Straszne opowieści zza stołu
Nie zawsze historyjki o posiłkach są przyjemne i wesołe. Czasem zdarzają się mrożące krew w żyłach zbrodnie, bywają dramaty i wydarzenia sensacyjne. Ale warto poznać i tę stronę życia ze stołem w tle. Dziś więc (ponieważ czuję się bezkarny będąc parę tysięcy kilometrów od Warszawy i redakcji) trochę Was postraszę.
Krwawa vendetta
„W prowincji Acquapendente trzech młodych pasterzy pasło bydło i jeden z nich rzekł: spróbujmy, jak się to wiesza ludzi. W chwili gdy jeden z nich siedział na barkach drugiego, a trzeci, zarzuciwszy mu sznur dokoła szyi, przywiązał go do dębu, nadbiegł wilk. Tedy ci dwaj uciekli, a tamtego zostawili wiszącego. Gdy wrócili był już martwy, więc go pochowali. W niedzielę, kiedy przyszedł jego ojciec i przyniósł mu chleb, jeden z chłopców opowiedział mu całe zdarzenie i pokazał grób. Stary zabił go nożem, rozpruł brzuch i wyjął wątrobę, którą w domu ugotował i ugościł nią ojca zamordowanego, po czym mu powiedział, jaką potrawę spożył. Tak zaczęły się wzajemne mordy w obydwóch rodzinach; w przeciągu miesiąca zginęło 36 osób, tak kobiet, jak mężczyzn.”- ten przerażąjący opis zanotowano w „Kronice Peruggi” w dobie Odrodzenia.
Minęło kolejne pięć wieków. Zmienił się świat, zmieniłą się też Italia. Obyczaj krwawej vendetty pozostał. I każdy Sycylijczyk wie co oznacza martwa ryba znaleziona pod progiem jego domu. Nie zawsze więc pyszna dorada czy jaskrawoczerwony karmazyn zapowiada radosną ucztę. A my jesteśmy właśnie w Italii. Lecz nie wołamy o ratunek.
Świński przemyt
Doprawdy nie wiem dlaczego słowo <świnia> rzucone pod czyimś adresem uznawane jest za obelgę. To niezwykle inteligentne zwierzę nie tylko dostarcza nam więcej przysmaków niż jakiekolwiek inne, ale ma także i inne zasługi dla ludzkości. Oto rok 828. Egipt jest skolonizowany przez Arabów. Tu też znajduje się jedno z większych w basenie Morza Śródziemnego centrów handlowych. Kupcy greccy i weneccy, francuscy i germańscy wwożą i wywożą stąd przeróżne dobra. Dwaj wenecjanie – Buono da Malamocco i Rustico daTorcello postanowili ryzykując życiem przewieźć do rodzinnego miasta zwłoki świętego Marka znajdujące się na ziemi egipskiej. Weneccy ryzykanci posłużyli się prostym podstępem. Do wielkiego kosza, w którym na dnie spoczywały święte szczątki Ewangelisty, patrona ich miasta włożyli poćwiartowane kawały wieprzowiny. Arabski celnik zajrzawszy do bagażu tylko rzucił okiem na dorodny świński łeb i na tym zakończył kontrolę. Nie mógł bowiem prawowierny muzułmanin tknąć ręką mięso nieczystego zwierzęcia. Historię tę podziwiaja wszyscy turyści zwiedzający wenecką Bazylikę Św. Marka, bo jest ona utrwalona na wieki na jednej z mozaik świątyni. No i czyż można nie lubić wieprzowiny?
Ciekawe co będziecie jedli po takiej lekturze. Ja się wybieram do pobliskiego San Benedetto, które słynie z doskonałej zupy rybnej.
Komentarze
Wieprzowine – ha, ha, ha…
Pierwsza historyczna anegdota nieco moze pozbawic apetytu – szczegolnie to danie z watroby. Brr…
Alicjo – Ty sprawdz jeszcze do kiedy masz wazny paszport. To zart niby rzecz jasna.
Pyra ma racje – wszystkich „wymiotlo” – cisza w eterze jak nigdy. Zwykle nie moge nadazyc za Wami. A dzis sama rozpisalam sie „lokrutnie”.
No to pozdrawiam
Echidna
Kto tak brzydko straszy od rana? „Krwana historia smaku” P.Adamczewskiego stoi na mojej półce i służy przede wszystkim do straszenia gości. Dlaczego jednak straszy się mnie tuż po śniadaniu? Czytam właśnie „Chorobę dyplomatyczna” D.Passenta i postaram się zrobić z niej ściągę dla naszych Bywalców – Passent bowiem podaje adresy knajp w Chile, które zasługują na uwagę i takich, z których pod żadnym pozorem korzystać nie należy. Nieco smutny jest fakt, że najgorszą recenzję otrzymał zakład prowadzony przez emigranta z Polski. Ja się do Chile nie wybieram, ale Alicja albo Arkadius należą do osób pałętających się po takich odległych zakątkach. Oko jako – tako daje się już użytkować, więc dokończę Passenta i zabiorę się za „Protokół dyplomatyczny”. Poczekajcie tylko – douczę się, a potem Was zaskoczę.
Skoro Pan Gospodarz wszystkich postraszyl i opowiesc o makabreskach nam przeslal napisze dzisiaj jak wczoraj pracowalem za swietego. Zacznie sie smutno bo od smierci mojej zony. Przy jej smierci asystowal zakonnik z klasztoru franciszkanow w Gössing. Dla mnie to bylo cos nie do opisania. Dla wszystkich innych tez. Ktos umiera nagle podczas normalnej rozmowy z lekarzem i pomimo wszelkich dostepnych srodkow niema ratunku.
Od tej pory pomiedzy mna a tym zakonnikiem zawiazala sie prawdziwa przyjazn dwojga starszych juz ludzi. Czasami prosi on mnie o drobna przysluge glownie w postaci asysty kiedy on jezdzi samochodem na swoje roznorodne wyprawy. Od wielu lat zajmujue sie pomoca dla ludzi w krajach wschodniej Europy. Polski, Wegier, Rumunii, Ukrainy.
Kilka dni temu prosil o asyste w wyprawie do Wiednia skad zabieral rozne rzeczy dla Rumunii. Ubrania, ksiazki w niemieckim jezyku, zabawki dla dzieci. Wyladowalismy we franciszkanskim klasztorze w samym centrum miasta. Przechodzilem niejednokrotnia kolo tego kosciola i nawet do glowy mi nie przyszla mysl, ze jest to kompleks klasztorny. Ludzie w Austrii przynosza do klasztorow i miejsc zbiorek najrozniejsze rzeczy. Czasami nawet bardzo wartosciowe. Naszym zadanie bylo zaladowanie samochodu workami z odzieza ktora wiezie sie do miejscowosci Hartberg gdzie ludzie raz w tygodni przychodza i bezplatnie sortuja i pakuje rzeczy ktore potem jada olbrzymia ciezarowka do Rumunii. Historia tej wspolpracy jest tez ciekawa. Proboszcz z tej gminy Hartberg przed kilku laty dostal w poczcie list – bombe, ktora urwala mu kilka palcow. Po rekonwalescencji postanowil zrobic dla ludzi cos dobrego a ktorys z sezonowych robotnikow z Rumunii poddal mysl nawiazania kontaktu z jego rodzinna wsia. Tak to sie zaczelo i funkcjonuje bez administracji, dotacji i panstwowych kosztow. Jedny firma oddala na ten cel stera hale magazynowa. nikt niczego nie pilnuje bo tak naprawde to niema czego ukrasc.
Zaladowalismy nasz samochod i zostalismy zaproszeni na obiad w kantynie dla gosci.
Tu zaczyna sie czesc kulinarna. Kuchnia jest prowadzona przez dame, ktora gotuje dla 11 zakonnikow i przewidywanych gosci. Menú jednakowe dla wszystkich.
Zupa jarzynoa na kurzym rosole
Nadziewana kurzym miesem z warzywami oberzyna, zielona salato na czarnym oleju ze Sztajermarku, makaron muszelkowy, pikantny na wloski sposob przyrzadzany sos warzywny.
Na deser budyn malinowy z bita smietana polany czekolada.
Do picia tegoroczny sok jablkowy i woda mineralna.
Jedzenie pychota zarowno pod wzgledm tresci jak i wygladu. Z wyjetkiem deseru dania nie porcjowane czyli hulaj dusza.
Przy stole bylo piec osob i cala dyskusja byla o ostatniej wizycie papieza lacznie z roznymi zabawnymi rzeczami ktore przytrafily sie przy okazji i beda latami komentowane szczegolni w rozplotkowanym Wiedniu.
Wracalismy tak zwanym traktem cesarskim, to jest drogami ktorymi Najjasniejsi jezdzili z Wiednia do Laxemburga gdzie znajdowaly sie letnie tereny lowieckie. Po drodze zawadzilismy oczywiscie o klasztor w Langenzersdorf. Klasztor ten uszkodzony w czasie wojny kompletnie odbudowali i zmodernizowali po wojnie polscy franciszkanie i potem sprzedali diecezji za jednego szylinga.
U znajomych mojego szefa zabralismy dalsza czesc przesylek dla Rumunii a ja otrzamalem w prezencie rarytas w postaci ksiazki kucharskiej pod tytulem: „Das Große Kochbuch SACHER”. To nie pomylka chodzi o tego Sachera od tortow. Ksiega nie jest zbyt nowa ale opasla liczy bowiem 600 stron i zawiera mnostwo recept prawdziwej wiedenskiej kuchni.
Przywioze ja oczywiscie na Zjazd ale tylko dla pokazania. Swego rodzaju rarytas ale dla znawcow.
Pani gospodyni zaserwowala nam podwieczorek, bylo kilkoro gosci i oczywiscie papieskie plotki. Ludzie jednak otwarci i bylo troche zlosliwosci na temat przebiegu tej wizyty. Jak to zwykle w Austrii. Okazalo sie, ze gospodyni domu przygotowuje ksiazke kucharska z receptami dla dzieci jako babcia kilku wnuczat.
Moze byc ciekawie.
Dzisiej grzesze znowu na tyle ile sil i fantazji starczy
Pan Lulek
A ja parę dni temu jadłam pyszną zupę rybną w restauracji „La Scala” na wrocławskim Rynku… 🙂
Pogoda nam zupełnie zwariowała; w kwietniu było + 29 stopni, wrzesień jest tak chłodny, że poznańskie kaloryfery ruszają ponoć w tym tygodniu, czyli o miesiąc wcześniej, niż zwykle. Ja na dzisiejszy obiad gotuję ten krupnik, co to „chodzi” za mną już od miesiąca, a który ostatnio zmienił się w zupę makaronową, bo kaszy w domu zabrakło. No więc dzisiaj ten krupnik będzie – gorący, pachnący grzybami i wędzonką, suto posypany zieleninką. Koniec świata – ,początek września, a ja robię zimowe jedzenie. Trudno. Ania przyszła wczoraj z pracy zmarznięta i przemoczona. Gorąca zupa byłaby jak znalazł
Witam,
U mnie dochodzi 6 rano, na dworze pada, zimno, ciemno, przestraszona przez Pana Piotra budze sie do zycia. Pocieszam sie, moze bedzie lepiej. Pyro, krupnik to niezly pomysl, za mna chodzi barszcz ukrainski, i chyba dzis wychodzi.
Lena – masz rację – barszcz ukraiński to też niezła zupa. Jako osoba mięsożerna wolę barszcz małorosyjski – gotowany np na golonce wędzonej albo żeberkach z dużą ilością fasoli i z kapustą kwaszoną, a jakby tego było mało, to jeszcze zalany śmietaną. Teraz, kiedy już nie ma mężczyzny w moim domu mam małą możliwość gotowania takich nabojów cholesterolu. Ćórcia mi się buntuje.
Lena, masz jeszcze trochę czasu do obiadu. Może zmienisz dzisiejsze menu?
Nie jestem zaskoczony iż Echidna wyśmiewa się z wieprzowiny. Mając pod nosem takie przysmaki tez bym tak czynił. Ale do rzeczy.
Przyjaciel który zjeżdżał Australie rozpoczął opowiadanie od podania wiadomość ze był na festivalu.
Wcale mnie to nie ruszyło, bowiem dla niego plener jury czy festival to chleb powszedni. Na jednym jak go dopadli to mu nawet kończynę odcisnęli.
Ale tym razem trafił całkiem przypadkowo jako publika i smakosz na Bushtucker festival w Alice Springs. To małe miasteczko pośrodku australijskiego Outback gościło jako gwiazdę znaną aktywistkę od ochrony zwierząt oraz ilustratorkę książek dla dziecków Kaye Kessing. Kaye na każdym kroku podkreśla jak ona to zwierzaki lubi.
Tam posunęła się jeszcze dalej i pokazała na oczach publiczności wrzucając pokrojone w kostkę mięso z kota na rozgrzaną patelache, piecze tak długo aż się zrobi brązowozłote. Przyprawia do smaku solą, pieprzem i zytrynową trawą. Do tego jeszcze pustynny owoc Quandong i gotowe jest Ragout.
Jan porównał smak po części do królika a po części do kury.
Kto w domu chciałby tę recepte wypróbować przyczyni się do ochrony środowiska naturalnego, zachęcała artystka.
Inspiracja tego ?Caterole? byli naturalnie Aborygeni którzy kotki nadziewają na dzidę i kręcą nad ogniskiem tak długo, az skorka zaczyna być chrupiącą. Sama artystka zapewniała natomiast, ze kotka by nigdy nie dotknęła, ale kiedy nie wystarczać jedzenia to należy się dookoła rozejzec.
Ale Australia to nie Chiny gdzie w niektórych restauracjach żywe kociaki wrzucane są na rozgrzaną patelach.
Z kocim pozdrowieniem miaaał lub angielskie Meow
Pyro
Twoja w tym zasługa , ze supa z raków smakowała gościowi bardzo. Nie oceniał jej w kontekście innych delikatesów.
Pozdrawiam wszystkich! Dobrze, że mój obiad już się gotuje i że nie jest to wątróbka, na którą miałam ochotę, tylko gołąbki Babci Marysi, zamrożone kiedyś tam na surowo. Wątróbka na razie przestała za mną chodzić.
Mam pytanie do „przetwórców” – co można zrobić z aronii? Koleżanka ma na działce i nie wie, jak to zagospodarować. W ubiegłym roku zrobiła sok i wyszedł kwach nie do picia. Będę wdzięczna za pomoc. Smacznego dnia.
Dżem oczywiście, bardzo pyszny. Moja mama ma wprawę z aronią, ale musiałabym podpytać.
Arkadius, czy Ty masz jakas obsesje szokowania bliznich, zwlaszcza milosnikow kotow, malp, psow i innych milych czlowiekowi stworzonek? Pamietam sprzed lat scene jedzenia malpiego mozgu w sposob, jaki niedawno opisales. Pewnie ogladalismy ten sam film. Takie obrazy wzeraja sie w mozg i drecza, poki sie tego komus nie opowie. Uwazam jednak, ze to nie jest fair epatowac wspolblogowiczow takimi obrazami (nie sadze, abys byl sadysta) tylko dla wlasnej psychohigieny. Kazdy z nas nosi w sobie rozne dreczace obrazy, bolesne wspomnienia przemocy lub wlasnej bezsilnosci w obliczu okrucienstwa innych, zwlaszcza wobec dzieci lub zwierzat. Artysci sublimuja swoje obsesje w dziela sztuki, a Ty walisz obuchem po oczach 🙁
I nieśmiertelne nalewki…
http://www.smaczny.pl/przepis,nalewka_z_aronii
U mnie pada i chłodno, a ja miałam w planie dzisiaj połazić po paru sklepach. I obiad na ogródku dla opiekuna kwiatków i domu. Nici z pleneru.
Na obiad wieprzowina, polędwiczki, marynują się w ziołach, upiekę.
Strachy Gospodarza nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia – już to przerabiałam, podobnie jak Pyra.
3 godziny spania to jest nic, ale jak tu „dospać”, jak głowa boli? Cholerny deszcz…
Nemo, masz moją kreskę, a Arkadius ma szczęście, że nie przyjeżdża, bo jak nic po łbie by dostał. Nie wiem, czy nie namówić Piotra na wprowadzenie drugiego (po polityce) zakazu : zakazu pisania obrzydliwości. Oczywiście w takich granicach, w jakich obrzydliwość jest rozumiana w kulturze europejskiej.
Pyro,
nowsze badania na temat cholesterolu, jego roli jak i sposobu nabawiania się jego nadmiaru mówią, że:
– cholesterol nie jest taki zły, grożne jest gdy wysokie LDL występuje w towarzystwie wysokich trójglicerydów,
– cholesterol „namnaża” się wskutek łączenia węglowodanów z tłuszczami, więc w barszczu ukraińskim zagrażająca jest tylko (też lubię) fasola (100g – 61 g węglowodanów), więc lepiej by jej było jak najmniej; fasolka szparagowa (100 g) to 4,5 g węglowodanów, mrożona – 7,6 (tak mam w tabeli).
Na marginesie skuteczne żródło cholesterolu to produkty zbożowe (b.dużo wędlowodanów) plus tłuszcze, no i oczywiście cukry z czekoladą włącznie (gorzka: T-40, W-48). Oczywiście nie mówimy o kosteczce.
Nadmiar białek też jest przez organizm przetwarzany na węglowodany.
Kłopoty ze zdrowiem zmusiły mnie, która uważałam że nie po to człowiek żyje żeby jeść, do zainteresowania się na serio tym co na talerzu mam mieć. Pomogło, więc mogę uznać że co-nieco wiem.
Pozdrawiam serdecznie, tss
Alicjo, będę wdzięczna za przepis na dżem. Koleżanka niealkoholowa, więc chyba nie da się jej namówić na nalewkę.
Jako nieczęsto pisująca, nie miałam odwagi „nagadać” Arkadiusowi, ale popieram Nemo i Pyrę.
Alsa,
już te 2kg aronii na nalewkę dla alkoholowych koleżanek mogłaby poświęcić!
Moja mama robiła czysty, bez dodatku jabłek, ale dokładniej popytam ją nieco pózniej, bo mam zamiar dzwonić.
http://kuchnia.gery.pl/cms/index.php?id=985
Pewnie, Alicjo, że by mogła! Tylko te 400 liści wiśni – kto to będzie liczył?! Jak ją znam, odmówi stanowczo. Dzięki na razie.
Straszne opowieści a la CBA – to nie będzie polityka, tylko obyczaje. Właśnie dowiedziałam się, że dr G w rezultacie zakwestionowano 3 przedmioty – butelkę wódki, która zresztą „zginęła”, pudełko cygar i butelkę wina za 40 złotych. Wysłuchałam i przeraziłam się śmiertelnie : przez wiele lat byłam osobą totalnie skorumpowaną i nie miałam o tym piojęcia. Kiedy pracowałam w technikum chemicznym odbierałam kilka razy w roku naręcza kwiatów, a czasem nawet zaproszenia do domów uczniów, co łączyło się nieodmiennie z darmowym poczęstunkiem (darmowym dla mnie oczywiście. Rodzice płacili). Kiedy pracowałam w Klubie Wojsk Lotniczczych korzystałam często z darmowych wejściówek do teatrów i na koncerty ofiarowywanych przez artystów przeze mnie angażowanych, z możliwości kupienia „po kosztach” drobnych przedmiotów artystycznych po wystawach organizowanych przeze mnie, możliwości zakupu podręczników albo słowników dla moich dzieci w latach posuchy wydawniczej (to dyrekcja Domu Książki za organizowanie rozlicznych kiermaszów książkowych i spotkań autorskich), kiedy pravcowałam w Muzeum chodziłam bezpłatnie po innych placówkach, korzystałam z bibliotek, dostawałam chałtury np lekcje muzealne dla szkół, czasem koledzy w pracowni konserwatorskich zlepili mi zbity talerzyk, a angażowani artyści rewanżowali się co i raz paczką kawy albo i pudełkiem czekoladek. Zgroza. Wreszcie w Zarządzie woj. LOK byłam goszczona przez działaczy terenowych 2 razy obiadem, 2 razy kolacja i kilka razy grochówką z kotła. Ponadto od czasu do czasu przyjeżdżał ktoś starający się dla swojego zarządu o samochody, przydział paliwa na imprezy, szafy modelarskie, sprzęt łączności i td itp i przywoził ze sobą paczkę kawy. Dzwoniło się wtedy do Szefa i meldowało „Panie pułkowniku . Mamy kawę ze służbowej łapówki i nawet ciastka. Kto chce z Kolegów może przyjść o 11.00” No i nie miałam wtedy pojęcia, że gdzieś tam, w Polsce rosną panowie Kamiński i Ziobro i że ja popełniam ciężkie przestępstwo.
Opowiastka o wieprzowinie i o egipskim celniku juz byla na tym blogu. Pamietam, bo przy jej okazji przywolalem moje doswiadczenie z arabskim kolega, jego stosunkiem do wieprzowiny, i moja reakcja na jego anty-swinskie credo. Pamietam tez jak na mnie napadla Helena za to, co napisalem, ale to juz historia, prawda Heleno ? Ja w kazdym razie obstaje przy swoim: w wielokulturowym towarzystwie nie trzeba ostentacyjnie robic show ze swoich przekonan, nawet religijnych, tym bardziej ze przy stole znajduja sie osoby, dla ktorych wieprzowina to normalny element diety.
Ile razy slysze opowiesci o obyczaju zemsty rodowej, tylekroc dziekuje losowi, ze nie urodzilem sie gdzies, gdzie ten obyczaj obowiazuje. To prawdziwa tragedia obyczajowa i zmora, ale tak naprawde, to tylko ludzie ludziom gotuja taki, a nie inny los.
Nie mniej dobra watrobka z cebulka – paluszki lizac. Zas za podanie mi wawtroby UGOTOWANEJ tez bylbym sklonny do czynow gwaltownych…
Moze to jest wlasnie geneza przytoczonej opowiesci ?
Pyro jestem porazony Twoja dotychczasowa postawa i zakresem skorumpowania.
Czy Ty przypadkiem jestes zlustrowana. Pamietaj, ze wybory na karku.
U nas do Rady Gminnej w dniu 7 pazdziernika roku bierzacego. w godzinach od 8.00 do 12.00. Podaje tak na wszelki wypadek, bo gdybys zdolala sie przed tym terminem zameldowac w gminie, do dnia 5 pazdziernika z uzasadnieniem: „na blizej nieokreslony okres czasu” moglabys od burmistrza uzyskac zgode na udzial w wyborach jako pochodzaca z kraju Wspolnoty Europejskiej. Burmistrz bedzie i tak z lapanki bo wakuja kandydaci na stolek. Sprawa o tyle wazna, ze liczba glosujacych decyduje o wysokosci dotacji jakie otrzymuje nasza wiocha na utrzymanie poglowia ludzkiego.
Jakobskyemu pragne doniesc, ze dobrze ugotowana watrobka, potem podsmazona to jest wspaniala rzecz. Szczegolnie teraz jesienia kiedy z dorodnych dyn robi sie tez delikatesy.
Uwaga, dla wszystkich zainteresowanych organow. Termin Walnego Zjazdu zbliza sie wielkimi krokami. Badzcie czujni, zwarci, gotowi.
Pan Lulek
Pan Lulek,
no wlanie, dobrze ugotowana, potem podsmazona. Widocznie w okregu Acquapendente nie podsmazaja.
Ha! Wyszło szydło z worka – Pyra skorumpowana!
Moze jednak ciszej, żeby ziorro nie podsłuchało i nie nagrało…
Karta plastikowa przyszła, hulaj-dusza piekła nie ma, tylko z moimi zakupami to jest tak, że poszłam na wielkie zakupy, a po 3 godzinach wróciłam sfrustrowana w ubytkiem 20$ w kieszeni. Chwila, nie całkiem sfrustrowana, te dwie dychy wydałam na buty, przecenione z 75$.
Zdaje się, że słońce przeziera przez chmury. Trzeba zająć się polędwiczkami wieprzkowymi.
Panie Lulku,
do Zjazdu jeszcze daleko, a ja jeszcze muszę hipnąć przez Atlantyk! Potem szanowną wycieczkę od morza niemal po Sudety przetargać, a potem dopiero Zjazd! Ale czujność, zwartość i gotowość wskazane!
Arkadius,
Dochodzi 15 sta, czyli jeszcze 1.5 godziny w pracy, mysle o tym kocie… jest jeden w sasiedztwie, ale boje sie go jesc bo mi jeszcze zaszkodzi, moze jednak ten barszczyk ukrainski bedzie OK. W kazdym badz razie dziekuje za troske.
jest niezle, Pyra sie skorumpila, Pani Alicja ma plastik, Arkadiusz ma nieco w plecy, mowilem, ze prowokant, kolko sie zamklo, mam scenariusz: prowokant skorumpi, Pyra sie zhanbi, a Pani Alicja uisci incognito, zeby uswiecic zagryziemy kotem i popijemy tym dziwnym winkiem, ktory szkodzi na mozg,
piekne dzieki Panie Lulek za osobista i jakze ladna opowiesc, jakos, tak cieplo sie robi, jesli mozna poczytac tak od znajomego, nieznajomego, to tak, jakby ksiazka z dedykacja, czuje sie zaszczycony dostepem do zwierzen w koncu mocno prywatnych,
ja jeszcze w robocie, wiec streszczam, Pyro u mnie ta sama godzina
pozdro, czy tam jakos, ale, zeby mniej niechlujnie, udam sie zjesc, co dadza
Witam i na dowod, ze jestem w coraz lepszej formie, natychmiast dolaczam do awantury w sprawie opowiesci Arka o smazonych kotach. Zgadzam sie z Nemo, ze opowiesc byla wysoce nie na mniejscu i dolaczam sie do prosb o unikanie podobnych w przyszlosci. Sprawiasz nam tym, Arkadiusu, spora przykrosc.
Jacobsky, wez mnie i zabij, ale nie pamietalam, ze Cie ochrzanialam w sprawie arabskiego kolegi, ale mam wrazenie, ze nie do konca zrozumiales o ci mi chodzi. Do mojego domu przychodza muzulmanie, ktorzy nie jedza wieprzowiny i przestrzegaja Ramadanu, Zydzi, ktorzy nie jedza krewetek. katolicy, ktorzy przestrzegaja Adwentu, diabetycy, ktorzy nie jedza tortow czekoladowych oraz co najmniej jedna zreformowana alkoholiczka, ktora wyczuje pol kieliszka czerwonego wina w duzym garnku bigosu, a w dodatku nienawidzi kolendry. Skoro zapraszam tych wszystkich (choc nie naraz) ludzi do mojego stolu, to chce aby sie dobrze bawili i jedli z apetytem, bez obawy, ze podsune im cos czego nie jedza. Sama tez staralam sie nie jesc ostentacyjnie miesa, kiedy siadywalam w pracy przy stole z kolegami, ktorzy poscili w Wielki Piatek. Z szacunku, ze chca sobie narzucic jakies ograniczenia w imie czegos waznego w ich zyciu. Z ich strony unikanie miesa w Wielki Piatek nie bylo religijna ostentacja. Zgodzisz sie chyba? I my czasami z szacunku dla odmiennosci drugiegi czlowieka powinnismy unikac ostentacji w druga strone. Nie podam na deser lodow religijnym Zydom, jesli przedtem serwowalam im befsztyki. I sama ich tez jesc nie bede w tym momencie. Inaczej zademonstriowalabym, ze dla mnie cos waznego w ich zyciu jest kompletnie nieistotne. Czy bedzie to religia, czy cukrzyca, czy doswiadczewnie alkoholizmu.
Witaj, Heleno! Cieszę się, że tak szybko wracasz do dobrej formy! 😀
Zdrowia i wszelkiej pomyślności życzę.
Ja też pozdrawiam Helenę i podziwiam ducha. 🙂
Idę już spać, bo padam. Dobrej nocy wszystkim życzę.
Witaj Heleno, wyraznie mowicie z Jakobskym o tym samym, Ty mowisz o szacunku dla gosci, a Jakobsky opowiadal o swojej niezgodzie na brak szacunku dla Niego z tytulu jedzenia, czy niejedzenia czegostam przez gosci przy wspolnym stole, Ty decydujesz zapraszajac, a On byl ofiara, o ile pamietam firmowa, nietolerancji jedzacych inaczej, w tym ukladzie alternatywna jest woda, pod warunkiem, ze nie swiecona, albo osobny stol, trzeba jeszcze miec mozliwosc wyboru, kotow darl nie bede, tym sie nalezy wolnosc, ktora i tak same sobie niezle zabezpieczaja,
cieszy mnie mocno Twoja lepsza forma, chcialem Cie podpasc nieco flaczana kielbasa, ale nie trafilem nikogo na kontynencie, kto bylby w stanie zabezpieczyc transport, cierpliwosci, poluje
slawek,
kolega-muzulmanin, pochodzacy z portowego miasta w Algierii, jednoczesnie aspirant do doktoratu z biologii zaczynal u nas w instytucie swoj doktorat. Przt stole w restauracji chinskiej zrobil taki ostentacyjny cyrk wypytujac kelnerke o zawartosc potraw pod katem wieprzowiny (zupelnie niepotrzebnie – podstawowe informacje byly w menu), ze sprowokowal moje pytanie „A czemu to nie jesz wieprzowiny ?” Padla odpowiedz „Bo swinia to brudne zwierze i je byle co”. Na to ja zapytalem kolege czy jada owoce morza. On powiedzial, ze jada, a wiec, zwrocilem koledze uwage na fakt, ze sporo tych owocow lowionych w jego okolicach prawdopodobie pochodzi z litoralu, gdzie zywia sie one miedzy innymi odpadkami, w tym odpadkami sanitarnymi, ktore splywaja do morza ze sciekami z miasta, w ktorym mieszkal. Pod tym wzgledem natura nie zna dyskryminacji. Na koniec dodalem, ze od kogos, kto aspiruje do doktoratu nauk biologicznych mozna oczekiwac wiecej rozwagi w wypowiedziach na podobne tematy, nie zaleznie od wyznania.
Gdyby padla odpowiedz „Nie jem, poniewaz Islam mi zabrania”, to prawdopodobnie nie bylo by dalszego ciagu z mojej strony, choc bedac nieco poirytowany ostentacyjnoscia podkreslania swych ograniczen kulinarnych calkiem mozliwe, ze zamowil bym wieprzowine po chinsku. Ale nie zamowilem jej nawet zakonczywszy rozmowe z kolega w opisany wyzej sposob. Zaznaczam, ze byl to pierwszy tego typu przypadek, na jaki trafilem. Dla przykladu moj promotor, Marokanczyk, nigdy nie robil scen kiedy chodzilismy do restauracji, jedzac w jego obecnosci co chcielismy i popijajac wino czy piwo, jesli tylko nas bylo na to stac. Bez zadnych zbednych komentarzy z jego strony. Kwestia stylu, quoi ?
Pyro,
Tak jakos sie porobilo, ze przez kilka lat nauczalam matematyki.
Po rozdaniu swiadectw, wieczorkiem, bim, bom do dzwi, i w dziecinnej plastikowej wanience bylo pol anonimowej swini!!!!!
Nie pojechalam na policje, podzielilam, zamrozilam, a potem byla konsumpcja.
Widze, ze teraz powinnan sie pokajac i pojsc do wiezienia… Oj dobrze, ze jestem za morzem!
Widzisz, nie jestes pierwsza i ostatnia ta skorumpowana na blogu.
Buzka!
Jacobscky,
wytknąłeś Gospodarzowi blogu dzisiejszy temat (Gospodarz na wakacjach), że powtórka z rozrywki, a sam się powtarzasz o tej świni brudnej. Zapamiętałam, że promotor …kwestia stylu, faktycznie. Zwłaszcza *quoi*
Jejku! Lena, Ty też?!
Ja tam doszlam do wniosku, ze tak „circa-about” 90% populacji bylej PRL nalezaloby wsadzic do „pudla” (odliczajac niemowlaki i raczkujace brzdace). Bo po prawadzie, kierujac sie logika obecnie zaczepionych na gorze, kazdy z nas mial na swym koncie male, mniejsze i najmniejsze korupcje. Niby takie glupstwo jak dlugopis wyniesiony z biura, papier, spinacze, tasma klejaca, plastelina ze szkolnych zapasow etc.
Arkadius – ja sie wcale nie wysmiewam z wieprzowiny. „Una” naprawde byla zaplanowana na obiad (plan zostal wprowadzony w zycie), a to: ha, ha, ha raczej mialo miec wydzwiek: „aha!”.
Co do aborygenow jadajacy koty – pierwsze slysze. Ich dieta zawsze oparta byla na unikalnej falnie i florze tego kontynentu. No chyba ze zmienili menu, o czym mi niewiadomo.
Zalaczam link do Alice Spring – slynnego glownie z Uluru.
http://www.alicesprings.nt.gov.au/about_alice/photos.asp
Koniec przerwy na kawe, czas wziac sie za robote
Pozdrawiam
Echidna
Aliclo,
Ja tez, nie mowie juz o kwiatach, winie i czekoladkach…
Nie wyjde juz z ziobrostwa przez lata. Jak by co przysylajcie mi papieroski – light.
Zeby nie robic zamieszania – poprzednio napisalam iz Alice Springs slynie z Uluru – slynie, bowiem jest to baza wypadowa na wszelkie okoliczne wycieczki i olbrzymi kamien, zwany przez aborygenow – Uluru (inna nazwa Ayers Rock) polozony 350 km od miasta. Najwiekszego miasta w centrum Australii (Northern Territory). Zatem: haslo- Uluru; odzew Alice Springs.
A oto sam monolit (drugi co do wielkosci na swiecie), poogladajcie sobie
http://www.crystalinks.com/ayersrock.html
Pozdrowiatka od niezbyt zapracowanego zwierzatka
Echidna
Bardzo mi sie wywód Jakobsky’ego podoba. Poprawność polityczna i relatywizm kulturowy -jak najbardziej, tyle, że obowizywać winny wszystkich przystołowców, zgodnie z zasadą do ut des.
Wpadlem jak sliwka w kompot albo jestem jak ten pomysl co wpadl kretynowi do glowy i wola o rany dokad ja wpadlem.
Dotychczas sadzilem, ze to ja jestem ten najgorszy pod kazdym wzgledem. Nawet wielu mi to wmawialo. Okazuje sie jednak, ze towarzystwo jest doborowe. Chyba co do jednego. Wyraznie czuje sie, ze Gospodarz z racji odleglosci pozostawil rozbrykane stado bez nadzoru i teraz ma jak ma.
Przy okazji pytanie do fachowcow. Kto jest odpowiedzialny za tresc blogu. Gospodarz, przy okazji czy on jest wlascicielem czy organizatorem, otoz kto jest odpowiedzialny za tresc i stan blogu. Jesli Gospodarz, no to klopot z glowy. Mozna pisac dowolne bzdury a i tak wiadomo kto bedzie za to placil. Jezeli wszyscy na raz, to czy oznacza to zasade zbiorowej odpowiedzialnosci. Jezeli kazdy na wlasny rachuner, no to gotuj sie. Poza tym, jak to jest z prawem wlasnosci. Chodzi mi o to czy blog mozna dziedziczy, sprzedac itp.
Dzisiaj glupie mysli chodza po glowie bo jest u mnie dzien postu. Gosposia podjela kuracje odchudzajaca a dzisiaj jest jej dzien. Zamiast wspolnego sniadania bedzie tylko czarna kawa.
Nadglodnialy
Pan Lulek
Czy w waszej wsi sa kanibale?
Nie ma. Ostatniego zjedlismy tydzien temu!
Panie Lulku! Nasze towarzystwo jest bardzo doborowe, jesli sie w nim dobrze czujesz 😉 Czy ten dzisiejszy post bedzie trwal caly dzien? A moze poglodujesz tylko miedzy posilkami? 🙂
No nieźle wam sie to udało !!!!
e zapiski znaleziono w pamiętniku pewnej starszej pani po jej śmierci: Ta historia zdarzyła się 70 lat temu, miałam wtedy piętnaście lat. W noc Halloween moi rodzice wraz z rodzicami mojej przyjaciółki Miriam wybrali się na przyjęcie z okazji Święta duchów. Ja i Miriam również miałyśmy plany na tę noc. Ponieważ wtedy mieszkałyśmy w kilkurodzinnej kamienicy, naprzeciwko cmentarza postanowiłyśmy się właśnie tam wybrać. Uzbrojone w małe latarki o pół do dwunastej poszłyśmy zwiedzić miejsce spoczynku zmarłych. Wchodząc na cmentarz ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie, ale to nie był taki normalny strach. Przeczuwałam, że stanie się coś złego, lecz z drugiej strony wiedziałam, że jest to wspaniała przygoda. Ja i Miriam krążyłyśmy wokół grobów. Światło księżyca padało na nagrobki, tak, że mogłyśmy przeczytać, co na nich jest napisane. Wreszcie wybiła północ. ?Co my tu robimy?? pomyślałam. I wtem usłyszałam graną na skrzypcach gamę d-moll, marsz pogrzebowy Chopina. Obróciłyśmy się. Dwa metry przed nami stał wychudzony mężczyzna grający na skrzypcach, ubrany w lekko podpalony frak. Zwróciłam głowę w drugą stronę. Ten widok był przerażający. Na całym cmentarzu stały setki postaci ubrane w wieczorowe stroje. Ale były one przerażające. To były duchy. Próbowałyśmy uciec z tego miejsca. Duchy zatrzymywały nas, drapały nas po plecach, chwytały za ręce, krzycząc: ?Zostańcie z nami, w grobach jest tak ciemno i smutno??. Udało na się uciec. Wbiegłyśmy do mojego mieszkania. Ja i Miriam nie wiedziałyśmy, co robić. Bałyśmy się zasnąć. Leżałyśmy na łóżku. Od tamtej nocy Miriam straciła głos, zamknęła się w sobie. Ja byłam wtedy w trakcie przeprowacki. Kilka miesięcy później, kiedy mieszkałam już gdzie indziej przyszedł do mnie list od rodziców Miriam. Moja przyjaciółka popełniła samobójstwo. Teraz i ona baluje o północy na cmentarzu strasząc innych pogromców duchów
ja tez jestem lulek hehhe