Uroda i smak lubelskiej Starówki
Po wielu, wielu latach znów odwiedziłem Lublin. Zachwyciłem się miastem, które zyskało wielce na urodzie. Miałem spotkanie ze studentami Wydziału Politologii UMCS zatytułowane „Reporterskie podróże w poszukiwaniu smaku świata”. Rozmowa była sympatyczna i chyba interesowała słuchaczy, bo trwała aż dwie godziny. I koniec był niejako wymuszony, bo w auli im. Daszyńskiego miały się odbyć kolejne zajęcia. Pożegnawszy młodych politologów ruszyłem w poszukiwaniu miejsca na obiad.
Lubelskie stare miasto jest śliczne a będzie jeszcze piękniejsze, bo widać remontowy rozpęd. Restauracji jest bez liku. I podobno wszystkie niezłe. W Magii wylądowaliśmy przez przypadek. Nie żałujemy, bo najedliśmy się wystarczająco, dania były zrobione fachowo i ze znajomością kuchni regionalnej a także z odniesieniami do świata.
Załoga sympatyczna acz nie nadopiekuńcza, co jest naszym zdaniem godne pochwały. Wnętrza dość mroczne ale to z powodu miejsca czyli starej kamieniczki z niskimi sufitami i ciągnącymi się w głąb salami jadalnymi.
Menu bardzo bogate. Może nawet nadmiernie, co wzbudza podejrzenia czy wszystkie dania są przyrządzane po zamówieniu, czy też występują jako półprodukty szybko podgrzewane w mikrofalach.
Podczas lektury karty bywają momenty rozczarowania: oto tatary występujące w wielu wersjach są robione z wołowiny i nie ma klasycznego czyli z polędwicy końskiej. Podobnie z pielmieniami, które są bez wyjątku wieprzowe. Czyżby w Lublinie nie było jagnięciny?
Ale dość narzekań. Warto spróbować spośród zimnych przekąsek śledzia szklarzy z blinami (12 zł) a z gorących zamówić nereczkę cielęcą z rydzami (25 zł) co jest zestawieniem zachwycającym. Głodomory mogą też sięgnąć po boeuf strogonow (30 zł) w koszyczku z ciasta. Widać, że miasto leży na wschodzie.
Wiele przyjemności dostarcza rosół z kaczki z lanymi kluseczkami (8 zł) ale prawdziwą rozkoszą jest żur z tartym chrzanem, jajami na twardo i kiełbasą (15 zł) podawany w okrągłym chlebku, który sam w sobie jest bardzo smaczny i pięknie chrupiący.
Dania główne są zapewne przewidziane dla młodych drwali, bo przeciętny zjadacz nie jest w stanie pochłonąć wszystkiego. Schab po lubelsku z kapustą z grzybami i zapiekanymi kartofelkami (25 zł) to dwa wielkie kotlety, z których jeden ( ku naszemu smutkowi i rozczarowaniu kelnera) pozostał nietknięty. Podobnie w przypadku polędwiczek wieprzowych w sosie z kiełbaską chorizo, zapiekanymi kartofelkami, kapustą i warzywami (35 zł). W tym przypadku mieliśmy zastrzeżenia do kucharza: mięso było nadmiernie wysuszone.
W Magii jest też pizzeria. Nie jedliśmy jednak włoskich placków w lubelskim wykonaniu, bo wypłoszyła nas pizza hawajska. Włosi ( a my wraz nimi) dostają drgawek gdy pyszny neapolitański placek paskudzony jest ananasem.
Komentarze
Ja już sobie wyobrażam,jak Pyra będzie się oblizywać ze smakiem
na myśl o tej nereczce cielęcej z rydzami 😉
Piękna,słoneczna pogoda,chociaż w nocy nadal przymrozki.
Bratkom jednak nie zaszkodziły.W ogrodzie pokazały się tulipany,ale
na razie tylko części zielone.
Pąki na forsycjach coraz bardziej widoczne 🙂
mnie się Lublin bardzo podoba .. chyba Piotr dał mi impuls by sobie tam na zwiady pojechać ..
od czwartku ma być już ciepło ..
robię gomasio bo odkryłam, że mam zapasy sezamu i siemienia lnianego ..
http://kuchniaalicji.blogspot.com/2009/01/gomasio.html
Wciąż sobie obiecuję, że przyjeżdżając do Kraju znajdę czas, żeby pojechać do Lublina, zwiedzić miasto a stamtąd pojechać dalej w kierunku Kraśnika i zatrzymać się w Pułankowicach. A tam jest
http://zajazd-marta.pl/index.php?id=21
których właścicieli znam od lat. Może uda mi się tam zajrzeć w tym roku.
Jolinku, zabawna nazwa „gomasio”. Przy okazji tego blogu znalazłam „Stoliczku, nakryj się!”, sympatyczny 🙂
Za podawanie pizzy hawajskiej powinna grozić kucharzowi grzywna lub zakaz wykonywania zawodu przez przynajmniej rok 🙂 Wyjatkowe paskudztwo.
Dzień dobry 🙂
Gospodarz zaprawiony w bojach i daje radę, mnie wystarczyłaby przystawka i rosół 🙄
Tęsknię do ciepełka i bocianów …
smaczne i łatwe w robocie do kawy lub herbaty ..
http://wwwpysznejedzonko.blox.pl/2011/03/Rolada-serowa.html#ListaKomentarzy
słonko pienie świeci to na spacer pora …
Haneczko-najbliższe bociany(jak wynikało ze zdjęć Aliny) łażą po łąkach
i parkingach w Alzacji. A Strasburg od Gniezna rzut beretem 😉
A ja lubię pizzę hawajską i pozwalam tyo sobie powiedzieć na głos,
wcale nie szeptem 🙂
Witam słonecznie i ciepło – czego życzę wszystkim. 😀
Haneczko, ja bym się zadowoliła żurkiem z chrzanem i jajkiem (nie miałam okazji skosztować żuru z chrzanem 🙁 ) i oczywiście nereczką z rydzami – ojej, na samą myśl …… mmm. 😎 😆
Danuśko, jest nas już dwie do tej hawajskiej pizzy 😀
…słonecznie to u nas jest, ale zimnoooo!
Danuśka, nie mam beretu 🙁
U nas też plusy ujemne 😕
Lublin jest naprawdę piękny. Wiem o tym, bo odwiedzam regularnie od dobrych 20 lat. A zapoznałem przypadkowo, bo zaczęło się tak jak wiele rzeczy w życiu – dość przypadkowo. Stało się, że poznałem Lublin od wewnątrz niejako, od sali w USC, a zdjęcie jakie nam potem zrobiono na schodach do tejże sali należącego ratusza, stale jeszcze zajmuje poczesne miejsce w moim albumie.
Tak więc nie jest przypadkiem, że przez te ostatnie 20 lat mogłem obserwowac zmiany na lepsze, jakie zachodzą w lubelskiej starówce i na tamtejszym Krakowskim Przedmieściu.
Kulinarnie się jednak nie wypowiem bo wiadomo, jak tam bywamy, jadamy u rodziny.
Jak może już komuś podpadło, piszę z domowego PC, więc z ogonkami.
Wziąłem przezornie dzień urlopu aby się wyspać i zrobić coś pożytecznego koło domu, a dzień piękny i szkoda nie być na zewnątrz.
I Wam tego życzę
pepegor
Nereczka cielęca z rydzami… poezja. Pewnie, że Pyra się oblizuje. Żurek mi „nie robi” – dzisiaj jem własny; gęsty od kiełbasy, boczusia, jajek na twardo, z chrzanem. to właściwie pełen obiad jednogarnkowy i zjedzony zostanie nader chętnie. Kończy się sezon zupowy i trzeba wykorzystać chłody za oknem ostatnie pewnie w tym roku?( byle nie zauroczyć).
Dzień dobry Wszystkim,
Pepegor – neco spóźnione, ale przecież zawsze aktualne życzenia – niech Ci się marzenia i drobne zachcianki spełniają. Mam nadzieję, że też Ciebie kiedyś poznam.
Od wczoraj jestem w Warszawie. Pomijając kłopoty rodzinne jest tu słonecznie i pięknie.
Sniadanie – świeży chleb, masło, ser żółty, dobra wędlina, ogórek kiszony – pyszności. O ile to lepsze od amerykańskich „two eggs and ham on a roll, OJ and coffee”. Ja jednak tutaj należę.
Gospodarzowi dzięki za dzisiejszy wpis – wszystko co lubelskie to dobre.
Będę się odzywał w miarę czasu i możliwości.
Przyjemności na dzisiaj wszystkim życzę.
Tak, Lublin może być piękny. Nie byłem od 1975 roku. Już w tedy było to iowo do popatrzenia. Teraz pewnie naprawdę piękny. Ostatnio chciałem tam jechać na pogrzeb, ale się nie udało.
Dostałem w piatek nagrodę. Świat od kuchni. Świetna książka. Przepisów raczej nie ma, ale trudno się oderwać. Przerwalem inną w połowie i pochłaniam Bourdaina.
Pepegorze, nie wiem z jakiej okazji, bo ostatnio mało bywam, ale życzę Ci najlepiej, jak potrafię.
Nowy, masz rację, że Pepegora poznać trzeba. Maj jakiś taki urok wewnętrzny połączony z wielką skromnością.
Stanislawie, też zauważyłeś, że ludzie skromni roztaczają wokół siebie aurę ciepła i pozytywnej energii ?
Haneczko,
Twój wczorajszy póżnowieczorny wpis to mistrzostwo w kategorii ” Maksimum treści – minimum liter”/ .
Jolinku,
ciekawe te przepisy, zwłaszcza gomasio, którego nigdy jeszcze nie jadłam. Siemie mam, kupię sezam i zrobię sobie trochę.
Co do żurku, to od dawna dodaję do niego chrzanu, wprawdzie nie świeżo startego, bo taki jest w sprzedaży w sezonie ogórkowym, ale i ten ze słoiczka ewentualnie może być.
W menu lubelskiej ” Magii” jest też rosół z kaczki. Nigdy takiego rosołu nie jadłam.Pamiętam, jak mama z niechęcią wspominała rosół z kaczki podawany nieraz u rodziny na wsi. Był bardzo tłusty, a kaczki wiejskie były i są nadal bardzo tłuste, a na wsi nikt raczej nie przejmował się odtłuszczaniem rosołu. Na mięsie z kaczki mama gotowała za to czerninę, której ja i siostra nie tykałyśmy. Myślę jednak, że taki dobrze odtłuszczony i doprawiony rosołek może być całkiem smaczny, o czym zresztą zaświadcza dzisiejszy wspis Gospodarza.
Tak, Zgago, coś w tym jest.
Krystyno 😳 ściągnęłam z Pyry 😉 Gratuluję Ci sukcesu i, przede wszystkim, odwagi 🙂 Pozdrawiam bratnią duszę w czerninie 😀
Zgago, koniecznie przyjedź do Żabich, będzie jeszcze więcej ciepła i pozytywnej energii 🙂
Haneczko, jesteś kochana, tylko ogromnie mnie przeceniasz. Stale się staram, choć efekty są ciągle marne. 🙁 Temperament został wprawdzie (przez wiek) ciut przytemperowany ale co trochę, z niespodziewanych miejsc, wyłażą moje rogi. 😉 😆
HA, w tak doborowym towarzystwie zda się „czarna owca”.
Lubię do ostrej pizzy plastry ananasa w sosie własnym czyli bez zbytecznej słodyczy. Podane osobno łagodzą ostrość dania. Pieczenie w gębuli chwilowo zanika i zachęca do łasowania kolejnych kąsków.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Czarna Owca – Echidna.
Ja tez pamietam smak lubelskiej surowki.
Bylam tam przejazdem ze znajomymi, jedlismy w jakiejs malej restauracji tuz obok rynku. Poprosilam nawet o dodatkowa porcje, bo ja strasznie surowki lubie.
Nowy- pamiętaj,że jesteśmy pod bokiem.Jakby,co wspomożemy dobrym słowem ! Albo dobrym winem w dobrym albo nawet doborowym towarzystwie 😉
Kochana Pyro,
Dla mnie sezon „zupowy’ trwa przez caly rok! W lecie jadam szczawiowa, ogorkowa, jarzynowa czy inne lekkie takie tam. Zima, to zurek, kapusniak, barszcz ukrainski… wszystkie z tzw. wkladka miesna.
Na swieta robie zurek na wedzonkach i szyneczkach a na blogu widze – biala kielbasa + chrzan. Inna technologia????
Buziaki,
Mysle, ze prawdziwy smakosz odroznilby polprodukty szybko podgrzewane w mikrofalach od robionych od podstaw na zamowienie 🙂
Ogorkowa to sie miejscowi nie moga nacieszyc „pickle soup” hi, hi, hi hichocza.. 🙂
Lena – to ten sam żurek tylko zamiast szynki dostaje boczek wędzony, kiełbasę białą i zwykła w talarkacj, jajko w dużych cząstkach a dla zaostrzenia smaku jeszcze ze dwie – 3 łychy chrzanu. W sumi jeżeli to nie ma być żurek do popijania obiadu w kubku czy bulionówce, to robię żur jak wiejską zupę, co to w niej łyżka staje. Z racji fobii Anki zupy jadamy teraz b. rzadko – raz, 2 x w miesiącu (a był czas, że zupa musiała być codziennie i to dużo).
Dziękuje Gospodarzu za miłe słowa o moim mieście 🙂
bardzo lubię nasze cebularze z makiem i baleron białoruski
muszę sie wybrać do Magii 🙂
cieszę się słysząc miłe słowa o Lublinie a nie tylko w kontekście Polski B, biednego wschodu (co niestety poniekąd jest prawdą), zimnego wschodu jak zdarza się z przekąsem wyrażać „warszawskiej” rodzinie męża
ostatnio usłyszałam, że po co studiować Warszawie skoro mamy w Lublinie tyle dobrych uczelni ( 100 tys. studentów), to była aluzja a nie dobra rada 🙂 tycząca się mojej córki 🙂
pozdrawiam
Byłam w Lublinie około 14 lat temu i Stare Miasto, pomimo że piękne, robiło przygnębiające wrażenie. Odrapane, zaniedbane i przede wszystkim wyludnione. Starówka wyglądała, jakby ludzie bali się tam chodzić, i tak chyba rzeczywiście było. Prawdopodobnie mieszkało tam nieciekawe towarzystwo… Dlatego nie było tam także restauracji i kawiarni.
W czasie kolejnej wizyty, około 4 lat temu, Lublin był już inny. Starówka szybko odzyskuje blask – i ludzi. To miasto żyje i wygląda świetnie. Restauracje też się pojawiły.
Prawie nie znam Lublina. Byłam tam tylko dwa razy po kilka godzin i kilkakrotnie przejazdem. W przewodnikach i albumach jest trochę niezłej architektury i niejedno dobre słowo o kulturze miasta i regionu. Lepiej znam różne kąty lubelszczyzny : Chełm, Zwierzyniec, pojezierze. Dobrze zjeść można wszędzie na wschodzie kraju – chyba tam zachowała się tradycja polskiego stołu. Inna rzecz, że przebywając 3 tygodnie w Chełmie Lub. byłam na okrągło głodna mimo, że jedzenie ze szkolnej stołówki zespołu szkół zawodowych było naprawdę dobrze gotowane. Nie tylko ja – także 4 inne osoby z Wielkopolski i 3 ze Śląska jakoś nie mogły złapać równowagi żywieniowej. Aż kiedyś Pyra w natchnieniu kupiła 3 puszki szprotek w oleju. Zostały te szprotki natychmiast otwarte i pożarte do ostatniego kęsa chleba, którym wycieraliśmy resztki oleju. Natychmiast też poczuliśmy się syci – i tajemnica się wyjaśniła. Brakowało nam tłuszczu. Widać zachodnia kuchnia jest cięższa, bardziej mięsna i tłusta. W każdym razie 8 dorosłych osób zaspokoiło tygodniowy głód 3 puszkami szprotek w oleju. Kupowaliśmy je potem regularnie.
Zapewne tradycyjna kuchnia wielkopolska jest ciężka i tłusta,ale …
Pamiętam z dzieciństwa placek drożdżowy z kruszonką mojej Babci,
która jak już piekła,to hurtowo kilka blach.Cała rodzina uwielbiała
i jadła od śniadania do kolacji.Babcia,rodem z Wielkopolski,piekła oczywiście ten placek na maśle,bo przecież w Jej czasach innego tłuszczu się nie używało.W kuchni królowały masło i smalec.
Potem,gdzieś na początku lat siedemdziesiątych tradycję pieczenia placka drożdżowego z kruszonką przejęła moja Ciotka,już wtedy przejęta dietą i troszcząca się o zdrowie rodziny.Masło? Broń Boże ! Do placka używała margaryny,bo hasła głoszące zalety margaryny były wtedy modne.
Owszem jedliśmy ten placek,innego nie było.Wysychał praktycznie następnego dnia.Cóż,nie był zły,ale jak się spotykamy z rodziną gdzieś
przy stole i wspominamy dawne czasy,to oczywiście zawsze wszyscy
z rozrzewnieniem przypominają smak BABCINEGO placka z kruszonką .
Moja Mama studiowała w Lublinie na KUL-u. W Warszawie nie miała szansy ze względu na pochodzenie społeczne. Wybraliśmy się tam z Nią kilka lat temu, jak była jeszcze w dobrej formie, w taką małą podróż sentymentalną. Sympatyczne miasto.
Witam Szampaństwo,
jeszcze dzisiaj chyba nie przynudzałam? Nic nie szkodzi, dzisiaj powinnam już ukończyć to, co mam do – i wyprać. Uszyć podszewkę, wszyć do wyschniętego, przyszyć guziki, wysłać. Nocne życie wróci do normy 😉
A za mnie powinien nadrabiać Cichal (gdzie on żegluje teraz, a propos?!), Nowy, Wanda teksańska, yyc i parę innych osób z tej strony Kałuży.
O, Nowy w Warszawie, zapomniałam.
Jestem tak po uszy w robocie, że już wszystko mi się mięsza, ale chcę to mieć za sobą. Zająć się porządkami i mapą Islandii.
Po wschodniej stronie Wisły prawie nie bywałam, nigdy w Lublinie, czyli jest coś do nadrobienia. Nie bywałam tam, bo ani rodziny, ani znajomych.
Rosołu z kaczki chyba nigdy nie jadłam, ale jako dziecko uwielbiałam czerninę, którą gotowała – a któżby – Babcia. Ja widziałam cały proces, ale ja jestem dziecko wsi i wiem, że żeby coś zjeść, trzeba najpierw…no, zabrać się za rzeczy podstawowe. Ktoś tę kurę/kaczkę czy inne żywe musi ukatrupić 🙄
Wyjrzałam przez okno, bo ruch dzisiaj jak na Marszałkowskiej…
Otóż na posesję Franka zajechał wielki samochód, przytargał kontener…jacys ludzie porządkują garaz i pewnie mieszkanie. Meble i dom pójdzie pod młotek, chyba to właśnie przygotowują.
Znowu się smutno zrobiło 🙁
Przed zachodem słońca poszliśmy na spacer po okolicy. Widzieliśmy już szpaki, potem w lasku dwie sarny, na polach dwa żurawie, sporo skowronków, jaskółek i myszołowa. O niemiłych widokach bedących skutkiem działania ludzi nie bedę wspominała. Po powrocie dla rozgrzewki wypiliśmy po kieliszku naszego domowego krupniku i zjedliśmy pyszną kiełbasę z dzika, wędzoną naturalnie, dobrze przyprawioną. Dostaliśmy trochę na spróbowanie. Takie okazje zdarzają się , niestety, dość rzadko. W związku z tą kiełbasą przypomniała mi się niedawna przygoda mojego męża z dzikiem właśnie, szczęśliwie zakończona i dla dzika , i dla naszego samochodu, bowiem dzik otarł się tylko bokiem o auto. Mąż zachował się bardzo przytomnie i z refleksem, ale i okoliczności sprzyjały, bo nikt nie jechał z naprzeciwka. Takie historie kończą siię często zniszczeniem całego pojazdu i śmiercią zwierzęcia.
Alicjo – a ileż dom Franka może kosztować? Mam na uwadzę, że on jest nadjeziorny – nikt mu widoku nie przesłoni.
taka pasta na czarną godzinę … 😉
http://cobylonaobiad.blox.pl/2011/03/Pasta-z-czarnych-oliwek.html
w Lidlu jest promocja na oliwki to sobie zrobię bo mam i ocet i olej ryżowy ..
Alicjo się też wzięłam za drutowanie .. natchaś mnie ..
Pyro,
nawet w takim trochę zaniedbanym stanie jak teraz – z pół melona lekko, bo to wielki dom (ponad 250m powierzchni mieszkalnej, ale w sumie nawet więcej), no i oczywiście lokacja, lokacja…nad jeziorem, pomost, chałupa na kajaki i łódź, kawałek tarasowego ogrodu, schodzącego do jeziora.
Poza tym ten dom Frank sam zbudował, jest to solidny dom, jak europejskie twierdze budowane z myślą o przyszłych pokoleniach (Frank był murarzem i nie tylko, człowiek-orkiestra, jeśli chodzi o budownictwo, miał wiele nagród). Tutaj nie buduje się takich domów. Będę to śledzić, bo sama jestem ciekawa, jak wycenią itd.
Od razu mogę powiedzieć – to jest daleko poza moim zasięgiem…i, co tu dużo mówić, potrzebami.
Rozumieć, to ja, Alicjo rozumiem ale i tak szkoda, że wejdą tam obcy ludzie… Nieco irracjonalnie to piszę, bo dla mnie w ogóle nieosiągalne (a i nie chciane – zima za długa). Jestem ciekawa, czy chętni znajdą się szybko i czy będą to sympatyczni sąsiedzi.
A w szczególe drutuje Żaba, Krysiade,Dorotol,Jolinek – zaraza padła na blog, Imię/Nick (wymagane)
czy jak?
Cyrk prawdziwy – kopiuję i „nagrało się” polecenie z tabelki.
Drogi Gospodarzu, pisanie boeuf strogonow świadczy o dyletanctwie kulinarnym, co niejednokrotnie Panu się zdarza.
Pozdrawiam,
Stroganow.
O, Maruda. Nudno było bez Ciebie.
Witajcie,
Z tego wszystkiego żurek pasuje mi najbardziej i rydze… bez nereczek. Wybaczcie, ale nereczki kojarzą mi się z daniami stołówkowymi ze słusznie minionej epoki. Do tej pory mam przesyt 😕
Ja jestem podróbkowa, jedynie za płuckami (szczególnie na kwaśno :roll:) nie przepadam. Wszelkie nereczki, wątróbki, móżdżki, serducha, żołądki kurczacze… mniammm-mniammmm….
Maruda,
w gotowaniu (i łasuchowaniu) wszystko zależy od indywidualnego smaku, nieprawdaż? Ty zawsze się upierasz przy swoim – ma być tak, jak Tobie smakuje, i chyba nawzajem wolno, czyż nie?
Przepisów na Storganowa można znaleźć co najmniej kilka i każdy autor się boży, że ten najprawdziwszy to właśnie jego. Nie ma jedynie słusznego przepisu 🙄
Dla mnie najprawdziwszy jest ten, który mi smakuje.
Przecież gotowanie to sztuka, każdy ma kanwę i farby, miesza je sobie sam, według własnego gustu i smaku. Najwyżej przesoli, za mało pieprzu, przesłodzi, nie dokwasi… 😉
Wracam do zajęć, jeszcze parę godzin i wzniosę toast.
Jestem już zmęczona i chyba pójdę pod kołderkę. Jutro obiadu nie gotuję – żurku nagotowałam, jak na kompanię wojska. Będziemy żurczyć.
A propos dyletanctwa – Dobry wieczór 🙂
Drogi Pawle Aleksandrowiczu – przypuszczam, że potrawa nie jest przyrządzona z Pana, ale nie mam na to żadnych dowodów. Spadkobiercy Kopalińskiego uznają stroga i strogo, reszta świata także. Menu restauracji Magia informuje, że boef strogow jest serwowany w koszyczku z ciasta. Być może oburzy to Wojciecha Fibaka. Mnie bawi, lubię czytać przed jedzeniem. Co mnie przeraża, to cena – 30 złotych, i plaga świętego oburzenia.
Na wszelki wypadek nie sprawdziłem znaczenia słowa dyletant, wolę profan. Brzmi bardziej groźnie.
Przecziliłam eintopfa 🙁
Dodaj smietany 🙂
Dobry wieczór jeszcze.
U mnie to Strogonov, tak przynajmniej stoi w karcie, jak wezmę ją do ręki.
A kaczy rosół? Jaka sprawa że na talerzu było jedno olbrzymie oko. Dowcipy kręciły się raczej w kierunku o jednym jedynym oczku, które uporczywie wpatrywać się miało w zjadacza.
A czernina? Czarnej polewki nie znałem z domu, ale czerniny, tzn kaczej, czy gęsiej krwi z patelni, z przedtem przyrumienioną cebulką jak najbardziej. To był cenny rarytas*.
Dla Stanisława i Nowego serdeczne dzięki za życzenia i wyjaśnienie, że chodziło o urodziny. Informacja na tym tu blogu właściwie nieobecna, ale że wyszło to na innym blogu, więc na zasadzie naczyń połączonych…
Życzę dobrej nocy.
*)Wrócę do tego, jak tylko będę miał czas
gestej kwasnej
Być może przyśni mi się obiad w restauracji Magia, zaczarowany obiad z Ignacym Daszyńskim, Rydzem-Śmigłym. Na towarzystwo Witosa nie liczę – nigdy mi się z restauracjami nie kojarzył. Daszek (w mym śnie będziemy bliskimi przyjaciółmi) zamówi kieliszek żołądkowej gorzkiej i deser, Pożegnanie z Afryką (tarta czekoladowa z gorącymi wiśniami i bitą śmietaną, jak to w Afryce), pułkownik, wiadomo, nereczkę z rydzami, a ja konfliktową pizzę. Będzie miło i przyjemnie, a po obiedzie Daszyński zorganizuje parę związków zawodowych, oficer wcieli kogoś do wojska, a późną już nocą nadleci Chagall z naręczem świec i zrobi się tak kolorowo, że czas stanie jak ten wryty koń.
Zajazd wspomniany przez Alinę przypomniał mi pewien wieczór w Austrii. Wiem, że to jest nad wyraz błędne skojarzenie, ale jest moje. Poza tym nawet Daszyński był swego czasu Austriakiem.
Yyc, dodałam co miałam, czyli gęstej słodkiej. Trochę pomogło, jutro dorzucę kwaśną. Całe życie z ręki sypię i tak mi się omsknęło, a Alicja daleko…
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami Hanuś.
Tylko dla miłośników ananasów/a>.
Wiem, że pozornie James Taylor każdego może o drgawki przyprawić. Łysy, tak sepleni po francusku i po angielsku, że trudno zrozumieć o co mu chodzi, ale wystarczy odrobina dobrej woli i nawet Włoch z Lublina znajdzie w tym coś dla siebie.
Ananas laisse moi une fois
Laisse moi te voir
Let me one more time, ananas
Ananas, I?m lopin? along hopin? you?re home
Open up and let me on in
Strogonoff, Strogonoff, daj mi sera na pierogi.
Nowy – Pozdrawiam, dziękuję za śniadanie.
Scuzi 🙂
Jutro, jeśli wskrzeszę w sobie odrobinę amatorskiej odwagi, parę słów o wspomnianym przez Pyrę panu Myhrvoldzie. Nietuzinkowa postać.
Gospodarzu!
Wielka niespodzianke mi sprawiles, pochodze z Lublina i rzeczywiscie pieknieje; ostani raz bylam we wrzesniu. Niestety odwiedzalam rodzine i jadanie „na miescie” bylo nie na m-cu.
Innym polecam owiedzic rowniez Kazimierz, Naleczow i Kozlowke – piekny zespol parkowy i swietnie zachowany Palac – moi znajomi tutejsi mysleli ze zdjecia z Kozlowki byly robione we francuskich ogrodach. Poezja.
Nieco mnie mnie podczas wizyty w oczy kolily- kebaby, restauracje Pod Psem i reklamy … prawie wszedzie.
Ale co tam..
Ach Lubelskie jakie cudne ..(w/g starej piosenki).
Dziekuje i pozdrawim Wszystkich!
Jak ktoś coś przeczili, to mnie wołać (Haneczka, następną razą…). I niech mi tu nie machają paluszkiem ostrożnie, że OSTRE może być za ostre, ja ostre pożeram w ilościach, że aż mi łzy płyną z ócz – ostrość szybko mija i czuje się smak, jaki lubię. Ale to ja tak mam oraz ci, co lubią ostre 😉
A guzik, nie zakończyłam robót, bo zadzwoniła kuma z Edmonton i się zagadałyśmy, a teraz mi się już nie chce zabierać za, jutro dokończę w godzinę – dwie.
Yota, świat się integruje coraz bardziej, stąd te kebaby, reklamy (w Polsce więcej, niż gdziekolwiek indziej, takie mam wrażenie), ale nie ma to jak domowa kuchnia u rodziny i przyjaciół – zawsze można liczyć na tradycyjne potrawy z polskiej kuchni 🙂
I na golonkę u Pyry, tylko trzeba się zapowiedzieć, bo Pyra z tym wyczynia swoje hokus-pokus przez jakiś czas. Nie żarty!
dzień dobry …
pogoda dobra idzie ku nam bo mnie w głowa boli od tej dobrości ..