Gaetano – szóste dziecko szwaczki
Gaetano Donizetti był niezwykle pracowity. I szybki. Ma w dorobku 70 dzieł operowych. Jak wieść niesie „Don Pasquale”, którą krytycy uważają za największe dzieło kompozytora z Bergamo, napisał w ciągu kilku dni. Trudno się więc dziwić, że gdy mu powiedziano, iż Rossini na „Cyrulika sewilskiego” potrzebował aż dwóch tygodni Donizetti bez zastanowienia skomentował ów fakt tak: „- To mnie wcale nie dziwi. Rossini jest taki leniwy…”
Doceniał jednak „leniwego” kolegę. Po premierze „Wilhelma Tella” Gaetano miał ogłosić: „- Pierwszy i trzeci akt opery z pewnością napisał Rossini, ale drugi bez wątpienia jest dziełem Boga!”
Wkrótce Gaetano zajął miejsce Gioacchino, gdy ten obrażony na krytykę właśnie po skomponowaniu „Wilhelma Tella” ogłosił, że pisać oper już nie będzie. Przez następne lata był więc Donizetti niekwestionowanym królem włoskiej, a co za tym idzie i światowej, opery.
Urodził się 29 listopada 1797 roku w Bergamo i był jednym z sześciorga dzieci dozorcy i szwaczki. Dom był ubogi. Rodzice myśleli raczej o tym jak wyżywić tę czeredę niż o kształceniu latorośli. Na szczęście dla miłośników opery ośmioletni Gaetano trafił na Dobroczynne Kursy Muzyczne, które prowadził zitalianizowany Niemiec Joachim Simon Mayr. To on przez kolejne dziesięć lat kształcił chłopca w dziedzinie kompozycji i umożliwił studia w sławnym bolońskim Liceo Filharmonico. Protektorem i przyjacielem Donizettiego został Mayr do końca życia.
Miał zresztą Gaetano szczęście do ludzi. Kolejnym ważnym znajomym stał się Domenico Barbaraja – impresario, który podpisał z kompozytorem trzyletni kontrakt. Dzięki temu Donizetti stanął finansowo na nogi i mógł ożenić się z ukochaną Wirginią. Barbaja zaś osłodził życie nie tylko autorowi „Łucji z Lammermoor”. Pomógł on także Rossiniemu swatając go ze swą własną kochanką Olimpią (małżeństwo było długie i szczęśliwe) oraz sprawił radość wszystkim łasuchom. To on bowiem jak wspominałem, wynalazł bitą śmietanę.
Donizetti, tak jak większość Lombardczyków, nie przywiązywał specjalnej wagi do rozkoszy stołu. W dzieciństwie nie był rozpieszczany pod tym względem. Główną potrawą w rodzinnym domu była polenta czyli kasza kukurydziana gotowana, suszona i krojona w plasterki a potem odsmażana lub dodawana do cienkich zupek. Choć zupa, którą kompozytor jadał najchętniej, czyli pavese mimo prostych produktów i łatwej receptury jest – moim zdaniem – szczytem wyrafinowania. Bo przyznać trzeba, że rosół ozdobiony grzanką z ciemnego chleba usmażoną na aromatycznej oliwie, przybraną surowym żółtkiem i gęsto posypaną startym parmezanem to niebo w gębie. Po czymś takim można komponować arie pełne miłości.
Na koniec spieszę dodać, że w Lombardii ulubionym warzywem są zielone szparagi. Traktowane jako przysmak i – podobno słusznie – jako afrodyzjak. Donizetti tego dowodził wielokrotnie.
Komentarze
Piotrze, „Cień wielkiego brata” M. Janickiego i W. Władyki od wczoraj na moim biurku. Dziękuję, także za piękną dedykację! Książka świetna. Już mam kolejkę chętnych do przeczytania.
Wczoraj dzielnie walczyłam z wirusem- jak to doradzał mi dostarczający książkę listonosz- najważniejsze się wygrzać i wyleżeć. Wracam więc dzisiaj w dobrej kondycji, szykuję obfite śniadanie- wczoraj pierwszy posiłek ( miniaturowy) zjadłam o 17. No to się wyżaliłam.
Dobrze się czyta takie anegdoty historyczno- muzyczne ze stołem w tle. Wynalazca bitej śmietany, wyborne!
Oooo! Mojego komentorza do tego poprzedniego wpisu o kciuku przed kwileckom jesce nie było, a teroz juz jest! Piknie jest! Komentorz posłołek wcora wiecorem, ale to juz dobrze wiedziołek, ze jako debiutant bede musioł kapecke pockać.
A kasa kukurydziano jest pikno! Barzo pikno! I dlotego jo byk jednak pedzioł, ze pon Doniceti BYŁ ROZPIESCANY 🙂
Mglisto, dżdżysto, leniwie i szaro. Ani jednego promyczka, a ja jestem czcicielką słońca
Marialko , jeżeli już wydobrzałaś, a w jakimś przewidywalnym terminie wybierałabyś się w moje okolice, to zabierz Ani parasolkę, bo to deszcze i mżawki i słoty. Nie jest to sprawa paląca, bo Ania poszła dzisiaj z męskim parasolem po Tacie (ja parasolki nie mam i mieć nie zamierzam, ponieważ podobnie jak Natalia Gałczyńska, gubię je natychmiast, po zakupieniu) Donizetti, hm… nie podoba mi się „Łucja…” ale tak w ogóle to i owszem.
Próbowałam wczoraj użyć moździeża wyciętego ze skały od Sławka; nic z tego, ani nie rozciera ani utłuc nie bardzo coś można. Może sił mam za mało? Może by jakiego Piętaszka przyswoić sobie albo co? W ostateczności moździeż posłuży jako kolejny eksponat na Ani półce z minerałami. Czytam sobie „Dyplomację w dawnych wiekach” co i rusz znajdując perełki anegdotek tak zabawnych, że chichoczę nad lekturą. Ludzka natura jest jednak niezmienna. Przybyło nam najwyżej ciut pozłoty powierzchownej, jak nie przymietzając na widelcu platerowanym. Nic więcej. A, i jeszcze kolejny paradoks : nasze Betanki. W czasie, kiedy różne mądre głowy opowiadały, że resocjalizacja byłych zakonnic potrwa latami, że Kościól, że rodziny, że władze i psycholodzi itd itp – zacne siostrzyczki zwiały spod opiekuńczych skrzydeł w sposób doskonale zorganiizowany i karny. Mają prawo – pełnoletnie osoby nie naruszające kk. Ponoć będą chciały szukać wolności sumienia na Białorusi, u Łukaszenki! Tego doprawdy żaden kabaret nie wymyśli. Kościół odzyskał nieruchomość, jego oferta została odrzucona, może umyć ręce od kłopotliwych i nadgorkliwych owieczek. Był problem – nie ma problemu. Tylko… słuchałam wypowiedzi zacnych mieszkańców Lubelszczyzny, w tym rodzin zakonnic. No mówię Wam – inny świat, inna cywilizacją. Młoda bardzo kobieta, siostra jednej z Betanek z oczami rozjarzonymi jak u Macierewicza, perorowała : Moja Siostra służy Panu, ją wezwał Pan.” Słowo honoru – język Kdsięgi zabrzmiał mi, jak z kart X.Wujka. Dziewczyna z pokolenia mojej wnuczki, mężatka, matka małego dziecka. „Wezwał ją Pan. Wybrał ją Pan”. To nie stylistyka Osieckiej „Grajcie Panu na cytrze”. To rzeczywistość. I jak ja mam teraz myśleć o współobywatelach? Czy naprawdę żyjemy w tym samym czasie?
Pan Lulek stawia sobie w ogrodzie „Pożądanie” przed kolejną peregrynacją (a niech, cholera, uważa na alpejskich, mokrych drogach) i planuje mini zjazd blogowy, Paolore walczy z wirusami w komputerach, Marialka zakuwa, Helena świętuje literackiego Nobla, Piotr zagląda kompozytorom do talerzy, a naszych następców znad Bugu wybiera Pan.
No dlaczego Pyro tak późno ogłaszasz, że moździeża ze skały nie da się używać? Właśnie kupiłem taki sam wydając równowartość butelki Chateaux Neuf-du-Pape. No i jestem zmuszony ucierać w nim choćby do utraty sił. Ale przyznasz, że to ładny sprzęt!
Dziękuję Owczarku za wizytę. Wpadaj częściej – zwłaszcza gdy będziesz wygłodniały. Tu jest czym się pożywić.
A Dorota też tu znajdzie coś melodyjnego.
Nawet blogusy polityczne mile będą widziane jeśli nie zatruja naszego źródełka.
Dzień dobry z bardzo pochmurnego i deszczowego Pomorza. Nie narzekam jednak, bo tak naprawdę mieliśmy w podróży dwa takie dni, reszta całkiem względna lub nawet piękna (Kórnik, przed i po!).
Wcięło mi wczorajszy wpis, więc powtórzę, że nakarmiłam towarzystwo chińszczyzną i nie wyrzucili mnie z domu, czyli nie było takie złe. Dzisiaj robię makaron po indonezyjsku według Alsy i to by było na tyle moich popisów kulinarnych w podróży.
Pora spakować przynajmniej jedną walizkę, żeby mieć już z głowy.
Po południu mam się umówić z Arkadiusem na wspólną jazdę do Berlina jutro. Spotkania w realu nie mają końca jak widać, ale Berlin to już ostatni akcent, w poniedziałek adieu, Europa!
Arkadius szaleje na desce w Międzyzdrojach, pogoda sztormowa, no ale ci od dechy tak mają. Jak wieje, to im w żagiel.
Lecę do kuchni, trzeba przygotować składniki na makaron po indonezyjsku, bo sam makaron to przecież nie będzie.
Pozdrowienia dla wszystkich i wyrazy dla czcicieli słońca, do których i ja się zaliczam. Trudno, jakoś przeżyjemy 🙂
A jak taki moździeż ze skały wyglada? My mamy w domu moździeż kamienny chinski i dziala genialnie i byl dosc tani nawet.
A to, ze moja Polska rozni sie od Polski wiekszosci Polakow, to juz czas temu jakis stwierdzilam. I musze przyznac, ze z odleglosci 1000 kilometrow jakos to wszystko lagodniej wyglada okalajac spokojem moja dusze. Tylko musze twardo nie czytac gazet i juz. Dlatego wlasnie dzien zaczynam tutaj w ciszy i spokoju.
Tak na marginesie, moi rodzice ostatnimi czas mowia do siebie bardzo czule. Moj tata nazywa moja mame wykszatalciuchem a ona mu sie odwdziecza potomkiem scierwojadow. Trzeba przyznac, ze ostatnie 2 lata wzbogacily nasze slownictwo.
Alicjo, masz już widoczny reisenfieber! Masz dosyć wakacji, Europy i spotkań, co? Nic to, Odpoczniesz w pracy, czyli w domu Jaki ten makaron według Alsy? Jak przejdzie test rodzinny, to Alsa musi podać przepis.
Nirrod – moździeż jest śliczny – szary, ciemny tuf wulkaniczny, pięknie podrzeźbiony, z małą, dość głęboką miseczką do rozcierania i owalnym rozcierakiem – pięściakiem. Rzecz w tym, że i nóżki grzybów, które próbowałam wczoraj rozetrzeć i zielony pieprz, dawały się zamienić w cieniutkie, jak papier arkusiki. Rozdrobnić już nie. Może się jeszcze nauczę tym posługiwać.
Marialka !
To cos napisala powoduje u mnie frustracje trzeciego stopnia. Mloda lekarka i wirus. Ladny romans. Czy moglabys przynajmniej zdradzic imie tego nosiciela wirusa bo chyba o to chodzi. Furda wszystkie leki. Jakbys miala pierzyne i wygrzala sie jak nalezy to po jednej nocy zdrowa bylabys jak gorska kozica. Od czasu gdy Pyra kupila mi pierzyne zaden wirus niema do mnie przystepu. Najlepsze sa te dobre wyprobowane odwieczne metody. Pomimo tego i przy calej sympatii do ciebie, pierzyny nie dam. Po prostu takie mam zasady. Chyba, ze komus odrobine, po znajomosci albo w naglych przypadkach. Zwiedzajac rozne muzea zauwazylem, ze najjasniejsi sypiali pod pierzynami. Wyobrazam sobie jak z rana, piekna, nadobna pani nieco slaba otrzymuje do pierzynki a to kawke, ze smietana lub bez, a to herbatke, cos malutkiego na zab i na rozgrzewke a potem tonie w objeciach Amora. Przepraszam, mialo byc Morfeusza, ale ktos mi znowu przestawil klawiature. Gdybys zatem, mam nadzieje, rekonwalescentko chciala w przyszlosci uchronic sie od podobnych przypadlosci, zwroc sie do Pyry ktora jest niezastapiona w kupowaniu pierzyn. Troche tylko ma klopoty z wymiarami. Dla mnie, czleka niezbyt slusznego wzrostu kupila pierzyne
5 x 7 lokci, dla Misia zas, ktory jest poteznej postawy 50 X 60 centymetrow. Liczbowo niby wszystko sie zgadza tylko inne jednostki miary.
Publicznie oswiadczam, ze nie organizuje zadnego zjazdu na boku o czym Pan Gospodarz moze sie sam przekonac przeprowadzajac dwuosobowa osobista lustracje.
A u nas pogoda cesarska wiec i jam pogodny
Pan Lulek
Pyro, a po co rozcierasz nóżki grzybów. Ten proszek to nie tabaka tylko właśnie zmielone drobniutko suszone grzyby.
Spróbowałem w moim możdzieżu utrzeć cynamon a potem pieprz i udało się, choć wymaga sporo wysiłku.
Ja wiem, Piotrze miły, że dostałam proszek grzybowy. Po mprostu chciałam wypróbować kolejny dar Sławkowy. No i narobiłam mini – papierków.
Gospodarzu, Pyro czy ktores z was mogloby owemu mozdziezowi zrobic zdjecie? Bo on mnie dosc intryguje…
Witam w pochmurny dzień – w moim domu prywatne słoneczko, bo wnuczka przyjechała, świeżo pasowana na ucznia. Gotujemy jej ulubioną pomidorówkę. Odezwę się później, a teraz tylko smacznego dnia wszystkim życzę. 😀
Lulku Drogi! Jak najbardziej znam zasady- wygrzałam się mocno, nie uległam reklamom i nie zastosowałam żadnego nieskutecznego na wirusy lekarstwa i istotnie, jestem niczym górska kozica. Dziękuję również za podpowiedzi o wpływie pierzyny na życie miłosne ( choć oczywiście o sen chodziło).
Właśnie skoczyłam do sklepu „łazienkowego” po materiały i przyrządy niezbędne do działań remontowo- naprawczych. Zanim D. wróci z pracy łazienka będzie jak nowa.
W kwestii żywieniowej: mam upieczone w całości soczyste buraki, przetworzę je na dobrą zapiekankę. Poza tym zdążyłam kupić w sklepie egzotycznym pikle z chili i już mnie nęcą. Żebym tylko nie przesadziła.
Nirrod,
gdyby Cię interesowało, to ja mam takie tłuki:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Mozdzierze.jpg
Ten z prawej jest z historią, ale nie mam czasu wspominać, a poza tym nie jestem pewna, czy historia prawdziwa. Niemniej jednak widać, że wyraznie nadgryziony zębem czasu, był przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie, najdalej mi znana osoba, która posiadała ten mozdzierz była Prababcia Kunegunda. Teraz mam go ja, i słusznie.
Wyszło słońce na chwilę, pan J. poleciał biegać.
Pyro, jest mi tu bardzo dobrze, ale doszłam do wniosku, że 2 tygodnie wakacji, które są maratonem po rodzinie i znajomych to akuratne, dłuższe męczą, bo są zbyt naładowane. To nie tak, że człowiek włóczy się po Prowansji czy innej Mendozie, tylko odbywa liczne spotkania, bo tu by się chciało i tam, i ciągle czasu brakuje, i niestety, nie uda się wszystkich odwiedzić i ze wszystkimi zobaczyć. Trudno to wytłumaczyć tym, którzy takich podróży nie odbywają, ale emigranci z dalekich kontynentów wiedzą, o czym mówię.
Za makaron wg. Alsy mogę ręczyć, sama niejednokrotnie robiłam (i jadłam ostatnio u Alsy), a Teresce spodobało się (moja propaganda), że odgrzewany nawet lepiej smakuje (poświadczam!).
Troszkę poczytałam wpisy i ze zgrozą na wczorajszym blogu Owczarka, że wino w proszku i takie rzeczy. LUDZIE! Pora umierać, jeśli takie cuś się wymyśla!!! Przy okazji przypomniało mi się, że w roku 2000-nym Life Magazine przypomniał program tv sprzed 30 czy 40 lat, jak prognozowano czasy przyszłe roku 2000. Utkwił mi w głowie jeden przykład – wszyscy byli zgodni co do tego, że nikt w roku 2000-nym nie będzie gotował, schaboszczaka będziemy pożerać w tabletce, pogryzając pigułą kapusty.
No i co?! Dalej gotujemy, i niektórzy zboczeńcy (większość na tym blogu) nawet z ochotą!!!
Pozdrawiam wszystkich!
P.S. Troszkę odszczekuję moją krytykę Joanny Chmielewskiej, przesadziłam, malkontentka wczorajsza, jednak wesołe to jest. Pytanie do Alsy, czy czytała, jeśli nie, niech choćby wypożyczy i przeczyta. Mam podejrzenie, że jednak czytała, albo dziwna zbieżność poglądów 🙂
A i owszem interesuje. Mnie zabawki kuchenne strasznie interesuja, prawdopodobnie dlatego, ze sama raczej nie gotuje i dlatego, ze kuchnie mamy mala i nie ma gdzie zabawek chowac, wiec kupowac je trzeba z duza doza namyslu. Piekny ten nadgryziony mozdzierz.
Marialko
Na jesienne wirusy radziłbym wzmocnienie rosołkiem. Trochę antrykotu, kilka kurzych nóg i dużo warzyw. Nic tak dobrze nie wzmacnia jak gorący rosołek z makaronem
Pozdrawiam
Alicji moździeże są fajne. Zwłaszcza ten archaiczny. Ale te kamienne są jeszcze fajniejsze. Zdjęcie zrobione ale na blogu będzie dopiero w poniedziałek (bo sam nie umiem go wrzucić z cyfrówki do komputera) a do redakcji daleko, deszcze pada, a ja robię dla wnucząt na obiad kaczkę luzowaną, na oliwie,z grzybami mun, rodzynkami, słodką duszoną papryką, sosem sojowym, czosnkiem, cukrem i kminem orientalnym. To wymaga czasu i nie odrywania się od kuchni.
Ależ smakowicie zalśniła kaczka Piotra. Szkoda, że nie skosztuję tej kaczki. Ania po powrocie może i sfotografuje moździeż, czy wrzuci do sieci, to ja nie wiem. Dotąd sama nie publikowała zdjęć. Mój jest całkiem inny z tego względu, że nie ma tłuczka , ma rozcierak. A na obiad zjemy rosół, który miał być jedzony wczoraj, ale nie był. Udany, esencjonalny, pachnący i makaron już gotowy i natka posiekana. Smacznego wszystkim.
Alsa – podaj przepis na makaron.
Pyro
Niektóre zupy zyskują na odgrzewaniu. U mnie czwarty dzień żurku i coraz smaczniejszy jest. Pewnie dlatego, że codziennie gotuję w nim nową, surową polską kiełbasę na zmianę z frakfurterkami i smak kielbasiany do zupy przechodzi. Do tego dwa jaja na twardo. Pyro gdy zjem michę żuru z wkładką to pot mi na czole się kropli. Mocna rzecz! Jeden mankament ma ta potrawa – cholesterol rośnie. Ale co tam – raz się żyje!
Pozdrawiam
Wojtku, u Passenta jest do Ciebie Akt Strzelisty. Ode mnie.
Wojtku – z żurkliem prawda i z grochówką i z kapuśniakiem ale z rosołem nie bardzo. A tak na marginesie, jak będziesz w sporym dole i świat Ci jesiennie zbrzydnie, to wsadzaj swoją Lepszą do samochodu i przyjedźcie sobie do Pyry na gaduchy albo co. Tylko zadzwońcie wcześniej, co by kompromitacji kucharki niie było. Od Ciebie to niedaleko. W sam raz na niedzielną albo sobotnią wycieczkę.
U nas od wczoraj – tak gdzies od popoludnia – powrocila zimowo-jessienna aura. Ze pada, to fraszka lecz ze zimno i wiatr przeciska sie przez kazda szparke w odzieniu – to juz mniej wesolo. A do tego martwie sie o nowo posadzone roslinki. Coby ich szlag nie trafil.
Pyro, Panie Piotrze – czy aby te Wasze kamienne cuda nie mialy przez przypadek rozcierac, a nie rozbijac? Mam podobny: ksztalt miseczki, a raczka wygladem przypomina palke Zboja Madeja -rozszerzajaca sie ku dolowi. Nie kamienna lecz z jakiejs porcelanowej glinki. Rozcieram tym wszelkie suszone przyprawy (kilka jednoczesnie), czasami wraz ze swiezymi, a potem dodaje do potraw. Czesto najpierw rzucam na palelenke – dla wydobycia aromatu – i dopiero dodaje do ww. Acha, i to wcale nie jest proszek po takim zabiegu.
Marialko – ostatnio szukajac przepisu ‚wedrowalam” po archiwach blogowych w te i z powrotem. I znalazlam wiele ciekawostek o jakich zupelnie zapomnialam. Miedzy innymi „imbirowe lekarstwo Heleny”. Posiekany imbir (1 cm korzonka na szklanke wody) z miodem, zalac wrzatkiem i odczekac kilka minut – wg Heleny doskonale lekarstwo na kaszel i przeziebienia. (przepis dostala od chinskiej pielegniarki)
Ostatnio naszlo mnie na gotowanko inne niz typowe codzienne obiadki. „Chodzila” mi po glowie pieczen husarska – skonczylo sie na pieczeni „na dziko”. Miesko moczylam w zalewie 12 godzin, przed pieczeniem naszpikowalam plasterkami czosnku, tymiankiem, bazylia, rozmarynem i jalowcem. W polowie pieczenia dodalam suszone morele i podduszona cebule. Alez byl zapach – a jak smakowalo! Do tego pieczone ziemniaki i rock melon. Na deser juz sil nie starczylo.
A jutro: rosol z koldunami (przepis Gospodarza), kurczak po zanzibarsku (Heleny) i jakies szalenstwa deserowe – pomyslu nan jeszcze nie mam.
Panu Lulkowi zycze udanego wyjazdu. Proponuje pierzyne wraz z rzezba do sejfu zamknac, coby niepozadane elementa spokoju puchowemu marmurowi (?) nie zaklocily. Swoja droga – z jakiego materialu jest wykonana nowo nabyta ozdoba Panskiego ogrodka?
Wczesne dobranoc wszystkim
Zwierzydelko
Do wszystkich zainteresowanych polityką i polskimi przypadłościami :
Na stronie Salonu 24.pl jest tekst K.Kłopotowskiego „Kompleks polski”. Przeczytajcie. Ja nie skomentowałam – nie mam siły. Może Helena facetowi dołoży?Albo Wojtek? Może i ja ale dopiero jak mi złość przejdzie.
Ok moze tak on wyglada (ja jestem mlode pokolenie nie posiadajace cierpliwosci):
http://images.stockxpert.com/pic/m/a/as/ashwin/354139_99610329.jpg
Wlasnie dotarlo do mnie, ze moj luby dzis wybywa i musza sama zatroszczyc sie o obiad. Z cala pewnoscia kasza bedzie jego czescia.
Jest to produkt wielce niedoceniany i mysle sobie, ze nasi producenci kaszy za malo reklamy mu na swiecie robia. Bo taki, powiedzmy ryz, czy makaron z sosen grzybowym, blednie i niknie jesli postawic go obok kaszy polanej tymze plynem.
I nagle mnie tknęło! Ten dzisiejszy tytuł to przecież czysta aluzja do Nobla! Doris Lessing zatrzymała się na piątym dziecku a my dalej do przodu!
A teraz już bez żartów. Jeśli londyńska Helena poleca to bez względu na nagrodę sztokholmską przeczytać trzeba. Już kupiłem mimo, że horrorów nie lubię. I mam złe doświadczenia bo noblista z południa Afryki sprzed paru lat nie zachwycił mnie wcale. Nie można jednak nie wiedzieć czym się świat zachwyca. W dodatku Pani Doris wywołała moją sympatię, że gdy ogłaszano ją laureatką nie przerwała zakupów w spożywczaku! Chyba zaglądała na nasz blog!
Nirrod – no właśnie coś w tym stylu
Wybaczcie podwojny post. Ciekawam czy wymazony serial p. Klopotowskiego(coz za trafione nazwisko) o Jagielonach podkresli (w ramach promowania polskosci), ze ojciec dynastii byl Litwinem ozenionym z Wegierka?
Pyro, to sie nawet nie ma co denerwowac. Pokiwac glowa z politowaniem i juz. Mozna jeszcze tak tego „wielkiego, bialego aniola” w d.. kopnac, tak tylko dla dodatkowej satysfakcji.
A ja zamiast czekac na film wg. pomyslu pana K. obejrze sobie jeszcze raz Das Leben der Anderen, przynajmniej wiem, ze warto na to czas poswiecic.
Papugi w ogrodzie? Kurcze blade!
Jedyna papuge jaka mialam kiedys w ogrodzie, tro byla blekitna papuzka nierozlaczka przejecjhana na plasko przez samochod, ktora po gospodarsku zaopiekowal sie Pickwick i zeby sie nie zmarnowala zataszczyl pod hortensje. Musialam ja szybko schowac w smietniku, aby sasiedzi nie mysleli, ze to moj niewinny synek ja tak rozplaszczyl.
echidna !
Rzezba jest brazowym odlewem, wraz z podstawa wazy okolo 50 kilogramow. Forma odlewnicza skladala sie z 11 czesci. Po odlaniu trzeba bylo wyrywac je na sile i czesc ulegla uszkodzeniu. Odlewy takie wykonuja wyspecjalizowane firmy ale nie te ktore odlewaja dzwony. Dzwony to calkiem inna sztuka. Cale szczescie, bo zgodnie z obowiazujacym prawem autorskim artystka ma mozliwosc wykonania 7 odlewow pod warunkiem, ze beda one identyczne z pierwszym egzemplarzem i pochodzace z tej samej formy. Przyjete jest, ze kazdy nastepny egzemplarz jest drozszy. W tej chwili nastepny czyli drugi chca kupic za podwojna cene. Tyle, ze nie wiadoma czy uda sie odbudowac forme w identyczny sposob. Jesli nie to tylko czekac i zacierac rece a od czasu do czasu wysylac na wystawe z nazwiskiem autorki, nazwa dziela i adnotacja „wlasnosc prywatna”. Pierzyna jednak nie jedzie. Zbuntowala sie i oswiadczyla, ze i tak wloczy sie po innych krajach od urodzenia. Teraz dosyc. Poza tym moj samochodzik jest nie taki duzy a tlamsic istoty nie mam zamiaru. Rzezby do sejfu zamknac nie moge, bo po prostu nie mam takowego a cokol rzezby z granitu, wazy chyba tone. Jak maja zamiar rabnac rzezbe to pewnie chcieliby i cokol zeby miec komplet. Materialy z ktorych wykonano dzielo wygladaja na calkowicie mrozoodporne.
Na deser zrob nalesniki z morelami na slodko. Albo z czyms innym ale nalesniki. Najlepiej zeby byly zapalane. Do tego dobra, czarna jak smola kawe po wegiersku.
Smacznego
Pan Lulek
Alcjo – w centrum Berlina jest duzy shopping-center – nazwy nie pomne – posrodku ktorego usytuowana jest nietypowa restauracja. Tarasowo rozlozone podesty ze stolikami, duzo zieleni, gdzies tam szumi woda i podaja rewelacyjnego sledzia w smietanie. Inne dania tez smakowite. Polecam.
Pozdrawiam serdecznie
Echidna
Ha! To jest chinski kamienny mozdzierz. Ta skala mnie troche zmylila.
on dziala wbrew pozorom pieknie. Grzybow w nim nie proszkowalam od tego mam mlynek, za to czosnek i przyprawy pieknie sie w nim miazdzy.
Obiecuje taki moje rodzicielce caly czas, tylko niestety skleroza mnie w mlodym wieku juz dopadla i caly czas zapominam kupic.
Nirrod – ja się wściekam na Kłopotowskiego, bo ja pamiętam! Pamiętam autora z czasów, kiedy jeszcze nie miał pojęcia, jak ciężko go (i świętą ziemię naszą) doświadcza komunizm, żydokomuna i podły ZSRR. Przecież nie tylko ja jedna mam pamięć jako tako w porządku. I człowiek się nie wstydz? A Kwaśniewski ma się wstydzić kieliszka? Dobra, dobra. Panie Lulku, jak przyjedziesz następnym razem daję słowo, że nasmażę Ci nalesników.
Wstyd jest na wymarciu. Przykre to, ale prawdziwe. Taki byl kiedys program w TVP, za Boga sobie nazwy nie moge przypomniec, gdzie pokazywano fragmenty programow sciagnietych z satelity. Nie 7 dni swiat, jakos inaczej… ale wracajac do naszych baranow, w tym programie pokazali kiedy taka smieszna cegle, ktora mozna bylo rzucac w telewizor. Miekka byla i cos tam miala w srodku, co owo gadajace pudlo wylaczalo.
W sklepie nigdy takiego cuda nie widzialam, a szkoda, bo taka cegla mi sie marzy.
Wracajac do tematow kulinarnych. Ma ktos jakies genialne pomysly na sobotnie sniadanie?
Panie Lulku – nalesniki… Kiedys ktos ze znajomych zrobil takowe: bardzo cienkie nalesniki, omalze bibulka; nadzienie z orzechow wloskich i modu; zlozone w „husteczki” i ulozone na polmisku. Calosc polana czekoladowym sosem, a na to wodka chyba. Przed podaniem zgaszono swiatlo, zapalono swieczki i podpalono alkohol. I taki „plonacy” polmisek ustawiono na stole w poblizu plonacego kominka. Wrazenie wizualne – znakomite, smakowe – takowoz, alisci w polowie pierwszego nalesnika mialam dosc – syte nieprawdopodobnie. Acha, i nazwano to: wegierski deser. Jest ci to prawda? Wegierski?
A pierzyne tez radzilam wsadzic do sejfu – skarby sie chroni Laskawco. A TAKA pierzyna to skarb ogromny!
Zyczac raz jeszcze udanej podrozy i przyslowiowej szerokiej drogi – pozdrawiam
Echidna
Wystarczy wpisać w ramkę w prawym górnym rogu słowo „śniadanie” i kliknąć SZUKAJ. Wyskoczy sporo podpowiedzi. Smacznego!
Cos Ty, Pyro. Ja z takimi popgladami jak Klopotowski nie dyskutuje, bo nie jestem psychitara. Moglabym tylko pogorszyc stan jego duszy.
echidna !
To sa wlasnie Gundel Palatschinken o ktorych kiedys pisalem. Podawane z ogniem sa tylko w lepszych lokalach. Naprawde jest to bomba kaloryczna.
Podobno wchodzi szczegolnie podstepnie w damskie biodra.
inne nalesniki sa na ogol zwijane. Na przyklad z wisniami, morelami i innymi pysznosciami.
Tam gdzie jade beda Spätzle i Maultasche. Chyba, ze moja synowa nie zapomniala jeszcze gdanskiej kuchni. Wspanialej, a na zakonczenie zawsze dla rownowagi kieliszeczek Goldwasseru.
Slinka cieknie
Pan Lulek
Dzień dobry wszystkim. Widzę, że Pan Piotr robi konkurencję Pani Dorocie z sąsiedztwa, ale dobrze, bo muzyka i smakolyki, to wspaniale polączenie. Zachwycona jestem mozdzierzami, (do licha, jak się to pisze?).
Jestem mistrzem świata w pakowaniu bagaży. Duża, a raczej średnich rozmiarów waliza zapakowana, a ta, co miała robić za podręczny, będzie zapakowana jutro przed wyjazdem i niewiele co tam zostało do zapakowania.
Wszelkie souveniry zapakowane, żeby Was wszystkich kolka sparła ofiarodawców, tyle ich, najbardziej kłopotałam się (pardon za słowo politycznie się kojarzące), jak tu zapakować Rosenthala od Misia2, ale Marian miał folię bąbelkowaną. Obłożyłam to dodatkowo niewymownymi, dla amortyzacji.
Panie Lulek, kupuje się „Złota Wodę”!!! Właśnie pan J. zakupił 3 butelki dla swoich przyjaciół. Goldwasser można wszędzie kupić, a „ZłotA Wodę” niekoniecznie, chyba tylko w Polsce. Ja targam Beherovkę z Pragi oraz jakiś podejrzany kompocik wiśniowy od Pyry, zakamuflowany jako … no już nie będę rozwijać zapakowanego w folię, w każdym razie udaje to napój owocowy.
Mamy po litrze na twarz (te Złote Wody plus Beherovka), przepisowo, a tu trzeba poudawać przy nalewce. Przepisy przepisami!
Lenie i Ani Z. od razu zapodaję, żeby przesłały na mój adres swoje pocztowe adresy, bo kontrabanda od Pyry zapakowana w większą walizkę.
Pisać na alicja.adwent@gmail.com
Na jutro jesteśmy umówieni z Arkadiusem w Międzyzdrojach mniej więcej południową porą i z nim jedziemy do Berlina. Zaofiarował nam kawałek swojej podłogi, my na to ochoczo, bo tu nie chodzi o wygody, tylko o związki międzyludzkie. Najwyzej wyrzuci nas z tej podłogi w niedzielę 🙂
No to tyle na razie, chłopaki pożarli makaron po indonezyjsku ze smakiem (piwo do tego jest świetne!), a Tereska wraca z dyżuru za godzinę, więc będę odgrzewać.
Alicjo, nie odbierajac nic z Twych talentow pakowackich, pragne jedynie przypomniec, ze wszystkie kompociki i inne plyny musza sie zmiescic w walizce, gdyz z plynami w podrecznym bagazu nie wpuszcza Cie na poklad samolotu. Zas w podrecznym bagazu musisz miec dosc miejsca aby w ostatniej chwili przed kontrola zapakowac torebke – chyba, ze Pan Malzonek bedzie niosl reczny, a Ty torebke.
No i oczywoiscie mam nadzieje, ze pamietalas wrzucic do walizki pilnik do paznokcji czy pensetke do wlosow na brodzie. Inaczej konfiskuja, takze w Polsce. Niejedna moja penseta Tweazemastera (wiesz jak bardzo sa drogie!) przebywa teraz w szufladzie toaletki zony celnika.
Bon Voyage!
Choć nie planowałam, było dziś u mnie kulinarnie.
Kiedy już szykowałam się do działań naprawczych w łazience, zapowiedziała się moja przyjaciółka K. Odkryła, że w mieszkaniu, do którego dopiero co się wprowadziła, piekarnik ma zepsutą grzałkę ( czy cokolwiek powodującego pieczenie). Przyjechała więc w pośpiechu, upiekła 2 ciasta, część pozostawiając.
Zrobiła też doskonałą jajecznicę z pomidorami, do której dodała apteczną ilość pikli z zielonego chili. Zjadłyśmy z ciemnym chlebem. Trudno wprost oddać aromat i smak. Powiem tylko, ze jajecznica miała przewagę żółtek nad białkami- nie z kurzej nadgorliwości, trochę żółtek zostało z wypieków.
Teraz ja, jeszcze przed debatą, zajmę się zapiekanką z aromatycznych buraków. I trzymam kciuki za K., która w ramach tzw. parapetówki gości spore grono kolegów z pracy.
Alicjo, szczęśliwej drogi!
A, Wojtku z Przytoka, dzięki za rady rosołowe. Echidno, imbiru używam, też dziękuję. Mam się już dobrze!
Idziemy sluchac?
Heleno, ja dodatkowo patrzę! To będzie zabawa…
Kaczyński leży i kwiczy 🙂
Kaczyński leży i kwiczy 🙂
Ha! Ja patrzę, słucham bawię się i piekę buraczaną zapiekankę…
Buractwo się kończy . Buraczki zapiekane to i owszem :mniam , mniam.
Kaczor o gołębim sercu. Powalające
Ok. 9o procent uwaza, ze Tusk wygral – sonda w GW.
Sonda w TVN24-84% dla Tuska! 😆
Witam Was w ten politycznie rozgadany wieczór!
Za plecami słyszę pana mlaszczącego ( Marialko ! pamietać Ci będę ! )
A ja tak słuchając jednym uchem, siedzę , czytam, teraz piszę.
Ja lubię Wasze wpisy za to że są takie niekoniecznie zawsze w nurcie tematu podjętego przez Gospodarza, że piszecie o tym co w garnku, co za oknem, co w duszy. Od Donizettiego poprzez moździeże, zupy, naleśniki, powroty, podróże aż po politykę. Jest jak wśród dobrych, lubiących się ludzi.
Ale wracam do wydarzenie dnia dzisiejszego. Nie myślę o debacie…
Dzisiaj Antkowa czyli moja żona odebrała nagrodę za konkurs z ubiegłego tygodnia. Jest nią ksiązka Agaty Passent ze zdjęciami Wojtka ( takie zdrobnienie jest w książce ) Wieteski. Jest oczywiście wpis Pana Piotra z przekazanym telefonicznym pozdrowieniem od Autorki z zagranicy.
W imieniu Antkowej, dziękuję ! Piszę Antkowa wiedząc jak tego określenia nie lubi. Dostanę zaraz bęcki….
Jako wyraz wdzięczności moja żona proponuje blogowisku kurze skrzydełka w miodzie. Ja baaardzo je lubię, jest okazja palcy oblizywać 🙂
Składniki
– tuzin skrzydełek, kawałek kłącza imbiru,dwie łyżki miodu, dwie łyżki wódki – o ile jest w lodówce.., pięć łyżek sosu sojowego, trzy ząbki czosnku, setka bulionu z kostki rosołowej, łyżka oleju do smażenia.
Procedura
-skrzydełka umyć, podzielic w stawach na trzy części. Końcówkę skrzydełka orginalny przepis nakazuje odrzucić. Ale nie warto, ile tam smakowitego ciamkania… Podzielone ułożyć w garnku, zalać zimną wodą i 10 minut gotować na wolnym ogniu. Wodę odlać,skrzydełka osuszyć.
-miód przesmażyć na łyżce oleju, dodać obrany, posiekany imbir i czosnek.Wymieszać.
– skrzydełka włożyć do garnka, zalać bulionem, dodać miód z przyprawami, sos sojowy , wódkę. Wymieszać.
– dusić pod przykryciem na małym ogniu przez 30 minut, mieszając aby sos się nie przypalił.
Podawać z ryżem. Ale dobre są również z pieczywem.
mniam, mniam….
A teraz , z radości że to piątek, raczymy się napojem z doliny Rodanu, dwoma serami, razową bagietką, winogronami.
mniam,mniam
Kaczor leży ale narodowi to nie przeszkadza – oni zagłosują „za” a ja się martwię. Cześć moi dordzy. Ja dopiero jutro w połowie dnia i wieczorem będę pisać
Antek, slina mnie pociekla, zawalony s.
Pewnie znów będę sam…
Czy napój z doliny Rodanu może wywołać chorobę tropikalna?
Film japoński mi się przypomniał -„Rodan ptak śmierci”.
Oj ! Źle ten napój prognozuje.
Rozmawiamy o wszystkim, Antku, jak przy stole przeciez. Dzieki za skrzydelka, ktore bardzo lubie, zwlaszcza wymarynowame na slodko, ale teraz nie moge, bo staram sie zapanowac nad apetytem.
Wczoraj wieczorem obalilam jednak cala duza kacza piers wedzona, kuoiona na bazarze od mlodego chlopaka, Druga oraz cala dzika kaczke wsadzilam tymczasem do zarazalnika, aby nie kusilo. I teraz na kolacje mialam dwie cienkie kromeczki razowca z humusem i plasterkami „prawdziwego” ogorka (nie te wodniste weze, bez smaku, tylko krotki bardzo ciemny ogorek) i cztery miniaturowe pomidorki. A takze pare kostek swiezego ananasa. No naprawde swietochowata kolacja, jak w jakim Hollywoodzie.
oj, nie sledzilem z racji zawalenia, kaczor lezy?, niech kto litosciwy, da jakis link, cobym sie poczul na biezaco, plz
zobacz onet albo wyborcza. tvn24 tez cos tam mruczy
Ach strach, strach, rany boskie, rany boskie
Pomocnik okazał się prawdziwym z krwi i kości politykiem i widać już , że nie zmarnował czasu po przegranych wyborach. Ten , który zwyciężał okazał się zwykłym niedojdą i pozorantem . Gdzie się podział Genialny Strateg przewidujący kilka ruchów do przodu?
Przegrana Kaczyńskiego w zbliżających się wyborach wyniknie z tego, że nie można walczyć o wyborców , którzy i tak na niego zagłosują . Nie da się zwyciężyć drugi raz nie poszerzając elektoratu. Głupota i prostactwo ludzi z otoczenia Wielkiego Wodza spowodują ,że wyląduje on tam gdzie jest jego starokawalerskie miejsce: u boku mamusi z kotkiem na kolanach. Może brat zaprosi w niedzielę na pomidorową z makaronem . Pełnia szczęścia.
Otworzmy, Misiu, szampana.
Idę schować butelkę mojej nalewki wiśniowej. Mam nadzieję, że dostarczę osobiście 🙂
Oj,
Heleno, znam te przepisy, co mozna a co nie! Latam w miarę często i pogonili mnie czasami, nie z mojej złej woli, tylko nieuwagi. Nie tyle butelki, ile nożyczki czy nawet pilnik do paznokci.
Debatę oglądaliśmy. I debaty po. Półtusek w cuglach, według mnie.
Cholera, z blogu kulinarnego zrobił się blog polityczny na chwilę. Tereska kupiła świetne wino, nazwy nie pomnę, ale pyszne.
Idę spac, dobranoc wszystkim! Jutro do Międzyzdrojów i nach Berlin z Arkadiusem!
Nirrod, dzieki za cynk, jestem swiadomszy, z wielkim zazanowaniem, kaczki zdecydowanie najlepsze po Piotrowemu, takiej popeliny, jak ta, juz dawno nie widzialem, doskonale oddaje to glosowanie umieszczone na dole
Donoszę późno, że zapiekanka buraczana udała się tak jak rankingi debaty.
Antku, możesz mi pamiętać, pan mlaszczący sam się narzuca, ja tylko zwerbalizowałam.
Chili ( wspomniane pikle) wypala do oczyszczenia zatok obocznych nosa włącznie, polecam odważnym.
Misiu, Twój opis obiadu u brata bliźniaka uzupełnię tylko o to ( wyczytane w wywiadzie- nie to, żebym bywała), że to bratowa jest od pomidorowej a brat otwiera wino.
Wiele bedzie sie dzialo w tym tygodniu.
Nie wpadajcie tylko w polityke. Jesli to odrobine i kulinarnie. Samochod spakowany, Pierzyna poscielona. Sniadanie zjedzone. Opieka nad kotka zorganizowana. No to w droge.
Byc moze nie dorwe sie do komputera ale chyba tak. Agnieszka moja, ukochana wnuczka jest ze swoim chlopakiem na Mallorce. Dzienny rozklad zajec jest nastepujacy. Przed poludniem jazda na rowerach, po poludniu zajecia plywania z dzieciakami. Ot taka podroz przedslubna.
Zazdroszcze
Pan Lulek
Lulku Drogi
Szczęśliwej drogi i się nie przepracuj na miejscu.
Odmeldowuję się z Pomorza od Tereski, zaraz śniadanie, pakowanie resztek i dalej. Zyczę wszystkim miłego weekendu, sobie takoż, pogoda wymarzona – słoneczko!
Alicji z przybocznym i solowemu Lulkowi – szerokiej drogi. Dojedźcie szczęśliwie
Pan Lulek,
Czytam:
„Wyobrazam sobie jak z rana, piekna, nadobna pani nieco slaba otrzymuje do pierzynki a to kawke, ze smietana lub bez, a to herbatke, cos malutkiego na zab i na rozgrzewke a potem tonie w objeciach Amora.”
Nie wierze, To o mnie! Poda adres, kupuje bilet (w dwie strony) i lece!!!
Witajcie
Wczoraj po pracy zabraliśmy się z Wojtkową za podłogę na piętrze. Do 1 w nocy zeszło i dziś od rana wykończenie. Ciężka orka: kolana od klęczenia podpuchnięte, kłykcie do krwi zdarte, układ oddechowy zawalony pyłem drzewnym. Ale były miłe chwile po 20 gdy Pan Prezes leżał i kwiczał, jak to Misiu 2 opisał. Faktycznie moim zdaniem, na podstawie relacji radiowej, kwiczał. Podłoga skończona, pozostały tylko listwy boczne i jakieś pierdołki drobne. Pogoda u mnie piękna, słoneczna i zamierzam resztę dnia na powietrzu spędzić. Liście będe grabił, palił i myślał o życiu. Gotować nie będę bo siły nie mam, więc weekend na kanapkach i resztce żuru
Pozdrawiam
Ps 1. Dzięki Pyro za zaproszenie, pewnie wpadniemy na pogaduchy gdy się obrobimy z gospodarskimi pracami
Ps 2. Helenko dzięki za wsparcie w sprawie Pana Janka, tym bardziej, że robota przy podłodze oderwała mnie od kompa Ponieważ Pan Janek i jego najbardziej znana pieśń budzi emocje wróce do sprawy w przyszłym tygodniu.
Jeszcze raz Was Przyjaciele pozdrawiam i miłego weekendu
No tak zaczelam od gory (u nie 6 rano), zarazilam sie Pane Lulkiem, i idac w dol
1) przeslalam moj adres do Alicji
2) Czytajac o jajecznicy 7 rano, popedzilam w dol do kuchni popelniajac takowa plus kaweczka
3) Teraz przelacze sie na TVN24 poogladac wychwalana przez Was debate
4) A jak mnie po poludniu najdzie to obiadek i Filipiny.
5) Tak naprawde czekam na Kwasniewski + Tusk.
6) Marialka, co to za zapiekanka z burakow??? Uwielbiam je, ale zapiekanki nie jadalam.
Leno!
Zapiekanka z buraków jest mojego pomysłu ( świeżo wymyślona ). Wyszłam z założenia, ze szczególnie dobre będą buraki upieczone najpierw do miękkości w skórce w piekarniku. Istotnie.
Ugotowałam na parze ziemniaki, pokroiłam w talarki. Wcześniej upieczone buraki- na ćwierćplasterki. Wymieszałam z oliwą, solą i minimalną ilością pilki z zielonego chili ( wspaniały aromat! ). Włożyłam do formy do pieczenia, posypałam parmezanem, na wierzchu ułozyłam plastry sera pleśniowego. Zapiekłam, do rozpuszczenia sera. Dla chętnych i arcyodważnych podałam jeszcze wspomniane pikle. Polecam!
Marialka, dziekuje. Nie mialam pomyslu na obiadek, a dzieki Tobie juz mam. Jak jeszcze Alicja uchyli rabek takemnicy o slynnych kluchach to juz bede w 7 niebie.
Ide sie „ogarnac” i zabrac do zycia.
Buzia
Zapracowany Wojtek pewnie nie będzie czytał, a ja właśnie wstałam po śnie popołudniowym, którego Wojtek był podstawowym, zasadniczym składnikiem obsady. Zacznę jednak od początku ,od Roma locuta…. Narobiłam się dzisiaj jak głupia sadząc kg (1 kilogram) tulipanów. Na balkonie 3,5 m kwadratowego w Wojtkowym koszu po orzechach (2 wartwy grubej folii), 20 litrowym wiadrze po farbie emulsyjnej, jednej skrzynce balkonowej i 3 donicach. Napadło mnie. Ania kupiła cebulki na Alegro, były mniejsze niż potrzeba i było ich dużo. Jeżeli się uda, balkon w kwietniu – maju będzie szalał tulipanowo. Tak czy owak robota zmogła mnie , bo to i zakupy i obiad i 4 worki z podłożem do kwiatów przywlokłam – no i ległam na odpoczynek, a tu Wojtek…Proszę bez insynuacji, nawet z nim nie rozmawiałam, po prostu widziałam : siedział sobie Wojtek na zwykłym, drewnianym krześle z wysokim, prostym oparciem w zapadającym zmierzchu, na jakimś szerokim tarasie, przy nogach miał taki trochę orientalny trójnóg z misą z dogasającym ogniem, z za chmur przebijały się takie, wiecie, pojedyncze promienie, jak na włoskich XVII wiecznych obrazach. Takie ukośne promyki są złożone jakby z setek iskierek, tak, że człowiek zaczyna wierzyć w korpuskularną naturę światła, a po brzegach promień leciutko opalizuje. No, co ja będę mówić – każdy widział Madonnę w ogrodzie albo na chmurce i takie promyki; tyle, że tym razem to był Wojtek – jakiś chudszy, dłuższy. Nawet pomyślałam, że zmierzch wydłuża sylwetkę egipsko i hieratycznie. No i siedział w takiej hieratyczno – egipskiej pozie : stopy i kolana złączone, zgięcia pod prostym kątem, plecy i kark prosto, nieruchomo, a ręce skrzyżowane na piersiach (gdyby to był faraon, to miałby w lewej ręce bicz, a w prawej zwój) Wojtek pod tymi rękami miał przytułoną do piersi książkę. Przechodzili jacyś ludzie. Nie widziałam ich ale wiem, że byli. Jeden głos powiedział
„Szczęśliwy człowiek, szczęśliwej książki”. Taki obrazek wyniosłam dzisiaj ze snu. Dłużej trwało to opisanie, niż sama scenka.
Należe do osób nie pamiętających snów, najwyżej właśnie pojedyncze, ostatnie scenki. Dzisiaj padło na Wojtka. Może to dobry znak od Fortuny?
To na pewno dobry znak dla Wojtka! Swoją drogą, to ja rozumiem, że my się wszyscy lubimy, ale że o sobie śnimy, to już… no, właśnie nie wiem,co…
Mnie też śniła się Helena w przeddzień jej operacji. Na rynku mojego rodzinnego miasteczka miał odbyć się jakiś koncert. Rozstawione stoliki i krzesełka, ja z siostrami przy jednym z nich, a tu nagle szmer wśród narodu i między stolikami idą trzy wytworne, zwiewne panie i zasiadają na samym przedzie. Jedna z nich zapala papierosa w długiej lufce i ja wiem, że to jest Helena! Twarzy spod kapelusza nie było widać, więc nie powiem wam, jak wygląda, ale rano wiedziałam, że będzie dobrze. 🙂
Mój bratanek znowu wpadł na popas, więc muszę nakarmić, ale zaraz potem będzie przepis na kluchy.
Alsa, co z tym makaronem? Zamawiam przepis.
Jesień idzie!
Parę godzin temu w ogrodzie pojawili się goście. Jeden myślał, że nikt go nie widzi i obżarł resztkę czarnych słoneczników co tam akurat rosły:
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/dziczyzna/
Dziczyzna nadziewana pestkami słonecznika?
Andrzeju, ależ piękni goście. Lubię dziczyznę, ale niech sobie to piękno chodzi żywe i obżera słoneczniki. Jak tam młody po letnisku? Zdjęcia proszę. On już pewnie i siodłany może być?
Uwaga – w Dzienniku pl w rubryce Opinie jest krytyczna recenzja książki pp Włodyki i Janickiego „Cień Wielkiego Brata” pióra Zaremby i Karnowskiego. Panowie stanęli obydwaj na głowie, by oglądać świat i politykę z właściwej perspektywy. Warta przeczytać, nie warto dyskutować.
Pyro, przepraszam, że to tak długo trwało, ale u mnie niemal jak na dworcu kolejowym ostatnimi czasy. A teraz ten przepis na makaron z porami.
Potrzebne:
-makaron ‚wstążki’
-papryka żółta, czerwona, zielona
-2 pory
-schab
-2 ząbki czosnku, sambal oelek, sos sojowy
Mięso, paprykę, pory pokroić na cienkie paski (pory wzdłuż, a potem na ok. 5 cm. kawałki i’ na zapałki’). Wszystko obsmażyć partiami na oleju, wymieszać z ugotowanym makaronem, doprawić sosem sojowym i sambal oelkiem. Ja to robię ‚na czuja’, więc żadnych konkretnych proporcji nie potrafię podać. Sosu sojowego średnio mała butelka, sambal oelek 2-4 łyżeczek. Następnego dnia bardziej pikantne. Ilość hurtowa.
Alicja z Jerzorem u Arkadiusa – a moze by sie tak ktoś odezwał?
Alsa,
U mnie 5 rano, jeszcze nie swita, czarna noc, ale sie odzywam. Zaraz ide znow do luli luli la…
Dzień dobry!
Temat felietonu Pana Piotra,Gaetano Donizetti,jeszcze nie wygasł,a więc o poranku posłuchajcie:
http://www.youtube.com/watch?v=RqB0OX5WP-w&mode=related&search=flute%20harp%20sacchi%20ferrarini%20donizetti%20sonata%20larghetto%20allegro
a.j
Alsa, niestety z tym papierosem, to jakis proroczy sen. Pare dni temu zaczelam znow popalac, choc jest to surowo zakazane przez chirurga. Nie wiem co ze soba robic. Chyba poprosze swego lekarza domowego aby wypisal mi champixa, to takie nowe lekarstwo na nikotynizm.
A kapelusz dlatego, ze ukrywam ten fakt przed E, ktora po prostu sie zalamie jak sie dowie. Ona mnie nieustannie obwachuje.
Moi Kochani
Przyjechalem na miejsce zdrowy i caly. Trasa byla nastepujaca. Najpierw do miejscowosci Mödling, niedaleko Wiednia, gdzie odwiedzilem mojego przyjaciela u ktorego zostawilem obraz typu abstrakcja do wymyslenia i oprawienia w stosowne ramy. On na perno cos wymysli. Robi piekne rzeczy. W prezencie dostal tradycyjnie sloik kremu miodowego prosto od pszczoly. Poza tam przywiozlem mu caly peczek lodyg slonecznikowych. Z tych slonecznikow robi on pulapki na szkodniki i zimowiska dla os. Osy sa bardzo porzytecznymi owadami atakuja bowiem szkodniki ogrodowe. Po wypiciu tradycyjnej kawy wzialem kurs na Salzburg a dalej Monachium i Stuttgart. Miejscowocs Ostfildern gdzie mieszka moj syn jest nowym administracyjnym tworen powstalym z poloczenie trzech roznych miejscowosci i znajduje sie w okolicy Esslingen. Maja tam duze mieszkanie w szeregowcu z ogrodkiem ale gdzie tam im do mojego. Cale dziesiec metrow kwadratowych a moze i wiecej. Zapuszczony tylko rece lamac. Dobrze, ze zabralem komplet narzedzi ogrodniczych. juz dzisiaj zaczela sie robota. Droge, okolo 700 kilometrow, pomimo robot na drogach zrobilem w przeciagu 10 godzin. Chyba nienajgorzej. Po poludniu bylem na miejscu. Agnieszka przygotowala dla nas sos do szpagetti i uciekla za swoim chlopakiem na urodziny przyjaciolki. Przed kilku dniami wrocila z Mallorki, wychudzona i opalona. Rano typowo szwabskie sniadanie i praca w ogrodku.
Droga Leno. pozwole sobie zwrocic sie do Ciebie w osobistym tonie. Jezeli masz ochote wpasc, nawet bez powrotnego biletu, zapraszam. Ten bilet zawsze mozna nabyc droga kupna. Napisz do mnie maila na moj prywatny adres. Ten adres zreszta zna kika zaprzyjaznionych osob w tym PYRA; MIS 2 i inni ale nie chce go rozglaszac dla wszystkich. Brzmi on nastepujaco.
gmerenyi@aon.at
Mam nadzieje, ze 3 pazdziernika wpadna do mnie Mis 2 oraz apOLOro. krotko mowiac w drugiej polowie listopada nic nie stoi na przeszkodzie poprobowac u mnie porannej kawki w lozku. Czy pod pierzyna, na razie tego jeszcze nie moge gwarantowac.
Wszystkim dziekuje za zyczenia pomyslnej jazdy, ktore jak widzicie, spelnily sie.
Bede siedzial u nich dwa tygodnie a potem wracam do domu. Zaczana sie przeciez sezon gesi
Pieknego weekendu i kolejnego tygodnia
Pan Lulek
Zostałam wpuszczona do sanktuarium na 15 minut, więc korzystam. Pamiętając, że to blog kulinarny donoszę uprzejmie, że na obiad była szynka z piekarnika szpikowana igiełkami czosnku i kapusta kwaszona, zasmażana , Na kolację czeka zrobiona już sałatka warzywno — jajeczno- kiełbasiana, czyli lodówkowy przegląd półek i pudełek. Boziu, jak człowiek głupieje. Nie widzicie tego, ale prtzed chwilą półki napisałam przez „u”. Wyszło qui pro quo, jak w starym dowcipie o depeszy gratulacyjnej do prez. Mościckiego, który dotarł w formie :
„Młodej parze szczęść Boże! Pułk Ułanów pomoże” Nie wiem który to z pułków ułańskich stał na Pomorzu, wiem natomiast, że od urzędników pocztowych wymagano tzw „małej matury” Telegrafista musiał mieć najmniejszą z możliwych.
uff, juz po obiedzie. Zupa zebulowa z grzankami oraz sandacz z grillowej patelni, jarzynki różne tez zgrilowane i ryz. I butelka rose z Lanqwedocji, przywieziona przez starsza corke z wakacji. Leżala sobie ( butelka , a nie córka) zapominana w lodowce w spiżararni i dziś byla jak znalazł. Mam trochę wyrzutow sumienia że nie było jakiegos niedzielnego deseru, ale jakos nie miałam czasu by sie do tego przełozyc. poprawie się może jutro. ( gruszki w kremie waniliowym??).
Znalazłysmy ( z córka młodszą) przepis na chutney ze sliwek.Jako przyprawa podana jest tamandrynowiec. Nie wiem wogóle co to jest. Piotrze? Blogowiecze?
Jemy czasem curry, a do tego chuteny jest prawie konieczny, u nas, w Krakowie mozna kupić tylko z mango , dobry ale troche sie nam znudził więc chetnie sprobowalybyśmy czegos nowego, tylko ten tamandrynowiec mnie niepokoi, czy to mozna kupić w naszym wschodnioeuropejskim sklepie??
Pozdrawiam wszystkich niedzielnie i leniwie i cieszę sie ze Pan Lulek bezpiecznie dotarł do celu.
Tamaryndowiec to indyjski daktyl. Używany w kuchni tajskiej do sosów i mięs. Na Jamajce do potraw ryżowych. W Anglii do sosu Worcester i właśnie do wyrobów typu chutney.
Rośnie jako drzewo i ma powyginane strąki a w środku wodnisty miąższ i ziarenka nasion. Sprasowana pulpa jest w sprzedaży w sklepie egzotycznej żywności przy ul. Poznańskiej róg Pięknej w Warszawie. Kupowałem i używałem. Bardzo ostre i pachnące.
dzieki Piotrze, zobacze w naszym krakowskim „Sklepiku naturalnym”, bo Warszawie bęe najwczesniej w listopadzie a wtedy raczej nie bedzie juz na moim placu sliwek…
jesli to takie ostre, to moze podzielę przez`pół zalecenie z przepisu bo bardziej mi potchodza chuteny’e łagodne.
nie mamy sily stukac,
pozdrowienia z berlina
Powitać wszystkich po całej niedzieli spędzonej w Warszawie . Dzień był wyjątkowo piękny ale przeraźliwie zimny . Rano wszystko było białe od szronu. U mnie na termometrze -5.
Spacerowałem po Starówce i robiłem zdjęcia, potem oglądałem
próbę koncertu na Placu Piłsudskiego. Była wizyta u Bliklego i pyszne marcello następnie wizyta na giełdzie foto.
Zono Sasiada:
Tu przepisuje z ksiazki Madhur Jaffrey (Eastern Vegetarian Cooking) przepis na najlatwiejsze chutney, z suszonych moreli. Ona strasznie chwali i jest jako autorka ksiazek bardzo reliable:
Apricot chutney with sultanas and currants
450 g dried apricots
10 large cloves garlic, pealed and coarsely chopped
2,5 x8 cm piece of fresh ginger, peeled and coarsely chopped
3 dl red wine vinegar
400 g sugar
1/4 (cwierc) teaspoon salt
1/8 -1/4 teaspoon cayenne pepper
85g sultanas
60g currants
Put the apricots in a bowl. Pour 8,5dl of hot water over them and let them soak for an hour.
Put the garlic and ginger into the container of an electric blender or a food processor along with 1/2 dl of vinegar/ Blend until smooth.
Empty the apricots and their soaking liquid into a heavyt stainless steeel (albo emaliowany) pot. Add the garlic-ginger mixture, the remaining vinegar, sugar, salt and cayenne. Bring to the boil.
Simmer on a medium flame, stirring frequently, for 45 minutes. Do not let the chutney catch at the bottom of the pot. Lower heat, if necessary. Add the sultanas and currents and cook, stirring, another half an hour or until chutney takes on a thick, glazed look (Remember that chutney will thicken slightly as it cools), Let the chytney cool and store, refrigerated, in lidded glass or ceramic jars.
Jest to przepis z polnocy Indii.
Wszystkim byłym i wciąż jeszcze czynnym belfrom wszelkiej pomyślności z okazji Dnia Nauczyciela życzę. Piję Wasze zdrowie.
Heleno dzieki,brzmi interesująco, spróbujemy. Pomóż tylko w jednym. Ile to jest 1 dl na na naszą kontynetalną miarę. nie chce mi się sprawdzać a zawsze mam z tym kłopoty, to znaczy z uncjami plynnymi i innymi. Z `reszta brytyjskiej ekstrawagancji sobie radzę. Kiedy kupuje w Londynie wędlinę, ale od sprzedawcy, a nie z półki, przewaznie prosze 1/4 funta, to rozumiem. A potem on wazy i pyta czy tyle uncji bedzie dobrze. Nigdy nie wiem czy przewazył czy nie dowazył ale grzecznie mówie że będzie Ok.Pinty, stones, yardy, mile mam opanowane do perfekcji
Moim zadniem to jedna dziesiata litra (100 g) ale podaje miary za Madhur (bo ona podaje podwojnie) :
3 dl to cwierc pinty, 8,5 dl to poltorej pinty
1/2 dl to 2 uncje
czyli odpowiednio : 300g, 850g, 50 g.
dziekuję. Pinta to mniej wiećej pół litra, z ty przeliczeniem damy radę.
Zdjęcia ze spaceru po Warszawie
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/SpacerkiemPoWarszawie
Jak jutro zacząć dzień?
Ja pewnie zacznę tak:
http://youtube.com/watch?v=m1ooYF56TWA
Miłego poniedziałku !!
Dobrego przedwyborczego tygodnia!!
Optymizmu. 😉
Bry wieczór!
Melduję się z placówki wysuniętej, czyli z Kingston, Ontario, a nie Jamajka. Reszta jutro, bo nie dość, że dolecieć, jeszcze trzeba było dojechać 300km.
No to nara i podróbki(podroby).
P.S.
Okupowaliśmy tę podłogę, a co!