Diabeł to tkwił w szklance na dnie
Przez dwa ostatnie dni bez przerwy zaglądałem na dno szklanki. I nie było to wcale opilstwo lecz lektura. Czytałem fascynującą książkę, o której Wam opowiem. Najpierw jednak cytat, który może zachęci do późniejszego sięgnięcia po lekturę.
Biada mi – pisał z Anglii Alkuin, uczony i mnich, doradca Karola Wielkiego, do swojego przyjaciela, który pozostał na cesarskim dworze. Puste są nasze bukłaki i zostało nam tylko gorzkie piwo. Nie ma już u nas wina, więc chociaż ty wypij za moje zdrowie i raduj się. Żale Alkuina były w pełni uzasadnione. Na Wyspy Brytyjskie, jak i do całej północnej Europy, gdzie klimat nie sprzyjał uprawie winorośli, trunek ów trzeba było importować, co w tych czasach nie było łatwe. Ludzie musieli sobie radzić inaczej, a miejsce wina ponownie zajęły piwo i miód (wytwarzano też „hybrydowy” napój z ziaren zbóż fermentujących z miodem). W pewnym sensie podział Europy na krainę wina i krainę piwa przetrwał do chwili obecnej – nasze współczesne nawyki sięgają zatem korzeniami czasów antycznej Hellady i Rzymu. Na południu kontynentu, w granicach pokrywających się z grubsza z zasięgiem dawnego Imperium Rzymskiego, wino do dzisiaj jest standardowym składnikiem posiłku. Na północy zaś, tam, gdzie nigdy nie dotarły rzymskie legiony, króluje piwo. Jest jeszcze jedna ważna różnica – wino zwykle pije się do jedzenia lub po posiłku, piwo zaś po prostu „się pije”. To również bardzo dawny obyczaj.
Ów szczególny stosunek do wina, który odziedziczyliśmy po greckim i rzymskim antyku (a który Grecy i Rzymianie przejęli od cywilizacji przed nimi dominujących w basenie Morza Śródziemnego), przetrwał nie tylko w „alkoholowych” przyzwyczajeniach współczesnych Europejczyków. Dziś niemal na całym świecie wino uznawane jest za najszlachetniejszy napój. Czy to w Melbourne. czy w Buenos Aires, czy w Waszyngtonie to wino, a nie piwo, serwowane jest na przyjęciach dyplomatycznych i podczas innych oficjalnych uroczystości – czyż nie stanowi to najlepszego dowodu, że nadal jest ono kojarzone z wysoką pozycją społeczną, władzą i bogactwem.
Do dziś też wino pozostało symbolem dobrego smaku i wyrafinowania – od Greków nauczyliśmy się rozróżniać wina ze względu na region pochodzenia, Rzymianie dodali do tego rocznik (i uczynili z różnych win prawdziwy wyróżnik statusu), ale to dopiero współczesna kultura wprowadziła picie wina na prawdziwe wyżyny wyrafinowania. Tradycje greckich sympozjonów i rzymskich convivium również przetrwały w urządzanych przez nas przyjęciach czy bankietach, podczas których, z kieliszkiem lub szklaneczką wina (którego dobór zazwyczaj doskonale odzwierciedla status społeczny gospodarza i jego gości) w dłoni, ludzie dyskutują o polityce, interesach, pracy, cenach nieruchomości… Obywatel starożytnego Rzymu, który za sprawą wehikułu czasu znalazłby się na takim party, zapewne szybko poczułby się jak u siebie.
I tyle cytatu. A teraz szukajmy odpowiedzi na pytanie co widać w szklance na dnie?
Fusy (jeśli była w niej herbata lub kawa), fuzel jeśli w kieliszku było stare wino, resztki piany pod warunkiem, że pito piwo. Dwa pozostałe płyny w zasadzie nie zostawiają śladów. O co tu chodzi? O wspaniałą książkę, którą napisał angielski dziennikarz Tom Standage. Jakże ja mu zazdroszczę. Nie pracy w tygodniku „Economist” jednym z najbardziej prestiżowych pism na świecie, bo i „Polityka” sroce spod ogona nie wypadła. Nie tych litrów wina, piwa, kawy i whisky wypitych w celach studialnych podczas pracy nad książką. Nawet nie pieniędzy, bo pewnie bym nie wiedział co zrobić z taką kupą forsy. Zazdroszczę Tomowi Standage pomysłu. Bo w naszym fachu i dziennikarskim, i autorów książek najważniejszy jest dobry pomysł. A cała reszta to już tylko mrówcza praca resercherska i spisanie tego co warte opowiedzenia.
Pomysł, by historię cywilizacji, nauki, gospodarki, nawet kultury pokazać przez szkło szklanki i kieliszka jest wprost fantastyczny. Książkę tę czyta się jednym ciągiem. I to mimo wielu przykładów dotyczących trudnych problemów z dziedziny fizyki, chemii, filozofii. Co prawda kwestie te ułatwiają zrozumieć i ubarwiają anegdoty dotyczące bohaterów przemian na świecie ale i tak lektura to wymagająca natężonej uwagi. Występują więc na kartach „Historii”: Platon, Newton, Priestley, Waszyngton, Jefferson, Voltaire, Desmoulins. A także z innej branży: Jezus, Mahomet i św. Mikołaj. Wszyscy oni pili. Jedni piwo bądź wino, inni whisky lub rum, jeszcze inni kawę i herbatę. Pijących w ostatnim rozdziale coca-colę nie wymienię, bo zbyt ich wielu.
A każdy z wyżej wymienionych płynów miał niezwykły, wprost epokowy wpływ na zmienianie świata. Piwo, warzone przecież ze zbóż, doprowadziło do przekształcenia nomadów w rolników i budowania osad, wsi, miast a w nich magazynów zbożowych. Parę tysięcy lat później zarażeni miłością do wina Grecy rozwinęli transport morski oraz handel, bo musieli swój płynny towar rozwozić po krajach wokół Morza Śródziemnego. Pomysł na robienie rumu z wytłoczyn pozostających po produkcji cukru z trzciny rozwinął znacznie handel niewolnikami i powstawanie nowych państw. Podobnym zaczynem nowego była whisky produkowana z ziaren kukurydzy w samym środku kontynentu amerykańskiego. Ten mocny trunek nazywa się od miejsca produkcji Bourbon.
Kawa i herbata, te dwa napoje dla snobów i ludzi wyrafinowanych, spowodowały rozwój wielu dyscyplin naukowych, zwłaszcza w Anglii, Francji i Polsce (mam tu na myśli szkołę matematyczną wywodzącą się z lwowskiej Kawiarni Szkockiej).
Na koniec coca-cola. Jako, że najmniejszy mam sentyment do tego napoju (chyba, że połączony jest z rumem i nazywa się wówczas Cuba libre!) poświęcę mu więc najmniej miejsca. Muszę jednak przyznać za autorem książki, że to właśnie coca-cola jest najlepszym dowodem czy wręcz znakiem dzisiejszych czasów globalizacji. Nie ma bowiem zakątka świata, do którego by nie dotarła, i w którym nie znano by jej firmowego znaku oraz kształtu niezwykłej butelki.
Mam nadzieję, że zachęciłem wszystkich smakoszy do sięgnięcia po tę książkę.
Naprawdę warto.
Komentarze
Firmowy znak i kształt butelki Coca coli znam. oczywiście. Ale nie mam pojęcia, co w jej smaku jest takiego, że zniewala miliony (!?). W żadnej postaci nie jest dla mnie nawet „poprawna” w smaku. Może to objaw nienormalności? Wszak: „Jedzmy g…no, miliony much nie mogą się mylić”.
Jako Ciasteczkowy Potwór i miłosnik wszystkiego co smakowite i pięknie podane często oglądam Tv Gusto (Program kulinarny dostępny na Astrze) . Swoją drogą namnożyło sie w ostatnim czasie wiele kanałów o kuchni gotowani i stylu życia związanym z jedzeniem.
Panie Piotrze odkąd słucham radia TOK FM przez internet jestem stałym słuchaczem pańskich audycji .
Myślę ,że czas najwyższy aby publiczna telewizja pomyślała o stworzeniu ogólnodostępnego kanału kulinarnego na wzór Kultury . Jak pokazuje wzór TvGusto można jesze na tym zarobić.
Panie Piotrze
Lektura smakowita. Temat rzeka dotyczący wszystkich, bo komu się nie zdarzyło tonąć chociaż raz w jej nurcie. No ale końcówka Pana recenzji dotyczy napoju co najmniej kontrowersyjnego. Cuba libre owszem – to napój prawdziwie rewolucyjny i można mu się z zapałem oddać. No ale sama Coca cola? To przecież globalistyczne oszustwo. Nie dość, że świństwo zamiast gasić pragnienie je wzmacnia to jeszcze ma mylącą, oszukańczą nazwę. J. S. Pemberton, aptekarz z Atlanty, wyprodukował ją w 1886 roku na bazie liści koki i orzechów koli. I to rozumiem! Słodki napój podkręcający człowieka niewielkim stężeniem kokainy. Podejrzewam, że czułbym się po butelce jak góral peruwiański włóczący się w towarzystwie swego naćpanego osła po przełęczach Andyjskich. A co zostało z receptury Pembertona? Tylko nazwa myląca. Kronikarze nawet nie odnotowali kiedy rząd amerykański zabronił dodawać do tej mikstury wyciąg z liści koki. Ekspansja Coca coli jest dowodem, że cywilizacja schodzi na psy i ludziom da się wszystko wmówić. Nawet to, że spożyciu brązowego ulepu będą czuć się jak po żuciu liści koki.
Pozdrawiam
Wojtku!
Rzadko się z Tobą nie zgadzam, ale w tym wypadku – moim zdaniem – przesadziłeś. Jestem liberałem również w zakresie kulinariów. Nie widzę nic zdrożnego, aby napić się coca coli, pójść do McDonalda, czy zjeść kaszankę w Powsinie po biegu z keczupem i musztardą. Trzeba tylko pamiętać, aby „śmieciówy” nie stanowiły podstawy egzystencji. Młodzież z tym napojem rzeczywiście przesadza, ale ja np. cc b. lubię.
Wojtku, nie gniewaj się, ale to właśnie jest pewnego rodzaju fundamentalizm. Nie, i koniec. Bo nic nie warte, nie ma w tym koli, nie gasi pragnienia. A jak komuś smakuje, to go w dyby (nie umiem wsadzać uśmiechów – wyobraź sobie, że jest w tym miejscu).
MacDonalds?! A fuj! I także zarówno coca jak-jej-tam.
I proszę do tego nie mieszać kaszanki, bo lubimy i nie pozwolimy jej nazywać „śmieciem kulinarnym”!!!!
Switem bladym (i zimnym, -6C) przejrzałam posty wczorajsze i wkurzył mnie niejaki karul, czemu zresztą dałam wyraz. Patrzcie, jak się ukulturnil, co mu tam biała kiełbasa, śledzie i inne świństwa!Wyjdzcie z tego zaścianka ludzie, indyk nadziewany jest na topie, nie wiedzieliście?! Oj, że też niektórzy muszą swoje frustracje na blogach wylewać.
haha, w coli jest słodycz i większość , zdecydowana większość ludzkości ma słabość do słodyczy (oprócz mnie, a i to wszyscy myślą, że udaję). Gaszenie pragnienia? A skądże! Wszelkie tego typu napoje tylko pragnienie wzmagają. Mam doświadczenie w tym względzie, podróżująć przez rozliczne pustynie w samochodzie bez klimatyzacji – w specjalnym ustrojstwie wozi się mnóstwo lodu i to się popija, to jest prawdziwa aqua vitae.
Jaki tam fundamentalizm, Torlin, a pij sobie, co Tobie smakuje 😛 (ja lubię vino, szczególnie tinto)
Byle Ci na zdrowie wyszło! Czego wszystkim z okazji nadchodzących Swiąt życzę serdecznie!
No proszę. Przeczytałam wpis gospodarza jeszcze raz i jak nic mi wychodzi, że w poprzednim życiu byłam albo Greczynką, albo Rzymianką. Niczym nie wytłumaczona miłość do kuchni sródziemnomorskiej, przypraw z tego regionu, no i vino, w którym jak wiadomo veritas na dnie. I teraz wiemy, co na dnie szklanki, przynajmniej tego, co pija vino.
Torlinie!Przyjacielu!
Powinien chyba na wstępie krzyknąć: „I Ty Brutusie przeciwko mnie?!”. Ja przecież nic nikomu nie zabraniam! Ja nawet cięgi zbieram raz za razem za mą tolerancję dla ludzkich upodobań – nawet czasem dość drastycznych w powszechnym odbiorze. Nie chciałem Cię urazić krytyką Coca Coli. Ja tylko chciałem napisać, że nieporozumieniem jest wpisywanie tego napoju do katalogu trunków psychoaktywnych, czy inaczej psychosomatycznie oddziałujących na organizm człowieka. To tak jakbyśmy do napojów z zawartością alkoholu, teiny, kofeiny zaliczyli np. sok jabłkowy czy kwas chlebowy. Marka Coca Coli została wypromowana na oszukańczej sugestii, że podnosi nastrój, zwiększa wydolność organizmu, ułatwia kontakty między ludźmi. Takie sugestie wylewają się z jej reklam. A to nieprawda, bo nie ma w niej wyciągu z liści koki, którego dodawał niegdyś aptekarz Pemberton. I tylko tego dotyczył mój komentarz.
Pozdrawiam bardzo liberalnie.
caca colé, to oczywiscie komercyjne oszustwo, a kaszanki z Pcimia i tak bede bronil, bo po prostu jest uczciwa i nie wkladam jej do szuflady smieci kulinarnych, liberalnie tez pozdrawiam. Gusta i smaczki sa oczywiscie poza jakakolwiek dyskusja.
„Pomysł, by historię cywilizacji, nauki, gospodarki, nawet kultury pokazać przez szkło szklanki i kieliszka jest wprost fantastyczny.”
Owszem, ale nie oryginalny :-).
http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=9817 serdecznie polecam – do tego cała masa pysznych przepisów. Czy zna Pan Panie Piotrze np przepis na łopatkę po czuwasku? Pewnie nie, a tam Pan znajdzie. I czyta się wyśmienicie
Oczywiście, że picie ma zasadniczy wpływ na bieg historii. Stalin podejmował decyzje po wypiciu, Hitler przed wypiciem (herbatki ziołowej).
Niech zyje Coca-cola, zwlaszcza light!
Niech zyje McDonald, u ktorego nigdy sie nie zatrulam salmoneloza, w odroznieniu od pewnej wybitnie drogiej restauracji paryskiej.
Niech zyje Torlin – prawdziwy demokrata i liberal jak ja! Torlinie, czy nie szukasz czasem zony? Posiadaczki rozkosznego biurka przelomu XVIII w?
A propos:
I znowu doktor Johnson (Samuel, leksykograf – ten od „patriotyzmu, ktory jest ostatnim schronieniem szubrawcow”) mial racje, kiedy jakies 50 lat przed powstaniemk mojego biurka oznajmil:
„No money is better spent than that what is laid out for domestic satisfaction”.
No money is better spent, indeed. Od dzis rana przeprowadzam wszystkie szuflady i segregatory do mojego rozkosznego mebla, przy okazji wyrzucajac tony makulatury. Teraz u mnie dochodzi trzecia po poludniu, wiec wybieram sie na wuef (nie ma lekko).
Gdybym tam wsiakla w reorganizacje papierow,ze nie miala tu wrocic, to zycze wszystkim naprawde cudownych, pogodnych, smacznych, w miare trzezwych Swiat Wielkanocnych!
Problem z coca-cola polega na tym, ze firma, jak wiele innych, jest ponadnarodowym koncentratem wyduszajacym innych, i wcale nie w imie zdrowej konkurencji, ile w imie ciagle istniejacej i kwitnacej nierownowagi w stosunkach handlowych miedzy bogatymi i biednymi tego swiata.
Ale picie gazowanej wody z cukrem podkolorowanej karmelem czy zjedzenie prefabrykowanego kotleta w bulce, ktory istotnie, nie grozi salmonelloza, ale dlatego, ze cale to jedzenie jest wysterylizowane ze wszystkiego poza kaloriami, a wiec wszsytkie te i inne produkty kulinarnej kultury masowej sa zagrozeniem dlatego, ze niosa ze soba element dominacji ekonomicznej, kulturowej i ekonomiczej szczegolnie w krajach tzw. trzeciego swiata (a propos, gdzie sie podzial drugi swiat ?). Ostatnio rynkiem strategicznym stala sie woda. Coca-cola, korzystajac z korzystnych dla siebie warunkow wymiany handlowej instaluje swoje fabryki tam, gdzie woda juz jest deficytowa, i poprzez zasilanie swych wytworni slodzonego odrdzewiacza woda gruntowa, osusza studnie rolnikow, ktorzy do tej pory byli w stanie nawadniac swoje pola. Innymi slowy, nie pozostaje im nic innego jak pic odrdzewiacz, bo nawet drzewek koki nie ma co zasadzac – uschna.
Pisze o tym dlatego, ze skoro kupowanie to tez glosowanie, a wiec nasza postawa jako konsumenci wyrazamy swoja opinie wobec mechanizmow, ktore kryja sie za marketingowa fasada. A zarowno coca-cola jak i inni umieja dbac o fasade.
Poza faktem, ze w jednej puszcze coca-coli (355 ml) najduje sie ekwiwalent 11 lyzeczek cukru, a cukier w pewnym wieku zaczyna byc szkodliwy, jako w pewnym sensie swiadomy konsument mam wolnosc w podejmowaniu wyborow konsumpcyjnych, zgodnie z tym, co mysle o pewnych mechanizmach istniejacych w dzisiejszym swiecie, nie zaleznie czy tem mechanizmy maja metke marketingowa light, diet, big, czy super.
Kupowanie to tez glosowanie.
Pozdrawiam swiatecznie,
Jacosbky
Ej, dajcie już spokój coca-coli. Lubi ktoś, to na zdrowie, nie lubi , drugie dobrze (ja np nie lubię, bo za słodka). Galareta tężeje w szafce na balkonie, salatki też już w paradnych salaterkach (Carl Tielsch, co prawda, nie Rosenthal), baba stygnie, a córka wypucowała duży pokój i kupiła całe naręcze żóltych tulipanów i kilka hiacyntów, którymi pachnie dom. Na półce tajnej stoją 4 butelczyny wina (3 białe i 1 czerwone) wszystkie bułgarskiej Sofii, ale każde inne. Ja szczególnie lubię muskat, pasuje mi do baby drożdżowej. Mówiąc nawiasem picie piwa było niegdyś jedynym zdrowym napitkiem w krajach północnych, bo tylko samobójca mógł pijać wodę ze średniowiecznych miejskich studni, czy rzek przepływających przez osady. Piwo zaś gotowano i to trzykrotnie – brzeczka ziarniaków solo, brzeczka + chmiel, brzeczka + słód. Dawne piwa były zresztą lekkie, tylko piwa obrzędowe były mocno chmielone.
Dobra. To ja idę dalej do roboty, a napiszę coś tam jutro. Oj, lubię Was. Wszystkich.
Bardzo Was proszę, Wy mnie nie bierzcie pod włos. Ja nie mam zamiaru cierpieć za miliony. Jestem wielkim wielbicielem ekologii i przyrody, dbam o nią, nie śmiecę, nawet w Alpach nie potrafię chodzić bez szlaków, chociaż wolno. Zagrożenia ze strony wielkich korporacji też doskonale znam, bo jak mi się wydaje jestem jedynym człowiekiem w tych blogach, który przeczytał Klein „No logo” – biblię alterglobalistów. Moja CC jest z Radzymina, a nie z Afryki.
Ale w wypadku moich ulubieńców: Alicji, Wojtka i Jacobski’ego – rzecz cała polega na nieporozumieniu. Ja nie mówię, że CC jest zdrowa, że nie ma tyle cukru co ma, ja nie mówię, że jedzenie w McD nie jest wyjałowione. Tylko Wasze rozumowanie wygląda na wyprawę krzyżową. Trzeba samemu się uświadamiać i młode pokolenie również. Ale jak człowiek jest głodny będąc w mieście i chce na szybko coś przegryźć, to się nic nie stanie. Szczególnie, że ja w McD kupuję sobie od czasu do czasu coś takiego, co ma sałatę, ogórek i inne warzywa.
Jeżeli Japonczycy tłuką delfiny zaplątujące się w sieci podczas połowów tuńczyków, to znaczy, że ja mam ich nie jeść? Jak Shell wykorzystuje Murzynów w Nigerii i zatruwa im przyrodę, to ja mam nie kupować benzyny na ich stacjach? Jak Nike produkuje buty w Indonezji i wykorzystuje w produkcji 10-letnie dzieci, to ja mam nie kupować?
Tylko jak alterglobaliści krzyczą na ten temat, to wszyscy nazywają ich chuliganami. Nie gniewajcie się za te ostre słowa, wszystkich Was bardzo lubię, a Helenie odpowiadam, że jestem uczuciowo osobą samotną (o córce nie wspominam). Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt dla Szacownego Gospodarza i wszystkich współblogowiczów.
W moim domu coca cola ma status medykamentu. Otoz okazuje sie, ze w przypadku biegunki u dzieci (np.norovirusowej), cola pita malymi lykami przywraca rownowage elektrolityczna i grozba odwodnienia organizmu jest zazegnana. Do tego moga byc jeszcze slone paluszki. Nie jest to moj wymysl, ale rada doswiadczonego pediatry sprawdzona wielokrotnie, rowniez na doroslych. Sprobujcie naklonic dziecko do picia czarnej herbaty lekko oslodzonej, po lyzeczce co 5 minut. A z cola i stoperem jest fajna zabawa i kuracja odnosi skutek. Tylko nie cola light, bo slodziki dzialaja przeczyszczajaco.
Zycze wszystkim – tradycjonalistom i nowatorom, francuskim pieskom i gargantuicznym obzartuchom – wesolych jajek i ogolnego Alleluja bez koniecznosci jakiejkolwiek kuracji poswiatecznej.
Heleno,
żartujesz z tym biurkiem , gotowaś dzielić się nim z Torlinem?!
A co do coli, oraz innych tego typu napojów zgódzmy się co do jednego- odpowiedni poziom cukru w cukrze daje kopa i stąd poczucie, że „energetyzuje”.
Znajomi z Peru, narażając się okrutnie, bo nie wolno pod żadnym pozorem takich strasznych rzeczy do Kanady przywozić, przywiezli mi kiedyś torebkę „herbaty” z liści cola, którą w Peru się pija podobnie, jak w Polsce rumianek czy miętę. Na obronę rumianku i mięty dodam, że te mają jakiś aromat, natomiast liście cola smakują jak zaparzona słoma.
I nie spodziewajcie się żadnego kopa, bo żeby coś z tej kokainy wyszło, liście muszą być odpowiednio przefermentowane. A mówiłam, fermentacja podstawą dobrych trunków (vino, kefir) i innych używek!
Jacobsky, a zauważyłeś, że na tym kontynencie wody mineralne, których tak pełno w Europie i z którymi od dziecka się zżyliśmy w Polsce, przynajmniej ja, prawie nie istnieją na tutejszym rynku, a jeśli istnieją, to Perrier, francuska, kosztuje 4 razy tyle, co butelka coli? Jak myślisz, kto nie dopuścił do popularyzacji wody mineralnej na tym kontynencie?No, zgadłeś! A zródeł mineralnych tutaj ci od groma i ciut ciut… Nic, ino pobierać, butelkować i sprzedawać. Ponieważ oglądamy chyba te same dzienniki krajowe, zauważyłeś chyba, jak na alarm biją ostatnio, że dzieciaki są coraz bardziej grube i w ogóle epidemia, tak w Stanach, jak i u nas na północy. Gratulacje. Więcej coli, mars bars i podobnego świństwa. Obliczono, że dzisiejsze dzieciaki z podstawówki będą żyły krócej od ich rodziców z powodu chorób serca, cukrzycy nabytej i tym podobnych problemów. Po raz pierwszy w notowanej kronice ludzkości tak się zdarzy, że pokolenie, które powinno żyć dłużej, będzie żyło krócej. Być może nie widać tego w Europie, ale dzięki fast foodom dociera, oj dociera ta epidemia.
Mam satysfakcję, że dopóki dziecko było w domu, czyli prawie 20 lat, też jadało treściwe posiłki i byle czego nie piło. Oj, słuchajcie! Przecież muszę poplotkować! Otóż zaraz jak dziecko wyszło z domu, zagarnęła go taka jedna kanadyjska Chinka. Z wykształcenia biznes/informatyk/filozof degree, te wcześniejsze kierunki studiowała tylko po jednym roku. I jak to filozofka, wymyśliła kiedys coś, chociaż wcześniej dopraszała się, żeby nie zapomnieć zrobić mojego słynnego sosu do spagetti, bo przyjeżdżają, a zabrać to ona jakieś 5 litrów zabierze ze sobą. Przyjeżdżają, ja tam wyciągam na obiad jakieś zamarynowane steki, które Pan Jerz ma ugrilować, a tu wielki protest. Synek powiada, że czerwone mięso mu szkodzi, coś mu się w żołądku robi i w ogóle na widok mięsa niedobrze, oj niedobrze. Przeszli na wegetarianizm, bo lelija filozofka cos tam poczytała, chyba nie Konfucjusza, bo nie przypominam sobie, żeby takie coś zalecał, i zdecydowała, że mięska nie będziemy jeść. No i nie jedli przez jakieś 3 lata, do czasu, kiedy Maciek stracił przytomność gdzieś na jakimś przystanku autobusowym w Toronto, a lekarz go zbadał i powiada – chłopie, masz zaawansowaną anemię! Wegetarianizm trzeba przeprowadzać z głową, a nie ot tak, od dużego palca mówimy sobie, że od dzisiaj nie jemy mięsa. Nie jesteśmy mięsną rodziną, raczej rybną, a kotlety schabowe czy steki to parę razy do roku. Ale w genach juz tak jest, że trochę tego mięsa potrzeba. Bardzo szybko sie dzieciaki po tym doświadczeniu przerzuciły na „normalne” jedzenie. Wszystko w miarę.
Jacobsky, u mnie już to słońce, a w porywach śnieg.
-5C. Mimo wszystko wesołych, a Ty Heleno przemyśl, czy będziesz się chciała dzielić biurkiem z tym akuratnym pod każdym względem Torlinem.
Jeszcze nie zauważyłaś, że to perfekcjonista?!
Uściski dla Torlina, wybacz małe złośliwości 🙂
A uśmieszek robi sie tak: dwukropek i zamknięcie nawiasu.
Torlinie, wpisywałeś, jak ja pisałam!
Fast food doskonale wpisuje się w taki scenariusz – jestem w podróży, potrzebuję coś zjeść na szybko z karty dań. Nie mam czasu gotować obiadu dzisiaj, w lodówce puchy, kupuję KFC (Kentucky Fried Chicken). Ale tutaj, Jacobsky przyzna mi chyba rację, fast foody to jest właśnie obiad, nierzadko codzienny. A to wielkie nieporozumienie. Jak najbardziej podpisuję sie pod Twoim, Torlinie „jak człowiek zabiegany…” i tak dalej, taka była idea tych barów szybkiej obsługi ( bo to nie restauracje!)
Powtarzam za Pyrą – oj, jak ja Was wszystkich lubię!
A teraz udaję się do robót, potem na proszony obiad.
Jeszcze raz życzenia i uściski!
Torlinie,
nie jest to wyprawa krzyzowa.
Osobiscie biore sobie do serca credo: kupowanie to glosowanie, zwlaszcza ze – w przeciwienstwie do glosowania w wyborach – kupowanie to gest codzienny. Poniewaz jednak glosowanie to indywidualna sprawa kazdego z nas, tak wiec i kazdy z nas postepuje wedlug wlasnego uznania. To, ze dzielimy sie tutaj motywacjami stojacymi za dokonywanymi wyborami to jeszcze nie krucjata ani nie krzyzowanie innych, ktorzy nie postepuja wedlug naszej logiki. O ile trudno jest kupic benzyne, ktora mniej „smierdzi”, o tyle przy zdecydowanej wieksosci towarow mozna dokonywac wyborow zgodnych z tym, na co zwracamy uwage.
Nie wiem, od jakiegos czasu cos sie we mnie jako w konsumencie zacielo, cos peklo, i skoro daleki jestem od wychodzenia na ulice i ciskania kamieniami w symbole rozbuchanej konsumpcji, i nawracania w ten sposob innych, to na swoj wlasny uzytek znalazlem ukojenie mych konsumpcyjnych frustracji wlasnie w realizacji zasady, ze gdy kupuje to glosuje, glosuje w miare swiadomie.
Kiedy mam noz na gardle, i ten noz okazuje sie byc jedyna rzecza w domu czy w biurze, ktora ma zwiazek z jedzeniem, to i tak nie ide do fast foodu, Alicjo, poniewaz za te same pieniadze moge zjesc cos innego. Byc moze postepuje tak dlatego, ze mam ten „luksus” i mieszkam w wielkim miescie, gdzie obok mega-sieci jedzeniowych sa maje klitki, w ktorych, w warunkach podonych do warunkow panujacych w McDo, mozna zjesc rownie szybko i troche zdrowiej. A przy okazji, jesli juz mam zostawic komus czesc mej krwawicy, to wole ja zostawic lokalnemu wlascicielowi baru niz mega-kombinatowi „zywnosciowemu”. Z czasem wizyty w tym samym miejscu przeradzaja sie w pewna wiez miedzyludzka, o ktora trudno w wielkim miescie. W podrozy staram sie postepowac podobnie, choc oczywiscie bez nadziei na zawiazywanie nici przyjazni. Probuje ulicznej kuchni lokalnej i najwyzej wpadne na kulinarna mine, ale takie takie jest zycie. W zeszlym roku przejechalem Chorwacje i Czarnogore tam i z powrotem, i obylo sie bez McDo czy KFC. Chorwackie burki sa wysmienite, inne lokalne potrawy serwowowane na szybko i na stojaco rowniez. NIe po to przejechalem pare tysiecy km, zeby jesc zmielona krowe w bulce z frytkami. Moja osobista Kanadyjka zakochala sie w polskich zapiekankach, i od powrotu z podrozy odtwarzamy co jakis czas ten frykas w Montrealu.
Piszesz Alicjo o wodzie butelkowanej. Wyobraz sobie, ze w podanym przeze mnie wyzej przykladzie, ta sama fabryka CC butelkowala rowniez wode, ktora potem oferowala jako towar lokalnej ludnosci, oczywiscie nie za darmo.
Jelsi juz o tym temacie: lokalnych wod mineralnych, gazowanych i nie jest tutaj pod dostatkiem. Importow nie kupuje, bo to wyrzucanie pieniedzy. Woda Montcalm np. jest quebecka, i nie nalezy do zadnego konglomeratu. Smakuje jak Perrier, a przynajmniej tak mi sie wydaje.
Pozdrawiam serdecznie i swiatecznie,
Jacobsky
na marginesie pasjonującej dyskusji o coca-coli (ja wolę pepsi ;-P – ciekawi mnie kto będzie na tyle sprytny by dostać w swoje ręce „Grzybowstąpienie” 🙂 można to znaleźć w netowych antykwariatach. Perełka, do tego z polskim akcentem, coś fajnego i dla krajowców i (szczególnie!) dla emigrantów. I te przepisy…
Pięknych, radosnych, smacznych i ciepłych (także w Kanadzie) Świąt życzę Panu Redaktorowi wraz z Małżonką oraz wszystkim Kulinariuszom 🙂
P.S. A propos dyskusji o płynie do łatwiejszego odkręcania śrub i nakrętek – podpisuję się całkowicie pod opinią Jakobsky’ego. (Torlinie, czytałam i mam No Logo 😉 ). Widzę tu – w kontekście kryzysu otyłości małolatów ‚straszącego’ już nie tylko w UK ale i Niemczech a nawet Francji – śmiertelnie poważną misję świadomych dorosłych: (na)uczenie młodszych, jak korzystać z junk food (jeśli nie potrafią się oprzeć presji otoczenia) z całą świadomością kontekstu i skutków. Niestety, będzie tylko gorzej bo wpaść w nawyk w młodym wieku jest stosunkowo łatwo (nawet w Polsce, gdzie jeszcze tego typu przybytki funkcjonują jako restauracje 😮 ) a wydobyć się z niego potrafią tylko niektórzy.
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie 🙂
a cappella
Jacobsky, glosowanie przez zakupy ma dluga tradycje i byc moze mam drobna zasluge w obaleniu apartheidu poprzez bojkot jablek Granny Smith z RPA w latach 80-tych, i zmianach w polityce Francji (niekupowanie francuskich win i szampanow z powodu prob nuklearnych na atolu Mururoa w latach 90-tych). Jezeli Ty robiles to samo, to wspolnie ksztaltowalismy swiatowa polityke 🙂
W podrozach tez lubie nawiazywac siec miedzyludzka i probowac lokalnych specjalow pod warunkiem, ze sa dostepne. Sa kraje, gdzie restauracje (duze i male) uaktywniaja sie o pewnych porach np we Wloszech o godz.20. Co robisz, jezeli jest 19.30, o 20.30 odchodzi twoj pociag sypialny z Turynu do Bari, bez wagonu restauracyjnego, ale ze sniadaniem o 7 rano? „Na miescie” otwarte sa bary oferujace ciasteczka, ale Ty jestes glodny, rodzina tez, i marudzi. Patrzysz, na horyzoncie wielkie czerwone M! Nigdy nie sadziles, ze ucieszysz sie na ten widok i ze te frytki moga tak wspaniale smakowac…
Borsucze, Autorem Grzybowstapienia jest wspanialy rosyjski pisarz i moj kolega, z ktorym przepracowalam cwierc wieku przedzielona paroma pietrami – Zinowij Zinik. Pierwszy raz przeczytalam jego opowiadanie w wydawanymn wowczas w Izraelu almanachu „Wriemia i My”. I zachwycilam sie. Jakiez bylo moje zdumienie, kiedy w pierwszym tygodniu pracy w Londynie przedstawiono mi mlodego (wowczas), nieco przygarbionego faceta, ktory sie przedstawil: Zinowij Zinik.
Byl zdumiony, ze doskonale kojarze jego nazwisko i ze moge komentowac jego opowiadanie, gdyz byl on wtedy jeszcze bardzo malo znany poza wlasnym, kregiem. Dziesiec lat pozniej byl juz znany, w Polsce zaintereasowal sie nim Piotrek Sommer, naczelny Literatury na Swiecie, no i wyszly ponadto jakies tlumaczenia jego pwoiesci, m.in. Grzybowstapienie. Brytyjska telewizja zrobila czterodcinkowa adaptacje tej powiesci – genialna.
To fenomenalnie inteligentny i utalentowany facet. A tez niezwykle skromny i kolezenski. Robilam z nim wywiady na rozne tematy, m.in pamietam o wychowaniu seksualnym w Rosji (naprawde chodzilo mi o wychowanie seksualne w Polsce!) .
Ciesze sie, ze odkopales te ksiazke, Zina zawsze sie martwil, ze jest zbyt niszowy.
nemo,
napisalem „w podrozy rowniez staram sie…”, i z reguly w podrozach z dziecmi mielismy to szczescie, ze zapchanie buzi, a za jej posrednictwem i brzucha konczylo sie inaczej niz wizyta w restauracji „pod czerwonymi lukami” czy u „murder kinga”, choc byly oczywiscie wyjatki. Na szczescie moje dzieci, kiedy byly w wieku „are we there yet ?” nie byly marudne i kaprysne, a wiec latwe w nakarmieniu. Jednak co sprawdzalo sie w naszym przypadku nie musialo udawac sie u innych.
Teraz, podrozujac tylko i wylacznie z doroslymi, logistyka wyglada inaczej i jest latwiejsza w realizacji.
Coca-cola do czegos jednak sie nadaje!? Podobno mozna nia czyscic srebro, a nawet WC.Raz widzialam jakis program w BBC,gdzie pani wlewala ten napoj do klozetu i mowila,ze potem bedzie blysk! 😉
Sama nie sprawdzalam,wiec mozecie wierzyc albo nie.
Jestem jak najbardziej za mieskiem,biala kielbasa,piwkiem,winem i innymi dobrami byle z umiarem spozywanymi.
borsukowi-dzieki serdeczne za informacje o ksiazkach.Zaraz sle maila do siostry, zeby biegla w miasto i „boeken” zakupila!
Wszystkim przesylam serdeczne zyczenia-Spokojnych,zdrowych i slonecznych swiat(Vrolijk Paasdagen!) 😀
Heleno
ja Grzybowstąpienie kupiłem kiedy tylko się ukazało w Polsce. Jakoś tak zazwyczaj wpadają mi w ręce pozycje, które są wartościowe, a mało kto inny je docenia (mam nadzieję, że z Grzybowstąpieniem będzie inaczej). Teraz można je jeszcze dostać w antykwariatach, wystarczy wrzucić hasło w google.
Jeśli to możliwe, proszę uprzejmie przekazać panu ZZ ukłony, wyrazy szacunku i podziękowania za kawał wspaniałej literatury :-). Przypomniał mi się, on i jego książka, bo akurat rozmawiałem dziś z moim przyjacielem, Timą Dorofiejewem, szefem TimeOut w Kijowie – o rosyjskiej i ukraińskiej literaturze współczesnej. Zdaje się że mam sporo zaległości…
Ana, cola zawiera słaby kwas fosforowy, dokładnie to samo czego używa się do czyszczenia sanitariatów.
Gospodarzu! Przyjaciele blogowicze!
Spokojnych i odprężających świąt życze. Ja dzień miałem nietypowy, bo od 6 zwoziłem z mokradeł w Wielobłotach dębinę na opał. Ledwie żyję. Ale za to tlenu złapałem no i zauroczyły mnie piękne widoki. Mgły nad stawami, dym ogniska. Znów niestety nie wziąłem ze sobą aparatu.
Pozdrawiam serdecznie.
Wojtek,
bez aparatu nie wychodz z domu! Teraz nam będzie opowiadał o jakichś mgłach nad stawami i dymach ognisk, a my mu mamy wierzyć na słowo!
Raport stąd krótki, bo zaraz muszę się za robotę zabrać, jak to w sobotę przed Wielką Niedzielą. Tereska szwagierka, ta od wielkiego słoja suszonych grzybów na Boże Narodzenie, znowu mnie podenerwowała zdjęciami. Mazurków napiekła, a w wędzarni wędzą się szynki z dzika, sarny i bodaj jakiejś mniej więcej normalnej świni.
Niestety, w przeciwieństwie do suszonych grzybów, tych szynek tak ciepnąć przez ocean się nie da, muszę sie obejść smakiem. No ale jak patrzę na to zdjęcie, to prawie czuję zapach.
Mmmmmmmmniam!
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Ala/Mazurki_Tereski/
Raport pogodowy: -8C dzisiaj, ale nareszcie nic nie prószy z nieba. No to do roboty, trzeba koszyk ze święconką…
No to i ja ruszam na wieś. Basia już tam jest a ja podpisałem do druku poświąteczny numer Polityki i biegne do garażu. Nie zazdrość Alicjo tylko rób te mazurki, zwłaszcza nasz cygański. A pogodę u mnie pod Pułtuskiem zapowiedzieli prawie jak w Kanadzie: 9 stopni (powyżej zear) i deszcz ze śniegiem czyli biała Wielkanoc.
Będę przy piecu czytał powieść Wojtka i popijał winko.
Wesołego Alleluja!
PS.
Jutro tez tu wpadnijcie. Bedzie nowy tekst. I tylko ja będę poza dostepem.
Najpiekniejsze sa te zdjecia niezrobione, bo skonczyl sie film, bo siadla bateria, bo aparat zostal w domu… Mam cale mnostwo takich impresji w glowie, ale jak je pokazac innym? Ostatnio np. ide brzegiem rzeki, a tu dwa labedzie oplecione szyjami, dzioby wczepione nawzajem w „lokcie” skrzydel i tak sie tymi rozpostartymi skrzydlami okladaja i kraza w kolko po majestatycznie plynacej wodzie blekitnoszmaragdowej, w porannym sloncu, krew na bialych piorach,no jezioro labedzie live, a kamera w domu! Do walczacych co chwila zbliza sie labedzica odpedzana przez inna, czekajaca na wynik walki. I tak przez 10 minut! Teraz chodze z aparatem, a one nic, pewnie juz rozstrzygniete, kto z kim.
Za chwile posle kogos po cole i zrobie sobie cuba libre, choc mi sie zle kojarzy, bo z plajta Swissairu, kiedy w rejsie LA-ZH na pokladzie nie bylo juz ginu i cinzano („dostosowujemy sie do standardu innych linii lotniczych”, a w odpowiedzi na pytanie, czy wzorcem ma byc Aeroflot – lodowate milczenie, a potem wiadomo – grounding) i trzeba sie bylo zadowolic tym, co jest. Chocby z sympatii do Fidela, ktory tez nie daje sie imperialistom. Misjonarz Jacobsky narobil mi apetytu na coke, co pewnie nie bylo jego zamiarem, ale przypomne, ze dawniej misjonowani nabierali tez apetytu na misjonarza.
Jednym z moich ulubionych drinkow jest gin&cin (gin, cinzano bianco, swiezy sok z pomaranczy, lod), ale bardziej ekologiczna jest caipirinha (bio-cukier Mascobado, bio-limonki, cachasa z brazylijskiej kooperatywy, lod moze byc z zamarznietego jeziora).
Alicjo, te szynki na obrazku sa urzekajace, mazurki tez, ale tylko pociagaja mnie bardziej estetycznie…
Nic nie piekę, ja nie piekarnia! Kto lubi słodkie, niech się słodzi. Szynki to ja bym chętnie, zwłaszcza te dzikie.
Spoglądam ci ja przez okno, a tam kurak na drzewie wielki, dzięcioł jarzębiaty z czerwonym kapturkiem. Niestety, zoom na tyle dał mi tylko się zbliżyć i zrobiłam to zdjęcie zza podwójnej szyby kuchni, kiedy chciałam wyjść, ptica odfrunęła. Ale nawet w szlafroku ganiając z rana po chałupie, aparat mam pod ręką! A to jest prawda, ze najlepsze zdjęcia są te nie niezrobione.
http://alicja.homelinux.com/news/img_1714.jpg
A lodu z lodowca byś nie chciał, nemo?! Bo u nas taki serwują, i owszem. Przecz z coca colą, niech żyje wino!!! A póki co, herbatka świeżo zaparzona.
No to do roboty…
Lodu z lodowca to ja moge wlasnorecznie nalupac, choc i to moze byc niebawem zabronione, bo lodowce maja suchoty galopujace i znikaja bez lupania.
Viva el vino, ale na Kubie go nie robia. Jak sie chce wspierac Fidela, a jest sie niepalacym, to pozostaje rum. Ale masz racje, bez coli tez sie da, Mojito i Daiquiri sa nie do pogardzenia, Ernest H. wiedzial, co dobre.
Najlepszym alkoholem świata dla mnie jest whisky, moja odkilkudziesięcioletnia miłość procentowa. A największym marzeniem siedzieć w Kenii pod namiotem wieczorem i pić ją z butelki.
Marzenia mają to do siebie, że czasami się sprawdzają.
A u mnie czekają na Was Jaja.
A ja podkolorowawszy swoje jajka, wywar się warzy, indyk wcale nie taki rozmrożony, na jakiego wyglądał, zapomniałam, że na Małym Ganku będzie około zera, skoro na dworze -8C. Pan J. nie ma gdzie energii tracić, poleciał biegać, zdaje się, że by się z Heleną zgadzali, ona by mogła płynąć jeziorem, on biec brzegiem. I jeszcze, po wczorajszym całym dniu na nogach i dzisiejszym też w biegu lekkim, śmie zapytać, czy nie wybrałabym się z nim na power walk. Już ja mu dam power! W ucho chyba!
Spełnienia marzeń, lecę do Torlina po Jajo!
W domu moim sądny dzień, córcia odwala półroczne sprzątanie i właśnie myje ściany w kuchni i sufit. Najpierw kupiła jaką b.drogą farbę, a teraz ją zmywa. No nic, będzie czysto. Rano był pan, który umył okna i dywany, a był to człek nadmiernie gadatliwy i lubiący częste odpoczynki. Patrzyłam na delikwenta i dumałam, że jeszcze 5 lat temu pogoniła bym…Ale nic. Umył. Wszelakie jadło upchałam na balkonie w szafkach w lodówce, bo nawet moich hiacyntów dzisiaj nie czuję, mieszkanie śmierdzi chemią Może to i zapach czystości, cóż, wólę hiacynty. Zdjęć nie robię, więc Wam nie wyślę, ale wszystko już gotowe. Aliicjo , moja Ania ma zamiar wysłać jutro skany starych przepisów, ale i prywatny list do Ciebie. Ten zapał epistolograficzny wziął się stąd, że korzysta z różnych materiałów anglojężycznych i ma kłopot z terminologią. Może coś poradzisz Ty, albo przyboczny?
A teraz wszystkim, właścicielom nowych biurek XVIII wiecznych, nowych ksiązek jeszcze nie wydanych, wiosennych obrazów uchwyconych wtedy, kiedy kamery nie ma pod ręką, właścicielkom galerii najpiękniejszych trykotaży i najbogatszych kolekcji zdjęć , sąsiadom łosi i łabędzi,, a także wszystkim innym, a także bacy od zwariowanych owieczek – p. Piotrowi życzę kolorów, słoneczka, zapachów , uśmiechu, i mokrego dyngusa ( zgłupiała Wielkanoc kanadyjska? – 6?)
Rum z sokiem poranczowym albi gin pity podobnie. Wiecej rumu/ginu niz dopelniacza. No i lod.
A tubylcow rozpilem normalna, acz zmrozona wodka „wyborowa”. Ukuli nawet wlasna nazwe na picie sztakancow: „tak-tak”, a wiec teraz, zamiast pic wodke „tak-takujemy”, co w sumie nie brzmi tak obco zwazywszy, ze czesto w Polsce, przez przechyleniem mowilo sie „atakuj”.
W wiec „tak-takuj”, czy „atakuj” – na jedno wychodzi, szczegolnie „the day after”…
Wesolych Swiat, zdrowia, pomyslnosci i apetytu –
Jacobsky
Pyra,
w istocie, kanadyjska Wielkanoc zupelnie sie podubila. Rano samochody znowu byly popruszone swiezym, puszystym sniegiem – jak przez Gwiazdka.
Poniewaz akurat Gwiazdka byla ciepla i praktycznie rzecz biorac zielona (25-go grudnia bylo +9C), tak wiec teraz mamy za swoje.
Jacobsky
Pyro droga,
w sprawach do tłumaczenia (nie wiem czy wspominałam, że robię za tłumacza czasami) jak najbardziej, tym lepiej nawet dla Ani, bo terminologię geolo mamy opanowaną całkiem niezle ze zrozumiałych względów.
Ja już prawie wszystko mam na ukończeniu, przypomniało mi sie, że przecież do barszczu/żuru ze dwa grzyby! No i w ostatniej chwili wrzuciłam, takie nie namoczone, ale trudno.
A co do głupiej wiosny kanadyjskiej, właśnie rozmawiałam z kumą z Kincardine (wschodni brzeg jez.Huron) i powiada ona, że lekko licząc, mają 30 cm śniegu. U mnie przynajmniej tylko lekki puderek spadł. No to na razie. Do przyjazdu smarkatych 3 godziny, a ja już właściwie nie mam co robić, pewnie tu jeszcze zajrzę.
Panie Piotrze,
Niech Radość Zmartwychwstania zagości w Pańskim życiu i wniesie do niego każdego dnia prawdę, dobro i piękno.
Dużo miłości, radości i szczęścia z Okazji Wielkiej Nocy AD MMVII
życzą Sylwia Piotr i Szymuś Siłowie.
Proszę przekazać świąteczne ukłony szanownej małżonce.
W moim wyobrazeniu Torlin wygladal dotad jak Gregory Peck. Teraz do mojej wizji doszedl jeszcze namiot, sniegi Kilimandzaro i butelka whisky. Tough guy!
Nie dziwie sie Helenie, ze czuje pociag do tego goscia…
No i te jaja! To nowoczesne zwlaszcza. Jest zabojcze!
Torlinie, zycie uczy, ze gorsze od niespelnionych zyczen sa te spelnione, ale ja zycze Ci tej podrozy z calego serca.
Pyrze, zyczliwej wszystkim zwariowanym owieczkom zycze pieknej i lagodnej wiosny i powrotu woni hiacyntow w jej super czystym mieszkaniu, a sobie – duzo czasu na kontakty na tym blogu i w realu. Alleluja!
Poniżej bezczelnie wklejam wpis u Owczarka, bo o jedzeniu, a jakże. Prawie wszystko dopięte. Popijam jakieś włoskie czerwone, należy mi się szklaneczka, niech sobie odsapnę. Co chwila jakaś biała kasza z nieba leci, albo wręcz śnieg porządny, ale w sumie tak w porywach. Zaraz przeglądnę zdjęcia z przygotowań i pewnie będę Was męczyć linkami etc. No to wesołych!
A.A.
Wklejka z blogu Owczarka:
(podpowiadam koledze, co do sałaty z fetą bym…)Ja bym do oliwy i przypraw dodała kapkę octu (idealnie – balsamicznego) i koniecznie oregano suszonego. Nic tak z fetą nie smakuje, jak deczko oregano. Pomidora cząstki plus ogórka zielonego by nie zawadziło, no i masz gotową sałatę grecką! Z tym, ze ja uzywam tzw. romano sałaty liściastej, podobnie zwarta jak kapusta chińska, ale bardziej ?wytrawna”, i zielona mocno ciemno.
Skończyłam w kuchni, indor nabiera zapachów przypraw, za jakąś godzinę go ciepnę do piekarnika. Swięta muszę sprytnie upchnąć w ciągu doby, bo smarkate tyle mniej więcej czasu tu będą, właśnie ten od ?na posyłki? pojechał na dworzec po młodzież przed trzydziestką.
Na galaretkę miałam chętkę, ale okazuje się, że też tylko ja ją naprawdę lubię. Zamrozić się tego chyba nie da? Oj chyba nie?
I tak nagotowałam jak na armię, z Kanadolami podzieliłam się jadłem wczoraj, a teraz patrzę, co w tej lodówce i zastanawiam się, kto to wszystko zje. Połowę indora smarkate zabierają, ani mi się śni jeść go przez tydzień. Praktyczny pan J. powiada, a niech sobie kupią, przecież mamy zamrażarkę i możemy zamrozić. Też dobry pomysł, już praktykowany. Zaraz przejrzę zdjęcia, co tam uwieczniłam z moich przygotowań. Właściwie ten wpis powinnam przenieść do sąsiedniego blogu zaprzyjaznionego, bo nic, ino o żarciu piszę?
dobra whisky nie jest zła, choć osobiście bardziej przyzwyczaiłem się do bourbona.
Ale sam z mocniejszych rzeczy wolę żołądkową gorzką. Mrożoną co najmniej dwa dni w zamrażarce. Rozkochałem w tym mojego greckiego szwagra. Mówi że nie ma nic lepszego niż mrożona żołądkowa.
Z lżejszych rzeczy – wina z Gaillac i Cahors.
Alcohol, the cause of and solution to all life’s problems.