Polska kuchnia w rozkwicie
Początki były przaśne: podpłomyki, bryja. Tak żywili się nasi przodkowie w czasach przedhistorycznych. Ale na szczęście dzięki położeniu w tej części kontynentu Polska we wczesnym średniowieczu słynęła także z ryb, dziczyzny, grzybów, miodów (także syconych), piwa i kasz.
Wszystkiego tego dostarczały czyste rzeki i jeziora, przepastne bory, leśne barcie, a później przydomowe pasieki i wreszcie łany zbóż, których ziarno grubo mielone w młynach i na żarnach dawało wspaniałe i gdzie indziej nieznane kasze.
Miłość do gryczanej, perłowej, krakowskiej, jaglanej czy pęcaku utrwalona została w słynnym przysłowiu mówiącym o dumie narodowej a głoszącym, że „Polak nie da sobie w kaszę dmuchać!”. A każdy kucharz wie, że wystudzona kasza nie jest tak smakowita jak gorąca.
Żyjący pośród borów, nad rzekami i jeziorami Polak jadł więc to, co mu natura sama na stół podawała. Dotyczy to też napitków. Szlachetnie urodzeni pijali miody pitne, chudopachołki zaś piwo. Nasze słowiańskie piwo, warzone z jęczmienia, miało kolor zielonkawy, było lekkie, a nawet musujące. Pito je dla ugaszenia pragnienia, ale i wprawienia się w lepszy humor.
Spożywano zaś od wczesnego ranka w postaci polewki z twarogiem lub z grzankami chleba i żółtkami jaj. Polewka ta, zwana faramuszką, cieszyła się popularnością niemal do końca dziewiętnastego wieku. Polskie piwa robiły wrażenie także na cudzoziemcach.
Cóż takiego dobrego było w polskiej kuchni, że smakosze z odległych krajów, słynących ze świetnego jadła, delektowali się nią, a nawet do niej tęsknili? Opisując i oceniając średniowieczny polski stół, warto sięgnąć po autorytety. Oto pisze wspomniana już Marya Ochorowicz-Monatowa:
Główne potrawy ulubione Polaków stanowiły: rosół, barszcz, żur, grochówka, kapuśniak, sztuka mięsa, zrazy, kiełbasa, kiszki, mięsa solone, bigos hultajski, kołduny, pierogi, kluski, mamałyga, bliny etc., a do przypraw używano korzenie, szafran, a zamiast cukru miód. Na wspanialszych przyjęciach podawano gęś, gotowaną ze śmietaną i grzybkami lub gęś w potrawce na czarno, do której sos, jak podaje ksiądz Kitowicz w swych pamiętnikach (Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III), zaprawiano spalonym wiechciem słomy, dodając do niego łyżkę miodu praśnego, octu wedle smaku, pieprzu i imbiru. Była to ulubiona potrawa, przychodząca na stół i na największych bankietach. Na wspaniałych ucztach polskich jako przysmak podawano ogonki kóz karpackich, łapy niedźwiedzia i chrapy łosia.
Mijały lata, a nawet całe wieki. Kuchnia polska zmieniała się wraz z rozwijającym się światem, ale nie do końca ulegała modom i wpływom. Owszem, czerpała z zagranicy co tam było najlepszego, lecz zawsze adaptowała owe nowości do rodzimego, nadwiślańskiego smaku. Wzięła więc, i to dość chętnie, od Włochów jarzyny, nazywając je z wdzięczności włoszczyzną, od Francuzów i Szwajcarów liczne wyroby cukiernicze, od Holendrów sery, od Turków kawę.
Ale nie pozostawała też dłużna. To z polskiej kuchni w świat wywędrowały ryby gotowane w warzywach, garnirowane pokrojonym jajkiem na twardo i polane roztopionym masłem. Szczupaki, sandacze przyrządzane według tej receptury zdobiły arystokratyczne stoły francuskie pod nazwą a la polonaise. Francuskie stoły wzbogaciły się także o polskie ciasta, a zwłaszcza wielkanocne baby. No i mazurki. Ciasta zupełnie poza Polską nieznane. A wszystko to Francuzi zawdzięczają zamiłowaniu do rodzimej kuchni króla Stanisława Leszczyńskiego, który – jak wiadomo – ostatnie swoje lata spędził jako władca Lotaryngii. Został on bowiem teściem Ludwika XV.
Położenie Polski powodowało, że wielokrotnie była ona teatrem działań wojennych. Maszerowały przez nasze tereny obce wojska ze wschodu na zachód i z północy na południe. Na polskim tronie co rusz zasiadali obcy władcy. I cała ta historia daje się doskonale odczytać w zapiskach kuchennych.
Później nastąpiły rozbiory. Polskę wymazano z map Europy. W ciemną noc zaborów, trwającą przez 123 lata, weszliśmy z marną tradycją kulinarną. W zaborze rosyjskim, poza nielicznymi wykwintnymi restauracjami, które pojawiły się w XIX w. oraz tych domów, gdzie kultywowano smakowitą kuchnię litewską, jadano potrawy niewymyślne, mączne, którym towarzyszyły smażone jarzyny. Również związek z Prusami nie zapłodnił polskiej kuchni. Natomiast zabór austriacki przyniósł prawdziwą rewolucję kulinarną, której dobroczynne skutki odczuwamy do dziś. Pod tym względem Habsburgowie wprowadzili nas do Europy.
Galicja była regionem, w którym krzyżowały się wpływy kulturowe wielu różnych nacji: Austriaków, Węgrów, Rusinów, Czechów i oczywiście Polaków. Na tutejszych stołach można więc do dziś spotkać opiekane buły nasączone mięsnymi sosami (knedliki), wątrobiankę (leberwurst), pikantne gulasze, botwinkę lub barszcz zwany ukraińskim oraz klasyczne polskie dania: zrazy, combry, pieczenie, rostbefy.Powrót do ustroju demokratycznego, o dziwo, pozwolił wrócić kuchni polskiej do jej arystokratyzmu regionalnych specjalności. I znowu na Śląsku można jeść gęś z modrą kapustą; w Wielkopolsce króluje golonka z grochem, która jest inna – dla mnie jeszcze lepsza – niż bawarska; wróciły pod Suwałki cepeliny i kindziuk, a na Kaszuby przypłynął znowu dorsz, a nawet turbot, w różnych postaciach.
Słowem: polska kuchnia rozkwita wieloma smakami, często zupełnie nieznanymi w innych częściach jednoczącej się Europy. I znowu ma czym tej Europie zaimponować. Miejmy nadzieję, że nie tylko na stole.
A co byście jeszcze dopisali do naszych kulinarnych sukcesów?
Komentarze
dzień dobry …
bardzo ciekawy dzisiaj wpis …. nasze pierogi wszystkim smakują a śledzie mamy w każdym wydaniu …
takie jaja zrobię … dla siebie i na prezenty świąteczne …
http://prawodogotowaniazpasja.blox.pl/2015/03/Jajka-marynowane-w-occie-balsamicznym.html
Pisałam i poszło nie wiadomo gdzie. Błąd wczytywania, musiałam zresetować komputer i uciekło.
Po deszczu jest chłodno i chmurnie, ale deszcz był bardzo potrzebny. Rozkwitają już forsycje i wierzby stoją, jak w żółtej mgiełce. Młodsza wczoraj zerwała pierwsze trzy pachnące fiołki. Jednak wiosna.
Do naszych sukcesów kulinarnych dopisałabym zająca w śmietanie z buraczkami, liczne zupy i galarety z mięs i ryb. Ogółem potrawy z dziczyzny, zrazy i rolady to pewniaki w naszej kuchni. Mocną stroną są zupy i kasze. A jak pokręcić głową, to raczej powinniśmy mówić o kuchni środkowo – europejskiej, bo wzajemne wpływy, zapożyczenia i wariacje są liczne i wzajemnie się uzupełniające. No i napitki – miody i destylaty najwyższej próby. Z pewnością jest to kuchnia solidniejsza, niż śródziemnomorska. Cytując p. Minister – sorry, taki mamy klimat.
Jolinku-fajny pomysł z tymi jajkami 🙂
Już niejeden raz pisałam o tym,co lubi w naszej kuchni z lekka spolonizowany Francuz mieszkający już od wielu lat nad Wisłą:
żurek,barszcz czerwony,flaki,bigos,golonkę,galaretę z nóżek i śledzie,byle bez cebuli 😉
W przeciwieństwie do mnie nie jest fanem pierogów.Tym niemniej mamy francuskich znajomych wożących pudła z owymi do swoich domów.
A ja pro domo sua… to za Kisielewskim z wczorajszego wpisu,
„I było coś jeszcze, co się nazywało m a k a g i g a. Ciastko kojarzące się dzisiaj z nugatem, które wyrabiano z masy karmelowej, miodu i maku. Dodawano też do niego orzechy lub migdały. Pycha.” Podkreślenie moje – Stara Żaba
Z moich 10-letnich przygód z żywieniem Francuzów wynika, że są otwarci na nowe smaki i metody gotowania, chociaż w roli współbiesiadników stanowczo wolę panów, niż panie. Nie przepadają za wieprzowiną? Nie wiem, nasz Dede potrafił wcisnąć 4 schabowe (jeszcze na kartki!) a Cristof pierogi wciągał jak odkurzacz i wielkiego pstrąga pieczonego w śmietanie drobne chłopię też wrąbało. Tylko kanapki szykowane przeze mnie na drogę wzbudzały zgrozę, a nawet słaby protest (szynka, sałata, pomidor, albo ser sałata, rzodkiewka,) ale przyjęli do wiadomości, że ta sałata na kanapkach zapobiega wysychaniu zawartości. Nawet przyznali mi potem rację. Młodsza przywoziła z Francji kawałki bułki albo chleba wysuszone na gnat, z równie apetycznym plastrem sera wewnątrz. Potem już sama sobie szykowała, bo ze strony gospodarzy to nie sknerstwo tylko brak umiejętności szykowania pieczywa na długą podróż.
Wystosowałam pocztę do potencjalnych Blogowiczów-Zjazdowiczów,jeśli kogoś pominęłam to z góry przepraszam.Niektórzy już zadeklarowali swój przyjazd na Zjazd,a inni zapewne jeszcze się zastanawiają.Chciałam zrobić wstępne rozeznanie i dopinguje mnie też do działania Alicja 🙂
Moje wczorajsze pranie pięknie moknie na balkonie. Curuś zamiast znieść do suszarni, powiesiła na suszarce, gdzie nabiera mocy i urody. Dzisiejszą przepierkę upchałam w łazience. Dzisiaj to były drobiazgi ale wczoraj pościel. Zabić małpę, czy jak?
Absolutna wyższość kuchni polskiej nad śródziemnomorską przejawia się (moim zdaniem laika i profana) na polu zakąsek pod wódkę czystą.
Dzien dobry,
Udomowiony Anglik barszczu nie tknie, jajecznice na boczku wcina jakby jutra mialo nie byc, pierogi, zwlaszcza ruskie jak najbardziej. Bigosik tak, o krokietach domowych z kapusta nie wspominajmy (twierdzi, ze go otruc chcialam), makowce, serniki, mazurki, kabanosy, dobra pasztetowa znikaja jak sen zloty.
Co do polskich sklepow w Londynie, ja tez mam tylko jeden zaufanu, malutki. Towaru jest wystarczajaco, nie za duzo. Wiem, ze wlasciciele – przemila para – nie zaopatruja sie w Londynie, tylko wyprobowany towar jest dowozony dwa razy w tygodniu z Polski. Wedliny z malych przetworni, nabial, gazety. Dzisiaj sie wybieram przedswiatecznie.
JollyR. To jak robisz Wielkanoc polsko – angielską? Bo ciasta pochłonie, wiadomo, a reszta?
Kocie, Sokołów usiłuje się poprawić i np. robi fajne steki. Co do wędlin, Morliny są dużo gorsze. Sokołowowi już się trafiają smaczne, np. parówki z szynki. Morliny FUJ w całej rozciągłości.
Moj Francuz lubi schabowe, zurek, ale nie na sniadanie wielkanocne tylko wieczorem. Lubi tez ogorkowa, ale ze wzgledu na brak ogorkow jadamy bardzo rzadko. Je pierogi bez entuzjazmu i przepada za sernikiem.
Elape – to by się nadał u mnie. Ja pierogi robię bez entuzjazmu, czyli bardzo rzadko. Ja zarządzasz śniedanie w święta? Bo, rozumiem, to musi być kompromis.
Pyro, nie ma sniadania po polsku. Rano jemy normalne sniadanie i wieczorem podaje zurek z kielbasa i jajkiem. Zurek jest z torebki. Pierogi robie dla corki i jej przyszlego. Sama tez bardzo je lubiei.Ciasto na pierogi zaczelo mi wychodzic jak Gospodarz podal kilka lat temu przepis . Ja wczesniej nie umialam gotowac i zaczelam eksperymentowac na Bernardzie. Byl bardzo wyrozumialy.
Elape – mnóstwo dziewczyn uczy się gotować dopiero „u siebie”.
krystyno masz blisko …. 😉
http://wyborcza.pl/1,75248,17656823,Ponad_piec_tysiecy_osob_zadeklarowalo_udzial_w_miejskiej.html
Marek a takie pierogi robisz? …
http://dobrakuchniamamy.blogspot.com/2015/03/pierogi-z-kasza-gryczana-i-podrobami.html
Pyro,
ja gotowałam od dziecięctwa prawie i było to tradycyjne, polskie gotowanie. W czasie, kiedy były pustki na półkach, z koleżanką wymyślałyśmy różne dziwactwa z tego, co udało się dostać jednej czy druguej. Tak naprawdę dopiero „u siebie” rozwinęłam kuchnię, ale bardzo stopniowo.
Wszystkie polskie *dania główne* zaprezentowałam znajomym tubylcom i kilka osób jest na tyle zaprzyjaźnionych, że nie wahają się wypowiedzieć szczerze swojego zdania. Niesłabnącym powodzeniem cieszą się schabowe z kapustą, a jakże, barszcz z uszkami, wszelkie zupy w ogóle, pierogi, jest sporo tego, z czym nigdy wcześniej się nie zetknęli. Dlatego jak zabieram się za uszka, to robię dla pułku, potem zamrażam w porcjach i po świętach zapraszam towarzystwo na „poświętne”.
W tym roku nie było, ale też nie było uszek (ręka!).
Zamglone słońce po wczorajszym deszczu, kilka plusów na termometrze, Jerz wskoczył na rower i pojechał do pracy.
Może wiosna?
Szok!
Pilot airbusa doprowadzil swiadomie do upadku…
Tak,Pepegorze u nas w radio też właśnie podali taką informację.Ta katastrofa bardzo mnie
poruszyła.
Pepegorze-zapodziałam gdzieś Twój adres mailowy.
Czy wybierasz się na Zjazd Mazowiecki zaplanowany 5-6 września?
Do Irka nie pisałam.Wiem,że przyjeżdża,oczywiście ze śledziami w bagażniku 🙂
Proszę też naszą zalataną Zgagę,by zajrzała do do poczty i dała znać.
O,Haneczka-zapomniałam o wysłaniu listu do Ciebie 😳
Jestem jednak pewna,że przyjedziesz razem z Żabą,prawda?
A może odezwą się inni chętni,do których nie mam adresów mailowych,a którzy będą oczywiście mile widziani 😀
Jolinku,
widzisz mnie w tym tłumie rzucającym poduszkami ? 🙂 Miejsce zabawy nie jest jeszcze wyznaczone, ale sąsiedzi nie będą chyba zadowoleni.
Naszła mnie ochota na pierogi z kapustą kiszoną i grzybami. Miałam trochę zamrożonego ciasta . Ale wałkowanie takiego ciasta to mordęga. Świeże ciasto wałkuje się bardzo lekko, a to rozmrożone jest bardzo ścisłe. A pierogi wyszły smaczne, najbardziej lubię właśnie takie postne.
Przy takim nasileniu ruchu lotniczego badania psychologiczno – psychiatryczne trzeba by wprowadzić obowiązkowo co 3 miesiące. Jak dotąd jest to (w wojsku) raz na 2-3 lata – pełna diagnostyka w CEBULi. Więc nie, nie pełne badanie, tylko psychologiczne. Dawno temu, pilota, który np odbywał żałobę, albo którego żona rzuciła, odsuwało sie od latania na 2-3 miesiące. Odbywał wtedy służbę przyziemiony, szkoleniową itd. Teraz personel latający jest niezwykle liczny i okresowe badania nie są już tak rygorystyczne, a szkoda.
Danuśka, jak mawia Żaba: będziemy myśleć!
No wiecie Panstwo!
Nie bylo papierowej Polityki i farbek do jajek, a lupin w domu nie za duzo. Znow sie bede w marketach kompromitowala i w koszach z cebula grzebala . Ale nabylam wedlin, serek w wiaderku, mase makowa i inne lakocie.
Pyro,
Zjemy jak zwykle pozne sniadanie – frankfuterki z wody, biala kielbase z piekarnika, jajka do stukania z wyborem sosow, wedliny i ser. Z ciast ustrzele dwa zajace za jednym zamachem i upieke duet. Z mazurkami i babami nie bede sie szarpac.
Danuśko niestety, chyba nie.
Mam tego sierpnia zadanie zaopiekować się krewniankiem mojej LP, co to w trzeciej generacji mieszka w Ameryce i interesuje się co raz intensywniej starym światem. Tego roku padło na mnie i cieszę się już na to, szczerze. Tym razem kierunek to Węgry, a po drodze Słowacja (w zeszłym roku był Lwów i okolice), Bratysława zwłaszcza. Nie byłem jeszcze więc zobaczę sobie. Dokładne daty jeszcze nie ustalone, ale raczej pierwsza połowa miesiąca. Poza tym, wisi w powietrzu ponowny zjazd AWF-istów w Białej Podlaskiej, jak już raz i moja się zastanawia. A to pada jakoś na początek października. Trudno mi sobie więc wyobrazić, abym miał ochotę na trzecią wyprawę w tak krótkim czasie.
Ale minizjazd u Ciebie – jak najchętniej!
Haneczko-życzę nam jednomyślności 🙂
Pepegorze-zawsze jesteś mile widziany,w dowolnym składzie rodzinnym.
Osobisty Wędkarz bardzo polubił naszą tradycję śniadań wielkanocnych.
Tak kombinuję,żeby może w tym roku na deser zrobić paschę?
Póki co nabyłam wiosenne pantofelki,bo to nigdy nie zaszkodzi 😉
Wieść o depresyjnym pilocie, który popełnia samobójstwo z hekatombą pasażerów, zdemolowała moje samopoczucie. Spokojnie, ja niczego takiego nie planuję, tylko myślę o tym, że dekadencja opanowała ludzkość. Nie po raz pierwszy ale dlaczego za mojego życia?
A ja w złą godzinę wypowiedziałam – pada gęsty śnieg, wielgie płatki 👿
Jerzor zadzwonił, zaraz wskakuje na swojego rumaka i wraca do domu.
Śniadanie było całodzienne – niewczesnym rankiem zaczynało się od jajka świątecznego, życzenia i tak dalej. Na stole wędliny, sery, ćwikła, sałatka jarzynowa, śledzie, najczęściej w postaci rolmopsów. Obowiązkowo żurek z jajkiem i białą kiełbasą, żurek doprawiony chrzanem.
To śniadanie powolutku się spożywało. Potem długi spacer.
Stół uzupełniony o bigos gorący, pieczeń zrobiona dzień wcześniej i tak dalej.
Pyro,
mnie się to wszystko bardzo źle kojarzy. W latach 70-tych była era porywania samolotów, teraz widocznie powróciła era kamikadze, począwszy od 9/11. Następstwem tego były wzmożone środki ostrożności, między innymi blokowanie drzwi do kokpitu. A ja zawsze powtarzam – jak nie cierpię latać i nie mogę się opędzić od różnych myśli podczas lotu, tak zawsze się pocieszam, że przecież piloci to nie samobójcy…
Pogadałam z Żabą. Pogadałam ze Zgagą, Sprawozdam jutro, bo dzisiaj jakoś Pyra nie w formie.