Smażę konfitury o tak dziwnej porze roku
Wlazłem do kuchni by zrobić coś, co normalnie robi się jesienią. Zabrakło mi konfitur. I to różnego rodzaju. A wydawało się, że jesienią w wiejskiej spiżarni ustawiłem tyle słoików z wiśniami, truskawkami, morelami, czarnymi jagodami, że starczy ich do kolejnego sezonu. Tymczasem rodzina i goście wykazywali się takimi apetytami na słodycze, że niektórych nie ma już wcale a te parę słoików pozostałych zaraz zniknie. Zwłaszcza, że imieniny i urodziny najbliższych są tuż, tuż. Musiałem więc wyciągnąć miedziany głęboki rondel i kupić wiśnie, truskawki oraz poziomki mrożone. Tak, tak! Z mrożonych owoców konfitury wcale nie są gorsze niż ze świeżych.
Zanim robota ruszyła postanowiłem przypomnieć sobie kilka dobrych rad pozostawionych na piśmie w notesie Babci E. Jak wiem, przydają się one i niedoświadczonym kucharskim debiutantom, i starym wyjadaczom, którzy w niejednym piecu chleb piekli, ale o różnych ważnych i podstawowych prawidłach (dotyczących zarówno konfitur jak i marynat czy innych czynności kucharskich) zapominają.
* Pyszne konfitury i galaretki robić należy z owoców dojrzałych, jędrnych, bez uszkodzeń i plam, o zbliżonej wielkości, aby czas ich smażenia był równy.
* Owoce i warzywa należy myć przed pokrojeniem, by nie nasiąkały niepotrzebnie wodą.
*Twarde owoce i warzywa warto zanurzyć w osolonym wrzątku, czyli zblanszować. Ułatwia to ich obróbkę, pozbawia goryczki i przyspiesza przetwarzanie.
* Do marynowania lepiej używać octu winnego niż spirytusowego, bo jest zdrowszy i smaczniejszy.
* Produkty kiszone do zakończenia fermentacji (3?6 dni) trzymać w temperaturze pokojowej. Potem przenieść w miejsce chłodne.
* Owoce o twardej skórce (agrest, jarzębinę, rajskie jabłka) przed włożeniem do syropu ponakłuwać; łatwo rozpadające się (maliny, poziomki, truskawki) zamoczyć w spirytusie. Dzięki temu w konfiturze zachowają się w całości.
* Gdy smażymy konfitury, lepiej potrząsać rondlem, niż mieszać łyżką.
* Wszystkie naczynia, słoiki, zakrętki i narzędzia używane w kuchni powinny być starannie wymyte spirytusem lub wyparzone we wrzątku, by uniknąć tworzenia się pleśni.
* Przetwory przeznaczone do dłuższego przechowywania (powyżej miesiąca) należy pasteryzować, czyli gotować w zamkniętym słoiku lub butelce przez 15 – 30 minut w temperaturze do 90 st. C. Najlepiej stawiając je denkiem do góry a zakrętką w dół.
*Marynaty przechowywać w ciemnym, suchym miejscu, oliwy w chłodnym, ciemnym miejscu, lecz nigdy w lodówce. Oliwa tego nie lubi i się rozwarstwia.
* Większość przetworów po otwarciu słoika należy szybko zjadać, nie odstawiać na kilka dni, aby się nie zepsuły. Wszystkie przetwory powinny być zużyte przed kolejnym sezonem i nowymi plonami w ogrodzie i lesie.
Teraz do roboty, a potem spokojniej możemy myśleć o wiośnie! Zwłaszcza, że dziś mam za oknem błękitne niebo i pełne słońce.
Komentarze
Dzień dobry.
Nie tylko Gospodarz ale i Nemo i Byk (?) smażyli ostatnio kofitury, tylko ostatnia dwójka z owoców sezonowych, czyli gorzkiej pomarańczy. Mnie wystarczy tego, co mam zrobione, bo ja konfitury używam właściwie tylko do ciasta; ostatnio otwarłam duży słoik z konfiturą mirabelkową od Żaby, a jest to mistrzostwo świata i wystarczy mi na kilka deserów niedzielnych. Ja najchętniej smażę wiśnie i morele – te konfitury nie są przesłodzone i mają wyrazisty smak; mirabelki mają podobne zalety tylko nie mam mirabelek, więc naciągam Żabę.
Witam słonecznie. 😀 Takie samego dnia i blogowisku życzę. 😀
Stanisławie, serdecznie gratuluję zwycięstwa. 😀
Jeśli chodzi o konfitury i marmolady, to straszliwie zgorszę Gospodarza i pozostałych Blogowiczów, ja te przetwory robię od 3 dziesiątków lat, stosując „Gelfix” (kiedyś ze „zrzutów” a teraz ze sklepów). 😯
O ile konfitura wiśniowa, robiona przez mojego Tatę sposobem tradycyjnym, była świetna, to np. w truskawkowej przeszkadzało mi to, że truskawki po długim podsmażaniu traciły aromat, wygląd, i smak. Nie bez znaczenia była również długość tego procesu. Nie wspomnę już o tym, że pomimo różnych sposobów zabezpieczania przed pleśnią, np. nakładanie krążków celofanowych (wymoczonych w spirytusie) na marmolady, czy konfitury przed zamknięciem słoików, dawało marne efekty, bo i tak jakaś część pleśniała.
A teraz mam ten problem z głowy, ani jeden słoik się nie marnuje nawet po 2 sezonach, zachowując kolor, smak i aromat.
Dzisiaj jadę do mojej psiapsiółki aby Jej pokazać jak robię cynaderki – każdy pretekst do spędzenia dnia w miłym towarzystwie jest dobry. 😉
Wspaniałego dnia życzę Blogowisku. 😆 😆
Oczywiście „takiego” samego dnia i Blogowisku życzę. 😳
Przy smażeniu konfitur zalecane jest potrzasanie rondlem zamiast mieszania łyżką. Ale czy nie spowoduje to przypalenia garnka ? Zawsze mieszam łyżką i to do samego dna. Ale i tak jeden bardzo dobry garnek zmarnowałam. Nie wiedziałam jednak wówczas, że wielozadaniowa coca- cola i w tym wypadku jest nieoceniona. Niedawno tę radę przekazała mi koleżanka, ale mam nadzieję nie mieć okazji jej wykorzystania. Jeśliby jednak komuś się to przytrafiło, warto wypróbować ten sposób. Wystarczy wlać napój do garnka i gotować. Podobno działa.
Dziędobry na rubieży.
Piękne słońce, będzie wiosna, urosną nowe truskawki…
Nie mam problemów z potrząsaniem garnka, bo nie robię żadnych dżemów ani konfitur. Nie jadamy prawie słodkiego z dzieckiem. Owoce nieprzetworzone. A ja bardzo lubię mrożone. Zamiast lodów. Mrożone truskawki posypuję trochę cukrem i jem od razu, takie lodowe kuleczki, rozdziabując je widelczykiem.
Przypalam natomiast co innego – sposób z colą – ciekawe! I prawdopodobne – ponoć to cholerstwo wyżera wszystko.
Nisiu, smacznego! 😉 😀
U nas konfitury też znikają bardzo wolno,a zatem nie smażymy.Jednak o dziwo,jeśli mamy okazję popróbować dobrych konfitu,gdzieś przy zaprzyjaźnionym stole,albo w jakimś miłym hotelu,to chętnie łasuchujemy.
Ostatnio mieliśmy okazję próbować konfiturę z czerwonej cebuli usmażoną
z najwyższym kunsztem przez znawczynię dobrej kuchni.
Warta grzechu 🙂 Szczególnie do pasztetów,w tym do fła grasów.
witam także słonecznie 🙂
Moim zdaniem to potrząsanie rondlem dotyczy wyłącznie smażenia konfitur, gdzie owoce powinny być traktowane bardzo delikatnie i właściwie pływać w syropie. Potrząsanie ma zapobiec rozpaćkaniu tak delikatnych owoców jak wiśnie, maliny czy np. poziomki. Natomiast chyba nie da się uniknąć mieszania dżemów czy powideł. Choć i tu lepiej jeśli owoce jak najmniej się rozpadną. A tak poza tym, to wszystko musi być gotowane na bardzo maleńkim ogniu, najlepiej jeszcze z podkładką pod garnkiem. Co oczywiście nie oznacza, że mi sie nigdy nie zdarzyło mocowanie z przypalonym garnkiem 🙂
Najczęściej przypalam grochówkę, bigos i powidła śliwkowe. Nie każdorazowo ale zdarza mi się, bo nie mam cierpliwości stać przy garze i mieszać. Nie przypalam konfitur, bo robię je co prawda długo, ale się nie przypalają
Dziecko z psem pojechało przed kwadransem; nakarmiłam i wypchnęłam za drzwi. Od razu włączyłam pralkę i piorę jasną kurtkę brudną okropnie, dwie pary spodni, na swoją kolej czkają sweterki – jednym słowem połowa Córci siedzi w pralce.
Ja dwa razy po rząd przypaliłam ostatnio….wodę !
Mam garnek do gotowania na parze,w którym najczęściej gotuję jarzyny.
Wlewam wodę,na górne piętro wrzucam jakieś warzywa,przykrywam pokrywką i często w tym momencie wychodzę z kuchni.
O tym,że coś zostawiłam do ugotowania przypomina mi potem zapach spalenizny roznoszący się po całym domu 👿
A cappello – otóż to! 😆
Dziękuję Zgadze za gratulację. Bardzo dawno nie robiliśmy konfitur. Jeszcze trochę z dawnych lat zostało. Jakoś czasu nie ma. Najlepiej pamiętam konfitury z dzieciństwa. Mama smażyła, a bywało, że ojciec. W przeogromnej miedzianej misie. Ojciec smażył z jarzębiny. Cudów jakichś dokonywał, żeby usunąć nadmiar goryczy. Z odpowiednimi dodatkami konkurowała z borówkami, a działała świetnie na dziąsła.
Zapach smażonych konfitur wprawia w taki domowy nastrój. Jak jeszcze ten dom stoi na klifie…
Stanisławie…
Prawdziwy dom na klifie ma swoją piękną historię, której chyba Wam nie opowiadałam. Otóż kiedyś, kiedyś polonistka i geograf,dyrektor szkoły morskiej (średniej) marzyli o własnym domu, ale nie mieli pieniędzy. Pan pojechał tyrać do Afryki jako szef jakiegoś polskiego campusu na wielkiej budowie. W dzień tyrał, a wieczorami wymyślał dom. Potem dojechała do niego żona i razem wymyślali, dopracowywali, kombinowali. Po dwóch chyba latach nazbierał, ile trzeba i dostał zawału, Libijczycy go uratowali, ale wrócił do Polski kilka miesięcy później niż zamierzał. W międzyczasie pojawił się u nas Balcerowicz i „wyciął nam numer”, po którym okazało się, że Janusz już nie ma na wszystko, tylko na materiały budowlane i działkę. Zbudował więc dom własnymi białymi, nauczycielskimi rączkami, a jego żona-dama (w najlepszym znaczeniu tego słowa) nosiła za nim belki, co sama widziałam. Tylko do wylewania fundamentów Janusz wynajął ludzi. Zaprzyjaźnieni fachowcy pomagali przy formalnościach. Powstał dom marzeń, niewielki, piętrowy, położony na szczycie łąki spadającej w dół i kończącej się klifem i zalewem. Łąka jest na górce obok lasu. Dom otwiera się dużymi oknami właśnie na stronę zalewu, jest tam również mały ogród zimowy, oszklona altana, gdzie można posiedzieć na trzcinowych fotelikach i poczytać. Jest też, ma się rozumieć, normalny ogród na części owej łąki, przy domu. Jeśli spojrzeć na zachód, z daleka widać statki wpływające z zalewu do Kanału Piastowskiego (16 km od morza) i czterdzieści wysepek, na których leży Świnoujście. Latem słońce zachodzi właśnie nad tymi wysepkami.
Niestety, Janusz dziś już nie żyje, choć zaplanował sobie, ze będzie żył 136 lat. Kilka lat temu zabrał go drugi zawał. Łucja twierdzi jednak, ze on wciąż tam jest, w tym swoim wymarzonym domu. A ona nadal piecze chleb i przyjmuje przyjaciół, kiedy ją odwiedzą. Odwiedzają, bo tam jest takie sympatyczne środowisko, które trzyma się razem. Mieszka z nią syn, który wyrabia piękną srebrną biżuterię.
Byłam w tym domu wiele razy i zawsze zachwycała mnie panująca tam harmonia.
Piękna opowieść, tylko smutna. Pracując niegdys (do 1984 roku) w biurze projektów dróg i mostów znałem wiele osób, które po powrocie z Libii najpierw były ustawione na całe życie, a potem okazało się, że niewiele odbiegają w górę od kolegów pozbawionych tego ustawienia. Niektórzy byli na tyle przewidujący, że zainwestowali w nieruchomości, ale takich chyba 2 było. Oczywiście ten brak zabezpieczenia ujawnił się dopiero za Balcerowicza.
Też takich znałam, co to wymarzyli sobie dom, wybudowali „tymi rencami” i nie zdążyli się nim nacieszyć. Nie, Stanisławie; to nie jest smutna opowieść. To jest opowieść o marzeniu i sile woli; owszem – z nutką melancholii, ale nie smutku.
Pry okazji „Domu na klifie”… Nisiu, dawno chciałam Cię zapytać skąd Ty bierzesz tę potworną galerię „toksycznych rodziców” w każdej książce? Trochę już żyję, pracowałam z młodzieżą, moja Matka 12 lat pracowała w Pogotowiu Opiekuńczym i Poprawczaku (gospodarzyła tam) i słowo daję – tylko trzy razy spotkałam się z tym zjawiskiem. Jak na 37 lat pracy, to naprawdę niedużo.
Piękna historia Nisiu.
My reformę Balcerowicza również ciężko przeżyliśmy, ale udało nam się przetrwać.
Tradycyjne konfitury z całymi owocami pływającymi w bardzo słodkim cukrowym syropie, niepsujące się mimo dostępu powietrza (65 procent cukru zapewni trwałość każdego syropu) to dla mnie zamierzchła historia. To, co teraz nazywam konfiturami i co codziennie pojawia się na śniadaniowym stole, to chyba bardziej dżem, gotowany w proporcjach 350 g cukru na 1 kg owoców plus pektyna Gelfix (jak Zgaga 😉 ). Takie „konfitury” lub galaretki (porzeczki, maliny) gotuję 3 minuty (od zawrzenia) na dużym ogniu, mieszając drewnianą kopystką w dużym garnku stalowym. Gorącymi konfiturami napełniam słoiczki wyparzone wrzątkiem, zakręcam szczelnie i ustawiam denkiem do góry do wystygnięcia. Ostudzone przenoszę do piwnicy i tam przechowuję również denkiem do góry. Napoczęte słoiczki przechowuję w lodówce. Od lat się nie zdarzyło, aby takie konfitury zapleśniały lub sfermentowały podczas przechowywania.
Jedyne przetwory smażone długo z wykorzystaniem pektyny zawartej w owocach to konfitury z cytrusów. Ostatnio z gorzkich pomarańczy, jesienią – z mandarynek sycylijskich. Tak fantastycznych jeszcze nigdy nie jedliśmy. Niech się schowają wszelkie ze sklepu, nawet sycylijskiego 😎
Znakomite są też z kumkwatów, ale to dużo roboty 🙄
Konfitury można smażyć przez cały rok, najlepiej oczywiście wtedy, gdy jest naturalny sezon na lokalne owoce. W zimie można wykorzystać cytrusy, suszone owoce (np. morele), mrożonki. Nie wyobrażam sobie natomiast konfitur z owoców uprawianych intensywnie pod folią np. truskawkowych z tych hiszpańskich mutantów o białym wnętrzu 🙄
Konfitury z truskawek mają skłonność do zmiany barwy wraz z czasem przechowywania, więc jeśli mamy nadmiar owoców w sezonie to lepiej je zamrozić i w zimie wykorzystać na surowo, w galaretce lub… przerobić na świeże konfitury 😉
Pyro,
jak się dobrze przyjrzeć to prawie wszyscy rodzice są w jakimś stopniu toksyczni 🙄
O Stanisławie- to mamy podobną przeszłość zawodową !
Ja też pracowałam w biurze projektów dróg i mostów od 1981 do 1983,
a w lipcu tegoż roku wylądowałam na trochę na ziemi algierskiej.
W Algierii,tak jak w Libii też było w tamtych czasach multum polskich inżynierów czy też lekarzy.A przy okazji potrzebowali też tłumaczy 🙂
Stanisławie-może nawet mamy jakichś wspólnych znajomych od projektowania dróg i mostów ?
Nemo – wiem : połowę życia psują nam rodzice, a drugą połowę dzieci.
Danuśka – pewnie, że macie wspólną znajomą – Eskę.
Ja pracowałem w Gdańsku, znałem jeszcze parę osób z Krakowa, bo w 1981 jeździłem do MK na rozmowy jako „ekspert Solidarności”. Dyr. Kaczorowski domagał się od mojego szefa, żeby mnie za to wywalił z roboty, bo na kierowniczym stanowisku coś takiego nie wypadało. W sumie pracowałem tam od 1978 do 1984, a i potem zlecenia od nich dostawałem przez kilka lat.
Z projektantów mostowych najlepiej znałem Witolda Kalińskiego (most w Zakroczymiu m.in.), Lucjana Malinowskiego. Skleroza nie pozwala mi przywołać nazwiska kierownika Pracowni Mostowej. Z drogowców Marcelego Ciszewskiego (późniejszego dyrektora), Andrzeja Stellę i jeszcze kilku. Kierownik PM dość długo był w Libii. Tez miałem jechać do Libii, ale próby wątrobowe kiepsko wyszły jakoś. I chwała Bogu.
Aha, to był Andrzej Topolewicz i przecież jeszcze Stefan Filipiuk.
Pyro, wcale nie w każdej książce są toksyczni rodzice. To raz. Po drugie – rozejrzyj się… No i zależy co uznamy za toksyczność. Czasem jest tylko głupota albo niezrozumienie.
Nemo, Twój sposób przygotowywania konfitur/dżemów bardzo mi się podoba, zanotowałam i wypróbuję. Czytając wydaje się taki prościutki i szybki. Nie wpadłam na pomysł żeby w tym celu wykorzystać owoce mrożone, czy nawet suszone, a przeciez często jest tak, że człowiek ogląda się za jakim słodkim dodatkiem do grzanki, a do sklepu daleko 🙂
Ćwierczakiewiczowa też pisze, że konfitury (szczególnie z owoców delikatnych) gotuje się bardzo krótko, najwyżej dwa razy po 10 min., z przerwą na wystygnięcie.
To opowiem Wam jeszcze jedną ponurą historyjkę z Balcerowiczem w tle. Była sobie taka jedna pani, rolniczka w słupskiem. Pracowała, dorabiała się, aż stała się drugą w województwie dostarczycielką mleka. Postanowiła się rozwinąć. Wzięła kredyt i kupiła maszyny. Przyszedł Balcerowicz i wyciął swój numer. Żeby spłacić te kredyty pani musiała nie tylko sprzedać maszyny, ale i całą resztę. Próbowała potem różnych rzeczy: sklepu spożywczego, który jej padł, handlu ciuchami, z czego nie można było wyżyć itd. O odbudowie gospodarstwa nie było mowy. Kiedy ją poznałam, zarabiała zbierając kamienie z pola i sprzedając je do zarządu dróg. Już nie pamiętam ceny za tonę kamieni, ale była śmieszna. A ona każdy kamień musiała z ziemi podnieść, a czasem wyrwać przy pomocy łomu. Wrzucała je na przyczepkę i jak już nazbierała full, to jechała traktorkiem kamienie sprzedać. Opowiadała mi, jak płakała całym,i nocami z bólu – tak ją rąbał kręgosłup. Ręce miała jak chłop. A w uszach małe złote kolczyki – i te kolczyki mnie wzruszyły, bo świadczyły, że ona wciąż usiłuje być kobietą, a nie tylko wołem roboczym.
Kilka jeszcze podobnych przypadków sprawiło, że nie przepadam za Balcerowiczem.
Stanisławie,
No proszę-dyrektor Kaczorowski !To on zaproponował mi właśnie ten wyjazd do Algierii. Trochę się obawiałam tej przygody,bo byłam wtedy młode dziewczę,prawie prosto po studiach,ale w końcu uznałam,że nie mam nic do stracenia i poleciałam.
Kaczorowski przychodził każdego dnia do pracy piechotą przez Most Śląsko-Dąbrowski,bo mieszkał na Starówce,a biuro mieściło się na Pradze.
Potem stawał przy wejściu do firmy i sprawdzał osobiście,kto się spóźnia
Nie robił tego codzienne,ale czasem urządzał takie pokazówki.
Pozostałe nazwiska mi nic nie mówią,oprócz Andrzeja Topolewicza,który rzeczywiście pracował w Algierii,w Setifie w tym samym biurze co ja !!!
Był pasjonatem wspinaczek górskich i zorganizował wypad na Tahat-najwyższy,algierski szczyt. Jakoś to przeżyłam,ale łatwo nie było.Tym bardziej,że ze mnie też raczej kobieta nizinna,jak Krystyna 😉
Stanisławie- co za historia !
Świat jest mały,potwierdziło się po raz kolejny !
Pyro ? to Eska robi ten pyszny smalec w chwilach wolnych od projektowania dróg i mostów ?
Poczytuje sobie blog pewnej Mamy i mam nadzieję, że nie robię nic niestosownego jeżeli zacytuję a jeżeli tak to przepraszam ale komentarz jest bardzo miły więc przytoczę:
„Miałam też trochę czasu na czytanie. Ostatnio siedzę w książkach Moniki Szwai. Może nie jest to jakaś szalenie ambitna lektura, ale lubię ten rodzaj poczucia humoru, coś troszkę jakby w stylu Chmielewskiej. Przy tym bohaterki są na tyle sympatyczne, że się z nimi „zaprzyjaźniłam” i czytam kolejne tomy. Niestety trochę nie po kolei, tylko tak, jak uda mi się zdobyć. Mam zamiar skompletować cały cykl, coś trafiłam na Allegro, używane wprawdzie, ale za to dużo taniej. A jak znam siebie, to będę czytać w kółko wielokrotnie, więc i tak by się zużyły”.
Barbaro,
w tej „mojej” metodzie z krótkim gotowaniem ważne jest, by nie brać więcej niż kilogram owoców na raz. Mniejsze porcje gotują się bezpieczniej (w dużym garnku) i równomierniej. Od momentu zawrzenia w garnku powinno mocno bulgotać i pienić, ale nie ma obawy – nie pryska 😉
Co do konfitur typowo zimowych, to są bardziej praco- i czasochłonne, ale jeśli będziesz chciała, to Ci podam przepis na konfitury z cytryn, cytryn z suszonymi morelami lub z samych suszonych moreli etc.
Nemo, dzięki 🙂 Na pewno nie będę większych ilości owoców gotować, bo nie bardzo mam gdzie przechowywać. Będę wdzięczna za przepis z cytryn z morelami. Wyobrażam sobie, że to musi być pyszne i prócz mnie zapewne parę osób się skusi 🙂 W szufladzie zawsze mam zachomikowane jakieś suszone owoce. Muszę tylko rozejrzeć się za tym Gelfixem.
Te cytryny z morelami też mnie intrygują.
Danuśka – Eska zostawiła nadzorowanie dróg powiatowych na rzecz smażenia smalcu ze skwarkami. Ja nie żartowałam w czasie zjazdu kiedy mówiłam, że muszą w Zajączkowie bardzo dbać o ostatniego „prawdziwego chłopa”, żeby mieli kogo turystom pokazywać. Po chałupah siedzi tam kwiat polskiej inteligencji.
Nisiu – przecież Żaby przypadek to wypisz – wymaluj tej pani z kamieniami. Tyle, że Żaba doczekała wejścia do UE i ma z czego żyć i może się końmi cieszyć. Owce wybił Balcerowicz, krowy pokonały procedury dostosowawcze, koni nikt nie kupuje, ale trawa i siano jest . I dopłaty. Szkoda, że Żaba siedzi w głębokim dołku i sama tego nie opowie.
To ja już pewnie ostatnia, która konfitury w cukrze albo miodzie smaży. Też bym się uchytrzyła, ale na gelfixie nie lubią być na cieście zapiekane – nabierają konsystencji gumy arabskiej, a ja właśnie ciasteczkowo, więc smażę.
Nie bede wiecej pisac bo wcina.
Ja robie dzemy, raz w tygodniu z resztek owocow (kupuje za duzo).
PANIE PIOTRZE,
Czemu wszystko „wcina”????
Od dziś działają całkiem nowe serwery. Może to z tego powodu. Rano w redakcji też nie mogłem się włączyć do pracy. Ani odebrać poczty. To w ramach pocieszania Leno.
Teraz skończyłem pracę nad książką i zabrałem się za obiad, bo Basia siedzi przy swoim komputerze i ma jeszcze godzinę roboty.
Piekę więc szparagi w sosie z oliwy i jaj na twardo oraz przygotowuję risotto z owocami morza. Udało mi się też kupić u sąsiadów na dole (to cudny sklep winiarski) nasze ulubine Pecorino czyli biale wino z Abruzzo.
Będzie obiad jak marzenie!
Gelfix to pektyna z jabłek i cytrusów. Przetwory nabierają gęstej konsystencji, ale przecież nie gumowej 🙄
Konfitury cytrynowo-morelowe
250 g suszonych moreli
250 g cytryn (2 duże)
1 kg cukru
1 op. Gelfixu
Morele zalać wrzątkiem i odstawić na 12 godzin, po czym wyjąć i pokroić na małe kawałeczki, wodę od moczenia zachować.
Cytryny wyszorować pod strumieniem gorącej wody, następnie zalać wodą w garnku i ugotować do miękkości. Ostudzić, wodę wylać, cytryny pokroić w możliwie drobne kawałeczki, pestki odrzucić.
Morele i cytryny zważyć i uzupełnić wodą od moreli do 1200 gramów. Jeśli tej za mało, uzupełnić zimną wodą, dodać Gelfix i mieszając zagotować. Dopiero teraz wsypywać, nadal mieszając, cukier. Od momentu, gdy mieszanka zacznie porządnie bulgotać, gotować 2-3 minuty. Zdjąć z ognia i jeszcze przez minutę mieszać, aż opadnie pianka. Natychmiast napełniać przygotowane słoiczki i szczelnie zakręcać. Wychodzi ok. 5 małych słoiczków.
To jest przepis z jednej książki o konfiturach. Ja bym dała trochę mniej cukru.
Wyskoczę zaraz po suszone morele i wypróbuję. Jutro zapodam rezultaty.
Witam Szampaństwo!
Nisiu,
jeśli w wiadomej książce jest autentyczna cena, to Pani Zosia dostawała 17 zł. za tonę. W porywach się zdarzało, że zdawała nawet 30 ton, ale dziennie – zwykle kilkanaście (przytaczam za książką „Zapiski stanu poważnego”).
Suchajcie, ja chyba jestemjedyną osobą, jaką znam, która nie umie przewracać naleśników „w powietrzu” 😳
Jest na to recepta? Ja wiem, że praktyka czyni mistrza, ale za każdym razem kiedy próbuję, zawsze zepsuję kilka 👿
I wtedy daję za wygraną, a podobno jestem manualnie uzdolniona 🙁
Jest jakis tajemny sposób? Bo to podrzucanie stanowczo mi nie wychodzi.
Nemo, dzięki, jesteś niezawodna! Dzisiaj się jeszcze za te konfitury nie zabiorę, nie mam wszystkich niezbędnych produktów. Jednak apetyt na coś słodkiego mi zaczął dokuczać i ruszam do kuchni, zrobię muffiny z kiwi i może dorzucę trochę posiekanej czarnej czekolady, taki eksperyment 🙂
Alicjo, masz rację. Kiedy pisałam o pani Zosi (miała na imię inaczej tak naprawdę), jeszcze miałam na w miarę świeżo te kwoty. W każdym razie wszystko co tam opisałam jest prawdą, z piłą krajzegą i kablem w kałuży włącznie.
Jakoś niegramatycznie napisałam, ale niech ta.
Zrobiłam hamburgery z reszty mielonego z szynki – tylko mięsko, pół jajka, cebulka, sól i pieprz. Usmażyłam na patelni grillowej, bez tłuszczu. Były niezłe, soczyste. Ale normalne mielone lepsze…
Drugą, „większą” połową mielonego plus kasza nadzieję papryki.
Ja też nie umiem przerzucać naleśników na plecki. A teraz jeszcze przeważnie patelnie są za ciężkie dla moich sfelerowanych nadgarstków.
Barbaro,
morele już namoczyłam, reszta jutro rano.
Dziś jeszcze zamieszę i upiekę chleb. Zaczyn rośnie od rana, choć powinnam była nastawić wczoraj wieczorem, ale zapomniałam 🙄
Przy okazji zakupu moreli przyuważyłam pektynę z jabłek pod tytułem „Bio Unigel”, trzy porcje po 50 g, każda na 1 kg owoców i 500 g cukru. Według przepisu należy owoce mieszając gotować do miękkości, dodać ten żel, gotować 1 minutę, dodać cukier i jeszcze raz zagotować, napełniać słoiczki jak wyżej.
Zastanawiałam się, czy wypada mi na blogu prosić o coś, ale pomyślałam sobie, że może?
Nie chodzi o mnie. Jest kobietka – pisałam o niej w „Gosposi do wszystkiego” – z zanikiem mięśni. Jeździ na wózku, sprawną ma tylko jedną rękę i troszkę drugą. Żyć jako tako pomaga jej pies, golden retriever Igor, który przynosi jej różne przedmioty, zdejmuje skarpetki, podnosi jej głowę gdy opadnie, a ona nie ma siły podnieść sama. I tak dalej. Z tą całą chorobą Magda skończyła studia i teraz robi doktorat – o Ani z Zielonego Wzgórza. Dostała pracę w urzędzie miasta Tychy i stara się normalnie pracować (przy kompie). Mało tego wszystkiego – jeździ do przedszkola z dziećmi autystycznymi i prowadzi tam dogoterapię, oczywiście ze swoim Igorem, który ma świętą cierpliwość i te dzieci mogą się na nim dowolnie turlać. Jakbyście chcieli zobaczyć ją i psa, to prowadzi blog http://www.blondyniblondyna.blox.pl – pisze tam głównie o swoim psie, ale przez to widać, jak żyje.
Teraz prośba. Dowiedziałam się, ze Magda przeszła niedawno jakąś chorobę płucno-oskrzelową i byłaby umarła, bo ona nie może sama kasłać – te zanikające mięśnie nie mają tyle siły. Uratowała ją maszyna, niejako odkasłująca za nią. No i Magda teraz potrzebuje 25 tysięcy, żeby sobie taką maszynkę nabyć. To się nazywa koflator.
Piotrze – Gospodarzu, czy mogłabym podać namiar na fundację opiekującą się Magdą? Może ktoś z Was nie zrobił jeszcze nic ze swoim 1 procentem albo chciałby pomóc niezwykle dzielnej dziewczynie.
Witam wszystkich serdecznie.
Nisiu podaj. (chyba Gospodarz się zgodzi) To bardzo dobry cel dla tego procenta.
Na przypalone garnki świetną metodą jest gotowanie małej ilości wody i sporo sody oczyszczonej. Spalenizna sama odchodzi. Wypróbowałam.
Oczywiście Nisiu. To właściwa pora, bo wiele osób myśli gdzie przelać swój 1 procent podatku.
A to podam – Piotrze, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
FUNDACJA AVALON – Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym
KRS: 0000270809
Konto: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
Prowadzone przez: BNP PARIBAS Fortis Polska S.A.
Przelewy zagraniczne:
International Bank Account Number
IBAN: PL62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
SWIFT/BIC: PPAB PLPK
W tytule przelewu trzeba napisać: Magdalena Kulus 695
O, łajza była z Gospodarzem. Jak miło!
Kurczę pieczone (kulinarnie!)), coś pomieszałam. To jest konto, na które przekazuje się bezpośrednie darowizny. Magda podesłała też „instrukcję” wpłacania tego procenta, ale ona jest w PDF i nie umiem jej przenieść.
Opowiem:
Są rubryki dotyczące tego procenta w Picie.
W rubryce 305 – Nr KRS trzeba wpisać 0000270809 (nazwa fundacji niekonieczna, wystarcza ten numer)
W rubryce 307 – Cel szczegółowy – Kulus 695
W rubryce 309 jest miejsce na swoje dane kontaktowe, to fundacja przyśle podziękowanie (oraz zapewne newsletter…).
Będę szczęśliwa, jeśli Magdzie uda się zdobyć ten cały koflator. Ona z tym swoim charakterem i niesłychaną dzielnością zasługuje na wszystko co najlepsze.
Bardzo piękna postać tej Magdy – Lucy i Jej psa.Poproszę w rodzinie, bo mnie (emerytce) nie chcą tego procenta przekazywać.
Mamy miec gosci w sobote wieczorem i bedzie tak:
Kwasnica albo kapusniak (roznica?). Na gesinie i wedzonym boczku. Reszta jak to w kwasnicy.
Mielone kotleciki z sarny (jelenia) w sosie z grzybow suszonych, smietany kwasna i slodka, nieco sambalu oeleku(?) dla niejakiej ostrosci. Kartofelki a moze jakies kluseczki np tzw. szagowki (kopytka) i moze buraki z jablkiem.
Wina rozne czerwone glownie. Deser – ciasto jakie Basia wymysli a ja robie sprawdzane ostanio anansy w cukrze trzcinowym i swiezo startym cynamonie na patelni z rumem jak trzeba moze podane na lodach ananasowych i podpalone, takie plonace lody 🙂
Kawa, Grand Marnier moze ice wine.
Miejscowi wiec kuchnia nasza, krajowa, goralska 🙂
Ananasy im wmowie tez z Polski, z poludnia na halach z oscypkami rosna (nawet podobne z wygladu). Oscypka tez mam i moze podsmaze z borowkami. Wodecznosc schlodze na wszelki.
To tyle.
Dzisiaj na obiad naleśniki ze szpinakiem, fetą, czosnkiem, pieczarkami przesmażonymi na włoskim boczku. W chusteczkę to będzie i podsmażone raz jeszcze. Jakieś d’Abruzzo do popicia.
Szpinak już sparzyłam i usmażyłam 10 naleśników. Usmażyłam 14, ale te 4 były nieudaczne, zjadłam bez niczego. Resztę przewracałam łopatką 🙄
Pierwszy raz robiłam naleśniki w ten sposób:
2 szklanki mąki
2 jajka
1 szklanka mleka
1 szklanka wody gazowanej (jak nie ma gazowanej, dodać trochę sody)
Sól do smaku.
Wszystko zmiksować w mikserze i smażyć na ledwie posmarowanej tłuszczem patelni.
Wyszły znakomite, tak jak u kumpla, który mi polecił sposób – u niego zawsze na śniadanie zajadamy naleśniki na słodko, z owocami i co kto tam chce. Kazał się trzymać proporcji i nie wydziwiać, to nie wydziwiałam. Tylko on wywija tą patelnią na wszystkie strony, a ja nie umiem 🙁
YYC,
zajrzyj w google pod „kwaśnicę góralską”.
Z tego co pamiętam, to różnica zasadnicza – ma być kiszona kapusta razem z sokiem. POtem – szkoły się róznią, jedni dodają włoszczyznę, inni nie, ale każdy góral powie, że kwaśnica to w żadnym wypadku nie kapuśniak.
Mala laska nebeska dynamitu pod nalesnik i jak zapalisz lat to uciekaj do pokoju. Po eksplozji nalesnik powinien byc przewrocony na plecy. Uwazac z wielkoscia laski bo sie moze nalesnik podczas obracania na plecy rozdrobnic (nieporzadane-9 przykazanie).
Goral moze i tak powie Alicjo ale czy goral ma racje? To wiekszy filozoficzny problem. Juz sw. Augustyn sie zastanawial czy polski goral wie co mowi jak rozmawia z owca? Czy owca slyszy co on mowi? I czy oni w ogole ze soba rozmawiaja? I gdzie w tym wszystkim miejsce dla Boga? I czy goral gazdziny nie zdradzal jak on tak z ta owca rozmawial? To nie takie proste jakby sie wydawalo, Alicjo, nie.
Zmarł abp Życiński – rozumny i dowcipny, wrog prawicy. RiP
Juz sw. Bruno w Zywotach Pieciu Braci Polskich pisal o braciach znad Pieciu Stawow Polskich i kwasnicy jaka gotowali w kociolku nad ogniem zywem i pozostawil przepis. Najstarszy, powinienem dodac, przepis kucharski w Polsce z Roku Panskiego 1004-ego. „Wez boku uwedzonego sposobem podhalanskim alias szynek z wieprza przedniego, wez kapusty uwazonej przez gazdzine alias z beczki ukiszona, tandem wez 12 kartofli sprowadzonych z Ziemi Kaliskiej bo te ci sa najprzedniejsze w calej Koronie. Zamieszaj to wszystko w kotle nad zywem ogniem, solanki spod Wieliczki zasyp szczypte i dodaj ziol soczystych.”
Jak widzisz, Alicjo, to powazna sprawa, ktora sie o Rzym otarla i doprowadzila do reformy zakonu Benedyktynow.
I to by bylo na tyle.
Dobry wieczór, od czego tu zacząć?
Powtórzę co wczoraj: Wiosna! Kotce wyciągnąłem kleszcza-byka nasiąkniętego jak borówka!
Alicjo, też nie potrafię patelnią obracać naleśników. A ten tam na stronie z patelnią jak Fibak stale w oczy kłuje. Na moje usprawiedliwienie dodam, że zrobiłem ich dopiero niecałe pół setki. Nie robie często, bo cosik mi się zdaje, że moi takie dania nie biorą zbyt poważnie. Uprzedzam z góry, że ubolewam.
Mirabele Żaby nie do pobicia – twierdzę tak po prostu. Połówkę owocu czasem, cudownie zeszkloną można wyłowić. Nie wiem , czy używa gelfixu (to tylko by ją sprowokować, by się odezwała), czy stoi cierpliwie przy patelni i (i co właśnie – miesza czy rusza?), czy idzie na jakie by nie – skróty.
Z wczorajszego zapamiętałem maszynowe tłumaczenie szanty. Teraz wiem skąd czerpią Sławek i Placek.
A ja zawsze wątpiłem kiedy kończy się liryka, a zaczyna się literówka.
Życzę nam jeszcze miłego wieczoru,
pepegor
Witam.
Deklaracja tak wyglądałaby.
http://www.fundacjaavalon.pl/img/image/wycinek%20PIT%2036%202011%20z%20tekstemhm.jpg
Lunch dzisiaj wspomnieniowy (z rejsu) Parówki nadziewane serem „Odjazdowa Joasia” czyli „Asiago” i piwo „Natural Ice” a potem takie tam…
Pepegorze – Wiedziałem, że prędzej czy później wszystko się wyda. Tak, jestem maszyną. Wyczerpany, zawsze mogłem liczyć na pozzo etrusco, ale to już koniec. Studnia wyschła. Turystom wybaczam.
Biedny Egipt. Czas na bolesne uzdrawianie. Nic nowego pod słońcem.
Zdrowie Żaby – dużo zdrowia, dużo słońca.
Yurku – tak właśnie! Dzięki wielkie.
A jednak – tam, gdzie jest 1% trzeba dopisać Kulus 695.
Twój wpis Nisiu wywołał stare duchy.
Żonglowano nami jak się komu podobało.
Kupno każdego kawałka ziemi graniczyło z cudem.
Użeraliśmy się z chamstwem administracji , władców banków, a raczej banku bo rolnik miał dostęp do jednego banku .Wspomnę taki paradoks ,wystąpiliśmy o kredyt na zakup dwudziestu pięciu sztuk jałówek – dostaliśmy na trzynaście …tłumaczenie pani dyrektor;
bo wy się przyjaźnicie z…. , a ona miała akurat z nimi na pieńku .Takie to były zależności w Polsce gminnej.
Kiedy zaczęło się w miarę układać to ,,wystrzelił ” Balcerowicz .Opowieść Nisi , to właśnie to.
Pamiętam jesienią sprzedaliśmy siedemdziesiąt ton zboża, a wiosną za pieniądze uzyskane z tej sprzedaży mogliśmy co najwyżej kupić nawóz pod wiosenne zasiewy. A gdzie tzw reszta . Projektowałam , doradzałam i jakoś pchaliśmy ten kram.
Był to mimo wszystkiego nasz wybór… po prostu kochamy wieś.
Żabo! Wykonano!
A teraz zmarł Arcybiskup Życiński. Pozostał mi tylko jeszcze Biskup Pieronek, wie ktoś jeszcze o kimś innym.
Ide spac lecz,
444d, to tez piechota nie chodzi i, wlasciwie, w o . zapomnijmy, czas spaC
Esko – dużo różnych rzeczy widziałam jako reporterka, a wiele zrozumiałam pewnego dnia, jak jechaliśmy z dzielnymi posłami patrzeć, jak rozwalają jakiś PGR – to były jeszcze pierwsze lata Nowego. I przypadkiem usłyszałam, jak jeden świeżo obrany pan poseł (potem senator) mówi do drugiego świeżego polityka: wszystko rozp…imy. Wtedy do mnie dotarło, że wcale nie chodzi o to, żeby walczyć tylko ze złem, a dobre zostawić (były u nas przecież gospodarstwa działające bardzo dobrze), ale żeby zrealizować boskie hasło „TKM”. Tak straciłam polityczną cnotę i przestałam robić programy polityczne. A byłam przecież w szeregu dziennikarzy wyrzuconych i przywróconych – jako styropianówa mogłam mieć bardzo dobry start do różnych stanowisk. Jakoś wolałam zwykłą robotę telewizyjną.
Cóż – myślę, że to rozumiesz. Ty lubisz wieś, ja lubiłam telewizję. Teraz ja jestem wesołą emerytką i życzę Ci szczęścia.
Nisiu, teraz jesteś lekiem.
No coz ja co prawda cnoty zadnej nie tracilem ale tez cos lubie. Lubie jezdzic na okrecie. Tak, na okrecie. Okrecie pustyni. Wielblad to jest to. Jak on wstaje z gracja to ja sie trzese jak podczas najwiekszego sztormu na morzu. Rzuca mna o burte siodla i tylko cudem udaje mi sie pozostac w strzemionach. Potem juz spokojnie, miarowo sie kolyszac plyniemy morzem zoltego piasku ktory Aranbowie zwa sahara. To jest to, jak mawiala Agnieszka Osiecka. Teraz sie zadowalam samochodem. Tez garbaty ale nie tak. Paliwo inne, mniej kolysze i z piaskiem sobie nie radzi. Ale powspominac dobrze.
Panowie, szanujcie wspomnienia….przepraszam Skaldów
Na dobranoc mam dla Was uroczą śląską pioseneczkę – nazywa się „Hasiorki” i robi mi dobry humor – również wdziękiem wykonania. Trzeba kliknąć, to zagra.
To drugie to irlandzka balladka instrumentalna. A ja dzisiaj śląska jestem w nastroju.
http://www.sasiedzi.art.pl/muzyka/1
Słodkich snów!
Nie będę wspominać, Ani tego jak zakochałam się w klasie robotniczej, ani tego jak się dokumentnie odkochałam. Wspomnę tylko z szacunkiem i uśmiechem dyr Kościuszkę – znakomitego szefa znakomitego (i dochodowego) kombinatu PGR ( w tym stadnina w Iwnie) który żeby wiecznie nie oddawać janosikowego, budował po wsiach szkoły – marzenia, a miał taki mir u swoich pracowników, że potrafił ich skłonić do rezygnacji z części nagrody rocznej, żeby móc przy szkołach zbudować po 5 mieszkań nauczycielskich. Szlagon ci on był, moczymorda i fachman wysokiej klasy. Dosyć podobny do pana Prezydenta. Śmieszy mnie niezmiernie święte oburzenie na głupawą odzywkę posła Wrzoska. Powiedział nieelegancko, głupio i obleśnie o najgorsze : został przyłapany. To mnie tak śmieszy. Bo każdy, kto miał okazję popałętć się po miejscach gdzie przebywają „panowie w delegacji” nasłuchał się nie takich chichotów; a już święte oburzenie dziennikarzy jest pokazem hipokryzji do kwadratu.
Pyro,
to się tyczy politycznej poprawności właśnie, wspominanej wczoraj. Oficjalnie jest, ale posłuchać w tramwajach, na ulicy…wśród „samych swoich”. A na polityków się czyha. Oni się sami podkładają, wszędzie, tutaj też…media tym zyją.
Na dobranoc dla wszystkich, którzy się wybierają, i dla tych, co dopiero wieczór, albo poranek:
http://www.youtube.com/watch?v=m5TwT69i1lU&feature=related
Ja na serio z tym okretem. Sprawilo mi to wielka radosc i super wspominam. To zaden zart a mi sie przypomnial okret bo to chyba u Sinkiewicza bylo o tych okretach pustyni. Jak bylem w Egipcie i Sudanie to jechalem sladami Stasia i Nel. Okret sie kojarzy tez z Nisia bo lubi zeglowac i stad wspomnienia. Prosze wiec je tak odbierac a nia inaczej. Zadne zarty. A jak wielblad wstaje to strasznie kolysze, to fakt 🙂
Dzień dobry Wszystkim,
Pewnie jestem jedynym wśród aktywnych i podczytujących blogowiczów, którzy naprawdę dotknęli PGR-ów. Ja pracowałem w jednym z nich przez wiele lat. Co prawda nie był to typowy PGR, ale Stacja Hodowli Roślin Ogrodniczych, jednak Stacje działały na zasadzie PGR-ów i pod nie były podpinane.
Na ówczesne czasy było to przedsiębiorstwo świetnie prowadzone, zajmujące stałe, wieloletnie pierwsze miejsce w kraju. Konkurencyjne były jedynie SHRO Zaborze k/Oświęcimia lub (z tego co pamiętam) PGR Manieczki w Poznańskim. Może było więcej, ale pamięć zawodzi.
Był to zakład w którym nie było pijaństwa (oprócz dożynek, gdy najpierw było dożynanie świniaka, cielaka i wołu, a później już każdy mógł się dożynać ile chciał – wódka się lała wtedy strumieniami). Produkcja i eksport przynosiły bardzo wysokie dochody, pieniędzy starczało na wszystko.
Dyrektor, zawsze Go będę dobrze wspominał, ogromne nadwyżki finansowe przeznaczył nie na szkoły, ale na przedszkole. Wtedy – najlepsze wśród tego typu placówek w Polsce. Istnieje do dzisiaj pod tym samym kierownictwem – państwa Wójcików. Ludzie oddani bez reszty dzieciom, założyli teatrzyk dziecięcy. Moja młodsza córka tak się z nim związała, że zaczęła wystepować mając 3 latka, a skończyła jako dorosła, 19 letnia studentka.
Gdy przyszło Nowe, jak nazywa Nisia (nie mylić z moim nickiem), wszystko się zmieniło. Nie ci sami, co w komentarzu Nisi, ale przyszli podobni, zrobili swoje. Drugiej klasy ziemię (tylko 2% takich ziem w Polsce, a wokół Warszawy niemal sam piasek) przykryli asfaltem i betonem, wybudowali Giełdę Kwiatowo-Warzywną. Podobno ekonomia…
Ale przecież tej ziemi żal… Jedynie Żaba i Eska, jeśli przeczytają, z pewnością zrozumieją.
A o teatrzyku było nieraz w prasie, nawet w Polityce. Dzisiaj, w czasach pieniędzy i biznesu, kto by się takimi tam przejmował. http://bendyk.blog.polityka.pl/?p=35
Nowy, to ja co prawda nie zawodowo ale wyrastalam w IHAR pod Warszawa. Jako dziecko mam stamtad swoje wspomnienia no i pozniejsze rozmowy z Rodzicami, tez mieli swoje do powiedzenia.
To byłaś bardzo blisko – IHAR to chyba Radzików k/Błonia, jeśli mnie pamięć nie myli. Rzut beretem.
U mnie dochodzi północ, trzeba się kłaść, jutro znowu do fabryki 🙁
Dobranoc 🙂
Prześlicznie, polski wiolonczelista, polska wiolonczelistka – zagrali i wygrali. Zawsze tak jest, prędzej czy później.
Na przykład w Rzymie