Powrót (…) marnotrawnego
W ten nawias każdy z Was Przyjaciele wpisze sobie co chce. Ale to chodzi o mnie. Po cholerę ja wyjeżdżałem. Chyba tylko po to, by się przekonać, że jestem zbędny. Takiego tłoku na blogu nigdy dotąd nie było. A jakie ciekawe komentarze. Trochę bałem się (momentami) ze werwa Was poniesie i pokłócicie się np. o poprawność polityczna czy inne tematy królujące na sąsiednich blogach. Ale udało się. Waśni nie było. Tylko lekkie spięcia. I dobrze.
Wróciłem w niedzielę nad ranem. I natychmiast pojechałem na wieś. Musiałem zacząć przygotowania do świątecznego otwarcia domu. Wróciłem do Warszawy spod Pułtuska wczesnym popołudniem i cały czas Was czytam. Boże, cóż to za ciekawe towarzystwo. I wiersze, i fragmenty powieści (Wojtku z P. jeśli chcesz to mogę Ci pomóc w kontakcie z moim wydawcą czyli Nowym Światem. To świetny facet i dobra firma. Popiera debiutantów i polską prozę. Jeśli Cię to interesuje – napisz.)
Okazało się, że przez te parę miesięcy istnienia „Gotuj się!” zawiązała się spora grupa fajnych ludzi mających sobie do powiedzenia całkiem sporo i to w wielu kwestiach. Dobry smak dotyczy – na szczęście – nie tylko jedzenia i picia. Są wśród nas znawcy sanskrytu, literatury feministycznej, miłośnicy monarchii (film „Królowa” wspaniały), antymonarchiści, zieloni, czerwoni i ludzie wszelkich innych odcieni (na szczęście z wyjątkiem brunatnych).
Prawdę mówiąc po kilku godzinach lektury (sic!) mam mętlik w głowie. Nie jestem w stanie ustosunkować się do wszystkich Waszych ważkich wypowiedzi. Skorzystam więc z tego i na niektóre odpowiem później, a na niektóre – wcale. Cieszy mnie zaś fakt, że potraficie (potrafimy) pogadać ze sobą na każdy temat: fitnessu, patelni, historii, literatury, polityki nawet i – co najważniejsze – naszej młodości na tyle interesująco, że każdy głos ma swoich odbiorców. W rozmowach ludzi obcych ( czyt. obojętnych) najgorsze jest to, że mówią i nie czekają na odpowiedź. Nie interesuje ich zdanie interlokutorów. A Wy, czyli my, wsłuchujecie się w głosy blogowiczów ze wszystkich stron globu. I to jest cudowne.
No dobra, dość tego entuzjazmu człeka przywróconego na łono. Idę spać. A od następnego wpisu sprawozdanie z podróży. Będzie i o jedzeniu, i o malarstwie ( cóż to za frajda zobaczyć na własne oczy obraz sir Henry?ego Raeburna „Wielebny Robert Walker ślizga się na łyżwach” lub Velazqueza „Stara kobieta smaży jajka”), i o krajobrazie, i lodowatej wiośnie, i o Polakach robiących kariery na wyspach.
A dziś na pożegnanie czy raczej przywitanie przepis na świetną szkocka zupę z wędzonych śledzi, którą poleca Claire MacDonald, a ja to jadłem z zachwytem. Smacznego!
CULLEN SKINK
Cullen Skink is a soup – or skink – madę with Finnan haddock. It originates from the village of Cullen on the Moray Firth.
Serves 6
1 kg/2lb Finnan haddock 575ml/20fl oz/214 cups each milk and water 60g/2oz/!4 cup butter
2 onions,sliced
about 600g/ i Ib 6oz potatoes, peeled and cut up black pepper and salt a good pinch of mace or nutmeg 30ml/2 tablespoons chopped parsley
1. Put the haddock in a saucepan with the milk and water. Bring slowly to the boil and simmer, covered, for about 4 minutes, until the fish is cooked.
2. Transfer the fish to a plate. Strain the cooking liquid into a large jug. Rinse out the pan.
3. Melt the butter in the pan, add the onion and potato and cook until the onion is soft. Add the reserved liquid, bring to the boil and simmer, covered, until the potato is cooked. Meanwhile, fłake the fish, discarding the skin and bones. Keep the fish on one side.
4. Liquidise the potato mixture and return it to the rinsed-out pan. Add the fish and parsley and reheat. Season to taste with pepper, salt if necessary and mace or nutmeg. Serve very hot.
If you cannot find Finnan haddock, use 800g/1 /41bs undyed smoked haddock.
Komentarze
nie powstawali?
bede wiec pierwszy: witamy po powrocie i czekamy na opowiesci
Piotrze
Myślę od miesięcy, by Ci książkę wysłać ale nie śmiałem prosić. Byłbym szczęśliwy gdybyś ją zechciał przejrzeć i napisać co o niej myślisz. Zaraz ją przesyłam. Ale mi radość sprawiłeś!
Serdecznie Cię pozdrawiam
Velasquez! Stalam przed tym obrazem dlugo w styczniu, gdy poszlam na wystawe tego malarza w National Gallery. Domowa kuchenna scena namalowana kiedy malarz mial zaledwie 19 lat! Zawsze z pewnym wzruszeniem ogladam sprzety, naczynia, reczniki, narzedzia na obrazach. Tu tego pelno, a ten dzbanek gliniany po prawej stronie pojawia sie jeszcze raz, bodajze w bardzo smiesznej „W scenie kuchennej z Marta i Maria”, na ktorym Maria jest ponura picza-zasadnicza, zas Marta jest przyjemna mloda dziewczyna przyzrzadzajaca strawe. Maria zaglada jej przez ramie i pewnie gledzi.
Ale wracajac do „Starej gotujacej jajka”. Wielu krytykow krzywi sie na ten obraz mowiac, ze malarz nie byl w stanie polaczyc tych wszystkich elementow w obrazie w przekomujaca calosc. A mnie sie bardzo podoba – zwlaszcza jak bialka jajek scinaja sie we wrzatku. Jak on to pokazal!
Panie Piotrze, welcome back!
Zainspirowana Velasquezem zrobilam sobie na sniadanie hiszpanska tortille – omlet z cebula, czerwona pokrajaca papryka i szynka (bez ziemniakow wszakze – skad ja o tej porze wezme ziemniaki).
Tak rozpustne sniadanie to w nagrode za to, ze w ciagu ostatnich osmiu dni schudlam o 1kg i 200 g – to prawie piec kostek masla!
Teraz lece do klubu, do uslyszenia wieczorem (dbanie o figure jest a full time occupation – jak wolnosc i demokracja).
drobna uwaga: haddock, to nie sledz, a handlowa nazwa wedzonego aiglefin- ryby z familli dorszowatych, dorastajacej do 60, cm i 2,5kg, kto widzial takiego sledzia? do tego slone to jak diabli, wole jajecznice i Velasqueza, znacie Meninés?http://laboiteaimages.hautetfort.com/archive/2005/09/06/l-oeil-la-main-et-les-menines-de-vel%C3%81zquez.html
Panie Piotrze, dobrze, że Pan już jest. Bez Pana rozhasaliśmy się, jak źrebaki na wiosennym paddoku. Jeszcze słów parę do Heleny, bo myślałam o Niej i Jej współtowarzyszach niedoli całą niemal noc, po wczorajszej emisji filmu Torańskiej „Dworzec Gdański” (TVN 24) gardło mam ściśnięte do teraz. Piszę o tym u p. Szostkiewicza, więc tu nie chcę się powtarzać. Tu tylko kilka osobistych wspomnień, bo wszak wśród przyjaciół można. Wśród moich osobistych znajomych było dwoje ludzi pochodzenia żydowskiego. Obydwoje nie wyjechali, nie musieli, ale… Dziewczyna była moją wychowanicą, córką dziecka ocalonego z transportu. Była całkowicie spolonizowana, bo jej Matka rozpaczliwie starała się zatrzeć „piętno” pochodzebia swoich dzieci. Bała się o nie. I w 1968r okazało się, że słusznie. Zupełnie roztrzęsiona przyszła do mnie i pyytała czy to, że Ojcem dzieci jest Polak i katolik, wystarczy, by jej dzieci były bezpieczne. Było mi tak strasznie wstyd. Trzymałam ją w objęciach i krzyczałam na nią, żeby przestała się wygłupiać, że może sobie być Eskimoską llbo Japonką, wszystko jedno; że jej Jolka i Anka, to sa wspaniałe dziewczyny i tylko to się liczy. Nie wiem, czy pomogło choć trochę. Z drugim przypadkiem spotkałam się w kilka lat póżniej. To był historyk w randze majora, Tadzio L. był wykładowcą w WSWPanc. w Poznaniu. Komenda szkoły nie zwolniła go z pracy. Wytupali go podhorążowie. To fakt. Odmawiali uczestniczenia w jego wykładach. Po trzech miesiącach musiał odejść. Nie wyjechał, dostał niezłą pracę (został kierownikiem muzeum martyrologicznego) i niby wszystko skończyło się OK. Coś tam jednak za nim chodziło. Opowiadano o nim anegdoty , opowiadano o stosach paczek, jakie ponoć dostawał (stan wojenny), chyba był bardzo samotny. Trzymał się od wszystkich na dystans. Córka wyszła za mąż za lekarza i razem wyjechali do środkowej Afryki. Nie dopuszczał nas do żadnej bliskości i nie dziwię się. Tak mi żal, tak mi wstyd i naprawdę nie wiem, kto następny.
Powitać, powitać!
Czekamy na opowieści z podróży (zdjęcia?), a tymczasem świtem bladym kojarzy mi się, że haddock to nie śledz, herring to śledz. A haddock po polsku nie wiem, jak się zwie, ale bez trudu go tutaj w sklepach można dostać.
Na szczęście ryba słona jest tylko wtedy, kiedy się ją posoli, Sławku, i to zależy, ile.
Z wędzonym slonym śledziem kojarzy mi się herring keepers, oj, to jest dopiero słone! Zapach powalający, Chanel nr.5 bynajmniej to nie jest.
Oj, świt blady to nie jest jeszcze, tylko absolutne ciemności przed świtem, szósta dochodzi.
Dopiero teraz przejrzałam pocztę, Sławek podrzucił ciekawy tekst Eduarda de Pomiane (wszyscy wiemy, kto zacz!), który umieściłam pod poniższym adresem:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Kuchnia_polska.htm
Zapraszam do lektury, a tymczasem otworzyłam nowy folderek „Gotuj_sie”, na wypadek gdyby ktoś miał coś ciekawego do podesłania i podzielenia się z nami.
adres: alicja@cogeco.ca
Pyro, ze dwa lata temu pierwszy raz od tylu lat znalzlam sie na Dworucu Gdanskim. Jechalam do Nowego Dworu na laskawe zaproszenie Szero Roma czyli krola polskich Cyganow, z ktorym mielismy rozmawiac o roznych problemach, jakie przezywa spolecznosc romska w Polsce.
Rozejrzalam sie po Dworcu Gdanskim i oczom nie moglam uwoierzyc – brudny, zapyzialy, smierdzacy skwasnialym kiblem – jak dworzec na jakiejsc zabitej deskami prowincji. To w tym miejscu moje zycie rozpeklo sie na dwie czesci – na „przed dworcem” i „po dworcu”?
Mysle jednak, ze ten dworzec zrobil ze mnie tym czym jestem dzis – kogos, kto absolutnie nie jest w stanie przejsc obojetnie wobec lamania praw czlwoieka, wobec pozbawiania godnosci, wobec upokarzania slabszego. Ja wiem, ze to wszystko brzmi bardzo gornolotnie, ale inaczej nie umiem tego nazwac. Na tym dworcu umarl Konrad, a narodzil sie Kordian (czy odwrotnie??? Dzizaz!) )
A Adam Szostkiewicz byl jesczze pare lat temu moim ( bardzo milym) kolega w Londynie, wiec zawsze mnie strasznie cieszy jak cos ladnego czy madrego napisze, bless him. Jestem fanka Adama.
No. teraz juz naprawde lece na wuef.
Najpierw sprostowanie błędu. Oczywiście, że nie chodziło mi o śledzia tylko o łupacza czyli rybę dorszowatą.
Po drugie w miniona środę książkę wygrała Anna z Radomia i „Polska kuchnia na nowo odkryta” Barbary A. z dedykacją i autografami nas obydwojga już poleciała do Radomia. Dla porządku prawidłowe odpowiedzi:
kruszon to napój orzeźwiający z białego wytrawnego wina lub szampana z cukrem, świezymi owocami i lodem; Poncz to napój z rumu, soków i owoców, herbaty i przypraw; sangria to hiszpański specjł z czerwonego wina, soków owocowych, wody gazowanej ze wzmocnieniem silniejszym alkoholem.
Cieszę się, że już jesteśmy razem. W tym roku kolejny wyjazd będzie dopiero jesienią i oczywiscie do moich ukochanych Włoch, na głęboką prowincję.
No to do jutra!
Za pozwoleniem autora zdjęć podaję Wam jeszcze sznureczek do zdjęć ze Swięta Chleba, jak najbardziej na kulinarnym blogu pasuje:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Mis2/Swieto_chleba/
A dziewuchy jak malowanie, że o kucharzu nie wspomnę. Autor towarzyszył przede wszystkim grupie Kurpiów.
Alicjo!
To po pierwsze miał być żart. Do mnie piszesz, żebym miał więcej luzu, a sama…
Pan Piotr będzie murowanie przeciwko mnie, ale ja mam kostki w kuchni, które momentami są niezbędne. Oczywiście, że nie robię z nich rosołu, ale zdarza mi się, że zupa pomimo przyprawienia, posolenia, nie ma takiego smaku, jakibym oczekiwał. Nie jestem fundamentalistą kulinarnym i uważam, że jak wrzucę 1 kostkę na gar zupy, to się nic nie stanie.
A opisów nie czytaj i się nimi nie ekscytuj, bo jak tak będziemy podchodzić do wszystkiego, to umrzemy z głodu, bo wszystko jest niezdrowe.
Pamiętasz słynne Prawo Murphiego: „Wszystko co dobre jest nielegalne, niemoralne, albo powoduje tycie”.
Ależ żadnego potępienia. Sam używam kostki rosołowe (i z kury, i wołowe) nie robiąc z nich co prawda rosołu ale jako dodatek np. do risotta ( z kieliszkiem białego wina i śmietaną lub jogurtem). Nadają się one także doskonale jako dodatek do różnych zup, a także jako baza sosów. Wszystko można doskonale wykorzystać jeśli się nie jest fundamentalnym przeciwnikiem czegoś lub – to jeszcze gorsze – fundamentalnym zwolennikiem jakiegoś produktu lub przepisu. I wówczas stoi się na straży, potępiając wszelkie odstępstwa. A ja lubię łamać konwencje, w tym i kulinarne. (Choć oczywiście tylko do pewnych granic!)
A ja o nadchodzących świętach. Kto wie, jak się maluje jajka metodą batikową? Niby, że gorącym woskiem, to wiem, ale jakie te jajka? Już Ugotowane? I jak je pózniej farbować – włożyć w gorący wywar barwiący, to wosk odejdzie. Kto już to kiedyś robił? Bo ja tylko podziwiam gotowe. Jak wiecie talentu plastycznego mam tyle, co kot napłakał, ale może coś tam by wyszło? Nie urządzam sobie bardzo bogatych świąt w tym roku z przyczyn oczywistych, ale chętnie bym takie przystrojki na stole postawiła. Najczęściej gotuję jajka po prostu w łuskach cebuli albo robię figurki kaczuszek z jaj kurzych z jajkami przepiórczymi. Szkopuł w tym, że jest to dekoracja absolutnie nietrwała. Trzeba to zaraz zjeść, bo poobsychane jajka w żaden sposób stołu nie zdobią. Tak więc owszem – kaczuszki po małym stawie lustrzanym w czasie 1-go sniadania pływają, ale i na tym sniadaniu się ich rola kończy. Może Alicja pomoże?
Alicjo
Ja też dodaję do zup kostki rosołowe – kurze i wołowe. Oczywiście to tylko dodatek wzmacniający smak wywaru warzywnego lub mięswnego. Na samych kostkach rosołowych jednak bym nie gotował. Też intensywnie wpływa na wywary vegeta, którą dosypuję gdy mam ochotę. Podobny efekt uzyskuję dodając kilka suszonych grzybów np do kapuśniaku, żurku, barszczu czerwonego itp. Lubię mocne wywary i intensywny smak zup i dlatego to wzmocnienie (nawet dzięki wzmacniaczom smaku) jest konieczne. Inaczej przecież musiałbym gotować niemal buliony. Jako stary liberał skłaniam się do opini naszego Gospodarza i Torlina – wolność w kuchni jest konieczna podobnie jak w innych dziedzinach życia. Co nie zabija to wzmacnia.
Pozdrawiam
Ajajajaj… Torlin, nie da się bez emotikonów? Bo staram się ich nie używać, ale widzę, że przy tym moim komentarzu o kostce Knorra powinnam dodać uśmiechniętą gębę, żebyś prawidłowo odczytał.
Przy okazji sprawdziłam, co w tej kostce – a gdzież jej do rosołu! Ale jako wywaru do sosów etc. używam kostki oczywiście, ostatnio o smaku grzybowym.
Ja również jestem zdecydowanie zwolennikiem rozpasania w kuchni i wszelkich eksperymentów, jak szaleć, to szaleć!
Pyro, u mnie od paru lat króluje już tylko cebula jako kolor-baza i czasami uda mi się młode oderwać od laptopów i kazać im wyskrobać coś na tych jajkach. Moja babcia zbierała skrawki materiałów, różne tasiemki, kawałki wełen, owijała nimi jajka i gotowała. Wychodziły z tego piekne, kolorowe batiki, można by powiedzieć, tylko podejrzewam, że nie był to najzdrowszy sposób malowania jajek, ale raz na rok kilka takich jajek nie mogło zaszkodzić! Parę lat temu przypomniał mi się ten sposób, ale powiem Ci, że chyba farby wełen, materiałów i tasiemek są o wiele mocniejsze w dzisiejszych czasach i ledwie coś mi tam „puściło” na skorupkę. Ale spróbować możesz.
Pyro,
jeszcze jedno, ściągnęłam te zdjęcia z jakiejś gazety rok temu, bardzo mi się te koszyczki spodobały, a zrobić prosto:
http://alicja.homelinux.com/news/Koszyki/
Pyro
Problem odrzucenia czy wykluczenia ludzi ze zbiorowości w ostatnich miesiącach nabrzmiewa. Nie oglądałem wczoraj „Dworca Gdańskiego” ale widziałem nadawany po północy amerykański film „Daleko od nieba” z Julianne Moore. Bardzo przejmująca opowieść o rasiźmie i uprzedzeniach wobec mniejszości homoseksualnych. Film utrzymany w konwencji kina lat pięćdziesiątych, po staremu grany, pozbawiony realistycznej przemocy i seksu robi wrażenie, po prostu wciska się jak zadra pod skórę. Kolejna historia z sielskich przedmieść pod których fasadą rozgrywają się ludzkie dramaty. Film kończy się zresztą ucieczką czy raczej wygnaniem bohaterów. Trudno na to nie patrzeć i nie myśleć o Polsce z roku 1968, ze stanu wojennego i o ostatnich latach. W ostatnich miesiącach takie filmy wywierają na mnie szczególnie mocne wrażenie. Po prostu są aktualne, bo coś trującego wisi w powietrzu. Czuję, że gdy rozmawiam z sąsiadami przez płot ogrodu lub imprezuję z przyjaciółmi to ludzie ważą słowa, unikają pewnych tematów, zamykają się w sobie. Problemy o których piszesz, przez lata zapomniane wracają, znów wypływają na wierzch. Nie myślałem, że to odżyje.
Pozdrawiam
Wojtku mieszkam w małym mieście dawniej mówiło się ,że stolica województwa.. Na terenie , jak to określił zaprzyjażniony ksiądz z Warszawy, zapyziałej diecezji. To u nas biskupem był Paetz teraz jest wierno-poddańczy Radiu Maryja biskup Stefanek. T wmoim kościele po raz pierwszy widziałem ” procesję kopert” Czyli ludzie stali w procesji darów z kopertami w dłoni ,podchodzili do biskupa wręczli kopertę , a ten przekazywał ojcu z RM . To u mnie w diecezji obowiązują kartki do spowiedzi . Przychodzi ksiądz po kolędzie wręcz ponumerowaną kartkę z imieniem i trzeba się rozliczyć z tego że było się u spowiedzi. Jak kartki się nie odda to możesz mieć problemy w parafii… Nie muszę dodawać ,że do Jedwabnego jest 80 kilometrów. Wielu prominętnych NAJWAŻNIEJSZYCH polityków PiS pochodzi z mojej diecezji … Jeśli ktoś wyrasta w atmosferze antysemityzmu ,Dmowszczyzny to czy może normalnie myśleć o wartościach europejskich o głębokim, pełnym miłości do drugiego człowieka chrześcijaństwie? Czy Ktoś kto przed wszystkimi ukrywa pochodzenie ojca i ma obsesję na punkcie polskości będzie mógł normalnie funkcjonować w świecie polityki gdzie liczy się otwartość i zaufanie?
Następnym razie będzie o jedzeniu…
? If there’s more than one way to do a job, and one of those ways will result in disaster, then somebody will do it that way. ? (? S’il y a plus d’une façon de faire quelque chose, et que l’une d’elles conduit ? un désastre, alors il y aura quelqu’un pour le faire de cette façon.?)
prawo cytowane przez Torlina, w interpretacji jego syna, tudziez, podobno oryginal: ? If there’s more than one way to do a job, and one of those ways will result in disaster, then somebody will do it that way. ? (? S’il y a plus d’une façon de faire quelque chose, et que l’une d’elles conduit ? un désastre, alors il y aura quelqu’un pour le faire de cette façon.?)
w tlumaczeniu na zycie: kromka chleba z maslem spada na maslo
dla strasznie ciekawskich i bez tlumaczenia: Certains la consid?rent par jeu comme ? l’une des plus grandes découvertes conceptuelles du si?cle ?, elle est devenue l’énoncé principal de nombreux autres principes empiriques, dont la cél?bre ? loi de la tartine beurrée ? : ? La tartine tombe toujours du côté beurré ?. Cette doléance a deux réponses :
L’une est une boutade : n’accusez pas le sort pour nier vos responsabilités : c’est vous et vous seul qui avez beurré votre tartine du mauvais côté ;
L’autre envisage que le côté beurré, surtout s’il s’y trouve également de la confiture, est peut-?tre tout simplement un peu plus lourd que l’autre.
On peut aussi y voir un probl?me de perception dissymétrique bien connu en psychologie et en communication : un effet négatif a toujours plus de répercussion qu’un effet positif. Par exemple, si une action échoue, on évoquera la loi de Murphy, mais si elle réussit, on ne se dira pas que la loi de Murphy a été mise en défaut. Nous ne remarquons pas les trains qui arrivent ? l’heure, juste ceux qui sont en retard.
Dans le cas de la tartine beurrée, certaines études prétendent que la probabilité que cet énoncé se vérifierait dépendait fortement de la hauteur de la table, dans des conditions normales de beurrage (monoface) et avec des tartines standard. Pour une hauteur de table standard, de nombreuses séries de tests montreraient que la tartine, habituellement beurrée sur sa face supérieure, aurait juste le temps d’effectuer un demi-tour lors de sa chute et ainsi de s’étaler irrémédiablement sur la face beurrée au sol. De telles ? recherches ?, si tant est qu’elles aient trouvé un financement, se qualifieraient sans nul doute pour le prix Ig Nobel.
Cette recherche fut réalisée et a effectivement reçu un Ig Nobel. Robert Matthews, physicien, membre de la Royal Astronomical Society et de la Royal Statistical Society, reçut le prix Ig Nobel de physique en 1996. Ne pouvant se rendre ? la cérémonie de remise des prix, il envoya un discours enregistré, qui pareil aux Murphy’s Laws, arriva quatre jours apr?s la cérémonie.
Il relança l’expérience, en 2001, grâce au magnifique outil qu’est la statistique (c’est un peu comme le bikini, ça cache l’essentiel mais ça laisse des idées). Des écoliers de tout le Royaume-Uni ont réalisé 21 000 lancés de tartines. Et il se trouva que le côté beurré obtint un taux de 62 %. Ce qui permet de clouer le bec aux personnes qui prétendent que la chute de la tartine est enti?rement due au hasard.
„Grâce ? cela, Robert Matthews a définitivement et doublement démontré, tant sur le plan théorique qu’expérimental que la nature a effectivement horreur du vide d’un parquet fraîchement nettoyé !” [1] [2]
La loi du minimax fournit aussi une parade : beurrer sa tartine des deux côtés : l’un restera nécessairement intact.
konkluzja: smarowac z dwoch stron, sila rzeczy jedna z nich pozostanie nietknieta
dla strasznie ciekawskich i bez tlumaczenia: Certains la consid?rent par jeu comme ? l’une des plus grandes découvertes conceptuelles du si?cle ?, elle est devenue l’énoncé principal de nombreux autres principes empiriques, dont la cél?bre ? loi de la tartine beurrée ? : ? La tartine tombe toujours du côté beurré ?. Cette doléance a deux réponses :
L’une est une boutade : n’accusez pas le sort pour nier vos responsabilités : c’est vous et vous seul qui avez beurré votre tartine du mauvais côté ;
L’autre envisage que le côté beurré, surtout s’il s’y trouve également de la confiture, est peut-?tre tout simplement un peu plus lourd que l’autre.
On peut aussi y voir un probl?me de perception dissymétrique bien connu en psychologie et en communication : un effet négatif a toujours plus de répercussion qu’un effet positif. Par exemple, si une action échoue, on évoquera la loi de Murphy, mais si elle réussit, on ne se dira pas que la loi de Murphy a été mise en défaut. Nous ne remarquons pas les trains qui arrivent ? l’heure, juste ceux qui sont en retard.
Dans le cas de la tartine beurrée, certaines études prétendent que la probabilité que cet énoncé se vérifierait dépendait fortement de la hauteur de la table, dans des conditions normales de beurrage (monoface) et avec des tartines standard. Pour une hauteur de table standard, de nombreuses séries de tests montreraient que la tartine, habituellement beurrée sur sa face supérieure, aurait juste le temps d’effectuer un demi-tour lors de sa chute et ainsi de s’étaler irrémédiablement sur la face beurrée au sol. De telles ? recherches ?, si tant est qu’elles aient trouvé un financement, se qualifieraient sans nul doute pour le prix Ig Nobel.
Cette recherche fut réalisée et a effectivement reçu un Ig Nobel. Robert Matthews, physicien, membre de la Royal Astronomical Society et de la Royal Statistical Society, reçut le prix Ig Nobel de physique en 1996. Ne pouvant se rendre ? la cérémonie de remise des prix, il envoya un discours enregistré, qui pareil aux Murphy’s Laws, arriva quatre jours apr?s la cérémonie.
Il relança l’expérience, en 2001, grâce au magnifique outil qu’est la statistique (c’est un peu comme le bikini, ça cache l’essentiel mais ça laisse des idées). Des écoliers de tout le Royaume-Uni ont réalisé 21 000 lancés de tartines. Et il se trouva que le côté beurré obtint un taux de 62 %. Ce qui permet de clouer le bec aux personnes qui prétendent que la chute de la tartine est enti?rement due au hasard.
„Grâce ? cela, Robert Matthews a définitivement et doublement démontré, tant sur le plan théorique qu’expérimental que la nature a effectivement horreur du vide d’un parquet fraîchement nettoyé !” [1] [2]
La loi du minimax fournit aussi une parade : beurrer sa tartine des deux côtés : l’un restera nécessairement intact.
konkluzja: smarowac z dwoch stron, sila rzeczy jedna z nich pozostanie nietknieta
dla strasznie ciekawskich i bez tlumaczenia: Certains la consid?rent par jeu comme ? l’une des plus grandes découvertes conceptuelles du si?cle ?, elle est devenue l’énoncé principal de nombreux autres principes empiriques, dont la cél?bre ? loi de la tartine beurrée ? : ? La tartine tombe toujours du côté beurré ?. Cette doléance a deux réponses :
L’une est une boutade : n’accusez pas le sort pour nier vos responsabilités : c’est vous et vous seul qui avez beurré votre tartine du mauvais côté ;
L’autre envisage que le côté beurré, surtout s’il s’y trouve également de la confiture, est peut-?tre tout simplement un peu plus lourd que l’autre.
On peut aussi y voir un probl?me de perception dissymétrique bien connu en psychologie et en communication : un effet négatif a toujours plus de répercussion qu’un effet positif. Par exemple, si une action échoue, on évoquera la loi de Murphy, mais si elle réussit, on ne se dira pas que la loi de Murphy a été mise en défaut. Nous ne remarquons pas les trains qui arrivent ? l’heure, juste ceux qui sont en retard.
Dans le cas de la tartine beurrée, certaines études prétendent que la probabilité que cet énoncé se vérifierait dépendait fortement de la hauteur de la table, dans des conditions normales de beurrage (monoface) et avec des tartines standard. Pour une hauteur de table standard, de nombreuses séries de tests montreraient que la tartine, habituellement beurrée sur sa face supérieure, aurait juste le temps d’effectuer un demi-tour lors de sa chute et ainsi de s’étaler irrémédiablement sur la face beurrée au sol. De telles ? recherches ?, si tant est qu’elles aient trouvé un financement, se qualifieraient sans nul doute pour le prix Ig Nobel.
Cette recherche fut réalisée et a effectivement reçu un Ig Nobel. Robert Matthews, physicien, membre de la Royal Astronomical Society et de la Royal Statistical Society, reçut le prix Ig Nobel de physique en 1996. Ne pouvant se rendre ? la cérémonie de remise des prix, il envoya un discours enregistré, qui pareil aux Murphy’s Laws, arriva quatre jours apr?s la cérémonie.
Il relança l’expérience, en 2001, grâce au magnifique outil qu’est la statistique (c’est un peu comme le bikini, ça cache l’essentiel mais ça laisse des idées). Des écoliers de tout le Royaume-Uni ont réalisé 21 000 lancés de tartines. Et il se trouva que le côté beurré obtint un taux de 62 %. Ce qui permet de clouer le bec aux personnes qui prétendent que la chute de la tartine est enti?rement due au hasard.
„Grâce ? cela, Robert Matthews a définitivement et doublement démontré, tant sur le plan théorique qu’expérimental que la nature a effectivement horreur du vide d’un parquet fraîchement nettoyé !” [1] [2]
La loi du minimax fournit aussi une parade : beurrer sa tartine des deux côtés : l’un restera nécessairement intact.
konkluzja: smarowac z dwoch stron, sila rzeczy jedna z nich pozostanie nietknieta
oj znowu ponaciskalem niepotrzebnie,
Pyro,podziwiam Cie!
Ja wieszam jaja „gotowce” na zywych galeziach wierzby.
Pieknie taka „jajcowa” choinka dekoruje pokoj 😀
Czasami przygotowuje pare wydmuszek(wszak beda pieczone ciasta) i potem maluje je akrylem 😆
Ps. Za przepisy ciast serdeczne dzieki!
Kromka spada zawsze na posmarowaną stronę, sama kiedyś sprawdzałam.
Właśnie, Wielkanoc za pasem pierwszy raz na blogu, macie jakieś tradycje? Co się u Was serwuje na świąteczne śniadanie, poza święconką oczywiście?
U mnie w domu nie było żadnych specjalnych tradycji, wielkie sniadanie ciągnęło się kilka godzin, wędliny różnego rodzaju, sałaty i sałatki, szynka, jajka, ćwikła.
Ja zaadoptowałam, już nie pamiętam od kogo, biały barszcz na białej kiełbasie, podprawiany chrzanem, ze skrawkami szynki i wędlin, ćwiartkami jajek na twardo. Jedni mówią barszcz, drudzy żur – zakisza się z żytniej mąki. Jak zwał tak zwał – jest pyszny.
Alicjo, wyraznie Swiat maly, tez nie wiem skad, ale umnie tak samo z tym zuro-barszczem chrzanowo- kielbasianym, juz o nim mysle
Właśnie, Panie Piotrze, czym się różni biały barszcz od żuru? Oglądałem specjalnie kiedyś torebki Knorra, który sprzedaje osobno te dwie zupy i u nich różni się to mąką. A dla chętnych:
http://www.barszcz.pl/
Pyro, w sprawie jaj metoda batikowa. Wkladasz po namalowaniu kazdej warstwy do szklanki z zimnym roztworem farbki – poczynajac od zoltej lub niebieskiej.
Moj przyjaciel ze studiow w Nowym Jorku, Richard, z niemieckich rodzicow, nauczyl sie robic piekne ukrainskie „kraszonki” i mnie nauczyl. Kiedy zanurzal jajka (ugotowane na twardo) w ostatniej farbce, to nie pokryte woskiem tlo bylo prawie czarne. a kolory swiecily sie jak klejnoty. POtem sciagal wosk recznikiem papierowym zanurzonym w goracej wodzie. W zasdzie nie bylo juz podtrzeby przecierac tych jaj kawalkiem sloniny, bo ten wosk….
Kiedys przed laty zawiozlam takie jajko Stanislawowi Baranczakowi. Jego wlasnie wypuszczono z Polski po dlugiej kampanii, jaka prowadzilismy w Ameryce, aby pozwolono mu przyjecjhac i objac katedre na Harvardzie. Wyladowal w Bostonie tuz przed Wielkanoca. POjechalysmy z Renata spotkac go w Bostonie i dlugo zastanawialysmy sie co by mu takiego zawiezc. I wtedy ja wymyslilam „jajko z Mandelsztamem”. Baranczak tlumaczyl Mandelsztama, ale jakiez bylo moje zdumienie, kiedy wiersza, starannie wyskrobanego przez mnie w wosku na jajku, nie rozpoznal!!! A jest to najpiekniejszy wiersz, jaki Madelsztam kiedykolwiek napisal. Nazywa sie Bezsennosc:
Biessonnica, Gomier, tugije parusa,
Ja spisok karablej pracziol do sierediny…
a po polsku:
Bezsennosc, Homer i zagle napiete,
ja do polowy przecytalem spis okretow…
Mnie zreszta na ten wiersz zwrocil uwage Josif Brodski, ktory byl moim uniwersyteckim wykladowca ( i zawsze mnie mylil z corka ukrainskiego prawoslawnego popa!… I tak wrocilysmy do jajek wielkanocnych).
Torlin,
na Twoim miejscu nie eksperymentowal bym z koncentratami przemyslowymi na barszcz. Sa bardzo slone i zawieraja sporo chemii. Spozywczej, ale zawsze.
Owszem, wychodzi smaczna zuma, ale pic sie po niej chce jak diabli. I chyba nie smakuje tak samo jak np. zur z domowej roboty fermentu. Kiedy jestem w Polsce i robie zakupy na bazarze, widze caly czas zaczyn na zur w sprzedazy. W Kanadie tego nie kupie, ale Tobie polecam, bo to jedna z zup, ktora sobie zycze na stol podczas pobytu w Polsce.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Żur ma drugą nazwę czyli właśnie biały barszcz. I zbliża się jego pora. Właśnie Wielkanoc. W przyszłym tygodniu w naszej witrynie czyli http://www.adamczewscy.pl będzie wszystko co trzeba o wielkanocnym stole. Wpadliśmy jednak na przewrotny pomysł, by nie radzić co internauci mają jeść ale podamy dzień po dniu co w Polsce jakieś stolat temu robiono od poniedziałku przed świętami, a co w kolejne dzni aż do Wielkiej Soboty i święconki. A kazdy sobie wybierze co tam zechce. Zajrzyjcie w najbliższy poniedziałek i dni nastepne. Może coś znajdziecie dla siebie. I bedziecie jeść to co i my. Zawsze polecamy bowiem to, co znajdzie się na naszym stole.
A teraz zamykam dostęp do blogu i zabieram się do relacji z podróży. Rozbiję ją na dwie części: londyńską i edynburską. Są bardzo różne pod każdym względem. A rozdzielone będą stałym punktem programu czyli środowym quizem. Do zobaczenia więc.
PS.
Do Wojtka z Przetoka – 4 i 5 kwietnia będziemy we Wrocławiu w Empiku i w Duce na spotkaniach z Czytelnikami, promocji naszych książek i dzieleniu się wielkanocnymi opowieściami. (Będzie poczęstunek.)
Jakobsky,
w Kanadzie dostaniesz zakiszony żur w praktycznie każdym polskim sklepie, w słoiczkach, firma Tymek.
Przestałam kisić swój, jest pyszny. Mam nadzieję, że w Montrealu mają, muszą mieć, jak nawet u mnie na wsi jest.
Przez kilka dni nie miałam internetu i nie mogłam brać udziału w rozmowach, nad czym mocno boleję.
„Dworzec Gdański” oglądałam i jestem porażona.
Panie Piotrze, w którym Empiku? We Wrocławiu są dwa – w Rynku i na Pl. Kościuszki – gdzie Państwo będziecie? Pozdrowienia.
Alicja,
w Ontario mozna w „monopolowym” mozna kupic polskie piwo. W Quebeku – nie mozna. Jakoz Tymek tez nie rzucil mi sie w oczy.
Sluchaj, czy w Ontario tez na wiosne jezdzi sie do plantatorow klonow cukrowych na tradycyjny posilek zalewany syropem z klonu ?
Slawku,
czy znasz przepis na perpetuum mobile?
Przymocowac kotu do grzbietu kromke chleba z maslem, strona posmarowana do gory i podrzucic (w powietrze, nie komus)….
nemo, przedni pomysl, tego nawet w Wikipedii nie podaja, mam jednak delikatna awersje do kotow, zreszta moze wlasnie z tego powodu powinienem sprobowac?, a nuz spadnie ktory na maslo?
Jacobsky,
a to kanał! A macie chociaż polskie sklepy, czy żabojady zabraniają? Oni mają inne prawa prowincjonalne, możliwe, że nie ma Tymka, ale jak macie sklepy polskie, to być może jest, jak nie Tymek to od innego producenta żurek zakiszony. Ja od Tymka kupuję chrzan, żur i parę innych rzeczy, on to wytwarza w Toronto, a wiesz, jak to jest… u nas w sklepach wina z Quebecu też nie dostaniesz w Ontario, a przecież wyrabiają całkiem niezłe, piłam, bywając u znajomych. Te przepisy eksportu międzyprowincjonalnego wkurzaja mnie, bo przecież to jeden kraj, do cholery! A piłeś wina z British Columbii? Widziałeś w sklepach? U nas nie ma w Ontario, pijemy tylko nasze, prowincjonalne. No i import ze świata na szczęście, bo by się człowiek nie miał za bardzo czego napić… Faktycznie, piwa polskiego nawet u mnie w małym „monopolowym” za rogiem jest zawsze przynajmniej 5 gatunków, a w dużym w mieście – więcej.
Z Montrealu możesz podskoczyć na zakupy do Cornwall – tam powinien być niejeden monopolowy (polskie piwo!), a i chyba mają jakiś polski sklep, bo tam sporo Polonii jest. A już bogaty wybór w Ottawie, i dojazd nienajgorszy od was.
Syrop klonowy? A jakże, całkiem niedaleko sa maple bushes i oragnizują takie różne imprezy, zaczyna się w marcu. Serwują racuchy z syropem i inne rzeczy, ale ja nie jestem amatorką słodkości, więc raz byłam, obejrzałam – wystarczy. Pozdrawiam i przyjemnej pogody życzę, podobno tu jutro do mnie ma się dowlec coś cieplejszego…
A Wy tam z kotem nie kombinujcie, Nemo i Sławek, dajcie mu lepiej mleka!
Alicjo, corko weterynarzy! Kotom (doroslym) mleka sie nie daje, gdyz wiekszosc nie jest w stanie go strawic. TYlko bardzo, bardzo glodne koty pija mleko – z braku laku. Reszta odmawia, choc moj Pickwick, brat M. lubi – od czasu do czasu – mala lyzeczke slodkiego puddingu ryzowego ze smietanka. Natomiast ukochanym przysmakiem M. sa croissanty na sniadanie. Niestety ostatnio takie rzeczy nie pojawiaja sie w moim domu, wiec i kot cierpi.
A dowcip Nemo o podrzucaniu kotow w gore wydal mi sie wyjatkowo infantylny.
Stracilam juz 7 kostek masla – odkad codziennie chodze na wuef i plywanie.
Trzymajcie za mnie kciuki, bo dzis ide zaproponowac duzo nizsza cene za olsniewajace biurko (przelom XVIII i XIX w) miz chce sprzedawca. To biureczko ogladam juz od dziesieciu dni i sni mi sie po nocach. A przymierzalam sie do kupienia nowoczesnego – do pokoju goscinnego, dokad chce przeprowadzic komputer i kartoteki. Boze, jakie to piekne biurko! Ma 17 szuflad , w tym dziesiec plytkich, kartotekowych, wiec moglabym wtedy wywalic ordynarna metalowa kartoteke z IKEI. A wszystkie (wszystkioe!) szuflady w „moim” biureczku sa wylozone w srodku bladoszarym welnianym filcem. I jest klucz do zamkow! A blat ma wylozony jasnobrazowa skora ze zlotymi tloczeniami. A drzewo jest palisandrowe (rosewood), zlocisto-miodowe (palisandry sa rozne w kolorze). Jest biurko pieknie odrestaurowane, starannie i z szacunkiem dla patyny.
Niemal identyczne biureczko widzialam niedawno w telewizyjnej adaptacji powiesci Jane Austen – Mansfield Park. Jest to tak zwane biurko damskie (ladies’ desk).
No to trzymajcie kciuki, bo chce mu zaproponowac nie tylko znacznie nizsza cene, ale tez splacanie ratalne.
Alicjo, dlaczego chodzisz tak pozno spac?
Alicja,
Quebecy nie jadaja zab, a przynajmniej nie wiecej niz inni (w tym Angole), a juz z pewnoscia mniej niz Azjaci (szczegolnie popularne w chinskich bufetach), a wiec „zabojad” nie pasuje do przecietnego Quebeka. Owszem – Quebecy to sa kuzyni Frnacuzow, ale sama pewnie wiesz jak to bywa miedzy kuzynami… Mozesz o nich mowic „poutinozercy” lub „tourtiero-roby”, ale nie „zabojad”, bo to nie ma absolutnie zadnych podstaw. To samo chyba odnosi sie do Belgow. Mozna na nich mowic „frytasy”, ale nie „zabojady”, bo to kulinarnie nie pasuje. Jedyny zabojad to ten z „szeciokata”, ale moze sie myle.
Tak wiec Quebecy niczego nie zabraniaja. Firma „Omega”, ktora jest chyba najwiekszym dystrybutorem polskich wyrobow w tej czesci Kanady chyba dobrze zaopatruje Quebek (tam, gdzie zaopatrywanie ma sens, czyli tam, gdzie mieszkaja Polacy), a wiec z pewnoscia sprowadzaja Tymek, tylko ze ja, slepy, nie widzialem go w sklepach. Zreszta, nawet jesli rzeczywiscie nie ma Tymka, to pojde do ruskiego albo ukrainskiego sklepu -pewnie tam beda mieli.
A jesli i tam nie bedzie to trzeba bedzie moze pojsc do Montreal Kosher. Tam wszystko maja, nawet sledzie baltyckie z Danii („matjasy”). A wiadomo: nie ma to jak koszerny zurek. Z boczkiem i z kielbasa 🙂