Obiad z carską rodziną
Ostatnia stacja przed granicą z Białorusią, leżąca na skraju Puszczy Białowieskiej, to Białowieża Towarowa. Piękny drewniany budynek wybudowano w 1903 roku. Za panowania cara Mikołaja II na stacji tej (i zimą, i latem) zatrzymywał się pociąg z elegancką salonką Jego Wieliczestwa, a Najjaśniejszy Pasażer przenosił się do leżącego niedaleko pałacu.
Na stacji zostawała załoga pociągu, czyli maszynista z pomocnikiem, kamerdyner i jeszcze parę osób z obsługi. Załoga miała do swojej dyspozycji pokój sypialny i kuchnię. W zimie rozpalano drewnem, którego jest tu przecież pod dostatkiem w wysokich, pięknych, kaflowych piecach. Oczekiwano aż car upoluje żubra, niedźwiedzia, jelenia lub parę dzików. Po udanym polowaniu pociąg ruszał, lecz nie na wschód, a na zachód. Carska droga do Petersburga wiodła bowiem przez Hajnówkę.
W wolnej Polsce stacja w Białowieży przyjmowała pociągi towarowe wywożące stąd drewno i osobowe, przewożące ludzi, w tym także dostojnych i bogatych myśliwych. I tak było do 1995 roku. Wówczas to linię zamknięto jako nieopłacalną i tym samym uśmiercono dworzec. Piękny budynek marniał, rozpadał się, nie bez pomocy okolicznej ludności.
W pierwszych latach XXI wieku to, co zostało z Białowieży Towarowej zobaczył, Michał Drynkowski, absolwent warszawskiej SGGW, mieszkający wówczas w stolicy, lecz marzący o odludnej wsi i pracy na własny rachunek. I zrozumiał, że ta ruina to jego miejsce na ziemi.
Budynek dawnego dworca
Po paru latach pracy, kosztem wielu wyrzeczeń (i pieniędzy też niemałych) Białowieża Towarowa odzyskała carski wygląd. Ocalały wielkie kaflowe piece i takaż kuchnia dla załogi pociągu (aczkolwiek dziś małe pomieszczenie kuchenne traktowane jest jako miejsce romantycznych kolacji dla dwojga gości), część posadzki i podłoga z grubaśnych desek w Sali Carskiej Rodziny. Poczekalnię przebudowano na salę jadalną z pięknym bufetem, którego ozdobą jest wielki samowar. Prawa część budynku – to restauracyjna kuchnia.
Ściany ozdobiono portretami carskiej rodziny i obrazami z epoki przestawiającymi puszczańskie krajobrazy.
W lecie stoliki wychodzą i na perony. A w niedalekiej przyszłości na torach staną stare, rosyjskie wagony-salonki.
W karcie dań króluje oczywiście dziczyzna, w tym niezwykle smaczne i z delikatnego ciasta pierogi z mięsem żubra. Wśród zakąsek nam najbardziej przypadły do gustu bliny gryczane z łososiem oraz pasztet z dziczyzny z jałowcem. Zup niewielki wybór, ale za to jaki: carska ucha z jesiotra, solanka na dziczyźnie, rakowa z ogonami raków…
Spośród dań rybnych wybraliśmy jesiotra w sosie śmietanowym, a z dzikich mięs skusiła nas sarnina z kopytkami i jabłkiem faszerowanym ćwikłą. Obie decyzje były trafione. Jesiotr to królewska ryba, bez ości, za to z delikatnym i soczystym mięsem. Sarnina zaś była wspaniale zamarynowana i tak delikatna, że rozpływała się w ustach. Równie delikatne były kopytka, ale najbardziej nas fascynowało pieczone jabłko, pełne buraczanych „słupków” julienne z dodatkiem aromatycznych ziół i odrobiną ostrości. Kończąc już ostatnie kęsy tego przysmaku odkryliśmy, że cały aromat pochodzi z przyprawy maggi, którą kucharz potraktował zawartość jabłuszka.
Sala „Carska”
Deser zjedliśmy z trudem i z obowiązku. Nie dlatego, że babka owsiana z bakaliami i konfiturą żurawinową była niesmaczna, lecz ze względu na fakt, że z żadnego dania nie zostawiliśmy na talerzach ani okruszka. Zaręczam Wam, że nie była to nasza ostatnia wizyta w na stacji Białowieża Towarowa.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w rezerwacie żubrów, by spotkać się z królewską rodziną Puszczy, a przy okazji popatrzeć i na inne zwierzęta tu mieszkające. Żal nam było rysia nerwowo chodzącego po sporej zagrodzie, weselej zrobiło się przy wybiegu dla saren i całkiem miło pod zagrodą dla dzików, gdzie drzemiące lochy oblepione były tłumem pasiastych warchlaków. Wilki i łosie zlekceważyły naszą wizytę i gdzieś się ukryły.
Wychodząc z rezerwatu kupiliśmy parę pęczków trawy żubrówki (doskonała nie tylko do wódki, ale i jako dodatek do mięsnych sosów) oraz miody – malinowy i gryczany z puszczańskich pasiek.
Drogę do naszego kurpiowskiego Łęcina przejechaliśmy w trzy godziny (215 km), podziwiając piękne małe cerkiewki oraz nadbużańskie krajobrazy.
Zdjęcia pochodzą ze strony internetowej Restauracji Carskiej.
Komentarze
Tylko pozazdroscic. A mnie sie marzy kurna chata. Jutro jade do Katowic jako asysta. Ojciec Marceli z zakonu franciszkanow w Gössing jedzie samochodem do Katowic i prosil mnie o asyste. Oczywiscie, ze pojade. Dawno nie bylem na Slasku i z przyjemnoscia odnowie znajomosc z krupniokami. Ciekaw jestem na ile i jakie tam zmiany, no i czy w dalszym ciagu znajde wspaniala kuchnie slaska. Wracamy we czwartek i wieczorem jak dobrze pojdzie bede z powrotem w domu. Oczywiscie przywiaze czarny chleb prosto od piekarzy. Juz jest zamowiony. Poprobuje tez autentycznej kuchni gdyz rodzina Ojca Marcellego zaprosila nas w goscie.
Dla odmiany tym razem to moze ja opisze Wam cos. W zadnym przypadku nie bedzie to konkurencja w stosunku do Pana Gospodarza.
Szykuje sie dzien upalny a na deser juz przewidywane sa jezyny prosto z krzaka z kwasna smietana. Bomba kaloryczna ale podobno znakomicie czysci przewod pokarmowy.
Oczekuje jakiejs reakcji od nemo w sprawie planow powrotu z Rumunii.
Pan Lulek
Na szczęście mapa kulinarna Polski krok po kroku zapełnia się wspaniałymi lokalami takimi jak w Białowieży. Ślinka cieknie czytając opis kopytek z sarniną i zapiekanym jabłkiem . Lato w pełni i ziemniaki coraz lepsze. Po ugotowaniu są już na tyle mączyste ,że spokojnie można zrobić delikatne kopytka . Jutro na obiad kopytka z gulaszem z łopatki. Niestety u mnie dziczyzna nieosiągalna. Puszcza Zielona jest przetrzebiona przez kłusowników i widok sarny czy dzika należy do rzadkości. Lepiej u Gospodarza w Puszczy Białej . Jadąc do Warszawy przez Długosiodło i Wyszków rano widuje się pasące się stada saren. Patrząc na nie nigdy nie myślę o ich kosumpcji 🙂
Prawie nie znam wschodniej części kraju, prócz enklaw – Mazury, Roztocze, dawno temu jedna wycieczka do Białowieży.O, i jeszcze Chełmszczyzna, gdzie swego czasu odbywały się letnie kursy nauczycielskie. Nic mnie tam jakoś nie ciągnęło. Natomiast mioje dzieci wymyśliły sobie kilka lat temu wakacje rowerowe wzdłuż ściany wschodniej i plan ten realizowały przez dwa kolejne lata. Został im jeszcze jeden odcinek – północny ale jakoś się ostatnio nie składa. Ogólne wrażenia – nigdzie w Polsce nie ma takiego nagromadzenia pięknych dziewczą i nigdzie tak dobrze i tak tanio nie karmią, jak na Wschodzie. Złe wrażenia też były, ale o nich tu pisać nie będziemy.
Jeszcze słów kilka do Alicji nt wczorajszej dyskusji o stosunku mężczyzn do załatwiania prostych spraw urzędowych (i każdych innych). Dawno już stwierdziłam Alicjo, że większość panów (ale i nieliczne panie) ni stąd nie zowąd zamiast omijać nieistotne drogiazgi i zająć się mieritum sprawy, włącza nagle „komplikatory”. No i wtedy osoby bliskie mają niezłe pole obserwacji, rozrywki i frustracji. Kiedyś się nawet zastanawiałam, czy nie można im owych komplikatorów amputować chirurgicznie.
Oj Pyro, Pyro. Niestety masz racje.
Pan Lulek
Panie Lulku, ja juz wczoraj zareagowalam, ale pora byla pozna (23.39) i Pan Lulek zapewne w piernatach. Donosze wiec jeszcze raz, ze z Rumunii wracac bedziem w okolicach 8-9 pazdziernika, przez Budapeszt. Jezyn zazdroszcze. Moje, zdemolowane przez gradobicie, niesmialo wypuszczaja nowe paczki, sa tez dwie dojrzale maliny! W nocy przyszedl deszcz od Slawka, ochlodzilo sie i tak ma zostac do niedzieli 🙁
Wasze Wieliczestwo, Gospodin Piotr, a ceny gdzie? Obejrzalam (mniemam, ze dokladnie) oferte tej dworcowej restauracji, przeczytalam relacje Gospodarza z obiadku (brzmialo smakowicie), a wzmianki o cenach nie znalazlam. Rozumiem, ze car nie placil i o ceny nie pytal, ale zwykli smiertelnicy udajac sie w puszczanska glusze chcieliby wiedziec, czy „spora suka litow” wystarczy i czy akceptowane sa elektroniczne srodki platnicze?
A raki maja nie ogony tylko szyjki. Choc z tylu ciala.
Najwspanialsze raki jadlam w Bierdiansku, nad Morzem Azowskim, kiedy mialam siedem lat. W calym Bierdiansku nie sposob bylo „zdobyc” chleba i cukru (nie dowiezli caly miesiac), ale rano pobliski bazar kipial zyciem i obfitoscia produktow spozywczych. Raki gotowane byly na miejscu, wyciagane i podawane owiniete w gazete – byle nie w pierwsza strone, na ktorej mogly byc, a nawet z pewnoscia byly portrety dzialaczy KC KPZR.
Caly bazar pachnial morelami i arbuzami. BYly tez wspaniale pomidory i swieze ledwo wyciagniete z morza byczki- tez obsmazane na miejscy w oleju i sprzedawane na sniadanie. Zapamietalam tez z bazaru cale upieczone kroliki i woble (inaczej nazywana taranka) czyli podsolone i ususzone ryby – wspaniala zakaska do piwa.
Helenko, zakąszałaś w wieku 7 lat?
A swoją drogą, jaki świat jest wtedy kuszący i ciekawy, jak wiele obiecuje! Zwykły polny kwiatek jest nadzwyczajnym zjawiskiem.
Pewnie, ze zakaszalam, Poniewaz w moim domu pito wybitnie umiarkowanie, to znaczy niemal wylacznie z okazji wielkich swiat w kalendarzu, i to na ogol wino, zas piwo w czasie upalow jesli bylo z lodowki, to rodzice nie robili wielkiej sprawy jesli chcialam tez sprobowac alkoholu. Piwo poznalam wiec wczesnie i wlasnie w towarzystwie wobly czyli taranki.
POtem widzialam jak Wlosi daja zupelnie malym dzieciom wino, bez chwili wahania. I moze jest to tajemnica umiejetnosci picia alkoholi przez doroslych Wlochow.
POdobnie w zydowskich rodzinach, dziecom daje sie kieliszek wina z okazji sederu, ale ten kieliszek starcza na kilka godzin trwania paschalnego rytualnego posilku. Dorosli pija tak samo – przez kilka godzin ten sam kieliszek (trzeba go nieustannie odstawiac), co dla mnie osobiscie jest raczej frustrujace. No i wsrod Zydow nie czesto spotykaja sie pijacy – choc trzeba przyznac, ze my z Gospodarzem znamy jednego takiego. Zadnych imion, zadnuych nazwisk, please.
Panie Piotrze – łosie zlekceważyły?
Toż to takie sympatyczne i towarzyskie zwierzęta:
http://kuchnia.na102.com/modules.php?op=modload&name=News&file=article&sid=478
P.S.
W planie długoterminowym mam wyjazd do Wilna w poszukiwaniu korzenia ale ciągle się to odwleka. Pańska relacja też mnie jakoś nie zdopingowała.
P.S.
Ten korzeń to nie żadna przyprawa tylko taki skrót myślowy.
Ceny będą w wydaniu papierowym. Ale już mogę podać, że cały obiad kosztował 191 zł. Gdybym wziął bliny z czarnym kawiorem to musiał bym dopłacić drugie tyle.
Kilka lat temu nieopodal miejsca w którym wówczas pracowałem był niepokaźny kiosk „U Mamy”. Typowe kioskowe jedzenie. Słynął jednak z niecodziennego hamburgera z dodatkiem autentycznego rosyjskiego czarnego kawioru. (??!!)
Nie mam pojęcia jakim cudem ale tenże cieszył się był wzięciem pomimo zaporowej ceny 500 SEK podczas gdy bardziej tradycyjny kosztował 30 SEK.
A myśmy kiedyś ( za PRL ) narzekali na wszędobylskie pieczarki które znacznie podnosiły cenę każdego dania. Nawet w barze mlecznym.
Andrzeju, zabawna ta „Qchnia swojska dla cywili i dla wojska”, w sam raz na deszczowe popoludnie. Dzieki! Moje dziecko przez jakis czas mylilo losie i lososie, a na biskupa mowilo biszkopt …
Nemo,
Ja już od dawna szwendam się po różnych kuchniach. Nieraz jest zabawnie – głównie jednak dla połaskotania własnej próżności. Z zamiłowania jestem również grafomanem….
W Szwecjii też robi się coś w rodzaju kawioru. Najbardziej ceniony – zarejestrowany zresztą jako chroniony wyrób regionalny w UE – jest Kalix Löjrom pozyskiwany z uklei (!).
Ziarenka koloru łososiowo-czerwonego są małe ale ukleja nie jesiotr.
To „najprawdziwsza prawda” co Andrzej Sz. o pieczarkach pisze; nawet prasa zastanawiała się , czy ludowa gastronomia wymyśli lody z pieczarkami. Jak to działało : a zwyczajnie. W mojej zakładowej knajpie kotlet schabowy saute, przysmaczony ósemka pomidiorka, trzema pasemkami marynowanej papryki i połową liścia sałaty, kosztował w latach 70-tych 26, 50. Ta sama potrawa posypana kilkoma wysmażonymi na skwarki plasterkami pieczarek nazywała się już de luxe i kosztowała 42,20. Biwdny konsument wyboru nie miał żadnego – w karcie był schab saute de luxe . No, chyba, że klient był pracownikiem firmy. Wtedy mógł sobie zażyczyć schab bez pieczarek i porcję duszonych pieczarek za 11,- złociszy. Całość kosztowała go wtedy 37,50 a pieczarek miał mnóstwo.
A ja dzisiaj korzystając z upału zrobiłam kotlet panierowany z kurczaka, pomidor, ogórek i bułkę do tego. Żadnego gotowania w taki dzień.
Halo nemo, czekac bede.
Pozostajac przy wszystkim znanym imieniu i nazwisku podaje moj aktualny pseudonim i adres w pelnym wydaniu znany przeciez Polityce. Prenumerata. Przedtem jednak prosze przyjac do wiadomosci, ze. Po pierwsze, Austria to nie jest Australia. Byly w moim zyciu takie omylki. Po drugie Burgenlandia Poludniowa jest w Austrii a nie we Francji ani Poludniowej Ameryce. Pierwszy zeszyt zaprenumerowanej Polityki wyladowal bowiem we Francji w Burgundii zapewne gdzie jest miejscowosc Sain Michael.
Moj adres jest nastepujacy
Jerzy Bogdanowicz P. T.
A – 7535 St. Michael im Burgenland
Sonnenweg 370 / 1
Tel./Fax + 43 3327 22282
Z Budapesztu nalezy jechac w sposob nastepujacy.
Na zachod autostrada, za Budapesztem w lewo na Szekeveherwar albo Graz. Po wegiersku pisza troche inaczej ale mozna sie polapac. Nalezy osiagnec droge szybkiego ruchu numer 8 ( osiem ). Caly czes kierunek Graz. Za miastem Körmend, przejscie graniczne Heilige Kreutz. Za przejsciem granicznym skrecic na prawo w kierunku Güssing. Dobrze oznakowane, nawet dodatkowa tablica w brazowym kolorze jak dla turystow. Dojezdzajac do Güssing jest po lewej stronie na gorze, ktorej nie sposob nie dostrzec, zamek nalezacy do rodziny Bathiany. Dalej w kierunku Eisenstadt, Oberwart droga numer 57.
Okolo 10 km za Güssing tablica miejscowosci St. Michael im Burgenland. Zaraz za tablica zjechac w prawo. Pierwsza oznakowana, za nieczynnym mlynem, ulica nazywa sie Sonnenweg. Dom w jasno niebiekim kolorze i na parterze, nazwisko w spisie lokatorow. Moja kurna chata.
Jesli przyjedziecie w druzynie do 4 osob mozecie zamieszkac u mnie, jezeli wiecej dajcie znac zamowie pensionat kosztujacy 20 ? na dobe od osoby. Mysle, ze jeszcze bedziemy w kontakcie i wy mnie a ja Wam podam dodatkowe informacje.
W oczekiwaniu na gosci z Rumunii, tuz po weselisku.
Pan Lulek
Halo nemo, czekac bede.
Pozostajac przy wszystkim znanym imieniu i nazwisku podaje moj aktualny pseudonim i adres w pelnym wydaniu znany przeciez Polityce. Prenumerata. Przedtem jednak prosze przyjac do wiadomosci, ze. Po pierwsze, Austria to nie jest Australia. Byly w moim zyciu takie omylki. Po drugie Burgenlandia Poludniowa jest w Austrii a nie we Francji ani Poludniowej Ameryce. Pierwszy zeszyt zaprenumerowanej Polityki wyladowal bowiem we Francji w Burgundii zapewne gdzie jest miejscowosc Sain Michael.
Moj adres jest nastepujacy
Jerzy Bogdanowicz P. T.
A – 7535 St. Michael im Burgenland
Sonnenweg 370 / 1
Tel./Fax + 43 3327 22282
Z Budapesztu nalezy jechac w sposob nastepujacy.
Na zachod autostrada, za Budapesztem w lewo na Szekeveherwar albo Graz. Po wegiersku pisza troche inaczej ale mozna sie polapac. Nalezy osiagnec droge szybkiego ruchu numer 8 ( osiem ). Caly czes kierunek Graz. Za miastem Körmend, przejscie graniczne Heilige Kreutz. Za przejsciem granicznym skrecic na prawo w kierunku Güssing. Dobrze oznakowane, nawet dodatkowa tablica w brazowym kolorze jak dla turystow. Dojezdzajac do Güssing jest po lewej stronie na gorze, ktorej nie sposob nie dostrzec, zamek nalezacy do rodziny Bathiany. Dalej w kierunku Eisenstadt, Oberwart droga numer 57.
Okolo 10 km za Güssing tablica miejscowosci St. Michael im Burgenland. Zaraz za tablica zjechac w prawo. Pierwsza oznakowana, za nieczynnym mlynem, ulica nazywa sie Sonnenweg. Dom w jasno niebiekim kolorze i na parterze, nazwisko w spisie lokatorow. Moja kurna chata.
Jesli przyjedziecie w druzynie do 4 osob mozecie zamieszkac u mnie, jezeli wiecej dajcie znac zamowie pensionat kosztujacy 20 Euro na dobe od osoby. Mysle, ze jeszcze bedziemy w kontakcie i wy mnie a ja Wam podam dodatkowe informacje.
W oczekiwaniu na gosci z Rumunii, tuz po weselisku.
Pan Lulek
Panie Lulku, teraz to juz wszyscy znajda droge i od gosci sie nie opedzisz! Dzieki za dokladny opis, zaraz to sobie wydrukuje. Bedziemy max. we czworo, jezeli mlodzi (nasza corka i jej Geolog) beda w ogole chcieli z nami wracac. Na razie chca skorzystac z transportu w tamta strone.
Andrzej Szyszkiewicz,
och, pieczarka podnosila nie tylko cene, ale i „zjadalnosc” dan serwowanym w barze mlecznym. Lubilem jadac po barach mlecznych (lubilem, bo czesto musialem, a jak sie nie ma, na co sie lubi, to sie lubi, na co sie ma…) i krokietami z kapusta i z pieczarkami oraz ukrainskim nigdy nie gardzilem, nawet jesli na krokieta trzeba bylo wywalic 50 gr ekstra za obecnosc pieczarki (byc moze rzeczywiscie jednej pieczarki na krokieta).
W zeszlym roku pokazywalem Krakow Mojej Osobistej Kanadyjce i zawiodlem Ja do baru mlecznego w okolicach Rynku, chyba na p-ko Kosciola 12 Apostolow czy cos takiego. Zafundowalem Jej wlasnie krokiety oraz ukrainski. Zeby wiedziala, jak to kiedys bylo 🙂
Pozdrowienia
Jakobsky,
Patrz pan! W zeszłym roku pokazywałem Kraków Mojemu Osobistemu Synowi i zaszedłem do tego samego baru mlecznego. Była tem jednak jakaś wycieczka szkolna i poszliśmy w inne miejsce na pierogi albowiem te były celem wizyty w mleczaku.
Znaleźliśmy w Krakowie parę miejsc ze znakomitymi pierogami za grosze ( i złote ).
Jeszcze o mleczakach:
Kto pamięta ( bo ja nie ) jak się nazywały takie naleśniki zwijane „w rurkę” nadziewane mieszaniną siekanego jajka na twardo, cebuli i czegoś tam?
Pasztety… Paszteciki…. nijak nie mogę sobie przypomnieć a jadałem ( ach jakże ) często w barze mlecznym naprzeciwko „Żaka”, obok KW PZPR.
Andrzej Szyszkiewicz,
No prosze !
A z tym krakowskim czy, na dobra sprawe, rowniez z warszawskim jedzeniem to prawda. Trzeba niuchac. Moja Osobista Kanadyjke uwiodla poczciwa, uliczna zapiekanka, ktora tez pieczarka przeciez stoi. Co jakis czas powtarzamy sobie zapiekanke w domu, ale Kanadyjka mowi, ze to ciagle nie to. Byc moze. Byz moze zeby smakowalo tak samo, trzeba przejechac te kilka tysiecy km (w moim przypadku), bo wszystko inne to nedzne podrobki…
Za to pierogi sam robie, a wiec innych nie mam zamiaru pokazywac Kanadyjce. Znaczy sie czasem, wracjac po pracy kupimy w polskim sklepie pierogi „fabryczne”, ale znowu: to nie to samo.
Tyle, ze wprzypadku pierogow nie trzeba jechac kilku tys. km, zeby zjesc dobre (tak przynajmniej twierdzi Kanadyjka).
Panie Lulku
Popatrzyłem na Pana z nieba i nie tylko. Mieszkasz w pięknym miejscu. Pejzaż podobny do okolic Kalwarii Zebrzydowskiej i Wadowic. Tylko pozazdrościć widoków za oknem. Domy wiejskie do remontu można kupić od 30 tyś Euro, czyli niewiele drożej niż w Polsce . To się porobiło 🙂
Nemo, powodzenia w samochodzie na drogach w Rumunii i na parkingach. Kiedys to byl wysoki stopien ryzyka. Pewno teraz jest lepiej. Good luck !
Mis2,
W tym Dlugosiodle, przez ktore przejezdzasz, spedzilem kiedys bardzo romantyczne szkolne wakacje. Pamietam rzeczke, ktora swietnie nadawala sie do kapieli i remize strazacka, do ktorej raz w tygodniu przyjezdzalo kino. I wielkie wydmy piaszczyste miedzy osada a lasem. W lasach obok bylo zatrzesienie grzybow. Stary zabytkowy kosciol i cmentarz.
Ciekawe na ile sie to teraz zmienilo ?
Dziekuje za wspomnienie o zapiekankach. Moj syn bedac z wizyta w Polsce zakupil wlasnie zapiekanke w przyczepie. To co ja zrobie nijak sie nie umywa do tych kupnych. Co to za tajemnica? Bagietka, jajka, pieczarki, cebulka, to co ja robie zlego?
Lena – nie robisz nic złego. Cała sprawa wygląda tak, że ze względów oszczędnościowych jest na zapiekance tyle samo grzybów, co cebuli. Dusi się pieczarki z cebuklą + sol, pieprz, majeranek, nakłada na bagietkę – do pieca (można dodać parówkę typu paluszek) podpiec na to ser – zapiec i polać najordynarniejszym keczupem. Tak się robiło, kiedy moje córki dorabiały w wakacje i tak jest do dzisiaj.
A smakuje lepiej niz w domu…
Pyra, przyznaj sie szczerze cozes Ty polelnila z klawiatura?
Mloda Pyra cos zeznawala, a Ty sie nie wypowadasz. Kaweczka a moze rosolek?
Leno, z pewnoscia robisz to samo, pewnie nawet lepiej, klopot, raczej nieuswiadomiony, jest w kontekscie, co ja tam bede Wam opowiadal, sami wiecie, najlepsze wino z byle kim smakuje gorzej, niz byle kwasniak z przyjacielem, do tego przygoda, folklor i innosc skladaja sie na smak, ktory jest nam dane zapamietac i potem cholubic, na zasadzie najlepsze pierogi od Mamusi, najlepsze nems w Londynie, bo akurat bylo z kim i niezle pasowalo do calosci,
obiektywe smaki, jesli naprawde istnieja, to raczej w rejestrze wymarzonym
Halo nemo,
dziekuje za potwierdzenie mojej informacji. Jesli przyjedziesz z mlodymi po weselisku, to wypadaloby zjesc obiad ” Pod Bocianem „. W poniedzialki niestety restauracja jest nieczynna.
Moze im cos przyniesie w prezencie po weselisku. Podobno dyzurne bociany przynosza dzieciaki przez calutki rok. Na poczatku pazdziernika oddaja do zamieszkania nowy sasiedni budynek. Jedno mieszkanie jest jeszcze nie zasiedlone.
Gdzie mozna kupic dom do przebudowy za 30 tys. Euro. Od razu kupuje.
Chyba, ze jest to psia buda. z dzialka o powierzchni jednego, najwyzej dwu metrow kwadratowych.
Panie Lulku, zadnych bocianow! To nie CI mlodzi!
@Jacobscy i Andrzej Szyszkiewicz
To chyba Bar Mleczny przy Grodzkiej? Czyzby wszyscy ktorzy komus „pokazuja Krakow” trafiali do tego baru ?
„Pokazalam” go kiedys corce. A po paru latach corka byla w Krakowie sama, a ja w tym czasie na innym kontynencie, i nagle dostalam telefon „mama, jestem na Rynku, powiedz szybko gdzie jest ten bar”….
W w tym roku bylysmy tam znowu. (Mam nawet zdjecie, moge wyslac na e-mail).
kucharko,
byc moze na Grodzkiej. Niestety, nie pamietam ulicy, ale za to pamietam okolice.
A wszyscy tam trafiaja, bo to jakos tak po drodze z Rynku na Wawel. Jesli w moim przypadku byl to rowniez bar przy Grodzkiej, to ja wpadlem na niego przypadkiem, nie wiedzac, ze to TEN bar mleczny, i chodzi mi raczej o pakazanie niewatpliwie obcego Kanadyjce zjawiska baru mlecznego.
A tam bar mleczny, a Jadłodajnia u Stasi. Najlepsze i najtańsze normalne domowe jedzenie w Krakowie. Wielka trdycja znana prawdziwym Krakusom i wtajemniczonym.
Jadłodajnia „U Stasi” – Mikołajska 16, tel. 4215084
Niewielka salka w kamienicznej oficynie, gdzie płaci się przy wyjściu, samemu deklarując, co się zjadło. Tak już od kilkudziesięciu lat, z niezmiennym powodzeniem, bo jedzenie tam zawsze – nawet w najgorszych czasach – było proste i smaczne. Domowe pierogi (w sezonie z owocami), pieczeń cielęca, sztuka mięsa – wszystko jak u mamy. Największe zagęszczenie profesorów na metrze kwadratowym. Złota Kawka od Galicyjskiej Akademii Smaku za całokształt działalności.
Ja też zastrzygłam uchem, gdzie te domy za 30 tys. euro?
Jakiś adresik?
Znalazłem w internecie, adres został w pracy . Skromne domy wiejskie niedaleko od Pana Lulka . Działki po 600 metrów . Było kilka ofert austryjackiego biura nieruchomości. Były też po dwieście tysięcy…
kucharko,
zdjęcie wyślij pod alicja@cogeco.ca
Upublicznię!
a, ja tam bym chcial najmniejszy sloiczek kawioru z uklejek, plz, jest to cos, co mnie przerasta, mimo, ze daje wiare, lapiac ukleje od szczeniaka, trudno mnie sobie wyobrazic, ze ktos z „tego” wydusil ikre, mordercy jacys, czy Szwedzi?:)ci astrachanscy wypadaja bardziej na ludzi, jesli ludz jest miernikiem czlowieczenstwa aplikowanego komercjalnie
jak juz jestem przy pstragach, to do Heleny, byczki z morza? toz to mocno slodkowodne zwierze, sie nie czepiam, tylko pytam, moze wiec przy ujsciu jakiejs rzeki, albo co?
w Sologne i okolicach taki byczek jest traktowany jako chwast, co oczywiscie smaku mu nie odbiera, jednak plaga, w ilosciach niewyobrazalnych, prawie na peta, ze szwagrem my chytli ze trzysta sztuk za popoludnie, wlasciciel stawu sie strasznie radowal, niestety konkurencja paszowa tak wielka jest, ze zaden z nich nie byl w stanie osiagnac 12 cm, jak szarancza psia m., struganie trwalo dwa razy dluzej, niz lapanie, potem brytfanka do pieca, sos pomidorowy i cytryna, sam cymes, niestety, tylko jednorazowy, bo wakacje ktotkie
Okoniu, czym Ty mnie tu straszysz? Drogami w Rumunii? Toc one lepsze niz w Polsce. Przynajmniej, te po ktorych jezdzilismy w 2004, a remonty dalszych byly w toku. Znam na razie czesc naddunajska, wedlug Rumunow – najbiedniejsza i namniej bezpieczna tzw. cyganska. Nasze wrazenia nie byly gorsze niz z Polski, a moze nawet lepsze, bo to w Poznaniu, a nie w Rumunii ukradziono nam poltorarocznego jeepa. Aktualny wehikul ma juz 9 lat, wiec nie obawiam sie zlodziei, jesli to miales na mysli. Wiesz, jakie tam teraz auta jezdza? Obok wozow konnych – najnowsze modele drogich marek! Kto by sie polasil na starego grata i to jeszcze made in USA? Znasz Simpsonow? Pamietasz scene, w ktorej Marge nie kupuje nawet mlotka, bo amerykanski?
nemo,
czyżbyś była zwolenniczką Simpsonów?! My też!
Znając wyobraźnię i pomysły Michała byłbym w „Carskiej”, codziennie.
Halo nemo. I bardzo dobrze, ze to nie sa CI.. Wczoraj w naszej telewizji byl film o bocianach. Z tego co wiem nasze bociany leca do Afryki poprzez Bosfor. Krotko mowia poprzez Wegry, Rumunie, Bulgarie, Turcje i dalej. Rumunia jest zatem po drodze i powiem im zeby cos zabraly ze soba w charakterze slubnego prezentu. Prosze pogratulowac mlodej parze i powiedziec, ze stosowanie jakichkolwiek srodkow ochronnych zupelnie niema sensu bo przesylka spadnie prosto z nieba.
O czym donosze wybierajac sie dzisiaj do Katowic.
Pan Lulek
Sławku,
Według
http://www.kalixrom.com/
trzeba poczekać do rozpoczęcia nowego sezonu łowczego który zaczyna się 25 września. Tegoroczne zasoby wyczerpane.
Ten kawior z uklei znakomicie daje się przechowywać zamrożony, można więc pewnie znaleźć takowy gdzie indziej. Nie jestem jednak pewien, że da się, bo używają tego restauratorzy i opakowania są zwykle duże.
Ponadto zastanawiam się jak on zniesie podróż – zazwyczj sprzedawany jest z lady chłodniczej ale może jakieś specjalne opakowania są.
Szkoda jedynie, że ta witryna powyźsza jedynie w miejscowym narzeczu ale gdybyś potrzebował to przetłumaczę.
Kucharka nadesłała zdjęcie. Ten ci to bar na Grodzkiej?
http://alicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/BarMleczny.gif
Ten ci! Tenże samiusieńki!
Slawku, nie mialam pojecia, ze byczki sa slodkowodne, a nie morskie, i byc moze byly one polawiane w jakiejs rzece. Wiem tylko (bo pamietam vividly) ze na bazarze w Berdiansku byly one wrzucane do gotujacego sie w ogromnym garze oleju slonecznikowego i wyjmowane juz jako usmazone na zlocisto smakowitosci. I ze rodzice kupowali to na sniadanie „na chodzaco”, na przemian z rakami wyciaganymi w innego granka, z gotujaca sie woda. I ze trzeba bylo to szybko zjadac bo psuly sie w skwarze strasznie szybko.
Z tego pobytu nad Morzenm Azowskim – mojego pierwszego i jedynego w zyciu – pamietam tez, ze ja, dziecie Polnocy, spalilam sie w sloncu potwornie i ze gospodyni, u ktorej mieszkalismy, smarowala mnie pedzelkiem na przemian raz zimnym zsiadlym mlekiem, razem tluszczem z gesi. I dzieki temu wyzylam.
Moja Matka do dzis wypomina sobie , ze pozwolila mi tak sie spalic.
Slawku,
Moje poprzednie informacje na temat kawioru były „niezbyt ścisłe”. Otóż nie ukleja lecz sielawa jest dawcą.
– Löja to po polsku ukleja
podczas gdy
– Siklöja to po naszemu sielawa
Przepytałem kilka firm dostarczających delikatesy i wychodzi na to, że kawior ten w stanie świeżym wytrzymuje 4-5 dni pod warunkiem przechowywania w temperaturze do +5 stopni. Dostarczają go zazwyczaj w specjalnym izolowanym pojemniku znoszącym dobowy transport.
Na ubiegłorocznym Bankiecie Noblowskim był ten smakołyk podawany na przystawkę:
http://nobelprize.org/award_ceremonies/banquet/menus/menu-2006.html
teraz, to ja mam jakby wieksza jasnosc, no i zdziwienie nieco mniejsze, ale i tak mocno obecne, jak sie zalapie na jakiegos Nobla, to poprobuje, dzieki
Panie Lulek,
o ile dobrze zorientowałam się z pobieżnej i wyrywkowej lektury wpisów, nemeczkowi nowożeńcy nie są młodzieniaszkami. Coś się Pan tak do tych bocianów przyczepił? 😀
Do Misia:
Ciągle czekam na jakieś info o tych tanich domach. 🙂
Dla jasnosci zapodaje, ze moi nowozency sa jak najbardziej na bociana podatni, on – lat 36, ona – 25. Jeno ci mlodzi, co z nami podrozowac zamierzaja, to nie „ci nowozency”, tylko nasza osobista corka (18) i jej Geolog (22). A zeby sytuacje jeszcze troche zagmatwac dodam, ze „ci nowozency” to tez geolodzy, on – doktor geologii, ona – swiezo po dyplomie.
A te bociany nad Stambulem, Panie Lulku, to tez wczoraj widzialam. Wprawdzie na pol z kuchni, ale moj osobisty – dokladnie.
No to na bociany pora najlepsza. Niech je Pan Lulek nagania, może i w stronę mojego syna coś podeśle. 😀
Alicja,
te sam bar mleczny. Kucharce dziekuje za zdjecie, a Tobie za link.
to jest wszystko do bani