżej wymienionych kaszubskich ananasów z takimi dodatkami jak gęsie/kacze żołądki, skrzydełka, szyjki… Wtedy mi nie smakowało ale jadłem, a teraz kto takie coś chce i potrafi zrobić?
Zimą bardzo lubiła nas „dręczyć” czerniną, taką z suszonymi owocami, ziemniaczanymi kluseczkami, no i obowiązkową gęsiną.
A wszystko to co opisałem, odbywało się w Sopocie.
Antku, jesli w Twojej cukierni wystepuja bezy, to jest to wynalazek helwecki. W niedalekiej okolicy (20 km) jest Meiringen, od ktorego nazwy wywodzi sie francuska nazwa tego specjalu meringues zwane dawniej w Polsce marengami. Bezy sa slodkie jak calusy (baissers) i smakuja najlepiej teraz jesienia z kremem z kasztanow i bita smietana 🙂
Ach, najważniejego nie napisałem, Marylka kręci ciasto, ale nie chce zdradzić jakie (pachnie wnilią) i równocześnie rozdaje nagrody Nobla dla wynalazców maszyn kuchennych.
Coś dla Nemo.
Szkając siostrze przepisu na jakąś kiedyś robioną przeze mnie szarlotkę trafiłam na przepis pt TORT ŚNIEŻNY. Oto przepis:
– 10 dag mąki ziemniaczanej,
– 10 dag cukru pudru,
– 15 białek,
– 3 dag masła,
– 20 dag konfitur.
Białka ubić dodając cukier i wanilię, dodać powoli mąkę ziemniaczaną, po czym przełożyć wszystko do formy posmarowanej masłem i posypanej mąką i nie zwlekając wstawić do piekarnika na 5 kwadransów. Nie wyjmować z formy aż ostygnie. Przybrać konfiturami.
Nie sprawdzałam, choć w kajecie mam ten przepis od bardzo dawna i chyba z jakiejś starej książki, bo mowa w nim jest o piecu, co przetłumaczyłam na piekarnik. Ciekawe jak by było, gdyby upiec trzy placki, każdy z 5 białek, potem je przełożyć, ale kremem, np orzechowym, czy czekoladowym ? Tyle że placki trzeba byłoby piec cały dzień uwzględniając studzenie placków. Może lepiej zdecydować się na dwa?
Przepis może pewnie poleżeć jak u mnie… Pozdrawiam, Teresa
KoJak Moguncjusz,
odpowiedzialnie zgłaszam thermomix. Mam osiem lat i gdyby go zabrakło i w kuchni i w sprzedaży, to ból głowy.
Tereso !!!
Proszę , napisz !! Ki czort ten thermomix??
Zupełnie nie wiem o czym piszesz?
Już kiedyś Cię pytałem…..ale cisza była.
Nemo!
Więc jest coś z państwa na Sz!!!
Występują bezowe ciastka!! Składa sie takie z dwóch bezowych trójkątów sklejonych kawowym kremem. Dawno nie jadłem, zapomniałem już jak się nazywa. Szwajcarka ?? Nie 🙂
Słodkie to bardzo. Dzisiaj też były.
Poproszę namiar, wyślę do degustacji.
ssefer@neostrada.pl 🙂
@Teresa Stachurska
Zaskoczony i niedouczony w tych sprawach poszukałem (Marylkę nie chciałem wprowadzić na zbędne i rozrzutne myśli) i znalazłem:
„Thermomix (…): waży, sieka, miksuje, miesza, rozdrabnia, miele, proszkuje, wyrabia ciasto, emulguje i: gotuje, gotuje na parze i myje się sam prawie automatycznie!”
Toż to cud maszyna, ale czegoś brakuje, brakuje tego co Siemion objecywał zrobić po wojnie z kurkami w filmie „Barwy walki”.
Takiej maszany chyba jeszcze nie ma, albo nikt nią się nie chwali.
Kojak, potwierdzam, takiej maszyny nie ma! 😉
Antku, myslisz, ze ta beza przetrzyma transport? Dzieki za mila propozycje 🙂
Teresa, ten przepis na tort sniezny bardzo mi przypomina deser bezowy na czesc slynnej tancerki Anny Pawlowej:
http://en.wikipedia.org/wiki/Pavlova_%28food%29
PS. Do mojego wpisu o bezach zakradl sie blad 🙁 Po francusku pisze sie baiser przez jedno „s”.
Akurat się dowiedziałem, że to ciasto to EKSPERYMENT. Czyżby Marylka się asekurowała? Według mnie niepotrzebnie, ciasto wygląda poprawnie zapach jest nie odrzucający, czego więcaj z góry oczekiwać?
@Teresa Stachurska
Kto ma osiem lat, TY (jeżeli tak, to to nie jest nieuprzejmość) czy Thermomix (w tym przypadku PANI)?
Matko Kozłowska, jaki brak wiary. Thermomix jest. Stoi na stałe na szafce w kuchni, ale można zabrać go ze sobą na działkę jeśli tam jest prąd. Wśród moich znajomych to popularne urządzenie. Nie trzeba go skręcać, rozkręcać, chować po szafkach, ani szafki na jego elementy posiadać. Robi co się mu zleci, choć nie wszystko. Nie pójdzie po zakupy, mięsa na kiełbasy nie zmiele, ale to żadne zmartwienie bo i tak wszystkie kuchenne maszyny ma pod sobą.
Wszystkie czynności wykonuje w jednym naczyniu. Ma wewnątrz noże, które są zarządzane elektronicznie, i które w zależności od wielkości obrotów mieszają, ucierają, mielą, ugniatają i co tam kto chce.
To naczynie umieszcza się w kołnierzu grzejnym, dostępne temperatury są od 40 stopni (jogurt), do 110 stopni (gotowanie na parze), po drodze np adwokat, czy tzw nutella.
Na zimno też wyrabia. A nawet z mrożonego. Ja wrzucam mrożone truskawki, kapkę cukru, albo i nie, trochę śmietany i mam lody, albo więcej śmietany i jest shake. Inne lody też zrobi. Ot, maszyna. Fantazję ma mieć mistrz kuchni, maszyna – wykona. Nastawiam temperaturę, czas i obroty (jak w pralce) i poszło. Czasem kilka sekund (mielenie bułki na tartą, czasem dwadzieścia – masa na placki ziemniaczane, czy babkę), coś przez minutę (masa na pasztet, czy sernik), albo i więcej (ciasto na drożdżówkę czy chleb – 3 min., masło ze śmietany – 5 min). Cukier na puder miele minutę, orzechy czy migdały – kilka sekund, mak – też minutę, ciasto na piergi przygotuje w 1 minutę, a na naleśniki w parę sekund. Serki homogenizowane, czy typu fromage – też igraszka. Szybko i wygodnie.
Ale ziemniaków i marchwi nie obiera. Z drugiej strony surówki robi w kilka sekund. Jestem zadowolona i każdemu polecam. W Polsce jest sprzedawany z dziesięć lat. Mogę polecić dostawcę. Gwarancja dwa lata. Serwis bez sensacji, ze swoim kłopotów nie miałam, ale koleżankę odwiedzali. Jest dobrze, skoro zgłaszam do Nobla.
Misiu2, nie znam taniego komisu z płytami CD. Po prawdzie, to żadnego takiego komisu nie znam. Myślę, że szansą jest cosobotni pchli targ obok Naschmarktu (stacja U4-Kettenbrueckengasse). Być może istnieje coś podobnego na co dzień i pod dachem, może na Mexicoplatz lub w okolicy, ale ja tam rzadko spaceruję. Istnieje natomiast biblioteka, z której można sobie dowolne CD wypożyczyć. Mam kolegę, który robi tak od lat i w domu zawsze ma muzykę z najwyższej półki.
Pogoda dziś mocno niesprzyjająca spacerom. Skąd Pan Lulek wziął tę swoją dziurę? Rano było 7 stopni, potem 3, ustaliło się teraz na 5. I równo leje.
I Małolepsza na dodatek jakaś ponura plus wredna, że lepiej zejść z pola rażenia… Wycofuję się na zgóry upatrzone pozycje i awaryjnie wprowadzam popcorn do jadłospisu 🙁
Teresa, my Ci juz dawno uwierzylismy, ze Twoja maszyna istnieje. Ale maszyna z funkcja opisana przez Kojaka – nie! Czyzbys nie znala filmu „Barwy walki”?
17 stopni miał w domu póki nie otworzył Kotu drzwi na taras 🙂
Pawle pozazdrościć biblioteki z muzyką, mnie się taka marzy w moim mieście
Takie trójkątne bezy przełożone kremem kawowym albo kakaowym nazywają się sokoły, a tort śnieżny w starych książkach zwie się tortem hiszpańskim.
To tak na marginesie, bo teraz chcę się pokajać przed Towarzystwem. Po prostu nie macie nawet pojęcia jaka ta Pyra głupia. No mówię Wam, głupsza, niż ogólnopolska norma pozwala. Skąd wiem? Ano, przekonałam się na własnych plecach. Jakoś tak się porobiło, że i worki do śmieci mocne, zawiązywane się w domu kończą i ręczników papierowych kuchennych w osiedlowym Samie ładnych nie ma i w zamrażarce widać dno, więc od kilku dni wybierałam się do Reala, ale wybierałam się, jak sójka za morze. Że jutro święto, to wiem (na kiosku ruchu wisi kartka „Jutro, w niedzielę 11.11-go my – właściciele – robimy od 10.00 do 14.00”, że sklepy będą zxamknięte, też z Anią rozmawiałyśmy, a że w supermarkecie będzię się kłębił dziki tłum (w tym kilka wycieczek autokarowych) o tym to Pyra nie pomyślała. Wzięłam taksówkę, jak zawsze , podjechałam, kupiłam 2 zakłady totka za 4 złocisze, z kłopotami weszłam w tłum wypełniający salę sprzedaży, jednemu panu nawet powiedziałam, żeby przestał się przytulać, bo ja nie w tym wieku. No, mówię Wam, żeby mi nie było żal tych 20 złotych na taksówkę (2 x po 10) to bym odwróciła się na pięcie i zwiała w try miga, ale jak pomyślałam, że pojechałam taksówkami po 2 zakłady totka, to trochę głupio… W rezultacie w ataku bohaterskiej determinacji wrzuciłam do koszyka kurczaka, opakowanie 3 nerek wieprzowych i półtora kilograma mięsa do zmielenia i dałam dyla . Bez worków na śmieci, ryb, oliwy i reczników kuchennych. Dalszy etap przygody przezyłam na postoju taxi, na którym z reguły czeka kilka samochodów. Tym razem to ja czekałam 40 minut. Byłam taka zła, że nawet nie zziębłam specjalnie. A w domu rodzone dziecko dostało ataku śmiechu kiedy opowiiedziałam co i jak robiłam w sumie 2 i pół godziny.
Nemo, nie widziałam. Ale się narobiło !
> Le premier baiser qu’on obtient d’une femme est comme le premier cornichon qu’on parvient ? extraire du bocal. Le reste vient tout seul.
[Mark Twain
Pyro, mnie też los dzisiaj nie oszczędzał. Pojechałem z moją Małolepszą po zakupy według uprzednio sporządzonej listy.
W markecie trafiliśmy na niezwyczajnie dzikie tłumy. Okazało się, że akurat dziś wszystko o 10% taniej. Gdybym wiedział, zrobiłbym zakupy wczoraj i zajęłoby mi to tylko jedną trzecią tego czasu. W przyszłości trzeba czasem rzucić okiem na prospekty reklamowe, żeby nie wmanewrować się znowu w jakieś promocje. Nadszarpnęło to w każdym razie moją kondycją psychiczną i dopiero herbatka z ciastkiem i razgoworem z Xięgarką w najlepszej na świecie xięgarni (Helena może poświadczyć) ukoiła me zszargane nerwy.
Otrzymałem drogą upominku książkę Leszka Kołakowskiego pt. „Klucz niebieski/Rozmowy z diabłem” i delektuję się lekturą.
A na obiecaną zupę kremową z dyni z grzankami oraz słynnym styryjskim olejem z dyniowych pestek to chyba już dziś nie mam co liczyć. Widać nie zasłużyłem…
moze byc rowniez w tym znaczeniu:
> Prenez l’habitude de bien baiser votre femme, vous lui éviterez le dérangement d’aller se faire baiser par vos copains.
[San Antonio
Zapomniałem dodać, że do Kuerbiscremesuppe miały być obowiązkowo grzanki z ciemnego chleba wzbogacanego słonecznikiem lub pestkami dyni.
Ech, mogę tylko pomarzyć… Może jutro los będzie dla mnie łaskawszy…
Sławku co się stało ,że zniknąłeś na tak długo?
Dzwoniłem telefonicznie a tam głucho. Zacząłem się niepokoić , bo pomyślałem ,że wypłynąłeś na ryby podczas sztormu.
przywalony codziennoscia, niektorzy juz na jutro medale glancuja, a ja tu jeszcze w robocie i nawet nie wiem, co dzis na kolacje, pozdrawiam wszystkich serdecznie
Slawek skomentowal bezy (baiser) cytatami na temat pocalunkow (baiser), w sensie:
Caluj dobrze zone, oszczedzisz jej klopotu z szukaniem pocalunkow wsrod twoich przyjaciol.
Pierwszy pocalunek jest jak wyciaganie pierwszego ogorka (korniszona) z pelnego sloika. Nastepne pojda same 🙂
Dziura meteorologiczna utrzymala się przez cały dzień.
Parę godzin w stajni i konno w lesie. Jeszcze zdarzają się zabłąkane dzikie gęsi, pojedyńcze – nie kluczami. Zawodzą rozpaczliwie – oj chyba nie dolecą.
Pizza kupiona u miejscowego turczyna czy też kurda. Butelka włoskiego wina a w tle fińskie tango. Tak wygląda moje szkło kontaktowe:
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/szklo_kontaktowe/
Prąd wyłączyli to musiałem zdjęcie przy świecach robić…
Moj dzisiejszy podwieczorek: klasyk kuchni helweckiej – beza, bita smietana i „robaczki” (vermicelles) z kremu kasztanowego.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Roznosci/photo#5131265757660577746
to zdjecie i poprzednie
Antku, dostales moja emalie?
nemo, od czasu do czasu sie zgadzamy
Der erste Kuss, den man bei einer Frau erreicht, ist wie das erste Gewürzgürkchen, dass man gelangt? vom Glas entnehmen. Der Rest kommt ganz allein.
Pyra przypomniała!! Sokoły!! tak też i u mnie.
Nemo nie chcesz bezów….;-(
Wysyłam więc sokoły.
Ptaszyny moje uważajcie :
Heeej , heeej, heeej sokooły omijajcie góry, lasy, dooły..!
http://www.wrzuta.pl/audio/5fGS0oXiJz/ogniem_i_mieczem_-_hej_sokoly
Można śpiewać.
Nemo, San Antonio, jest znacznie bardziej niewybredny w sformuowaniach, baiser moze byc np lekkie jak puch, ale tez ciezkie jak wulgaryzm, jemu chodzilo o to drugie, Twain zdecydowanie byl lepiej wychowany, a Zobojady sa mistrzami dwuznacznosci w sprawach cielesnych, ale wszak wiadomo, ze z kuchni do lozka itd
Schlagfertigkeit ist etwas, worauf man erst 24 Stunden später kommt.
Arkadius, nawet sie nie domyslasz, jak wiele mamy wspolnego 😉
Nemo!
Czy to jest norweski leśny?
Dostałem!
nemo,
nie, nie domyslam sie. popatrz na obrazek z kotkiem
Antku, trudno powiedziec. On tak wyglada, ale pochodzi z ubogiej neapolitanskiej linii, bezdomny z Pompei 😉
Dziekuje za sokoly!
Na deser „Besa me mucho”
http://youtube.com/watch?v=LRrjCtVOvpQ
Nemo, beza plus przyległości okazała, a koty do podziwu. Cudne. Na tym blogu jest wiele pięknych fotografii mądralińskich. Może pora album z tymi zdjęciami plus opowieściami ich opiekunów (praca zbiorowa) o nich złożyć i wydać. Przy odrobinie reklamy może popyt by się znalazł ?
Kontynuować?
A. Sz. w tle finskie tango? bez 🙂 pradu? Osobista wali cholupce?
szklo, ze tylko pozazdroscic, nie powierzaj jednak poczcie, bo co ostatnio chyba snieg ich zaskoczyl 🙂
Arkadiusu, to Ty nie wiesz, ze w Alpach nie ma prawie plaskich miejsc? Kot przyzwyczajony, sam sie trzyma 😉
@Arkadius 2007-11-10 o godz. 18:42
Jeszcze dwa:
„Küsse sind das, was von der Sprache des Paradieses übrig geblieben ist.” (Joseph Conrad)
„Der Kuss ist die Anfrage im oberen Geschoss, ob unten frei ist.” (Przysłowie ludowe)
Pyro,
przeczytałam dzisiejsze posty – szczególnie ten, jak to siebie wyzywałaś od durnych – i zrobiłam dokładnie to samo. Z tym, że nie taksówką, a z własnym szoferem, i nie dlatego, że w lodówce pusto, tylko potrzebny mi był materiał izolacyjny (oka ogacić – zima idzie, a jedno z okien potrzebuje „wsparcia”). Oboje klęliśmy w żywy kamień, stojąc w korkach i przeciskając się w sklepach między ludziskami i wrzeszczącym bachorstwem, bezlitośnie ciągniętym przez rodziców do sklepów, a klęliśmy przede wszystkim na siebie. Od lat wiemy, że w soboty się nie kupuje, bo przecież stonka się rzuca na sklepy, wolny dzień, w sam raz do uprawiania narodowego sportu – zakupów!
I po raz kolejny zrobiliśmy ten błąd, zamiast, jak zawsze powtarzamy po takim wydarzeniu, zakupy robić w poniedziałek, góra środę, i to wieczorem! Zeby już całkiem było do pary, zbydliliśmy się okrutnie, wstępując do Kentucky Fried Chicken (KFC) i zakupiliśmy dwa razy „big feast”, czyli 3 kawałki kurczaka i frytki w każdym pudełku. Zeżarliśmy w domu, bo jeszcze by nas ktoś znajomy przyłapał na gorącym uczynku w KFC i byłby wstyd! Dobrze, że było jeszcze jakieś sangiovese popicia.
Z pozytywów – wydałam 7$ na trzy zakłady lotto 6/49 z numerem banderoli, a co, jak szaleć, to szaleć. Do wygrania jest 37 000 000 $ (słownie: trzydzieści siedem melonów $). Ja rozumiem, że to kłopot wielki, ale mam nadzieję, że w razie draki mogę liczyć na Waszą pomoc w wydaniu tego szmalu?
@Arkadius 2007-11-10 o godz. 18:42
Uzupełnienie /Tłumaczenie nie autoryzowane:
„Pocałunki są tym, co się z rajskiego języka zachowało” (Józef Korzeniowski)
„Pocałunek jest pytaniem się na piętrze, czy parter jest wolny”
Tereso !! Dzieki!
Wiem już wszystko!
Poszedłem na łatwiznę. Mogłem sam poszukać. Już widziałem zdjęcia, znam ceny….
Alicjo!! Jak wygrasz ten szmal kupisz nam po sztuce ! OK?
Już się cieszę! Zrobię sobie bezy.
Nemo Norweski Neapolitański. 3N. Ładny.
> Heureux chocolat, qui apr?s avoir couru le monde, ? travers le sourire des femmes, trouve la mort dans un baiser savoureux et fondant de leur bouche.
[Anthelme Brillat-Savarin
szczesliwa czekolada, ktora obiezywszy Swiat, przez usmiech kobiet odnajduje smierc w rozkosznym pocalunku, rozplywajac sie w ich ustach.
Alicjo, pewnie, ze tak, a postawisz flaszke?
Absynt? Pewnie, czemu nie! Nawet dwie flaszki!
A propos czekolady. Najnowsze informacje z frontu badan nad… donosza, ze juz 40 gramow czekolady dziennie (pod warunkiem, ze zawiera minimum 70 % masy kakaowej) rozszerza naczynia wiencowe i ma pozytywny wplyw na zwezenia naczyn spowodowane paleniem tytoniu, a wiec polepsza ukrwienie miesnia sercowego. Palacze – jedzcie czekolade! 🙂
Już mi pomalutku złość przechodzi. Bezy – niezależnie od tego jak się nazywają, to nie moje ciasto. Natomiast Matka moja kiedy spodziewała się większego spędu gości, zawsze robiła jeden tort bezowy służący do ostatecznego wypchania łasuchów. Tort ten wyglądał tak : kładło się na paterze okrągły wafel, smariowało szczodrze kremem maślanym i układało koncentrycznie okrągłe bezy ile ich tam weszło. Następnie zapychało się kremem wszystkie dziury między bezami i układało drugą warstwę bezów , tyle, że odwrotnie – tym razem płaską stroną do góry, znowu krem i drugi wafel. Ten górny wafel i boki dostawały swoją porcję kremu i dekorację. Tort na minimum 2 godziny musiał wylądoiwać w chłodzie. Potem był normalnie krojony. UFFF – i wafle i bezy przechodziły dość dokładnie kremem (silnie alkoholizowanym). Znam kilka osób, które zachwycały się tym ciastem, ale nie znam nikogo, kto zjadł jednorazowo więcej, niż 1 kawałek.
uwaga1 > to tylko dla odważnych
Dziwne rzeczy kojarzą się pod łepetyną, gdy się czyta nasze wpisy do tylu. oczywiście moją. suma Teresa Stachurska & cojaca jest tym co pozwolę sobie przedstawić.
Było to w miejscu, pewnej części czytaczy i tutejszych prezenterów znanym. Tramwaj skrzypiącojadący z Sopotu przez Brzeźno do Nowego Portu zatrzymywał się przed, delikatnie mówiąc domem, w połowie lat 70ątych. Gdyby nie korony drzew widok z okien tego budynku na zatokę gdańską byłby wspaniały. brak jego nie miał żadnego znaczenia na atmosferę panująca w nim. Ale do rzeczy.
Byłem dumnym właścicielem aparatu druch /tak mi się wydaje taka nazwa/. Nie odpowiadał mi on specjalnie. Mało mądry w porównaniu z kreatywnością /ówczesną moją i podobnego do mnie głupola/. Dziewczyny o wygląd zawsze dbały, aparaty tez miały porządne. Próbowaliśmy je na wszelkie sposoby podczas nieobecności ich właścicielek. Na tym nasz kontakt ze szkłem się nie kończył.
śmiało szliśmy w parze z niewiastami po odbiór u fotografa. na ogól byli to jajcarze, oko robili przy wejściu. ciekawskie panienki zapoznać się chciały na miejscu z własna kreatywnością. pokazując zdjęcia właścicielowi fotobudy twierdziły:
– to nie nasze!
– naturalnie, panienkom takie nie rosną
uwaga2 > to nie jest adresowane do nikogo i dlatego nie będzie prostowania
Alicjo.
Jak Ci zabraknie absyntu to śmiało ściągaj z moich pólek.
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/Arkadius/photo#5129671023211944962
Pyro, taki tort robi moja mlodsza siostra, ale bez wafli. Znajomy cukiernik robi jej z uzbieranych bialek spody bezowe (okragle placki), a ona je potem przeklada nieslychanie kalorycznym kremem maslanym. Ona to je i jest chuda jak szczapa, moj maz-chudzielec zjada zawsze dwa kawalki, a mnie na sam widok rozszerzaja sie komorki tluszczowe i natychmiast musze zjesc cos pikantnego 🙁 To jest chyba uwarunkowane genetycznie 😉 Sprawdzilam, ile kalorii mial moj podwieczorek: beza 17,5g – 64 kcal, bita smietana 50g – 160kcal, kasztany 50g – 100 kcal, stanowczo za duzo 🙁
Wywiesiłem już na jutrzejsze Świeto flagę.
W barwach takich jak u Alicji, Nemo i Pana Lulka.
Jak jest u Was? A w krajach o innych barwach flag?
Obowiązek, czy tylko dobra wola
U mnie, dobrze widziany, ale nie egzekwowany obowiązek.
Miasto pamięta, mieszkańcy nie zawsze.
Pytanie mało kulinarne ale aktualne.
A u Pyry jakoś cicho.
Jutro w Poznaniu szaleństwo rogali marcińskich.
Smacznego!!
Ja będę je jadł jutro wieczorem. Prosto ze źródeł.
@Arkadius 2007-11-10 o godz. 21:58
„… Tramwaj skrzypiącojadący z Sopotu przez Brzeźno do Nowego Portu zatrzymywał się przed, delikatnie mówiąc domem, w połowie lat 70ątych…”
Coś się nie zgadza.
Mieszkałem w Sopocie przy ul. 20 Października między Pętlą trolejbusową (połączenie Sopotu z Gdynią) a ul. Smolną, tramwaj przjeżdżał koło mojego domu nie skrzypjąc ale zgrzytając, a to jest wielka różnica.
To co pan opisuje nie mogł się odbywać w połowie lat 70-ątych ponieważ połączenie tramwajowe Sopotu z Oliwą zlikwidowano w trakcie przebudowy ul. 20 Października na czteropasmową ulicę szybkiego ruchu, czyli gdzieś w latach 61-64.
W ten sposób Gdańsk, jako przedmieście mojego miasta, straciło nostalgiczne, przedwojenne połączenie komunikacyjne z Sopotem ;-(. Gdyni jako przedmieściu Sopotu położonemu po przeciwnej stronie miasta wtedy się jeszcze jakoś udało :-).
@antek:
nie pamietam, czy wywiesza się flagi, ale wszędzie odbywają się uroczystości – jest to swieto pamięci o poległych żołnierzach i ofiarach wojen. Składa sie wieńce ku pamięci i tak dalej, ale już od poczatku listopada sprzedaje sie miniaturki czerwonych maków metodą „ile kto da”, a dochód ze sprzedaży przekazuje się związkowi weteranów. Niewiele ludzi na ulicach nie ma wpiętego w klapę znaczka.
My tez kupujemy maczki na Armstice Day. Ja swoj natychmiast gubie, bo jest na szpilce. Nie ma zadnego obowiazku. Dajemy za maczka jednego funta.
Jutro piekna uriczystosc skladania wiencow wokol pomnika poleglych zolnierzy na Mall, z udzialem calej rodziny krolewskiej. Od pary lat bardzo brakuje Krolowej Matki. Weterani ja uwielbiali i starzy czesto plakali na jej widok. A ona ponad stuletnia potrafila stac 3 i pol godziny na nogach, na wysokich obcasach, kiedy przyjmowala parade wojskowa. Twarda byla pani.
Antku, pytasz o flage polska czy miejscowa? Z weteranami u nas krucho. Ostatnia wojna z obcymi (Francuzi) miala miejsce w 1798 roku. Z wojny domowej 1847 tez jakos nikt sie nie uchowal 🙁 Sa weterani (ochotnicy -antyfaszysci) z wojny domowej w Hiszpanii, ale juz tak bardzo na wymarciu, ze mowi sie o amnestii dla nich. Sluzba w obcych armiach jest konstytucyjnie zakazana, wiec udzial w walkach, obojetnie po czyjej stronie, jest karalny. Dotyczy rowniez Legii Cudzoziemskiej. Nie wolno tez przyjmowac obcych orderow i tytulow szlacheckich. Nagroda Nobla jest jednym z niewielu wyjatkow 😉
Same swieta !
Najpierw w Polsce. 11 Listopada. Potem na mojej bylej ulicy 11 Listopada na Pradze Polnoc. Dalej Swiety Marcin mial przyjechac na bialym koniu a tylko przyslal wiele gesi. W biezacym roku o wiele wiecej naszych jak importowanych. Wczoraj w zachodniej czesci Austrii paskudnie. Snieg z deszczem. Jechalem do Wels do szpitala jako kierowca. Polowa drogi w mgle i deszczu ze sniegiem. Dzisiaj pochmurno ale po poludniu ma byc slonce. A ja ide na swieto, zajac sie swieta robota po ktorej niema kacora. Zaczynamy o godzinie 9.00. Chyba do polnocy. Jak niedziela to i wszyscy podatnicy maja wolne.
Pieknej niedzieli zycze
Pan Lulek
nemo !
Jak jest z Gwardia Papieska. Przeciez to armia i do tego jak umundurowana.
Pan Lulek
Panie Lulku!
Da Schweizer Bürgern Militärdienste für einen fremden Staat seit 1848 verboten sind, wird der Einsatz in Rom als (Haus-)Polizeidienst betrachtet.
Jak widzisz, sluzba wojskowa w obcych panstwach jest zabroniona od 1848 roku, wiec Gwardia Papieska ma charakter sluzby policyjnej. Tacy papiescy ochroniarze 😉 z halabarda (i nie tylko).
nemo,
czy Twoim zdaniem Polska mogłaby się obejść, na wzór Szwajcarii, bez wojska? Mnie by się podobało, żeby tych wydatków w budżecie nie było…
I Polaków w Iraku itd – też.
Teresa, musze Cie rozczarowac. Szwajcarzy nie moga wprawdzie sluzyc w obcych armiach, ale w swojej ciagle jeszcze musza 🙁 W latach 80-tych z inicjatywy Grupy Szwajcaria bez Armii (GSoA) odbylo sie referendum i prawie 1/3 spoleczenstwa byla za likwidacja armii. Od tego czasu postepuje stala redukcja liczebnosci i kosztow, zmienilo sie postrzeganie swiata i potencjalnych wrogow, ba, jest problem z doktryna obronna i nie wiadomo, jak motywowac zolnierzy. Dawniej bylo prosciej, wrog byl „czerwony”, swoj „niebieski” (takie opaski mieli zolnierze na manewrach). Mimo to przypuszczam, ze armia szwajcarska jest w tej chwili liczniejsza, lepiej wyposazona i sprawniejsza niz polska. Na temat armii (wszelkich) jestem Twojego zdania, ale to nie blog polityczny i nas zaraz ktos zbeszta, ze mu psujemy apetyt 😉
Wiadomo, że Pyra to stara militarystka, więc wszelkie pacyfistyczne Teresy traktuje uprzejmie (ta tolerancja) ale ze stosownym dystansem. Owszem – podobałaby mi się Europa bez granic z jednym centralnym rządem i nie mam obaw, że nas Niemcy, Czesi i inni Szwedzi „zaleją”. Jak dotąd to my skutecznie „zalewamy” np Albion.. Nie mam też obaw o utratę tożsamości narodowej. W końcu Polska jest krajem unitarnym od tysiąca lat, a tożsamość regionalna jest nader silna i nikomu to nie przeszkadza. Nieźle byłoby, gdyby kilka uporczywych polskich wad rozpuściło się w europejskiej materii.
Natomiast ,mam przekonanie niezbite, że tego domu, chcemy czy nie, trzeba bronić. W ogólnoludzkie „kochajmy się” to ja nie bardzo wierzę. Może, gdyby coś zagrażało całemu globowi, ale w innej sytuacji kasta wojowników będzie jeszcze długo potrzebna.
Flagi nie wywiesiłam, bo poprzednia mi spsiała, potem dwa razy Ania pożyczała w szkole (w handlu zabrakło) a teraz tylko pałęta się po szufladzie jakaś kościelna, biało-żółta, kupiona swego czasu z jakiejś papieskiej okazji. Na bloku widzę mniej więcej 1/4 mieszkań oflagowanych.
Rogale zjadłyśmy już w piątek, w tym roku nie piekę, bo ta grypa czy cóś przeszkadza. Na obiad kurczę po polsku z piekarnika, na kolację sałatka jerzynowa (po troszeczku) i jajka w majonezie z zielonym groszkiem. I tyle święta.
http://tf1.lci.fr/infos/endirect/0,,3339964,00-novembre-ceremonie-commemoration-.html#
u nas wlasnie maszeruja
nemo,
dziękuję za przywołanie do porządku. Zapomniałam się…
Teresa, tu mozesz zobaczyc, jak jestesmy coraz bardziej bezbronni 🙁
http://pl.wikipedia.org/wiki/Szwajcarski_Regiment_Rowerowy
Z takiej broni zrezygnowalismy (z zalem) 🙁
http://www.benvanhelden.nl/Condorclub/Fiets/Switserland/MO93/model93.html
Bardzo nam szkoda tej formacji. Wedlug mnie byla bardzo skuteczna. Wrog peklby ze smiechu 😉
Wyobraz sobie: jest wojna i wszyscy przyjada na rowerach 🙂 (przerobka z Brechta).
Witam niepodległościowo i patriotycznie,
Właśnie wrócilismy z Łopusznej gdzie czwarte już wspominanie Ks. Józefa Tischnera. Było powaznie i wesoło, czyli tak jak chyba ks.Tischner by lubił. Słów kilka o jedzeniu, przygotowanym przz miejscowe gospodynie. Było wszystko to co kuchnia podhalańska ma najlepszego, Moskololiki( czyli placki ziemiaczane z kwaśnym mlekiem, suszone na blasze), wspaniałe wedliny, genijalny smalec, przepyszna kwaśnica i grochówka, delikatne prosię, najlepsze na świecie oscypki,wyborne ruskie pierogi i kaszanka swietnie doprawiona. I wile innych pyszności, ach co za sernik!!! Wszystko zrobione na miejscu z miejscowych zwierzątek. Widząc taki stół nalezy zapomieć o tym ze istnieje coś takiego jak cholesterol, lub niezdrowa dieta, tylkodelektować sie smakami i świeżoscią potraw.Pamietam, ze kiedyś była tu dyskusja o jakości jedzenia w zakopiaskich knajpach. Niestety karmią tam podle, byle by więcej zarobić na spragnionych folkloru turystach. Ale tu w Łopusznej to było absolutnie co innego. Raz w roku gdzies na wiosne właśnie w Łopusznej ( to tylko kilka kilometrów od Nowego Targu) odbywa się pokaz kuchni podhalańskiej z udziałem gospodyń z okolicznych wsi. Degustacja w domu kultury im Ks. Profesora. Jeśli ktos by o tym usłyszał i był w pobliżu to polecam.
A tak po za tym to dziś, żal sie przyznać, mam urodziny, Wspólne z Niepodległą , choc na szczęście lat trochę mniej!
Pyro zdrowiej !!!
To piękne święto. Wiem teraz dlaczego wisi tyle flag w oknach. Dołączam się z całusami i życzeniami szczęścia.
Zono Sasiada, pieknego dnia i zyczliwych sasiadow zyczy nemo 🙂
http://youtube.com/watch?v=A2w3_aqfwWU
I zyczliwych sasiadek 😉
http://youtube.com/watch?v=K_DcVNL7ExA
Żono sąsiada – no i cóż Ty kobieto wygadujesz? Jakie Urodziny! Toż to tylko dzieci i mężczyźni mają urodziny. Kobiety wyłącznie te, które ukończyły lat 65 – to żeby się pochwalić ile zdążyły przetrzymać. Ty weź lepiej na wstrzymanie i poczekaj na godny wiek, a póki co, to tylko dla Sąsiada tort urodzinowy rób co jakiś tam czas.
A żeby Ci się międzyczas nie dłużył – wszystkiego najlepszego.
Wszystkiego najlepszego w dniu niepodległości!!!
A teraz mniej rocznicowo. Dzięki za porady, przed chwilą wszystkie sugestie przeczytałem i idę kupić śliwowicę. Wczoraj niestety od 7 drzewo z lasu zwoziłem, potem ciąłem a na koniec – o 16 – padłem bez sił do łóżka i obudziłem się w środku nocy. Na wizyty u braci z Bałkanów było już za późno. Więc dziś, w niedzielny wieczór idę po litrową butlę trunku. Pogoda taka podła u mnie, deszcz ze śniegiem, błocko, że jak nic szklaneczka na noc się przyda. Może się przy okazji spytam skąd chłopaki pochodzą. Tyle wiem, że właściciel zapasu śliwowicy ponoć przepędził tego trunku w rodzinnej wsi 150 litrów. Tak mnie w każdym razie zapewniał.
Pozdrawiam
U mnie w barku stoi jeszcze pół butelczyny śliwowicy portretowej Pana Lulka i prawie cała gruszkówka. Starzeją się z godnością, jak ja.
Wojtek gorąvcy prysznic, śliwowica i pod kołdrę.
Dzień dobry!
Śliwowica faktycznie wspaniale rozgrzewa. Ale dziś ( wyjątkowo ) nie mam specjalnych procentowych pragnień- za dużo wina wypiłam do późna w nocy… Idę więc grzecznie gotować zamówione spaghetti, smacznego wszystkim życząc. I zdradzę w blogowym sekrecie: jutro wybieram się do Pyry!
Marialko, mozna Ci juz gratulowac? Bo chyba wczoraj tym winem nie zalewalas robaka?
Zdałam !!!!! Wiem to mniej więcej od 40 minut. Zdałam egzamin państwowy!!!!! A winem poiła mnie moja D. gdy opłakiwałam wczoraj porażkę…
Byliśmy tego pewni. Gratulacje Bekso!
Marialko, gratulacje!
Za zyczenia wszystkim b. dziekuję. Tak Pyri masz rację, ale niestety data jest charakterystyczna i juz od rana znajomi i rodzina …… To mnie osmieliło, ale żecywiście nie wypada, nawet po 65- ce….
Guzik prawda, wszystko można – ja zawsze obchodzę urodziny! A gdzie jest napisane, że mamy ogłaszać, które to?! I kulturalny człowiek nie zapyta przecież, które to, ważne, że jest co obchodzić 🙂
Wszystkiego najlepszego dla żony sąsiada i nieustające zdrowie !
Gratulacje dla Marialki, cóż to, nie wierzyłaś we własną wiedzę i w nasze wsparcie?!
Toasty z obu okazji za pare godzin, toż tu południe dopiero minęło, a i po trunki trzeba się będzie przejść w ramach spaceru do sklepu za róg 🙂
Zono! Happy Birthday! Wszystkiego najlepszego!
A w tej Lopusznej, powiedz Zono, czt byl moze Pan O.Podhalanski? Bo to wielki milosnik Jegomoscia! Moze to on pod pesudonimem ksiazke napisal o ks. profesorze?
Heleno, jesli był to się nie ujawnił jako Owczarek. Nie wiem czyj to pseudonim.Było kilkadziesiąt osób z Krakowa , Warszawy, ale przede wszystkim dużo przyjaciół ks. Profesora z Podhala i samej Łopusznej. Może zapytaj samego Owczarka? Za zyczenia b. dziękuję!
A, Heleno, książkę o ks. Tischnerze, przynajmniej tą najbardziej znaną napisał Wojtek Bonowicz, redaktor wydawnictwa ZNAK. Ale on chyba nie jest Owczarkiem Podhalańskim, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo.
Żono Sąsiada, ja również dobrze życzę, przede wszystkim zdrowia na jeszcze sto lat i dochodów na to.
Żono Sąsiada, ja również dobrze życzę, przede wszystkim zdrowia na jeszcze sto lat i dochodów na to. Teresa
Ciiii, Zono, wiem przeciez kto napisal ksiazke o T…. OP nie moze sie dowiedziec, ze ja tu wesze…. Pytac tez nie moge… Sza.
Dziękuję!
No, byłam Piotrze beksą. Owszem, racja w pewnym sensie nie dowierzałam- egzamin ma to do siebie, ze kilka odpowiedzi (dla większości pytań) jest dobrych. Gdyby jeszcze trzeba było wybrać lepszą. W wielu przypadkach są to odpowiedzi równoważne a źródła książkowe podają 2 różne wersje. Stąd niepewność i niewiadoma. Dziękuję za wsparcie. Wierzyłam w nie!
I bardzo, bardzo chętnie dzielę się z Wami moją radością…
Witam wszystkich wieczorową porą. U mnie też na świąteczny obiad był kurczak po polsku – rodzina dała mi 6+ ! Teraz trochę czasu dla siebie.
Żono sąsiada – smakowitego życia z okazji urodzin. 😀
Marialko – gratulacje! Pamiętałam o Tobie, jak całe Blogowisko oczywiście. 😀
Melduję wykonanie zadania z okazji Święta Niepodległośći.Byłem jednym z kilkudziesięciu tysięcy fotoreporterów na Placu Piłsudzkiego i Krakowskim Przedmieściu Relacja fotograficzna wkrótce.
Marialce już gratulowałam telefonicznie i jutro ją ululam na pewno. Nie ma to, jak własny, prZyboczny lekarz i to w wieku, kiedy jeszcze się chce i wierzy. Potem może być różnie.
Misiu, jak portretowałeś ułanów i innych tankistow, to w porządku, jeŻĄeli jednak skupiałeś uwagę na pp Prezydencie i ministrze MON, to dziękuję. Patrzeć już na nich nie mogę
Żonie sąsiada – serdeczne z Warszawy sto lat!!!
Nie spiewasz dzisiaj pieśni patriotycznych na Rynku?
Marialce – należne z Warszawy gratulacje !!
Będziesz mogła z Panem Lulkiem i panem kardiochirurgiem z Wiednia założyć założyć wedrowny zespół. Zespół, nie Trupę. 😉
Zespół Operacyjny oczywiście.
Ty usypiasz, pan kardiochirurg operuje. A Pan Lulek? spytacie.
Pan Lulek ma to co najważniejsze. 😉
Zabutelkowany znieczulacz.
Uroczystą warszawską paradę podglądałem zza tłumu stojąc na palcach i trzymając w wyciągniętej ręce fotoaparacik. Dziwne ujęcia mam.
Ale nie będę pokazywał.
Misio był, pewnie ze 2 giga wrzuci. Zobaczycie!
Marialko, szczerze i bardzo serdecznie gratuluje, chociaz i tak bylem pewien, ze zdasz, papier tylko potwierdzil moja pewnosc,
Zono Sasiada najlepszego w tak obfotografowanym dniu,
z tych wzruszen upieklem kasztany i zjadlem z Rudym 🙂 i sola, sol nie przezyla
Więcej do Warszawy na Święto nie pojadę . Dzikie tłumy , mało miejsca i pogoda nie dopisała . Mało światła. W ubiegłym roku byłem w Krakowie i mogłem robić zdjęcia jak zawodowiec.
Dziś robiłem w trybie automatycznym i sporo zdjęć mi nie wyszło bo zbyt długie czasy, a konie nie chciały wolno chodzić. Mam nauczkę , ciągle trzeba się uczyć 🙁
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/WarszawaSwietoNiepodleglosci
Coś Ty, Marek – jak na warunki, o których mówisz, całkiem fajne zdjęcia!
No, konie nabrudziły tu i ówdzie 🙂
Dziękuję! Jeszcze raz. Dziękuję- Sławku, Also, Antku, Pyro i wszyscy kochani Blogowicze… dziękuję Wam za wsparcie.
My świętujemy karczochami ( cudny smak ). Już jutro będę mogła dogadzać D., w kuchni pieczołowicie przygotowując smakołyki. Zupełnie bez pośpiechu. No i wreszcie ruszę się z krzesła!
Misiu, obludniku ! Przestan sie krygowac – zdjecia sa doskonale ! Wlazles w sam srodek, blisko, i wyciagnales wszystko co najistotniejsze. I jaka dynamika ! Wyraz twarzy u zolnierzy (jeden – bobas przeszkolny na jeepie), pola plaszcza podciagnieta w marszu – setki szczegolow. Gratulacje i pozdrowienia.
Mis 2,
Zdjecia cudowne. Ta biala klacz czy ogier szczegolnie mi sie podoba. Czytam „od tylu” i chyba mi zejdzie do Waszego rana. A Ty wiesz co Pan Lulek popelnia??? A ja nie uczestnicze!!
Misiu 2, ja nie fachowiec, ale moim zdaniem zdjęcia świetne! 🙂
Marialko,
Ogromne osiagniecie, gratuluje z calego serca ! Za takim egzaminem stoja tysiace przeharowanych godzin, powinnas byc bardzo dumna z siebie. Pozdrawiam.
Dotarły do nas poznańskie wypieki. Cztery rogale. Cztery pierwsze miejsca z rankingu poznańskiej GW.
http://miasta.gazeta.pl/poznan/1,36001,4659872.html
Ciężkie zadanie przed nami.
Ale jesteśmy gotowi na wszystko!
Oto one : 🙂
Na godzinie dziewiątej : pierwsze miejsce
dwunastej : drugie
trzeciej : trzecie
szóstej : czwarte według rankingu GW
http://picasaweb.google.pl/antekglina/Rogale/photo#5131702258126953394
Antku,
U nas robia bardzo podobne (wygladaja tak samo), w srodku powidla i pachna cynamonem. Nazywaja je Cinnamon Roll. Bardzo dobre.
Antku,
U nas robia bardzo podobne (wygladaja tak samo), w srodku powidla i pachna cynamonem. Nazywamy je Cinnamon Roll. Bardzo dobre.
Armaty,defilady,konie to wszystko w tle polskiego kraju,gdyby tak mozna spojrzec okiem Marszalka na to co teraz,pewnie bylby nie w sosie ze Polska wladza w podkolanowkach i z ksiezycem.
Okoniu!
Na temat poznańskich rogali nie będę pisał bo są tu bardziej godne tego tematu specjalistki.
Wiem że w środku mają nadzienie z białego maku?? Nigdy takiego nie widziałem. Posypkę z orzechów.
Wędrując dzisiaj Chmielną na uroczystą paradę przechodziliśmy obok cukierni, która już i w ubiegłym roku wypiekała marcińskie. Postaliśmy w kolejce nawet dłuższą chwilę…ale parada była ważniejsza! Rok temu jadłem, był dooobry. Pyra mnie zabije……, ale był lepszy niż tegoroczny poznanski.
Pewnie dlatego że ciepły i pachnący.
W tym roku kosztuje na Chmielnej 2,50zl. Czyli 1 dolara.
Popatrz na kilka fotek :
http://picasaweb.google.pl/antekglina/NowSwiat
Pozdrawiam
antek
O, śmiem się spierać… cinnamon rolls nie da się porównać z polskimi rogalikami, tak jak tutejszych doughnuts z polskimi pączkami.
Tajemnica tutejszego ciasta jest mi nieznana, ale wyczuwam sztuczne, słodkie nie wiadomo co. W doughnuts żadnych drożdży, cholera wie na czym to robią, a rolls jakie by nie były, też w niczym nie przypominają rogali polskich – nawet nie marcińskich (nie znam sie na nich, nie jadłam i wyczuwam z opisów, że słodkie!) a powiedzmy zwykłe rogale z makiem.
Nie przepadam za słodkim, właściwie nie jem, ale będąc tutaj ponad 25 lat, zjadłam jeden cinnamon roll i chyba ze 3 doughnuts, bo nic innego nie było, a groziła mi śmierć z głodu. W polskim sklepie jednak raz na rok lub dwa kupię pączka, a jak jestem w Toronto na Ronceswólce, rogalika z makiem.
Kwestia smaku – mnie smakują polskie, zdecydowanie. Jeszcze nie smakują „sztucznie”.
Alicja, Antek,
Pewnie, ze nie to samo,napisalem „podobne”. Przyznam sie Wam, ze ja juz nie pamietam, jak smakowalo pieczywo w Polsce. Pamietam jedno – pierozki z nadzieniem jablkowym jak cieple buleczki, bule z kielbasa czosnkowa, zaraz po wojnie i domowy makowiec. Dobrze Wam, mozecie sobie podzerac. Alicja tylko od czasu do czasu. Antku, pisales chyba, ze codziennie jadac do pracy przejezdzasz kolo Biblioteki na Powislu – czy tam mieszkasz ? Nie moja sprawa, ale przyjemnie by bylo znac kogos z Powisla. Pozdrawiam.
Nie masz tam jakiego polskiego sklepu w okolicy, Okoniu? Nie chce mi sie wierzyc, bo przecież w Stanach Polonusów jest o wiele wiecej, jak w Kanadzie, nawet statystycznie rzecz biorąc – i gdzieś tam powinieneś coś znalezć. A powiem Ci, ze standard utrzymują i robią według tradycyjnych receptur, generalnie rzecz biorac oczywiście, bo czasami zdarzy się za słona kaszanka lub kabanos nie dość wysuszony, jak wszędzie zresztą.
Poszukaj w yellow pages swojej okolicy, może trafisz, byłabym zdziwiona, gdybyś nie trafił.
Nie, Alicjo, nie mam. Rosyjski jest i to calkiem niezly, ale polskiego nie ma. Nie wyrywam sie jednak. Kiedys, dawno, mieszkalem piec lat w Chicago i tam bylo ich duzo. Nawet oslawiony Bacik na Milwaukee niby polskie dawal, a nie polskie. Do dzis dziala Bobak sausage factory, chyba na Pershing, South, obok down town, ale nie korzystam. Na poczatku, dokad nie pojechalem szukalem polskich sklepow, czy restauracji. Nawet w Toronto i Montreal. Mizerne to bylo. Kilka lat temu bylem na konwencji w Toronto i poprosilem, zeby mi znalezli polska restauracje. Znalezli. Dno. U byle Chinczyka na Uniwersity mozna bylo zjesc 100 razy lepiej. I do tego towarzystwo jakies „szemrane”. Podchodza, pytaja bez pardonu, jak to „Polak z Polakiem”, nieroby, wloczykije, wstyd mi bylo i zwialem po zupie. Pozniej, kelnerka w Royal, tez Polka, powiedziala mi, ze do polskiej knajpy nikt porzadny nie chodzi. Na Florydzie, w Pompano Beach, ktos otworzyl polski sklep. Okazalo sie – slowacki. Dwa kawalki kielbaski za szklem, kilka pocztowek ze swietymi i ciagle zamkniete. Dawno przestalem szukac.
O restauracjach nie wypowiadam się – nie znam, nie bywam, u mnie na wsi nie ma, w Toronto są, ale ja na to nie mam nigdy czasu. Ale sklepy w Toronto są niezłe, chociaż w zapyziałej Ronceswólce, niestety. Ciasno, ludzi sporoale wyroby niezłe, mam proównanie z Polską, zauważ. Dobre, zaznaczam – generalnie rzecz biorąc. Mój *wiejski sklep polski* ma dostawy z Toronto z różnych firm typu import z Polski, piekarnie, masarnie, wyroby garmażeryjne polskie, ale *tutejsze* – i to mi wystarczy, jak raz na tydzień kupię chleb, biały twaróg, czasem kawałek wędliny czy coś tam ekstra. Nie narzekam, zwłaszcza na chleb. Jest jakis nowy, wielki sklep w północnej części Toronto – nie pamiętam, jak się nazywa, raz tam byłam rok temu, ale wybór towarów imponujacy, coś w rodzaju supermarketu spożywczego. było to o wiele lepsze od małych sklepików Ronceswólki, przynajmniej bez tłoku i kultura. Wyroby ponoć też mają najlepsze. Na codzień nie muszę, ale raz na jakiś czas kaszankę się chetnie zje 🙂
Dzisiaj bylo swieto i duzo mowiono o patriotyzmie,wiele slow-ladnych,ale ja patrze na to z perspektywy.Znam wielu i wiele tych dziewczyn i chlopcow ktorzy ida tam na ochotnika nie zadajac pytan.
Dla nich nie jest wazne kto rzadzi,oni sa w stanie sie poswiecic siebie i swoj czas dla tej reszty.
Afganistan,Irak nie wazne,nie zadawalem im zbednych pytan,sam sie zastanawialem,skad to sie bieze.
Pewnie to jest ten patriotyzm o ktorym glosno mowia politycy.
Alicjo, czy w Toronto macie oscypki ? Leb urywam, zeby zlalezc kogos kto importuje. Jak im zatwierdzili ten kompromis ze Slowakami, oscypki winny wrocic.
Tego towaru, Okoniu, w Toronto nigdy nie widziałam , rzadko bywam zresztą, a nasze panienki z Baltic Deli nie sprowadzają – może Lena wie? Gdyby były, musiałabym gdzieś jeść, choćby u kogoś, a nie zdarzyło mi się na tym kontynencie.