Krótkie rozstanie
Właśnie mój samolot odrywa się od pasa startowego na Okęciu i wzlatuje w obłoki, kierując się na północny zachód. Lecimy z Basią w kierunku paskudnego wulkanu ale mamy nadzieję, że się nas wystraszy i zamilknie na kolejne sto lat.
Podróż tę oczywiście opiszę. Ale dopiero po powrocie, choć znam reporterów przysyłających wstrząsające relacje z podróży, choć nie ruszali się na krok zza domowego biurka. My takiej reporterki nie uznajemy. Zwłaszcza gdy wędrujemy w poszukiwaniu nowych smaków.
Zostawiam blog pod kontrolą. A czyją to oczywiście wiecie. Wracam za tydzień. Nie mógłbym zaniedbać swoich obowiązków. Zapełniłem więc komputer tekścikami ( w tym jest i zgadywanka), które same będą wyskakiwać z puszki. Nie liczcie więc na moje riposty bądź tłumaczenia. Mnie po prostu tu nie ma. A gdzie jestem? Sami sobie wymyślajcie trasę naszych lotów, wędrówek i rejsów.
Na osłodę więc parę fotek i do zobaczenia.
Zimne nóżki w galarecie
Zupa z patatów z imbirem i kropla śmietany
Żeberka jagnięce z grilla
Tort marcello kończy ten obiad
Komentarze
Pan Gospodarz uczciwie zaopatrzył nas w jedzenie (fot.) i swoje felietoniki. Nie wiem dokąd podróżuje ale mam nadzieję, że tam nie pada i świeci słońce.
W Poznaniu słońce usiłuje się przedrzeć zza chmur – może się uda. Wszystkim życzę miłego i pogodnego dnia.
Doczytałam wczorajsze. Ja nie rozumiem jak byk nie może zrozumieć, że po wieczorze w dobrym towarzystwie, z dobrą muzyką i dobrym alkoholem, uczestnikowi, niejako automatycznie par excellence, przysługuje liczba mnoga. Wystarczy spojrzeć w lustro…
A ten tekst przy okazji:
Tytuł: Kabaret Dudek – Dwanaście butelek.
Miałem w domu dwanaście butelek jałowcówki.
Żona poleciła mi zawartość wszystkich, bez wyjątku, butelek wylać do zlewu…
Postanowiłem spełnić żądanie żony; odkorkowałem, więc pierwszą butelkę… i wylałem całą zawartość do zlewu, z wyjątkiem… jednej szklaneczki, którą sobie he, he wypiłem. Następnie odkorkowałem drugą butelkę i postąpiłem tak samo, to znaczy wylałem całą zawartość do zlewu z wyjątkiem jednej szklaneczki, którą sobie wypiłem. Następnie odkorkowałem trzecią flaszkę… i wlałem całą zawartość do butelki, z wyjątkiem jednej szklaneczki, którą sobie… wypiłem. Następnie… odkorkowałem… czwartą, i upiwszy z niej nieco… wylałem butelkę do szklaneczki… Następnie wyciągnąłem butelkę z kolejnego korka… wypiłem jedną szklaneczkę… i wylałem resztę w siebie…
Po czym wyciągnąłem zlew z następnego korrrka… i wylałem butelkę sobie do gardła, po czym wyciągnąłem z garrrdła… następną butelkę i wylałem korek do zlewu… (z wyjątkiem jednej szklaneczki, którą sobie wypiłem). Po czym… wyciągnąłem… korek z następnego zlewu, wylałem zlew do butelki… i wypiłem korek.
Kiedy opróżniłem je wreszcie wszystkie, zatrzymałem jedną ręką domm… i porachowałem butelki, których było… sss… dwadzieścia cztery…. Kiedy… przejeżdżały ponownie… porachowałem je jeszcze raz, okazało się, że jest ich… sieeemdziesiąt dwie… A potem, kiedy nadjechały domy… porachowałem je także… Wrrreszcie…, kiedy miałem porachowane… wszystkie domy, i wszystkie butelki, przystąpiłem do zmywania….
Więc: Wywróciłem każdą z nich na lewą stronę, opłukałem i wytarłem do sucha, po czym poszedłem do drugiego pokoju i opowiedziałem o wszystkim mojej drugiej połowie.
Luuu – dzie! Mam naaajżońszą… miiilusię… na świecie.
Wróciłem do wczoraj. Byk pisze o zwyczajach meksykańskich. A ja recepturę wiewiórki z rozna podałem moim Paniom i efekt był piorunujący. To nie sprawa wyznania tylko życia parkowego. Spróbujcie mysleć o spozyciu zwierzątka, które wspina się Wam na ramię prosząc o jakiś poczęstunek. Bywały czasy spożywania współbiesiadników, ale nasze zwyczaje sa dalekie od tego.Takie wiewiórki spacerujace po mnie spotkalem w Ciechocinku.
Byku, no sam widzisz!
A poza tym przyznałam sobie pluralis majestatis. Żaba Ci chyba wszystko wytłumaczyła!
Dziędobry na rubieży.
Zakwitły mi cztery wielkie czosnki i parę innych kwiatków, ale najpierw kawa, a potem przegląd wojska.
Letkie śniadanko i chyba… się prześpię, czy cuś…
Witam Wszystkich i jak zwykle życzę pięknego dnia – pod każdym względem.
Żabo, uśmiałam się do łez. Jak się już „wyśmiałam”, to z ogromnym zaskoczeniem, zauważyłam, że kilka miesięcy temu, oglądając na You Tubie ten skecz, w wykonaniu wspaniałego Edwarda Dziewońskiego …. znużył mnie on po kilku minutach. Czy któreś z Was wie dlaczego niektórzy ludzie potrafią się uśmiać czytając tekst a nie bawi ich, nawet najdoskonalsze wykonanie, w wersji audio-wizualnej, że się tak głupio wyrażę.
Żabo, myślę i trzymam. 😀
Jeszcze jedno, polecam wywiad z prof. Miodkiem – okazuje się, że już nie mają sensu moje czepiania się „strasznie” miłych, ładnych itp. ……
I tym optymistycznym akcentem, strasznie serdecznie Was pozdrawiam. 😉
http://portalwiedzy.onet.pl/4868,51172,1612741,1,czasopisma.html
Dzień dobry … 🙂
dzisiaj sobie pospałam i wstałam jak nowa … po jedzeniu, piciu i chodzeniu mój organizm powoli wraca do siebie … 🙂 …
nasz Zjazd Majowy oceniam na 6+ … wszyscy dotarli, plan zajęć został wykonany z nadwyżką, żadnych wpadek, same miłe niespodzianki, żadnych fochów … itd. … 😀
Krystyna robi przepyszne pierogi … wczoraj się niestety skończyły… końcówkę węgorza dziś na śniadanko sobie zjadłam …
miłego dnia a ja idę na małe zakupy …
Danuśka Alicja gdzieś zaginęła … plany wieczorne chyba nie aktualne …
Nisiu dobrze, że po tym Waszym niedzielnym spotkaniu Alicja w ostatniej minucie zdążyła na spotkanie teatralne z nami … 😀
Witajcie,
Zgago,
Ja również jestem cięta na zestawienie „strasznie” ze słowami o znaczeniu „pozytywnym”. Tak samo warczę na „okropnie”…
Jolinku, pilnowałyśmy czasu! A ten młody człowiek (znalazłam go w internecie, nazywa się Miłosz Łabiński) grał naprawdę bardzo pięknie i Alicji żal było każdego kawałka, który musiała sobie odpuścić.
Tylko gdzie się teraz zapodziała???
Na lotnisku znalazłam ten lakier do paznokci, który mi się tak podobał – u Ciebie, Jolinku chyba, prawda? Zaraz sobie chlasnę pazurki. 😆
Dzień dobry,
och jak ja lubię pierogi, Krystyny wyrobu nie próbowałam, ale te z Różanej wręcz chodzą za mną. Zeby tak jeszcze chciały się same zrobić 🙂
Wczoraj, późnym wieczorkiem podałam tu przepis na łatwe ciasto z rabarbarem, takie bez tłuszczu i proszku, jak biszkopt, zachęcam 🙂
Barbaro, świetne pierogi jadłam wczoraj w Starym Domu na Puławskiej! A pamiętam też, że w Papu były doskonałe. Czy oni nie mają jakiegoś wspólnego mistrza kuchennego?
Nisiu, to fakt, że w Warszawie coraz więcej miejsc z pierogami co mnie bardzo cieszy. Pierwszym takim pierogowym zachwytem była mała knajpka na Krakowskim Przedmieściu pn. „Pierogi świata”, rzeczywiście pierogowy zawrót głowy, ale to było sporo lat temu, czy tak jest nadal, muszę sprawdzić 🙂
Zgago, dzięki za linka do wywiadu z prof. Miodkiem, jak zwykle ciekawie!
Do Alicji usiłuję się dodzwonić od wczoraj.
Wsiąkła,przepadła, znaku życia nie daje 🙁
Wszystko wskazuje zatem na to,że zaplanowana na dzisiejszy wieczór pożegnalna kawa się NIE ODBĘDZIE. O czym z żalem zawiadamia
Wasza Ulubiona Koordynarka.
Barbaro- skoro Ty też jesteś taki pies na pierogi, jak ja,
to musimy sobie zorganizować, jakieś pierogowe szaleństwo 😀
Nisia już podrzuciła parę adresów.
Koordynatorka …oczywiście !
Danuśko, świetny pomysł, jestem za 🙂
A tutaj można poczytać o pierogach świata 🙂
…coś mi nie wyszło z tym linkiem, to jeszcze raz
http://warszawa.naszemiasto.pl/kontakty_adresy/49479,u-hopfera-pierogi-swiata,id,t.html
Witam,
co do nieobecności Alicji widzę trzy możliwości : Alicja strajkuje/ co chyba jednak nie jest możliwe/ ,zastrajkował jej komputer, albo też Alicja dokładnie poznaje stolicę.
Wczoraj rozpoczął się w Gdyni Festiwal Polskich Filmów Fabularnych/ już 35./ Miałam okazję być na jego uroczystm otwarciu , na którym oprócz krótkiej części oficjalnej pokazano najpierw króciutki film Tomasza Bagińskiego ” Animowana historia Polski „.Film pokazywany jest w polskim pawilonie Expo w Sznaghaju . Doskonała animacja wzbudziła podziw.
Głównym punktem uroczystości był film Janusza Majewskiego ” Mała matura 1947″ .Sam tytuł wyjaśnia wszystko. Trudny okres dojrzewania w bardzo trudnych czasach. Porządna filmowa robota i niestety nic więcej. Kilka dobrych ról, m.in. rzadko grywający Marek Kondrat. Uważam,choć to może niepoprawne, że dobre filmy mogą robić tylko dość młodzi twórcy. Starzy mistrzowie powinni ustąpić pola. Oni już doskonale zapisali się w historii polskiego kina. Majewskiego pamiętamy m.in. z ” Zaklętych rewirów”. Tak więc trochę na początek rozczarowałam się. Ale to dopiero początek.
Z akcentów kulinarnych : we foyer były jakieś reklamowe ” krówki”, którym się oparłam. No i byłam jeszcze na bankiecie, ale bankiety z reguły nie są ciekawe, więc nie ma co go opisywać. Zdecydowanie wolę spotkania w małym gronie. Dziś wieczorem wybieram się na dwa filmy.
Danuśko, Barbaro, no wiecie co 😯 , to mam teraz szukać śliniaczka ?
Barbaro, przeczytałam i mam istny zawrót głowy. 🙁
Martwi mnie tak długa nieobecność Alicji. Muszę poczytać do tyłu, bo był wpis, w którym opisywała swoje plany dzień po dniu.
Zgago 😀
Ja też zaczynam być niespokojna, a może Alicja odsypia? Miała co prawda plany rezerwowane dla przyjaciół, ale żeby aż tak wsiąknąć…
Alicja wspominała,że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem,
to poniedziałek i wtorek chciała ewentualnie zarezerwować dla
swoich znajomych poza blogowych. Zatem myślę,że po prostu
spędza z nimi miło czas. I oby tak było !
Nisiu ten mój miał nr 22 … polecam też 172 … 🙂
wieje mocnawo .. trochę mało się chce chodzić przy takich podmuchach ale może trochę osuszy te wody napadane …
Krystyno to masz ucztę filmową … 🙂 …sprawozdaj nam czy warto na jakiś film iść …
wszystko trochę podrożało na bazarku … chyba przez te powódź …
Nowy dobrze być Twoim gościem … 🙂
Żabo mam nadzieję, że jak wszystko na raz się staje to potem długo będzie dobrze …
ALICJA SIĘ ODEZWAŁA !
Wszystko jest w porządku. Spotkanie pożegnalne zatem AKTUALNE.
U Bliklego o 20.00. Proszę,abyście powiedziały,kto się wybiera.
Alicja nie ma dostępu do internetu.
Ja nie znalazłam ale dzięki Danuśko, że Ty masz dobrą pamięć – jak przystało na blogową koordynatorkę. 😆
Jolinku, zgadzam się, że dobrze gościom u Nowego. Dobrze, że chociaż ta pogodna Pani ze zdjęcia zostaje w pobliżu.
Nowy będziesz mógł pogadać przynajmniej z jedną z tych sympatycznych osób.
Dzięki, Danuśko 😀 Jak zaczęłam pisać wpis, jeszcze odebrałam telefon i nijak nie mogłam przekonać Pani, że jestem zadowolona z tego co mam. 😆
Danuśka ja będę chociaż trochę przeziębiona jestem …
Jolinku – ok ! A to przeziębienie wiadmo skąd- nasz wieczór na pl.Zamkowym.
Zeżarło mi!
No więc po raz drugi: Jolinku, 172 kupiłam, 22 nie mieli, łobuzy. Nie pamiętałam, który numerek miałaś na paznokciach, ale jest pięknie.
Zazdraszczam Wam wieczoru, Bliklaczki! Będę myśleć o Was ciepło, a nawet strasznie ciepło i okropnie serdecznie.
A zatem po porannym zamieszaniu uprzejmie informuję Blogowisko,
że dzisiaj o 20.00 uroczyste zamknięcie warszawskiego
zjazdu majowego.Tradycyjnie będziemy sprawozdawać.
kod 6565 😯
Ludzie, ja z Wami nie wyrabiam! Czytałam Nisię do pierwszej w nocy a rano musiałam do pracy 👿
Teraz też robota łypie na mnie okiem 😈 a Wy tu tyle ciekawych rzeczy piszecie 😆
Doroto z Poznania,
Piotr z Basią polecieli na daleką północ Norwegii, tam gdzie Eskimosi, którzy obrażają się kiedy nazywa się ich Eskimosami. Piotr mówił, jak należy ich nazywać, ale zapomniałam. Będą na farmach łososi, dużych krewetek, przetwórniach rybnych. Jednym słowem czeka ich mnóstwo rybnych przygód.
Ja również uwielbiam pierogi. Do Warszawy przyjadę 17 lub 18 czerwca. Będę mocno zajęta, ale pierogi plus miła kompania 🙄 Rozbiję sie obozem w sammym centrum, więc kto wie?
Bawcie się dobrze wieczorem na spotkaniu pożegnalnym 😆
Chwała Bogu, że Alicja szczęśliwie odnaleziona, ale gdzie nasze ostatnie znalezisko czyli Apaw?
Krystyna świętuje filmowo, my w Gdyni jesteśmy od Festiwalu odcięci. Nikt nas nie zaprasza ani na uroczyste otwarcia ani na bankiety. Ale może zdołamy się dowiedzieć, kto wygrał i w jakiej kategorii. Tymczasem smutno, że przy rozbudowie Teatru Muzycznego w Centrum Muzyczno-Kongresowe festiwal wyniósł się w krzaki.
http://picasaweb.google.com/cichal05/Urtodziny22010#
Wszystko wczoraj było jak trza. Grillowane żeberka i płonący tort. Mój ulubiony
czekoladowy z Black Forest (najlepsza cukiernia w gminie) Było 100 lat. Po polsku! Teraz jedziemy do szkoły na spotkanie dziadków…
Cichalu, zazdrość bierze. Grilla moge odpuścić po sobotnich i niedzielnych ekscesach, ale coś krusovickiego, plznenskiego albo flemish sour lager by sie spróbowało. Może we wrzesniu do Pragi…
Stanisławie,
Krusovice i Pilzner kupisz w naszych supermarketach 😀
Jotko, ci Eskimosi to chyba są Samowie. W Wikipedii znalazłam wiadomość, że Samowie to Lapończycy, którzy obrażają się kiedy ich nazywać Lapończykami, a Eskimosi, którzy obrażają się, jak się ich nazywa Eskimosami, to Inuici.
Zapętliłam się.
Nisia, która naprawdę ma na imię Monika i obrażała się, kiedy w dzieciństwie rodzina nazywała ją Ojką, Ojczyndrem albo Ojczyzną.
Brat mówił: szot knote, szojka ote, co znaczyło knot Ojka – i to dopiero był powód do obrazy.
Ale w Pradze inna atmosfera ….
Gospodarzostwo pojechali tam gdzie mieli jechać ze Zjazdu?
Nisiu, o ile Ty jesteś na rubieży, to ja wedle dorotola jestem na przyczółku (domyślnie: rubieży).
Dorotol dzisiaj z rana zapytywał mnie o pogodę (właśnie na przyczółku, może to od przysiółka?), bo nie wiedziała czy lać, czy nie lać. Znaczy beton. Z Żabich do Krzaków jest w prostej linii ponad 200 km i to nie dość, ze na południowy zachód ku południowi, ale jeszcze częściowo pod wiatr. Poradziłam jej, ze nie wiem co ma robić, ale może wylać i przykryć. Dobrymi radami piekło wybrukowali…
Właśnie, w tamtej atmosferze piwo inaczej smakuje. Poza tym nie wiem, jak krusevice, ale Prazdroja oryginalnego u nas trzeba szukać ze świecą. Ten pędzony w Polsce to dla mnie nie to.
Gospodarz mówił – Inuici
Wylać i przykryć to brzmi dla mnie trochę jak heblować i kłaść heblowanym w dół.
Kochani, dojrzałem do powrotu do domu. Do festiwalowej Gdyni znanej z tradycji żeglarskich, które Żabie nie są obce, jak widzę. Przetłumaczyłaby zapewne tytuł filmu Hitchkocka jako „Północny zachód ku pólnocy”, a nie „Północ Północny Zachód”, jak ktoś to uczynił.
Moja stryjeczna siostra, młodsza ode mnie, z chrztu Dorota, sama siebie nazywała Kojka. Na pytanie – jak się nazywasz? odpowiadała: Kojka Dota Bułowicz, w Imię Ojca, Boga, Ducha! To ostatnie to chyba wpływ gosposi, która w ramach spacerów z dzieckiem zwiedzała okoliczne kościoły. Raz zaciągnęła ją oglądać pożar kamienicy, co dziecku się potem nocami śniło. Na strofowanie, ze to nie dla dziecka widoki, odpowiedziała z godnością, ze nie wiadomo kiedy się taki pożar znowu trafi, pewnie nie szybko
Stanisławie, to przykrycie w ramach opadów deszczu na świeży beton 🙂
Czyżby Dorota nowy zawód zdobyła betoniarz-zbrojarz? 🙄
Nam Gospodarz mówił o Samach, hehe.
Żabo, jesteś na wysuniętym przyczółku i jakby co, to strzelaj!
Cieszę się, że Alicja cała i zdrowa. A jednak telefony komórkowe w dzisiejszych czasach, zwłaszcza ” na wyjeżdzie” są bardzo użyteczne.
Przy okazji dodam, że muszle, o których Alicja wspominała na blogu ,zostały przez nią przywiezione i wręczone i leżą sobie teraz na biurku. Jeszcze nie zostały dokładnie obejrzane, ale już cieszą oko. Okazało się też, że Jolinek ma spory zbiór pięknych muszli. Wybrałam sobie jedną, ale Jolinek proponowała mi więcej.Jednak muszle też ważą, a mój bagaż jakoś spęczniał w tej Warszawie. Jolinek ma zresztą różne inne ciekawe zbiory, które zdobią mieszkanie.
U nas też wieje bardzo silny wiatr. O 16.00 wybywam do Gdyni.
Na rubieży łeb urywa!
Nisiu, chyba masz rację…
A i u nas wichrzysko!
Kazik z Katowic, górnik strzalowy i ratowniek górniczy z kopalni „Wujek” urwali sie z ojcem Marcelim na ksiuty, zostawiajac mnie z deserem do zjedzenia. Przy okazjii ratownik górniczy oswiadczyl ratownikowi duchownemu, co zostaje kobicie po górniku strzalowym. Dobrze wyrabany przodek.
Chwilowo pozostaje przy kolejnym deserze.
Pan Lulek
Panie Lulku, ale z Pana figlarz. 😆 Mam nadzieję, że deser smakował ?
Haliczku, zajrzyj (po fecie) do poczty. 😀
bd91 aż tyle piątek nie dostałam, ale kodowa sugestia mi się podoba. 😉
Bardzo jestem ciekawa tej zupy z patatów. Widziałam je na targowisku ale nie miałam odwagi kupić. Ktoś – poza Gospodarzem – z Was robił już taką zupę ?
Napisałam niechcący we wczorajszym wątku ale przeklejam z dopiskiem.
Kontynuując obchody urodzin Kapitana – właściwie do Dnia Dziecka można pociągnąć- wznosze toast za zdrowie 75-Solenizanta. Wnusie świetne – piwo President jak najbardziej na miejscu a tort wygladał pożarowo i smacznie.
Nisiu- podobało Twoje podpisywanie książek- jak nadgarstek dzisiaj?
Truskawki wiszące tu sa a sa też na wysokich krzewach- ok 0,7 m – jak winorośl. Osobiście jednak wolę maliny- polecam odmianę Polana- owocuje od lipca do listopada, bardzo słodka i co najważniejsze kosi się ją na zimę i nie trzeba przycinac pędów. Wyrasta na wysokośc człowieka. Mnoży się jak króliki na wiosnę więc trzeba uwazac gdzie się sadzi. Pyszna!
Mój internet z Orange – zabrany na próbę niestety nie zdaje egzaminu w mojej okolicy- zasięg jest marny więc za 2 dni go oddaję bo nie ma sensu płacić. Plus tez do bani. Skończy sie częste wchodzienie do netu gdzie popadnie. Pozostanie mi korzystanie w pracy i spoty wiec i odwiedziny nie będą regularne.
Milego wieczuru i popołudnia za Wodą.
Mój nadgarstek przesyła Apaw pozdrowienia i podziękowania za troskę! 😆
Zdrowie Nadgarstka niech służy. Fajne zdjecia – wygląda na to , ze Zjazd sie udał bardzo dobrze.
Ohohohoho…
😆
No to komplet w rodzinie. Apaw też się odnalazła. Dziękuję za toast. Jestem gotowy do rewanżu! Na zdjęciu obecny!
http://picasaweb.google.com/cichal05/Kapitan#
a gdzie miód do Morgana?
Jakiś truteń mi doniesie…
Zgago,
Poczta odebrana 🙂
Pięknie dziękuję 🙂
Stara Żabo – piekna ta opowieśc o gosposi i pożarze. Miałam nianię- wiekową Ludwikę, która woziła mnie cudownie na froterce po dębowych podłogach (metalowej na filcu z przegubowym kijem- stąd widać moje początki latania na miotle).
Pewnego wieczoru zagrzmiało i Ludwisia swym zwyczajem ustawiła święty obraz na oknie i pociągnawszy mnie na dywan, na kolana, rozpoczęła głośną modlitwę. Piorun był złośliwy i trzasnął w stojące za oknem drzewo. Wystraszona hukiem zerwałam się w niewłaściwym kierunku i wpadłam na froterke- kij rąbnął Ludwisię w plecy wyrywając Ją z ze skamienienia… „Oh, jak ja mogłam obraz krzywo pstawić”.
Pożaru nie było ale na pniu pozostała czarna pręga… sąsiedzi przychodzili ją oglądać przez wiele dni.
Będąc z moją Mamą u znajomych obserwowałam palące się prawdziwe swieczuszki. Nagle choinka stanęła w ogniu…a przyjaciółka Mamy rzuciła sie do łazienki i ugasiła pożar długimi niewymownymi swego męża, które moczyły się w miednicy. Widok grubej kobiety machającej gaciami w ciasnym pokoiku pozostanie mi w pamięci na zawsze.
A właściwie to moje życie zaczęło się od pożaru- rodzice wyszli i zostałam z opiekunką na kilka minut. Leżałm sobie w koszyku wiklinowym z piękna muślinową firaną do ziemi. Z pieca (pewnie podczas dokładania ) wypadły rozżarzone wegielki i potoczyły sie prosto na tkaninię. Stanęła w ogniu. Na szczęscie Ojciec po coś wrócił i uratował mnie przed zaczadzeniem. Opiekunka stała jak słup soli.
Apaw. Jak Ty obrazowo opowiadasz. Jakbym widział Ludwisię
Apaw, wygląda na to, że jak Ci się znudzi „miotła”, to czeka na Ciebie zawód strażaka. 😉 😀
Haliczku, nie ma za co. 😆
Mam nadzieję, że nasze mini-Zjazdowiczki, stukną jeszcze dziś, choć jedno – no dobra dwa słówka.
Zgago- juz nie te oczy i za duża masa… 😉
Ludwisia była gruba i pogodna. Człapała w filcowych papuciach. Miała w ciemnym przedpokoju swoja starą skrzypiąca szafę w całym dobytkiem- bardzo tajemniczym! Przynosiła mom Pradziadkom śniadanie na tacy i robiła najlepsze na świecie ruskie pierogi. Była u nas do końca – miała 95 lub więcej lat, nie wiem.
Na śniadanie była krojona bułeczka – w miseczce- zalana gorącym mlekiem i obficie posypana cukrem lub jajecznica na boczku i świeże bułeczki z masłem.
Apaw, a moim uwielbianym, w dzieciństwie śniadaniem, był rogalik w kawałkach wrzucany na słodkie kakao i wyjadany łyżeczką. 😀
Ale to tylko w dni powszednie bo w niedziele i święta najbardziej lubiłam na śniadanie ciasto pieczone przez Tatę. Uwielbiałam jego babkę marmurkową i byłam tak durna, że nie zapisałam sobie przepisu. Robiłam potem kilkanaście razy „marmurki”, wg różnych przepisów ale żaden mi tak nie smakował. Nawet Mama nie wiedziała co dodawał do ciasta, że już nam się nie udawało uzyskać tego smaku. 🙁
Niestety dużo jest takich niezapisanych kartek….
Alicja pożegnana blinami z kawiorem … 🙂
Jolinek – bo mam ślinotok….
Nisiu na Jesieninie też Alicji wycierałam policzki z łez … wrażliwy człowiek z tej naszej Alicji …
Jedna ze zjazdowiczek wróciła właśnie do domu.
Jak zwykle było bardzo miło i za krótko! Spotkałyśmy się u Bliklego, ale było na słodko i na słono. Myślę, że wszystko przyćmiły bliny z kawiorem, a miało być jeszcze foie gras, ale ‚wyszło’. 🙁
Pożegnałyśmy się czule z Alicją i tak się zakończył Pierwszy Zjazd Warszawski!
Apaw jak będziesz w Warszawie to Ciebie też możemy tam zaprosić … 🙂
Dziękuję Jolinku- ostatni raz byłam prawie 2 lata temu- ale w biegu.
A te bliny jadłyście u Hopfera ?
nemo zapowiedzieli przyjazd dzis póznym wieczorem. Bede ozekiwal chocby do rana w towarzystwie burzy z piorunami i ulewa.
Jakis kawalek podlogi znajdzie sie. Poza tym mamy miejsce na rozbicie namiotu w duzym pokoju. Mój znakomity gosc wydal party w postaci dwu rodzajów parówek, musztardy Estragon i swiezego chlebka. Chyba zaczne diete, tylko jak oto jest pytanie.
Pelen pysznosci w lodówce i na podgladzie w postaci kamery zainstalowanej przez paOlOre
Pan Lulek
I tu odzywa się gorsza strona mojej natury: przynajmniej foie gras nie będę Wam zazdrościć!!!
😎
Hehehe.
u Bliklego .. też nas zaskoczyło, że tam taki wybór jedzenia …
Panie Lulku to ile Pan przytył od tego dobrego jedzenia?
Jolinku, masz rację, o ogromnej wrażliwości Alicji już wpisy dowodziły. Chociaż próbuje „odstawiać” chojraka. 😀
Jolinku, dobre pytanie. 😆
no to melduje się i ja, jeszcze musiałam skoczyć z psami, a i w drodze powrotnej od Bliklego przemieszczałyśmy się z Danuśką rozmaitymi pojazdami, to nam zeszło 🙂
Ja już zmykam. Życzę dobrej, spokojnej nocy i kolorowych, pogodnych snów. 😀
Doczytałam. Będę niepoprawna. Strasznie Was lubię 😀
Ludzie, czas bym się zgłosił, ale jakiś niemrawy jestem.
Najpierw ci z Warszawy, obnoszą sie trofeami sprawozdawczymi, a ja, ja buduję moją pergolę. Niech będzie. Cichal obchodzi, ale no to nie ma rady, obchodzi się jak przypada, nie ma w tym własnej zasługi, a rama i liczba już owszem. Gratuluję jeszcze raz!
Sczczebiot tu ponadto zwykły i w tenorze babskim, recepty, owszem, to jest to miejsce. Ale potem Staniwław z piwem. Właściwie mój temat. Jakoś nie czułem się jednak na siłach dywagować o wyższości prazdroju w Pradze lub gdzieindziej, a zwłaszcza, prazdroju warzonego w Polsce. Przyznam szczerze, że miałem jeszcze inne sprawy.
Mnie też wino przywiezione z urlopu w domu już tak nie smakuje. Z piwem to już jednak co innego jak z winem przywiezionym wprost z urlopu. Jakieś 25 lat temu wiedziałem najpóźniej po smaku piwa, że nie piję w Niemczech. Wtedy istniał tu tzw. Reinheitsgebot z roku bodaj 1526, jakiegoś bawarskiego wojewody, gdzie do produkcji piwa wyłacznie można używać było oprócz wody wyłącznie chmielu i słodu jęczmiennego. Drożdze były z góry zakładane w ciągu procesu produkcyjnego. Pamiętam procesy o dopuszczenie piw sąsiadów o dojście na rynek niemiecki, kiedy z niemieckiej strony kwestionowano dopuszczalność ich produktów na tym tu rynku, powołaniu na to prawo wewnętrzne. To wszystko przeszłość.
Zmieniło się. W Polscce można dostać dobre piwa, o których my Zabrzanie mogliśmy tylko kiedyś marzyć, kiedy nie mieliśmy pod ręką dość solidne Tyskie. Arywowane marki jak Żywieckie, Okocim można było tylko dostać i tak tylko o określonych warunkach i w niewielu miejscach. Dzisiaj wszystko to jest dostępne, nawet tu u mnie za rogiem. Nie wiem tylko, czy to jest naprawdę to samo co wtedy. Wszystko to wydaje mi się jakies zunifikowane. O 1526 nikt już nie myśli.
A propos piwa warzonego gdzieindziej. W 1991 na urlopie nad Balatonem dominującym piwem na półkach sklepowych był Gildebräu, mnie doskonale znanej hannoverskej firmy. Wtedy akurat piłem to piwo tu w domu na codzień, więc wiedziałem jak smakuje. Jak to tam spróbowałem to pomyślałem, że wezmę z sobą reprezentatywną ilość tegop produktu, zaproszę sie z tym do odpowiedniego piętra tej firmy i wyleję im to na dywan. Nie pojmuję, jak takim produktem można na drobne zamienić markę.
Tyle o piwie. Poza tym, czas ma mnie.
Dpbranoć,
pepegor
http://www.youtube.com/watch?v=n2nG1bt7IBM&feature=related
W charakterze kołysanki. Jakiś fajny ten Freddy i czemu ja go nie znam?
Dobranoc!
czytaliście?
http://kartkazpodrozy.blog.onet.pl/zapora,2,ID406752935,n
Pełnia, albo prawie. Zimno i wieje. Młodzież nic sobie z tego nie robi i siedzi przy ognisku, kiełbaski podpieka, piwo popija. Poprosiłam o przyniesienie kiełbaski do domu, bo dla mnie to zbyt zimny wieczór.
Ilość młodzieży powiększa się liniowo, dzisiaj dojechala jeszcze jedna – młodzież – płci męskiej, czyli w płciach równowaga. Ta nowa młodzież dosiadała dzisiaj kilkakrotnie Hubala. Kilkakrotnie, bo najpierw sprawdzała jego reakcje na wsiadanie i zsiadanie a potem, bo Hubal zgrabnym brykiem pozbywał się młodzieży płci męskiej z siodła. No, bez przesady, raptem dwa razy mu się to udało, znaczy dwa razy spróbował i za każdym razem skutecznie. Ten drugi raz to nawet chyba niechcący 🙂
Fajnie to wyglądało jak się siedziało na ławeczce obserwacyjnej.
Nagle sobie zdałam sprawę, ze nie tylko nie powinnam, ale też nikt ode mnie tego nie wymaga, nie oczekuje, zebym to ja wsiadła na tego (albo podobnego) konia. Nic nikomu nie muszę, ani sobie, udowadniać. I zrobiło mi się strasznie smutno.
a tu druga część:
http://kartkazpodrozy.blog.onet.pl/1,DA2010-05-25,index.html
Dobranoc Nisiu .. 🙂
Stara Żaba sum 🙁
i połamana
Żabo Nisia Ci wytłumaczy jak to fajnie jak już się nic nie musi ..
Dobranoc Żabo .. 🙂
Jednakowoż pierwszą i trzecią część Patetycznej rzeczony Fredzio trochę zarąbał. No i gdzie ci ludzie tak się spieszą?
W sprawie zapory: piękna jest bardzo i w malowniczej okolicy – pomijając jej techniczne zalety i znaczenie. Łaziłam po niej swego czasu. A doliną Bobru najchętniej wracam z Karkonoszy do domu, na Niedaleką Północ – przełom tej rzeki jest po prostu urzekająco piękny i co ja Wam tu będę gadać – jedźcie, zobaczcie, lato dopiero będzie w tym roku. A jesień jaka tam ładna, ho,ho.
Muszę skoczyć do Karpacza, bo zaczynam poważnie tęsknić!
A propos zarąbywania jeszcze: słyszałam niedawno jak wybitny jazzowy Leszek Możdżer zarąbywał na śmierć ten oto najśliczniejszy mazurek:
http://www.youtube.com/watch?v=9PsvnTtcAt8
👿
I czemu ja spać nie idę???
👿
Jolinku- a wiesz jak powstałą zapora na j. Rożnowskim?
O ujarzmieniu kapryśnego, powodującego groźne powodzie Dunajca zaczęto myśleć już pod koniec I Wojny Światowej. Inicjatorem budowy zapory, autorem pierwszego projektu oraz stałym konsultantem w czasie studiów projektowych i budowy zapory był prof. Karol Pomianowski. Realizacja jego projektu, opracowanego w latach 1920-1930, była ze względu na panujący wówczas kryzys gospodarczy odkładana aż do lipca 1934 r. Wielka i tragiczna w skutkach powódź, jaka miała miejsce 18 lipca 1934 roku na Dunajcu, przyspieszyła podjęcie decyzji o rozpoczęciu budowy zbiornika retencyjnego. Ostateczny projekt zapory w oparciu o pracę prof. Pomianowskiego przygotowało Biuro Dróg Wodnych Ministerstwa Komunikacji. Realizację tej inwestycji powierzono początkowo inż. Ziemowitowi Śliwińskiemu. Prace budowlane zaczęto w lutym 1935 r., a ukończono w 1941 r. Zapora stanęła w poprzek „pętli Rożnowskiej”, w przepięknej dolinie, której dnem płynęła meandrami rzeka. Napełnianie zbiornika rozpoczęto w drugiej połowie 1941 r., a jego całkowite napełnienie nastąpiło w 1943 r. po wiosennych i letnich wezbraniach.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Elektrownia_Ro%C5%BCn%C3%B3w
http://www.grodek.iaw.pl/pl/37264/3,0/Powodz_2010-17.05.2010.html
Żabo, siadła i wstydziła się ❗ Ty jesteś na chceniu, nie na musiku 😉
Nisiu, bo wieczór upojny i słowiki zamarzły. U nas 4 na plusie 😕
Haneczko, ja Cię ajlowju.
Moje słowiki też oniemiały. A ja buszuję w internecie w poszukiwaniu pianisty, który grał do kotleta w Literatce. Internet to potęga, pianistę znalazłam. Już wiem, że nazywa się Miłosz Łabiński, studiował muzykę w Paryżu i dopiero co przekroczył trzydziestkę. Jestem zła, bo powinien szpanować po salach koncertowych, a nie grać tango dla tego pana, co sobie już zdrowo pochlał. Facet ma talent jak brylant i jeszcze ma to, bez czego dla mnie nie ma muzyka: dojrzałość (nie wiem, czy życiową, ale to jego broszka, mnie obchodzi artystyczna, hehe). Oraz wyglądało na to, że duszę ma – to się czuje, jak gostek gra. No, ludzie kochane, a tylu rzępołów kala nasze estrady!
W Sąsiedztwie nie odważyłabym się napisać takiego „eseju”, ale Wy mi jakoś wybaczycie mało wytworny styl i parafiańską szczerość wypowiedzi.
Ale do Sąsiedztwa też muszę zajrzeć – w piątek wybieram się na Brucknera, który tam jest, jak się zdaje, na indeksie. No to ja się tam udam z tym kijem, co to go w mrowisko… 😆 Tam też sympatyczne ludzie siedzą – nie uważacie? 🙄
Dla ciekawskich: do tego kotleta pan Łabiński grał Chopina różne różności, Bacha trochę, Mozarta sonatę, Gymnopedia Satiego, uwerturę ze Sroki Rossiniego (o ile pamiętam to była sroka, a nie Włoszka), a jak się rozbestwiłam, poprosiłam o jakiegoś Beethovena i dostałam całą Patetyczną, z powtórką drugiej i trzeciej części.
Prócz tego rózne pogodne melodyjki, z tangiem argentyńskim włącznie.
Niech mi nikt nie wmawia, że taki pianista uwielbia co wieczór dla sympatycznego pana pucio, pucio, tango przytulango.
Zła jestem w sumie.
Ale egoistycznie rzecz biorąc, miałam jeden z piękniejszych wieczorów w życiu. Mimo, że z odległości stu metrów dobiegało „unc, unc” jakiejś wesołej młodzieży, podobno pod Kolumną Zygmunta tańczącej break-dance. W telewizorni nauczyłam się wyodrębniać dźwięki, które chcę słyszeć.
Pa, kochany Blożku.
http://www.youtube.com/watch?v=of3ZdK8aKqQ&feature=related
Nisiu, ja Ciebie też 😆
I tym optymistycznym akcentem, dobranoc 🙂
Przy lampce nocnej,
Wciąż wracam myślami do przedwczorajszego spotkania przed wyjazdem mojego przyjaciela na Florydę, a właściwie nie tyle do spotkania, co właśnie do niego, do Martina.
Martin jest Amerykaninem, urodzonym 65 lat temu w Nowym Jorku, gdzie się wychował i kształcił. Można powiedzieć, że jest Amerykaninem nietypowym, bo czy można sobie wyobrazić człowieka w tym wieku, urodzonego i mieszkającego w USA, który nigdy nie ogląda telewizji? Nie ogląda, bo nigdy nie miał, nie ma i pewnie mieć nie będzie telewizora, a
całą swoją ogromną wiedzę czerpie tylko z książek, prasy, kina, teatru, koncertów, nieco też z radia.
Nigdy nie dbał też o pieniądze – były one jedynie na tyle ważne, by zaspokoić podstawowe potrzeby, nigdy nie chiał ich mieć, żeby mieć.
Zawsze natomiast chętny do rozmów, chętny do wypadu na dobry obiad lub chociażby deser, żeby nie przegapić okazji do pogadania.
Przed wyjazdem na Florydę kupił sobie pierwszą w życiu komórkę. Będzie ją miał….. przez dwa tygodnie (na tyle wykupił abonament), a później znowu wróci do swojego telefonu z tarczą do wybierania numerów.
Dlaczego o tym piszę? – niedawno Stanisław napisał kilka zdań o tym, że nigdy nie można żadnego narodu zamykać w jakiś ogólnych ramkach. Stanisław miał rację – Martin tego dowodem. Jego osoba zaprzecza wszelkim schematom sylwetki Amerykanina.
A jeśli ktoś zna podobnego Amerykanina, proszę mnie z nim poznać. Bardzo lubię tak nienormalnych w swej normalności.
Dobranoc 🙂