Sztuka życia – sztuka stołu
Właśnie rozpoczął się nowy rok akademicki. Tym razem w wyższej szkole kulinarnej, o której parokrotnie tu pisałem, bo oboje z Basią byliśmy z nią związani (teraz wykłady z historii kuchni polskiej prowadzi tylko Basia), wykład inauguracyjny wygłosiła właśnie ona. Wydał mi się ciekawy, więc przytoczę tu parę fragmentów:
Ten nieco patetyczny tytuł bierze się stąd, że podobnie jak wszyscy chyba w tej Sali wysoko cenię sprawy jedzenia i nie uważam ich wyłącznie za dziedzinę związaną z fizjologią.
Za wyjątkowo pięknie wyrażoną myśl uważam słowa Iwana Turgieniewa, który pisał w jednym z utworów: „Miłość i Głód – dwaj rodzeni bracia, dwie podstawowe przyczyny wszelkiego życia. Wszystko, co żyje, porusza się, aby szukać pożywienia, a żywi się, aby się rozmnażać. Miłość i Głód – ich cel jest jednakowy: aby życie nie ustawało, własne i cudze”.
Jestem całym sercem po stronie tych antropologów i badaczy prehistorii, którzy za początek stawania się naszego praprzodka człowiekiem, za punkt najistotniejszy w jego historycznej ewolucji uznali moment, kiedy człowiek zaczął przyrządzać jedzenie.
Konstatacja, że przy przypadkowo powstałym ogniu, zapewne od pioruna, jest ciepło, była pierwszym krokiem, kiedy – znów zapewne przypadkiem – kawałek mięsa upolowanego zwierzęcia wpadł do ogniska i nabrał wspaniałego aromatu i znacznie lepszego niż surowe smaku. Z pewnością nie dowiemy się, kiedy to nastąpiło. Ale właśnie wtedy zaczęła się kuchnia.
Niektórzy badacze twierdzą, że domowe paleniska znane były już milion lat temu, czyli jeszcze przed pojawieniem się gatunku homo sapiens, który wyewoluował około 200 tys. lat temu. Przypuszcza się, że pierwszą metodą przyrządzania potraw było pieczenie bezpośrednio w ogniu. Gotowanie potraw i doprowadzanie do wrzenia wymagało bowiem wypracowania specjalnych technik. Podejrzewa się, że początkowo do gotowania używano rozgrzanych kamieni, które wrzucano do specjalnie przygotowanych dołów w ziemi, napełnianych wodą. Zaczęto przyrządzać jadło we wgłębieniu liści, odpowiednio ukształtowanych kawałkach drewna, skórzanych niby-woreczkach
Najprymitywniejsze zaspokajanie głodu zbieranymi ziarnami, korzeniami czy owocami, rozszarpywanie ubitego zwierzęcia wobec doświadczeń niby-kulinarnych przestało ludziom wystarczać. Owi praludzie zaznali smaku, doświadczyli zadowolenia, które kazało im już nie zboczyć z tej drogi. I oto nasi praprzodkowie znaleźli się u początków drogi, na której odległym końcu stoimy my, amatorzy dobrego jedzenia. Jak przed tysiącami lat tworzyły się obyczaje żywieniowe, poszczególne kuchnie, jak tworzono tę szczególną sferę życia – najpewniej nie dowiemy się z całą pewnością. Skromne eksponaty z wykopalisk dają tylko asumpt do snucia fantazji, domysłów.
Wiele wieków musi minąć, aby poważono się na zapisywanie receptur, dywagowanie o smaku potraw, ocenianie ich, opisywanie smaku. Uważano, że godne uwiecznienia w piśmie są wojenne i bohaterskie czyny, dające wzniosłe tematy do dramatów lub poezji – jedzenie miało funkcję mniej eksponowaną. Choć przecież wojny nie toczyły się, aby dać powód do literackich popisów przez cały okres historii są one zawsze w jakiejś sprawie. Wojny pozwalały wprowadzać nowe produkty, zajmować dla rolnictwa i hodowli nowe tereny.
Jak pisze w swojej książce „Historia naturalna i moralna jedzenia” Maguellonne Toussaint-Samat – stworzenie, jakim był 60 milionów lat temu nasz przodek, dzięki upodobaniu do jedzenia, dzięki temu, że jedzenie sprawiało obok zaspokojenia głodu także przyjemność, zaczęło rozwijać inteligencję. Rozwijało ciekawość, odwagę w szukaniu tych samych lub nowych doznań.
Najsławniejszym smakoszem w czasach rzymskich był Lukullus, wyrafinowany znawca dobrej kuchni. Jajka na twardo z dodatkiem kurzych grzebieni i trufli były daniem, które stało się sławne. Sądzić można, że był jednym z pionierów sztuki stołu w sensie dbania o piękno, wystrój. Do menu uczt dopasowywał miejsce jej urządzania. Wszystko musiało być kompletem. Słusznie zatem temu wspaniałemu patrycjuszowi należy się sława za „lukullusowe uczty”.
Uczta, jedzenie, wspólne zasiadanie do stołu przez stulecia miało na celu jedzenie nie tylko. Wielką wagę do jedzenia przywiązuje się w wielu religiach, nakazy dietetyczne stają się ściśle przestrzeganymi prawami, za łamanie których sprzeniewierzającym się grożą straszne kary, łącznie z karą najmniej odczuwalną tu na ziemi, ale wedle wiary najstraszniejszą – wiecznym potępieniem. Religijne nakazy dietetyczne były kolejnym spoiwem, pozwalającym w dodatku rozpoznawać swoich i obcych. Inna sprawa, że ich źródeł należy szukać nie w metafizyce, lecz w zupełnie ziemskich sprawach. Niejadanie wieprzowiny przez Żydów to w istocie przepis higieniczny, a znów niejadanie wołowiny na Półwyspie Indyjskim to ochrona cennych wprowadzanych do hodowli krów.
Szczególnie sławną ucztą o mistycznym znaczeniu była ostatnia wieczerza znana nam z ewangelii. Wdzięczny temat dla malarzy malarstwo opowiadające z dużą ilością aluzji i podtekstów – wydawać się może, iż jest to jeden z najbardziej nośnych tematów malarskich.
Kiedy pierwsze plemiona zasiedliły gościnną, bo obfitującą w jedzenie ziemię pomiędzy dwoma dużymi rzekami, kończył się wiek VI i zaczynał VII.
W Europie na gruzach potęgi rzymskiej wyrosły już inne państwa, ale ten teren, porośnięty wielkimi puszczami, był spokojny. Toteż tu osiedlili się ludzie, zakładając na żyznych polanach i wykarczowując coraz więcej ziemi, pola, na których sadzili pierwsze rośliny: proso, owiec, żyto, hodując bydło i owce. To wtedy zaczęła się kształtować kuchnia polska. Oczywiście, przybysze przywieźli ze sobą naczynia, wzory do ich zdobienia, pierwsze narzędzia, ale w dostatku pożywienia mogli żyć spokojnie i rosnąć w siłę. Już dwa wieki później Piastowie zasiądą na tronie książęcym, wkrótce sięgną po królewską koronę, a życie będzie bardziej poddane organizacji państwowej. W tych czasach, poprzez całe średniowiecze, jedzenie będzie jednakowe dla wszystkich. Nasza, bo już chyba tak możemy mówić, kuchnia opiera się na wszelkich mącznych potrawach (klusce, bryjce, plackach), na mięsie i już w coraz mniejszym stopniu dziczyźnie, warzywach. Dużą rolę już wówczas aż do końca XIX wieku odgrywa groch. Dopiero w końcu średniowiecza władza zaczyna się lepiej odżywiać. Wiadomo, że człowiek, który jada dobrze i smakowicie, jest ładniejszy, silniejszy i zdrowszy. Także i te korzyści z władzy zaczynają przypadać możnym.
Kuchnia nie jest, co brzmi jak truizm, tworem niezmiennym. To, co dziś nie należy do polskich dań, za moment może do nich należeć. Kuchnia w Polsce była zawsze niezwykle ważnym elementem życia społecznego. Do rozbiorów uważano, że przepych na stole, zarówno w daniach, jak i nakryciu, jest tym, co powinno dawać największą satysfakcję. Przepych przy coraz bardziej ubożejącej kuchni chłopów lub ubogich mieszkańców miast to charakterystyczne cechy kuchni polskiej.
Naprawdę dobrą kuchnię zaczęto uprawiać dopiero od końca wieku XVIII i w XIX. Wszelkie zmiany polityczne: zabory, przemieszczanie się szlachty do miast, powstawanie warstwy inteligenckiej w miastach, która nie chcąc rezygnować z poziomu życia swych przodków nie miała jednocześnie bezkresnych majątków, z których można by czerpać zarówno produkty, jak i pieniądze na to wszystko, co trzeba kupić. Trzeba zatem było więcej myśli, pomysłów. Powstała kuchnia łącząca w sobie elementy tradycji, wszystkie te stare zeszyty babek, prababek stały się źródłem wiedzy, pomysłów.
Wiek XIX to okres, kiedy kształtuje się współczesne nakrywanie stołu do posiłku. Już nikt nie nosi własnej łyżki, stanowią one wyposażenie zasobnego domu, noże i liczne przybory do jadania deserów, galaret, pasztetów czy ryb pojawiają się na każdym zamożniejszym stole, stanowią przedmiot zazdrości właścicieli mniej zamożnych stołów.
W Europie i w Polsce po odkryciu w 1701 r. glinek kaolinowych w okolicach Miśni wyrastają jak grzyby po deszczu manufaktury wytwarzające porcelanę fajans, majolikę. Wydaje się, jakby ludzie przywiązywali tyleż samo uwagi do wyposażenia stołu, do jego elegancji i do samego jedzenia. Nie trzeba przywozić farfuru z Chin – możemy bez troski o jego uszkodzenie kupić w Polsce znacznie tańsze wyroby, a z perspektywy dziesiątek lat widzimy, że piękne.
Czy i obecnie sztukę jedzenia można traktować jak sztukę życia? Myślę, że i tak, i nie. Sztuka życia zakłada doznawanie przyjemności, zaspokajanie łakomstwa (to jedno z najbardziej ludzkich uczuć). Bardzo wiele trendów w sztuce jedzenia polega na samoograniczaniu. Wszelkie diety oczyszczające, odchudzające, przynoszące lotność myślenia są pozbawione elementu sprawiania frajdy. Natomiast jeśli chcemy naszą chęć na coś dobrego zaspokoić – mamy ogromne możliwości.
Na sztukę życia będącą zarazem sztuką jedzenia składają się obecnie zarówno spotkania z rodziną i przyjaciółmi. jak i przesiadywanie na wysokich stołkach w Charlotte, udział w różnych show telewizyjnych i w licznych kursach gotowania.
PS.
To informacja dla nielicznych blogowiczów z dużym stażem. Mieliśmy wczoraj „krulewski” wieczór. Odwiedził nas Paweł Wiedeński. Basia dostała przepiękne róże a ja doskonałe austriackie wina. Przy szarlotce i herbatce upłynęło nam cudne przyjacielskie spotkanie.
Ściskamy Cię Pawle!
Komentarze
Dzień dobry w środku mojej nocy, za chwilę udaję się na spoczynek. Sztuka życia… dla każdego coś dobrego 🙂
Bardzo się, trzy razy nawet podpisuję pod tym zdaniem:
” Wszelkie diety oczyszczające, odchudzające, przynoszące lotność myślenia są pozbawione elementu sprawiania frajdy. Natomiast jeśli chcemy naszą chęć na coś dobrego zaspokoić ? mamy ogromne możliwości.”
🙂
Nasz rozkład jazdy właśnie się zmienił, zaprzyjaźniony maratończyk przybywa do nas w sobotę wraz z małżonką, będzie bez ekscesów, bo skoro świt trza się udać na pozycje startowe maratonu w Picton.
p.s.Trzymajcie kciuki!
Dzień dobry.
Gratulacje dla Basi za interesujący wykład inauguracyjny. Zręcznie sugeruje materię kursu, jaki będzie prowadziła dla studentów, wskazując wątki tradycji i drogi zmian. Młodzi ludzie skorzystają niewątpliwie ucząc się historii kuchni i obyczaju.
Nie jestem studentką Basi, ale też się uczę tego przedmiotu. Otóż u p. Lucyny Ćwierciakiewiczowej znalazłam przepis na wykorzystanie bani (dyni) do przygotowywania ciast. Tekst przytaczam z dobrodziejstwem inwentarza, czyli z ortografią i interpunkcją z epoki. Wszak październik to dyniowy miesiąc.
UŻYCIE BANI DO CIASTA ZAMIAST ŻÓŁTEK.
W listopadzie i grudniu miesiącach, gdzie tak trudno o jaja, można zamiast jaj bardzo korzystnie użyć bani przy pieczeniu ciasta. Obraną ze skóry i środka banię pokrajać na nieduże kawałki i zalać mlekiem słodkiem, ale nie surowem, a gotowanem tyle, aby mleko objęło banię i dusić póki nie zmięknie dobrze. Wtedy przecisnąć tę massę przez bardzo gęste sito i wolno wlać przyczyniając ciasto wraz z cukrem, masłem itp. Nie należy jednak brać do takiego ciasta zbyt wiele masła czy cukru, bo z łatwością opada; do placków lub strucli bardzo dobrze można użyć bani biorąc do garnca mąki pół kwarty przetartej massy, która także z siebie dodaje słodyczy, bo bania sama z siebie bardzo słodką. Pół kwarty takiej massy zastępuje pół kopy żółtek; ciasto należśy bardzo dobrze wyrobić, jednak do bab czy ciasta bez drożdży nie można sposobu tego zastosować, bułki, placki, strucle itp są wyborne.
Tłumacząc z polskiego na nasze – nie można stosować do ciast biszkoptowych i lekkich, piaskowych, pół litra masy dyniowej zastępuje 30 żółtek.
Czyzby? 🙄
” Wszelkie diety oczyszczające, odchudzające, przynoszące lotność myślenia są pozbawione elementu sprawiania frajdy. ”
Uwazam, ze jedzenie jest stresem dla organizmu i kazde przyjmowanie pokarmu poteguje go. Tak tak.
Frajdy to nie mieli dawniej ludziki. Okresy, kiedy jedzenia brakowalo, badz bylo go bardzo malo, nalezaly dawniej do normalki.
I kiedy zapasy papu ludzka maszyna przerobila i nalezalo rozgladac i uganiac sie za nastepnym szarakiem by dac mu miedzy uszy, to frajda z wysilku byla nieproporcjonalna do przyjemnosci wzrostu kalori w organizmie. Tak tak.
Frajda, a zatem poprawa nastroju zapewnialo przetrwanie. Taka jest ewolucja.
Dzis, kiedy papu jest wbrod, frajda (dla mnie) sa smaki. I nie znam innej metody, zeby smak pozostal smakiem, nalezy go od czasu do czasu zresetowac przy pomocy glodowki. Tak tak. Po takim ” nie wysilku ” organizm ochoczo i swiadomie startuje z blokow do kolejnego papu maratonu 🙂
A na temat korzysci (: wynikajacych z wojny nie bede juz klepal.
Zycze jedynie pokojowego weekendu 🙂
🙂
Pyro.
Jak pamiętam Ty nie lubisz dyni.
Ale dobrze ze udostepnilas .przepis
Henryku – nie lubię (jak trzeba to zjem). Lubię tylko marynowaną – może dla koloru. Mąż i Teściowa lubili „zupę z korbola z kulankami”. Gotowałam dla nich, bo czemu nie?
A w papierówce Piotr pisze o grzybach – tęsknie. Serce mi się kraje z żalu i to nie dlatego, że przez lata dostawałam hojne prezenty grzybowe od Gospodarza, ale dlatego, że nie ma tych swoich grzybów w swoim lesie. Może jeszcze urosną? Życzę tego z całego serca. Pyra ma grzyby obiecane i jeżeli jednak nie urosną, to się chętnie podzielę,
Idzie ostra zima. Skąd wiem? Żabie całkiem odbiło, zwariowała, upadła na głowę i powinna iść na jakiś odwyk, ewentualnie trzeba jej zabrać puste słoiki. Bo Żaba gromadzi zapasy na okres tej ostrej zimy albo wojny z okupacją albo najazdu Hunów, czy innej klęski. Żaba przestała u nas pisać, bo musiała zająć się cukinią, potem przecierem pomidorowy, potem produkcją 15 l bigosu (jeszcze się tworzy w dwóch garach) a dzisiaj zgłupiała w Biedronce gdzie była prześliczna papryka i kupiła 12 kg z hakiem. Będzie mroziła pociętą. Do tego dokupiła po kilka opakowań.żółtej i zielonej fasolki mrożonej i nie wiem czego jeszcze. Ta kobieta jest niebezpieczna sama dla siebie.
Pyro – nie denerwuj się. W razie głodu zrobimy zlot gwiazdzisty do Żabich i pochłoniemy zapasy.
Krysiade – ja się nie denerwuję – w końcu nie moje 3 zamrażarki żrą energię, jak koń owies. Chodzi o to, ze Żabsko robi tak, jak średniowieczny suzener francuski : gromadzi te grosiki i złotówki, w ostateczności pożycza, robi przetwory, a potem niemal wszystko rozdaje. Toż hr de Valione mawiał : I jakże mam podwładnych nie strzyc, nie kraść i nie rabować? A skądże bym brał na podarki w czasie uczt?
Żaba zbyt wiekowa na rozbój i strzyc nie ma kogo, a swoim zdaniem rozdawać musi…
Dzień dobry.
Jolinka nie ma, to nikt nie pilnuje kalendarza 🙄
Wymyśliłam, że na powitanie jutrzejszych gości maratończyków Marlena stanie w drzwiach i wrzaśnie „czego”?!
Albo coś w tym rodzaju 😎
Zastanawiam się, co takiego jest w tym kraju „land of the free”, czyli USA, że co jakiś czas słyszymy o tragediach, jakia ostatnio miała miejsce w Roseburg (byliśmy tam w czerwcu, wspominałam o polskim motelu, w którym nocowaliśmy).
Na pewno łatwy dostęp do broni – kto chce, to ma, takie jego prawo. 🙁 🙁 🙁
Żabę w miesiącach zbiorów proponuję zapraszać do tych, którzy mają coś na ogródku. Coś, co można zawekować, przerobić i przesmażyć 🙂
Sztuka stolu – to kupilam sobie dzisiaj nowy zestaw talerzy z bialej porcelany do codziennego uzytku. Wieczorem wyprobuje czy moja zupa ogorkowa lepiej mi smakuje w nowym talerzu.
Elapa – nie ma chyba ładniejszych nakryć, niż biała porcelana. I bardzo łatwo urozmaicać stół innymi elementami : kolorowym półmiskiem, salaterką, koszyczkiem z pieczywem czy czymś innym. I kwiaty i świece łatwo z codziennego nakrycia stworzą eleganckie, odświętne, godne wytwornego bankietu.
Danuśka,
ja upamiętniałam, co się działo po Twoim wyjeździe do Warszawy. Tych facetów przyłapałam przy stole, późnym wieczorem 🙂
http://aalicja.dyns.cx/news/IMG_7464.JPG
No dobra. Jesteście wredni, do kalendarza nikt nie zajrzał, a tu 39 lat stuka. Niezłego pożycia.
Pyro,
wzbogaciłam się o takie porcelany, że aż-aż! Nie mam całego zestawu żadnej, ale na dwie osoby wystarczy.
Alicja – melduję, że straciłam dojście i do kalendarza i do przepisów i do Pana Lulka. Odkąd przybyła ci do nicku Irena, łączy mnie z galerią panienek urody pospolitej.
A wypić za nastepne lata Alicjo – Jerzorów mogę i spełnię.
Alicjo z Jerzorem – mnóstwo lat szczęścia, radości, wspaniałych podróży i smakowitego życia.
Pyro,
http://aalicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/
MUSI działać!
🙂
Jerzor oczywiście nie pamięta o rocznicy, ale to było do przewidzenia. Chłopy 🙄
Alicjo, Wasze zdrowie, jeszcze drugie 39 w zdrowiu i pogodzie ducha.
Alicja – działa, wzięłam w zakładkę.
Jesli interesuja kogos dzieje porcelany, to sygnalizuje ukazanie sie kolejnej kiazki wybitnego brytyjskiego porcelanisty, Edmunda de Waala ” The White Road, a pilgrimage of sorts”. Powinno to ucieszyc wszysstkich. ktorzy zdolali przeczytac poprzednia ksiazje tego autora, jedna z najpiekniejszych jakie czytalam w ciagu ostatnich pieciu lat – „Zajaczek o bursztynowych oczach”. W tamtej mala japonska figurka z kosci sloniowej, netsuke pochozaca z rodzinnej kolekcji netsuke (czyta sie netske) poprowadzila czytelnika przez szesc pokolen rodziny Edmunda de Waala, na przestrzeni trzystu lat ukazujac zycie slynnej rodziny bankierow, kolekcjinerow i mecenasow sztuki, intelektualistow, a jednoczesnie ukazujac dzoeje zydowskiego tulactwa i uchodzstwa.
Te nowa ksiazke de Waala dostalam wlasnie pare dni temu w prezencie od E. i choc coraz trudniej mi czytac ksiazki papierowe z powodu postepujacej utraty zdrowia, ciese sie kazda strroniczka jego bardzo osobistegoi opisu dziejow porcelny.. Wolniutko czytam i z trudem, ale czytam.
Wiadomo, że Pyra ma bzika nt skorup wszelkich. Nie mam takich okazów, jak Pepegor, ale uważam sztukę użytkową za równie ważną, jak sztukę wysoką, a o większym wpływie na edukację estetyczną ludu bożego.
Heleno – nie przeczytam jeżeli nie będzie po polsku albo po rosyjsku. Natomiast sięgam dość często do Wielkiej Księgi Porcelany Europejskiej – jest w sieci i jest tam wszystko – każda sygnatura, nazwisko projektanta, zmiany właścicielskie i fotografie. Sama radość i grzeszne pożądanie.
Opowiem Ci jak przeczytam, Pyro 😆
MałgosiaW,
jakoś leci tyle lat bez zwad. Bardzo być może dlatego, że charaktery opozycyjne. Inaczej byłoby nudno 🙂
Pięknie, słonecznie i bardzo chłodno. Przy bezchmurnym niebie nad ranem temperatura spada do 1-2 stopni, potem w dzień jest ciepło. Wczoraj jadłyśmy domową pizzę, była za duża i dzisiaj Młodsza dogryza na zimno. Ja nie ryzykuję zimnego pieczonego sera na pizzy. Dzisiaj zrobię pieczarki w śmietanie i smażone ziemniaki – na jutro kupię chyba coś z drobiu. Chcę upiec kolejny placek ze śliwkami, bo ten z ub.tygodnia smakował nam nadzwyczajnie, a spodziewam się miłego gościa z okolicy Połczyna. Nasza Eska będzie operowana w Poznaniu i musi tutaj dojeżdżać na badania wstępne, zajmuje sie nią niezawodna Inka, a ja tylko podejmę podwieczorkiem (niedziela) albo II śniadaniem (poniedziałek) – to sie okaże.
Popełniłam grzech cięzki – kupiłam 3 pudełka podgrzybków, Małe udusze do obiadu, a większe ususzę jako żelazny zapas dososów i kapusty,
Pyro,
„dososy” wchodzą do słownika 🙂
Galina Czistiakowa – to ktoś, komu będę w konkursie kibicowała. Przepięknie zagrała nokturn, a w obydwu etiudach dała popis techniki. Niech się jej wiedzie. Jak zagra barkarolę nie wiadomo jeszcze, ale to dojrzała artystka. Có a różnica z poprtzednikiem
Pyro, co za grzech? Ja już od kilku lat „zbieram” grzyby na szosie. Mam takie trzy miejsca – jak każdy porządny grzybiarz: koło Babigoszczy na Trójce do Świnoujścia, na szosie Czaplinek-Wałcz, tam gdzie było zapasowe lotnisko dla odrzutowców (może nadal jest) oraz najlepsze między Gorzowem a Skwierzyną. To ostatnie mi, niestety, odpadło wraz z wybudowaniem odcinka Trójki krajowej. Wczoraj zasiliłam groszem malutką babinkę; z wiaderka podgrzybków prawie nie było odpadów, więc mam siedem torebek mniej więcej półkilowych, może ciut mniej, zamrożonych po przyduszeniu w smalcu (świńskim, niestety) i maśle bez jakichkolwiek przypraw. Na bieżący obiadek usmażyłam sobie grzybki na resztce gęsiego smalcu – efekt znakomity.
Suszone nabędę u znajomej pani w Puszczy Noteckiej i bydzie.
O, nic dziwnego – ta Pani ma już 28 lat. Teraz druga Czistiakowa, Irina (młodsza o 3 lata). A jak na tej zamianie wyjdzie muzyka Frycka? Zobaczymy.
Fajna ta Alicjowa Kanada:
http://studioopinii.pl/malgorzata-p-bonikowska-moze-mozna-inaczej/
Nisiu – bardzo fajna i trochę nierzeczywista.
Pyro, czemu nierzeczywista?
Właśnie, dlaczego? Tutaj gdzie teraz żyję mam dentystę Polaka, kardiologa Żyda, okulistę Włocha, internistę Chińczyka, kupuję u Latynosów i Murzynów, sąsiadkę (niemiłą) mamy Japonkę itd itp.
oj cichalu,
gdybys jeszcze tak samo na zywca klepal jak tutaj piszesz, to bym sie z toba od razu puscil … do najblizszego baru
Patrzę – mój ogląd wskazuje, że wilcza natura co raz wyłazi z człowieka. Jasne, że mogą pracować razem; nigdy nie wiadomo kiedy kogoś złe Mzimu dopadnie.
Szaraczku! Byłem miesiąc koło Ciebie, ale nie wykonałeś coming out’u. I co pan zrobisz…? 🙂
🙂 nic nie zrobie, skoro zawsze Pyra wciska sie miedzy fale a deseczke 🙁
Szaraku, wstydź się!
Nie licz na to Pyro, ze popelnie od razu seppuku 🙂
Dlaczego od razu sepuku? Wystarczy szczera skrucha.
Co ma Pyra do wiatraka? Coś znowu zmyślasz przyjacielu z lat dziecinnych… 🙂
wybywamy swietowac 1/4 setki polaczenia 🙂 i jest nam milo, ze mozemy swietowac wraz z tymi, ktorzy potrafia pomagac tym, potrzebuja pomocy.
do toastu o 20:oo
normalnie jestem tutaj, pod brandenburska brama w ciagu 10 minut. dzis trwalo to troszeczke dluzej, ale nie ma to teraz najmniejszego znaczenia. nastroj jest znakomity, ludzina usmiechnieta i zadowolona. i co najwazniejsze, za chwile na dechy wyjdzie Lena. wierzcie mi, nie moge sie doczekac. to bedzie supermega odjazd.
do potem
przepraszam za przejezyczenie, mialo byc bis später, a nie jakies tam malo przyjemne zapachy
sorki 🙂
przed paroma secundami szturchnal mnie jeden taki z lewej z okrzykiem zum silbernem einheit!
w takim towarzystwie chetnie dozyje i zlotego, i diamentowego polaczenia 🙂
No i już – wypiłam za sąsiadów.
Pyro, to milo ze potrafisz swietowac razem z nami.
danke
Szaraku — nie świętuję, ale uznaję prawo sąsiadów do świętowania.
nie zakrecaj az tak mocno Pyro 🙂
…
to fakt ze tutaj naiwnosc idzie w parze z tolerancja, ale z tego nie da sie strzelac, i mozna z tym zyc!!!
…
decybele zaczynaja nas uginac. zdaje sie ze zrobimy rzad z tad 🙂
Dzień dobry – kolejny słoneczny dzień. Trzymam za Maratończyka w Kingston, jak prosiła Alicja. W kubku zamiast codziennej, porannej kawy kolejna porcja imbiru. Mój organizm za nic nie chce uwierzyć, że mam 25 lat, no, niech będzie 30 (na tyle zgadzam się psychicznie i ani dnia więcej). A tu rzeczywistość skrzypi.Nieco zdrzaźniłam się wczorah wieczorem, na krytyka muzycznego GW. Ja się na muzyce nie znam – to trochę jak z winem – smakuje albo nie i nie muszę tego uzasadniać zawodowym żargonem. Często moje odczucia rozmijają się z ekspertami i dobrze, Mam prawo do własnego (nawet złego) gustu. Abstrahuję od tego, że za wczorajsze przesłuchania najwyższą ocenę dostał Koreańczyk i Włoszka i bardzo dobrą dwóch naszych, bo nie o to chodzi. Pisałam wczoraj, że ogromnie spodobała mi się gra Galiny Czystiakowej, a potem też młodszej Iriny. Ekspertce się nie spodobały i wolno im – też mają gusta. Wnerwiło mnie uzasadnienie : takie to akademickie, przemyślane, przepracowane, taka wirtuozeria koncertowa, a Chopin wręcz wymaga nieco interpretacji własnej. No i się zgniewałam, bo doskonale pamiętam pianistów rugowanych z estrad za własną inwencję w grze.
Witajcie,
Alicjo – spóźnione serdeczności 🙂
Nie samą Maltą człowiek żyje http://www.eryniawtrasie.eu/17855
http://kulikowski.aminus3.com/image/2015-10-04.html
Ależ piękny jest świat.
Misiu, gdzie to???
Dzie dobry.
Maratończyk już pół godziny biegnie, my tam podjedziemy za jakieś 2 godziny z groszem.
Dzięki Ci Nisiu za podrzucenie artykułu o Kanadzie.
Niestety, na szczęście tak tu jest. Wielki sąsiad z południa patrzy na nas (czuję się Kanadyjką prawie tak, jak Polką) jak na naiwniaków.
O nic nie walczą, są przyjacielscy, żyją i dają innym żyć, bez łaski wielkiej.
http://aalicja.dyns.cx/news/Oh_Canada/
Dolina Małej Łaki – Wielka Polana
Mała Łąka… najpiękniejsze miejsce na świecie. Tylko na Małołączniak parszywie się wchodzi. Na początku jest nawet fajnie, Kobylarz, łańcuchy i te rzeczy, ale potem niekończąca się wędrówka od tyczki do tyczki…
Ach, gdzie są niegdysiejsze śniegi? I Szarlemań nie taki waleczny jak ongiś.
Pyra winna to znać, bo najlepiej ruszać z Gronika a tam wielki ośrodek wojskowy dla lotników. Na pewno bywała.
Na Groniku obok ośrodka będą budować wielkie osiedle apartamentowców. Niedługo zabudują wszystko. Jak znam górali wkrótce wymyślą schody ruchome na Giewont 🙁
Postanowiłam dziś upiec buraki, po dwóch godzinach w piekarniku są nadal twarde i leżą w kuchni jak wyrzut sumienia 🙁 Czy ktoś wie ile i jak trzeba piec buraki?
Pyra była na Groniku 2 razy – raz wypoczynkowo (szef odstąpił skierowanie) i raz na szkoleniu. Pyra była za mały Bolek na Gronik. I nie starała się o skierowania – nie przepada za tamtymi stronami wolała Zamek Czocha w Wałbrzychu. Na nartach nie jeździłam, po górach nie chodzę, nizinna ze mnie turystka.
Dzisiaj niewiele słuchałam muzyki, wszystkiego 1,5 godziny z przesłuchań popołudniowych. Nie było czasu. Przywiozła do mnie Inka Eskę na herbatę, ciasta nie jadła, herbatkę wypiła i przywiozła mi zrobiony przez siebie syrop z kwiatu czarnego bzu, a od Żaby sporą torbę ziół prowansalskich. Okazuje się, że Żaba znalazła w sieci firmę która oferuje kilogram za 24 złocisze. Kupiła, przesyłka dotarła w czasie 1 dnia i zioła są świeże, aromatyczne i nie pokruszone na pył. W porcję dlaa mnie ełożyła kartkę z adresem firmy. Jutro, kiedy będę przesypywała zioła i znajdę kartkę, napiszę na blogu. # osoby mogą się złożyć po 6 złotych i zioła na rok w domu.
Pyro, pod Wałbrzychem to Książ, Czocha jest w Leśnej, tuż przy granicy na zachodzie. Oba zamki w porządeczku bardzo.
Buraków nie piekę, czasem tylko palę…
Najlepsze buraki robię w garnku do gotowania ryżu. Do pojemnika na ryż wlewam wodę, wkładam wkładkę do gotowania warzyw na parze i pięć do siedmiu buraków. Po piećdziesięciu minutach buraki sa ugotowane, bardzo aromatyczne i bardzo burakowe w maku i kolorze.
Wystarczy obrać, zetrzeć na tarce o grubych oczkach, dodać ocet balsamiczny i kminek. Czasem dodaję rodzynki.
Starte buraki świetnie nadają sie do zupy burakowej: bulion warzywny, buraki, jajko, śmietana. Jak mam ugotowane ziemniaki to też dodaję.
Smaku i kolorze…
A jak się nie ma garnka do gotowania ryżu?
Małgosiu – w zwykłym garnku do miękkości. Można też w szybkowarze – około godziny. Dla mnie burak to burak, zawsze sam, a smak zależy od gatunku. Ja wybieram zawsze małe i bardzo ciemne.
Krysiade, ja też je dotąd gotowałam po prostu. Ale zachciało mi się pieczonych 🙂
O przepraszam bardzo!
Burak burakowi nie równy! Eksperymentowałem i wiem coć niecoś na temat buractwa 🙂
Inny burak z wody, inny na parze, a inny z pieca.
Z jednym z Krysią się zgadzam: najlepszy burak mały, silny, zwarty i gotowy ; burak wiekszy staje sie rozlazły. Jak w życiu, jak w życiu…