Jeśli dziś piątek to…
Od wieków dni postnych bywało w Polsce sporo: wielki post, adwent, dni poprzedzające rozsiane często w kalendarzu kościelne święta. Poszczono także w wielu intencjach. A przede wszystkim w piątek na polskich stołach pojawiały się potrawy postne. Nic więc dziwnego, że w naszej rodzimej kuchni znajdujemy wiele przepisów na wspaniałe dania bezmięsne. Bardzo chętnie włączano także przepisy na potrawy spoza granic, takie jak bliny, które stanowiły rarytas wielu znakomitych stołów lub wypiekane z parmezanem makarony. Rygoryści nie dopuszczali w postne dni do używania także mleka czy masła, kraszono wówczas jedynie olejem lub nie kraszono wcale.
Na długo zanim dostrzeżono wartości odżywcze kasz, jadano ich w Polsce wiele. Były to kasze różnych gatunków, obecnie prawie zapomniane lub rzadko kupowane i przez młode gospodynie. Kasza jaglana, krakowska, różnego rodzaju jęczmienne, perłowe, zacierane jajkiem lub nie – dawały możliwość różnorodnego i smakowitego wykorzystania. Ich umiejętne przyrządzenie zamienia kasze w istne delicje.
Popularność wegetarianizmu przyniosła u nas wielką obfitość przepisów na dania bezmięsne. Nie są one łatwe i szybkie w przygotowaniu, zazwyczaj też w ich skład wchodzą produkty, które trzeba kupować w specjalistycznych sklepach.
Warto więc wrócić do starych polskich przepisów bezmięsnych gdy o wegetarianach jeszcze nie słyszano.
A jakie to były przepisy? Czekam na podpowiedzi!
Przy okazji kilka technologicznych podpowiedzi:
– Masło we wszystkich niemal przepisach na dania można zastępować margaryną przeznaczoną do pieczenia, niekiedy można użyć także oliwy z oliwek, (w większości przepisów, gdzie taka zmiana nie odbije się na smaku jest to jasno powiedziane, a i w innych można i warto także spróbować takiej zamiany).
– Kasze i ryż przed ugotowaniem warto przejrzeć, odrzucając zanieczyszczenia i ,o ile to jest możliwe, przepłukać na durszlaku lub sicie pod bieżącą wodą.
– Ziemniaki, które służą do przyrządzenia krokietów lub knedli a także kopytek nie mogą być miksowane ani rozdrabniane w malakserze, ponieważ staną się ciągnące. Możemy je przetrzeć przez praskę, utłuc tłuczkiem do ziemniaków lub zemleć w maszynce.
– Gotowanie kaszy (gryczanej, jęczmiennej, krakowskiej) staroświeckim sposobem daje doskonałe rezultaty:
Po 2 kopiaste lub 3 łyżki kaszy na osobę a także dodatkowo 2 łyżki ” dla garnka”, jak mawiały nasze babcie, sól, woda,1 łyżka masła.
Kaszę najpierw przepłukać nalewając wodę do garnka, po czym ją odlewać, aż ziarenka kaszy przestaną podczas odlewania „uciekać” z garnka. Wówczas nalać tyle wody, aby tylko zakrywała kaszę. Dodać sól i masło. Wymieszać, postawić na ogniu i gotować na bardzo małym ogniu 5 -10 minut od zagotowania. Następnie zawinąć garnek w ściereczkę oraz kilka warstw papieru, włożyć pod koc na co najmniej 1 godzinę. Tak ugotowana kasza będzie ciepła także jeszcze po kilku godzinach, na przykład po powrocie domowników na obiad!
– Makarony kluski i łazanki z ciasta makaronowego przygotowanego w domu gotuje się do miękkości. Makarony gotowe, włoskie gotuje się al dente ,czyli do momentu, kiedy nie są już twarde, ale zachowują jędrność .Według panującej opinii dietetyków tylko wówczas makaron włoski jest nie tuczący. Różnica polega na użyciu różnego surowca do wyrobów domowych (zwykła mąka pszenna) i do fabrycznych (mąka z pszenicy durum).
Komentarze
W niebyłym już ustroju bezmięsne były też, w uspołecznionej gastronomi, poniedziałki.
Dniami postnymi były/są też środy (w prawosławiu wtorki(?) zresztą w kalendarzu prawosławnym posty są bardzo często).
A ja , fujara, kilka tygodni temu wyrzuciłem przyrząd do robienia blin.
„przyrząd do robienia blin” ??? A co to takiego?!
Ja tam żadnych przyrządów nie potrzebowałam, robiąc bliny według przepisu z portalu Adamczewskich… robi się biegiem, ciasto musi troche wyrosnać, więc trzeba zrobić je wcześniej i tyle! Ręce potrzebne, składniki i ochota 🙂
Al dente. Przed laty sprawdzania czy spagetti sa juz al dente nauczyla mnie wloska gospodaryni. Anna. Wyciagala z wody widelcem nitke pasty i miotala nia o lodowke. Jesli przyklejal sie i nie pelzla po lodowce, spagetti gotowe, mozna odsaczac, ale zachowac dwie- trzy lyzki wywaru, dodawanego nastepnie do miski z makaronem. Inaczej bowiem za szybko wysycha.
Makaronu nie trzeba przelewac woda z kranu, jesli w czasie gotowania dodasz do garnka jeden chlust oleju. Wtedy kluski sie nie sklejaja.
Co do margaryn. Ostatnio nie sa one uzwazane za zdrowe – jest to utwardzany tluszcz roslinny, tluszcz-trans, a to ponoc najgordsza zaraza i generalnie – zolta smierc….
Zbyszku! Istnieja przyrzady do robienia blinow? Nie chodzi Ci o patelnie i lyzke?
Włosi za przelewanie zimna wodą spaghetti są gotowi zabić! A rozgotowanie tych kluch to powód do rozwodu. Nie znałem metody przylepiania makaronu do lodówki ale jest śmieszny. Ja poprostu nadgryzam kluskę i wyczuwam czy to już ostatnia sekunda gotowania. I sprawa jasna, że w garnku z wrzątkiem jest kilka kropelek oliwy.
Przyklejanie do ściany też się sprawdza, poderwałam ten sposób od jakiejś znajomej, działa. Jak odpada – niedogotowane! Albo rozgotowane…
A co do masła – nie pozbawiajmy się tego wspaniałego produktu!
Masło jest potrzebne, wcale nie musimy jeść kilogramami, ale kapkę tu i ówdzie nie zawadzi! Masło to jest tluszcz naturalny, sama masło kiedyś robiłam, to wiem! Margaryna… żeby nie wiem jak zachwalali, nie kupię, podpisuję się pod postem Heleny. Cały proces utwardzania olejów jest podobno bardzo niezdrowy. Ja już się w życiu najadłam margaryny wystarczająco, kiedy masła nie bywało. Oliwa i masło, a masła też wychodzi mi na miesiąc około tutejszej kostki, czyli funta, czyli 1/2 kg. I to chyba przesadziłam.
Chyba już wspominałam kiedyś, że oglądałam program z jakimś guru żywieniowym tutaj – tych guru jak zasiał, ale rozsądnie przemawiał do mnie tylko ten. Otóż zapytany, co by wyrzucił z lodówki wspołczesnego homo sapiącego, jeśli miałoby chodzić tylko i wyłącznie o jeden produkt, stwierdził bez namysłu – margarynę.
A, łyżka oliwy zawsze!
Ha! Ja mam przepisy Adamczewskich na potrawy postne, miałam pobożną świekrę (też działała na mnie jak dobry podręcznik) no i mam dziatki kochające wszelakie kluchy, placki i inne takie wymysły. Dzisiaj np na obiad były szare „chłopskie” kluski z zasmażaną kwaszoną kapustą. Co prawda danie to jest średnio postne, jako że kluchy suto bywają okraszone skwarkami, a i kapusta też nie na oleju.
Alicjo, jutro robię gołąbki wg Tweojego przepisu; wszystkie potrzebne produkty już zgromadziłam. Zresztą post nie piost i tak staram się dwa, trzy dni w tygodniu karmić domowników bezmięsnie – wtedy urządzam np orgie sałatkowe, jakieś podolskie baby ziemniaczane, jakieś pierogi pieczone z rybą czy kapustą. Siedzę na tej emeryturze i wymyślam sobie zajęcie. Mówiąc zaś całkiem serio jest to kuchnia nie tylko pracochłonna ale i nie taka znów tania. Margaryny praktycznie nie używam ale jak Węgrzy – sporo potraw robię z dodatkiem słoniny (skwarek) albo smaże na mieszaninie oliwy i masła. Jak też naszej Alicji wystarcza 1 kostka masła? A z przeproszeniem, do chleba naszego powszedniego, to co? Kanapek nie robi? Mnie na dwie osoby potrzeba 1 kostki (250g) na trzy dni. Tak czy inaczej ne tylko na moją Anię czeka pokoik na górce u Alicji, ale i u mnie na Alicję z za wielkiej wody czeka pokoik w standardowym M-4, jeżeli oczywiście jeszcze jej (tzn Alicji) luksusy klanadyjskie jeszcze nie zniechęciły do przaśnych warunków krajowych.
Zas skoro o olejach mowa, pochwala sie nie lada sukcesem.
Otoz latami snil mi sie taki olej, ktory mozna bylo czasami kupic za glebokiego Gomulki w Warszawie – radziecki, slonecznikowy, w tlustych, zawsze nieco przybrudzonych butelkakch, dziewiczy, bo lekko metny. Olej ten odznaczal sie fenomenalnym smakiem i aromatem, przypominajacym – jak dzis to wiem – bardzo drogi francuski olej z orzechow wloskich lub laskowych. Jednym slowem byl to wybitny olej – do salat, do okraszania ziemniakow. do wszystkiego.
Niestety, po latatch nawet w Rosji zaczeto olej slonecznikowy rafinowac – stal sie przezroczysty, slomkowy, wyzbyty smaku i aromatu. Wynajdowalam w Londynie rozne oleje slonecznikowe produkowane w krajajch postradzieckich – no nie ma porownania.
Az kolo mnie pojawil sie jakis maly rosyjski sklep, z bardzo dobrymi pielmieniami w kilku gatunkakch. Nie zagladalam tam ostatnio, bo sie odchudzam.
Az przed przyjazdem Moich Drogich Gosci psotanowilam wpasc i kupic na wszelki wypadek torbe mroznych pielmieni. A tu na polce – nieznany mi jak dotad olej slonecznikowy – w czystej butelce, czystego zslotego koloru, ale, ale, ale z prawie niezauwazalnym napisem „Aromatnyj” – 70 pensow za litr (ok 1 dolara).
Steady, powiedzialam sobie. Steady, Helen.
Kupilam.
Otworzylam w domu drzacymi rekami. Wsadzilam nos w butelke. Aromatnyj, all right.
.Sprobowalam na wierzchu dloni…….. Jest! Jest to ten sam olej slonecznikowy, ktory pamietam z czasow glebokiego Gomulki.
Wybitny. Co tam duzo gadac, wybitny.
Pyro, ja potrzebuję bardzo mało pieczywa, kromeczke, dwie, i nigdy nie smaruję niczym, chyba że robię kromuchę z pomidorkiem i szczypiorem lub jakoś tak, to wtedy kapeczke majonezu jako smarowidło, nie żartuję. Pan Jerz lubi smarować, nawet jak zajada sardynki z oleju – tak jakby oliwa nie wystarczyła! Kromuchy to on sobie sam robi według własnego uznania, bo ja po prostu jadam jedną-dwie w okolicy południa (moje śniadanie). Ale i tak on smaruje tyci-tyci, już nauczyliśmy się, że nie ma co kupować całego funta masła (to te prawie pół kg kostka) tylko mniejsze ilości, bo po co ma się zmarnować. Dodam, że tu nie chodzi o oszczędność, słowo daje! Tak się złożyło, że w naszej kuchni dominuje oliwa z oliwek. A i raz na rok kupuję pół kg smalcu ze skwarkami w polskim sklepie, bo niektóre potrawy bez smalcu nie wychodza!
A własnie, kapke oliwy na bagietke na przykład, niebo w gębie! Zwłaszcza tej oliwy portugalskiej z różnymi przyprawami, którą smarkate mi kupiły pod choinke.
Zauważyłam (z wiekiem przyszło?), że mam małe potrzeby względem mięsa na przykład. Organizm sam się upomni, jak będzie chciał i wtedy ma się wyrazną ochote na kotleta albo pieczeń, czy jakiegoś ptaka. Pyro, obiecałam Ci linkę do zdjęć z okolicy – chyba tam akurat nie ma żadnych geolo-stricte ujęć ani odsłonięć, ale co jest, to jest, zapraszam:
http://alicja.homelinux.com/news/Oh_Canada/
Podaje linke do różnych plików, to wszystko z okolicy bliższej i kapkę dalszej. Może Ania wypatrzy tarczę 🙂
Wiekszość zdjeć w szufladce Oh_Canada jest zrobiona we Frontenac Park, a tam już zdecydowanie tarcza. Lasy, jeziorka. Skałki mi się pominęło, ale teraz będę pamietać!
Pyro!
Niech Ania rzuci okiem na: http://alicja.homelinux.com/news/Oh_Canada/07.10.2006/img_0256.jpg
To w naszym lesie za domem:)
Ordowiki czy sylury jakieś, kiedyś to sklasyfikował prof. Małecki, a i zabrał kawał skamieniałego bydlęcia od nas, znalezionego na naszym pagórku. Ania będzie wiedziała, kto zacz prof. Jerzy Małecki
Alicjo, Boze, Twoje swetry sa AMAZING! Takie piekne dzianiny robi jeszcze tylko Kaffe jakmutam Fasset!
I Ty masz jeszcze czas na g o t o w a n i e?
Czy ktos z tego blogu zajrzal jeszcze na strone Alicji i widzial te swetry- Dziela Sztuki? Oniemialam z wrazenia.
Widziałam, i owszem. Również podziwiam 😉
ewa
Heleno, kto ten olej produkuje? Może i u nas da się go kupić? Czekam na lato żeby wypróbować Twój przepis na kawior z bakłażana (dotąd robiłam go wg „Kuchni polskiej”). Alicjo, dzięki za fotki. Obejrzę wszystkie jutro, kiedy wróci Ania (pojechała do drugiej bliźniaczki do Świnoujścia, a ja radzę sobie z komputerem wyłącznie na poziomie elementarnym. Obejrzałam ogromny klucz lecących ptaków. Cudo.
Panie Piotrze, z samej ciekawości zrobiłam kilka potraw z Państwa książek (mam 3). Wychodzą, a jakże. Selekcji dokonuję już na etapie czytania przepisu. Po p[rostu mniej więcej wiem, co domownikom będzie odpowiadało. Nie zawsze dochowuję podanych proporcji składników.. Niektóre z tych potraw znam od lat i gotuję po swojemu, do innych dotrę stopniowo. Dzięki za wszystko.
Heleno !
Różnica między mną a Kaffe (znam go od lat… o matko! 20! ) jest taka, że on rzuca pomysłem i „stajnia” mu robi na drutach, a ja jestem jednoosobowa firma – i pomysł, i robota, po przyszycie guzików i podszewkę. Swego czasu Kaffe zawsze się pojawiał z torbą wełny i drutami – trzeba Ci było widzieć jego własną robotę! Bałabyś się, że w trakcie ubierania wszystko się popruje! Toż on pojęcia nie miał, jak to wszystko poskładać do kupy – ale za to miał wizję! Zawdzięczam mu jedno – jak się pojawił na tak zwanym rynku, zrobiłam wszystko, żeby się od niego odróżnić i wyszło mi to na dobre. Zaczęło się od głupich konkursów. Kaffe bardzo szybko się znudził dziewiarstwem, w tej chwili firmuje nazwiskiem pomysły innych ( a ci wiedzą, jak robić „pod Kaffe”) a sam zajmuje się bodaj patchworkiem, o ile jeszcze tym się zajmuje… Od początku jego kariery współpracowała z nim Zoe Hunt i to ona przerabiała jego pomysły na drutach praktycznie, że tak powiem. To mniej więcej tak, jakby kucharz rzucił pomysłem: wez gicz cielęcą… a na talerzu chcę mieć to i to, ostateczny efekt. Kaffe nadal jest znany i uznany, a ja jestem… jednoosobowa firma 🙂 Nie umiem nadawać sprawom biegu, biznesmenka ze mnie żadna, ja po prostu lubię robić – a promocją i sprzedażą niech się zajmą inni. Poza tym ciężko mi znależć „stajnię”, bo ja to druciarstwo tak skomplikowałam jak tylko jest możliwe i jedyną osobą która nauczyła się robić moją metodą, jest moja siostra Barbara. Produkcji wielkiej tym sposobem nie zrobimy 🙂
Powinnam tę moja stronę przerobić i uwspółcześnić, a przede wszystkim porobić porządne zdjęcia – właśnie! Trzeba się zmobilizować do roboty!
Parę rzeczy jest pod tym linkiem:
http://alicja.homelinux.com/news/New_works/
Coś tak oklapłam w tym zakresie ostatnio, trzeba zacząć działać, przede wszystkim uswpółcześnić stronę. Mam nadzieję, że jak już to oficjalnie napisałam i podałam do publicznej wiadomości, to będzie wstyd, jak nie zrobię… 🙂
Dzieki za uznanie!
O cholera! Ależ to piękne!Moje dziewczyny (żona, córka i wnuczka to potężny klan) wpadły w zachwyt. A na mnie spływa splendor, że mam takie znajomości i to dzieki patelni. Alicjo – w tym roku czekają Cię sukcesy!!
Kochani, wpadła w kompleksy jak stąd, do Kanady. Alicjo. To jest najwyższa półka!. Kobhieto, talentu masz za 10 zwykłych bab i jeszcze trochę.
Alicjo, dzianiny Kaffe (jak sie on wymawia? Kaf czy kafi?) Fasseta znane mi sa tylko z katalogow i pisemek wnetrzarskich. Lepiej znacznie od wielu lat znam jego tapicerie-wyszywanki, nawet niektore sama zrobilam. Jest znakomitym i odwaznym kolorysta, co mnie zawsze pociagalo : more is more, jakby nie powiedzial van der Rohe.
Te Twoje dzianiny sa absolutnie boskie. Mam spora slabosc do wszelkich materialow, wiec Twoje dziela ogladam z najwiekszym zafascynowaniem. Bede systematycznie zagladac na strone, aby zobaczyc co sie nowego pojawilo.
Pyro: olej pod nazwa „Zolotaja siemieczka” albo „Goldener Sonnenblumen Kern” produkuje w Rosji firma Monolith-Gruppe.
Hej,
nie przesadzajcie, bo mi na ambit wjezdżacie!!! Będę się musiała zmobilizować i coś robić, a tak już spokojnie było… wszystko wina Heleny!
A propos, to imię Kaffe sobie sam wymyślił (on pochodzi z rodziny tureckich emigrantów, urodził się w Kalifornii) i jak sam powiada, „rhymes with coffee”.
Wizjonerzy są potrzebni – on nie miał pojęcia, ile trzeba się napracować, żeby zrobić sweterek, w którym on umyślił sobie wstawić ok. 157 kolorów, a panie robiące na drutach wolały wybrać bezpieczny sweterek w cukierkowym różu, niż wysilać się na coś, co w przełożeniu na roboczogodziny absolutnie się nie opłaca.
Do tej pory kiepsko to wygląda, sama wiem po sobie – na drutach to robi jakaś znudzona babcia, która nie wie, co z czasem zrobić, wiec można jej zapłacić byle-ile. Tymczasem od pomysłu do przemysłu droga daleka, oj daleka!
A skoro już tak nostalgicznie, to wzięło mi się to stad, że w niesłusznych latach ubiegłego wieku dziewczyny w sklepach rzadko mogły znależć coś, co by się nadawało do ubrania, wiec kombinowały. U mnie w domu Baśka (siostra) i ja prułyśmy stare i przerabiałyśmy na nowe, i ciągle chciałyśmy wyjść poza sprane beże i brązy, im bardziej kolorowo, tym lepiej! I tak weszło w krew jakoś…
O Boziu, Boziu! No i dlaczego tak nierówno, niesprawiedliwie podzielono zdolności? Dlaczegoż to ja, dostałam tzw „dobry gust” i dwie lewe łapy do wszelakich robót ręcznych? Owszem – Babcią jestem, czasu mam sporo, ale włóczkowych cudeniek od tego nie przybędzie. Swego czasu wykonywałam niezłe hafty, ale już oczy nie te, a druty? Z wielkim trudem nauczyła mnie Matka oczek w prawo i oczek w lewo i tyle umiem. W życiu nie umiałam zrobić nawet ściągacza, bo co się zagapiłam, to już nie byłam w stanie rozpoznać tego, co przed chwilą namotałam… Tym sposobem kiedyś tam zrobkiłam szalik tylko prawymi oczkami i taką samą szmatę lewymi oczkami. To było szczytowe moje osiągnięcie. Więc stąd moje rozżalenie na widok Alicji wyrobów. Pewnie, że mam jakieś tam swoje talewnty ale efekty aktualnie z nich żadne, bo nijak nie przystają do mojej dzisiejszej sytuacji.
Pyro, Ty wez i zapisz sie na cos fajnego, bo tesknot artystycznych nie powinno sie zasuszac i zagluszac. Jak masz dobry gust to pewnie masz dobre oko – moze cieszyloby Cie rozwiniecie technik fotograficznych, lepienie ceramiki albo nauka tancow latynoamerykanskich. Glod duszy domagajacej sie tworzenia czegos pieknego lub madrego musi byc zaspokojany, bo inaczej staniemy sie wrednymi, zgorzknialymi staruchami, ktore zaczynaja dzien od sprawdzenia doniesien co tu znowu wymyslily te sakramenckie Blizniaki i kiedy je wreszcie diabli wezma.
Wierz mi, wiem co mowie.
Heja…
my nie jestemy stetryczałe kobity?!
No! Niech mi tu nikt nie wmawia! Nawet Helena 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/O_moj_rozmarynie.jpg
Ta zaraza kwitnie mi na okrągło od wczesnego ubiegłego lata-czy to ma jakieś magiczne znaczenie, wie ktoś?
Za oknem zamróz i śnieg wielki, a to-to się rozwija i rozwija!
Pyro, jeszcze garstka szczegółów dla Ani – Ja dopracuję tę stronę z minerałami i podpiszę co powinnam. Kryształ górski (nie ten z Jegłowej – moi Rodzice kiedyś tam mieszkali i chłopaki podrywali moją siostrę Dankę na takie prezenty, a ona brała, mając już geologa w rodzinie, mądra dziewczynka!), no więc ten kryształ jest z miejscowości Poland w północnej części stanu Nowy Jork, jakieś 200km na południe ode mnie. Jest absolutnie czysty, taka łza uwięziona w kawałku skały, idealne zakończenia, żadnych intruzji (jegłowskie miały sporo kaolinowych zanieczyszczeń).
Miałam podobny kryształ z tego samego miejsca, ale nieco mniejszy – podarowałam mojej przyjaciółce z Polski, niech ma coś z hamerykańskiej Poland!
Dzisiaj takie pachnące zielsko wepchnąłem do brzucha rybie, która nazywa się branzino czyli po waszemu seabass a po polsku okoń morski. Upieczony na oliwie ze skrawkami skórki cytrynowej i pomarańczowej w brzuchu razem z rozmarynem to i pachnie pieknie i smakuje że hej! Ale moje ziółka w doniczkach wyglądaja nędznie w porównaniu z okazem Alicji oraz tymi rosnącymi w lecie na wsi. Do lata juz bliżej i bliżej…
Owszem, rozmaryn wedle mojej niezyjacej juz sasiadki-prostej Angielki rosnie doskonale tylko w tym domu, gdzie kobieta jest samcem alfa, ze sie tak wyraze.
POnadto rozmaryn jest symbolem pamieci zmarlych, , jak mowi Ofelia w slynnej scenie obledu – „Rosemary is for rememeberance”. Ja posadzilam paroletni rozmaryn wytrenowany na ksztalt drzewka na cemntarzu w Warszawie, ale ukradli, wykopali.
Tu w Lomdynie musialam 3 lata temu wykarczowac ogromny krzak rozmarynu, zasadzony przez mnie ze 20 lat przedtem, bo zrobil sie tak inwazyjny, ze zagluszal mi roze pod oknem. Jak kot Micawber wlazil do domu przez okno, przedzierajac sie przez krzak rozmarynu, to pachnial jak ladnie przygotowana do pieczenia baranina.
W Kanadzie pewnie zbyt mrozne zimy, aby krzak przetrwal, ale tu jest wiecznie zielony.
Dzięki Alicjo, a teraz słów kilka do Heleny: źle mnie zrozumiałaś. Ja tylko ubolewam nad brakiem zdolności manualnych, a artystycznie jestem wyżyta, że hej (33 lata w oświacie i instytucjach kulturalnych, w tym 5-letni epizod mjuuzealny – dział oświatowy i wystawiennictwo). Obecnie natomiast ponieważ po wypadku niemal nie wychodzę z domu, wyspecjalizowałam się w pisaniu prac magisterskich. Mam ich na koncie 13 i 2 licencjaty i pomoc przy dwóch doktoratach. Z wyjątkiem nauk stricte technicznych gotowa jestem pisać „z wszystkiego” z przewagą oczywiście nauk społecznych [-prawo administracyjne i niektóre kierunki ekonomiczne też wchodzą w grę) Tylko w empirii klient musi sobie radzić sam – wykonać wykresy, rysunki, zebrać dane – no i dostarczyć mi bibliografię. Takie to szaleństwo ogarnęło mnie na starość. Nie chwaląc się wyniki mam znakomite. Jak dotąd.
Racja Heleno,
jedynie co przetrwa tutaj, to tymianek i melisa. Dlatego szałwię i rozmaryn trzymam w doniczkach, wystawiam latem na ogródek.
Pyra! Psiakrew! Mało Ci talentów?! Prace pisze przeróżne i jeszcze narzeka… Swoją drogą, czy prac nie powinni pisać ludzie, którzy się naumieli tego i owego – i niech się wykażą? Na dyplom niech zapracują…
Swego czasu pomogłam napisać pracę magisterską mojej koleżance z prawa administracyjnego – chodziło o tak zwaną redakcję tekstu, bo kobita z językiem polskim była troche na bakier. A pracę magisterską temu tu pod ręką, która polegała na mapie (rów nysy kłodzkiej, sedymenty czwartorzedu, nie pamiętam tytułu) – a w roku ’75 nie było komputrów i trzeba było zrobić rączką i na piechote… jak myślisz, kto zrobił?
Ania pewnie słyszała nazwisko Tomasz Jerzykiewicz. Pracę ocenił na piątke. Mieszka od lat w Kanadzie. Nie jest to facet, z którym chciałabyś zasiąść do golonki i kufla piwa. Z tych, co to tak wysoko siedzą, że do maluczkich nie będą przemawiać. Wykłady z nim z sedymentologii (jak raczył przyjść, bo zazwyczaj nie raczył) to była mordęga.
No to tyle, bo chyba się czepiam 🙂
Witam, nie mogę znależć przepisu na alio et olio. jadałam to codzień we włoskiej restauracji, gdy teraz próbuje zrobic to czosnek jest za twardy 🙁 a jak za długo smaże to twardy i wogole nie przypomina to mojej ulubionej potrawy:( może zdradzi Pan jakiś sekret? 😉 pozdrawiam i dziękuje.
czy zna ktoś inną nazwę takiegi przyżadu do robienia makaronu który podobno nazywa się ,,GRZEBIENIEM” nie mogę go nigdzie dostać niegdzie go nie ma a jest mi bardzo pilnie potrzebny pozdrawiam i proszę o kontakt w razie jakiś informacji pod adres a-mail :
paulo88wolsztyn@o2.pl