Inna Italia, inni Włosi
Do tej pory – a była to nasza trzydziesta podróż do Italii – najdalej na południe dowędrowałem do wulkanicznej i miejscami dzikiej Basilikaty. Sycylię rozmyślnie pomijam (a byłem na tej wyspie trzykrotnie) – i jej mieszkańcy, i Włosi z kontynentu uważają, że to ziemia i ludzie całkowicie odrębni. I mnie się tak wydaje. Kalabria więc stanowi sam koniec Italii.
I jak na koniec przystało, jest inna niż pozostałe regiony. Po pierwsze zdecydowanie biedniejsza. A objawia się to niezbyt sympatycznie, czyli potwornie zaśmieconymi poboczami wszelkich dróg.
Są też miejsca, do których trudno dotrzeć. Do naszego hotelu na Capo Vaticano nie podjeżdżał żaden autobus, bo droga była stroma i pełna serpentyn uniemożliwiających manewrowanie wielkim wozem. Trzeba ją było pokonać małym busikiem albo… pieszo.
Ilekroć więc chcieliśmy dostać się do miasteczka (bo hotelowe bungalowy stały tuż przy plaży, z dala od miejskiej zabudowy), musieliśmy wspinać się około kilometra, co było dość męczące.
Z miasteczka można było robić wycieczki pociągiem do Tropei, Pizzo, Reggio di Calabria i nawet jeszcze dalej. Obejrzeliśmy też kartki pocztowe prezentujące most nad Cieśniną Messyńską, po którym – jak sądziliśmy – można było przedostać się na Sycylię. To było dość kuszące, ale zanim wynajęliśmy auto, dowiedzieliśmy się, że ten piękny most to marzenie budowniczych, a w rzeczywistości nie rozpoczęto nawet kopać dołów pod filary.
Zamiast Taorminy (którą znaliśmy z poprzednich pobytów) pojechaliśmy więc do Tropei, której niezwykła uroda zrobiła na nas piorunujące wrażenie. W dodatku trafiliśmy do jednej z lepszych tamtejszych restauracji o pięknej nazwie L’Arca.
Było to w porze lunchu, a my byliśmy pierwszymi klientami, więc mogliśmy sobie wybrać stolik z widokiem na na Corso Vittorio Emanuele i cały ruch na tej głównej ulicy.
W pięć minut później nie było wolnego stolika, a przed wejściem na schodach i kamieniach siedzieli goście czekający, aż coś się zwolni. Sałatka z ośmiornicy i kalmarów, talerz kalabryjskich wędlin z ‚nduja w roli głównej (to wędzone mięso i podroby wieprzowe do rozsmarowywania na chlebie, przypominające naszą metkę, pikantne dzięki papryczce, zwanej kalabryjską viagrą) na początek.
Potem gamberoni z rusztu i wielki plaster pesce spada. Wszystko podlewane chłodnym białym domowym winem.
Na kawę poszliśmy nieco dalej – tam, gdzie podawano także tartufo di pizzo (fot. niżej), czyli lody posypane proszkiem kakaowym z czekoladą wewnątrz. To były najlepsze lody, jakie jedliśmy kiedykolwiek.
Po powrocie do hotelu, zamiast sjesty w cieniu bungalowu, przeczołgaliśmy się na plażę (to około 50 metrów od progu), gdzie leżeliśmy, czasem włażąc do podgrzewanego morza, by się nieco ochłodzić, aż do wieczora. I tak spędzaliśmy dzień za dniem. O pewnej wyprawie na łowienie miecznika opowiem następnym razem.
PS Dziękuję za duchowe wsparcie po powrocie. To bardzo pomaga i dodaje otuchy.
Komentarze
Witam, Gospodarz to potrafi, sprzęt działa.
https://www.youtube.com/watch?v=syRcFWnJCAA
dzień dobry …..
Piotrze miło czytać, że wakacje się udały …. 🙂
Zazdrość bierze przy tych opisach i zdjęciach i jak widać pogoda nie była taka zła jak donoszono 🙂
Zatem wszystko wskazuje na to,że u Gospodarzostwa zgliszcza przynajmniej częściowo odbudowane,co wielce nas raduje 🙂
Nie znam południowej części włoskiego buta,ale muszę przyznać,że Sycylia też zrobiła na nas wrażenie dosyć brudnej i zaśmieconej,co nie zmienia faktu,że są tam piękne miejsca, takie właśnie jak np.Taormina.
Wiele ciekawych spostrzeżeń o inności i różnorodności włoskich regionów jest w polecanej swego czasu przez Piotra książce”Włosi.Życie to teatr”.Czytałam ją z przyjemnością
i cieszę się,że Gospodarz podrzucił nam ten tytuł.
Asiu-fajne te stare dowcipy 😀
Pozdrowienia dla wszystkich blogowych i zaprzyjaźnionych z blogiem Babć i Dziadków !
Witaj Wodzu nasz „na łamach”. Dobrze, że się z kłopotów jakoś wykaraskałeś. Człowiek podświadomie do siebie przystosowuje taką fatalną sytuację i aż się otrząsa z przykrego wrażenia.
Rzeczywiście zdjęcia z Kalabrii pogodne, ciekawe i ukazujące urokliwe południe (wieści pogodowe z Italii w czasie pobytu Gospodarza były niepokojące)
Czas zacząć nowy rok blogowy, chociaż jeszcze kilka osób wybiera się na urlopy (Krystyna, Małgosia W, Ewa z Witkiem). Będą jeszcze sprawozdania z miejsc pięknych i egzotycznych, a także swojskich z rzadka odwiedzanych przez mieszczuchów.
Kilka najbliższych dni będę miała kompletnie zapchanych obowiązkami, które uległy zepchnięciu na dalszy plan – najpierw przez obfitość owocową, potem przez chorobę psa – teraz trzeba wrócić do roboty. Do później – jak mawia kolega Nowy.
Danuśka – stary (1929r) dowcip a’propos:
– Babciu, gdzie się podział miód z Twoich miodowych miesięcy?
– Wypił Dziadzio i zrobił się stary piernik.
O, a tu swoiste podsumowanie sprawy prof. Henryka Domańskiego i komentarzy co to rodzina i znajomi powinni itd :
Szpital nie umiał znaleźć informacji o pacjencie w swoim systemie.
Danych ofiar wypadków nie wprowadza się do systemu, nie ma ewidencji osób, które uległy wypadkowi i są w szpitalu. Postępowanie powypadkowe i szukanie zaginionego to dwie odrębne sprawy. Nazwisk się nie podaje bo GIODO. 😯
Zainteresowani sobie poszukają w GW więcej.
Moi znajomi z polnocnych Wloch ciagle narzekaja na tych z poludnia. Prawda jest pewnie posrodku. Ja mam ksiazke dziennikarza wloskiego Beppe Severgnini w tlumaczeniu ” Glowa Wlochow ” Bardzo zabawna. Tlumaczy cudzoziemcom Wlochy i zachowanie sie Wlochow. Bardzo lubie rybe miecznika.
Obawiam sie, Pyro, ze bedziesz musiala podac DOKLADNY biuletyn w sprawie Radka. Nie zwazajac na Szaraka Azorka.
od dziś w kioskach oprócz najnowszego numeru POLITYKI znajdziecie również …
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10152357097963946
Tak jest w każdym większym kraju, w którym zachowały się różnice regionalne pochodzące z czasów przed zjednoczeniem państwa. Poznaniak czy Ślązak na Lubelszczyźnie też się czuje jak emigrant i odwrotnie. Znałam dwie panie z Częstochowy – matkę i córkę, które przeniosły się do Poznania (praca córki na uczelni poznańskiej). Obydwie były przybite, prawie zrozpaczone tak obco czuły się w mieście; nie umiały sobie znaleźć znajomych, nie bywały w domach – kompletne imigrantki. Twierdziły, że poznaniacy są bardziej zamknięci , „zabarykadowani” niż Brytyjczycy. A ja tego nie odczuwam. Chodzą potem po kraju dowcipy a to o Pyrach, a to o gorolach, a to o „warsiawiakach”. Jesteśmy wszyscy inni i tacy sami. Dlaczego we Włoszech ma być inaczej?
A dlaczego to Kocico (15:23) „nie zważając”?
Jako „byt zmieniający nicki, jak piasek w kuwecie” (cyt. Kot Mordechaj) czuję się Twoją uwagą dotknięty. Że niby z Tworek, to gorszy?
Weź przykład z Alicji. Każdą fotkę schrzani (wyrażenie kulinarne), bym mógł sobie radośnie poszczekać.
BTW, nie szło to Panie Redaktorze wyprostować horyzontu w widoczku kościoła Santa Maria?
Wysuwając nos z kuwety malkontencji (Może być Kocie? Prawie, jak Twoje) ślę dobre fluidy do Radka Pyrowego.
Pewnie szło ale nie doszło. Ręka drży, zwłaszcza gdy widoki piekne i trzeba się wychylić za balustradę a tam przepaść.
Pyro,
mnie się wydaje, że starsze pokolenie zwraca uwagę na regionalizmy, młodzi już nie, są bardziej mobilni i „bywają” nie tylko w Polsce, ale i świecie.
Mnie się wydaje, że Dolny Śląsk po wojnie był bardzo wymieszany, pomimo wielkiego napływu repatriantów ze wschodu. Już chyba o tym mówiłam…kto chciał się gdzieś ukryć po wojnie przed nową władzą (AK-owcy, ale i wiele szemranych postaci też), to uciekał „na Zachód”.
A Ty Azorek nie podszczekuj tak bardzo, bo Ci szczekaczka odpadnie – i co wtedy? 😯
Prosz bardzo, popisz się jakimś zdjęciem, choćby takim:
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4874.JPG
Nie torturuj się Azorku otwieraniem zamieszczanych przeze mnie sznureczków, może Ci zaszkodzić, a tego nie chcielibyśmy.
Powiem Ci Azorku, nic tak nie brudzi jak klawiatura…
Rozumiem, że z taką kreaturą jak ja nie będziesz chciał dyskutować. I vice versa 🙂
Radek ma się coraz lepiej. Stale jest głodny, a jego panie są skąpiradła przeokropne. Dzisiaj już na spacerze bojowo zareagował na kota i na psa, którego nie lubi (zainkasował szarpnięcie smyczy i formułkę „paskudny pies”) Zamiast płynnej „żywej” krwi, ma jeszcze nieco skrzeplin tu i ówdzie. Tak może być jeszcze przez dwa dni, powiedział wet. Jest słabszy nieco, ma mniej wigoru, ale jest zdecydowanie lepiej. Dziękuję Kocie M. za troskę.
To swietnie, Pyro, ze powolutku dochodzi do siebie.
Mnie zastanawia, dlaczego Wet nie zrobil badan toksykologicznych aby stwierdzic co wlasciwie Radek zjadl. czy to badajac tresc zoladkowa, czy tez z badania krwi.
No ale jest dobrze I to jest najwazniejsze. Przestroga dla innych pieskolubnych.
Alicjo – piękny Księżyc. Nie przejmuj się krytyką – są tacy dziwacy,jak np Pyra, która lubi Twoje fotki i której zupełnie nie przeszkadza przechylona perspektywa u Piotra. Jak będę chciała popatrzeć na bezbłędne fotografie, zawsze mogę przejrzeć zbiór pocztówek Młodszej, albo sięgnąć na półkę po albumy.
Dzisiaj jadłam zieloną fasolkę w ilościach hurtowych, jutro ugotuję jarzynówkę vel eintopf, vel rumpuć. Mam sporą kalarepę, średnią marchewkę, kapustę pekińską i cukinię i ziemniaki też mam. Oj, co to będzie za zupa. Wsypię w nią jeszcze z pół pęczka posiekanego koperku z pietruszką, wkroję ugotowane mięso i zjem. No nie, zupy domowej jedna osoba nie zje.
Pod Św.Krzyżem dziś. Rano, na śniadanie wyjście do sadu i brzuch pełen węgierek i malin.
Na obiad rydze, ale że było ich może z 50 dag, to poszły z wypełniaczem.
Pokrojone w ósemki ziemniaki, gotowane 10 minut, potem podsmażone. Na patelni, na maśle cebula i rydze, też 10 minut, potem wymieszane z podsmażonymi ziemniakami, posypane zieloną pietruszką, na każdy talerz kleks śmietany.
Kolacja lekkostrawna- twaróg domowy z węgierkowo-aroniową konfiturą czy powidłami, jak komu wygodnie.
Na jutro szykujemy farsz do pierogów- kiszona kapusta, opieńki, marchew i seler, zmielone na grubych oczkach razem, po odpowiedniej obróbce termicznej.
Wsi spokojna, wsi wesoła 🙂
Zrobiłem po raz pierwszy żydowski kawior. Albo coś schrzaniłem, albo zepsuł mi się smak, ale na kolana nie rzuca a miało być takie wspaniałe.
Dobrze, że Radek dochodzi do siebie. Mniej szczęścia miał Afisz, basset Krzysia Litwina (Piwnica, Cywil)
Na Plantach Dietlowskich wysypano jakąś chemię i Afisz jak na posokowca przystało jeździł cały czas sznupą po trawie, no i stało się…
Krzychu – nie ma jak u Mamy,…..
Alicjo, Księżyc się wprawdzie zmieścił w kadrze, ale jest piekielnie nieeeeeostry!
Uwierz mi, poprawne (poprawne nie znaczy artystyczne) zdjęcie można zrobić niedrogim aparatem, ale trzeba wiedzieć jak.
Niektórzy blogowicze zamieszczają tu naprawdę dobre (bardzo dobre!) zdjęcia. Nawet Redaktor „wytłumaczył” się ze swojego kiksu i jakoś go rozumiem, ale do Ciebie żadne uwagi nie docierają, bo Ty wiesz wszystko najlepiej.
Kreaturą bym Ciebie nie nazwał, ale zadufaną w sobie panną przemądrzalską – owszem!
Kropka, koniec.
Cichal – stąd i cały kłopot – niucha non stop i niczego się nie uczy – jeże pokł?go go 2 razy, od kota dostał po pysku 2 razy, raz dostał od ropuchy do wiwatu. I myślisz, że pomogło? Dalej poluje na jeże wieczorem, za dnia wdaje się w awantury z kotami, a ropuchy w tym roku nie spotkał.
A jak sie robi „zydowski kawior”?
errata – jeże go pokłuły
Kocie – to chyba wątróbka po żydowsku – w nieiktórych książkach jest jak u Cichala
Kocie! TY nie wiesz? Wyguglaj.
Zrób ostrzejsze, Azorku, no proooooszę, zrób! Tylko swoim aparatem, a nie ściągawką z prasy etc.
Jeśli śledzisz ten blog, to chyba wiesz, że ja nie pretenduję do miana najlepszego fotoaparatczyka blogu, przeciwnie wręcz, tłumaczyłam się z tego nie tak dawno Misiowi, który mi to wytknął. Zdjęcia robię dla siebie i dla paru osób, które chętnie obejrzą – i powtarzam, naprawdę nikt nie jest zmuszany do klikania na sznureczek ode mnie.
Zadufana w sobie przemądrzalska? oj, chyba nie ten kontynent…
Ja wiem, co wiem – a Ty co wiesz poza krytykowaniem innych?
No, popisz się, i tylko nie mów, że skromność Ci nie pozwala…
Pewnie za chwilę pojawisz się pod innym nickiem. Kropka, a nawet trzy…
Cichalowi chodzi według mnie o kawior Heleny 🙂 . Własnie, widziałam wypowiedź hiszpańskiego kucharza, który mówił, że efekt końcowy potrawy zależy od tego ile wody jest w cebuli – tzn. miałam rację, że mój drugi kawior zepsuła wodnista cebula. Moim zdaniem spróbuj bez cebuli Cichalu.
No co sie pytacie, to przeciaqz z tego „przepysznego” baklazana! Brrr!
KM, to tak jak piwo bez alkoholowe sie robi..Tenisa nima to siatkę oglądam bez meni, co by wagę trzymać .
Cichal – ja bardzo lubię. Do masy dodaję 2-3 łyżki słodkiej wiśniówki i same żółtka, w drobno posiekanych białkach taczam kulki kawioru wielkości dużego orzecha, a w każdej wykałaczka. Ładna i smaczna przystawka; na codzienny użytek można w miseczce i wtedy białko też do masy. I nie daj sę napuszczać na kawior bez tłuszczu – wątróbki na gęsim albo kurzym albo kaczym tłuszczu.Niech się panie z dietą schowają.
Ano Pyro-nigdzie nie ma lepiej.
A że człowiek z kosiarką trochę polata? To apetyt lepszy 🙂
Pyro litości! Tarzać to ja się mogę ze śmiechu. 🙂
Ledwo wytropiłem w latynoski sklepie bil z którego już wyrządziłem „smaluszek” z cebulą, jabłkami i papryka. O smalcu gęsim czy kaczym, zapomnij. Może gdzieś na Boro Parku w koszernych sklepach, ale to daleko!
Pyro! Wiśniówkę to ja piłem u Ciebie! Tutaj wiśni nie uświadczysz. Sklepowa „wiśniówka” to czysta chemia.
yurek dobrze, że jesteś bo sen miałam, że zaginąłeś i blog Cię poszukiwał przez Nowego i cichala ..
krzychu zazdroszczę powrotu do macierzy … też tak miałam kiedyś …
haneczko mnie nawoływałaś a gdzie Ty? ….
Tosik,
nie może być bez cebuli –
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/Przepisy/12.WARZYWNIE/Kawior_wg_Heleny/img_0201.jpg
To, co jest na tacy, zapieka się w piekarniku (bakłażany nakłuć w kilku miejscach, po upieczeniu obrać ze skórki).
Po zmieleniu (ledwo-ledwo) wywalić na wielką patelnię lub woka (ja tak robię) i ze 20-30 minut lekko odparować. Konsystencja powinna być jak na 3-cim zdjęciu.
Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby mi się nie udał kawior Heleny, albo żeby dotrwał jutra 😯
Pyra mówi o czymś innym 😉
Cichal – to nie ma rady, musisz przyjechać. Kłamczuszek z Waści, oj, nieładnie. Kaczusię Waćpan pieczesz? Pieczesz, boś pokazywał i gęś może też? To nie ma siły – tłuszcz gdzieś w jakimś słoiku w lodówce jest, a jak nie ma, to znaczy, że lekkomyślnie „zutylizowałeś”. I teraz masz.
Alicjo! Piękne zdjęcie! Pytanie. Czy z bakłażanów wycinać gniazda nasienne?
Z innej beczki. Udało mi się kupić duży jasiek (rzadkość) Jak go zagospodarować. Fasolka po bretońsku już nam się znudziła.
Aaa, to zwyczajny pasztet z kurzych watrobek. Osobiscie bardzo lubie.
Tosiku – Duże M też pisała, że kawior Heleny bez cebuli lepiej jej smakował, był mniej wodnisty 🙂
Pyro, ja to co do słoiczka, to potem na chlebuś, bo to raczej galaretka a nie smalec.
Kocie. Pasztet z wątróbek to jedno Żydowski kawior to drugie. A trzecie to Twój kawior z bakłażana.
Cichalu – ja tak grzecznie, elegancko, bo to znaczy „jak zeżarłeś, to nie masz” Masełko z oliwą też może być. Wiśniówki, niestety, tylko u Blogowiczów między Odrą/Nysą, a Bugiem.
Oj tam Jolinku Skype mamy to i pogadamy jak o czym jest. O BLOGU NIE!!!
Jolly R się nie odzywa, a ja kisnę w ciekawości, jak też ta nasza koleżanka mundurowa znosi szkolenie.
Przepisów na przetwory z aronii było tu mnóstwo, kilka dni temu.
Dorzucę tutaj, Maminy przepis na nalewkę i zagospodarowanie pozostałości. Testowałem oba produkty- pycha!
Wiśniówki dostałem też przed chwilą naparstek, tej z 2012.
Poezja, smak o wiele bogatszy niż tej zeszłorocznej.
We Włoszech na razie dojechałam tylko do Sorrento. Bardziej na południe jeszcze nie byłam. Zanotowałam nazwę lodów: „Tartufo di pizzo”. Może kiedyś… 🙂
Kawior Heleny z bakłażana (wcale go nie czuć!), papryki, cebuli i co tam jest w składzie tak, jak na zdjęciu powyżej.
Tu przepis „pisany”:
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/Przepisy/12.WARZYWNIE/Kawior_wedlug_Heleny.html
Cichalu,
gniazda nasienne wytnij z papryki, cebulę i czosnek obrać, reszta może być, z bakłażana nie ma co wycinać.
Jak zagospodarować jaśka? Pisałam parę dni temu – zrobić leczo (można bez kiełbasy) i dodać na sam koniec osobno ugotowanego jaśka. Pycha!
No I czy tych borowikow juz Pani Mama nasuszyla….
Wiem. Okropna jestm!
Na sam koniec dużo wyciśniętego czosnku – i nie zagotowywać papryki na śmierć, ma być ledwie-ledwie, Cichalu.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4910.JPG
Leczo – cebula, pomidory (najlepiej gotowe z puszki), papryka, coś ostrego trochę (jalapeno na przykład). Jak dojdzie – wsypać jaśka itd.
Dziękuję! Tak zrobię!
Dobry wieczor,
Pyro, mialam sie wlasnie odezwac.
Czytam Was codziennie, tyle ze odezwac sie nie mialam czasu. Szkolenie bardzo intensywne, dla cywila-ignoranta jak ja czysta egzotyka. Opracowuje nowatorska metode polerowania butow do stanu lakierek przy rownoczesnym czytaniu materialow na nastepny dzien :).
Jolly R – dopokąd nikt Ci nie kazał polerować olejnej lamperii w serduszka, nie masz pojęcia o rekruckim szkoleniu, Mała.
Jolly,
do pełnego błysku po pastowaniu i szczotkowaniu „na błysk” trzeba jeszcze napluć na obuwie i wypolerować szmatką 😉
Pasztet z watrobek robiony na sposob zydowski nigdy w zadnym domu nie slyszalem by sie nazywal „kawiorem”. Trust me.
Ida dp tego: watrobki lekko osmazone w tluszczu z kury lub w oleji (nigdy maslo!) cebula osmazona, bardzo malo czosnku, posiekane jajko na twardo, sol, pieprz. , Wszystko sie miesza, mozna dodac lyzke koniak, ale nieprzedobrzyc. u. Po uformowaniu na polmisku w polkule posypuje sie posiekanym zoltkiem ugotowanym na twardo.
Bardzo znakomite i proste danie.
Gdzie tam szczotka i szmatka ;), kolega, byly lotnik z RAF, wiedza sie podzielil. Bierzemy puszke pasty (Kiwi najlepsza), miseczke zimnej wody i waciki bawelniane. Zwilzamy wacik, nanosimy paste i koleczkami pastujemy but do stanu ‚mgielki’. Bierzemy czysty wacik, nawilzamy i polerujemy. Powtorzyc milion razy :). Mundur wyfasowany, tyle ze do domu nie mozna wziac. W piatek parada przed glownym. O mamusiu …
Tu jest klasyczny podstawowy przepis na pasatet z kurzych watrobek po zydowsku:
http://bookclubcookbook.com/recipe/2012/06/jewish-chopped-chicken-liver-pate-recipe-from-deborah-henry/
Oni dodaja w tym przepisie szczodra szczypte galki muszkatolowej. Ja nie dodaje, bo nie przepadam, zwlaszzca za „szczodra” szczypta. To ma smakowac jako bardzo deklikatny pasztet, jak dla rekonawlescentow.
Jolly – ale Ty sroce spod ogona nie wypadłaś ; „królewski szczep piastowy”. Będziesz na medal – ja to wiem.
Kocie – mamy zgodność. Czemu tak na początku broniłeś się przed przymiotnikiem żydowski? Ja swoją „wiedzę” mam z Googla. Bywam w żydowskich domach, ale nigdy z okazji „kawior”!
Jolly,
niech Ci ktoś zdjęcie cyknie na tej paradzie 🙂
Zdjecie to chyba dopiero na przysiedze (!), ide wkuwac paragrafy :))
A oto z działu „Zapamiętane smaki” z kuchni Rebeki Wolff, przypomniane przez panią Adamczewską:
Kawior żydowski
6-8 kurzych wątróbek,
3 cebule,
3 jaja na twardo,
1 łyżka drobno siekanego szczypiorku,
4 łyżki oleju,
1 łyżka majonezu,
2 łyżki siekanego koperku
sól i pieprz
Wątróbki umyć, rozłożyć na grillu i opiec do momentu, aż wystąpi na nich krew. Umyć je, zalać zimną wodą i gotować 10 minut. 2,5 cebuli pokroić w drobną kostkę i usmażyć na rumiano, na tłuszczu. Wątróbkę wraz z podsmażoną cebulą utrzeć w malakserze. Osobno posiekać jajka, szczypior, oraz utrzeć na tarce pozostałe pół cebuli. Zmieszać z musem z wątróbki i cebuli, dodąć pieprz, sól, łyżkę makjonezu i ew. siekany koper. Podawać z pikantnąmarynatą albo na liściach sałaty.
A ja robię jeszcze nieco inaczej.
Ostatni tydzien sierpnia spedzilam we Wiedniu. Tam we wloskiej restauracji jadlam „minestra di trippa” czyli flaki. Przyrzadzone z pomidorami, fasola jaskiem i parmezanem. Byly wysmienite, w niczym nie przypominaly polskich flakow, ani kolorem ani smakiem.
Ewa – nie masz przepisu?” Mam zamrożoną paczkę flaków i nawet miałam w planie, że jak Młodsza pojedzie z dzieciakami na Wezuwiusza i Etnę w początkach października, to ja sobie ugotuję po francusku – z calvadosem. Chętnie jednak bym ugotowała i te włoskie.
Chichalu, wskaz mi miejsce gdzie sie „bronilem” przed przymiotnikiem „zydowski”. W zyciu nie slyszalem natomiast aby pasztet z watrobek po zydowski nazywano „kawiorem”.
Przepis Pani Barbary mi sie nie podoba, sorry. Skad sie w nim wzial majonez? Jakie obgotowywanie przez 10 minut? Watrobki takiego potraktowania nie zniosa – to bardzo delikatne bialko. Po obgotowaniu stanie sie suche i niesmaczne. Dlaczego grylowanie? Metoda ta nie przypmina mi absiolutnie niczergo co kiedykolwiek jadlem w zydowskich domach czy to co bylo od dekad robione w moim.
Przepis prosty i elegancki zostal tak zamotany, ze jest nie do rozpoznania.
Watrobki wystarczy lekko obsmazyc, w srodku powinny byc rozowe i nawet odrobina krwi nie szkodzi – ona znika po zmiksowaniu calej masy, a przed dodatniem posiekanego jajka.
Goptowane watrobki? Brrrr… To ma byc delikatne i „soczyste”, wilgotne. Wtedy i majonez nie potrzebny. Na koperek tez nigdy sie nie nadzialem w pasztecie po zydowsku. Pewnie nie zepsuje, ale wprowadza jakas obca nute.
Na razie wątróbek nie mam w planie, więc się nie martwię – jutro rumpuć, w piątek ryba w cytrynach, w sobotę schab ze śliwką, w niedzielę pieczeń wołowa. Dalej mój plan nie sięga. No, może w sobotę zrobię placki ziemniaczane, a schab w poniedziałek – zobaczymy.
Kocie! Ładnie mnie nazwałaś „chichal”. Może przejdę na ten nick, bo śmiszny!
http://wiadomosci.onet.pl/kujawsko-pomorskie/gruta-awaryjne-ladowanie-amerykanskich-helikopterow-wywolalo-sensacje/6yybt <– przed chwilą o tym mówili na NBC, główne wydanie dziennika, i podkreślili, że mieszkańcy okoliczni przyszli z ciastkami, kanapkami i kawą 😉
Alicjo-amerykańska otwartość i polska gościnność 🙂
Kopcie – w sprawie tego przepisu, całkowicie się z Tobą zgadzam. To pyszne jedzonko i nie potrzebuje żadnych udziwnień.
Kocie, oczywiście ma być – Kocie. Przepraszam.