Jedenaście przykazań
Wolne dni czy święta to zawsze dla osób zajmujących się domowym gospodarstwem okres sprawdzianu. Zarówno umiejętności organizacyjnych jak i kuchmistrzowskich. Dobrych rad nigdy zbyt wiele, zwłaszcza w tak gorącym okresie. Czy więc zechcecie przyjąć kilka z nich od naprawdę doświadczonej gospodyni?
Oto kilka informacji ,jak uniknąć kuchennych porażek:
1. Czy jest możliwe, że w przedłużone weekendy czy właśnie święta apetyt domowników wzrośnie kilkakrotnie? Oczywiście nie, dlatego też nie należy kupować niczego w ilościach hurtowych, a zwłaszcza mięsa i wędlin. Nie ma nic gorszego niż zjadanie obeschniętych pieczeni czy wędlin jeszcze kilka dni po świętach. Zwykła weekendowa porcja może okazać się za skromna,(wiadomo, goście) ale czy nie wystarczy lekka tylko nadwyżka zakupów?
2. Chcecie bez ryzyka upiec dorodne baby? Warto do ciasta użyć nieco więcej drożdży. Nie zepsuje to smaku, a znacznie zmniejszy ryzyko, że cięższe niż zwykle ciasto będzie jednak puszyste.
3. Serniki i paschy udać się mogą przy zachowaniu pewnych warunków: jednym z nich jest kupienie dobrego, nie kwaśnego sera, niezbyt suchego, ale też bez nadmiaru wody, delikatnego o kremowej konsystencji. Sernik doskonale udaje się z serków homogenizowanych, wystarczy do masy serowej dodać 2 łyżki sypkiej kaszy manny, która zwiąże nadmiar wilgoci.
4. Bakalie na mazurki warto przygotować znacznie wcześniej: sprawdzić, czy maja ładny zapach, smak i wygląd, można je znacznie wcześniej pokroić czy posiekać ,aby te część pracy mieć za sobą w momencie , kiedy przystępuje się do przygotowywania mazurków.
5. Białą kiełbasę raczej parzy się niż gotuje. Wkłada się ją do wrzącej wody po nakłuciu w kilku miejscach igłą. Po 20 minutach jest gotowa. Gotowana na zbyt dużym ogniu i zbyt długo straci smak i popęka. Doskonale smakuje biała kiełbasa podsmażona :na smalcu podsmażyć pokrojona w talarki cebulę, kiedy zmięknie dodać kiełbasę i lekko zrumienić.
6. Tradycyjne polskie sosy chrzanowe najlepiej przygotowywać w niewielkiej ilości, do każdego posiłku świeży, aby7 chrzan był mocny, jogurt czy śmietana nie oddzieliła się od pozostałych składników .(Najprostszy sos : szklanka śmietany, pół szklanki startego chrzanu, 2 jaja, po szczypcie cukru i soli. Chrzan i śmietanę wymieszać z posiekanymi drobno jajami, doprawić solą i cukrem)
7. Aby udał się prawdziwy majonez wszystkie składniki muszą mieć jednakową temperaturę. Wystarczy je wszystkie ustawić w jednym miejscu w kuchni na kilka godzin: musztardę, olej, całe jajko. Najprostszy i niezawodny sposób wykonania majonezu? Proszę bardzo: do kielicha malaksera wbić jajko, dodać musztardę i włączyć; od razu wlewać cienkim strumyczkiem olej aż do uzyskania odpowiedniej ilości i konsystencji majonezu. Doprawić na koniec kilkoma kroplami soku z cytryny, szczyptą soli i cukrem pudrem.
8. Czerwony barszcz, który gotuje się na mięsie warto przyrządzać z buraków suszonych. Unikniemy w ten sposób niebezpieczeństwa, że zbyt długo gotowany ze świeżych buraków stanie się cierpki. No i nie ma zbyt wiele pracy z obieraniem i krojeniem warzyw. Cały proces gotowania barszczu jest dokładnie taki sam a trwa znacznie krócej.
9. Jeżeli ktoś gotuje wędzona szynkę w domu pamiętać należy, że na każdy kilogram szynki powinna przypadać godzina gotowania. Wkłada się szynkę do wrzącej wody i gotuje na bardzo małym ogniu, aby nie bulgotała. Szynkę chłodzi się w tej samej wozie, w której się gotowała. Dopiero zupełnie wystudzoną wyjmuje się z wody.
10. Jeżeli nie uda się galareta, czyli nie zsiądzie się, należy ją rozpuścić, pogotować kilka minut i znów ponalewać w foremki i ponownie studzić. Można także przed gotowaniem dodać rozpuszczona w wodzie łyżeczkę żelatyny.
11. Chrzan kupuje się wprawdzie najchętniej już przygotowany, utarty i doprawiony, gdyby jednak ktoś chciał przygotować chrzan domowy radzę trzeć na tarce nad palnikiem kuchennym lub na świeżym powietrzu (wtedy nie szczypie w oczy), a doprawiać skrapiając sokiem cytrynowym i posypując cukrem każdą nakładaną do naczynka czy słoiczka warstwę.
Komentarze
Piotr dzisaj zapisal dwie kamienne tablice i jedna malutka drewniana.
Bardzo dobre rady. Tylko co maja robic single ktorzy sa sami w przedluzony weekend. Oni i tak sami pitrasza a potem zostaje na kilka dni.
Ja zwykle gotuja bulion, rozlewam do pojemnikow i wstawiam do zamrazarki. Potem wyciagam po kawalku i z kazdej porcji robie cos innego. Albo kupuje polprodukty i sam doprawiam.
Sa ksiazki kuchartskie dla samotnych ale na ogol tym co sie ugotuje mozna wyzywic spora rodzine.
Wyjezdzam dzisiaj do Wiednia w krotkie odwiedziny i na zakupy
Przy okazji cos dla singli poza rada, zeby przestac byc takim singlem.
Pan Lulek
Pierwsza porada jest niewykonalna. Nie da się, po rostu nie da się kupić mniej, niż wystarczajączy. Gorzej jeszcze, że nie da się przyrządzić mniej, niż dużo. Jesli stawia się sobie za cel – sybaryci mają się najeść, a ich nieposkromione żądze nie mogą się peszyć ostatnią białą kiełbaską na półmisku, to w którymś momencie nadmiar staje się standardem. I już. Tak ma być. To znaczy, ja wyobrażam sobie, ze tak jest dobrze i jest to wystarczająca racja, aby tak było. Popłoch i panika zaczyna się wtedy, gdy „nie poszło”. A najczęściej „nie poszło”, bo Państwo się krępowało pokazać, że może… Po dwóch dniach już się nie krępuje pokazywać, a później, jak napisała swego czasu Alicja o powrocie do swoich Huronów, pości, umartwia się, karci żoładek.
Biała kiełbasa to oddzielny, sam w sobie, temat, ale to co mają sklepy w ofercie… Nie chodzi nawet o to, czy dobre, czy marne, tylko że bardzo bardzo nierówne. Nawet dobry producent po jakimś czasie – robi, jak mu wyjdzie, a jak mu nie wyjdzie, to ulepszy i zachlaszcze chlorkiem sodu. Tak to z jednej kiełbaski można nagotować gar kiełbasianego rosołu. Najlepiej mieć swojego producenta we wsi obok, który ma swojego dostawcę świńskich protein. Jeśli tandem trwa od lat, to pojawia się i standard. Wtedy nic, tylko zamawiać i tu… ładnym lobem wracamy do naszego półmiska, na którym nie może (no nie może przecież) spoczywać powabnie ino JEDNA biała kiełbaska z cebulką i majerankiem. Amen.
A najwięcej i tak gotują single.
Dzień dobry.
Jeszcze żyję, choć marnie. Przeczytałam wczorajsze wpisy i wszystkim dziękuję za trzymanie zdychającej Pyry za rękę. Tymiankiem się ratowałam,maliny zżerałam z ukontentowaniem herbaty wypiłam przydział tygodniowy. Sławka zdrowie wypiłyśmy i to podwójnym toastem. Wygląda na to, że stale jesteśmy spóźnione „życzeniowo” o jedną dobę _ Antkowi najlepszego i Zuzi (cóż za śliczne imię „dziewczyńskie”). Czy jeszcze ktoś coś świętuje w tym miesiącu? Bo nie daj Bóg na stare lata w alkoholizm wpadnę , jak do grypopodobnych słabości tłum solenizantów dołączę. Dobrze, że naleweczek zrobiłam ciut więcej w tym roku.
Co do białej kiełbasy to z dawna znacie moje zdanie – albo, jak to Iżyk pisze – zaprzyjaźnione kiełbasy z zaprzyjaźnionych świnek, albo wyrób własny. Nadal się w to bawię – raz w miesiącu, raz na dwa miesiące produkuje kilka killogramów i zamrażam niezbyt wielkie porcje „na zaś”. Co do ilości świątecznego jadła już się kiedyś nad tym sporo nagłowiłam : jak to jest, że niby wszystko nieźle obmyślone – tyle na obiad w jeden dzień, a tyle w drugi i trzeci i kolacje i ciasta na tyle to a tyle gąb – wszystko niby pasuje i niczego za dużo nie powinno być. Potem przychodzą święta albo właśnie długi weekend i zostaje, a zostaje. Dlaczego ? Ano dlatego, że wnuki miały wpaść w drugie święto, a nie przyszły, Ania wstała późno i śniadania nie zjadła tylko kawałek placka, bo już czekała na obiad, Iksińscy, owszem, wpadli ale już od progu wołali, że nie chcą jeść, bo są przejedzeni, Synowa ogłosiła, że wczoraj złamała dietę i dziś już absolutnie nie może sobie na to pozwolić. Reszta zachowuje się jak ten osiołek – może by galarety? Chyba nie; sałatkę mam w domu, święta nie po to, żeby śledzie jeść, a jajka wieczorem mogą szkodzić na wątrobę. Chwała zamrażarkom. Niech zaś w lodówce będzie tylko echo, a na półmisku ostatnia kiełbaska i podeschnięty plaster szynki, to drzwi się zamykać nie będą, tylu ludzi nagle poczuje nieodparta potrzebę zobaczenia Pyr obydwu. O ja nieszczęśliwa!
I jeszcze coś nie na temat – wczoraj mimo głowy pękającej na kawałki wysmyczyłam dłuższy wpis pod artukułem p. Bendyka o Rewolucji. Temat mnie swego czasu pasjonował : jak to się rewolta bolszewicka wpisała w wielowiekową tradycję wielkich buntów chłopskich w Rosji, jak wykorzystano nową broń – propagandę masową i jak miała się idea wymyślona przeZ Cerkiew 300 lat wcześniej ,”Obszcziny” do kołchozów. Najpierw pojawił się napis, że komentarz oczekuje na akceptację, po godzinie zniknął i mój komentarz też wpadł w czarną dziurę. Słowo daję, że inwektyw tam nie było, ani nawoływania do waśni narodowych , ani nawet hasła żeby nam socjalizmu nie zadziobały kanarki.
Witam wszystkich. Tak czytam te dobre rady Gospodarza i sobie mysle, ze cos tu nie tak. Boze Narodzenia za 1,5 miesiaca a Gospodarz rady Wielkanocne nam tutaj daje…
Jak patrze za okno, to sie z nim zgadzam wiosna jest przyjemniejsza od jesieni….
Ja powiem szczerze, że jest jedna rzecz, której nie znoszę własnej roboty. To jest majonez. Smakuje mi tylko kupny i jedynie „Kielecki”, a własnej roboty nie. Taki ze mnie dziwak.
Ha! ja tez! To znaczy ja tez wole kupny, nie kielecki tylko winiar albo D&L cytrynowy. Tak czy inaczej kupny. Domowe smakuja „ciezej”.
Nirrod, moze Gospodarz jest przekonany o wyzszosci Swiat Wielkanocnych? Albo tak zdesperowany oczekiwaniem na wiosne?
U mnie dzis na dworze weselej. Wyjrzalo slonce i na razie nie wierze, ze jutro-pojutrze zasypie nas snieg. Tez mam pelna lodowke (ta kapusta!), a do karmienia nikogo 🙁 W szkole konferencja, wiec dziecko juz wczoraj wybylo do Berna i nie wroci przed wieczorem. Osobisty nie wie jeszcze, czy przyjdzie na obiad. Zadzwoni 20 minut przed przyjazdem. Problem nadmiernych zapasow zdaje sie byc typowo polskim problemem. Nie ma prawa zabraknac… Obserwujac zwyczaje na „Zachodzie” stwierdzam, ze ludzie tutaj nie maja tego problemu. Niespodziewani goscie sie zdarzaja, ale nie bywaja powodem do stresu. Kazdy ma w domu zelazny zapas spaghetti czy innej pasty, puszki z obranymi pomidorami, oliwe, czosnek, przyprawy, puszke z tunczykiem itp. Gosc, niespodziewany, nie oczekuje zastawionego stolu. Gosc, zaproszony, nie najada sie w domu, chyba ze nie ma zaufania do gospodarzy 🙁 Swieta tutaj nie sa pasmem wielodniowych przygotowan i na poczatku wydawaly mi sie jakies takie „nieuroczyste”. Przez lata przyzwyczailam sie i przejelam sporo tej wolnosci od stresu i od swietowania „przy stole”. Teraz swieta oznaczaja czas dla innych i z innymi, ukoronowany oczywiscie wspolnym posilkiem, uroczysta kolacja, ale nie biesiadami bez konca. Moje siostry w Polsce sa zgorszone, kiedy osmielam sie podawac w watpliwosc sens przygotowywania tak wielu potraw i w takich ilosciach, ale daja sie tez wyciagac na dluzsze spacery lub male wycieczki (miedzy posilkami). Nie oznacza to, ze krytykuje te przygotowania, tylko mi szkoda ich czasu i wysilku i paniki w oczach, kiedy „nie schodzi”, bo gotuja znakomicie. Swoja droga, chetnie bym pogoscila u Izyka, zanim nabierze zachodnich obyczajow 😉
Przyznaję, że mi również smakuję majonez kupny…najchętniej winiary 🙂
reszta przykazań jak najbardziej 😉
pozdrawiam 🙂
Torlin.
Bój się Boga! Jeśli majonez można wogóle już jeść, to tylko własny! Znaczy to pewnie, żeś w dzieciństwie był karmiony sklepowym, i juz Ci białka jakieś w głowie inaczej prądu nie przewodzą, jak nie ma w majonezie kieleckiego elektrolitu. Mnie majonez wogóle nie przeszkadza, jak w lodówce stoi, bo jak na stole, to już śmierdzi! No, chyba że własny (np. w tatarskim), to co innego. Żaden majonez ręcznie jajecznie kręcony nie przeżyje tyle, co ten z etykietą. No to co w tym kieleckim jest, że wszystko przetrzyma? Ty nie dziwak jesteś, tylko narkoman jaki. Albo dziwak. 😉
Madame
Zamrażarka to obok soli najważniejsza w kuchni przyprawa. Bez nej nie da rady. A potem ta miła drżączka niespodzianki, to mrowienie zagadki, co też wyjęliśmy, co rozmrażamy i co jeść będziemy. I faktycznie-jak w zamrażarce słychach „a może poszki do lasu” to zaraz któś by cóś na gorąco. Dużo zdrówka i nalewką bakcyle!
Jak już wypełnimy wszystkie 11 przykazań Mistrza, przechodzimy do 12:
A teraz trzeba to wszystko zjeść 🙂
Widzisz Iżyku, nie masz racji. Przez całe dzieciństwo miałem majonez ręcznie robiony, a po ślubie teściowa, która z nami mieszkała, też nie wyobrażała sobie innego majonezu, niż własnej roboty. A ja od dzieciństwa go nie cierpiałem. Dla mnie, powtarzam, dla mnie, w smaku jest on obrzydliwy.
Odszczekuję – mój wpis „pod Bendykiem” jednak jest – po całej dobie oczekiwania, ale jednak.
Najszybszym i skutecznym sposobem na czerwony barszczyk jest ugotowanie rosołu z dodatkiem grzyba, wędzonki i czosnku i dodanie do już gotowego świeżo wyciśniętego soku z cytryny i z buraków startych w sokowirówce. Precyzyjnie można dodać dokładnie tyle soku ile trzeba:)
Pozostałe zalecenia super.
A skoro był już tu reklamowany majonez różnych firm, niech ciotka dorzuci swoje trzy grosze: ser na serniki najlepszy z Garwolina:)
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie, z Autorem na czele
Wspieram Torlina. Majonezy kupuję. Zwykle Winiary ale radzę spróbować firmy Roleski http://www.roleski.pl/index.php?page=15&lang=pl
Pozdrawiam
W normalnym tzn. niewielkim gospodarstwie domowym robienie majonezu samemu mija sie z celem, bo przeciez trzeba go szybko zuzyc, a z mniej niz jednego zoltka nie da sie zrobic 🙁 W razie potrzeby mam w lodowce tubke tego produktu:
http://www.nestle.ch/de/pro/cat/details.aspx?catid=8&groid=72&sprid=631
Nie ma problemu z wysychaniem w sloiku i kontaktem z powietrzem. Nikt tez nie siegnie po zawartosc oblizanym nozem 🙁 Moj mlodszy szwagier w Polsce zawsze zyczy sobie taka tubke w prezencie 😉
No dobra. Poddaję się. Torlin, Nirrod, Anna, Wojtek i zaraz pewnie cała lista. Jedzcie sobie, jedzcie, tylko potem się nie dziwcie, że ne możecie bez glutaminianu zasnąć.
Nemo może by i pogościła ale, jesli dobrze pamiętam – od Niej na Mazury, jak od Jej Osobistego do fiordów 🙂
Powiem jeszcze, że nie wiem o jakiej cierpkości barszczu w poradzie nr 8 p. Piotr pisze. U mnie czerwony na mięsie, to czerwony na wędzonce, taki ostry, czosnkowy, mocno zamajerańczony i choc oczywiście dosłodzony, to rzekłbym, że wytrawny. Ale czy cierpki?
Przyznam uczciwie, ze o skladnikach „kupnego” majonezu uczylam sie dawno temu i ich juz tak dokladnie nie pamietam, wiec raczej wielkiego wrazenia na mnie nie zrobily.
Zakladam, ze sa w nim jakies stabilizatory, bo z reguly jest mniej tlusty niz domowy majonez i pewnie benzoeasan sodu jako konserwant (cos czuje, ze jak wroce do domu, to polece do lodowki studiowac etykiete).
Generalnie az tak zle z nim chyba nie jest. A do wszelkich sosow i tak go z kwasna smietana mieszam.
Kiedyś kisiłem buraki na barszcz. Dobry był! Ale teraz już mi się nie chce, leniwy się zrobiłem.
Pozdrawiam
W moim nie ma zadnych dodatkow poza olejem slonecznikowym, zoltkiem, octem, musztarda, sola, cukrem, przyprawami.
Moja mama nadal kisi na Gwiazdke. I tak sobie mysle, ze moj luby, to sie ze mna ozenil, glownie po to, zeby miec do tego barszczu dostep…
Wspieram Iżyka. Majonez tylko domowy. A jego smak zależy przecież od tego kto go robi. Nie robimy go na codzień ale na gości zawsze. Zwłaszcza od dnia, w którym przy stole zapytalem:- Majonez oczywiście domowy? I Basię zatkało bo nie chciało jej się kręcić żółtek z oliwą i był kupny. Co ja potem miałem…Ale teraz pytam zwykle przed przyjęciem a nie w trakcie. I nauczyłem się sam kręcić majonez co upraszcza sprawę. A kupny…br!
Pewnie, że domowy majonez jest bez stabilizatorów i dlatego tak łatwo się rozwarstwia. Wystarczy wtedy poubijać go chwilę miotełką czy trzepaczką nad miską z ciepłą wodą i już wraca do pierwotnej postaci. I prawda – jest bardziej tłusty, bo ta oliwa … Jeżeli jednak ktoś chciałby mieć domowy majonez „taki jak kupny” może skorzystać z przepisu ma majonez oszczędny. Wtedy część żółtek i oliwy zastępuje gfęsta, biała zasmażka. Wyjdzie, jak ze sklepu. Gwarantuję.
Panie Piotrze, takie pytanie przy stole i przy gosciach?! Kopyscią sie za to dostaje! Przypomniala mi sie niedawna podroz po Rumunii, gdy po tym slynnym weselu towarzystwo zagraniczne (25 osob) udalo sie do gorskiego pensjonatu – wlasnosci przyjaciela Pana Mlodego. Przy sniadaniu Pan Mlody zachwalal ekologiczne pochodzenie wszystkich produktow z wlasnego gospodarstwa (maslo, mleko, jaja), a goscie spogladali na czerwona date na skorupkach i kiwali glowami…
Boże! Zamiast oliwy super dziewicy – zasmażka w majonezie i jest jak kupny! Tego nawet kabaret OTTO by nie wymyslił 🙂
Nie mogę się powstrzymać od małego wspomnionka. Dawno, dawno temu, gdy do kin wchodził przywołany tu z tytułu niedawno przez Wojtka film „Siekierezada”, Z. Kałużyński wówczas, obok Pietrasika, naczelny krytyk i czepiacz filmowy Polityki, zdawał relację z filmowego festiwalu. Po obejrzeniu „Siekierezady” ze swoim przyjacielem z Włoch, takoż żurnalistą od cinema, udali się na jakąś kolację. Pojadając gwarzyli o sztuce robienia filmów i filmach „robiących” za sztukę. Gość zapytał o „Siekierezadę” właśnie, ze nie rozumie, dlaczego jeden z bohaterów…
Tu konieczny jest wtręt: jest w filmie taka scena w restauracji, gdy Janek chce pogodzić gniewających się przyjaciół (Paresadę z Wasylukiem), a takie godzenie można tylko wódką, więc idzie właśnie zamówić wódkę i nieodzowną zakąskę – pamięta kto? I wtedy Paresada woła przez cała salę za Jankiem : Ale żadne tam… majonezy!…
Kałużyński wspomina, że jego rozmówca nie rozumiał dlaczego zagrycha miała być bez majonezu, skoro majonez to taki wspaniały zimny sos. Biedak, pisał p. Zygmunt o rozmówcy, nigdy nie był w lokalu na prowincji , gdzie za szybą lady chodniczej od lat stała ta sama garmażerka. Cała w majonezie…
Kiedy to było?
Moje trzy grosze:
Pojęcia „domowy” i „kupny” rozmywają się nieco jakby.
Wiele restauracji reklamuje swoje wyroby jako „domowe”, takich jest też sporo w handlu detalicznym.
My z kolei nierzadko staramy sie upitrasić i podać coś żeby było „jak w restauracji”.
W tym tu kraju na „Sz” istnieje tradycja domowych „kolacji noblowskich”.
Wygląda to w ten sposób, ze niektórzy pichcą kolację korzystając z ubiegłorocznego jadłospisu (bo ten tegoroczny jest ściśle tajny aż do ostatniej chwili) i spożywają to w domu podane na zakupionym uprzednio w Duka (Duce?) servisie noblowskim:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/48/Nobel-banquet-table.jpg
wyfraczeni i wypindrzeni wpatrujac się jednocześnie w telewizor gdzie transmitowany jest bankiet na żywo.
Czy to jeszcze „domowe” czy już „kupne”?
Iżyk
Może ta superdziewica dobra do różnych rzeczy ale do majonezu to ona się nie za bardzo. Ty posłuchaj nemo – bo ona wie – i tego słonecznikowego użyj.
No i ja sie przyznam: majonez kielecki.Domowy tylko od wielkiego dzwonu, albo w czasie wakacji kiedy do sklepu daleko. Tak , tak są takie miejsca, np u naszych przyjaciól w Langwedocji, do kupnego majonezu około trzech kilometrow. A tu ryba sie gotuje w jarzynach i z majonezem byłaby wysmienita , na zimno oczywiscie, No to trzeba krecic.
Barszcz kupuję od zaufanej kobiety na placu ( czyli jak juz wyjasniałam krakowskim targu lub bazarze) A czasami zakiszę lub podbiorę mojemu Tacie, on zawsze kisi ( pyszny, barszcz nie Tata). Kilkanascie lat temu , kiedy mieszkałam w Londynie, po kilku miesiacach tesknota za barszczem była porównywalna do nostalgii Latarnika.Podejrzewam,ze teraz mozna juz kupić w UK, butelkę kiszonego czerwonego płynu, ale na poczatku lat 90 było to chyba niemozliwe, a po surowe buraki musiałam sie wyprawiać na odlegośc co najmniej 20 minut jazdy samochodem. Zadzwoniłam do mojego ojca, który udzielił mi stosownych isntrukcji i wyprodukowałam mój pierwszy domowy barszcz. Smakował ( przez tę tęsknicę) lepiej niz w Polsce.
Wpis Piotra, przypomnial ze Świeta tuz, tuż. Zazdroszcze Ci Nemo tego dystansu do przed światecznej gorączki.Tu, na miejscu trudno tego uniknąć. Ale jak co roku, damy rade
Andrzeju – najlepsze (nie zawsze najdroższe) restauracje rzeczywiście są „domoweZ”, co znaczy, że mistrz chochli z personelem własnoręcznie robi majonez, ciasto na pastę czy pierogi, a nawet zapasy na zimę – pikle, owoce w occie czy miodzie (specjalność rosyjska), taka knajpa podaje swój chleb, swoją wędlinę, własne nalewki albo wina stołowe, a czasami nawet własne czekoladki do kawy. I chwała im za to. A my w domach staramy się naśladować ten kunszt podawania, dekoracji, przywoływabia nastroju. I tak to jest z tymi doznaniami „domowymi” – nawet, kiedy za nie płacimy.
Jeszcze jeden argument na rzecz własnoręcznie przygotowanego majonezu:
KTO KRĘCI TEN MA!
A propos wpisów Iżyka i Andrzeja (garmażerka i „domowe”). Kupuję czasem garmażerkę w sklepie o nazwie „Domowe jadło”. Sprzedają w nim pierogi, kotlety do odgrzania, surówki, sałatki itp. Upatrzyłem sobie w tym sklepie galaretkę z nóżek sprzedawaną w opakowaniach okrągłych. Nawet smaczna była. W poniedziałek pytam panią o galaretę. Nie ma – odpowiada. We wtorek zachodzę, rozglądam się po półkach i znów pytam o tę galaretę. Nie ma – odpowiada. Więc drążę temat i dopytuję się kiedy będzie. A ekspedientka chichocze i mówi – Chyba nieprędko. W piątek cała dostawa się nie sprzedała i szef musiał wszystko sam zjeść. Mój Boże – cały weekend wyjadać galaretę, żeby się nie zmarnowała! Takie to ryzyko wiąże się z „domowym jadłem”.
Dawno temu, na poczatku lat 80-tych, tez raz zakisilam barszcz. Butelka z kwasem byla w lodowce i wszystko bylo dobrze, az raz wyjelam ja z lodowki i po uzyciu zapomnialam z powrotem schowac… Cicha eksplozja w kuchni zaalarmowala najpierw kota. Stanal u progu kuchni i znieruchomial: szklo z butelki i stojacej obok szklanki zalegalo wszystkie katy, a kuchnia wygladala, jak po uzyciu pily husqvarna w „Texas chainsow massacre” 🙁 Od tego czasu stosuje metode ciotki Klementyny (pozdrawiam) i barszczyk robie gotujac bulion z grzybkiem i dodajac sok z burakow (nie wolno gotowac, bo straci piekny kolor), cytryny, rozgnieciony z sola czosnek i pieprz swiezo mielony. W tym roku mam wlasne buraczki, w tym sporo malych, wiec moze sie znowu odwaze zakisic?
Wojtek – tp jest genialny pomysł. Każdy „specjalista” musi uczestniczyć w zjedzeniu (użytkowaniu) tego, co wyprodukował. Gdyby mistrz budowlany musiał zamieszkać w mieszkaniu, w którym : ściany, sufity i podłogi są zbieżne pod różnymi kątami, a różnica w poziomie podłogi na przestrzeni 2,5 m wynosi 16 cm, gdyby szef f-my „Mróz” musiał sam zjeść 3 pastry wyprodukowanej u siebie szynki (zanim zje 2-gi to 3-ci już się odbarwi) itd. itp.
Genialne. To mi przypomina stary kawał jak to babina zatrzymana przy drodze z całym koszem niejadalnych grzybów, tłumaczyła się ludowej władzy „Panie, przeca jo nie lo siebie, jo na przedaj”
Pyro
Dowcip z babiną i grzybami życiowy. U mnie na wsi babiny zbierają grzyby i suszą na zimę. Zdrowe grzyby dla siebie i rodziny, robaczywe na sprzedaż. I one te robaczywki sprzedają bez najmniejszych problemów – handlowych i moralnych.
Ledwie człowiek z obolałą głową i nosem obtartym wstał z wyra, a tu sto piędziesiąt wpisów. No, kapkę mniej.
Czy Wy ludzie nie macie nic do roboty, tylko gadać o jedzeniu?! Czy ktoś tutaj w ogóle gotuje?!
Ale wpadłam na genialny pomysł – Pyro, piwo, albo i nawet wino grzane (raczej nie, szkoda!) wypiję jak wydobrzeję nieco, najpierw się podzielę moim eu-geniuszem. Czytając rady i porady Gospodarza, przypomniała mi się , a jakże, ubiegła Wielkanoc, no bo biała kiełbasa, chrzan i te rzeczy.
Piotrze, sprawdzone i udowodnione zostało, chrzan się najlepiej trze pod wyciągiem kuchennym! To raz. Po drugie, zaraz lecę wykopać, a potem trzeć bynajmniej nie pod wyciągiem – przecież jak nic mi przetrze wszystkie górne drogi oddechowe !
Kwas buraczany na barszcz tylko i wyłącznie samemu się zakisza, w słoiku lub garnku kamiennym takim, jaki ja mam, z dodatkiem kawałka chlebka razowego. No i tym się zakwasza barszcz, czyli wywar z czego tam komu się chce ( u mnie buraki, włoszczyzna, jak nie na Wigilię, to i kawałek mięsa z kością), na końcu, jak już nie wrze. Powiadam Wam, kupne do niczego niepodobne w porównaniu z własnym!
A majonez! O, to temat! Najpierw ustosunkuję się do „wyrobów garmażeryjnych”. A jak, pamięta się, pamięta nieśmiertelną sałatkę jarzynową, wypaćkaną majonezem i przylepionym, podwiędłym listeczkiem zielonej pietruszki!
Majonez, wstyd przyznać, kupuję. Mniejsza o firmę, tak zwany „no name brand”. Kiedyś przyjechała do mnie z wizytą siostra. Robimy sałatkę jarzynową, a tu Danka zabiera się do robienia majonezu. Zadne tam melekse-jak-im-tam. Makutra, tłuk do ucierania, te rzeczy. Oliwa, cytryna, żółtko, sól, dijon ostra, Popukałam się w głowę, ale – jednak co majonez *domowy*, to majonez!
U mnie majonez to podstawa do kanapki, masła nie używam, kapkę majonezu i na to cuś. Torlinowi odpuszczamy wstręt do majonezu – ja nie cierpie na przykład mleka. No, chyba, że maślanka!
P.S. Nie mogę sobie odmówić ilustracji. I lecę po ten chrzan, wykopać i na święta będzie jak znalazł, w lodówce chyba poleży spokojnie te kilka tygodni.
A kawałeczek dzisiaj, na przetarcie tych tam…
http://alicja.homelinux.com/news/Food/Do_chrzanu/
Panie Piotrze! Jaka szczęśliwa to chwila, że jest demokracja. I mogę jeść Majonez Kielecki. Ja powtarzam wszystkim, że nie jem majonezu nawet przez siebie zrobionego, bo nie lubię tego smaku.
Wziąłem swój majonez i czytam (jak Nemo): „Skład surowcowy: olej roślinny rafinowany, musztarda, woda, ocet, gorczyca, cukier, sól, zioła, woda, żółtka jaj kurzych 7,5 %, bez konserwantów, pakowany w atmosferze ochronnej”.
A z garmażerką jest tak, że są małe – powiedziałbym – pracownie, które robią świetne rzeczy, pilnują czystości i jakości, ale to trzeba sobie wypracować, a poszukiwania takich punktów trochę trwa.
Alicjo, czemu ten kanadyjski chrzan taki pokręcony. Bo przecież nasz rosnący pod biało-czerwona flagą jest prosty, długi, jędrny, na tyle gruby, że dobrze się dzierży go podczas tarcia. A że łzy przy tym lecą to i dobrze. Katar znika a oko błyszczy. Same plusy.
Torlninie oczywiście nikt nie MUSI jeść mojego majonezu. Tak się składa, że moja córka nie cierpi domowego i domaga się kupnego. I nie da się oszwabić. Na szczęście ja MOGĘ delektować się domowym. No mogę?
Oj. Chyba przedobrzyłam z tym chrzanem, bo łzy jeszcze lecą. Ale wreszcie dycham, dycham!
Ze pochrzaniony, pardon, pokręcony ten mój chrzan? A bo u mnie w ogródku ziemi tyle, co kot napłakał, chrzan wsadził mi się między korzenie jakiegoś drzewa. A niech sobie jest pokręcony, tu akurat rzecz nie polega na urodzie, tylko na smaku!
Mogę pójść do sklepu i kupić prosty, gładziutki i tak dalej, ale po co, jak mam własny?! I tak trzeba go zetrzeć, i tak, co mu po urodzie. Wielkie mi co, jak się co dzierży!
No, a flaga u mnie też biało-czerwona!
+ bym jeszcze 12ste przykazanie
dać możliwość wyboru majonezu. Jeśli Torlin kieruje się przy jedzeniu wyczuciem własnego brzucha a jego organizm się do tego przyzwyczaił, to tak jest dobrze. W końcu jego organizm wie najlepiej, co mu w danym momencie służy i smakuje.
Torlinie, tak 3maj
Na moim sloiczku olej roslinny, zoltko, ocet, musztarda, sok cytrynowy, cukier, sol, woda i E385(sól wapniowo-disodowa kwasu etylenodiaminotetraoctowego) antyoksydant… zadnej zasmazki!!!
Musztarda natomiast to jest produkt do ktorego wytworzenia zabieram sie juz od jakiegos czasu.
Nie dlatego, ze ta sklepowa gorsza, lecz ze zwyklej ciekawosci.
Mialam kiedys ambicje zrobienia wlasnego ketchupu, ale posiedzialam sobie cichutko w kaciku i mi przeszlo….
Nirrod!
Ja miałem kiedyś śmiszną przygodę ze zrobieniem keczupu. Pichciłem, odparowywałem, kombinowałem – wszystko według przepisu i na spotkaniu koleżeńskim postanowiłem swoje dzieło zaprezentować. Zjedli wszystko mi, tylko się oblizywali, ale na koniec rzekli, że był to wspaniały sos pomidorowy na zimno do wędlin, ale z keczupem to on nie miał nic wspólnego.
Żegnam się z wszystkimi do jutra. Za nchwilę wróci Ania i wiadomo, że już sobie nie poplotkuję. Zresztą wieczorem i tak znowu jestem zdychająca. Jutro pewnie będzie już lepiej.
Przedstawie Wam tutaj najwazniejsze narzedzie w mojej kuchni (obok miksera). Sluzy do tarcia chrzanu (bez lez), suchej bulki, sera, owocow, migdalow itp. oraz szatkowania warzyw i owocow na wiory i plasterki. Nie potrzebuje pradu, ma 5 wymiennych cylindrow i sluzy mi nieodmiennie od 20 lat albo i dluzej. Proste w obsludze i myciu, miesci sie w niewielkim kartonie i nie wyobrazam sobie innego pomocnika 🙂
http://www.amazon.de/Zyliss-11008-Trommelreibe-Classic-Set/dp/B00008TA3J
A.Szysz.
No, jak Torlin uzurpuje sobie prawo do Kielckich Majonezów, to ja z super dziewicy majonez będę jadał. Nic mnie dzisiaj tak nie ubawiło, jak Szwedów patent na bywanie na kolacji noblistów z zeszłorocznym menu. Odczytałem Kierownictwu i niedowierzając nos aż przylepiło do monitora. Postanowione: na przyszły rok Kierownictwo się wypindrzy, a ja wyfraczę. Wesołki z tych Szwedów, a przy tym sama noblowska socjeta 🙂
Torlinie przyjacielu
Ja też próbowałem robić keczup – nawet kilka słoików zapasteryzowałem. Co ja się narobiłem, odparowywałem, mieszałem, doprawiałem, liczyłem te upiorne proporcje przypraw. I też goście żarli bez opamiętania a potem wspominali „sos pomidorowy”. No i zrób keczup! Przepis jest na keczup a wszyscy mówią o sosie któremu do Winiar daleko.
Pozdrawiam
Zaraz… na moim majonezie takie oto składniki:
-olej sojowy
-woda (?!)
-mrożone żółtka
-ocet
-sól
-cukier
-przyprawy (tajemnicze „spices”, jakby nie mogli wykrztusić, co to dokladnie jest!)
-koncentrat soku cytrynowego
-calcium disodium EDTA (cokolwiek to znaczy)
-kwasek cytrynowy
Po co koncentrat i kwasek – nie wiem. Ja bym użyła jedno albo drugie.
Pyro
Zdrowiej. Z wieczora zawsze przy przeziębieniu jest ciężko. Rano, gdy odksztusisz i nabierzesz oddechu będzie lżej. Tylko, proszę jedz dobrze, kalorycznie. Przeziębiony organizm wymaga energii. Jedz, mimo, że nie masz apetytu.
Do jutra.
Oj Wojtku dziękuje za zaproszenie,
Rozglądałem się już za piłami do rżnięcia. W sklepie natomiast poinformowano,ze tak 100%owe ekologiczne to one nie są. Pozostanę jak pozwolisz przy tradycyjnej metodzie rąbania. Rabanie to tez brzmi dumnie, czy nie?
@Arkadius i Wojtek z Przytoka:
A Wam chłopy tylko jedno w głowie. Jak nie rąbanie, to rżnięcie.
Arkadius, przecież są tradycyjne, ekologiczne piły do rżnięcia, tylko trzeba trochę rąsią popracować 🙂
Wyrabia muskuły, a jak!
A cy ftoś zno moze treść 12 przykazonia? Bo cosi mi sie widzi, ze 12 przykazonie byłoby o tym, co trza robić, coby krojono cebula nie scypała w ocy 🙂
może przestać kroić?
Alicjo
W tym wieku to potrzebna kasa a nie bicepsy, żeby ktoś toto zauważył
Trzymać z daleka od oczu 🙂
Zwłaszcza pieskich! A i po co Owczarek miałby kroić cebulę, na zdrowy rozum?
nemo,
za tyle kasy? to już lepiej niech przyjaciel otrze się
Arkadiusu, od ceny abstrahuje, ale takie retro urzadzenia sa niezniszczalne i niektorzy moi znajomi po rodzicach odziedziczyli 50-letnie maszynki na chodzie! Zapewne znajdzie sie tansze (nieco) zrodlo, mnie chodzilo o przedstawienie idei 🙂
Owczarku, dzięki za wizytę. Ja Ci podpowiem ale i Ty mi musisz coś podpowiedzieć. Do krojenia cebuli bez płakania są specjalne słoiki z zakrętkami z dziurką. W dziurce zaś tkwi nóż i trzeba nim siekać.
A pytanie jest takie: co zrobić z Rudolfem( karcić czy chwalić) psem moich wnucząt, który wyjął z torby z zakupami woreczek foliowy z czterema befsztykami z polędwicy (surowymi) i zjadł (bez woreczka). Ominął pieczywo, kapustkę, a nawet ciasto na deser. Ale główne danie obiadowe dla dzieci zniknęło w jego pysku. I gdyby nie folia na jego legowisku to nikt by nie wiedział gdzie to mięso zniknęło.
Alicjo EDTA to wlasnie E385 innymi slowy konserwant. Kwasek dodali jako konserwant na dokladke a koncentrat dla smaku.
Cebule wrzucam w mikser i po sprawie. Moj nadworny kucharz za to szatkuje z namaszczeniem, a nastepnie przychodzi do mnie coby dumnie okazac zaplakane oczy.
Bo powiedzmy sobie uczciwie ja z zasady nie gotuje. Piec i owszem, musztardy i majonezy tez bo to techniczne i wymaga, badz tez potecjalnie wymaga ciezkiego sprzetu kuchennego, ale takie zwykle gotowanie to robota nie dla mnie.
nemo,
to już jest mi bliższa Twoja idea ze świętami. Ciut inaczej to czynie i tyczy się wszystkich świąt. świąteczne stoły, jak ja to uwielbiam. staram się by nie powtarzały się dania z poprzednich lat. za każdym razem cos nowego i do ostatniego momentu trzymane jest to w tajemnicy. przyznam się ze i w tym roku będzie to cos zupełnie odmiennego. i nie mogę się już tego momentu doczekać, kiedy zasiądziemy z przyjacielem obok siebie, w wygodnych skórzanych fotelach, pozapinamy pasy i odlot do ciepłych krajów. a tam oczekuje na nas suto zastawiony stół.
żryć pić i nie umierać. dla relaksu corrida i flamenco.
Iżyk,
Nie na przyszły rok tylko w przyszłym miesiącu, gdzieś tak ok 13 grudnia.
Ty wyjmij ten frak z szafy żeby zapach naftaliny się ulotnił a Kierownictwo niech zamawia u fryzjerki kolejkę, bo trwałą jak nic trzeba będzie wyszykować.
I te sztućce, talerzyki, szkło. Cała masa roboty.
Niektórzy twierdzą, że olej słonecznikowy jako smakowo bardziej od dziewiczego naturalny pozwala majonez szlachetniejszy w smaku otrzymać – ale co ja się tu będę mądrzył jak jakiś głupi…
Andrzeju, w sprawie majonezu – pelne wsparcie 🙂
Gospodarzu, w pierwszej linii nalezy skarcic osobe stawiajaca torbe z zakupami w zasiegu psiego nosa. Jesli stala na stole – skarcic osobe wychowujaca psa. Na karcenie psa juz za pozno. Nie zrozumie powodu, bo juz zapomnial, co zbroil. Tylko zwierz przylapany in flagranti i skarcony bedzie (przez moment) mial poczucie niestosownosci swego czynu.
Znana jest historia wlasciciela psa, ktory wracajac do domu zastawal w przedpokoju kaluze. Za kare wsadzal psi pysk w kaluze i tarl nim po podlodze. Historia sie powtarzala, ale po kilku dniach jakiez bylo zdziwienie wlasciciela. Kaluza byla znowu na podlodze, a pies merdajac ogonem na widok pana radosnie wsadzil w nia pysk i „wycieral” 🙂
A wiedziałam instynktownie, że ta EDTA to jakis syf, a nawet wręcz malaria.
Zarty żartami, nie pamiętam już kto z Was podrzucił pomysł oleju arachidowego jako „niekonfliktowego” smakowo. Zgadza się. Nie włazi w paradę, gdzie nie potrzeba. Na słonecznikowym się nie znam, ale te dziewicze pierwszego zimnego wytłoku, a i też zależy skąd, są niezastąpione do tak zwanych dressingów, czyli sosów sałatkowych.
Co do cebuli krojenia, moja przyjaciółka Halina każe opłukać pod strumieniem zimnej wody i co chwila, krojąc, opłukiwać nóż siekający pod zimną wodą. Ja tam trzymam z dala od ócz!
Do Gospodarza: a było zostawiać torbę z zakupami bez opieki i wodzić Rudolfa na pokuszenie?! Też coś, będzie sie rzucał na pieczywko, kapustkę i ciastko na deser! Głupi to on nie jest, wie, co dobre!
Alicjo, woda (podobnie jak śmietana, czy jogurt, albo sok pomarańczowy, albo co chcesz) do majonezu się nadaje. Majonezy dobrze biorą.
Jak samopoczucie? Pochwalę się, że jak kiedyś z przeziębienia wychodziłam miesiąc albo i dłużej, często zaliczając przy okazji zapalenie oskrzeli czy płuc, tak teraz zdarza się raz na dwa lata chorować jeden dzień, tyle że z wysoką gorączką (pow.39 stopni) i spokój.
Pozdrawiam serdecznie, Teresa
A na cebulę jest babciny sposób. Trzeba ją kroić na siedząco, najlepiej mieć deskę prawie na poziomie oczu. Płaczą ci, co się nad tą deską nachylają.
Droga Nemo oczywiście, że OSOBA stawiająca torbę na podłodze została skarcona (to była zemsta za pytanie o majonez domowy). A Rudolf pochwalony za smakoszostwo i bystrość. Choć wpadka z folią leżącą na psim posłaniu świadczy o braku sprytu. Powinien wynieść do kubła na śmieci. A prawdę mowiąc tego typu przypadki śmieszą nas zawsze. Poprzedni nasz ( a nie wnucząt) pies, jamnik o imieniu Eryk, wlazł na stół wielkanocny (nie było to łatwe dla pieska o krótkich nóżkach) i wyjadł z półmiska sałatki wyłącznie sardynki. Ale wszystkie. Rozgorzał spór czy resztę wyrzucić czy też dołożyć sardynki i zjeść. Jak byście się zachowali?
Otworzylibyśmy następną puszkę dla pieska 🙂
Bo jak wyżarł wszystkie, to do czego dokładać?!
Nic, tylko otworzyć następną puszkę sardynek!
Sardynki były ozdobą sałaty. On zieleniny nie lubił. Pomidorów też nie. Ani jajek na twardo. A sardynki w oliwie bardzo! A w tamtych latach był to rarytas. (Sardynki, choć prawdę mowiąc Eryk to też był rarytas.)
Jezus Maria Józefie Swięty,
mnie to się zle kojarzy, że jamnik był rarytasem!!!
Nie martw się Alicjo. Zszedł naturalną śmiercią w piętnastym roku życia. Jeszcze nie posunęliśmy się do tego stopnia zwyrodnienia by zjadać człnków własnego stada!
No… odetchnęłam!
🙂
Panie Piotrze, moj pies Bazyl prawdopodobnie by zjadl befsztyki razem z folia.
Jesli chodzi o sardynki, dopoki na jajkach nie widac sladow psich zebow, jak najbardziej zjesc…
Pozdrawiam,
a.
Tereso,
wymyśliłam sobie na obiad dzisiaj placki ziemniaczane i przy okazji zjadłam na surowo pół wielkiej, czerwonej cebuli. W połączeniu z wcześniejszą chrzaniastą kuracją – rezultaty pomyślne, stoję na nogach i jestem gotowa do zmagań lekuchnych. Lekuchnych, podkreślam!
A swoją drogą, za każdym razem odchorowuję w sensie fizycznej choroby wyprawę za Wielka Wodę. Poza tym nie zdarza mi się za często kichać, prychać czy w ogóle chorować, a to cholerstwo się ciągnie i ciągnie. I to jeszcze ten listopad. Kilka w jednym. Ale dam sobie radę!
kurde, jak nic zjedli, nadzieja, ze choc z cebulka, coby oczki wygladaly na zaplakane, mordercy!!!
czasy byly ciezkie, ale, zeby zaraz jajnika?
Ku uwadze piesiomanow: sardynki w oleju moga psa zabic. Natychmiast krwawa dezynteria i duzy klopot. Wiem, bo lekarz nazwal mnie idiota nie bez powodu: My God ! Zo za idiota dal mu sardynki ? Skad wiesz, ze sardynki ? Nic innego by tego nie zrobilo.
no dobra, juz wiem, cofam oskarzenie, dzielilem kiedys zyciorys ze zwierzeciem, tez udalo mu sie zejsc bez obrobki termicznej, a i cebuli nie potrzebowalem, zeby zalkac cichutko,
Sławek:
nie jajnik, tylko Szara Wilczyca. I nie pies, a kwoka na jajach, wysiadująca. Potem okazało się, że to Stara Kobieta wysiaduje, a potem, że to był młody i niewinny. No to się był wypiął i cebulką pogardził. Wolał czosnek, ja za. Daje odpór zarazom.
A prywatnie i w tajemnicy, czekam aż J. wróci z polskiego sklepu i przywiezie kefirek do tych placków, co to je za 5 minut będę smażyć. Ja tam się nie spieszę, u mnie obiady, kiedy Wy już w łóżkach!
Alicjo, wyraznie forma Ci wraca, pewnie czosnek zrobil swoje? to cieszy, smaz, Wilczyco Pachnaca Zywica
Kiedyś byłam na parapetówce w malutkim mieszkanku w bloku. Przybyła również pewna jamniczyca Tuśka, która była znana z tego, że potrafiła zjeść wszystko i wszędzie. Bułeczką z masłem było więc dla niej sześć kotletów, które niebacznie zostały położone na desce na podłodze (tam rzeczywiście było bardzo mało miejsca). Oczywiście trudno było w takiej sytuacji opieprzać psa… Tuśka przez resztę wieczoru siedziała wyczerpana na kolanach swojej pańci, przeistoczona w kształt gruszki 😆 Tak było do deseru, na który mimo głębokiego przeżarcia zaczęła łypać ciekawskim okiem…
Jamnior potrafi!
Och Wy wszyscy na podwórkach wychowani!!
Od rana o majonezie!!!
Zamiast wspomnieć cichutko o naszym, jeszcze przez kilka dni, ciężkie dzieciństwo mającym. Mamusia nie puszczała chłopca na podwórko, by złych obyczajów nie łapał i łgania się nie uczył. Bywał w innych, lepszych miejscach.
Może on ciągle i nieustannie w domciu kręcił mamie majonez?
Stad ta wprawa w kręceniu, krążeniu, zawijaniu, okrągłym gadaniu, zamiłowaniu do konserw-antów, obrażaniu lubiacych inny majonez niż prze-pisowy.
Więc Wasza całodzienna majonezowa dyskusja miała jakieś ukryte drugie dno!?
Mam Was!!!!! 🙂
A że późno, bośmy właśnie wrócili z kulturalnego miejsca, pozostawię Was już samych. Jutro dzień pełen niespodzianek. Przespać się trzeba.
Nocąc jako wspomnienie wieczoru…tiomnaja nocz razdzielajet ljubumaja nas… udaję się.
Pa!!
Swieta racja, kot sobie wybiera i dobiera tyle ile trzeba i basta. Piecho zazre sie nasmierc. Zadnego umiaru. A potem sie pozbywa, tez czasem bez zadnego umiaru. Doswiadczyli mnie obydwaj, do woli.
@Torlin i Wojtek z Przytoka.
Chłopaki, to nie był keczup, tylko kecap!
Tego się nie robi, to się kupuje!!! W małych ilościach, bo za chwilę będzie kwaskowate ciut za bardzo.
Pomidory nie lubią zbyt długiej, ehum, obróbki termicznej 🙂
Nie wypowiadam się w sprawie psów, bo mam tylko chipmunki, a i one się zwinęły na porę zimową gdzieś do swoich norek – jak wiecie, fortunę wydajemy na karmienie tych bydląt, bo czegoś tak zachłannego w życiu nie widziałam – jak dajesz orzeszki, to będzie przychodzilo cały dzień i pobierało, czyli nas (Jerza) wychowały. Równowaga w Naturze jest 🙂
Antku,
…i trevozhnaya temnaya step’ prolegla mezhdu nami. Dwa dni temu dales link do You Tube na „Grupe i ” Co za dzien, Lorenca i Kofty. Czy wiesz moze jak potoczyly sie losy tej grupy ? Wiem o s.p.Kofcie, ale moze w Polsce jest cos o dalszych losach Juliusza Lorenca i jego pozniejszej zony Ewy Olszewskiej (w srodku skladu) ? To byl unikat: oddech na piec wokaliz non stop i trzy oktawy – gwarantowane. Dzieki Tobie zobaczylem ich pierwszy raz od trzydziestu lat. Bardzo drogie wspomnienia, do dzis slucham.
Alicjo, one nie zra, one chowaja. Najpierw pod poliki, a potem – gdzie popadnie. Uwazaj, rozmnazaja sie cholery w zawrotnym tempie !
No, zaczelam czytac od tylu i nie moglam sie nadziwic o czym to dzisiaj jest. Wspaniala lektura.
Buzia,
Lena
Okoniu,
znamy, znamy, długo tu mieszkamy 🙂
A niech im będzie, świata wystarczy dla wszystkich!
Orzeszków także. No jak tu takiego „po prosbie” nie nakarmić?! A wiadomo, że bedzie cały czas przychodził i „chomikował”, bo to jego natura!
http://alicja.homelinux.com/news/Dawac_orzeszki.jpg
Ale – ryja ! Ryja cholery pod wszystkim, co nie posadzisz ! Kolejka stoi takich jak one. A najgorsze to racoons. Metalowy kontener przegryza. Na strychu mi sie osiedlily. Galopady nad glowa trwaly poki specjalista nie wygarnal 5, z mamuska na czele. Krety, jelenie, gesi (cala trawa obrobiona), bobry (kiedy te zaczna mnie podgryzac ?), stukniete kardynaly (wali taki lbem we wlasne odbicie w szybie), termity (zaraza, nie skladuje juz drew do kominka) i inne. Kaczek nima.
Alicjo,
Nie pastw sie nad chora..ja spadlam ze schodow, skresilam noge w kostce, synalek ma prawie 39 goraczki, a Ty napadasz, rosolu bys przywiozla, albo cos od Lulka….
Ja się nie pastwię, Leno, ja ledwo dochodzę do siebie i rosołku mi nikt nie ugotował 🙁
Okoniu: a niech sobie ryją. Każdy pod kimś dołki kopie, albo ryje.
Aligjo,
Dzieki za dobre slowo.
Mam kolejne przykazanie: Dbaj, by dobre się rozprzestrzeniało, m.in. tak: http://biznes.onet.pl/0,1638011,wiadomosci.html . Dobra wiadomość?
Cisza jakaś w ten piątek, spokój głuchy i ciemność. To może napiszę tylko, nawiązując do tych Waszych psów szkodników, że wczoraj, około odpowiedniej godziny, pies mój, Niger, marki blablador, raczył odbyć incydentalne zdarzenie drogowe z nissanem marki micra. Pies, jak to w przededniach psich weselisk bywa, zgamoniał do reszty i niespodziewanym manewrem lokomocyjnym wtargnął był w nieoznaczonym miejscu na pas jezdni, prsto pod nadciągający znienacka wyrób japońskiem motoryzacji. W rezultacie impactu nissana w blabladora doszło do naruszenia cielesności osobistej zarówno mego przemądrego psa, jak i tej głupiej machiny. Szkody poniosły strony obie, proporcjonalnie do cielistości cielesnej. Bilans wygląda nastepująco:
nissan – zderzak, pas przedni, klapa – 2 tys. zł. – naprawa i wymiana elementów
blablador – opuchnięte prawe tylne koło – 34 zł. zastrzyk ból uśmierzający oraz tabletki na przywrócenie spokojności skołatanych nerwów.
Apel:
1. Czy ktoś zna tych Japończyków, co robią nissany? Prosze im przekazać ode mnie, aby solidniej budowali swoje małe cacka lub proste „Trzy słowa do Ojca Prowadzącego”!
2. Czy ktoś chce przyjąć mały (55kg) podarunek – Labrador Retriver po polujących rodzicach, czarny, dwuletni, Niger. Zalety – fajny, wady – gamoń!
Izyk, boj sie Boga! Solidniejszy nissan psa by Ci bardziej uszkodzil! No, chyba ze tego sobie zyczyles, skoro chcesz sie go pozbyc 🙁 Czyzbys mial placic za naprawe tej mikry?
PS. Czy to Twoj pies wloczy sie po sasiednim blogu?
Iżyku,
taxi w drodze
http://www.stern.de/wirtschaft/immobilien/600951.html?cp=2
zabiorą do szkoły i gamonia wychowają
Kapitę. Czyż z formy ogłoszenie nie widać, że złość już mi przeszła?Pozbyć się? Toć to się robi cenny całkiem pies! Jeszcze kilka takich micr (?) i puści mnie z tobrbami. Swoją drogą, jak oni ten Pearl Harbour zdołali zniszczyć…
Arkadius 🙂 Już ja Cię znam. Pojechałby pewnie taksówą na te sznycle i befsztyki, co jamniki tak je lubią wyjadać
Wieden wziety. Wczoraj. W poludnie.
Najpierw w domu byl Pan Elektryk. Sprawdzil przed zima instalacje i wymienil przepalone zarowki. Taki obyczaj, zeby po domu nie chodzic zima po ciemku, bo zamiast do siebie mozne nichcacy zabladzic do sasiadki. Tak jakos jest, ze bardziej bladza panowie anizeli panie. Po podpisaniu dokumentu, ze wszystko jest w porzadku moglem udac sie na wyprawe sladami wojsk Kara Mustafy. Najpierw wyladowalem u mojego przyjaciela w miejscowosci Mödling na poludnie od Wiednia. W roku Panskim 1683, armia turecka ciagnela na Wieden od poludnia. Zajeli Mödling. Mezczyzn wycieli w pien, kobiety i dzieci zabrali w jasyr i pociagneli na polnoc. Zajeli Perchtoldsdorf. Miejscowa ludnosc przyjela ich z radoscia, bo od wielu lat miala na pienku z wiedenczykami. Zwyciezcy przyjeli holdy ze zrozumieniem a nastepnie na rynku znowu wycieli wszystkich pojmanych mezczyzn w pien ukladajac z glow zgrabna piramide. Na tym miejscu jest dzisiaj kamienna pamiatkowa plyta.W miejscowym kosciele do dzisiaj mozna ogladac pozniej zrobiony witraz przedstawiajacy te sceny. Od tamtych czasow, do dzisiaj w tym Perchtoldsdorfie pierwsze pytanie dla chcecych kupic lub wynajac mieszkanie brzmi. Jaka narodowosc. Jesli turecka. to zawsze okazuje sie. ze mieszkanie wlasnie zostalo sprzedane lub wynajete. Ot taki obyczaj. Mysmy nie mieli zadnych klopotow. Jedno bylo z Budapesztu, gdzie byl zamek Buda, a drugie z Warszawy z muzeum w Wilanowie.
Historia nakladala sie na wspolczesnosc, kiedy odwiedzilem mojego przyjaciela Ruperta w Mödlingu. Przygotowal obiad dla dostojnego goscia czyli Pana Lulka. Jednodaniowy. Gotowana soczewica podsmazana na oleju z drobno pokrajana cebulka a do tego plastry szynki prosto z piekarnika. Piwo jasne, Ottakringer. Pyszne, proste jedzenie a do tego wiele wspomnien i plotek. Rupert pracowal kiedys z Georgetta jako operator duzego systemu obliczeniowego w czasach kiedy jeszcze nie wprowadzona PC – tow. Dostal on ode mnie nowe zadania. Oprawic obraz i zrobic blat do stolika przy lozku. Plotki nie mogly trwac dlugo, bo musialem jechac na zakupy do firmy w ktorej niegdys pracowalismy. W centrali Georgetta a w oddziale na polnoc od Wiednia, ja.
Pojechalem do Vösendorfu, taka miejscowosc na poludnie od Wiednia i tuz po wejsciu do hali spotkalem Armina. On jest Persem, z Iranu wyemigrowal przed 30 laty najpierw do Paryza, gdzie studiowal socjologie a potem przeniosl sie do Austrii. Skomplikowany ma zyciorys i teraz prowadzi wlasny sklep sprzedajacy dywany. Taka firma w firmie. Branza dywanowa przezywala gleboki kryzys i zagadka jest jak on sie utrzymal. Byc moze pomagala mu zona, ktora jest Koreanka i pracuje w UNO City.
Maja dwoje dzieci a 21 letnia corka dostala sie na studia na jakims miedzynarodowym uniwersytecie, jak kiedy tatus bedzie studiowac socjologie. On nie wiedzial, ze Georgetta juz nie zyje. Kiedys pracowali razem nad kilkoma informatycznymi projektami ktore potem poszly w swiat do wielu krajow wschodniej Europy. Spotkanie to bylo jak cos, co rzucilo mnie o kilkadziesiat lat wstecz, do czasow kiedy postanowilismy, ze bedziemy razem.
Pracowalismy wtedy w tej samej firmie, ona w Niemczech w miescie Esslingen a ja w Wiedniu. Potem, burza sniezna i przygody z jej dalsza jazda do Budapesztu spowodowaly krotka, w sumie dwudziestoletnia przerwe w podrozy. Dlugo trwalo, poki nie namowilem jej, zeby przeniosla sie z Niemiec do Austrii. Ciagle wynajdowala jakies przeszkody. Wiele by o tym pisac. Spotykalismy sie w Salzburgu. W polowie drogi a potem jechalismy razem na weekend w Austrie albo w Bawarie. Poznalismy dobrze cala Austrie. Sadze, ze dzieki temu znam kraj lepiej anizeli wielu rodowitych austriakow. Wreszcie ktorejs jesieni powiedziala mi, ze gdybym znalazl dla niej prace w mojej okolicy to by sie przeprowadzila. Wlasnie rozwodzila sie ze swoim mezem. Dzieci nie mieli. Jej przybranym dzieckiem od poczatku byla moja wnuczka Agnieszka. Bardzo do niej podobna, wszyscy ludzie sadzili potem, ze ona jest nasze wspolna corka. Przypadkowo duza firma handlowa dala ogloszenie, ze poszukuje informatykow. Zatelefonowalem do szefa informatykow i powiedzialem mu bez ogrodek, ze chce aby moja przyjaciolka przeniosla sie z Niemiec do mnie do Austrii. Ten szef byl Tyrolczykiem i powiedzial po prostu zeby zameldowala sie u niego w najblizszy poniedzialek. Weekend mial miejsce u mnie, przedtem poprosilem ja zeby wziela dodatkowo dwa dni urlopu. W niedziele powiedzialem jej, ze ma umowiony termin spotkania ze swoim przyszlym szefem. Miala, ten nie jodlowal po tyrolsku tylko przyjal ja do praca z data 1 grudnia. Duzo pisac ile bylo potem problemow z przenosinami. Zalatwianiem zezwolenia na pobyt i prace i caly ten mlyn ktory musieli przechodzic owczesni emigranci ze wschodnich krajow. W nastepnym roku dyskutowalismy czesto w jaki kraju chcemy zyc. Polska i Wegry nie wchodzily w rachube. Kraj angielsko albo niemieco jezyczny. W domu domowym jezykiem byl jezyk niemiecki.
Zdecydowalismy w koncu, ze bedziemy mieszkac w Austrii. Niedaleko jej rodzicow a i do Polski tez blisko.
Uczylismy sie niemieckiego intensywnie. Na roznych kursach i w domu. Sadze, ze jesli czasami ktos ma klopoty z moim niemieckim, to najprawdopodobnie sa one po jego stronie. Podczas mojej pracy wiele musialem pisac po niemiecku i po pewnym czasie nie mialem z tym klopotow.
Zostalem zaproszony na moje kolejne urodziny do ladnego lokalu w naszej miejscowosci. Ten lokal nazywa sie Pory Roku i regularnie laduje na czolowych miejscach we wszystkich rankingach. Dostalem ladny prezent i w polowie wieczoru ona nagle powiedziala. Wszystko wskazuje na to, ze mozesz juz kupic obraczki, a poterm dodala, to jest taki zwyczaj. Wewnatrz niech wygraweruja twoje i moje imie. Ten obowiazek nalezy do panow. Zamowilem. Zaczelismy nosic te obraczki, to i trzeba bylo pomyslec i o reszcie. Powiesc mozna napisac ile papierow musza przedstawic obcokrajowcy w Austrii jezeli chca sie pobrac. Do tego dwa rozne kraje, inne obywatelstwa, rozne jezyki. Na glowe przypada okolu 20 dokumentow. Pani w Urzedzie Stanu Cywilnego dala nam sciagaczke co kazde musi skompletowac i na koniec zapytala. Gdzie mamy zamiar mieszkac. W Austrii odpowiedzielismy i chcemy uzyskac austiackie obywatelstwa. To idzcie do stosownego urzedu. Jak bedziecie zbierali dokumenty to za jednym zamachem skompletujecie calosc. Zbieranie dokumentow trwalo caly rok. Potem byl slub. Osobna historia i podroz poslubna po znanej trasie z Wiednia do Stuttgardu. W czasi tej podrozy Georgetta zdecydowala, ze ona jednak bedzie gotowac w domu. Po kilku latach byla znakomita kucharka a w domu jest okolo 100 ksiazek kucharskich w najrozniejszych jezykach. Ostatnie kilkanascie w jezyku wegierskim obiecalem dac w prezencie mojej szwagierce, ktora jest tez znakomita kucharka a je nie potrafie czytac po wegiersku.
Ale to jest juz osobna historia, oczy donosi
Pan Lulek
Panie Lulku
Pozdrowienia z deszczowej Ostrołęki. Słucham teraz Radia Burgenland , piję dobrą kawę z Austrii i zaczynam tęsknić do widoków za twoim oknem.
Pozdrawiam serdecznie.
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski
Bardzo smacznie czyta się te wpisy,szkoda że ja nie mam takich zdolności, o bym coś od siebie dorzucił
coś nie weszło