Taaaka ryba
Mają tak wiele zalet i tak powszechnie znanych: mnóstwo witamin, soli mineralnych a niewiele kalorii znajdujemy w ich mięsie. Każdy, kto lubi ryby wie doskonale, że ich smak jest niezrównany. Jak twierdzą ichtiolodzy, w przyrodzie żyje około 22 tysięcy różnych gatunków ryb. Oczywiście nie wszystkie są jadalne i jadane, nie wszystkie też są smaczne. Ale, jak twierdzą znawcy przedmiotu, chętnie i ze smakiem zjada się ich przynajmniej 2 tysiące.
W Polsce mamy około 40 gatunków ryb jadalnych, żyjących w rzekach, strumieniach, stawach, jeziorach i morzu. Zawartość kaloryczna ryb jest różna ze względu na zawartość w nich tłuszczu (ten z kolei zawiera cenne dla zdrowia nienasycone kwasy tłuszczowe): od 50 do 200 kcal w 100 g ryby.
W mięsie ryb jest sporo niezwykle cennej dla zdrowia witaminy D, którą w innych produktach znajdujemy jedynie w bardzo niewielkich ilościach i to rzadko.
Dodatkiem doskonale wpływającym na smak ryb przeznaczonych do przyrządzania jest sok cytrynowy: w przypadku ryb morskich łagodzi posmak „tranowy”, w przypadku ryb słodkowodnych pozwala usunąć zapach mułu (często maja go hodowlane karpie i liny). Sprawioną i umytą rybę, w całości lub w dzwonkach czy filetach, skrapia się obficie sokiem z cytryny na godzinę przed przyrządzeniem.
Wiele kuchni na świecie właśnie potrawy z ryb ma jako swe najważniejsze dania. Niezwykle sławne i wręcz legendarne, pracochłonne i drogie są zupy rybne: francuska bouillabaisse (czytaj bujabes), zawierająca wszystkie możliwe gatunki ryb i skorupiaków, węgierska halasze (czytaj halasle), czy rosyjska ucha zaprawiania kawiorem.
A teraz moje ulubione przepisy:
Miętus morski (mintaj) w sosie wiśniowym
1 kg filetów z mintaja, porcja włoszczyzny. Na sos: 2 łyżki masła lub margaryny,2 łyżki mąki,1 szklanka wina(najlepiej wytrawnego, białego),1 szklanka nektaru wiśniowego lub zmiksowanych wiśni świeżych lub mrożonych, 2 kopiaste łyżki korniszonów, kawałek liścia laurowego, ziela angielskiego, goździk, szczypta cynamonu.
Rybę skropić sokiem cytrynowym i odstawić na godzinę. Warzywa pokroić w paseczki, ugotować wywar ,posolić. Do wrzącego wywaru włożyć rybę i gotować na jak najmniejszym ogniu 20 minut.
Przygotować sos: wino wraz z liściem laurowym, zielem, cynamonem i goździkiem zagotować. Z masła i mąki zrobić zasmażkę, nie rumieniąc, połączyć z winem, zagotować, po czym dodać nektar wiśniowy lub przecier i posiekane jak najdrobniej korniszony.
Jeszcze raz doprowadzić do wrzenia. Doprawić wedle potrzeby solą, pieprzem, cukrem. Wyjętą z wywaru rybę polać sosem i podawać z pieczywem lub ryżem.
Dorsz po nelsońsku
75 dag filetów z dorsza, sok z cytryny,2 łyżki mąki,2-3 łyżki tłuszczu do smażenia. Na sos: ok. 5 dag suszonych grzybów,1 łyżka masła,1 łyżka mąki,1/2 szklanki śmietany,3 łyżki siekanej natki, sól, pieprz.
Filety rozmrozić, umyć, pokropić obficie sokiem cytrynowym i odstawić na godzinę. Grzyby namoczyć (najlepiej poprzedniego dnia),następnie w tej samej wodzie ugotować do miękkości. Wyjąć lekko przestudzone z wywaru, pokroić w paseczki. Jak najdrobniej pokrojoną cebulę poddusić na maśle, dodać grzyby, podlać odrobiną wywaru lub wody, podusić kilka minut. Dodać śmietanę wymieszaną z mąką, doprawić solą i pieprzem, chwilę jeszcze razem podgotować ,po czym włożyć do sosu rybę i jeszcze chwilę potrzymać na ogniu. Podawać suto posypaną siekaną natką. Jako dodatek najlepsze są ziemniaki z wody.
Zupa egzotyczna
50 dag filetów z ryby morskiej,2 cebule,1 duży seler,3 ziemniaki,3 łyżki masła, sól, pieprz, sok z cytryny.
Filety po rozmrożeniu pokropić sokiem z cytryny, odstawić na godzinę.
Seler obrać i pokroić w jak najdrobniejszą słomkę, cebulę pokroić w cienkie krążki. Stopić masło, lekko zrumienić na nim seler i cebulę, po czym dodać pokrojone w drobną kostkę ziemniaki, lekko podlać wodą i dusić pod przykryciem 10-15 minut. Rybę zmielić w maszynce. Dodać wraz z 1 litrem gorącej wody do duszonych warzyw, gotować jeszcze 40 minut, doprawiając w czasie gotowania solą i pieprzem. Podawać gęstą zupę na talerzach z 3 plasterkami cytryny na każdym z nich.
Komentarze
Ja jadlem dawno temu sielawe ,ryba przypomina sledzia ale o wiele lepsza w smaku ,a wedzona to raj dla podniebienia.Wystepuje w jeziorach na duzej glebokosci,polecam jako zakaske pod kieliszek zytniej i nie tylko.
Dla wtajemniczonych jedna sielawa do butelki to za malo,najlepiej caly kosz wedzonej sielawy i ……w zleznosci od glowy.
Na zdrowie.
Alexie!
Jak piszesz sielawa, to mi się kojarzy sieja. A jak mówię sieja, to przed oczami mam klasztor kamedułów na Wigrach.
Torlin.
Też tak mam. Świetne miejsce.
Pozdrawiam
Panie Piotrze, dane mi bylo przetestowac przepis sprzed ok dwoch tygodni: ryba, jablka i majeranek, powiem tylko, ze nawet antyrybny Mlody zjadl, chwala Panu, ryba byla bar, jablka jakies takie zielone, a majeranek z torebki, wyszlo znakomicie, pozdrawiam
W Balatonie klopoty. Kilka lat temu zahodowali amura. To taka ryba z rzeki Amur. Jest tak zarloczna, ze zalatwia cala roslinnosc i inne ryby nie maja co jesc. Cos probuje ekologowie wymyslec ale jak na razie im sie nie udaje.
Sieje i sielawe odrozniam. Sielawa wedzona to moim zdaniem jest to. Nawet bez gorzaly.
Moja kotka, nie czytaty, nie pisaty chociaz gramotna zameldowala sie z dwoma pytaniami. Po pierwsze jak sie ma kot niejadek a po drugie, czy te male kocie zalatwilo cale mieszkanie. Jesli wlasciciele obydwu mieszkan wytrzymaja przynajmnie do blogowiska, to zabieram kocie do siebie. Mialem juz koty z Budapesztu, mage miec i z Polski. Ta obecna jest autentyczna wiedenka z dzielnicy Favoriten.
Sadzilem, ze obydwie poetessy osobiscie zameldowaly sie w blogu Pana Adamczewskiego. Bylem lekko rozczarowany, ze per procura. Sadzac po nazwiskach obu dam mam wrazenie, ze Nagroda Nobla zbliza sie wielkimi krokami. Nie znam regulaminu noblowego jury, jesli jednak przewidziane jest stanowisko advocatus diaboli, to bede sie ubiegal.
Najnowsza „Polityka” przyjechala. Chociaz wedlug tego co slysze dbalosc Redakcji, czy wydawnictwa, o czytelnikow, szczegolnie tych zza granicy, jest porazajaca.
Milego dnia i przyjmuje zaklady, ze Pyra zerwie ze szkodliwym nalogiem
Pan Lulek
Dzień dobry
Jak dziś jak zwykle troszkę nie na temat – nie o rybach ale o szerszeniach, które jak potwór z Loch Ness rozsławiły w ostatni weekend moje okolice. W jednym z przysiółków leśnych niedaleko mej wsi społeczność zbieracka (pisałem o niej ostatnio w kontekście konsumpcji psów) zasiedliła nielegalnie starą leśniczówkę. Wcześniej w ścianach leśniczówki urządziły sobie gniazda szerszenie, które po prostu uwielbiają opuszczone przez ludzi domostwa. Widać wspólne bytowanie rodziło napięcia bo doszło do konfliktu. Jak opowiadał mi znajomy strażak wezwany ze swym oddziałem na pomoc ludzie konflikt postanowili rozwiązać najpierw sikając do gniazda w murze a później grzebiąc w gnieździe kijem. No i szerszenie nie zdzierżyły! Straż zastała na miejscu zwłoki dwóch mężczyzn i pokąsaną, pijaną kobietę, która całe zdarzenie przeżyła. Szerszeni już nie było, odgoniły przecież intruzów od gniazda i wróciły do swego pracowitego życia. Nie wiem sam co robić w obliczu takiej sytuacji – śmiać się, czy płakać. Gdy kupiłem opuszczony dom zastałem w nim kilka gniazd tych owadów i przyznam, że nie było to miłe towarzystwo. Latały ze złowrogim buczeniem jak helikoptery z „Czasu Apokalipsy” bombardujące wietnamskie wioski. Z końcem lata, gdy dnie stawały się krótsze, gubiły po zmroku orientację i wpadały przez otwarte okna do oświetlonych pokoi. I cały czas bucząc, gramoliły się ospale po ścianach, pościeli otoczone złowieszczą legendą owadów, które potrafią zabić. Zdarzało się, że jednego wieczora musiałem uśmiercić ich kilkanaście. Po kilku latach wojny podjazdowej zlikwidowały systematycznie zatykane gniazda. Już drugi rok z rzędu nie muszę zawracać sobie nimi głowy. Choć przyznam, że z przyzwyczajenia przeglądam pościel nim położę się do łóżka. Nauczyłem się zgodnie żyć z jaszczurkami, zaskrońcami, pająkami, nietoperzami, konikami polnymi wielkimi jak szarańcza ale z szerszeniami się nie da. Co wcale nie znaczy, że nie należy ich szanować i pogardliwie sikać im do gniazda. Szerszenie to owady z charakterem, takiej urazy nie przebaczają.
Pozdrawiam
Witam w rozpoczynający się ostatni tydzień sierpnia 2007 roku.
Rodzajów rybnych zup jest tyle ile portów i pewnie jeszcze parę więcej bo ryby plywaja również w rzekach i jeziorach.
Podam receptę dla czterech do pięciu osób, które z pewnością szybciej się znajdą niż potrzebne do tego świeże ryby:
sandacz /sztuka ca. 1kg/
węgorz /sztuka do 1kg/
okoń z uchmi lub bez /trzy sztuki = ca. 1kg/
Ta trójca jest jeszcze uchwytna w południowym morzu wschodnim, tak określają ten rewir moi bracia i siostry mieszkający po zachodniej stronie Odry.
Jest również alternatywa do tych ryb bo squad zupy może być zmienny.
Warunek niezmienny to świeżość /jeśli się ruszają tym lepiej, to świeżości gwarancja/ i prosto z kutra.
Wszystkie należy umyć i odłuskowić.
Ze wzg. na wrażliwość czytających pominę tutaj opis czynności który powoduje ze pacjenci na stole operacyjnym podczas sekcji zwłok zachowują się spokojnie. Z węgorza zdzieram skórę.
Trzy dorodne pokrojone w kostkę cebule oraz to białe od pora, doprowadzam do pocenia się na rozgrzanym maśle w garze. Zalewam litrem wody i ? litra Rislinga /resztą chłodzę sparzony język podczas licznego smakowania/ , sól, pieprz i czosnek, czekam aż się zagotuje.
Jako pierwszy nurkuje w kąpieli pokrojony na cztero centymetrowe plastry węgorz, wymaga dłuższego traktowania termicznego. Po pięciu minutach otrzymuje również pokrojone towarzystwo. Gdy zaczyna się gotować odcinam źródło ciepła, przykrywam deklem i odstawiam na 20 min.
W międzyczasie ćwiartkę kg pieczarek /najlepiej polnych pozbieranych w ramach porannej gimnastyki na łące/ czyszczę, kroje i na maśle podsmażam. Do smaku sól i pieprz.
? szklanki maki rozsypuje na rozgrzane masło w garze, permanentne mieszanie, dodaje przecedzony przez drobne sito rybny rosół dodaje ? litra płynnej śmietany. Smakuję i przyprawiam, po zagotowaniu odstawiam i przykrywam.
Oczekującą na swój wielki debiut, pokrojoną wcześniej w kostkę i zmrożoną ćwiartkę kilograma masła dodaję wraz z pieczarkami do rosołu. Jeszcze tylko sok z jednej cytryny i zalewam tym ułożone w glinianej misie kawałki ugotowanej ryby. Posypuje pietruszką oraz pokrojonym ostrymi nożyczkami szczypiorem w jedno centymetrowe skośne rurki.
Do tego płaski maślany makaron.
O tym, ze podaje do tego Rislinga nie ma potrzeby specjalnie przypominać.
Taki squad ryb zdarza się dwa lub trzy razy do roku. Ja nie smucę się z tego powodu. W przeciwnym razie goście /tak mi zapewniają/ chcieliby zamieszkać u mnie…..
moje motto: gość jak ryba winna być świeża żywa.
Pozdrowienia
Dzień dobry.
Taaką rybę (no, może nie aż taaaką) jadłyśmy wczoraj. Na obiad bowiem były pstrągi. Dzisiaj natomiast siupryza – zrobiło się chłodno i pomyślałam o zupie na obiad. Krupnik, dawno nie było) Wstawiłam kawałek mięsiwa godziwy, warzywa „rosołowe”, lubczyku co nie co i ziele angielskie sztuk 4 i pół liścia laurowego i spory grzyb suszony trafił do gara. 10 minut temu poszłam zakroić zupę ziemniakiem, usunąć włoszczyznę itp. I cóż się okazało ? Że w domu nie ma kaszy. Jest kaszka, 3 gatunki ryżu, sucha zacierka, a kaszy ani dudu. Cóż robić, w jednej z puszek jest krajanka makaronowqa. Będzie zupa makaronowa ala krupnik, a Ania będzie pewnie nosem kręciła.
Pyro, moja babcia zrobiłaby w takiej sytuacji zupę dziadowską, która zamiast kaszy wymagałaby:
– zacierk i
– zasmażenia skwareczkami ze słoniny lub boczku.
Pozdrowienia
Przepraszam. Zacierki.
Protestuje przeciwko demonizowaniu szerszeni! Te owady sa bardziej pokojowo nastawione do otoczenia niz zwykle osy i pszczoly. Ich jad jest mniej trujacy, choc ukaszenie bolesniejsze ze wzgledu na wieksza zawartosc acetylocholiny i dluzsze zadlo. Aby zabic nie-alergika potrzeba 500-1000 ukaszen! W roju szerszeni jest tylko 10 % osobnikow zadlacych. To obroncy gniazda, aktywni w promieniu 3-6 metrow. Grzebanie patykiem w gniezdzie i sikanie do niego, to prowokacja absolutna. Szerszenie nie lubia slodyczy, wiec nie petaja sie po szklankach z napojami i ciastkach niesionych do ust… W Niemczech i Helwecji sa pod ochrona!
Nemo
Zdaje się, że faktycznie problemem są alergicy choć nie wierzę iż ktokolwiek byłby w stanie przetrzymać 500-1000 ukąszeń szerszeni. Widziałem kiedyś nogę kobiety po kilku ukąszeniach-granatową, obrzmiałą, jeden koszmar. Jest jakaś złowieszcza legenda dotycząca tych owadów. Mimo bardzo pokojowego nastawienia do przyrody ja też czuję podświadomy lęk widząc i słysząc jak szamoczą się wokół żarówek i leniwie gramolą w zakamarkach pościeli gdy nocą pogubią drogę do gniazda. Z pozostałą częścią Twego komentarza się zgadzam – jak mi opowiadano pierwsze zwłoki znaleziono tuż przy gnieździe(3metry) a drugi mężczyzna, zanim umarł uciekł około 20 metrów. Co do ochrony tego gatunku też się zgadzam. Na wsi mieszkam już 10 lat i żaden mnie nie ukąsił, po prostu starałem się być ostrożny. Ale to wcale nie znaczy, że miło jest sobie mieszkać w ich sąsiedztwie. Ludziom i szerszeniom chyba nie jest po drodze – za dużo wzajemnych uprzedzeń. Wojtkowa uważa, że po prostu trzeba się wzajemnie zniechęcać i wtedy szerszenie same(po kilku pokoleniach doświadczeń) emigrują w spokojne miejsca a ludzie mogą spokojnie przewalać się nocą z boku na bok wiedząc iż nie przyduszą bezradnego owada. Jeszcze dodam, że słowo prowokacja na określenie sikania do gniazda jest nieadekwatne. Słów na to po prostu brak.
Pozdrawiam
Zupa ucha smakuje najlepiej na stepi nad Dniestrm, Donem lub nad Wolga.
Musi byc duzy trojnog z kociolkiem co najmnie 20 litrowym. Kociolek na lancuchach. Ryby oczyszczone ale bez przesady, im wiecej gatunkow tym lepiej. Dobrze jest miec autentychna tuszonke. Oczywiscie mnostwo warzyw. Polowe ryb gotuje sie powoli z warzywami na malutkim ogniu ciagle obracajac kociolek raz w prawo, raz w lewo. Potem odcedza sie zupe, wyrzuca warzywa i ryby. Mieso mozna zjesc z chlebem i chrzanem albo zostawic w zupie pokrojone na kosteczki. Druga polowe ryb tym razem starannie oczyszczonych gotuje sie w tej samej zupie. Mozna troche dolozyc kaszy. Malo, tylko tyle, zeby byly slady i zeby zupa zrobila sie bardziej gesta. Z czarnym chlebem pod wygwiezdzonam niebem na stepie smakuje jak jasny gwint. Kielich samogonu niezbedny. A potem pienia, do rana i do konca ogniska.
Tylko dla wybranych
Pan Lulek
Jesli chodzi o wegierska zupe halasle, to ja jednak bardziej lubie gulasz. Wszystko jedno w jakiej postaci. Jako zupa, danie glowne albo ustroj spoleczno gospodarczy.
PL
Wojtku, moj komentarz oczywiscie byl ogolnej natury i nie kierowany do Ciebie osobiscie. Koegzystencja z osami i szerszeniami to wielkie wyzwanie i trzeba duzo ostroznosci, zimnej krwi (i siatek na roznych otworach w domostwie), aby nie przeistoczyla sie w walke na smierc i zycie. Ja mam za soba rozliczne doswiadczenia, dzieki ktorym wiem, ze nie mam uczulenia na jad pszczol, os i szerszeni. W delikatnym wieku 7 lat przezylam atak roju pszczol, po ktorym wyciagnieto mi z glowy, karku i ramion okolo 30 zadel 🙁 Przez wiele nastepnych lat nie lubilam miodu, to byla jedyna konsekwencja. Od ukaszenia szerszenia w dlon spuchlo mi cale przedramie. Osobisty zadecydowal, jak opuchlizna przekroczy lokiec, jedziemy do szpitala. Nie przekroczyla, po paru godzinach zniknela. Osobiscie wole ukaszenie osy lub pszczoly, niz kilku komarow, od ktorych po 2 dniach mam koszmarnie swedzace bable i slady utrzymujace sie przez wiele dni. I jak tu lapac taaaka rybe? 🙁
Slawku, witaj po wakacjach i opowiadaj!
Prosty przepis na rybe lososiowata (losos, pstrag):
polozony na filii aluminiowej (arkusz wystarczajaco duzy, zeby moc rybe luzno zawinac) filet osolic, naciac co pare centymetrow az do skory, i naciecia wypelnic kozim serem. Calosc filetu posmarowac musztarda z ziarnami gorczycy, dodac kilka kaprow (ostroznie, zeby nie przewalic smaku), zawinac folie i wsadzic do piekarnika rozgrzanego na 350 F (c.a 180 C). Piec ok 25 minut, w czym odkryta przez ostatnie piec minut.
Podawac z przyprawionym ryzem i jarzyna (np. fasolka szparagowa, baklazany, cukinie smazone), no i z bialym winkiem do popicia.
Proste i w miare eleganckie danie, w sam raz na pierwszy raz kiedy podejmujemy kogos.
Z grilla dobry jest miecznik i oczywiscie tunczyk. Zmacerowany „befsztyk” o grubosci mniej wiecej 2,5 cm opiekac dokladnie dwie minuty z kazdej strony, a wtedy mieso nie bedzie wysuszone, co jak befsztyk wolowy upieczony na polkrwisto.
Smakowity dzisiejszy temat, o tak.
Ja wspomnę tylko, na marginesie ingrediencji, o mojej metodzie na kotkę, którą zajmuję się przez 3 dni. Otóż wolno jej wiele ale nie życzymy sobie jej na stole w czasie posiłków. Wystarczy otworzyć słoik z musztardę Dijon i postawić przy nakryciach. Kicia zajmuje się sobą. Tylko sobą. W pewnej odległości.
Były dziś pytania o Helenę. Do Heleny jedzie (albo nawet juz tam jest) jej przyjaciółka a moja koleżanka ze studiów Renata. Będzie z nią podczas rekonwalescencji. I wtedy dowiemy się jak (dobrze!) poszło. Myslę, że Helenie będzie miło zobaczyć ilu tu ma przyjaciół i jak wszyscy Jej kibicujemy.
Alicjo,
Wracajac do Touch Vac Containers, to dzwonilam dzisiaj rano do Unidem, i zamowilam 1 zestaw (3 kwadratowe i 2 prostokatne). Przyjemnosc kosztuje 50 $ + tax. Paczke dostane za 3 dni…, wiec czekam.
Panie Piotrze,
przyfrunęła książka i zgodnie z umową, za karę, że nie spojrzałam, o co gram, odfrunę z nią do Polski i oddam w ręce Alicji z blogu. To są dobre ręce!
Ryby! Uwielbiam pod każdą postacią, a najbardziej świeże, jeszzce się ruszające, jak mówi Arkadius – posolić, popieprzyć, otoczyć w mące i na patelnię!
Zupę rybną wymyśliłam sobie sama:
2-3 duże cebule pokroić grubo, zeszklić na kilku łyżkach oliwy. Dodać ok 1.5 kg pokrojonych w sporą kostkę filetów różnych ryb (ja daję solę, dorsza, koniecznie kawałek łososia, ale tak konieczny to on nie jest), zalać wodą na tyle, żeby przykryło ryby.
4-5 papryk zielonych, oczyścić, duża kostka, do gara. 1l. puszka pomidorów z sokiem – do gara. Parę ząbków czosnku.
Sól, pieprz, ostra papryka i łyżka słodkiej w proszku, ziele angielskie, listek bobkowy, garść spora bazylii, świeżej, zamrożonej czy jaką kto ma. Nie gotować za długo, ja zazwyczaj po wlaniu puszki pomidorów (acha, pokroić je!) gotuję z 5 minut dłużej, całokształt zajmuje jakieś 30-40 minut góra.
Tak wygląda, a w tej wersji dodałam tymianku oprócz bazylii, ale tymianek można pominąć, bazylii nie wolno! http://alicja.homelinux.com/news/Food/Fish_stew/hpim2049.jpg
Wojtek, właśnie przeczytałam relację o wypadku w GW. Mam tutaj niedaleko takie gniazdo, u sąsiada pod okapem dachu. Kiedyś miałam u siebie na górce pod lasem, uwieszona u drzewa charakterystyczna „lampa”, po jakiejś burzy spadła i chyba sie wtedy przeniosły pod okap sąsiada. Gorzej, że do mnie chciał się przenieśćjakiś młody rój, pod zadaszenie szumnie zwane drewutnią, a tam spacerek codziennie, bo wejście do garażu, skrzynka pocztowa i tak dalej. Cóż było robić, skutecznie utrudniałam im życie – odymiałam, aż im się znudziło. Dziwiłam się, że niepostrzeżenie zaczęło mi rosnąć to gniazdo, dosłownie o 2 metry od kuchennych drzwi na ogród, drzwi, które są najczęściej i przynajmniej kilka razy dziennie używane. Nie czułam się winna, że je zniechęcam, bo to one wprowadzały się do mnie, a nie ja do nich.
Leno,
dziekuję za wiadomość. Pomyślałam sobie, czy nie mądrzej (ekonomiczniej!) będzie nabyć w Polsce, skoro, jak wspomniał Pan Piotr, kosztuje to 50, ale złotych 🙂
Podejrzewam, że dobra inwestycja, tak czy owak.
Jacobsky podał niezły przepis o rybie z kozim serem,
ja między dwa filety z łososia wkładam sparzony szpinak (spora warstwa), na to kilka ząbków czosnku w kostkę, pieprz, sól i sporo ostrego sera, dobry jest old cheddar i kapkę jakiegoś pleśniowego, posypać sezamem, jak mamy pod ręką – i zapiec w naczyniu żaroodpornym. Ten przepis to improwizacja, bo kiedyś-gdzieś-coś widziałam i nie zdążyłam zanotować, ale udaje się. Ryba musi być świeża, kiedyś w zastępstwie użyłam mrożonej – błąd!
Nie musi być „wiązana” zupełnie dobrze się trzyma bez tego. Jak długo zapiekać? To zależy od grubości filetów, wydaje mi się, że nie dłużej, niż pół godziny.
http://alicja.homelinux.com/news/Food/salmon/
Jeszcze się wtrącę w ryby (dziś na obiad sola) – otóż nigdy nie rozmrażam filetów ani mrożonych ryb, bo w smażeniu sie po prostu rozlatują. Przeczytałam gdzieś, że nie należy rozmrażać, to się nie rozlecą.
Faktycznie!
Alicjo – spytam moją Lenę, czy czasem nie 50 złociszy za 1 sztukę tych pojemników. Jutro Ci napiszę. Obejrza łam sobie wakacyjną kioteczkę Marialki – sam wdzięk i czar (szczególnie te dziecięce, za duże uszy). O rybach już wszyscy napisali, o Helenie pamiętamy Zaczynam być niecierpliwa przed naszym spotkaniem, a spróbujcie tylko nie być tacy wspaniali, jak na tym blogu, to po dziobach. O.
Napewno za trzy sztuki. Przynajmniej w Warszawie taki komplet można kupić za taką kwotę. Co też właśnie idę zrobić. Bo zamknąłem kolejny numer „Polityki”, a Wy to obejrzycie w środę (albo i nieco później).
Dziękuję za komplementy dla kotki w imieniu właścicielki. Właśnie trwa kolejna sesja fotograficzna, D. porzuciła obiad gdy spostrzegła jak mała poluje przez szybę na gołębie. A boi się ich! W końcu są takie wieeeeeelkie.
Do Pana Lulka!
Małe kocię na przechowaniu nie zdemolowało mieszkania. Dość nawet słucha ( a sądziłam, że koty nie słuchają wcale). Dużo rozmyśla i medytuje, mimo swej porażającej młodości. Penetruje dom z ciekawością.
Ze stołu nie korzysta w obawie przed musztardą Dijon. Z łoża owszem- to wydaje się być dobre na nerki.
I naprawdę dużo śpi- ponoć kot dorosły 14 godzin na dobę, nasze maleństwo około 18-stu.
Polecam więc kota. Sama z rady swej nie korzystam z sympatii dla naszego kanarka. Którego interesy chronimy teraz wczasami u sąsiada, połączonymi z możliwością realizacji męskich spraw i przygód.
O, Pyra nas spierze po dziobach, jak się nie będziemy zachowywać! Być może Pan Lulek narozrabia, bo nigdy nie wiadomo, czego się po Nim spodziewać, jak nie fuchy na Węgrzech, to jakieś inne gruszkowania (a miał jabłkować!). Ja tam się bardzo cieszę na spotkanie i będzie to niewątpliwym gwozdziem w programie wakacyjnym. Reszta jest mniej więcej przewidywalna.
No to ja się wstrzymam z zakupem tych pojemników i przywiozę sobie taki prezencik z Polski. Nawiasem mówiąc, na tej stronie podanej przez naszą Lenę odkryłam też obrusy z czegoś sztucznego – kupiłam kiedyś w Polsce w prezencie dla mojej Bonnie, ona ciagle narzekała, że nigdy nie może doprać plam, a ten, który zakupilam dla niej (chyba w Carefour) miał być nie do zdarcia, a do sprania jak najbardziej. Cena (4-5 lat temu) była coś ok. 30 zł. za obrus na 8-osobowy stół. Tymczasem podobne obrusy produkcji Duponta kosztują 80$… Bonnie zamówiła u mnie następne dwa, być może wie, ile to tutaj kosztuje 🙂
Nie wiem, kto produkuje, ale oczywiście zakupię. Na Wigilię i wielkie okazje mam piękny lniany, ale na towarzyski obiad bezokazyjny chętnie używam takiego łatwo spieranego, który podesłała mi kiedyś nieoceniona Tereska od grzybów .
Oglądam dziennik południowy i reportaże z Grecji, serce się kraje. Nigdy tam nie byłam, ale kto do Grecji nie ma sentymentu, prawda?
Panie Lulku!
W sprawie niejadka: nie wiem, jak się ma, bo na razie nie mam kontaktu z zestresowana właścicielką niejadka. Boję się zaczepić i zapytać, no ale wysłałam pytanie mimo wszystko. Złożę raport, co i jak.
Przy okazji, dziękuję wszystkim za dobre rady, przekazałam, ale o ile wiem, forsowne dokarmianie zwyciężyło. Pan Lulek wspominał, że najważniejsze, żeby kot odzyskał dobry humor – już dawno odzyskał, więc na mój rozum, zostawić go sam na sam z jedzeniem. A z tego co wiem, to tam kocia kuchnia działa i dostaje pod nos wszystko, co kot uwielbia, i to pierwszej swieżości. To ja bym zostawiła w miseczce i wymieniała co jakieś 2-3 godziny, powinien się w końcu skusić…
Kociaki, o jakich pisze Marialka, są najukochańsze – mój brat miał takiego Psotka, kiedy byliśmy akurat na którychś wakacjach. To było niesamowite, co Psotek wyrabiał , wszędzie go było pełno, w nocy czatował pod drzwiami naszej sypialni i kiedy tylko mógł, wślizgiwał się i hop, pod kołdrę. A potem nie dał nam spać, rzucał się na wszystko, co się ruszało, wystarczyło ruszyć palcem! Za pół roku był już statecznym, nieruchawym kotem i kompletnie nas ignorował.
Coś dla śmiechu:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/ZOO/Koty/Koty_rozne/
Z pewną taką nieśmiałością …….opowiem o metamorfozie,jaką przeszła, w ciągu moich „wieloletnich” eksperymentów,stara,poczciwa „ryba po grecku”,czyli:
Panga w pomidorach:
Składniki:
1.Filety z pangi 1,0-1,2 kg,
2.Szklanka ryżu(basmati).
3.Szklanka jakiegoś rosołku(z warzyw,drobiowy a nawet z kostki).
4.Dwie duże cebule.
5.Jedna cytryna.
6.Przyprawy:
-1/2łyżeczki czarnego pieprzu,
-2łyżeczki słodkiej papryki,
-1łyżeczka imbiru,
-1łyżeczka soli.
7.Trzy łyżki oleju(słonecznikowego).
8.Trzy średnie pomidory(w zimie puszka pomidorów pelati).
Wykonanie:
Prostokątne naczynie żaroodporne(o gł.ok.6cm)wysmarować olejem.
Wsypać ryż i zalać go rosołkiem.
Na warstwie ryżu układać rozmrożone i odsączone filety,posypując je czarnym pieprzem i obficie(!)skrapiając sokiem z cytryny.
Filety przykryć warstwą drobniutko posiekanej cebuli wymiesznej z solą,słodką papryką i imbirem.
Na wierzchu ułożyć obrane ze skórki i poplasterkowane pomidory.
Wstawić do nagrzanego piekarnika;zapiekać przez 45min. w temp. 180-200°C.
Uff!Smacznego!
a.j
andrzej.jerzy:
rozumiem, że zajadać na gorąco? Bardzo mi to zapachniało, właśnie się przymierzam do mojej soli, to jest pomysł, a i czas akuratny.
Alicjo!
Wersja podstawowa na gorąco ale podjadałem także z lodowki na zimno;da się! 🙂
a.j
Dziękuję!
Już robię – zdam relację!
Do Pana Lulka:
Kot niejadek nie jada. Ale żyw i cieszy go życie.
andrzej.jerzy:
sola dochodzi, do tego będzie mój zmrożony zajzajer różowawy z rabarbaru i innych owoców.
Relacja potem.
Koty maja jak wiadomo kocie zycie. Sa to podobno najwieksze spiochy wsrod czworonogow, Dzikie koty sypiaja mniej bo musza polowac. Koty domowe potrafia spac po 20 godzin na dobe. Kiedy zanosi sie na deszcz dostaja piekielnego apetytu, jako, ze najlepszym sposobem na desz to spanie w suchym i jesli moza cieplym miejscu. Po jedzeniu jest obowiazkowa mycie zebow czyli oblizywanie sie a potem toaleta. One wszystkie sa czysciochy a niektore jak moja zmarla Dili lubia sie kapac we wannie pod warunkiem, ze woda byla do kocich kolan i ciepla. Muli sypia chetnie w rannej rosie i potem wilgotna tryni sie na swoje miejsce obok tapczana.
O jakich, pudelkach za 50 Zlp,wy mowicie.
Gruszki tak obrodzily, ze niema dojscia do jablek i w roku przyszlym nie bedzie jabcoka, chyba, ze gdzies znajdzie sie zapomniana beczka z lat ubieglych.
Noc z nowiem to i spac sie nie chce
Pan Lulek
Alicja albo się otruła, albo zamurowało Ją z zachwytu. 😀
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Ryba_wg_andrzeja.jerzego/
Jest ryba! Troszkę powydziwiałam, bo miałam pieczarki, dopominające się wykorzystania już, natychmiast. Cytryna wyszła z domu, ale zastąpiłam cytrynową bazylią i listkami melisy, naprawdę bardzo cytrynowe w smaku! Dużo do ryby, a i świeża dla ozdoby i smaku.
Panie Lulek,
zebrał Pan gruszki, czyli łatwo się przedrzeć do jabłek, bo co niby przeszkadza?!
Mówimy o pojemnikach próżnych i próżniaczych na warzywka i tak dalej. Wypompowuje się powietrze i przechowuje się dłużej.
Zgadzam się z tą nocą w nowiu księżyca, Panie Lulku. Też nie moge spać. Może przydałby się łyczek tego czegoś z gruszkowania ubiegłorocznego?
Panie Lulku, Alicjo,
w mojej okolicy jest akurat pelnia ksiezyca, now bedzie za 2 tygodnie, ale to chyba takie lokalne zjawisko 😉
http://www.moonphaseinfo.com/
Nemo,
ja tam sie nie znam, jak to sie zwie (nie bądz taka dokładna, do licha, to szkodzi w zyciu!), u mnie księżyc także zarówno w pełni, co widzę przez okno.
W dodatku przyjaciel wrzucił mi dvd z koncertu „Dark Side of the Moon” Rogera Watersa z Argentyny, sprzed paru miesięcy, ten sam „zestaw”, co oglądałam w Toronto pare tygodni temu, tylko z leciutkim południowo amerykańskim dodatkiem.
Jaka tu ciemna strona, jak taka jasna?! Koncert przepiekny, ale ja jestem zaprzedana duszą, to pewnie moje zdanie trzeba podzielić przez współczynnik. W Toronto oglądałam na żywo, a tutaj od sceny. Jeszcze mi w duszy gra!
Jutro muszę jakoś poskładać do kupy ten .vob format, w życiu sie z czymś takim nie spotkałam, no ale kiedyś trzeba. Albo pogonię tych tam informatyków – ja im swetry, obiady, to niech oni mi formaty w zamian narychtują!
Alicjo!
Biorąc pod uwagę obawy mt7 mam nadzieję,że sie nie otrułaś?
Rany Julek,
oczywiscie, ze pelnia ksiezyca. Do tego niebo bez chmur. Alem zgred.
Przepraszam
Pan Lulek