Wilga drze się od samego rana
Zofija, zofija, zofija… wydziera się od świtu wilga, co mnie irytuje, bo to ewidentna zapowiedź deszczu.
Z jednej strony to dobrze, bo posadzone przed paroma tygodniami drzewka i krzewy potrzebują wilgoci. Z drugiej jednak – deszczowy dzień bywa smutny i przygnębiający. Spada także temperatura, która mimo zapowiedzi o ciepłym powietrzu podążającym do naszego kraju z zachodu i południa jakoś nie może przekroczyć obiecywanych dwudziestu stopni. A ja jestem ciepłolubny i w chłodne, mokre dni gorzej pracuję, tymczasem roboty mam huk.
Dostałem kilka nieznanych mi przepisów z różnych stron świata, więc codziennie gotuję coraz to nowe dania, by móc podzielić się recepturami, które sprawdziły się w mojej kuchni. Równocześnie przygotowuję redakcyjną korektę kolejnej książki, która być może ukaże się na rynku jeszcze przed wakacjami. „Toskania tysiąca smaków” ma bowiem za zadanie oprowadzić czytelników po miejscach, które mnie zachwyciły, i zaprowadzić ich do stołów z najwspanialszymi toskańskimi przysmakami.Pilnie śledzę też tegoroczny przebieg matur (choć bez specjalnego zdenerwowania, bo wiem, że moja wnuczka jest do tego egzaminu świetnie przygotowana), dokarmiając najpyszniejszymi smakołykami najmłodsze pokolenie rodziny.
Od czasu do czasu bywam też w Warszawie – a to w studiu radiowym TOK FM, a to przy urnie wyborczej, a to na Targach Książki na Stadionie Narodowym, gdzie będę czekał na czytelników w stoisku firmy Olesiejuk i w wydawnictwie Bernardinum, czyli deszcz nie deszcz – a ja w ciągłym ruchu.
A wrzask wilgi ma też dobre strony. Przypomina mi bowiem, że 15 maja to dzień imienin Zofii. Wszystkim Zośkom składam więc serdeczne życzenia. Zwłaszcza tym rodzinnym i zaprzyjaźnionym.
PS.
Zapraszam w niedzielę 17 maja na Stadion Narodowy gdzie najpierw w stoisku wydawnictwa Bernardinum 46 D6 (od godz. 12 do 13) będę podpisywał swoją książkę „Jest ser!” a potem w Firmiej Olesiejuk 79 D 10 ( od godz.13 do 14) książkę „Jak smakuje pępek Wenus”.
Komentarze
dzień dobry …
ale pracowity jesteś Piotrze … nowa książka się szykuje i to z pysznej krainy … 🙂
się szykujemy … 🙂
kupiłam banany i będzie ….
http://kuchennefascynacje.blox.pl/2015/05/Dzem-bananowy.html
do naleśników ….
Panna Zuzanna już maturzystka? Powodzenia! Zosie mamy tylko malutkie i obydwie u osób już u nas nie piszących – jedna u Joasi ze sfer dyplomatycznych, druga u Wojtka nad Mamrami. Niech się dziewczynki dobrze chowają.
Gospodarzowi nawet powodzenia na Targach nie ma co życzyć, bo z góry wiadomo, że wręcz trudno się będzie do Niego docisnąć. Jego książkom życzę długiego życia. A „Smaki Toskanii” z góry sobie zaklepuję.
Ta wilga… Kiedyś byłam w Chełmie Lubelskim na letnim kursie nauczycielskim i był to jedyny mój dłuższy pobyt w tamtej okolicy. Byłam zachwycona pogodą – od rana słońce i upał, wapienne gleby pękały głęboko, sady i ogrody dostarczały wyjątkowo dorodnych plonów – przychodziła 19.00 – 20.00 i gwałtowna burza (codziennie przez 3 tygodnie mojego pobytu) obfity deszcz do 2-ej w nocy i rano powtórka z rozrywki – oślepiające słońce i upał. Uważam to za ideał letniej pogody: deszcz potrzebny, niech podlewa nocą.
Oj, zmarł B.B.King – jeszcze jedno wielkie nazwisko z muzyki mojego życia. King of blues!
Pyro. Robiłem z Nim program w roku 1972. W OTV Kraków. Model nie z tej ziemi! Na żywo!
Cichalu – w naszej pracy zawodowe poznaliśmy wielu niezwykłych ludzi, ale …przemija wielkość świata tego…
Na kościeliską nutę:
Byli chłopci byli
Ale sie minyili
I my sie minyiemy
Po malućkiej kwili…
Witajcie,
Piękna wiosna u Gospodarza. U nas forsycja już zielona, pomału przekwita magnolia za to bzy szaleją.
Trochę mi się blog posypał i w końcu nie wiem, czy pisaliśmy o Tulczy czy nie
http://www.eryniawtrasie.eu/15885
Krysiade – dziękuję za przypomnienie o mleku do moczenia ryb morsko woniejących. Bóg Ci zapłać.
Pyro 🙂
W Wildze wilga drze się z rana
Spać nie dając proszę pana
Choć „Sofija” pięknie kwili
Spać nie można już ni chwili
Że zwiastuje deszcz niecnota
Na spacer przechodzi ochota
+2.7°C, ulewny deszcz, 200 m wyżej – śnieg, wilgi nie doleciały 🙁
Zimna Zośka w pełnej krasie, a jeszcze wczoraj było +25, wysadziłam pomidory 🙁
Wróciliśmy z galicyjskich wakacji przywożąc piękną pogodę (wytrzymała kilka dni 🙁 ), miłe wrażenia i wspomnienie ptasich chórów na godzinę przed wschodem słońca. No i wszędzie słowiki 😉
Dwa tygodnie bez kontaktu z mediami, internetem i całym tym politycznym zgiełkiem i chaosem, tłokiem i ciasnotą, to jest jak wizyta w raju. Galicja, Kraj Basków, Aragonia, Owernia… Wszędzie puste szosy, wielkie przestrzenie, łąki, stada owiec, góry, pagóry, klify i ocean… A do tego fantastyczne aromaty ziół, kwiatów, morza, no i dobre wina oraz jedzenie. Czegóż chcieć więcej? Może tylko tego, żeby nie było tam tak daleko 🙄
Nemo – też żyjesz w raju, więc nie tenteguj.
W moim aktualnym raju właśnie pada śnieg.
Do samego dołu.
Wielkimi płatkami…
Kot nie wychodzi z łóżka w sypialni.
Bo to pewnie taki raj dla eskimosów
+0.7°C – upał dla eskimosa 😉
Śnieg sypie w najlepsze, a miało być najniżej +9 🙄
Torlinie,
jeśli tu czasem bywasz, to powiadamiam, że obejrzałam sobie Twoją wymarzoną pirenejską Torlę. Bardzo piękne miejsce. W ogóle park narodowy Ordesa jest bardzo pociągający. Tylko camping był zamknięty i musieliśmy nocować parę kilometrów obok, w Oto koło Broto 😉
Tamże – spora grupa młodych Polaków z namiotami i kajakami szykujących się na spływ dziką górską rzeką.
no toż mówię że raj dla tych tam co kry omijają
Nemo 🙂 piękna wyprawa, tak myślałam, że to ta sama, znana nam za sprawą Torlina, kamienna Torla. Od telewizyjnych „sensacji” sama chętnie bym zwiała, np. na tę skalistą górę, ale nic się na to nie zanosi. U nas też zimno i coraz zimniej, może jak Zośka minie…
Ewo, jak zwykle jestem pod wrażeniem Waszych wędrówek i sposobu w jaki to opisujecie. Z Waszych wypraw powstał już niezły materiał na przewodnik, chętnie „podróżuję” z Wami 🙂
Z ogromną przykrością donoszę, że moje dorsze kupione, przywiezione, w mleku wymoczone, potem w ziołach i soli leżące, potem mąką osypane i na dobrym oleju usmażone, kiedy tylko się ściemni wyniosę pod jakiś krzak dla dzikich kotów. Mięso niby mają zdrowe, zwarte, żadnych objawów zepsucia – cóż, kiedy śmierdzą i tyle. Tym sposobem niezwykle starannie przygotowałam niejadalny obiad.
Ciekawe, że dorsze mniejszych rozmiarów mają wyrazisty zapach, natomiast tzw. polędwica z dorsza, czyli filety z dużych ryb z zasadzie są bezwonne.
Nemo chwilowo nie zazdroszczę szwajcarskich okoliczności, ale pięknej podróży – bardzo.
Pyro – one, te dorsze musiały być bardzo wiekowe. Nawet zamrożone starzeją się, niestety. Krystyna ma szczęście, że ma hale w Gdyni. Tam są świeże ryby.
A kotom te ryby nie zaszkodzą?
Barbaro -nie powinny, bo nie są zepsute, tylko za długo czekały na konsumpcję. Kiedyś też takiego dorsza trafiłam.
Wyrazisty zapach, Krystyno, to w tym przypadku gruby eufemizm (tu mordka). Kotom nie zaszkodzi, bo my też żyjemy, a każda kęs zaliczyła, zanim zdecydowałyśmy o diecie obiadowej.
Żabę pozdrowiłam, odpytałam na okoliczność szpitalną – czy wreszcie jej zrobią zabieg, czy nadal będzie chodzącą składnicą złomu. Na to Żaba: nie składnica złomu, bo to tytan, szlachetny metal; najwyżej stacja kosmiczna!. Wiadomość od Żaby, u której dzisiaj był „gościowy obiad ‚ Z DZICZYZNĄ – W bIEDRONCE SĄ 3L BUTLE WINA CZERWONEGO, BARDZO WYTRAWNEGO PO 29,- Żaba mówi, że dobre i warto kupić. Druga wiadomość jest taka, że zdesperowana Żaba prosiła o pomoc i protekcję Tereskę Pomorską. Tereska jutro ma dyżur w swojej stacji dializ i spróbuje ruszyć sprawę zabiegu Żaby. Obyś żył w Polsce 100 lat bez znajomości…!
Barbaro 🙂
Nemo – ilekroć zaczynam śmieć twierdzić, że szeroko pojęta Europa Wschodnia jest znacznie ciekawsza od Zachodniej, wrzucasz swoje zdjęcia, wrrrr….
Nemo, ładna wycieczka!
Oglądałem z sentymentem, bo parę obrazków pokazuje miejsca, w których i ja 32 lata temu przejeżdżałem – rowerem! Ach, gdyby to nie było tak daleko…
Ryba pachnąca morzem? Występuje w zasadzie wszędzie jednak częściej tam, gdzie dalej do morza. Można więc załagodzić mlekiem? Nasz Sławek paryski uważa słusznie, że carpacio z ryby tylko w pobliżu portu rybackiego. Ba, dobrze mu mówić. On, (a z nim nasz Misiek) może przynajmniej raz do roku, a my?
A wilga? Nie pamiętam już kiedy widziałem ostatni raz. Będzie ze 30 lat temu.
Niestety.
Pepe – od Ciebie do portu chyba nie więcej, niż 250 km?
Ewo, 😉
Europa jest fascynująca we wszystkich kierunkach, ale nas najbardziej pociągają okolice, gdzie można zobaczyć słońce znikające w morzu albo oceanie, bez gór zasłaniających widoki 😉 Horyzontu szerokiego nam brak 🙁 Kocham wszelkie rozległe i słabo zaludnione okolice, a Hiszpania (pomijając molochy wczasowe na południowym wybrzeżu) spełnia nasze oczekiwania pod tym względem. Drugi taki kraj to Norwegia. Też niestety bardzo odległa 🙁
No i gdzie w Europie Wschodniej podadzą ci coś takiego prosto z morza, do zjedzenia na surowo 😯
Osobisty jest „obrzydliwy” i do ust nie weźmie, ale ja musiałam, skoro tak bardzo chciałam z bliska obejrzeć pracę percebeiros 😉
Notabene w Hiszpanii często obok słowików słychać szczebiot skowronków, a tutaj ani jednych, ani drugich 🙁
Za to można zaobserwować kruka przeganiającego orły ze swojego rewiru. Powietrzną walkę pomiędzy tymi ptakami toczoną wśród krążących paralotniarzy oglądałam przedwczoraj. Wyglądało jak bitwa lotnicza w pierwszej wojnie światowej 🙂
Pepegorze,
poczytałam trochę do tyłu i bardzo Wam współczuję z powodu pieska. I rozumiem zaskoczenie nagłością, bo to chyba jest bardzo długowieczna rasa. Wielka szkoda.
A ja marzę o wyprawie i do północnej Hiszpanii i w deltę Dunaju 🙂
Dlatego z przyjemnością oglądam Wasze zdjęcia.
Przed chwilą przeczytałam też o bardzo ciekawej inicjatywie. Mam nadzieję, że się uda: http://biokurier.pl/aktualnosci/3138-chca-ksztalcic-specjalistow-od-tradycyjnych-sadow
Asiu – świetna inicjatywa. Te stare odmiany miały swoje wady, ale jabłka smakowały, jak jabłka. To samo tyczy starych odmian zwierząt hodowlanych. Kto jadł kiełbasę ze świni złotnickiej, wie o czym mówię. Tym się może nie wykarmi tłumów za małe pieniądze, ale myślę, że od czasu do czasu każdy chętnie nieco dopłaci za unikalny smak i zapach.
Pyro – w Łabiszynie jest masarnia, w której wykorzystują mięso świń rasy „złotnicka pstra”. Wyroby są bardzo smaczne. http://www.rolmies.pl/firma.html
O, właśnie. Schab z takiej świni daje sie rozbić na cieniutki kotlet, który w niczym nie przypomina współczesnego kartonu. Jasne, że nie może kosztować 15 zł b/k.
Takie świnie (pstre) żyją też w Biskupinie. Podczas wrześniowego festynu rodzice nie mogli oderwać dzieci od zagrody, w której wylegiwała się mama z prosiętami 🙂
mama – świnia oczywiście 🙂
Podsumowuję : mikro sadek mojej Teściowej na 600 m kw. – brzoskwinia 1, morela 1, czereśnie 2 – najwcześniejsza majówka i sercówka (sierpniowa), jabłonie – 5 ( papierówka, kronselka, 2 „cesarz Wilhelm”, langsberska – 1, grusze 2 (faworytka i bera szara) 3 wiśnie odmiany łutówka cienista, śliwy – 2x węgierka pospolita, renkloda ulena, renkloda eóżowa – 2, mirabela – 1q; 4 krzewy winorośli białej, 8 krzewów czerwonych porzeczek, 2w krzewy białych i 4 czarnej porzeczki, 6 krzewów agrestu, 120 krzewów malin, 1 orzech włoski. Daję słowo, że 6-osobowa rodzina nie dawała rady zjeść wszystkiego. Połowa była rozdawana.
Pyro – a ulubionych malinówek mojej mamy nie mieliście? 🙂
Jonatany, renety, koksy i wiele innych.
http://www.mojpieknyogrod.pl/warzywa-i-owoce/artykul/stare-odmiany-jabloni/photo/stare-odmiany-jabloni-5
Coraz bardziej podoba mi się ten garnek do ryżu. Jeżeli ktoś rozważa zakup, to mocno polecam, zwłaszcza tym, którzy lubią ryż.
Z kaszami jeszcze nie próbowałam, ale myślę, że też się nada, zwłaszcza dla kaszy gryczanej.
Dzisiaj zrobiłam znowu ryż z warzywami – pół litra ryżu, litr wody, dodałam kostkę warzywną (taką na pół litra wody), co od razu wzbogaciło smak, a można też zamiast wody dodać czysty rosół. Pory i czosnek dodałam na początku, razem z ryżem, a dopiero po 15 minutach pokrojoną paprykę i pomidora, można groszek i jeszcze coś tam – świeży bób zielony na przykład, kururydzę. Za 5 minut wszystko gotowe, warzywa w sam raz. Dobra inwestycja na eintopf, a do tego zawsze można na boku usmażyć kotleta, albo rybę, albo coś.
Dzisiaj użyłam ryżu basmati. Znakomicie ugotowany ryż i śmiem twierdzić, że smakuje inaczej. Poważnie!
Tych garów jest multum i w róznych cenach, warto kupić w średniej cenie, niekoniecznie robić sobie dziurę w kieszeni. No i ważna sprawa – czy lubimy ryż i robimy potrawy z ryżem na tyle często, że inwestycja nam się zwróci wielokrotnie. Warto poczytać o tym, zanim się kupi – gar jak to gar, zajmuje trochę miejsca 😉
Prawda Pyro, po 250 km znajdę port, a przy odrobinie szęścia może nawet jakiegoś handlarza, który mi coś takiego sprzeda po krótkiej drodze, ale tak, na ogół, zdani jesteśmy na zwykle zawiłe drogi dystrybucji. A kto będzie się tak daleko tłukł po gwarantowanie świeżą rybę?
A skowronki na niebie? Tu gdzie mieszkam chyba jeszcze nie widziałem, za to slowiki: ho, ho! O ile jeszcze 25 lat temu musiałem wyciągnąć moją rodzinkę o zmroku do pobliskiego kamieniołomu, aby im dać okazję do posłuchania prawdziwych kląsków (ja też dopiero tam je odkryłem i musiałem się dopytywać i dociekać, czy to rzeczywiście słowiki) o tyle w tej chwili wydają się być wszędzie i tak się rozbisurmaniły, że kląskają i trelują nawet w południe.
Z psem nemo, to było rzeczywiście przykre. Zwłaszcza dla tego, że znowu nasz aktywizm i nasza nadaktywność (kocur!) skróciła życie biednemu zwierzęciu. LP domagała się podjęcia kroków późnym wieczorem, bo sunia dychała ciężko. Wyjechaliśmy więc na pogotowie pod wskazany adres, a tam zaaplikowali jej ze trzy zastrzyki zalecając nam na koniec, by zajechać pod jeszcze inny adres, bo tam niby jest namiot tlenowy, bo bez tego zwierzę się udusi. Tam zaaplikowali suni kolejny zastrzyk i zabrali pod namiot. Kiedy moja chciała zobaczyć gdzie ją usytuowano, nie wyrażono na to zgody. Doszło prawie do konfliktu a pieska przyniesiono na żądanie z powrotem. Biedne zwierzę odeszło w chwilę później na rękach mojej LP.
Do dziś mamy w związku z tym swoistego kaca ? chyba słusznie mamy.
Nie wiem co jest, ale nie udawało mi się umieścić poprzedniego tekstu.
Pracowałem na laptopie mojej LP i tam też zrobiłem pierwszy wpis. Robię zwykle tak, że piszę dokument w wordzie, ze względu na znaki diaktryczne, kopiuję i wklejam w okienko strony, korygując z mniejszym lub większym szczęściem te znaki, które mogą zamienić się w świńskie ogonki. Przy tym ostatnim było jakoś tak, że w polu naszej strony, gdzie należy wkleić, prawa myszka zupełnie nie reagowała i nie dawała żadnej opcji, żadnej możliwości jakiejkolwiek moderacji tekstem. Nie wiem co o tym sądzić. Na stronach wordu reagowała normalnie i wklejała.
Tekst przemyciłem w ten sposób, że dokument z worda przesłałem mailem na mój adres i z mojego laptopa dopiero przenosząc mogłem go tu wkleić.
Czyżby laptop mojej LP powoli wysiadał?
Albo ja już może wysiadam?
https://search.yahoo.com/yhs/search?p=youtube+%2B+bb+king&ei=UTF-8&hspart=mozilla&hsimp=yhs-004
Oj tam, nie wysiadasz, Pepe, nie wysiaasz, nie tak łatwo!
Byłam 2 razy na koncertach BB Kinga.
Prawdziwego artystę poznać po natychmiastowej niemal więzi z widownią i po tym, że mu nie przeszkadzają warunki.
Za pierwszym razem, ze 20 lat temu z plusem, nie mieliśmy w Kingston porządnej sali na przyjmowanie muzyków, jakaś taka stodoła, podwiana wiatrem, na 1000 osób, akustyka nijaka, ale o dziwo tym razem zadziałała całkiem dobrze. To było w grudniu chyba, zimno jak cholera, sala sportowa, nieogrzewana, a jeśli, nikt tego nie czuł.
B.B ją rozgrzał do czerwoności i grał długo poza wyznaczone godziny. Fantastyczny facet. Tacy idą prosto do nieba 🙂
W tamtym pierwszym sznureczku trochę pochrzaniłam. O to mię szło.
https://search.yahoo.com/yhs/search?p=bb+king+why+i+sing+the+blues&ei=UTF-8&hspart=mozilla&hsimp=yhs-001
Co roku pisze o lososiu z Alaski z rzeki Copper River. Co roku pierwsza dostawa tego wysmienitego lososia przylatuje samolotem z Alaski na pokladzie Alaska Airlines do Seattle, pierwszego miasta na liscie wszystkich miast w kraju.
Dzisiaj rano byla pierwsza dostawa w tym sezonie.
Jak zwykle przy wyjsciu z samolotu jest specjalnie wylozony czerwony dywan. Kapitan i pierwszy oficer wynosza wybranego lososia. Ten wazy 53 funty.
Tradycyjnie na lotnisku miejscowi chefowie pieka wyniesionego przez kapitana lososia ku radosci tych, ktorzy na lotnisku zjadaja wlasnie upieczonego lososia i ku radosci wszystkich obserwatorow.
Innymi slowy zaczal sie sezon na lososia z Copper River.
Dzisiaj cena jest $30.00 za funt. O wiele nizsza niz rok temu. Okazuje sie, ze w tym roku bardzo duzo ryb migruje rzeka Copper River.
Za dwa tygodnie cena zejdzie do $15.00 za funt. Za piec tygodni jest koniec sezonu.
http://www.kirotv.com/videos/news/raw-video-copper-river-salmon-arrives-to-applause/vDSKf4/
Nemo,
Zatem, pomijając aspekty geopolityczne, pokochałabyś Krym: ma wszytkie zalety opisane przez Ciebie z wyjątkiem percebes i od niedawna zielonych ludzików.
Asiu,
Delta cały czas pozostaje naszym celem. Przez ten uraz trochę zmieniliśmy program i nie dotarliśmy do morza. Niestety, o ile mogłam chodzić, to pozostawanie przez kilka godzin w jednej pozycji było zabójcze. Małe łódki, motorówki odpadały 🙁 .
Przez Nemo Hiszpania też kusi. Swoje dodaje Witek, który koniecznie chce zobaczyć ogrody Alhambry na wiosnę. A wszystko przez pewną ławeczkę pod wisterią https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/Alhambra#6034108635087505394
Delta Dunaju w maju:
http://www.eryniawtrasie.eu/15979
Bleu d?Auvergne, hiszpański jogurt kozi, owczy ser z Galicji, łosoś wędzony – to dzisiejsze dodatki do obiadowych ziemniaków w mundurkach. I jeszcze masło z Issigny i kwiat soli z Guerande. Ziemniaki izraelskie. Bardzo międzynarodowy zestaw 😉
W tym pleśniowym, owerniackim smakołyku zakochałam się od czasu udanego zakupu na targu w owerniackim miasteczku niedaleko Aurillac, gdzie lokalna mleczarnia produkuje fantastyczne sery Cantal i Bleu. Przez całą podróż co wieczora pojadaliśmy na deser do lokalnego wina znakomite Cantal entre-deux i vieux oraz ten niebieski. Później poznaliśmy też Salers – produkowany tylko latem, z mleka krów wypasanych na łąkach, podobnie jak górskie sery w mojej okolicy, ale zupełnie inne w smaku.
Jeszcze kilka takich podróży i zacznę się snobować na sery z konkretnych „fromagerie” 😉 Jak jeden Francuz z Paryża, który na jednej z farm kupował przed nami słynny St. Nectaire za ponad 500 euro 🙄 My byliśmy ostrożni i nabyli tylko pół krążka tego niezbyt apetycznie wyglądającego produktu, do tego Salers (1,5 kg) i dwa słoiki lokalnego miodu.
Ewo,
przypomniałaś mi naszą podróż wzdłuż Dunaju 10 lat temu. Rzeka miała wtedy prawie powodziowy stan wód, pewnie jak zwykle wiosną, a w delcie nie było jeszcze turystów. W Tulczy roiło się od młodocianych zbieraczy złomu, wszystko metalowe, co nie było zamocowane na mur-beton, znikało w okamgnieniu. Nocowaliśmy w Murighiol, który nie był wtedy jeszcze tak hotelowo-basenowo odjechany. Camping był zamknięty, a jedynym przyzwoitym miejscem noclegowym był pensjonat Morena, gdzie nas przyjęto bardzo gościnnie i karmiono bardzo obficie, a wino i cujka stały do dyspozycji a discretion. Sam właściciel wraz ze swoim ukraińskim służącym (kucharka też była ukraińska) zorganizował nam wyprawę motorówką po rozlewiskach, a potem dał do dyspozycji łódkę z wiosłami na jeziorze pełnym łabędzi. Byliśmy jedynymi gośćmi, bo był jeszcze kwiecień. Ze zdjęć w reklamach tego pensjonatu wnoszę, że nadal nie dorobił się zasłon przy prysznicu z brodzikiem w kącie dużej łazienki 😉
Za to w salonie był dobrze nastrojony fortepian, na którym nasze dziecko mogło pogrywać do woli.
Dzień dobry. Przyszłam się na pół godziny schować w moim pokoju. Nie wiem, co mnie napadło. żeby zażądać pomocy w przygotowaniu przyjątka. Dwie baby w kuchni, to o jedną za dużo, a trzy mogą przyprawić o nerwicę. Są już gotowe zimne przystawki i zimne sosy półmiski zawinięte w folię aluminiową, żeby nie wysychało, baza pod zupę też ugotowana, teraz tylko blender w dłoń, potem cytryna. śmietana, zielona pietruszka i ser w miseczkach na stół, przygotowany jest filet z indyka, tylko włączyć piekarnik. I teraz zaczynają się schody, bo między 17.00, a 18.30 przez piekarnik muszą przejść : jabłka konfiturą na garnitur do indyka, blacha warzyw, które mają być pieczone i tarta ze szparagami – ona o 18-tej z minutami powinna być gorąca na stole. Kiepsko to widzę, bo w moim piecyku jednocześnie mieści się tylko jedno pieczenie.
Pyro,
wydrążone jabłka w grubych plastrach ze skórką podsmażyć z obu stron na maśle na patelni, w wydrążenie łyżka konfitury z borówek, na chwilę przykryć pokrywką, gotowe.
Idę sadzić selery i fenkuły, śnieg zszedł, pocieplało…
Nemo,
Do Rumunii trafiliśmy tuż przed sezonem, bo 1 Maja jest międzynarodowym świętem – kto żyw, ten rusza nad morze lub właśnie w okolice delty. Nasz kapitan dwa dni po nas miał zapowiedzianą dziewięcioosobową wycieczkę i już szykował ingrediencje na ciorbę de peste z ogniska. Przed-sezon miał jeszcze jedną zaletę: w ogóle nie było komarów 😉
Wędzoną słoninę można kupić także u nas i od czasu do czasu nabywam kawałek. Jest jednak jak na mój gust trochę za słona, ale z tego, co opisuje Ewa , wynika, że słonina rumuńska także jest dość słona, skoro tydzień moczy się w solance.
nemo,
jak wykorzystujesz fenkuły ? Choć obiecałam sobie kiedyś, że fenkułów nie będę kupowała, bo ich smak nie bardzo mi odpowiada, zapomniałam o tym na widok dorodnych okazów na straganie. Wyglądały tak pięknie. I te kolory – biały i jasno zielony. Teraz zastanawiam się, jak go przygotować. Na szczęście jest tylko jeden. Mam pomysł, aby udusić go razem z papryką.
Dziś na obiad były wątróbki drobiowe z suszonymi śliwkami, owinięte boczkiem i oczywiście upieczone. Zazwyczaj przygotowuję je jako przystawkę, ale dziś były głównym daniem. Do tego sałata i bagietka.
Krystyno,
fenkuły najczęściej robię duszone. Kroję je wzdłuż na grube plastry lub ćwiartki, zależy od ich wielkości i wieku. Zewnętrzne, skórzaste i żylaste liście odrzucam. Jeśli kupiłaś z zieloną delikatną natką, to odetnij ją, posiekaj jak koperek i na koniec posyp gotowe danie.
W rondlu rozgrzewam nieco oliwy, podsmażam na niej (do zeszklenia) drobno pokrojoną cebulę lub szalotkę, dorzucam pokrojone fenkuły, smażę przez chwilę, podlewam wrzątkiem, czasem też chlustem białego wina, dodaję nieco warzywnej pasty bulionowej i duszę pod przykryciem do miękkości. Gdy miękkie – dodaję śmietanki, pieprzu, soli do smaku, gotowe. Sos-wywar jest znakomitą zupą (jeśli coś zostanie).
Tak przyrządzony fenkuł smakuje „sobą”. Możesz przetestować, czy przypadnie Ci do gustu.
Zagłuszania smaku fenkuła innymi warzywami nie praktykuję.
Czasami fenkuła ugotowanego w ćwiartkach, w osolonej wodzie zapiekam pod beszamelem.
U mnie na kolację była reszta makaronu (małych, zgiętych rurek) podsmażona z kalafiorem i serem pleśniowym. Do tego sałata i wino.
Napracowaliśmy się w ogrodzie co niemiara. Śnieg połamał rozkwitające piwonie i róże, szerokim wachlarzem rozpłaszczył lubczyk i żywokost, reszty szkód wolałam nie oglądać zbyt dokładnie 🙁
nemo – na mojej wschodniej rubieży w nocy był przymrozek i zważył mi bazylię. Inne zioła w tym lubczyk wytrzymały.
W przewidywaniu przymrozków 3 skrzynki z pelargoniami i skrzynia bratków, zostały na noc wniesione do domu, zioła zostały. Teraz po Zośce i Andrzeju, chyba już przymrozków nie będzie. W domu jest gwarno i rojno. Czy ja kiedyś też tak dominowałam przestrzeń wokół siebie? Pewnie tak.. Kolacja udana. Panie nie zgodziły się na zebranie ze stołu wystygłych potraw i dojadają przystawki i pieczeń na zimno. Jeżeli im smakuje, to dobrze
Nemo,
dziękuję bardzo za przepis. Rzeczywiście może na początek spróbuję bez papryki.
Widok sponiewieranych roślin w ogrodzie jest przykry. W tym roku przymrozki szczęśliwie nas ominęły. Bazylię trzymam na razie w domu, bo jest bardzo wrażliwa na niskie temperatury. Najbardziej bałam się o aktinidię/ kiwi/, która ubiegłej wiosny przemarzła i choć ponownie wypuściła listki, to jednak trochę jej to zaszkodziło.
Ponieważ mam dziurawą głowę, zapisałam sobie o siatkach i dzisiaj zakupiłam dwie, być może będzie potrzebna trzecia, ale chyba te dwie oblecą moje porzeczki. O siatkach pamiętałam wtedy, kiedy już było po zawodach 🙄
Kupiłam doniczkę tymianku i trzeci już rozmaryn, ale był tak piękny, że nie mogłam się oprzeć. Dwa krzaczki pomidorów wczesnych, które już kwitną – też nie mogłam się oprzeć. Jednego wsadzę w beczkę, gdzie wysiałam zioła (nie pogryzą się), a na drugiego czeka donica. Wysadzę je dopiero za tydzień, bo u nas wskazane jest wysadzać pomidory dopiero po 3-cim weekendzie maja.
Do tego zrobiłam 5 km spacer Za Róg na pocztę w celu wysłania listu poleconego do Polski. Zdumiałam się, kilka miesięcy temu taka przesyłka kosztowała 11$ z groszem, a dzisiaj 19.50$ 😯
Niestety, dawno temu przestałam wierzyć polskiej poczcie, w zasadzie nie wysyłam, ale czasem trzeba jakiś świstek, dokument, czek – nigdy nie wysyłałam gotówki. Kilka lat temu zrobiłam straszną awanturę o któryś tam z rzędu zaginiony list zwykły, napisałam do szefostwa Poczty Polskiej, który usiłował mi wcisnąć, że to wina gdzieś po drodze, a nie w Polsce i poradził mi, żeby wysyłać polecone. Czy to znaczy, że zatrudnia się złodziei w Poczcie Polskiej i należy się z tym liczyć, że list nie dojdzie? Dlaczego ja mam ponosić dodatkowe koszty? Dlaczego mam nie wierzyć poczcie? Przestałam też wysyłać kartki świąteczne (w kopertach, bo tak jest elegancko), bo też ginęły.
O, zginęło mi w zdaniu trochę ” …”napisałam do szefostwa Poczty Polskiej, KTÓREJ SZEF usiłował mi wcisnąć…”
Przy okazji – nie czepiałabym się, gdyby to się zdarzyło raz, bo się zdarza wszędzie czasami, ale to w jakimś okresie stało się nagminne. Na szczęście istnieje telefon (u nas tanio jak barszcz oraz e-mail i nieoceniony Skype.
Gorzej, że zanika sztuka pisania listów „na piechotę”, ale to nie jest wina Polskiej Poczty, tylko techniki.
Teraz ponarzekam na technikę i nasze banki dla odmiany 🙂
Udałam się do banku, żeby wpłacić czek, można u panienki za kontuarem, ale od lat wpłacam maszynowo. Wrzucam kartę gdzie należy, w drugi otwór wrzucam kopertę z czekiem albo papierową mamoną.
Patrzę, przy maszynie nie ma kopert, więc lecę do panienki za kontuarem. Ona na to, że już kopert nie potrzebujemy, bo usprawniacze usprawnili – mam wrzucić kartę jak dawniej, a mamonę papierową lub czek bez koperty luzem.
Wrzucam czek, maszyna skanuje, pokazuje mi skan i za chwilę skan przekreślony czerwoną krechą, że maszyna „nie czyta” i wypluwa mi ten czek. Idę do panienki, ona powtarza operację 3 razy i to samo. W końcu domyśliłam się, chyba prawidłowo, że maszyna pewnie czyta czeki, ale wypisywane automatycznie, a nie nabazgrane ręcznie byle jak. Zasugerowałam to panience, ale jej nic na ten temat nie wiadomo, zapyta. Póki co, przyjęła czek ” na piechotę”,ręcznie. Jestem niemal pewna, że ta maszyna jest do czytania czeków wypisywanych maszynowo, bo byłaby geniuszem, gdyby potrafiła odczytywać niechlujne pismo ręczne. Ale pracownica banku powinna wiedzieć, na czym polega usprawnienie 🙄
Tę trasę przebyliśmy podczas naprawy jednego pasma i przy okazji poszerzania istniejących pasem, ale marzy mi się jeszcze raz. Roboty są już ukończone. Najbardziej denerwujące jest przekraczanie granicy wypożyczonym samochodem…
http://podroze.onet.pl/ciekawe/paso-internacional-los-libertadores-niesamowita-gorska-droga-na-pograniczu-chile-i/pm96w
Dla wszystkich, a Nisi zwłaszcza 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=rYqyxxvcY3A
http://bartniki.noip.me/news/IMG_1573-AP-2013.JPG
Diabli nadali, zimno, wietrznie, a na trawnikach „latawce, dmuchawce. wiatr”. Przekwitają też jarzębiny, lada dzień zakwitną irysy i róże. Zawsze kwitną pod koniec maja, na Dzień Matki.
Młodsza z psiapsiółkami wszystko pomyły, pochowały, jest klar na salonach. Prócz ryżu żadnego jedzenia nie trzeba zagospodarować, bo czego nie zjadły, zabrały ze sobą. One chwaliły, ja widzę błędy i niedoróbki – np w przyszłości zarówno połówki jabłek, jak i warzywa do pieczenia, będę piekła w pakietach z folii aluminiowej – szybciej i lepiej
Właśnie włożyłam gruby sweter typu pierzynka. Jest 17 maja, a ja w domu marznę? Coś nie tak. Na poniedziałek i wtorek zapowiedziano ciepłą pogodę do 28 stopni, potem kolejne ochłodzenie. Będziemy pewnie łapać nieprzyjemne, letnie infekcje, bo co się rozhartujemy, to znów chłody. I zabawa od początku. Zazdroszczę Orce tych dorocznych łososi z Alaski, pieczonych na sposób Indian. Oj, zazdroszczę (chociaż kiedy myślę o cenie… to jakby mniej mi było żal)
Pyro – myślę, że łosoś w tej cenie może być nawet szkodliwy dla zdrowia /o kieszeni nie wspominając/.
Krysiade – tylko, że oni zarabiają w tych cenach, a my nie. I dla nas to szokujące.
Nasza posterunkowa – JollyR. doniosła, że 10-letni Odsas dostał właśnie nagrodę dla młodzieżowego zawodnika, który zrobił największe postępy w ciągu roku. Z 19 chłopców nagrodzono trzech. Jak pięknie uzasadniono, nagroda jest nie tylko za osiągnięcia sportowe, ale i za szacunek do kolegów i przeciwników, trenerów i widzów – jednym słowem za prawdziwie olimpijskie wartości.
Mama się spłakała, ja bym też płakała z dumy.
Łosoś normalnie nie jest taki drogi i jest to najbardziej pospolita ryba w naszych sklepach. U nas zwykle atlantycki, pacyficzny jest deko droższy, bo z daleka.
Gratulacje dla Odsasa 🙂
Dzisiaj idziemy na doroczny piknik u Krzyśków. To znaczy Christopherostwa, bo Krzysiu już nie pisze po polsku, a i mówycz mu jakby cienszko…
Złośliwa jestem, bo to jest typowe dla tych, którzy dopiero co przybyli tutaj, a Krzysiowie przybyli razem z nami. Krzysiu był dumny ze swoich białoruskich korzeni i zbierał materiały do sagi autobiograficznej (a było o czym pisać!), chyba jednak to zarzucił.
Jestem złośliwa, bo jak dostaję e-mail w języku angielskim, przypominający o dzisiejszym pikniku, w dodatku zaczynającym się od „dear Alice”, to się gotuję. Żaden znajomy Kanadyjczyk nie zwraca się do mnie inaczej, niż „Alicja”, a nieznajomy też pyta po przedstawieniu się, jak wymawiać moje imię.
Miałam nie narzekać, a ponarzekałam na Rodaka 🙄
Mamy długi weekend, tym razem urodziny królowej Wiktorii, która dawno już zeszła z tego świata, ale była ważną królową angielską. Święto jest ruchome, bo faktyczny dzień urodzin królowej przypada na 24 maja, ale to są drobne sprawy, chodzi o długi weekend w miesiącu maju i królowa zapewne nie ma nam tego za złe.
Oczywiście prowincja Quebec nie będzie świętować urodzin królowej brytyjskiej, więc obchodzą Dzień Patriotów czy coś w tym rodzaju. Tak czy owak – mamy długi weekend 🙂
W technikum, w którym pracowałam, mieliśmy ucznia; Rysiek mu było, a nazwisko takie, jak kandydata prezydenckiego. Fizycznie był chłopczyna niepozorny, mały, chudy, rzadkie, jasne włosy. Wyjechał do Niemiec i kiedyś z dumą opowiadał spotkanemu koledze „Stary, ja już jestem Niemiec. Nic mnie z Polaczkami nie łączy”. Ten kolega opowiadał o tym zgorszony – był chyba 1970r. Ostatnio słyszałam, że Rysiek wystąpił o polski paszport, Należy się mu. Może mieć dwa. Może, ale ja bym nie dała – taki Niemiec, R.Duda, to nieszczęście dla Niemców; po co jeszcze dla nas?
Ja jestem straszna polska i kanadyjska patriotka. Tam jest dom rodzinny, a tu jest mój dom. Dziecko wzrastało w języku polskim, dopóki nie poszło do szkoły. A w domu i tak było po polsku, za co jest wdzięczny, bo przyszło bez wysiłku, znajomość języka.
Teraz narzeka trochę, bo nie ma z kim pogadać. Ale za chwilę się wybieramy, więc będziemy gadać do upojenia.
Piekę ciasto jako wkład w piknik u Christopherostwa. Nie strzymam i wytknę tę „Alice”.
Mam pytanie do nemo –
jak smakowały te kopytka, percebes? Mniej więcej przybliż smak, podobne do czegoś, co znamy?
Ciekawe jak tam targi książki; kto z naszych odwiedził Gospodarza i ile książek wytaszczył ze sobą?
Już wróciłem na wieś. Na Tagrach było wprost rozkosznie i to dzięki dziewczynom blogowym. Odwiedziła mnie silna grupa w składzie (alfabetycznie): Barbara, Danuśka, Jolinek, kuzynka Magda, które opowiedziały o wspaniałych planach wspólnej podróży i paru innych ciekawych rzeczach. Spotkały się i poznały moich przyjaciół, którzy zawsze bywaja na Tragach i nie dały się zagadać na śmierć Markowi Przybylikowi. A to duży sukces.
Oprócz nich odwiedziło mnie wielu słuchaczy TOK FM i wybitna krytyczka sztuki Monika Małkowska, której książkę „Życie na przekąskę” gorąco polecam i wkrótce tu zrecenzuję.
Myślę, że swoje wrażenia opiszą także wymieniona koleżanki-blogowiczki, dzięki którym spędziłem urocze kilka niedzielnych godzin.
Brawo Koleżanki – warszawianki, brawo Gospodarz. Wznoszę toast za kulturę „pisaną – czytaną”!
Ja też tam byłam – duchem 😉
Alicja – tych duchów pląsających wokół stoisk było chyba sporo.
„It was a brave man who first ate an oyster, said Jonathan Swift. Well it was a total, bloody hero who first ate percebes.”
Jak smakują te łapy artretycznej papugi?
Jak ocean. Banalna odpowiedź, ale lepszej nie mam. Jadłam tylko na surowo, prosto z morza, żywe… Słonawe, chłodne, nie przypominające ani ostrygi, ani ślimaka patella (czaszołka), a to jedyne stwory morskie, które dotąd jadłam „na żywo”.
Odgryza się podstawkę, którą były przyrośnięte do skały i wysysa zawartość. Ugotowane (najlepiej ponoć w morskiej wodzie) obiera się ze skórki uzyskując coś w rodzaju p-eniska z pazurem 😉
Gotować należy od zawrzenia do zawrzenia czyli wrzucić do wrzątku i wyciągnąć w momencie ponownego zawrzenia wody.
Na surowo radzono mi jeść tylko takie prosto z oceanu.
Gospodarzu-w silnej grupie była też Małgosia 🙂
Ale po kolei:
na Stadion Narodowy,gdzie w tym roku odbywały się Targi Książki dotarłyśmy elegancką drugą linią metra.Linia elegancka,stacje wytworne,ale oznakowania nie są jednak zbyt oczywiste.Dałyśmy radę,bo stadion nie szpilka i widoczny z daleka.Na targach tłumy,zatem twierdzenie,że Polacy nie czytają książek jest tylko po części słuszne.Pokonałyśmy plątaninę alejek i odnalazłyśmy w końcu Barbarę i Piotra podpisujących swoje książki.Udało nam się uściskać oboje i zamienić słów kilka,bo już inni czekali na spotkanie z Gospodarzostwem.Mamy pamiątkowe zdjęcie i postaramy się umieścić je na blogu w wolnej chwili.Następnie nasza dzielna piątka udała się,zgodnie z wcześniej założonym planem,w kierunku ul.Francuskiej,gdzie kafejek i knajpek wszelakich bez liku.Wedle wyliczanki na kogo wypadnie na tego bęc wylądowałyśmy w restauracji włoskiej.Cdn…
Alicjo-smakowite lektury czekają 🙂
Teraz się stresuję, czy wyjdzie mi to ciasto, pierwszy raz takie robiłam, bo jak zwykle nie mogłam znaleźć tego najprostszego i najłatwiejszego, które kiedyś zrobiłam po stu latach nie pieczenia.
Przyznam się do porażki, jakby co. Tym bardziej, że nikt nie oczekuje, żebym przyniosła ciasto 😎
Owoce są fantastyczne, Jerzoru zakupił taki miks, gdzie są wszelkie owoce jagodowe, plus pokrojone truskawki, oraz wiśnie.
Kruszonkę na to walnęłam, a co!
A to ciekawe.
Ostrygi moim zdaniem nie mają żadnego smaku, dopóki się je nie potraktuje przynajmniej sokiem z cytryny, a u nas w knajpie robią przepyszny ostry sosik do ostryg, który chyba próbował Nowy.
Jak będę miała okazję (a się kroi), na pewno spróbuję percebes.
Harkla, czyli islandzkiego przysmaku też próbowałam – wielkie mi tam, nie zrobił na mnie wrażenia, ryba jak każd inna, a z tym wrednym zapachem po fermentacji to duuuuuże nadużycie.
Nic nie rozumiem – rodacy się czepiają BK, że poluje i zabija zwierzęta, a to nobliwie wyglądająca Nemo, „żywcem” jak ten drapieżnik zjada zwierzę i nikt, nic?
Gospodarz wyprzedził nasze relacje i nic dziwnego, bo po przemiłym czasie spędzonym w tak zacnym gronie na Stadionie Narodowym, pomaszerowałyśmy jeszcze na Saską Kępę, gdzie fetowałyśmy nasze spotkanie racząc się smakołykami w restauracji Republica Italiana, siedząc w ogródku przy ul. Francuskiej. Było pysznie i obficie do tego stopnia, że zanosiło się na pieszy powrót do domu. Jednak skorzystałyśmy z miejskiego transportu, ale zajęło to trochę czasu.
Nasze biblioteczki wzbogaciły się o kolejną, nową książkę naszego Guru, czyli „Jest ser”, lektura przede mną, ale już widzę, że będzie świetną inspiracją działań kulinarnych. Przejrzysta forma przepisów, ładne zdjęcia i wiele nowych możliwości wykorzystania sera. Na Targach było tłoczno, mimo że był to przecież trzeci dzień wystawy. Z regałów zachęcały okładki wielu, wielu pozycji, które już znamy, albo które chciałoby się mieć, jednak celem naszym było głównie wydawnictwo Olesiejuk i spotkanie z Gospodarzem, Basią i Ich wspaniałymi Gośćmi. Pewnie Koleżanki zdjęcie podrzucą, to sami zobaczycie. Piotrze, dziękujemy serdecznie za to spotkanie, za książkę, miłe dedykacje i oczywiście czekamy na smaki Toskanii 🙂
Jestem znowu w Krakowie. Obiad komunijny był znakomity w Czarnej Kaczce przy ul Poselskiej. Jestem obęckany pysznościami. Syn zaskoczył mnie znawstwem win! Jedziemy na spacer po AB.
Danuśka 🙂
Oczywiście kombinujemy przybycie na wiadomy Zjazd i wykombinujemy, bo tam jeszcze nie byliśmy. Nie przewiduję żadnych wrednych niespodzianek, jak to było w ubiegłym roku, na 5 dni przed wyjazdem, sercowe przypadłości SPORTOWCA.
Bywają uwarunkowania genetyczne, o których się zazwyczaj nie pamięta.
Ciasto wyszło 😉
http://bartniki.noip.me/news/IMG_6509.JPG
Miałyśmy nadzieję,że na owo drobne,kulinarne co nieco uda nam się wybrać razem z Barbarą i Piotrem,ale wspólnie i wespół w zespół nie dało rady.
Natomiast obowiązkowo muszę jeszcze sprawozdać,że:
-zupa z owocami morza była naprawdę znakomita
-bruschetty w ilości 4 grzanek na twarz to było zdecydowanie więcej niż drobna przekąska
-a desery….przy deserach spadłyśmy z krzeseł z wrażenia !
O deserach zdecydowanie więcej trzeba napisać. Bo: beza śmietankowa z pysznym kremem była wielkości ćwiartki młyńskiego koła, cisto czekoladowe, to było coś pysznego upieczonego w słusznych rozmiarów kokilce, z płynną ciemną czekoladą w środku, gdzie dodatkowa niespodzianka – kulka lodów waniliowych, do tego wiśniowy sos do ozdoby i kilka wiśni dla przełamania smaku. Trzecim deserem było tiramisu, równie pyszne i w podobnej obfitości. Kawa dla orzeźwienia po tej uczcie. A teraz w domu – morze mocnej, aromatycznej herbaty i nic więcej dzisiaj 🙂
A tu zdjęcia naszego deseru:
https://plus.google.com/photos/111194922675990388082/albums/6149897676091848881
Zdjęcia niestety nie oddają niestety rozmiaru, smaku zresztą też …
Za dużo tego „niestety” 😳
Od samego patrzenia człowiek tyje.
Dodałam do albumu zdjęcia Magdy z Targów
https://plus.google.com/u/0/photos/111194922675990388082/albums/6149897676091848881
Ciasto Alicji wygląda bardzo smakowicie i jest z gatunku, który bardzo lubię – dużo owoców 🙂
Przychylam się do opinii Małgosi o smacznie wyglądającym cieście Alicji, choć limit słodyczy na dzisiaj zdecydowanie wyczerpany, a nawet przekroczony 🙂
Jak ja mogłem nie wymienić Małgosi?! Stała (na zdjęciu) tuż obok mnie! To pewnie dlatego, że przy pożegnaniu ściskała najmocniej. Przepraszam Małgosiu.
Trzecia herbata.
Przez najbliższe dni ciasta planuję oglądać jedynie na zdjęciach!
Gospodarzu, nie mam żadnych pretensji , przeprosiny przyjęte 🙂 Bardzo miłe spotkanie.
Danuśka 🙂
Zazdraszczam wam jak zwykle 👿
A propos mojego ciasta, jest naprawdę znakomite 😉
Półkruchy (chyba) spód, no i te owoce, ile wlezie 😉
Alicja – ja się nie czepiam, ale ten placek tonie w morzu lukru.
Na moje oko – to nie lukier, to może kruszonka, albo światło.
Pyro,
ja i lukier to dwa przeciwieństwa, no co Ty 🙄
Kruszonka się skruszonkowała nieco, bo nie umiem chyba robić, nie mówiąc o zdjęciach. Ale się starałam 😎
Ciasto jest kwaskowate w ogóle.
Alicjo kompletnie nie masz racji oisząc , że ostrygi nie mają smaku. Mają. Tylko trzeba ich trochę zjeść by rozróżnić smak. Tak jak z winem. Na początku rozróżniamy wytrawne , półsłodkie i słodkie. Potem zaczynamy się doszukiwać kolejnych nut. Dla większości jest to trudne bo na dobre wina często nas nie stać lub są trudno dostępne. Zapewniam cię , że ostrygi oderwane ze skały pełne wody z oceanu smakują inaczej niż te kupione w Auchanie czy drogim sklepie na Mokotowie 🙂
Misiu,
w sprawach smaku są dwie racje – moja i Twoja 😉
To znaczy, każdy we wszystkim odnajduje inne smaki albo bezsmaki.
Dlatego pytałam nemo o jej wrażenia, jeśli chodzi o diabelskie kopytka, bo czasem można coś pominąć niechcący.
Dla mnie ostrygi są jednak…marne takie, a we Francyji nie miałam chyba okazji jeść 🙄
Jadłam ostrygi w Cancale i Cap Ferret, trzy kroki od miejsca, gdzie je wyjęto z wody. Jadłam też kupione w sklepie, we Francji, 800-1000 km od morza. Misio ma rację, dobrze jest mieć porównanie.
Tak jest ze wszystkim – winami, szynkami, serami, mięsem, a nawet masłem. Dziś delektowaliśmy się nabytym w Owernii serem St. Nectaire i Salers AOC od takich krówek
Jak człowiek spać nie może,bo jasno już po 4.00 to….ogląda zdjęcia Nemo 🙂 i przy okazji czyta blogowe oraz wszelakie inne zaległości.
Nemo-przepiękne zdjęcia i piękna podróż! Wszystkie wyprawy do Owernii popieramy oczywiście całą duszą i sercem 😉
A ostrygi nieważne,czy prosto z morza,czy prosto ze sklepu przechodzą mi przez gardło
w ilości maksimum sztuk jeden.Do grilowanych zaś mam stosunek dużo bardziej przychylny.