Czym się różnią Włosi od innych nacji (przy stole)
Lubię siedzieć przy stole z mieszkańcami Italii. Są weseli, rozmowni, dowcipni i wiedzą co jedzą. Nie widziałem też nigdy by pogwałcili bezmyślnie obyczaje i reguły obowiązujące od stuleci a dotyczące kolejności podawanych dań i towarzyszących im napojów. W dodatku rozmowa przy włoskim stole jest bardzo atrakcyjna. Zwłaszcza gdy dotyczy jedzenia. Znają bowiem oni historię niemal każdego dania i produktu. A są to historie wprost fascynujące. I wtedy okazuje się, że kierowca ciężarówki (warto ich śladem jechać w porze posiłku do najdziwniej nawet wyglądającej trattorii), rybak, kelner ma wiedzę na ten temat równą profesorowi, pisarzowi czy artyście. A znajomość historii spaghetti, grissini czy gorgonzoli to po prostu historia poszczególnych regionów Włoch. I to od czasów antycznych.
Moim zdaniem nie ma innej nacji, której członkowie mogą stanowić tak ciekawe towarzystwo przy stole. No, może Francuzi. Ale tu mam znacznie mniejsze doświadczenie.
Ostatnio przeczytałem dwie pyszne anegdotki dobitnie prezentujące różnice między Włochami a Rosjanami i Amerykanami. Oczywiście przy stole.
„W Rzymie, w mieszkaniu tłumaczki i specjalistki od kultury rosyjskiej, odbywa się przyjęcie na cześć pisarza, który przyjechał z Moskwy. Jest trzynasta, podano obiad. Po obiedzie pisarz pyta, kiedy będzie mógł napić się herbaty. „Oniemiałam ale nie upadłam na duchu” – śmieje się pani domu. „Postanowiłam zabawić wszystkich. Wyobraźcie sobie, co wymyśliłam! Powiedziałam: teraz wszyscy pijemy herbatę! I nikt nie mrugnął okiem. Przyniosłam filiżanki i wszyscy zaczęli popijać! I tak wybrnęłam z kłopotu”. Pomyślmy: jeśli znawczyni rosyjskiej kultury, która przez dziesięć lat mieszkała w Moskwie, uważą za coś aż tak dziwnego i niezwykłego prośbę o herbatę o nieodpowiedniej porze, to czego można oczekiwać od innych Włochów? „Ale dlaczego ona oniemiała?” – zapytają Rosjanie, nie wiedząc, że po obiedzie Włosi piją tylko kawę i to dopiero po deserze. „Więc niech im będzie powie Rosjanin. Ale jeśli w domu była herbata i można ja było zaparzyć, co było złego w podaniu gościowi herbaty razem z deserem?” W Rosji nie byłoby to nic złego, ale we Włoszech coś takiego jest nie do pomyślenia” – opowiada Rosjanka Galina Murawiewa.”
Traumatyczną przygodę (zdaniem jej bohatera) przeżył słynny boloński restaurator Mario Zurla. Zapytany przez znawcę włoskiego obyczaju kulinarnego, pisarza Cesare Marchi o najgorszy dzień w zawodowym życiu odpowiedział: „Dzień, w którym Amerykanie wyzwolili miasto. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Wyczekiwałem zwycięstwa aliantów, więc kiedy przyszedł do mnie oficer, żeby mi powiedzieć, że sztab piątej armii amerykańskiej zamierza uczcić to wydarzenie wielkim obiadem w moim lokalu, przeżyłem jedna z najradośniejszych chwil w swoim życiu. Oficer poinformował mnie, że o produkty zadbają oni sami, żebym nie musiał się martwić zbytnio o kartki żywnościowe ani korzystać z czarnego rynku. Pozostawiono mi pełną swobodę w wyborze menu. „Tortellini w rosole”? – zaproponowałem. „Bardzo dobrze” – odpowiedział oficer. Potem zasugerowałem pieczonego indyka. I on pasował doskonale. Dodałem troche gotowanego mięsa, kiełbasę cotechino, faszerowane nóżki wieprzowe, nawet soczewicę. Oficer zaakceptował wszystko bez sprzeciwów. „A co do picia?”. „Czekoladę” – odparł oficer. O mało nie zemdlałem. Czekolada i tortellini, z nóżka wieprzową? Historia nie z tego świata. Oficer zorientował się, że popełnił gafę i natychmiast się poprawił: „Och, signor Zurla, jeżeli czekolada nie pasuje, możemy popijać coca-colą”. Co mogłem odpowiedzieć na tę kolejną gastronomiczną herezję? Nic. Rzekłem tylko „Jak pan sobie życzy”. I z miłości do wyzwolonej ojczyzny zająłem się garnkami.”
Jak silne to musiało być przeżycie, że nie bez zdenerwowania relacjonował je Zurla po 50 latach. Bo Włosi swoją kuchnię traktują bardzo serio. Ja też!
Komentarze
Włosi lubią też bardzo przy stole dzieci… W domu, w restauracjach…
Nie zapomnę, jak w 1993, podczas jednego z pierwszych spotkań o pracę (au pair, niani part time, jako uzupełnienie stypendium i by zarobić na college) usłyszałam od mamy prospektywnego podopiecznego: …and I would like Laurenzio to start enjoying our food soon… – Laurenzio miał niecałe pół roku, jego włoscy rodzice rezydowali w Londku jako wysoka egzekutywa pewnej linii lotniczej 😀
Oczywiście, ‚lubienie’ milusińskich przy dorosłym stole, także podczas uroczystszych, bardziej formalnych spotkań, oznacza często (choć nie musi) konieczność szybkiego nauczenia ich manier… a to się przydaje przez całe życie 🙂
Witajcie i… żegnajcie na 2 i pół tygodnia.
Jak już kiedyś wspominałam: Grecja a w drodze powrotnej Bułgaria i Rumunia. Po powrocie obiecuję sprawozdać.
Zjazdowiczom życzę udanego spotkania, a nie-Zjazdowiczem słonecznego weekendu.
Ciekawe co pili mieszkańcy Italii gdy nie znali kawy. Opowieści o zdumieniu gdy poprosi się o herbatę w barze można włożyć między bajki. Nigdy nie miałem z tym problemu. Herbata do śniadania – proszę bardzo.
Włoskie dzieci uwielbiają Mcdonaldsa.
Dorośli coraz częściej kupują jedzenie do mikrofalówki. Czasy się zmieniają…
a capelle dziekuje za wczorajsze, rzeczywiscie trzeba sie bedzie tam wybrac
Misiu (8:45), Polacy współcześni też uwielbiają McDo… Tak jak wcześniej nie wszyscy jadali na porcelanie, z zachowaniem ą-ę, itd…
Wspomniałam (na przykładzie) o pewnym typie ludzi o włoskim backgroundzie (~”klasa średnia plus”) – dbający o linię, slow food, organic, pełna lodówka przekolorowych owoców, etc., etc. 😀
„Coś do mikrofalówki” też warto mieć pod ręką… Dobra pani domu dba o wszelkie odwody (choć na plastikowe pudełka ready-made, UK style, nie skuszę się nigdy ani ja, ani znacznie więcej Włochów, niż analogicznych (lajfstajlowo) Brytyjczyków… — pewne zarazy ‚chwytają się’ łatwiej jednych narodów, niż innych… jednak… 🙂 )
Dorotolu, przyjemność po mojej stronie! 🙂 🙂 🙂
Piekne opowiesci i zyczyc by mozna bylo wszystkim od Odry po Bug mieli takie podejscie do jedzenia jak Wlosi. Bliskie mi jest i lubie podejscie graniczace z „wariactwem”.
Wlosi chyba jak nikt inny cenia sobie w kuchni i przy stole „drugiego czlowieka”. To istota kuchni, powolnej, smakowitej, czynionej przez „domowych znawcow”.
Na szczescie i „u nas” jest spora liczba osob z podobnym podejsciem i zdaje sie ma tendencje „rosnaca”.
pozdrawiam Towarzystwo Zebrane
Włosi których znam przeżywają najgorszy i najlepszy dzień w życiu codziennie, paradoks który bardzo mi odpowiada. Wbrew pozorom najlepszą metodą zachowania tradycji jest umiejętność entuzjastycznej adaptacji.
A transformista – na przykład tatuś Mario Zurli, Giovanni, założyciel słynnej Il Pappagallo (Pod Papugą) w Bolonii), w latach 20-tych, nie tylko biegły szef, ale i geniusz od marketingu oraz dumny ojciec czterech synów.
Zmieniony Giovanni to właściciel sklepiku ze paroma stołami, z kotem w oknie, papugą, prostymi potrawami, winem. Pozornie proste, ale smak zbijał z nóg, zielona lasagna przyciągała coraz zamożniejszych klientów (ci zawsze luibią towarzystwo biednych artystów i nieszkodliwych miłośników win i wódek). Wkrótce Giovanni zabłysnął puddingiem Richelieu-indyk+trufle+sos+miłość , wszystko to w „skromnej, wiejskiej osterii”.
Oczywiście wsztystko to sam gotował, jeden z synów stracił cierpliwość i został bankierem, a pozostałych trzech fratelli przejeli interes, wprowadzili swoje zmiany, a dziś jest to tak droga i bijąca przepychem restauracja, że weterani wojen restauracyjnych wzdychają – Giovanni, Giovanni, widzisz, a nie grzmisz ?
Nawet wzdychanie we włoskim wydaniu jest tak pełne ekspresji i entuzjazmu, że oprzeć się temu nie sposób. Tym stereotypem chwilowo kończę 🙂
Czas na kawę
Z głebokim poczuciem winy, a jednocześnie nieświadom przyczyn, mój wpis czeka na akceptację. Włoch by na moim miejscu oniemiał, ale lata spędzone w kolejkach nauczyły mnie pokory i glębokiej miłości do władz 🙂
Kiedy rano wpisywałam się pod włoskimi opowieściami, widniał już wpis A Cappelli, Pepegora, Dorotola Po godzinie nie ma nas. To gdzie zginęliśmy?
Pyro – Pojęcia nie mam, ale jestem pełen czrnych myśli – Mussolini, lustracja.
Być może to tylko filozofia Slow Blog 🙂
Ewo, wspaniałych wrażeń, słonecznego urlopu.
Tu, niestety, leje jak z cebra. Wspominam mój pierwszy wyjazd do Włoch i zadziwienie sposobem picia kawy. Można powiedzieć – na stojąco, w trzech łykach, z maleńkiej, grubaśnej filiżanki. No i te dzieci, całkiem malutkie, średnie, duże, uczestniczące w niekończących się biesiadach, często do bardzo późna i wcale nie wyglądające na znudzone, a co ważniejsze – nikomu nie przeszkadzające 🙂
Pyro nic w przyrodzie nie ginie. Zajrzyj pod wpis o kurkach czyli wczorajszy. I tam są dzisiejsze komentarze was wszystkich. Same się nie przeniosły. Tak widocznie klikali autorzy.
Ewo,
udanych wakacji 😆
dorotal,
gratulacje dla Ciebie i Dagny z powodu tak znakomitej szkoły, Dagny życzenia wielu intelektualnych, inspirujacych przygód, przyjaźni, które przetrwaja przez lata.
Panie Lulku,
w mojej głowie zaczyna się rodzić podejrzenie, że zamierza się Szanowny Pan, wykpić ze spotkania z nami. Wydarzenia niezalezne od nas spowodowały, ze trzeba to było odłożyc. Niemniej co sie odwlecze, to nie uciesze. Dojedziemy. Uprasza się żeby, w tak zwanym międzyczasie, był Pan uprzejmy, nie wychodzić cichcem tylnym wyjsciem. Tego nie robi sie przyjaciołom, co z tego, że tylko blogowym. Proszę to sobie wziąć głęboko do serca i zapamietać. W przeciwnym razie bedę się gniewać. A gniew kobiety bywa niebezpieczny. Pozostaję z uszanowaniem.
Wszystkich Nowych Biesiadników witam serdecznie przy stole.
Dzwoniłam do Nisi, która baluje na Famie. Cichal dzwonił wczoraj do niej do domu, ale nie zostawił numeru telefonu. Cichalu podaj jakies namiary 😯
Panie Piotrze – Mojego nie ma, ale to dobra wiadomość 🙂
Niedobra jest ta, że od pewnego czasu coraz więcej wpisów zjada skrypt.
„Placek pisze: Twój komentarz czeka na akceptację.
2010-08-27 o godz. 09:44”
Ha, Piotrze!” Same się nie przeniosły.” Pewnie, że nie same, ale jak są, to niech tam siedzą.
Doszłam do wniosku, że chociaż nikogo na wsi moja rodzina nie ma od kilku już pokoleń, jakieś geny musiały u mnie „wsiowe” przetrwać. Dlaczego? Zawsze mam za złe pogodzie – za zimno, za ciepło, za mokro, za sucho, bezwietrznie, duje, czyli jak mawia Żaba „chłopu zawsze albo wysuszy, albo wygnije”. Za tydzień Zjazd i martwię się pogodą. Proszę wszystkich zaklinaczy, co to dmuchają ciepłem, o skierowanie uwagi na Żabie Błota.
Teraz idę gotować ryż do farszu, co to wyląduje w paprykach (mięso już zmieliłam, jest za chude i będę musiał zasmażyć cebulkę w kopiastej łyżce smalcu, żey mi sucha kazka w papryce nie wyszła).
Zadzwoniła pani z Austrii…
I co Misiu?
E.
Witam serdecznie.
Misiu, nie trzymaj nas tak długo w paskudnym niepokoju. Co z Panem Lulkiem ?
Piotrze –
Do nacji doskonale bawiących się przy stole i ubarwiających spotkania towarzyskie wielopiętrowymi opowiadaniami o pochodzeniu dań i napitków, zaliczyłabym również Bułgarów. Okraszone chóralnym śpiewem współbiesiadników późne kolacje w przydomowym ogrodzie wzbudziły mój podziw i niestety zazdrość.
Jak śpiewali – to wszyscy. I wszyscy znali słowa. Jakże odmienne od śpiewów w Polsce, gdzie jeden zna refren, inny pierwszą zwrotkę, jeszcze inny coś pamięta z drugiej strofy, a jeszcze inny basem wyśpiewuje: Trala la la.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Z Lulkiem byłoby wszystko o.k. gdyby chciał współpracować z opiekunkami, a Lulek postępuje wg zasady „na złość mamie odmrożę sobie uszy”
Pan Lulek w najlepszym porządku. Według własnych słów.
Nemo – Dziękuję.
Nemo, wielkie dzięki.
Nemo – można mieć stan euforyczny po kilku butelkach wina i nalewce domowej.I co te kobiety mogą poradzić?
Do dzisiejszego wpisu Gospodarza nadmienie drobnostke. Wlosi dziwia sie, ze turysci zamawiaja u nich o kazdej porze capuccino, ktore ci pija tylko do poludnia, a po poludniu pija espresso. Turystom tez tego nie wyrzucaja.
Pyro, odnioslem sie rano wprost do Antka z podziekowaniem za sznurek do wczorajszego.
Tak zwykle, to czytam i podkradam kawalki tekstu jak zlodziej, kopiujac, a potem wklejajac na twardy dysk, by nie byc za dlugo na takich stronach, ktore z summiennosci wobec chlebodawcy nie powinnienem w ogole odwiedzac. Tez taki interruptus. To zakloca naturalnie moje zycie blogowe. A w domu nie zasiadam wczesniej niz o 20.30, a i wtedy mam tez gdzie indziej cala mase rzeczy do przesledzenia. Tak to juz jest, jestem takim tu dzwigarem jakim jestem.
Przestalo padac i wyskakuje jeszcze do jednego terminu, a potem weekend.
Dobrze, ze miejsce spotkania jest w dobrze zalesionej okolicy i bede mogl potem sprawdzic co robi grzybnia i czy wysyp tez tak krotki, jak to z innych stron nadaja.
Do wieczora
Pyro,
masz propozycje alternatywne?
Nemo – nie mam. Ja nie mam, Miś nie ma, Caritasówki szukają pomocy, ojciec Marceli jest zrywany z urlopu, bo podopieczny się zbiesił,obraził się, bo trzeci tydzień „nikt do niego nie przyjechał i on umrze”. Postanowił sobie, że umrze. Aktualnie umiera na raka na karku, ślepotę i z pięć innych przypadłości. Zdaje się, że Miś kiedy pojedzie następny raz, to zabierze bat albo rękawice bokserskie. Tylko czy nasze podstarzałe dziecko specjalnej troski wie co znaczy podróż na niemal 1000 km trasie na dwa dni? No, lać i patrzeć czy równo puchnie.
nic dodac nic ujac czym sie roznia wlosi od innych nacji (przy stole)
😆
😆
Ja moge pojechac ew. na dyzur do Pana Lulka ale dopiero na ferie kartoflane od 11.10 a do tej pory to niech Pan Lulek zyje i wspolpracuje…
a tak w ogole pytanie do osob wtajemniczonych, dlaczego pozostalo przy Caritasie, dlaczego Pan Lulek nie ma opiekunki fundowanej z ubezpieczalni, ktora nawet moze u niego mieszkac i mozna taka zamowic z Polski ?
Taka pani z Caritasu, moze mila Azjatka to: 1. nie potrafi zrozumiec 80% co do niej sie mowi a 95% nie potrafi zrozumiale wypowiedziec 2. przychodzi zajzec i podbic stempel, Panu Lulkowi potrzebne jest towarzstwo i mozliwosci organizowania sobie zycia a taka pani z Caritasu ma swoje wytyczne i nie zrobi nic wiecej niz stoi na papierze. Dlaczego ten Caritas nie ustalil stopnia potrzeby pielegnacji Pana Lulka i nie wystaral mu sie do tej pory o stala opieke i towarzystwo.
Doroto
Panie z Caritasu sprawują się znakomicie. Wszystkie biegle mówią w ojczystym języku.
Filipinka również nie ma najmniejszych problemów językowych. W dwa miesiące postawiły Pana Lulka na nogi. Może chodzić , jest w dużo lepszej kondycji niż dwa czy trzy miesiące temu. O opiekę i towarzystwo starał się ostatnio zbyt intensywnie 😉
Niestety pamięta to co chce i ma do mnie pretensje ,że nie przyjechałem . Dzwoniłem do niego kilka razy i mówiłem ,że nie mogę i wyjazd został przełożony. Mnie na częstsze wizyty po prostu nie stać. Jak zwykle mam dylemat czy zapłacić ZUS czy przyjechać do Lulka…
Misiu nie ma co jezdzic do PL z tak zawana odsiecza i PL nie moze tego wiecej oczekiwac, zrobiliscie bardzo duzo, skoro PL nie odpowiada pomoc dochodzac to istneje jestcze ta wersja z pania z Polski, ktora otrzymuje za to pieniadze od ubezpieczalni zdrowotno/rentowej, wie w jakim celu przyjechala, jak jej za ciezko to wymienia sie z kolezanka. Pani z Polski chyba bala by najlepsza, mentalnie b. zblizona. Tutaj cla masy ludzi maja opieke milych i wyksztalconych nawet pan z Polski a praca tych pan jest oplacana przez ubezpieczalnie, dlaczego tego o. Marceli nie moze zorganizowac razem z Caritasem?
pragne uspokoic tych wszystkich, ktorzy mogliby uwazac iz jestem z dala od tradycji w kuchni. wrecz przeciwnie
tradycje nie sa wcale takie zle. mysle ze sa nawet czyms wspanialym. jesli spojrzec wstecz i przypomniec czasy kiedy to nie bywalo wszystkiego w obfitosci. wtedy trzeba bylo lapac to co bylo
wydaje mi sie, ze te wszystkie braki w kuchni w okreslonych czasach wywarly wplyw na zjadaczy
niedostatek uczy: nie wszystko co jest do zjedzenia nalezy zjesc. jestem przekonany i mam tego namacalne dowody ze jest bardzo zdrowe podejscie nie tylko do stolu 😆
Bardzo słuszne uwagi Ryśka. Niestety, ludzie bardzo często nie potrafią oprzeć się obfitości i dostępności jedzenia. Nie znaczy to wcale, że tęskno mi do czasów, kiedy wszystkiego brakowało. Na szczęście wzrasta powoli świadomość kulinarna.
U mnie dziś na obiad wczorajszy barszcz ukraiński, smaczny i rozgrzewający, zwłaszcza w taki chłodny i mokry dzień .Taki barszcz ma tyle składników, że za każdym razem wychodzi cały duży garnek. To co zostanie, zamrażam.
Dla poprawy nastroju chcę upiec jakieś ciasteczka z gotowego ciasta francuskiego.
U Żaby w Żabich Błotach jest bardzo duży stół i towarzystwo zjazdowe będzie miało gdzie prowadzić rozmowy. Mam nadzieję, że pogoda jednak pozwoli na spacery, bo okolica jest bardzo ładna. Za tydzień o tej porze będę już chyba na miejscu.
„Ale jeśli w domu była herbata i można ja było zaparzyć, co było złego w podaniu gościowi herbaty razem z deserem?”
No właśnie.
Włoski gość w polskim domu mojej siostry codziennie na obiad domagał się makaronu, bo posiłek bez pasty to nie jest jedzenie 🙄 I moja siostra bez szemrania gotowała makaron, bo gość w dom, Bóg w dom, nieprawdaż? 🙄
Włosi wbrew pozorom bywają także mniej skostniali w swoich obyczajach i akceptują czasami nawet obce potrawy i zwyczaje 😉 Jeden mój znajomy Sycylijczyk po kilku podróżach po Europie m.in. do Danii, założył sobie w domu centralne ogrzewanie i już nie marznie w zimie, a sąsiedzi popukawszy się najpierw w głowę pozazdrościli mu ciepłego i suchego mieszkania i też zakupili kaloryfery 😉 On zaś nakazał swojej żonie zaprzestanie ciągłego gotowania pasty i rezygnację z primo piatto, bo to w jego wieku niezdrowe na linię 😯
Doroto
Odpowiedź jest krótka:
Bo nie i już…
no to nie, ale tez nie dla szantazu ludzi na blogu
Jak sie ma zasady to nalezy je przestrzegac i tyle a nie bawic sie z ludzmi w kotka i myszke. Wyrzucanie wszystkiego co sie da wyrzucic z domu odbywa sie w sposób planowy i systematyczny. Mial byc kupiony nowoczesny rower. Zakup odlozono w oczekiwaniu na nowszy model z wieksza liczba przerzutek.
Byc moze bedzie to.
At calendas grecas.
Pan Lulek
Panie Lulku,
rower nie musi mieć dużo przerzutek. Ważne są dobre hamulce zwłaszcza gdy jest z górki 😎
w takim razie ja wolę pod górkę…
Wasz Syzyf
Dzień dobry!
A ja tylko powiem (napiszę), że bardzo podoba mi się dzisiejszy wpis na blogu – inspirujący. Szczególnie w kontekście aury za oknem. Nie ma to jak zastawiony stół i wesoła rozmowa w miłym towarzystwie. Wtedy żadna pogoda nie straszna.
Pozdrawiam i zmykam
Chesel ale gdzie ty znajdziesz Wlochow do tego stolu skoro ..”nie ma nacji której członkowie mogą stanowić tak ciekawe towarzystwo przy stole”… no chyba, ze masz pod reka jakiegos Francuza 🙂 No i pytanie: czy Wloch zje pierogi albo bigos? Z rozmowa problemu nie bedzie bylebys nie podala herbaty bo Ci zemdleja z wrazenia i koniec biesiady. Na koniec wisnioweczke tylko znowuz nie wiem czy tradycja pozwoli im sie napic 🙂
Miłośnikom włoskiej kuchni polecam włoską restaurację na Foksal w Warszawie. Byłem raz. O jeden raz za dużo. Podają tam schabowego ze śledzikiem. Widuję tam podjadający Autorytet. Podejrzewam, że w nagrodę za zamieszanie felietonów tamtej restauratorki w Wysokich Obcasach.
Pogoda jest w sercu!
hej Syzyfie,
pod górkę dobrze jest mieć motorek wspomagający 😉
motorek? a tak, mam: z kija i marchewki 😉
Dzien dobry,
To na pewno wielka przyjemnosc jesc lokalna kuchnie wloska i sluchac opowiesci tubylcow. Rozumiem, ze Gospodarz to lubi i teskni za nastepna okazja 🙂 Ale zna jezyk, ot co!
Rysiek 12:07 🙂
Po godzinnej pogaduszce z PLulkiem wracam do mojego kamienia.
Czas ucieka, a cel jakby się oddala. Marchewka też 🙁
Hej, szable w dłoń!
Nemo, tylko nie wyliczaj mi różnicy czasu między ostatnimi wpisami.
Dodaję, żeby była jasność: to była godzina lekcyjna 🙂
U mnie na obiad byl melon i endywie (czy cykorie) zapiekane w szynce.
Na deser reszta wczorajszego ciasta z jablkami. Bylo bardzo smaczne a zrobilam je z 125g maki (w tym lyzka owsianych otrebow), pol opakowania drozdzy w proszku, 3 jajka, 100g cukru, pol szklanki oleju (lub masla lub pol na pol), 3-4 jablka. Pokrojone na kawalki jablka podsmazylam lekko na patelni posypujac lekko cukrem, zanim dodalam do ciasta i wymieszala calosc. Dodalam tez troche calvadosu. Pieklam ok. 45mn w temp. 160-170°C.
yyc, widze ze jestes 🙂 Zaproponowales, ze moge skorzystac z Twojej picasy i pokazac zdjecie tego misnienskiego talerza, o czym pisalam pepegorowi. Wiem, dzieki Antkowi ma juz potrzebne informacje ale moze zainteresuje go ten obrazek. Wiec, wysylam, jesli pozwolisz i z gory dziekuje.
Alino,
to brzmi bardzo apetycznie 🙂 Wypróbuję, jak będą mieć lepsze jabłka. Na razie tylko spady z boskoopa, kwaśne 🙁
nemo, uzylam jablek z naszego ogrodka, ktore sa kwaskowe ale szybko sie rozgotowuja i takie sa chyba najodpowiedniejsze bo upieczone ciasto ma przyjemna konsystencje.
Barbaro, Jotko – dziękuję za dobre słowo 🙂
yyc – i owszem, znam takich Włochów co wcinają ruskie że aż miło i Francuzów co w Katowicach jadali tylko w jednej knajpie – bo tam był dobry żurek. Ale jedno i drugie to dłuższa historia a ja za chwilę znikam. Do zobaczenia.
Na nogi stawial mnie paOlOre. Byla to lekcja wychowawcza. Odrobine zbyt pózno. Czesc moich uczniowskich argumentów wysluchal. Tylko czy ze zrozumieniem, czas pokaze. Dobrze, ze jutro jest sobota i sklepy sa otwarte zeby kupic czerwone, wytrawne dla naoliwienia krwioobiegu.
Na dzis tyle i az tak duzo.
Pan Lulek
a ja chcąc dopieścić dzieci powracające z wakacji, zabrałam się za robienie gołąbków, ufff! Tym razem z kapusty włoskiej (żeby było cokolwiek na temat). No i mam za swoje, mękolę się teraz z tym obgotowywaniem i rozdzielaniem liści, jak już z tym się uporam, to powinno pójść łatwo, ale na razie 😯
Lubię siedzieć przy stole w Polsce, z mieszkańcami Polski i innych krajów.
Lubię barszcz ukraiński i jabłka.
Lubię też przerzucać biegi w rowerze, ale mi się mylą.
Nie mam nikogo z Caritasu do pomocy, ale gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Już piątek, wieczorem totolotek, a wkrótce uczta stulecia, dla Pepegora szampan z winnej miśnieńskiej butelki, dla Was Drodzy Państwo kawior w srebrnych butelkach , żurek, a dla mnie poczciwa i mądra gosposia. Nie Genia, Matylda.
Nie sprawdzałem tego z żadnym duchownym czy filozofem, ale myślę, że samotność to piekło i odwrotnie. Gorące kaloryfery na Sycylii i Dante to zaledwie ilustracje tego stanu.
We Włoszech jest inny klimat. Niebo jest niebieskie, ale obecność Wezuwiusza nakazuje radość życia. Natychmiastową.
Drogi Panie Lulku – Ma Pan serce, duszę poety, umysł wynalazcy i alchemika, mieszkanie, Przyjaciół. Bardzo mnie to cieszy. Smutek nie.
Podziwiam Pana. Ich też.
W niczym nie mogę pomóc, po polsku zwiemy to uczucie bezsilnością. Wilga to rzeczywiście urokliwa rzeczka. Zapewniam, że nie wtrącam się do niczego, ale nie jestem też w stanie obojętnie przechodzić obok cierpienia. Dlatego też życzę Państwu wszystkiego najlepszego z czystego egoizmu – gdy jest Wam gorzej, mnie też. Nikt nie jest wyspą (cholera).
Właśnie zauważyłem, że dziś rano jednak mi się dni nie pomyliły i wpadłem w stan włoskiej euforii. W moim wieku to ogromny sukces i satysfakcja 🙂
tak, ale wlosi tak znowu bardzo od polakow sie nie roznia;
jedni lubia dzieci przy stole, inni nie;
a biesiadowac potrafi kazdy narod,
bo to zalezy od czlowieka, a nie nacji.
p.s.
nieduzo(bo wysypu jeszcze nie ma), ale ciekawe grzyby znalazlem
m.in. boletus satanas, ktorego z radosci obfotografowlem ze wszystkich stron moim przedpotowowym canonem;
a grzyby to tez afrodyzjaki.
I znowu leje. Lało całą noc, aż do południa, teraz przylało nam w ogrodzie, pogoda dla trawy i ślimaków 🙄
Dynie rosną ogromne.
Niebo włoskie też potrafi przylać, a na zboczach Etny ludzie żyją w depresji i euforii jednocześnie…
Pan Lulek mówi ,że jest chory…
Niestety, ja takiego zdrowia nie posiadam. Sześć butelek wina w kilka dni i nalewki w ilościach znacznych zwaliłyby mnie z nóg na wiele dni a może na zawsze. Takiej ilości nie wyobrażam sobie. Pan Lulek może . Zuch maładziec.
Mówi ,że lekarz mu kazał. Siostry z Caritasu przecierają oczy ze zdumienia.Biedny nasz Pan Lulek , wymaga współczucia. Kto następny?
Nemo – To zrozumiałe, na zboczu nawet stół jest trudno postawić, ale śpiew pomaga 🙂
Placku 18:11,
Pytanie niedyskretne i z gory za nie przepraszam, czy pisales zawodowo i czy cos juz opublikowales? A pomyslalam o tym, kiedy bedac kilka dni temu w ksiegarni zauwazylam tytul „Je suis pour tout ce qui aide a traverser la nuit”, cos pieknego, i kupilam. Przetlumaczylabym jako: „Jestem za wszystkim co pomaga przezyc noc” a moze ktos z was sformuluje to lepiej. Jest to zbior 154 krotkich paragrafow, sa to wspomnienia, portrety, marzenia. Autor nazywa sie Fabio Viscogliosi, jest Francuzem, wiadomo, wloskiego pochodzenia. Jest to jego pierwsza publikacja. Autorem moglbys byc i Ty 🙂
Alino jak wroce do domu to wstawie zdjecie w picase i podam sznureczek.
Ewo ja mam tutaj Kanadyjsczykow ktorzy polubili flaki…i prosza zeby zrobic 🙂 Zreszta tradycje musialy powstawac przez lata a smaki sie zmienialy. Bez lamania tradycji jedlibysmy w kolko to samo bo nowe potrawy by niegdy nie zostaly wymyslone. Wino z czasow rzymskich nie ma nic wspolnego z obecnie produkowanym w Italii etc. Ale milo jest wracac do tradycji i milo byc przy stole z takimi ktorzy to lubia bo wtedy bardziej smakuje. Wlosi pewnie sa dobrymi kompanami przy stole jak Francuzi. Ja tu na miejscowych tez nie narzekam bo sa i lasuchy i o jedzeniu przy jedzeniu czesto rozmowa sie toczy. Wczoraj bylem na grilu u jednych od 16 do 21 siedzielismy az sie sciemnilo i rozmawiali o jedzonku ktore wlasnie sie grilowalo a bylo wiele roznych roznosci, jak przygotowane, zamarynowane, czym przyprawione etc oraz winku miedzy innymi o tym, ze Kanada produkuje coraz lepsze i bardzo dobre wina. Klimat znakomity gdzieniegdzie i wszyscy ostatnio bylismy w rejonach win a ja nawet na dwoch krancach kraju (Niagara i Brytyjska Kolumbia) i smakowalem win wrecz pysznych.
Basiu-Asiu, Twoj wpis z 18:11 ukazal sie pod wczorajszym tematem.
Alino – Buster Keaton, Magritte – Wzruszyłaś mnie.
Pare butelek poszlo a ja dzisiaj w pracy jakis wolniejszy jestem. Jakis bledszy, troche spiacy, troche bardziej milczacy…
A czy Pan Lulek, oprocz wszystkiego wymienionego przez Placka, ma rodzine?
Alino – Mój ulubiony Fabio to Abecadło Snów (L’ABC des Reves z tym akcentem nad e ?) , być może dlatego, że jestem zdziecinniały 🙂
Fabio rozśpiewany
Placku, a tu ponizej mowi o swojej ksiazce, ciekawy czlowiek.
http://fr.video.yahoo.com/watch/7441064/19501972
Caly swiat jest moja rodzina. Wszedzie znajduje moich ludzi nawet takich którzy sie zagubia. Ech, pojechaloby sie do Czernobyla. Toz przeciez byla nasza rodzinna letnia rezydencja.
Tymczasem pada piekny deszczyk.
W sam raz po zakonczeniu podlewania
Pan Lulek
Alino – Zawsze jestem w szoku gdy ktoś mnie rozumie, siłą rzeczy zdarza się to niezwykle rzadko 🙂
Panie Lulku to na swieta masz Pan caly swiat przy stole i pod choinka. Tez bym tak chcial. Tymczasem slonce poludniowe grzeje a niebo jak opal. W lodowce wino czeka…
Dorotolu, nie podobał mi się Twój wpis 13:14. Podważyłaś kompetencje zupełnie nieznanych Ci osób. Nie zaszkodziłoby małe przepraszam 🙂
Taki deszczyk po deszczyku to najlepszy deszczyk, Włosi delektują się właśnie swym towarzystwem i „brudnym ryżem” (riisotto z tymi serdelkami) , w lodówce czeka wino, nawet w Czernobylu ktoś kogoś ruga, przytula i ciepłym barytonem oświadcza – Stary, kocham Cię, wiesz, ale muszę już iść, żona mnie zabije.
Prowadzenie samochodu i buldożera w stanie upojenia jest niewskazane (teraz nawet na brokułach jest taka nalepka)
Placek, Wroclaw, Rynek, Przedwczoraj, to ? propos Czarnobyla, a ze z duzej?
bo sie nalezy,
Karkonosze, Michalowice, Teatr, akutat nie dawali, polazlem na muchomory, celowo z malej, coby sie nie struc
http://picasaweb.google.com/slawek1412/NewAlbum2508102303?pli=1&gsessionid=DeZIepDlvYWHGfhWOP-hEw#5509456242309455938
http://picasaweb.google.com/slawek1412/NewAlbum2708102031?pli=1#
kurki byly trzy, a moze cos ze swinkami podupilem?
Sławku – Szkoda, że taki mały kawałek, ale i tak to miód na me serce, dług wdzięczności kiedyś spłacę. A już się martwiłem, bo w moich stronach trwa kolejny bój. Ciężkia bitwa toczy się na peronach 4-5, wyobrażam sobie co czują perony 1-3. Ludzie z Rynku winią opozycję, a ci z trójkątu bermudzkiego rząd. Biskupin milczy. Baw się dobrze 🙂
Ale kuchnię trzeba poważnie traktować, tak jak Rossini, który płakał tylko trzy razy w życiu: gdy jego pierwsza opera padła na twarz, gdy po raz pierwszy usłyszał Paganiniego i gdy piknikowy koszyk z indykiem nadziewanym truflami wypadł za burtę łódki.
Witam o świ… jaki tam świt, już porządny wieczór! Jotko, Nisiu! Jesteśmy w Szczecinie. Przylecieliśmy wczoraj, a że po drodze „zgubiliśmy” jeden dzień, to dopiero dzisiaj kupiłem modem do komputera, żeby mieć internet i karty SIM do telefonów. Ludzie sympatyczni, przychylni, śledzie w oleju 3x tańsze niż u nas a Żołądkowa Gorzka smakuje tak samo jak 21 lat temu…
Nisiu! Wczoraj wieczorem próbowałem się do Ciebie dodzwonić, ale Twoja sekretarka skutecznie spuściła mnie po brzytwie. I bardzo dobrze, po to są sekretarki, żeby chlebodawczynie chronić! Podwyżka!
Są juz śliwki-węgierki (u nas nazywane włoskie) Ewa uwielbia, dwa kg dziennie!
Jotko! mamy kopot z niedzielą. Ewa ma jakieś powinności rodzinne.
Podaję prowizoryczny telefon czynny tylko do poniedziałku, bo potem będzie inny. Taka tiochnika! 91 422 2121. Polska jest wspaniała!
Telefonowal Ojciec Marceli. Znowu jest w Polsce w Panewnikach. Trafil na przerwe w spaniu. Poblogoslawil cale blogowisko ale zapytal jak sie czuje Jolka i co porabia. Zaszla Pani za ksieza sutanne. Co tu mówic. Troche sobie poleniuchuje do nastepnej przerwy we snie.
Chyba, ze w miedzyczasie znowu wybuchnie jakas nowa Wojna Swiatowa
Pan Lulek
Cichalu ! Witamy w Kraju! Miłego pobytu!
Mój świat wraca do normy – Sławek jest, Paolore – jest, Cichal się znalazł był, Placek siedzi na skrzydle harfy, czyli na swoim przynależnym miejscu, jeszcze ze dwa tygodnie i odnajdzie się ASzysz, Antek podsumowuje dzień, panie są na miejscu albo urlopują, ale nie giną bez śladu. To wyłącznie męską przypadłość.
Cichalu – Niia pojechała na FAMĘ do Świnoujścia. Wróci na czas.
Dziękuję za wiadomości! Czy wiecie co z Alicją i Jerzorem? Pojechali do Wikingów a tam może kęsim, kęsim…? nie daj Boże! Szczecin cudowny! Ostatni raz tu byłem ca, about 37 lat temu…dzisiaj piątek (Ewa obserwuje) były śledzie w oleju, pisałem, że 3x tańsze niż u nas, oraz wędzona makrela i dorsz! Pamiętacie? „Co jest gorsze od dorsza? Dwa dorsze…” Ech historia. Placku, pomnisz li? A Żołądkowa Gorzka! Ech, sentymenty…
Haneczko nie moge sie pokajac, gdyz wypelniam kolegom ankiete do wniosku o order…
Cichal kwitnie 😀
Wikingowie byli kęsim na wyjeździe, u siebie do rany przyłóż 😉 Ale Alicja mogłaby sie odezwać, też czekam.
Dodaję sprawozdanie z lotu New York-Berlin. Ale się bałem. Kiedyś byłem porucznikiem Wojsk Powietrzno-Desantowych. Batalion 2259 Kraków ul. Wrocławska. Ale to było dawno…chociaż prawda!
http://picasaweb.google.com/cichal05/Samolot810?authkey=Gv1sRgCOjjze67huyesgE#
a najwiekszy afrodyzjak:
„nie myj sie – przybywam!”
napoleon do jozefiny.
Kto mi pomoze i wykupi smsem ten artykul dla mnie i natychmiast mnie podesle, pieniadze oddam na zjezdzie, potrzebne nam bardzo i bardzo pilne, brakuje nam danych o tym wspanialym czlowieku, ktoremu nalezy sie odznaczenie a teraz beda rozdawane min.
http://szukaj.wyborcza.pl/archiwum/1,0,3001300.html?kdl=19890609GW&wyr=
Byku, młody człowieku! Coś w tym jest. Kobieta winna pachnieć słońcem, miłością i miętą! A nie chemią i sztucznością perfum…A nadewszystko, sobą!
Dorotolu, możesz to zrobić sama. Jeśli z jakiś powodów nie możesz to napisz! Mam telefon.
Placek, Trojkat Bermudzki?
kolo pogotowia bywales?
Biskupin ma racje, Trojkat, jak zwykle, a Rynek kwitnie, afrodyzjaki zrobily sie mniej dorszowe
Cichal bardzo fajne zdjecia, ciesze sie z Toba, ze masz takie dobre wrazenia i radosc z pobytu w Polsce, bo Polska sie rozwija, rozwija…
@cichal:
czy czuje pani czacze,
czy czacze pani zna?
p.s.
dziekuje za komplement!
ja nie mam polskiego numeru telefonu dzialajacego tutaj w Berlinie i nigdy nie kupowalam nic smsem a my musimy jak najszybciej zlozyc ten wniosek i musimy go umotywowac, choc kazdy wie kim byl Andrzej ale to dla urzedu…
I jesten w końcu. Tu leje, w Polsce leje, co to będzie tylko za tydzień. Można będzie tylko pić za zdrowie Pana Lulka i za zdrowie Placka, ale z miśeńskich kieliszków! I zagryzać śledziem w oleju.
Grzybnia trzyma się jeszcze, dopiero co sprzątnąłem kuchnię. Jest jeszcze miseczka mślaków i takich tam i niemam pomysłu. Maślaków jeszcze nie mroziłem.
Poczytam jeszcze.
Dorotolu, na ile minut potrzebujesz? Też jeszcze tego nie robiłam.
I na co Ci to wysłać?
haneczko, cichale to chyba musimy najpierw pojsc na nauki w sprawie zdobywania wiadomosci droga komorkowo-elektroniczna, ja myslam, ze to sie im tam placi a oni wyswetlaja ten dokument, mozna go sobie skopiowac i przczytac, nie dajcie spokoj, bede sie musiala zdac na wlasne wspomnienia, Andrzej byl wspolpracownikiem Kultury ale tu w tym podaniu trzeba uwypuklic jego dzialanosc na rzecz Solidarnosci i nie znam wszystkich jego dzialan choc w wielu bralam udzial
@pepegor:
maslaki w occie najlepsze.
haneczko, myslalam, ze to mozna skopiowac dostajac link do pelnego artykulu i wyslac mailem
W-w, padalec, Borys ( w koszyku ) i karkonoskie migniecie
http://picasaweb.google.com/slawek1412/NewAlbum2708102212?pli=1#5510185823104569842
P.S. maslaki wyrzycilem, bo mi sie nie chcialo
samych gasek mam w tym roku juz tuzin sloikow w occie;
prawdziwych tez pare..
Dorotolu! Tego się nie da skopiować. Można czytać. To jest w streamingu bez możliwości skopiowania! Sorry!
Sławku, czy sformułowanie „wyrzyciłeś” jest pochodną od góralskiego słowa „rzyć”? Jeślii tak, to szkoda…
smardzy kolonie tez znalazlem…
podsmazylem z cebulka na masle –
niebo w gebie.
tak czasy sie zmieniily, taki Andrzej to nie kazal nikomu z tych co teraz wstywiaja bramki smesowe w gazecie, placic za swoja wszelaka pomoc
Dorotolu, tekst jest b. krótki.
Pamięci Andrzeja Chileckiego
[podpis] Andrzej SZCZYPIORSKI
OCR nr 0 dodatek do OCR, dodatek do Gazety Wyborczej nr 25, wydanie z dnia 09/06/1989, str. 2
W Kolonii zmarł przed kilku dniami Andrzej Chilecki. Jeden a tych nielicznych którzy kosztem swego zdrowia, warunków życia, osobistych aspiracji dźwigali ciężary polskości na obczyźnie;
Nie miał głośnego nazwiska, bo narzucił sobie dyscyplinę dziennikarza, który zajmuje się tysiącem spraw z pozoru drobnych, codziennych, składających się na polską mozaikę emigracyjną. Od lat prowadził na łamach paryskiej „Kultury” niezmiernie cenną Kronikę Niemiecką. Był jednym z współtwórców ruchu wydawniczego poza krajem, zawsze czynny, gotowy do pracy żmudnej, bezinteresownej, nieraz anonimowej.
@dorotol:
jaka kultura, jesli moge zapytac?
bo w w-wskiej debiutowalem….
wierszami,he,he…
Cichal, masz medal, sformulowalem dla Pepegora, bo okolotamtejszy, znaczy slazacki, rzyci, fakt, zawsze szkoda, ale slimaczace sie do polnocy obieractwo wolalem zamienic na flaszke ze Szwagrem, nie chcialem Mu kieliszkow slimaczyc, azurowe takie z czegos mial i sie bal myc potem w maszynie z Misni, albo odwrotnie
no i zlikwidowali te kulture i kupili paryskom
haneczko i to wszystko??? Myslalam, ze Szczypiorski napisal o nim caly niemalze essej, ale wielkie dzieki, gdyz to przedostatnie zdanie dalo mi pomys jak zaczac to umotywowanie wniosku, a swoja droga to opisz jak sie do tej notatki dostalac, dzieki temu „wykupowi smsowemu”?
Sławku, co to jest myc? nie mykwa?
Wykupiłam 5 minut dostępu, bezczelnie skopiowałam, wkleiłam bez końcowych, nieistotnych, powtórzeń.
haneczko, napisz jak to zrobiłaśomnie bardzo kumaty…
bom nie bardzo kumaty
Byku, ostrzegam, smardz w Polognii jest, ze nie wolno pod kara, a Ty wierszem, cebulka i maslem?
pod jakim to haslem?
ze niebo, to wiem,
lesniczy nie ciem
rezyko, kajdany,
kibitka, gdzies w las
i kto nam powtorzy,
ze bylo w sam raz?
Wybaczyć proszę, ale się udaję! Dla mnie to jest piąta rano! Dobranocdzieńdobry!
Dziekuje za odzew, akcje i reakcje a teraz bede dalej dziergac ta motywacje
Jest do oddania na zawsze, okreslona ilosc przetworów brzoskwiniowych. O tyle ciekawy gatunek, ze pochodzi z kraju slynnego z tego rodzaju owoców. Ponadto mozna przyjechac zbierac szczaw który wyrósl jak glupi. Wedlug moich kalkulacji na dostepnej mi powierzchni mieszkalnej okolo 600 metrów kwadratowych, przyjmujac cmentarny standard czyl 2 (dwa) metry kwadratowe na osobe mozna smialo ulokowas co najmniej 300 osób. Stosujac system warstwowy wlezie i wiecej. Noc ciemna z deszczykiem i od czasu do czasu piorunkiem nastraja do takich rozmyslan.
Ponadto chetnie oddam tak zwana komórke telefoniczna czyli tak zwane Händy zaladowane do konca pazdziernika 2010 roku w oryginalnym opakowaniu.
Baracholka rozwija sie ku memu zadowoleniu
Pan Lulek
Cichalu, weszłam na link dorotala, kilknęłam wykup, przysłali smsem kod dostępu, a dalej j.w. Dobranoc 🙂
@slawek:
kajdany strzaskaj,
a bat zlam;
smardz na patelni!
niech zyje nam!
piraci puszcz podlaskich
Pepegorze, jeśli jeszcze masz te maślaki, to można (obrawszy ślimatą skórkę) pokroić i wrzucić na masło. Poddusić i zamrozić. Bez żadnych przypraw, doprawisz jak będziesz przyrządzał mrożonkę. Borowiki i podgrzybki też tak się robi, są na stole jak świeże, kiedy je podsmażyć z cebulką np. i dorzucić pieprz, sól i śmietanę. Albo co innego.
Cichalu, witaj na rubieży. Było podać pani Irence własny telefon, to bym oddzwoniła! Albo zadzwonić jeszcze raz, bo ona do mnie przekręciła z wiadomością i pytaniem, czy ma Ci dać moją komórkę. Powiedziałam, że tak, ale już się nie odezwałeś.
pirat podlaski,
cos na ksztalt Hlaski?
pierwszy krok w chmurach,
a potem petla?
zlamany bacik
smardz przypalony,
solidne kraty
i list od Zony:
wiesz co? juz siedz
wpadl dzisiaj sasiad
i przyniosl sledz
Gdy ktos na Podlasie jedzie, niech po drodze kupi sledzie.
Na rzece Neckar naprzeciwko elektrowni na mial weglowy sa wspaniale hodowle i smazalnie pstragów. Palce lizalem.
Pan Lulek
Podobno zapadly decyzje o lokalizacji pomnika i inauguracji nowego roku akademickiego w akademii imienia Maciusie Szczepanskiego.
Oczekuje blizszych informacji na ten temat.
Pan Lulek
Zdjecie Aliny ale niestety wychodzi jakies male a nie wiem jak zrobic zeby bylo normalnej wielkosci. Moze zainteresowani beda w stanie je jakos powiekszyc zeby bylo wyraznie widac.
http://picasaweb.google.ca/Slawek.yyc/Alina?feat=directlink
Nareszcie konczy sie ta przekleta dla mnie noc.
Pozostajacy przy wlasnym zdaniu.
Pan Lulek
Guten Morgen Panie Lulku!
To teraz gimnastyka, kawka i poranna gazeta (mogą być wiadomości w OE1 albo Radio Stephansdom). A potem gotuj się! 🙂
Witaj dniu. Pyra spała, a tu grzyby rymowane smażyły się na patelni. Żal.
…przeca się nie przypaliły, Pyro 🙂
a dorymować to i teraz możesz. pażausta!
Dzień dobry!
Jedni się budzą, inni się trudzą.
A ja właśnie rzucam robotę i idę do domu.
Niech się dzieje wola nieba,
ale spać też kiedyś trzeba… 😐
cenzura jak za caratu
Jest chłodno, pochmurnie i wietrznie. Młodsza wczoraj na spacerze z psem zebrała na trawniku blisko lasu kilka miniaturowej wielkości podgrzybków – w tym trzy osobową rodzinkę. W trzech były robaczywe nóżki, kapelusze czyste. Wyciągnęłam z lodówki kawałek mięsa od szynki; uduszę mięso z cebulą i grzybkami do ziemniaków i mizerii.
Witam o poranku! Alicja sie odezwała na Skype. W nowej koafiurze. Świetnie wygląda, czego i sobie życzę. Rzucam się w wir Szczecina. Dobrego dnia!
Dzień dobry,
Doczytałem teraz, bo wczoraj usnąłem przy klawiaturze. Dziękuję za rady względem maślaczków, nawet jak do rz…, ale nie zrobię w occie. U nas w ogóle nie idą, jeszcze znalazłem dwa słoiki tych kołpakowatych z zeszłego roku. Zrobię gęstą zupę a la borowikową dodając odpowiednich przypraw, co je akurat znalazłem w szafeczce. Moi zaczynają sie tym może już przejadać, bo ostatnio nieraz serwowałem. Wczoraj dawałem np. polędwiczki z rydzami więc nie wiem, czy tę zupę mi nie wyleją na łeb. A ja to gotuję, patrzę i się cieszę, że im smakuje, bo sam żyję w tej chwili z zieleniny, aby brzucha się wyzbyć.
SławeK, Byk, Wasza poezja podłamuje, jak się wie, czego się samemu nie umie. A ja na pianinie nawet Elizy bym nie umiał, nie mówiąc o innych kunsztach, najwyżej pod choinką na organkach.
Lecę, mam mnóstwo zaległości.
miło powitać w kraju Alicję i Cichala, radosnego „wirowania” życzę 😀
W Warszawie podobnie jak w Poznaniu, chmury, mokro, nieco jesiennie. U mnie dzisiaj gołąbki w sosie grzybowym, nabiedziłam sie nad nimi wczoraj, to dzisiaj same przyjemności 🙂
Macham Szampanstwu z rubiezy dosc polnocnych. Sztokholm mianowicie. Mielismy zamiar nieco poplotkowac z Cichalem na skajpie, ale polaczenie bylo fatalne, nie wiedziec czemu..
Krotko i zwiezle – w czwartek odwiedzilismy naszych znajomych na Fano Island w Danii, mialam sie zameldowac, ale Gospodarzy odwiedzilo kuzynostwo z Polski i zagadalismy sie, oczywiscie bylo kulinarnie. W ubieglym roku Paulina przyrzadzila typowo dunskie potrawy, swinstwo bylo i inne rzeczy, w tym roku losos, uwiecznilam calosc.
Wczoraj przejechalismy z Fano do Sztokholmu poznac wreszcie Jerzora kuzynke. Poznalismy – dzisiaj dalszy dzien poznawania, bo spotykamy sie na lunchu z corka i synem naszych gospodarzy.
Jutro oni wyfruwaja na zjazd gangu Adwentow zamieszkujacych w USA (dosyc sporo ich), a my ruszamy w strone Szczecina. Prawdopodobnie przeskoczymy promem z Ystad, sie zobaczy. Szwecja piekna, lasy jak marzenie, widzialam rosnace grzyby, ale jak sie pruje autostrada, nie ma jak wejsc do lasu, wszystko szczelnie ogrodzone 🙁
Pogoda cesarska i tak ma trzymac, ale jest rzesko i chlodnawo.
Bede donosic w miare dostepu do internetu.
Alicjo witaj po tej stronie wielkiej kałuży 😆
Pogadałam telefonicznie z Cichalem.
Chwilowo mam awersję do podróżowania, a jeszcze w najbliższym czasie trochę podróży mnie czeka. Na szczęście udało mi się znaleźć zastepstwo na konferencję w Gdańsku (1 – 4 września).
Wobec powyższego podjęliśmy z Włodkiem decyzję, że wpadniemy za zjazd w sobotę, we wczesnych godzinach popołudniowych. Nocleg zarezerwowałam w Toporzyku. Należności uregulujemy na miejscu.
Żabo, Pyro,
czy mam przywieźć ciasto, które znalazło uznanie w oczach tych, którzy je jedli?
Jak się prezentuje, na dzień dzisiejszy lista Zjazdowiczów?
Leje od rana. Jesień… Un strano sapore czyli nie jedzcie za dużo spaghetti o podejrzanym smaku 🙄
Pepegor,
na organkach możesz zagrać pod kasztanowcami w Żabich Błotach. Nie musisz czekać do świąt. 🙂
Czytam z zazdrością o obfitości grzybów. My czekamy do połowy września, kiedy grzybów będzie więcj niż grzybiarzy. A naród u nas strasznie pazerny na grzyby.
Zaraz wybieram się na imprezę plenerową z ogniskiem, kiełbaskami i pieczonym dzikiem. Mam więc spokój z gotowaniem. Jest trochę chmur, ale nie powinno raczej padać, czego i wam życzę.
Jotka – ciasto oczywiście i może być go dużo, bo część pań, które pieką, tym razem przyjedzie z mięsami, śledziami, szynką, galantyną itp.
Lista jak dotąd :
Adamczewscy, Adwentowie, Cichalewscy, Rolewscy, Danuśka z Alanem, Eska z Leszkiem, Pyra z jedną \bliźniaczką i Inka, Pepegor (może przywiezie Dorotę) Krystyna, Kwiekowie, może Jolinek, Stanisław z Krysią, Żaba z Sylwią – jeżeli o kimś nie zapomniałam, to 25 osób.
Aaaa … to się szykuje bal w Żabich Błotach!
Podróżników pozdrawiam życząc udanych wędrówek po szlakach Europy i Polski.
Wszystkim życzę udanego weekend`u.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Tankowanie czas zaczac. Dzisiaj wina francuskie ale na poczatek wloskie resztki z ostatniej nocy. Danie glówne Kartofelgulasch.
Chlodno ale wahliwie. Mozna dostac krecka od tych skoków stanu pogody w danej chwili.
Pan Lulek
Panie Lulku,
masz dostawcę butelek, czy chodzisz sam na zakupy?
U mnie nadal leje 🙁 W piecu ciasto Aliny (to z jabłkami), zamiesiłam chleb. Obiad był włoski – spaghetti z pomidorami, czosnkiem i oliwą, posypane parmezanem i listkami bazylii. Dziś bez strychniny.
Ciekawe czy Pan Lulek o tankowaniu specjalnie, czy tak klepie by klepać?
Jeśli świadomie to musi poszukać nowych przyjaciół. Ja do towarzytwa kogoś nieustająco tankującego się nie nadaję.
Sorry Winetu ale ja wysiadam z tego pociągu.
Przepraszam za wszystko i żegnam.
E tam. Pan Lulek tylko straszy. My się nie boimy.
Rozmawiałam z Żabą zjazdowo. Ona już dzisiaj dusiła potężną sztufadę w jarzynach i piersi indycze dla tych, którzy wcześniej przyjadą. Na Zjazd kupiła całą dziczą szynkę i dwa combry jelenie, a prócz tego kawałki i dzika i jelenia na gulasz, który będzie podawany na gorąco z kopytkami. Śmieszna sprawa z pstrągami – Żaba ma zaprzyjaźnioną hodowlę wysokiej, eko klasy i tam nasze rybki są zamawiane (potem Alan je przyrządza). Pojechała Żaba zamówić ryby, a pani na stawach mówi, że owszem, ryby są, ale musimy sami je złowić. To jakaś inna odmiana i w siatki nie włażą, trzeba na wędkę. Teraz Danuśka w podróży, a ja już wysłałam e-maile, żeby przyjechali dzień wcześniej i żeby Alan ryb nałowił, bo ja nie umiem.
Mięsa, śledzie, szynki, galantyny, dziki, jelenie, kopytka, pstrągi… 😯 Nie ma tam w okolicy ubogiej pary młodych, których nie stać na wystawne wesele, takich sierotek bez rodziny? Byłaby okazja do dobrego uczynku i zaskarbienia wdzięczności na lata 😎 😉 Może nawet wędkę mają, ale nie mają stawu… 🙄
Biedny Misiu Wtaroj! A my byliśmy na ślicznym koncercie fortepianowo-skrzypcowym w Parku Różanym. Muzyczka była „Ogródkowa”, Fibich, Strauss…Potem lunęło aleśmy byli uparasoleni. Zakupy: ukochane Ewy kluski śląskie, Podlasiak, sery na desery i Carlsberg. Będzie się działo! Coraz bardziej się mi tu podoba! Popołudniu przyjdą goście z szarlotką. To jest to!
Żabo masz wędkę? Będę wcześniej to nałowię!
…Tak, tak, Nemo… wszelkie znaki na ziemi (a nawet niebie) świadczą od paru lat o tym, że młodzi Polacy odkładają termin a nawet decyzję o weselu (też – ślubie kościelnym) z powodu niemożności poniesienia wydatków „imprezowych”…
…Niemniej – szczere, gorące, spontaniczne „SMACZNEGO” Zjazdowiczom!!!
🙂 🙂 🙂
A cappello, 😀
ja też życzę „SMACZNEGO” i udanego ZJAZDU, spontanicznie i trochę przedwcześnie, ale wobec tych indyków i sztufad w piecu… 🙄 😉
😉
Migawki południowe. Najpierw zagadka (dla mnie) z kwiaciarni. Potem parkowe okoliczności koncertowo-różane. Potem deszcz a potem kluski śląskie i pyffko!
A linka nie dałem…
http://picasaweb.google.com/cichal05/Szczecin?authkey=Gv1sRgCOvh97PB2fT_1AE#
Cichalu,
„to cudo”, to celozja.
PS. Na twoim zdjęciu jest jedna z wielu odmian – duża róznorodność kształtów i kolorów. U mnie w ogrodzie, dokładnie takie jak na Twoim zdjęciu, już przekwitły. Zostały jedynie pierzaste. W skrzynkach balkonowych przekwitły też morelowe i bladoróżowe. Bardzo lubię celozję 🙂
Nemo, A cappella wy się tam nie śmiejcie. To się tylko zmasowane wydaje tak okropnie dużo, ale i luda sporo i nikt nie podaje regularnych posiłków. To po prostu jest – jak święconka. Tylko to, co na gorąco podaje się kiedy jest gotowe, czyli po południu. Poza tym, kto chce to korzysta; pierogi 4 rodzajów są w spiżarni w lodówce, wielka patelnia przy jednej z kuchenek, masło w lodówce – chcesz, to odsmażaj sobie i innym. Po imprezie jeszcze resztki jak po weselu jadą z uczestnikami.
Pyro,
któż by śmiał się śmiać 🙄 Ja po prostu jestem pod wrażeniem 😎
…zwana również grzebionatką.
Zawsze zastanawiałam się, co tu ma grzebanie do rzeczy. Ale może chodzi o grzebień?
Cichalu, cieszę się, że Ci rubież służy!
Polecam koniecznie Cafe 22 – to na 22 piętrze „termosa” czyli siedziby Pazimu (o ile Pazim w ogóle jeszcze istnieje, już tracę rachubę znikających firm). Doskonałe torty i piękne widoki.
W poniedziałek czekam na Was – dogadamy telefonem dokładny czas. A we wtorek zawiozę Was do Błotka.
Ta grzbionatka była do celozji, oczywiście.
GRZEEEEE… bionatka.
Taka muzyczka mi sie przyplątała na dzisiejszą pogodę – niepogodę:
http://www.youtube.com/watch?v=EMjQFUmFc7c
Witam calutkie Szan. Blogowisko. 😆
Alicjo, Cichlu, ogromnie się cieszę, że już jesteście na „starym” kontynencie. 😀
Rety, toż w Żabich Błotach będzie smakołyków jak na 3 wesela. 😉
Kapitanie Cichalu, takie kluski możesz sobie sam zrobić, są tak łatwe i szybkie do zrobienia, że można drugą ręką …….. podlewać kwiatki. 😉
To są jedyne kluski, których mi się nie udało ani razu schrzanić, to jest chyba dobra rekomendacja? 😀
Jeśli chcesz, to podam przepis.
Coś mnie dziś podkusiło, żeby sobie zrobić pierogi. Stół w kuchni mam niski i teraz łażę jak połamaniec a na dodatek pierogi nawet się nie umywają to tych, które jadłam w Krakowie. 🙁 🙁 I po co mi to było ?
Zgago, zawsze myślałam, że najszybsze są kluski łyżką kładzione. A jak się robi te Twoje?
Zrobiłam szybki przegląd skrzynek balkonowych – jedna celozja pierzasta, żółto – pomarańczowa przetrwała zmienne warunki pogodowe i moją częstą nieobecność w domu.
Zgago,
🙂
Jotko, czy jesteś już Jotką Osiadłą? Czy jeszcze będziesz hasać? 😆
Nisiu, nigdy nie robiłam kładzionych – mam dość ograniczony repertuar kluskowy. Kluski śląskie (gumowe) :
Ugotować kartofle, odcedzić, przestudzić i przepuścić przez praskę (lub maszynkę do mięsa). Zmielone przełożyć do miski, lekko uklepać, żeby była mniej więcej równa warstwa. 1/3 tej warstwy wyjąć – położyć na 2/3 – a w puste miejsce wsypać mąkę kartoflaną, posolić i wyrabiać już całość, aż utworzy się jednolita masa. Z niej „kulać” kluski – każdą obtoczyć w mące kartoflanej i odłożyć na deskę, no i koniecznie zrobić paluszkiem dziurkę W garnku w tym czasie zagotować osoloną wodę i wrzucać po kolei kluski. Dobrze jest przemieszać delikatnie, żeby się nie przykleiły do dna. Po 4 minutach od momentu zagotowania, należy spróbować jedną – powinny być dobre. Na dno salaterki położyć spodeczek do góry dnem – żeby kluski nie leżały w wodzie, która z nich jeszcze obcieka.
Wot i wsio. Pisanie zajęło mi więcej czasu niż ich zrobienie. 😉
Uwaga! Gdy się kluski gotują, proszę nie czytać ani „klupać” na blogu, tylko pilnować 4 minut, jak się pogotują dłużej, to będzie …… zupa kartoflana. 🙁
Nisiu,
mniej więcej „półosiadłą”, ale więcej będę w domu niż poza domem.
Wczoraj było jedno zebranie Zarządu UTW w niepełnym składzie, jutro mamy swoje stoisko, reklamujace UTW, podczas dożynek, w poniedziałek, spotkanie Zarządu w pełnym składzie. Od wtorku zapisy na nowy semestr. Oficjalne rozpoczęcie roku w październiku, ale sekcje: gimnastyki rehabilitacyjnej i taneczna ruszają już we wrześniu.
Z tydzień będę na zjeździe.
Za dwa tygodnie będzie w sejmie zamknięta sesja, organizawana przez Kongres Kobiet, na która jestem zaproszona.
Mamy też zaproszenie pod koniec września na Zaolzie, na kolejne sympozjum ewangelików. Do Hanoweru, Towarzystwo Polsko – Niemieckie. Ale wszystkiego nie da się zrealizowac. Trzeba wybierać.
Pewny jest koncert Stinga 20 wrzesnia, na który mamy bilety.
Teraz Włodek śpiewa w Poznaniu na jakims slubie – z chórem – a ja nadrabiam domowe zaległości.
Zgago, a te kluski robi się bez jaj???
Małgosiu – zupełnie bez jaj! Mąka kartoflana załatwia sprawę. 🙂
Zgago, to faktycznie prosty przepis, spróbuję 🙂
Zgago dziękuje za przepis! Nisiu! Nie będziemy Cię fatygować. Okazuje się, że psiapsółka Ewina mieszkająca w Połczynie, będzie we wtorek w Szczecinie i zabierze nas! Jak czytam o jedzeniu zjazdowym to mam już zaplanowane wyrzucenie wagi po powrocie do domu. Dziurki w pasku też mam na wyrost. Jotko cieszę się na spotkanie. Czy Włodek prywatnie też śpiewa? Prosiłbym Żabę o nr. tel. żebym się zapowiedział. Podaję swój tymczasowy 91 422 2121. Od poniedziałku będzie inny.
Cichalu, a ja już, od samego czytania zjazdowego menu, przytyłam. A to przecież nie wszystko, zjazdowiczki jeszcze szykują niespodzianki. 😆
Zgago – a mnie się te gumowe kluski zwane potocznie śląskimi, nie kojarzą ani z domem, ani z obiadami u stryjenki na Wirku, ani u babki Albertyny Jadało się hanysowe kluchy i były to kluski robione pół na pół z surowych, odciśniętych ziemniaków i z mielonych gotowanych, sól, jajko, trochę mąki. Mój Hiniutek nie wyobrażał sobie niedzielnego obiadu bez hanysowych kluch i Matka je robiła co niedzielę – obojętnie co dla innych domowników było : pyzy drożdżowe, czy ziemniaki, dla Ojca były kluchy, do tego rolady w gęstym sosie i modra kapusta albo inne mięso w sosie i kwaśna kapusta. Kluch nie było tylko przy schabowym . Matka marudziła pod nosem, ale wiernie hanysowe kluchy robiła całe swoje małżeńskie życie. Dziwne – Tatuś wyjeżdżał do sanatorium, na wczasy, do mnie i żył w niedzielę bez klusek; przyjeżdżał do domu i od progu przymilał się „A w niedzielę, to mi, Janko, hanysowych klusek ugotujesz”. Gotowała.
Cichalu – notuj sobie 662-988-650
Dzwonilo dziecko czyli pierworodny. Jolly czyli psica ma jednak bruceloze. To od kleszczy. Wyglada na to, ze na wernisaz galerii Agnieszki, modelka sie nie zalapie. Bedzie gdzies na dalekich szlakach Ameryki Pólnocnej. Kamczatka nie wykluczona ale tam mamy swoich nie mówiac o Sachalinie.
Te francuskie wino dobrze pasuje do obecnego nastroju.
Na krzywej skokowo schodzacej.
Pan Lulek
Pyro, kluski „hanysowe” u mnie w domu nazywały się „polskimi kluskami” ew. „szarymi” – Tata z Zaolzia, to może stąd taka nazwa.
Jest też mała różnica w przepisie, „polskie” kluchy są bez jajka i nieco inne proporcje w kartoflach ; 2/3 surowych, utartych i wyciśniętych i 1/3 gotowanych – zamiast jajka też mąka kartoflana.
U nas te kluski były i są zawsze „od wielkiego święta” tylko do rolad, kaczki lub gęsi. Jednym słowem, do tzw. ciężkich mięs. 😉
Cichalu,
śpiewa 🙂
Wczoraj miałyśmy „babskie” spotkanie na naszym osiedlu. Koleżanka, poza różnymi innymi wspaniałościami, podała brzoskwinie zapiekane w piekarniku z masą serowo – orzechową posypana wiórkami migdałowymi. Dobre było.
Pyro, a te hanysowe kluchy to nie pyzy?
Pyro dziękuję. Narażasz mnie na tantalowe męki, żeby nie uczknąć rumu z Twojej butelki…
Cichalu, ależ ja się uwielbiam fatygować na jeżdżąco!!!
Zgago, dzięki za przepis. To ja Ci podam kluchy jeszcze prostsze:
Do garnuszka wbijasz jajko lub dwa, jak tam chcesz. Dolewasz wody ile chcesz i bełtasz. Dosypujesz mąki tak, żeby ciasto wyszło „kluskowe” – nie ma się lać. Im twardsze, tym bardziej zwarte będą kluski. Pozwalasz mu odpocząć chwilę (albo i nie) Z tegoż garnuszka łyżką zsuwasz kluseczki do wrzątku. Rozumiesz: nabierasz ciasto z brzegu, żeby wyszła klucha i chlup. Mniejsze są wytworniejsze… Jak wypłyną, są gotowe. Sól, oczywiście, dajesz i do ciasta, i do wody.
Doskonałe do sosów, a można i same, z bułeczką tartą, skwarkami albo i z kawałkiem surowego masła na wierzchu. Można brać same żółtka, będą delikatniejsze. Można dodać pół łyżeczki proszku do pieczenia – będą się nazywać półfrancuskie. Ale takie zwykłe są bardzo dobre.
Jotko, a przepis na te brzoskwinie masz?
W śląskim domu rodziców mojej przyjaciółki w niedzielę zawsze były białe kluski, rolady i modra kapusta. Uwielbiałam te obiady w wielkim gronie rodzinnym.
Kluski z surowymi ziemniakami były szare. W niedzielę ich nie podawano.
Cichalu – a uszczknij sobie, ja mam niewielkie zapotrzebowanie ilościowe. Od Jotki dostałM BUTELECZKĘ – JA WIEM? – 200 – 300 ML NALEWKI ZIOŁOWEJ I JESZCZE 1/3 MAM, OD GRUDNIA.
Nisiu, dziękuję, wypróbuję, bo już mi się kartofle przejadły. Zrobię sobie jutro do schabu i to pomimo kodu; ebee 😯
Małgosiu, a ja wczoraj znowu sobie zrobiłam brzoskwinię „Alicjowo-Barbórkową. 😆 Co nie znaczy, że spróbowałabym też „sąsiadkowo-Jotkowej” zapiekanej. 😉
Czyżbyśmy, obie Małgośki, były słodkimi łasuchami ???? 😆
Ja jestem Zgago małym łasuchem, to znaczy lubię często, ale po odrobince 😀
Kupiłam brzoskwinie i jutro zrobię na deser 🙂
Nemo, może u nas tak odświętne były właśnie te szare, bo z nimi jest sporo roboty a kiedyś sterczenie całe do południa przy garach, było możliwe tylko w święta i niedziele – oboje rodziców pracowało. Dlatego też były one przez całą rodzinę, tęsknie wyczekiwane.
Panie Lulku,
ta „bruceloza” to nie jest przypadkiem borelioza? Też paskudne choróbsko 🙁
Alino,
ciasto bardzo dobre 🙂
Chleb w piecu. Przestało padać.
Zgago, do schabu będą w sam raz! 😆
Zgago,
mama mojej przyjaciółki nie pracowała zawodowo, ale ciągle krzątała się po domu wiecznie myjąc wielkie okna. Ponadto była w domu babcia z kiepską pamięcią. Jej głównym zajęciem było obieranie ziemniaków. Mam wryty w pamięć obraz babci na stołeczku przy koszu z ziemniakami, a obok – wiadro już obranych… Surowiec na szare kluski był stale pod ręką 😉
Małgośki, słodkie łasuszki! Ja tam raczej mięskowa jestem, ale ostatnio na benzyniaku nabyłam śliwki w czekoladzie Goplany, w takim sześciokątnym pudełku. Na wypadek głodu w samochodzie… Okazały się wspaniałe. Tak napomykam, na wypadek wszelki.
Nisiu, 😆 😆
Ja to chyba jestem generalnie obżarciuch, bo i słodkie, i mięsne, i rybne, i skorupiakowe – byle dobre i duużo. 😳
Nemo, na szczęście nasza rodzinka była tylko 4 osobowa – na szczęście, bo tarcie kartofli, zostało mnie przydzielone, bo ponoć reszta rodzinki bardzo się przy tym kaleczyła. 😉
Sytuacja analogiczna jak przed wprowadzeniem Stanu Wojennego. W sensie, przyjada, nie przyjada, wejda, nie wejda. Popaduje jednak równo. Po raz pierwszy w sezonie przyodzialem biale, cieple skarpetki i ponioslem temperature do przepisowych 26 Celsjuszy.
U moich dzieci natomiast tailandzkie jedzenie i szwabskie wino.
Ciegne ale nie doje. Od slowa dojenie ma sie rozumiec.
Pan Lulek
Panie Lulku, u mnie też od rana zimno i pada równo. 🙁
Dzien dobry,
Alez narobilyscie smaku z tymi kluskami! Chyba zrobie jutro tylko jeszcze nie wiem ktore.
Nemo 17:21, ciesze sie, ze ciasto smakowalo. Wspomnialas o boreliozie. Moja przyjaciolka z Warszawy leczy sie od niedawna a zlapala prawdopodobnie kilka miesiecy temu, bez rozpoznania. To rzeczywiscie paskudztwo.
Nisiu, zeby odejsc troche od jesiennego nastroju:
http://www.youtube.com/watch?v=HlRcLU3gBy0&feature=related
To sie podoba mlodym ale mozemy posluchac od czasu do czasu i my 🙂
W dalszym ciagu okazue sie, ze te Szwaby sa niemozliwe. Zameldowano mi, ze na dzialce gdzie hoduje sie króliki i inna drobna zwierzyne zbudowano autentycznie pelnomorski jacht typu szkuner czyli dwumasztowiec. Budowniczowie posuneli sie tak daleko, ze wykonali próbe wciagnie i zrzucenia ozaglowania oraz kladzenia masztów przy czesciowo zarefowanych zaglach. Przewiduje sie dwa systemy refowania. Na podwiaz i rolowanie. Caly repertuar na ladzie. Potem przyjechal dzwig podniósl calosc wraz z lozem, zaladowal na wielokolowa przyczepe i dokonal wodowania na wodach rzeki Neckar. Jacht zakolysal sie z lekka jak to w swoim zywiole. Plynac w dól Neckaru piano zeglarskie piesni i wznoszono toasty juz tegorocznym mostem.
Niestety, tylko zazdrosny.
Byly zeglarz
Pan Lulek
Nisiu 17:04, w Alzacji takie kluseczki nazywaja sie „spaetzle”, bardzo popularne, podawane do mies w sosie albo same, przysmazane na masle lub ze skwarkami. Tak tylko dla ciekawosci ich przepis:
http://www.aufeminin.com/w/recette/r8139/spaetzle-maison.html
Alinko, wrócę do wakacyjnych wspomnień, bo przypomniały mi się eklery z Angers. „Stuknę” tylko jedno; Blikle może się schować ze swoimi chudnącymi rozmiękłymi eklerami 🙁 Straszliwie się zepsuł. Eklery, które jadłam w wakacje, były identyczne jak te, które pamiętam z bardzo wczesnego dzieciństwa. Były normalnych rozmiarów (2 x szersze), krem jak należy a lukier nie był płynny. Ojej, ślinka mi leci, na samo wspomnienie. 😉
Miało być : (2 x szersze od tych u Bliklego).
Zgago, pamietam, ze lubisz eklerki 🙂 Ja tak sobie. Tutejszy cukiernik robi bardzo smaczne, zapewnia moj syn.
Alino, ponad wszelką wątpliwość, Twój syn ma rację. 😆 😆
Sztokholm raport.
Po pierwsze, pogoda wspaniala. Slonce, zwlaszcza po poludniu bylo bardzo slonecznie.
Spotkalismy sie z dziecmi naszych Gospodarzy na lunchu – bylo kulinarnie, zamowilismy sobie swedish meatballs, bo to lokalne przeciez. Niby sledzie sa najbardziej popularne i na tysiac sposobow, ale wolalam te klopsiki. Dla mnie ciut za slone, ale do przyjecia. Do tego borowki czerwone, sos, ziemniaki uciapane, malutka grilowana jarzynka.
Lunch z mlodymi byl bardzo przyjemny, zadzierzgnelismy rodzinne wiezi. Mlodzi sa z malzenstwa polsko-szwedziego, oboje cale zycie w Szwecji (30 latki), mowia bardzo dobrze po polsku, ale co sie dziwic, kiedy ich ojciec, rodowity Szwed, calkiem niezle mowi po polsku i w ogole dusze ma taka nasza. Zostalismy z Jerzorem kilka godzin dluzej na starowce, bo Gospodarze musza sie pakowac, jutro rano fruna do nowego Jorku.
Polazilismy po starowce, po knajpach, wdepnelismy na poklad Zawiszy Czarnego – zapraszali, to czemu nie 🙂
Wrocilismy niedawno, kulinarnych wrazen nie koniec, bo Grazyna przygtowuje jakies ryby, a poza tym szwedzkie raki – w sierpniu Szwedzi jedza raki, powiada.
Ide do stolu!
Małgosiu W.,
pasta do brzoskwiń zrobiona była z twarogu z bardzo drobno posiekanymi orzechami. Delikatnie posolona i popieprzona. Posypana wiórkami migdałowymi. Same brzoskwinie były ciepłe i miękkie, ale nie „rozciapane”.
Jak zrobisz, to napisz czy Ci smakowało. Dla mnie był to smaczny i zaskakujący deser.
Psia kosc sloniowa. Znowu mnie ciepnelo podczas rozmowy z synem. Wysiadlem i tyle. Kod wspanialy d44d. Pomysl przekazania mojej chaty klasztorowi w Güssing na cele zakonne przyjety z entuzjazmem w pozytywny naturalnie sposób. Kiedy Ojciec Marceli wróci z urlopu natychmiast przystzepuje do dzialania. Zeby tylko starczylo czasu i z pojemnika nie wyplynela cala woda. Meteoryty spadaja, jak to sierpniowe. Na jutro murowana piekna pogoda jako, ze:
…” kiedy czerwien o zachodzie,
wie marynarz o pogodzie”…
Jeszcze tylko godzinka muzyki i cisza nocna.
Pan Lulek
Przed laty często bywałam na Śląsku i tam poznałam kluski śląskie,czyli gumowe, czyli białe. Tylko proporcje maki ziemniaczanej do ziemniaków były trochę inne. Należało odłożyć na bok 1/4 ziemniaków i w to miejsce dodać mąkę, czyli trochę mniej niż w przepisie Zgagi. Dużej różnicy to pewnie nie robiło. Oczywiście bez jajek.
Przepis na ciasto Aliny zanotowałam jeszcze przed wykorzystaniem go przez Nemo. Ale dziś na leśnym spotkaniu jadłam przyszną szarlotkę upieczoną przez panią leśniczynę. Był też sernik, ale kulinarną atrakcją był upieczony dzik. Rzeczywiście był bardzo dobry, a jeszcze dostałam sporą porcję na wynos. Okazało się, że sporo osób i to wcale nie tych najmłodszych nigdy do tej pory nie jadło mięsa z dzika. Ale wszystkim smakował. Przy okazji dotleniłam się, oddychając przez kilka godzin czystym leśnym powietrzem .Jutro może pooddycham dla odmiany powietrzem morskim.
A grzyby Krystyno widziałaś? Bezskutecznie szukałam dziś kurek na bazarku, żadnych grzybów nie spotkałam, a w sklepie nawet mrożonych nie było 🙁
wróciłam ze spaceru z czworonogami, znowu deszcz i zimno. Oby sie Pana Lulka prognoza na jutro sprawdziła jeszcze przecież nie czas na jesień 🙂
Barbaro, ja mam nadzieję, że prognozy się nie sprawdzą, bo to co widzę to temperatury od 13 do 16 stopni. Wcale nie wyglądają na letnie 🙁
Kod ; 1112, w sam raz zestaw not dla pogody. 👿 Jeszcze wczoraj moja pogodynka pokazywała od poniedziałku do piątku (przyszłego tygodnia) samo słoneczko i temp. +22 – 24 st.C, a teraz tak samo jak u Małgosi. 👿
Krystyno, wiem, że są 2 sposoby – tak jak podałaś – przypuszczam, że to zależy od kartofli. Ja mam taką „sprytnie delikatną” praskę, że przecieram kartofle, gdy jeszcze są ciepłe, może dlatego u mnie się sprawdza 1/3.
Na wszelki wypadek, można dodać mniej mąki kartoflanej. Nie chcę mieć, próbujących ten przepis, na sumieniu. 😉
Ale jestem roztrzepana – miało być „noty”.
nabrałam i ja apetytu na te kluski 🙂 Takie kładzione, jak pisała Nisia, robię dość często, bo to szybko. Najczęściej jednak wychodzą mi spore, bo nigdy nie mam cierpliwości stać nad garnkiem z gotującą się wodą i nakładać małe porcje ciasta, trwa to w nieskończoność.
Barbaro, zależy dla ilu osób kluski kładziesz… moje dziecko rzadko w domu jada, więc robię małe, dla siebie samej.
Przemyslowa maka ziemniaczana nazywa sie u nas „Starkinia” Bywa w róznych opakowaniach. Najwieksze 50 kilogramów. Krótko mówiac gotowiec. Z kukurydzy natomiast „Maizen”, róznej wielkosci opakowania. Coraz wiecej gospodarstw domowych przechodzi na gotowe pólprodukty.
Tyle, ze robienie nalewek i pedzenie wlasnej gorzaly jest jednak nie do zastapienia.
W jakims sensie znawca spraw.
Pan Lulek
Drodzy Państwo – Zlitujcie się nade mną, wdycham zapach róż Cichala, ale i tak język mi ucieka, a ja nawet galantyny jeszcze nie tknąłem 🙂
Gdyby ewangelicy na Zaolziu i Sting wiedzieli, że będzie tyle samych klusek…chyba nie muszę kończyć zdania. Nawet podlascy piraci by się skusili.
U mnie 30 stopni, a Ziemia kręci się, za tydzień tam będzie raj.
Wasze zdrowie, żujcie powoli, rozważnie, pięknego zjazdu 🙂
Poza tym atmosfera wewnątrz będzie równie ciepła
Placku, Placku, daj trochę stopni, dmuchnij ciepełkiem, bo u mnie teraz tylko 13 ❗
Placku (23:29), tak samo sobie wyobrażam kuchnię Żaby, gdy zjazdowicze zjadą z tą górą jedzenia. 😉
Ponadto, popieram, prośbę Małgosi, o dmuchnięcie odrobinką ciepełka. 😆 😆 U mnie też tylko + 13 st.C a w mieszkaniu już się robi zimno. 👿
Małgosiu – Twa prośba jest mym rozkazem 🙂
wodospad i tęcza na deser
Placku, dzięki (też Małgosia), coś pięknego ! Wprawdzie nie ociepliło ale na chwilkę człowieczek zapomniał o zimnie. 😀
Sprawdzimy Twoją moc Placku jutro 😀
Zgago – Bardzo mnie to cieszy, tu człowiek bezskutecznie próbuje zapomnieć o modrej kapuście, śliwkami w czekoladzie iBambi.
Jutro to nawet dla Zeusa zbyt trudne – zmiana nastąpi w czwartek, wieczorem, o 6:51 🙂
Życzę całemu Blogowisku dobrej, spokojnej nocy i wspaniałych snów do samego rana a Blogowiczom z drugiej półkuli dodatkowo, miłego dnia i wieczora. 😀
Dobranoc!
Spokojnej nocy
Dzis wreszcie dla mnie zamknela sie alaskanska wyprawa. W Austin zobaczylismy Basie, Arvina i wielu ich kolegow na wieczorze dla rodzicow. No i dotknelam takich tam kartek i pozdrowien, ktore otrzymala Basia od calkiem jej nieznanych osob! Przychodzily dzieci i opowiadaly mi, jakie to bylo i dla nich przyjemne, ze o wyprawie dowiedzieli sie i mysleli przyjaznie ludzie z odleglych zakatkow. Tym wiec podziekowaniem ostatecznie koncze doniesienia. 🙂
Musze powiedziec, ze patrzylam na mlodziez i trudno mi bylo sobie uswiadomic, ile mil przejechaly ich czasem calkiem male nozki – ja wiem, to glupio brzmi.
Tu usmiech od Basi dla lasuchow:
http://picasaweb.google.com/WandaTX/WWianuszku?authkey=Gv1sRgCIax1bPTj9OdEQ#slideshow/5510609280215075250
no to jeszcze haka, taki codzienny rytual przed kolejnym etapem:
http://il.youtube.com/watch?v=1OZ4etUW27k&feature=related
i to by bylo na tyle 🙂
Wando TX – uściskaj Basię i częściej zaglądaj do nas.
Ludzie, jak zimno. Założyłam polar żeby spokojnie wypić kawę i nie zmarznąć przy tej okazji. Najchętniej zamknęłabym lufcik, ale musiałabym w tym celu odsunąć wielki stół. Trzeba będzie się po prostu ubrać, a ja mam leniwy zwyczaj ubierania się dopiero po wypiciu porannej kawy. Na szczęście Radyjko jeszcze śpi i nie trzeba z nim latać po trawnikach. Wczoraj miałyśmy pierwszą wizytę w odnowionym, a nie do końca urządzonym mieszkaniu i uzyskałyśmy pozytywne recenzje. Osiedlinowo dostałyśmy butelkę wódki orzechowej o pięknej, jasno bursztynowej barwie. Butelka jest śliczna i niech sobie stoi. Dzisiaj wieczorem chcę namówić mężczyzn – sąsiadów, żeby powynosili nam mnóstwo worków z obrzynkami, foliami, deseczkami, dwie półki na książki i inne ciężkie barachło, z którym sama Młodsza sobie nie poradzi.
Zimno ma tę dobrą stronę, iż się można postroić przed lustrem w otulinki, o których się troszkę zapomniało… 😀
(…to było oczywiście a propos, że Włosi myślą, iż się różnią od innych nacji nienaganną elegancją i niemożliwością popełnienia faux pas w tym względzie… 🙄 … np. ‚juggling between casual-coctail-career‚ – żeby koniecznie napomknąć i o stole… ) 😐
Dzien dobry,
Wando X, pozdrowienia dla Basi. Pewnie ze zrozumiala duma ale i z ulga cieszysz sie, ze ta przygoda wreszcie dobiegla konca.
Jolinku, jak sie masz? Brakuje tu Twoich porannych powitan, odezwij sie 🙂
U mnie tez mocno sie ochlodzilo ale swieci sloneczko wiec razniej na duszy.
Witam, Pyro powodzenia w namawianiu, ja jestem wlasnie poszkodowana po takich probach… mieszkanie zawalone kartonami, czesciami niezlozonych mebli (firma co mi te rzeczy przywiozla, rzucila to wszystko w czesciach na srodek mieszkania, zazadala za to rzucenie podwojna sume pieniedzy, niz byla umowiona) to i owo trzeba przestawic i wyniesc…”co goraczka ponad 38 stopni, pocisz sie, slaba jestes ….pomoc, wyniesc i wywiezsc, przeciez masz samochod, umiesz jezdzic, wynies i wywiez se sama… Zabralam sie wiec sama za te dzialanosc no i wczoraj musialam wolac lekarza z sluzby takiej podobnej do pogotowia, gdyz padlam.
dzień dobry, niestety bez słoneczka i zimny. Przyłączam sie do prośby Aliny, Jolinku, wracaj 🙂
Włoszki to mają dobrze, przy ich wyrazistej urodzie tak niewiele trzeba…
Dziewczyny wrócę wkrótce jak na zapleczu się uporam z problemami natury osobistej .. takie babskie głupie dywagacje o jesieni życia .. niektóre sprawy warto na zapleczu załatwiać ..
Pyro na zjazd nie przyjadę ..
pozdrawiam Was przyjaciele blogowi.. 🙂
Jolinku, przytulam Cię serdecznie i trzymam kciuki…
a Dorocie – zdrowia życzę i porzucenia tych pudeł, niechby sobie leżały, zdrowie najważniejsze!
dziekuje bardzo, mam na pocieche wakacyjne zdjecie pod latrnia
http://picasaweb.google.com/100200631489841242724/Latarnia#
Witam o świcie! Słonko zerka nieśmiało. Kłopoty z adaptacją czasową ale Żołądkowe kropelki pomagają. Wizyty się kłębią. Przysięgam więcej nie dyskutować o polityce! Płatki owsiane są lepsze niż w domu…w domu? Toż tutaj jest dom! Zaczynamy mówić o transplantacji z USA do RP równie nieśmiało jak zerkające słońce. Pażywiom, uwidim.
Dorotolu, ładneee! Latarnia też.
Jolinku, będzie mi Ciebie bardzo brakowało na zjeździe 🙁 U Żaby bardzo dobrze się dywaguje, o wszystkich porach 🙂
cichal odluzcie za jakis czas sluchawke, dodzwonic sie nie mozna
„Chmury sie kłębią i płyną,
burze wskazuje nam wiatr…”
Właśnie tak, jak w tej ruskiej piosence za oknem, ale nie pada i co jakiś czas słońce wygląda zza chmur.
Dorotol – przy takich skokach temperatury łatwo się przeziębić ; ja też pokasłuję. A co do pudeł, mebli, śmieci i innych tego typu „klamotów” to jednak bez męskiej ręki się nie obejdzie. Wiadomo, że „Z mężczyznami wielka bieda, lecz bez mężczyzn żyć się nie da.”
Jolinku – przyczesz sobie wszelkie kłopoty i wracaj do nas.Szkoda, że nie przyjedziesz.
Cichalu – sam wiesz, że co innego „wujek z Ameryki” polonus na urlopie, a co innego sąsiad z korytarza albo z za płota.Nie jesteśmy sympatycznym społeczeństwem.
Witam całe Szan. Blogowisko w towarzystwie obudzonej ze snu „Klarci”, która też życzy Wam radości z oglądania jej. 😀
Jolinku, „tsimam” wytrwale i życzę dobrego rozwiązania problemów.
Wando TX, gratuluję wspaniałej latorośli !!! Nie znikaj, zaglądaj do nas. Dziękuję Ci za możliwość pooglądania pięknych zakątków „za kałużą”. 😀
Pyro, myślę, że „brygada sąsiedzka” upora się raz, dwa z wyniesieniem odpadów budowlanych i innych, czego Wam z całego serca życzę.
Ale będziecie miały piękne gniazdko, warto było „pocierpieć”. 😆
Kapitanie Cichalu, jestem „za”, przynajmniej miałabym szansę posłuchać za rok Twoich, morskich i nie tylko, opowieści. 😀
Teraz idę sobie nastawić schab na obiad. Ciekawa jestem czy uda mi się dobrze zrobić kluski kładzione. 😉
Dorotolu! Kapitańska komenda: dojść do zdrowia i stawić się w Żabich Błotach!! Wykonać!
Telefon był zajęty bo rozmawiałem (na szczęście nie dywagowaliśmy:)) z Żabą.
Pyro, „Idzie chłopak z rozwianą czupryną…” pośpiewamy?
Pyro, czy Ty czasami ciut nie przesadziłaś ? Jesteśmy tacy sami, jak wszystkie nacje, no może zbyt wielu u nas chleje, ale dobrych, złych, mądrych i głupich jest sporo w każdej nacji.
Mnie życie nauczyło, że jeśli jesteśmy życzliwi dla innych, to oni też (w większości) są dla nas życzliwi. Odruchy mamy „ludzkie” bez względu na kraj w jakim mieszkamy, nikt nie lubi sąsiadów kłótliwych, wtrącających się do wszystkiego, wiecznie napominających, wciskających swoje dobre rady i okazujących swoją wyższość i to jest – moim zdaniem – przyczyna wielu niesnasek.
Jolinku, lubiaca jak ja kino. Na ekrany wchodzi film na podstawie powiesci Elisabeth Gilbert „Eat, pray, love”, o ktorej wspominal Placek (i czytal drugi raz!). Tez czytalam i polecam a film moze byc sympatyczny (z Julia Roberts) i optymistyczny. Spojrz na kilka scen.
http://www.youtube.com/watch?v=1hckxo6NpFw
„W mgłach daleczeje sierp księżyca,
Zatkwiony ostrzem w czub komina,
Latarnia się na palcach wspina
W mrok, gdzie już kończy się ulica.
Obłędny szewczyk – kuternoga
Szyje, wpatrzony w zmór odmęty,
Buty na miarę stopy Boga,
Co mu na imię – Nieobjęty!”
Sąsiad – szewczyk hałaśliwy, ale zyj i pozwól żyć.
Cichalu – Ameryki głosują 3 x nie, tutaj też są śledzie i śliwki 🙂
Juz uprzedzilam cichala, ze sie zacznie: olaboga, tu nie ma szans…… a wy to tam macie zapomoge socjalna w razie czego… i tego horyzontu perspektywy zapomogi socjalnej to nie przebijesz, jednoczesnie jestes automatycznie degradowany do poziomu zapomogi socjalnej
Dorotol – Cichal jest porządny emeryt i zapomogi nie dla niego, ponadto nadal dorabia. Nie w tym rzecz. Nie w pieniądzach tylko w tym, że mieszka w kraju znacznie lepiej urządzonym. Bo czy nam się podoba, czy nie „Polska nierządem stoi” (jak dotąd).
Moi Drodzy- już po wakacjach 🙁
Tak bardzo się znowu nie martwię,bo w za chwilę Zjazd,a zatem będzie
wesoło,towarzysko,kulinarnie i urlopowo !
Pyro-my przyjeżdżamy w piątek porą popołudniową.
Osobisty jest gotowy łowić pstrągi w każdej chwili,właściwy sprzęt oczywiście zabiera,bez wędek nie rusza się z domu 🙂
Na pierwszy rzut wakacyjna relacja kulinarna,jak przystało na nasz blog 😀
http://picasaweb.google.fr/114074952162449807788/BonneBouffe?authkey=Gv1sRgCJ3tjd_B3cWsVg&feat=email#
A teraz drugi rzut na taśmę – krajobrazy z Sabaudii,gdzie,jak może
pamiętacie, spędzaliśmy wczoraj zakończone wakacje :
http://picasaweb.google.fr/114074952162449807788/NATURESAUVAGE?authkey=Gv1sRgCI7m3b2nwLXIlwE&feat=email#
Dorotolu – Wróżko myśli czytająca – Nigdy nie mówię „olaboga”, to był spontaniczny protest ludu północno-amerykańskiego. Nie zgadzam się na drenaż dobrych ludzi, weźcie sobie mojego sąsiada i tego typa który wczoraj mi drogę zajechał. Państwo Cichalostwo zdecydują, a radę mam jedną – nigdy nie słuchać mych rad 🙂
Nawiasem przyznaję, że Polski Cichal jest tak pełen radości życia, że sam bym się chętnie przeprowadził.
Rzeczywiście świetnie wyglądasz pod tą latarnią 🙂
Wiem coś o degradacji, ale to się każdemu może zdarzyć, wszędzie. Kanadyjskie społeczeństwo jest sympatyczne i nie jest, tak jak polskie – liryczne i sympatyczne, z przednimi zębami.
Będzie jeszcze fotoreportaż nr 3,ale trochę później,jako że jeszcze
w obróbce.
Pogodę mieliśmy w kratkę,raz upały powyżej 30 oC,a raz deszcz i
jedynie 15oC. Deszcze nie były jednak bardzo uciążliwe,bo nigdy
nie lało dłużej niż pół dnia,zatem dawało się przeżyć.
Danuśko – Pal licho Niagarę, przeprowadzam się do tej wioski z dekoltem i prosięciem – piękne okruchy wakacji 🙂
Danuśka, coś pięknego 😀 Mam na myśli głównie jezioro, dekolt zostawiam Plackowi 😉
Placku nie cale spoleczenstwo w Polsce stoi na stopie wojennej z profilaktyka i protetyka stomatologiczna, min. z tego powodu sprzedalam dom w lubuskim, bo juz sie nie moglam dluzej patrzec na na te wyszczezone w „sympatyczno-chrzesianskim” usmieszku zgnile ubytyki ale lubuskie to niekoniecznie cala Polska
Dorotolu, znam ubytki znacznie trudniejsze do zaakceptowania…
Dorotolu – Widzę, że nawet jeden uśmiech Ci wystarczy by tyle o kimś wiedzieć, a ja nie posiadam tego daru, dlatego wspomniałem piosenkę Gołasa. Nie umiem powiedzieć „olaboga, wszędzie są ludzie i ludziska”.
Wiem, że nie przeprosisz mieszkańców lubuskiego, nawet tych którzy mogą sprzedać swe domy i pójść do dentysty. Z góry uprzedzam, że zęby jezcze mam, ale nikogo już od lat nie ugryzłem. Co myślisz o mieszkańcach Wrocławia ? 🙂
Haneczko, zapytaj sie Pyry jak wygladal nasz wpolny taniec wokol panow, ktorzy przyszli w ramach tzw. remontu, zajmowanie sie przez caly dzie grupa 50 przedszkolakow to pikus.
Placku we Wroclaiwu to znam tylko niezamoznych ludzi o calym uzebieniu, min. zalozycieli Towarzstwa Edith Stein i pewna matke po fizycje jadrowej, malutka osobke, ktora smam musiala wspolbudowac swoj spoldzielczy blok za czasow komuny, wychowala samotnie corke, corka aktualnie robi doktorat, nigdy nie mieli problemow z dentysta i nie pluli bezzebnymi ustkami w „wypasiona komorke”, ktora niezaleznie od stanu majatkowego trzeba miec!
Danuśko, witaj 🙂 , wspaniałe zdjęcia, krajobrazy i jedzonko – pyszności!
Haneczko – 🙂
Mam nadzieję Pyro, że Twoja opinia o niesympatyczności polskiego społeczeństwa dotyczy wyłącznie Ciebie i Twoich bliskich.
Przepraszam za złośliwość, ale jak inaczej zareagować na takie banialuki.
Dorotol jest w fazie naprawiania świata… po aspirynie?
O Wroclawiu, jaki on teraz jest, napisal swietna ksiazke
Piotr Siemion pt. „Picknick am Rande der Nacht”
Piotr Siemion wurde 1961 geboren, lebte in Wroclaw und verließ Polen Ende der 80er Jahre. Derzeit lebt er in der Nähe von New York. Siemion promovierte in Philosophie und Rechtswissenschaft an der Columbia University/New York und publizierte eine Reihe von Übersetzungen aus der englischen und amerikanischen Literatur.
Bücher von Piotr Siemion
Siemion, Piotr: Picknick am Ende der Nacht. Roman
Cover: Picknick am Ende der Nacht
Volk und Welt Verlag, Berlin 2000, ISBN 3353011897, Gebunden, 395 Seiten, 22,50 EUR
Aus dem Polnischen von Esther Kinsky. Wenn Engländer reisen, geschieht oft, was niemand erwartet, selbst im grau-makabren Polen der frühen achtziger Jahre: Ein Theatermann kommt nach Wroclaw, um Ibsens Wildente zu inszenieren, und als erstes findet er sich in der schmutzigkalten Oder wieder. Wer hat ihn hineingestoßen? Er weiß es nicht. Bald aber lernt … mehr lesen
bestellen bei buecher.de
Sam Siemion zyje pod NY i pracuje tez czesto w Warszawie, jest dwujezyczny i dwuswiatowy
Danusko, mieliscie przyjemne wakacje 🙂 Nastepny fotoreportaz urlopowy z Burgundii?
Haneczko, Placku 🙂
Dorotolu – Skończył „moje” liceum, gdy poziom naucznia był już o wiele niższy, ale nie wszyscy są idealni, a fizyków znam teoretycznych, o rożnorodnym stanie uzębienia i sprzętu komunikacyjnego 🙂
Dziędobry na rubieży.
Jolinku kochana, co Ty chrzanisz o jesieni??? Lakierek numer 172 na paluszki i hulaj dusza. Nie poddawaj się, ja jestem starsza i daję radę. Bierz przykład i bądź dzielna harcerka!
Danuśko, coś mi się widzi, że miałaś prześliczne wakacje. Jeśli zjadłaś całe to prosię, to moje gratulacje. W ogóle żarełkowo chyba było też prześlicznie.
Nareszcie wiem, że to co siedziało na wierzchu mojej bujabezy w Antwerpii to były gambasy. Wielkie i wąsate… te wąsy pałętały się po zupie.
Blog kształci!
Jutro będę karmić Cichali i Alicjów. To duża przyjemność wymyślać obiadek dla Łasuchów.
Cichal, o chmurach, co się kłębią ze mną też możesz zaśpiewać! Ale u mnie się śpiewa, że burzę zwiastuje nam wiatr, a nie wskazuje.
Się wypogadza czyli wyklarciowuje.
Placku, czyj ten wierszyk? Pałęta mi się po głowie, ale jakoś nie mogę go umiejscowić.
Leśmian.
Piosenka Piwnicy pod Baranami.
Sorry, że się wtrąciłam 😉
Do południa rycie w ogrodzie. Trzeba korzystać ze słońca. Dynie rosną bez opamiętania. Cukiniom wyrwałam żeńskie kwiaty i zrobiłam na obiad. W sosie wermutowo-śmietanowym z kolorowymi pomidorkami. Zdjęć nie będzie, bo już zjedzone 😉
Danuśka,
bardzo apetyczne wakacje 😀
Doroto,
skąd dokąd się przeprowadzałaś? Mieszkasz już na stałe w Warszawie?
Oto jeden z powodów, dlaczego ja też już nie mieszkam w Lubuskiem 🙄
albo w Afryce Południowej 😉
Nemo, toż to koszmar, zepsułaś mi apetyt 🙁
Nemo – „Wtrącaj się” do woli, zwłaszcza wtedy, gdy jakiś nieokrzesany gbur pominie nazwisko autora „Szewczyka” 🙂
Nisiu – Mam nadzieję, że opiszesz wymyślone. Na stare lata zostanę masochistą, patrzę na ekran i próbuję wdychać aromaty potraw.
Sami wiecie,że do takich krajów,jak Francja,Włochy czy Grecja
jeździ się również po to,by mieć apetyczne wakacje 😀
Nemo,a kwiatów cukiniowych,ani żeńskich ani męskich 🙁
nadal nie udało mi skosztować.
I oto mamy cel kolejnej podróży !
Nemo – Fałszywy alarm, już nie wdycham i zastanawiam się czy naprawdę muszę mieć ekran.
Placku, z opisywania wymyślonego ostatnio żyję…
Małgosiu, Placku,
bardzo mi przykro 🙁 Nie chciałam nikomu psuć apetytu 🙄
Chociaż mamy przecież jechać do Aliny do Burgundii.
Nie wiem,czy tam uda nam się spróbować kwiatów cukinii ?
Alino- nawet jak się uda,to przyjedziemy na pewno !
Bo jeśli nie kwiaty,to ślimaki albo wołowina po burgundzku 🙂
Zawsze jest coś do spróbowania !
Na jutro zapowiadają front polarno-morski z opadami śniegu powyżej 1500 mnpm. Idę więc do ogrodu jeszcze trochę pobuszować 😉
miało być oczywiście -nawet jak się nie uda….
Nisiu – Jeśli to znaczy, że opis jutrzejszego karmienia będzie płatny, przykuwam się do blogu i protestuję.
Idę po zakupy. Zaplanowałam sos maderowy i muszę nabyć maderę. Jak nie dostanę, będzie sos porto…
Placku, czujesz to?
To był już nasz trzeci urlop w tym regionie w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
Ten obecny pobyt był głównie przyrodniczo-odpustowy,że tak go nazwę.
Bo kulinarny to jest zawsze 😀
Przyrody już Wam trochę pokazałam, w kolejnym zestawie zdjęć będą
relacje z różnych świąt, odpustów czy też festiwali, które odbywają się
przez całe lato (i nie tylko),jak Francja długa i szeroka. A zabytki-katedry, zamki i średniowieczne miasteczka oglądaliśmy już podczas naszych, poprzednich sabaudzkich wypadów.A zatem tym razem takich zdjęć jest
niewiele.
Dla wytrwałych ostatnia dawka :
http://picasaweb.google.fr/114074952162449807788/SABAUDIA2010?authkey=Gv1sRgCPT-k-GZyf-1SQ&feat=email#5510807754165501906
Nisiu – Jeszcze przed odkorkowaniem butelki. Czuję też delikatny zapach niebieskiego stiltona z paroma kroplami miodu. Nie wymyślam, polecam.
Nemo, nic to i tak zjadłam obiad 🙂
Pieczone polędwiczki wieprzowe, pure i domowe kiszone ogórki. Na deser wspominane tu ostatnio często smażone na maśle brzoskwinie z dolaną kapką koniaku na koniec.
Zadanie wykonane, trzy kopy z blaszka . Ostatnie szalenstwa daly znac o sobie.
Sily nie ma. Raka rowniez. Zwykla ran odlezynowa od elekrody na stole operacyjnymo , dawno zagojona . Pamiatka po ubieglorocznej operacji. Znaczy sie : jak narobic rabanu i zwrocic na siebie uwage. Taki jestem biedny i niezaopiekowany. Podrapcie po lebku .Plizzz
Ide powarczec w kaciku : Wrrrry…
Placku, skąd ja wezmę stiltona? Ale na maderę mam nadzieję dziesięcioletnią, old reserve.
Danusiu, jakiś szwindel wyczuwam! Za tym starym Bourgiem wyłazi Giewont!!!
Cudna kraina, poza tym że rąbnęli nam górę.
Lecę do tego sklepu!
Danuśka, dzięki za reportaże z Sabaudii. Kwiatów cukinii Ci nie usmażę, bo ogrodu nie mam, ale wołowinę po burgundzku mogę Ci zrobić kiedy przyjedziesz – dobrze mi wychodzi. W ogóle te wszystkie krojone kawałki pływające w galonach sosu uważam za potrawy proste i łatwe w przyrządzaniu (chociaż prawdę mówiąc, osobiście wolę zawiesisty, wyrazisty polski gulasz wołowy). Właśnie przestało padać. Do Młodszej przyszła psiapsiółka – kobita dobra z kościami, ale męcząca, bo bardzo głośna, a za szczególnie ciekawe uznająca przygody w gabinetach babskich lekarzy alibo w swojej alkowie. Panie rozmawiają w dużym pokoju, ale co i raz gość przylatuje do mnie dopytywać, czy słyszałam, bo ona jest skłonna powtórzyć. I tak to na własny użytek czuję się kołtunem.
Danusko, bardzo ladnie to wszystko pokazalas i opisalas. Kwiatow cukini tez jeszcze nie jadlam.
Pyro, 🙂
Wróciłam z pojemniczkiem jeżyn i malin, bukietem czerwonych róż, pomidorami w dużych ilościach, liśćmi winogron do ogórków i chrzanem.
Raz jeszcze przepraszam za obrazki o drastycznej treści, na przyszłość będę ostrzegać przed otwieraniem.
Doroto,
jak widzisz, na tym blogu estetów i wrażliwo-poetyckich dusz jesteś w dobrym towarzystwie. Nie tylko tobie szczery „lubuski” uśmiech przed obiadem odbiera apetyt.
Na szczęście polska misja stomatologiczna w Afganistanie uwija się jak może, a środków znieczulających jej chyba nie zabraknie 🙄
Gorzej z Afryką Południową. Apartheid wprawdzie zniesiony, ale koczkodany nadal zębów nie myją, tylko je bezwstydnie szczerzą 🙄
Panie Lulku,
warczysz więc jesteś 😉
A ten ORLOV kogos Wam przypomina? 🙂
To nie Pan Lulek, to ja Jarzabek Waclaw
Nie czepiajcie sie mnie, ze ja biedny lud obrazam i, ze oceniam ludzi za pierwszy usmiech….nie za pierwszy, gdyz niektorym ldziom dawalam tam pieniadze specjalnie na dentyste (i nic), wozilam do dentysty (jedna z dziewczyn chciala koniecznie pracowac jako opiekunka do dzieci na Zachodzie a z takim uzebieniem to raczej trudno) i pomagalam, nawet, w przypadku tej niedoszlej opiekunki, wystaralam sie, gdyz zdolnosci opiekuncze byly lokciem w zebra i zamknij morde, o kurs kwalifikujacy przez urzad pracy, wszystko bylo dobrze ale panienka „nie miala na bilet” a trzeba bylo dojezdzac do Gorzowa na ten kurs, oplacilam bilet, raz i drugi ale mnie tam nie bylo na stale i ja nie moge jezdzic za kogos na kurs.
Scenka rodzajowa: scinanie trawy w ogordzie: do dyspozycji kosiarka elektryczna, drugie to tzw. wykaszarka na paliwo, kosa, sierpy itp.
– kosiarka elektryczna – przejezdza sie przez kabel ostrzami – dobrze, ze zyje
– wykaszarka – nie zapala sie, po wielokrotnym zapalaniu, motor sie zalewa, odczekujemy, nieby paliwo nie dobre, zylka nie taka, jezdze do miastecza polozonego o 20 km po nowea zylke, do miasteczka okolicznego po nowe paliwo – efekt po udanym wlaczeniu, w ktore sa zaangazowani sasiedzi i wszyscy przechodzacy przez ulice, zostaje odlamana na pierwszym kamieniu sruba trzymajaca beben z zylka 3/4 dnia minelo trawa nie skoszona
– kosa – nie tak osadzona, trzeba wyklepac, sasiad inzynier klepie kose, gdyz normalny chlop nie potrafi, kosa po paru zamachch odlamuje sie od drazka
– sierpem nozami to juz ja sama
scenka rodzajowa dach …. efekt woda leci przez swiezo zalozone okno, okno trzy razy wymieniane, juz nie ludzie „chcacy zarobic” tylko firma, firma tez ma tylko jako pracownikow rekrutowanych z tych „chcacych cos zarobic” efekt zalany caly parter po dluzszej niobecnosci, drewniana podloga do kitu, sufit jest suszony, malowany, okno ponownie wymieniane przez firme z tymi co chca zarobic, po dluzszej nieobecnosci zalane pietro i parter, moge se posprzatac i wysuszyc a w celu zabezpieczenia przd zalaniem wstawiam wanienki, kociolki i wiadra i z domu co kiedys byl willa robi sie cholera wie co…
scenka rodzajowa drenaz- jak byl satry drenaz to byly tylko plamy na podlodze w piwnicy, nowy robi firma juz z tradycjami, efekt woda po kolana, wszystko gnije lacznie z domem, dlaczego -„klimat sie zmienil, kiedys nie bylo takich deszczy”
a wszystko z usmiechem i scenicznym szeptem, pani przywies piwo bo zemre
stwierdzilam, ze jestem za prostym i niewyksztalconym czlowiekiem na takie wyrafinowane sytuacje orgrodowo-remontowe
Danuśko, odbyłam spacer Twoimi wakacyjnymi ścieżkami, dzięki! Giewontu nie wypatrzyłam, ale zamarzył mi się taki drewniano/kamienny domek cały w kwiatach, do tego zdobiona konewka i strojne strachy na wróble 🙂 Piękne te wakacje miałaś!
Alino – on ci nasz, tylko ten głos…
Obiad był super, tak się objadłam, że musiałam sobie uskutecznić drzemkę. Nisiu – dzięki za przepis. 😆
Danuśko, miałaś przepiękny i przepyszny urlop. 😉
Dorotol, współczuję takich „przygód”.
Jeśli chodzi o „panienkę”, to skoro wiedziałaś, że jej zdolności opiekuńcze zaczynają się i kończą na „łokciem w żebra”, lub „zamknij mordę”, to całe szczęście, że z Twojej pomocy nic nie wyszło, aż strach pomyśleć o jej ewentualnych podopiecznych. Tyś na serio myślała, że ona się nadaje na opiekunkę ?
Jeśli chodzi o „fachowców”, to jest (jak na razie) tzw. „stała” ; z kobietą 99% z nich, się po prostu nie liczy i to zjawisko jest znane także np. we Francji. Moja młodsza reklamowała u dostawcy skrzyni biegów – nie doszła na czas – a facet ją zbył, dopiero jak zadzwonił do firmy osobisty młodszej, to się okazało, że jest możliwość wysłania skrzyni biegów kurierem i były nawet przeprosiny, że nie dotrzymali terminu dostawy.
Niestety w obecnej rzeczywistości kobiety mają „przechlapane”, dlatego dobrze jest mieć na podorędziu dobrego znajomego lub sąsiada, który będzie ustawiał „fachowców”. W sprawie fachowców rozumiem Twoją złość, też się nie jeden raz wkurzałam.
Nisiu, czy giberuje się Chataubriand w sosie maderowym na skromny, pasterski obiadek? Jeśli tak, to poproszę o przystaweńkę: szczyptę kawiorku i łyczek szampanika. uwielbiam to przaśne jedzenie!
O jaki wierszyk pytałaś?
Koncert plenerowy sie nie udał, bo lało. Jak się już zwinęli to wyszło słoneczko…
Za to zakupiono flaczki, pyffko i Żołądkową po lepszej cenie niż wczoraj! Moje krakowskie jestestwo jest usatysfakcjonowane!
To prawda-Sabaudia to piękny region.
Natomiast Nemo ma podobne widoki od rana do wieczora,
przez okrągły rok,taka z niej szczęściara 🙂
Ta sama planeta, a jednak inaczej – jedna osoba w skowronkach i obłokach, druga ze złamaną kosą. Proza życia i życia poezja. Mój brat świetnie sobie radził z fizyką, a z naprawą żelazka już nie, z jego kolegą z roku było odwrotnie. Statystycznie było prawie tak pięknie jak w Sabaudii.
Dorotolu – Gdy życie daje Ci cytryny, rób lemoniadę, z tych scenek powstałby cały kabaret, z Tobą jako siłą przewodnią. Niech żyją lubuscy fachowcy (co do producentów wina mam pewne wątpliwości), lubuscy głupcy też tacy głupi nie są, ale na to żeby tylko ich spotykać trzeba mieć nieprzeciętny talent.
Nie gniewaj się na mnie Doroto, lubuskie kwitnie na całym świecie, ale na przykład Ty nie jesteś lubuska, prawda ? No nie ? 🙂
Na pół miliona mieszkańców mego przedmieścia jedna piąta to inżynierowie z Polski. Boję się o swoje życie, bo w końcu to niekoniecznie poznaniacy.
Nemo – A Ty zęby szczerzysz, zamiast pomóc. Wstyd.
Nie mogę do wieczora wyjść z domu bo ktoś pomalował podłogę i własnie dał mi znać. Nazywa się Tony, jest właścicielem chińskiej restauracji, pochodzi ze słonecznej Kalabrii. Może to i dobrze, bo cały świat stoi w obliczu bankructwa, słońce lada chwila wybuchnie, a komary nadal dzielnie się trzymają. Nie uciekajmy proszę Państwa, bierzmy przykład z Cichala. Carpe kurde diem. Wiem, że w Polsce zima, ale rozpalcie ognisko i przytulcie się do siebie.
Washington miał drewniane protezy a teraz jest na banknocie. Tyle mam do powiedzenia.
Jestem wkurzony, bo nie będę na zjeździe.
Placku jestem jak najbardziej lubuska, gdyz uwielbiam tamtejszy krajobraz najpierw dzieki niemu mogla tam przezyc 18 lat a po 90 roku przez wiele lat tamtejsza przyroda hipnotyzowala mnie nastrajajac pozytywnie.
Nie bój psa, Placku! Pozjeżdżam się troszeczkę w Twoim imieniu! Już nabyłem transporter Carlsberga, mam pół galona domowego rumu z Virgin Island (ładnie Placu brzmi) ale to dla Pyry i pół gal. krzakowej Tequili. Co 25 toast będzie w Twoim imieniu! Gra i bucy? Się nie wkurzaj…
Nisiu, czy jutro obowiązują stroje wieczorowe? Muszkę mam (wiązaną) ale smoking jest w czyszczeniu…
Dorotolu – Jeszcze tylko to – jesteś piękna w gniewie 🙂
Cichalu – Rozkoszujcie się każdą minutą, trunkom, potrawom i pięknym kobietom rób zdjęcia, a jeśli będziesz miał czas do stracenia, gentlemanom też. O róże nie muszę już prosić.
Róże tradycyjnie, nieparzyście? Bo w USA to ino po tuzinie! Młodzieży wyjaśniam, że to 12 szt.
Pa, pa. jadę po Ewę. Pół dnia załatwiała rodzinne sprawy. Ona szczecinianka a ja krakowiaczek jeden…
Pomyślałby ktoś , że w każdej kulturze kwiaty, a róże szczególnie, są jednakowo przyjmowane – dawane, jako symbol sympatii, szacunku i czego tam jeszcze z uczuć pozytywnych, A otóż nieprawda. Gościliśmy kiedyś centralny zespół artystyczny armii Mongolii. Dwa autokary pań i panów – orkiestra, chór, tancerze. Odegrali co swoje w Arenie na dwóch koncertach i po każdym, jak się należało, żołnierze wnosili kosze z kwiatami – dwa z ogólnoświąteczymi goździkami, jeden z różami. Ku nieprawdopodobnemu zdumieniu nas – robaczków z zaplecza, zanim jeszcze rozebrali się z kostiumów, powyciągali kwiaty z koszów żebyśmy sobie zabrali, a oni z ogromnym pietyzmem do hotelu zabierali kosze z drobno połamaną jedliną (to jeszcze nie okres gąbki do upinania kwiatów). Kiepsko mówili po rosyjsku i nie mogłam zrozumieć, dlaczego zależy im na koszyku, a nie chcą kwiatów. Także panie jakoś się do róż nie garnęły.
Ależ miałam nagłych i niespodziewanych gości 😯
Od kilku lat niewidziany kolega-grotołaz z Polski ze swym pracodawcą znad Lac de Neuchatel, prawdziwym szwajcarskim farmerem i jego polską żoną. Uzębienie kompletne, uśmiech szczery, u wszystkich trojga. Farmer nie dość, że sympatyczny, to jeszcze mówi po polsku! Po ośmiu latach kontaktów z Polską i 2 lata po ślubie mówi prawie bezbłędnie 😯 Mój chleb na zakwasie zrobił furorę, więc obiecałam im kiedyś taki dostarczyć w zamian za biały ser, który sami robią. Dostałam dwa słoiki kiszonych ogórków ich produkcji, podobno rośnie zapotrzebowanie na takie egzotyczne specjały 😉
Danuśka,
co do widoków, to miałabym ładne, gdyby ich te góry nie zasłaniały 🙄
PS. Farmer, z natury francuskojęzyczny powiedział, że jak ktoś opanuje dialekt berneński, to żadna polszczyzna mu nie straszna 😎
Kwiaty cukinii zrobiłam według tego przepisu Już go kiedyś podawałam, ale może się komuś przyda. Jest tam film z dokładną instrukcją. Scen drastycznych nie zawiera.
Zjazdowicze powoli przesuwają się w okolice Połczyna. Ja także dziś kupiłam bilet na pociąg.
Małgosiu, grzybów podobno jest bardzo mało. Skończył się poprzedni wysyp i czekamy na kolejny. Moja wczorajsza impreza odbywała się tuż obok lasu, w miejscu mależącym do leśnictwa i przeznaczonym na cele rekreacyjne i edukacyjne. Wczoraj realizowane były tylko cele rekreacyjne. Do lasu nie zapuszczałam się. Rosły tam piękne leszczyny, ale orzechy były tylko powyżej wysokości człowieka. Reszta była już zerwana. Mięso z dzika jest bardzo sycące. Dziś zjedliśmy na obiad po kawałku i na razie wszelkiego mięsa mamy dość. Jutro będzie tylko jakaś zupa.
Placku, żywe Bambi pasą się w pobliżu mojego domu. Podczas lata rzadko widywałam sarny, a teraz znów się pokazują. Jest sarna z małą sarenką, druga z dwojgiem małych i trzecia – sarna lub młody bezrogi koziołek. Zdecydowanie wolę dziczyznę od sarniny.
Pogoda u nas taka jak w całum kraju. Zimno i przelotnie pada. Widać, że to już koniec wakacji, bo na drodze krajowej nr 7, przebiegającej przez Redę, Rumię, Gdynię w kierunku na południe większość samochodów ma rejestrację spoza naszego województwa. Spacery nad morzem sa już tylko dla najbardziej wytrwałych.
Danuśka,
ja się nie czepiam ale sąsiednia Szwajcaria ma kolory odwrotne od odwrotnych 😉
Cichalu, absolutnie nie musisz się smokingować! Jeśli będzie jutro tak ciepło jak teraz się zrobiło, planuję obiad w krzakach, więc na wszelki wypadek weźcie spodzień (panie) i jakieś polarki czy cuś. Gdyby zrobiło się na sztormiak, to jednak zaobiadujemy w domu.
Czy Alicja – Delicja – Admiralicja jakoś się objawiała?
Dostałam dobrą maderkę! I kilka innych drobiazgów do zeżarcia.
Uwielbiam przyjątka!
Basiu, zdjęcie numer 17 w ostatniej serii, z podpisem: Chatelard- Vieux Bourg,takie widoki to tutaj nic nadzwyczajnego.
Z tyłu wyłazi Giewont, sama zobacz!
Placku, o stiltonie pani sprzedawczyni pierwszy raz w życiu usłyszała ode mnie. Ale była doskonała gorgonzola dolce, znam ją osobiście, bo często kupuję. Pyszna naprawdzinki.
Cichal, właśnie doczytałam! Przywiozłeś rum Pussera???
Nemo-słusznie z racją ! Płonę ze wstydu !
Nisiu- bo się okazało,że my na eksport to mamy oprócz Żubrówki
również Giewont 😉
Nisiu, ale masz oko 😀 , Giewont prawie jak prawdziwy!
Hehe, Giewont na saksach…
Cichal, żebyś mnie dobrze zrozumiał, ja nie lecę na ten rum, tylko takie pięęęęęękne wspomnienia onżeż przywodzi… od śniadania byliśmy na… tego… drineczkach maciupcich. Te lazury, te pelikany. Och.
Nisiu. Nie Pussera. Domasznyj! O jaki wierszyk wcześniej pytałaś?
Dzinsy mogą być?
Właśnie przeczytałam, że w ciągu 9 dni we Włoszech zdarzyło się 18 ofiar wśród grzybiarzy. Pospadali w przepaście. Dzisiaj spadł pań, który jest trzecią ofiarą tego samego fragmentu stoku w ostatnim tygodniu.
Gorgonzola torta – Mamma…
Widzisz, Pyro, jakie grzybobranie może być niebezpieczne? Przepaście, żmije, policja…
Tak, policja 😎
Wczoraj w naszej telewizji pokazywali „łapankę” w kantonie Graubuenden czyli Gryzonii. Policja zatrzymywała wszystkie samochody z rejestracją z kantonu Ticino i włoską. Grzybiarze, którzy o 3 rano wyruszyli na łów, ze łzami w oczach patrzeli, jak policjanci rekwirują im grzyby, jeśli mieli więcej, niż 2 kg na osobę (taki przepis) i wlepiali mandaty, niektóre do wysokości 800 Fr. 😯 Zarekwirowane grzyby trafiły (sprzedane) do restauracji i domów starców.
Policjant mówił do kamery, że rozumie pasję zbieracką, ale twardo rekwirował i już.
Nemo, o rety, 😯 To szwajcarscy grzybiarze chodzą na grzybobranie z wagą ?????
Ha, a w moich* czasach londyńskich w Wimbledon Common, czy Epping, czy gdziekolwiek, grzyby zbierali tylko Polacy… jeśli im się chciało… i po relatywnie płaskim (w porywach wąwozowym)… Policja co najwyżej napomniała po ojcowsku, by dbać o siebie i upewnić się a nawet ponownie zreaszurować, czy aby na pewno jadalne…
___
*i przed-moich, gdy w Londku było jeszcze mniej Polaków w przeliczeniu na łokieć kwadratowy krzaczorów
Najnowsze prognozy przewidują od czwartku poprawę pogody. Od piatku zaś ma być całkiem słonecznie. Od razu poprawił mi się humor.
Nemo, ja też bym miała łzy w oczach, gdyby mnie spotkała taka krzywda. Ale tak wcześnie do lasu nigdy nie wyruszam. Lubię grzyby, ale wyspać się także .
a capella,
jesteś wytrawną górską wędrowniczką, w związku z tym mam pytanie do ciebie. Jak to bywa z pogodą w górach na początku pażdziernika ? Chcielibyśmy pojechać na kilka dni w okolice Zakopanego i pochodzić po dolinkach, wejść niezbyt wysoko, a tam gdzie można – wjechać kolejką. Dobra pogoda jest niezbędna.
Jej, jej – jeżeli ktoś nasuszy mnóstwo grzybów, to niech się może z Wielkopolanami podzieli, co? Cztery lata temu podzielił się ze mną Piotr, a potem jeszcze dostałam i mogłam podzielić się z Echidną i Kanadolkami (wtedy mieliśmy 3) następne dwa lata miałam grzyby miejscowe, a w ub. roku dostałam od Leśniczyny u Żaby. W tym roku ani jednej sztuki na sznurku nie miałam.
Krystyno, nie ma tak długoterminowych prognoz. A 2010 jest jeszcze mniej stabilny, niż statystyczne lata.
Niektórzy ‚obstawiają’ pażdziernik co roku i się nie zawodzą… — Dobre/stosowne odzienie i dostosowywanie planów i rozrywek do tego, co będzie…
Dwa lata temu zaplanowałam wyjazd (w maju) na połowę paźdzernika i mi się udało (zwł. 13 i 14* ale okolice też były ok…); rok temu w dzień nauczyciela mieliśmy kopny śnieg, który wyrządził wiele szkód nawet w Krakowie i leżał w mieście oraz na banalnie niskich przełęczach (Sanguszki) parę dni… Nie ma reguł – z wyjątkiem tej, że np. towarzystwo postanawia się dobrze bawić i wychodzić tu czy tam niezależnie od ekscesów pani aury… Albo ewakuować się wraz z pierwszym katarkiem w grupie… 🙂 🙂 🙂
___
*Ten plus następny publiczny album w tym zbiorze (Nb, chodziłam głównie w szortach, ale proszę zauważyć duże fragmenty śnieżne na grani…)
Zgago,
wagę ma policja. Grzybiarze mogą bez trudu oszacować, czy mają troszkę więcej (do pół kilo, tolerowane) czy duużo więcej niż 2 kg 😉 Zdarzają się tacy z 60-100 kg borowików w bagażniku.
Dziś opowiadała mi matka Geologa, że w Simmentalu, gdzie mają mały szalet (mieszkalny jak najbardziej 😉 ) był taki wysyp grzybów, że grzybiarze telefonicznie wzywali całą rodzinę, aby w razie kontroli zbiór dał się rozłożyć na jak najwięcej zbieraczy 😉
My nigdy nie chodzimy o świcie, bo i tak są ranniejsze ptaszki i ten wyścigowy stres nam nie jest potrzebny. Bywamy za to w trudno dostępnych ostępach z przepaściami etc. ale jesteśmy dość ostrożni. Tylko raz Osobisty spiesząc się do umówionego miejsca (przy Mrowisku) złamał nogę utkwiwszy między głazami w dzikich chaszczach. Ponieważ nie złamał jej całkiem, to z gipsem i o kulach miał jeszcze więcej czasu na zbieranie. But gipsowy musiał być dwa razy wymieniany, a „gipsiarz” dziwił się kiepskiej jakości materiału, który przy „normalnej” eksploatacji tak łatwo się kruszył pod stopą 🙄
Cichalu, Placek zacytował dziś wierszyk, a ja nie pamiętałam co to i czyje. Rzecz jasna, Nemo wiedziała i powiedziała. Był to Leśmian.
Którego nie lubię zanadto – to nawiasem. Może dlatego nie pamiętałam, że to on.
Krystyno, moje wieloletnie doświadczenie górskie mówi mi z wielką pewnością, że na góry nie ma mądrych. To jedyna absolutnie pewna reguła. Się kocha, się jedzie. Na wszelki wypadek zabiera się jakieś książki do czytania, karty do grania, albo coś w podobie…
a capella,
dziękuję za informacje. Będę śledzić prognozy pogody. O tej porze roku nie będzie żadnego problemu wynajęciem lokum, więc nie trzeba wcześniej niczego rezerwować. Moje towarzystwo liczy tylko 2 osoby – mąż i ja. Ze mnie piechur dość słaby, ale mąż z obowiązku musi być tolerancyjny. Lubimy powłóczyć się po pustych szlakach.
Na Twoich zdjęciach widzę bardzo dużo znajomych miejsc. Ale Zakopane dla mnie to także Teatr im. Witkacego. Oglądamy zawsze wszystkie spektakle wystawiane w czasie naszego pobytu.
Nemo, litości !!! 60 – 100 kg grzybów ???? A ja widziałam w tym roku, tylko na jednym stoisku skrzyneczkę wymęczonych podgrzybków. 🙁 😥
Leje potopowo 🙁
Krystyno, dla mnie Zakopane to bardzo także Teatr Witkacego 😀 … ale zazwyczaj jeżdżę ostatnio w Tatry, nocując w schroniskach i omijając miasto (którego w zasadzie nie lubię z wyjątkiem kilku instytucji kulturalnych, z wyżej wspomnianą na czele*)… 😉
Powodzenia w październiku!!! 🙂 🙂 🙂
___
*dziś można ‚nadążać’ także dzięki dvd… albo innym dojściom i materiałom… 🙂 – na żywo byłam ostatnio bodaj na Faustusie Marlowe’a… będzie z 10 lat temu… 😳 ale w latach 80-tych – absolutnie na bieżążco! (a to był czas największego fermentu twórczego grupy i w grupie)…
a capella,
robisz piękne zdjęcia, później układasz je w logiczną całość. Nie mogę się napatrzyć. Bardzo długo już nie byłem w Tatrach. Dzięki. Za Tatry i inne góry.
a capella 🙂
Haneczko, jeszcze trochę będzie padało i lało, ale wkrótce ma być lepiej. Jeśli mieszkasz przy utwardzonej drodze, to nie jest tak źle. Moja ulica i okoliczne są nieutwardzone. Wprawdzie woda szybko wsiąka, ale zawsze po deszczu mam problem, co włożyć na nogi.
Krystyno, umiesz pocieszyć marudnego człowieczka 🙂 Ha, jestem utwardzona 😀
Witaj, Nowy o nietypowej dla Ciebie porze. Góry, owszem są piękne, ale jednak wolę widoki nadmorskie i szerokie przestrzenie. Trochę zazdroszczę Ci bliskości oceanu i zawsze z przyjemnością oglądam zrobione przez Ciebie zdjęcia. Czekamy na kolejne. 🙂
Dzięki, Nowy… 🙂 🙂 Bardzo mi miło i cieszę się, jeśli sprawiam radość albo jestem medium innych emocji!
Ale czy układam? Raczej chronologicznie zrzucam ‚dokumentację’ na Picasę, i, jeśli mam czas (‚po górach’ staram się mieć… nawet kosztem piasku w oczach) — to opowiadam/komentuję…
(…i jeszcze blogowe wpisy czasem płodzę – tu raczej ‚problemowo’, niż chronologicznie 😉 😀 )
___
W takim razie – ze specjalną dedykacją dla stęsknionych za polskimi wertepami – dyspozytornia Spis górskich treści – są tam linki do wszelakich fotek pagórowych… i do różnych refleksji „powyjazdowych” (czasem – mocno odroczonych)…
… 😳
…pod blogiem kulinarnym takie rzeczy… P.Redaktorze, widzisz a nie grzmisz?… 😮
… 😳
Cichalu, zapomniałam. Dżinsy – oczywiście.
a cappella, dodałam do ulubionych 🙂
A sabaudzki ogródek Danuśki natychmiast skojarzył mi się z Licheniem 😆 Jeżeli tam czegoś nie ma, to tylko przez drobne niedopatrzenie 😆
Za to straszydła cudne 🙂 One tak zawsze, czy tylko okazyjnie?
Haniś, był kiedyś taki cykl na Discovery Ogrody” i ten sabaudzki był jednym z pokazywanych, jako przykład założeń wyrosłych z ogródków wirydażowych
11fe
Pyreńko, Licheń też z czegoś wyrósł 😉 Przyznam, że ogródek łatwiejszy do strawienia, chociaż naćkane wszystkiego do niemożliwości 😯
Pewnie, że z czegoś – z pychy ludzkiej.
Licheń tak. Ale ogródek raczej z odlotowej szajby 😉
No nie – ja już tylko o Licheniu, skoro mnie przekonano, że ogród z wirydarza.
… no to by sie jeszcze bardziej zdziwili, gdyby mnie tam w gosciach zobaczyli, bo ja nie tylko kawe ciezko znosze, ale i wino do obiadu. Wprawdzie cenie sobie kawe jako napoj orzezwiajacy, ale tylko wtedy, jak jestem zmeczona, a mam cos do zrobienia, natomiast po/przy posilku mialabym zepsuty smak, gdybym posmakowala tej gorzko-kwasnej uzywki. Wypicie herbaty natomiast wcale by mi nie przeszkadzalo, bo lubie ten napoj. Jesli chodzi o wino tudziez inne alkohole, uwazam ich smak takze za wyjatkowo paskudny, chociaz zazywam, owszem, ale tylko wtedy, gdy chce sie wprawic w nastroj lekkiego pobudzenia alkoholowego.
A tych konwenansow, ze wszyscy musza cos robic na komende, to znaczy pic kawe o pewnej porze i w okreslonych okolicznosciach, a na przyklad capucino przy innej okazji, nie za bardzo rozumiem. Jest to dla mnie nielogiczne i kojarzy mi sie tak troche z drobnomieszczanstwem, a nie ma w tym ani krzty sensu, bo trudno twierdzic, ze wlasnie jeden rodzaj napoju (tutaj: kawa) pasuje zawsze i do/po kazdej potrawie, a herbata – nie. W tym konkretnym przypadku zagadka wydaje sie jeszcze bardziej tajemnicza, bo oba napoje sa uzywkami, i formalnie biorac, nie ma miedzy nimi wielkiej roznicy.
A moze ta wspomniana Rosjanka pragnela byc bardziej wloska niz Wlosi, dlatego tak zareagowala?
Nooo, Alicja- Delicja – Admiralicja się znalazła z Jerzorem wraz. Już jestem spokojna.
A mnie rzuca w pościel o 9 wieczorem i o 2,3 budzę się jak skowronek (a rano budzę się śliczny…) Ewa nie może zasnąć wogóle bez pigułki! Znawcy przedmiotu radźcie!
Alicja nadawa z komputra Nisi:
Wlasnie idziemy o godziwej porze spac. Jerzor juz spi, my lekutko sie udawamy. Dojechalismy wczoraj-dzisiaj ze Stokholmu do Szczecina, nie liczac tych tam promow, 6 godzin do Rostock, i burz wszelakich 😯
Nie taki byl plan, zskoczylismy Nisie przed polnoca… a ona, zebysmy wpadali. Nic nie powiem, ale powiem, że liczylam na to, Nisia idzie spać tak mniej wiecej. Ja tez, dlatego szybki raport.
Ide spac! Dobranoc!
Jerzory bardzo dobrze przyjechali, gdyby tak spróbowali o ósmej rano, mieliby się z pyszna!
Zmywarka nastawiona.
Dobranoc!
Krystyno,
specjalnie dla Ciebie, nawet róze mi się w tym roku udały. Mam coraz więcej innych zajęć, na kwiatki czasu zostaje niewiele. W dodatku wszystkie ładne petunie w skrzyniach jednej nocy zjadły sarny.
Ocean wyjątkowo piękny w tym roku. Jest dużo słońca przy świetnej widoczności (chciaż wilgoci z mgiełką i piekielnie wysoką temperaturą też nie brakowało).
http://picasaweb.google.pl/takrzy/LatoOceanRoze#slideshow/5503626438142235122
Zdjęć oceanu nie robię zbyt wiele, chociaż on dla mnie codziennie inny, jednak na zdjęciach wychodzi tak samo, więc nudno. Ja po tylu latach obserwacji wychwytuję szczegóły, których aparat nie może pokazać.
a capella,
sprawiasz taką radość, że późną jesienią, będąc kilka dni w Polsce muszę „zahaczyć” o góry. Po prostu układasz mi plany 🙂
Dzięki jeszcze raz.
Muszę dorzucić swoje „trzy grosze” do wpisu Gospodarza, chociaż jakby zbyt późno.
Wydaje mi się, że przez 50 lat włoskiemu restauratorowi zatarły się obrazy amerykańskich zamówień. Tak jak Gospodarz miał wiele okazji bywać przy wspólnym stole z Włochami, tak mnie przydarzyło się kilka, no, może znacznie więcej razy zasiąść przy stole z Amerykanami i, cokolwiek by o nich mówić lub myśleć, nigdy nie uwierzę, że oficer sztabu mógł zamówić do obiadu czekoladę.
Ja zawsze z czymś nie w porę wyskoczę. Przepraszam.
Nowy, wybacz, że zaoponuję. Amerykanie niezbyt rygorystycznie podchodzą do europejskich kanonów kulturowych. Ich sposób operowania nożem i widelcem przyprawiłby moją babcię o palpitacje serca! Kiedyś nobliwa pani w moim towarzystwie zaordynowała czerwone wino i dodatkowo poprosiła o…lód. Kelnerowi drgnęła jedna brew, ale przyniósł. Znana na Broadway’u aktorka do krewetek zamówiła czerwonego Burgunda, ale francuskiego i dziwiła się, że ja tylko kalifornijskie Chablis. Oficer sztabowy to nic innego jak chłopak z Oklahomy albo New Jersey wyszkolony na żołnierza a nie bonvivanta. Nieprawdaż?
Tambylka (wspaniały ten nick!),
Zgadzam się z Tobą całkowicie, chociaż ja, na kartoflance i pierogach wyhodowany, mogę się nie znać. Ale i dla mnie mocna kawa po późnym obiedzie, na noc, wydaje się dość dziwna. To tylko potwierdza moje wciąż wzrastające obawy, że ja, ze swoim podniebieniem nie nadaję się do tego Blogu, chociaż gotuję coraz więcej i, uważam, coraz lepiej.
Wziąłem parę kropel Żołądkowej i może uda się dospać. Jak to się nie zmieni, to w Żabich Błotach będę w nocy konwersował z końmi…
Nowy, kawa po obiedzie? Najchętniej, ale do 60-tki. Teraz wolę czekoladę…:)
cichal,
ja też się spotkałem z tym, że kobieta do czerwonego wina dosypywała cukier, bo było za kwaśne. Niestety ta kobieta, urodzona tutaj, miała na imię Helena…..
A to, że Amerykanie njapierw kroją mięso, a później użyawają tylko widelca nie świadczy, uważam, o ich niskiej, ale o innej kulturze. Czy Kultura znaczy Europa?
Nawet jeśli oficer był tylko „red necK” z Oklahomy lub New jersey nie znaczy, że pijał czekoladę do obiadu. Jak sam wiesz, do obiadu, śniadania, lunchu i wszystkich posiłków musi być coś zimnego, z ogromną ilością lodu, oprócz porannej „kawy”, czyli napoju kawopodobnego.
A w ogóle to pozdrawiam, i cieszę się z Twojego entuzjamu Polską. Nie zapomnij o złożonej obietgnicy!
Przepraszam za literówki.
Ta Helena to napewno była Rubinstein… Nie twierdziłem, że ich kultura jest niższa ,tylko inna niż europejskie kanony. Ich sposób jedzenia jest nieergonomiczny. Dodatkowe manipulacje sztućcami pobierają dodatkową energię co dla leniwego hedonisty jest nie do przyjęcia…A czekoladę mogę do wszystkiego! A z dodatkiem rumu to nawet na śniadanie! Jak ten, nieprzymierzając Montezuma…
Na dobranoc
http://www.youtube.com/watch?v=Wmfa2XznVic&feature=fvw
🙂
Też Cię pozdrawiam i dziękuję za miłą rozmowę w mojej przerwie Morfeuszowej. Może teraz mnie zmorzy. Do zobaczenia! Przygotuj czekoladę!
Nie wiem czy dorównasz ilością Montezumie – on wypijał 50 filiżnek (czarek) dziennie, przez co był niezwykle sprawny, w każdym calu : )
Dobranoc cichal 🙂
Pyszna anegdota ma to do siebie, że prawda nie może stać jej na przeszkodzie, dlatego doszedłem do jedynej logicznej konkluzji; amerykański oficer był włoskiego pochodzenia i zatęsknił za kuchnią swej babci. Włosi bawią się strawą bogów od czasów Kolumba, czego rezultatem jest wiele potraw zawierających kakao i czekoladę. Chętnym podam przepisy, a teraz pozwolę sobie na podanie kilku przykładów.
Restauracja Cibrero we Florencji – Czekoladowy królik z odrobiną skórki pomarańczowej.
L’Incontro, także we Florencji – przeróżne sosy z dodatkiem kakao, używane z dziczyzną, wołówiną i kurczakiem.
Vitello brasato – czym jest cielęcina nie gotowana w winie Barolo z czekoladą ? Tylko cielęciną.
Sos Agrodolce bez czekolady nie byłby dolce, a wieprzowina czy dziczyzna nie byłaby słodko-kwaśna.
Czekoladowy chleb podawany z serami, kakaowa pasta, to Włosi mnożyli przepisy i kombinacje, a nie sentymentalny oficer. Myślę, że nazywał się Giovanni, ten sam który odwiedził Warszawę, gdzie zamówił kawę i gołąbki.