Dlaczego toskański chleb jest niesłony
Przed wieloma wiekami, w czasach, gdy sól była droższa niż złoto, włoskie miasta stanowiące jednocześnie odrębne księstwa wiodły ze sobą stałe wojny. Bogatsi starali się na biedniejszych wywierać także nacisk w sferze handlu, ceł i podatków.
I tak bogata Piza, mająca dostęp do morza i dzięki temu do soli, narzucała wysokie ceny tego „białego złota”. Florentyńczycy zaś, którzy słynęli z waleczności i dumy, nie chcieli poddać się solnemu dyktatowi. I to oni właśnie wymyślili i wręcz narzucili tę modę innym.
Od kilkuset więc lat w Toskanii piecze się chleb, nie soląc ciasta. Mieszkańcy Florencji, Sieny, Cortony, Montepulciano i innych okolic jadają chleb całkowicie pozbawiony słonego smaku, uznając to zresztą za zaletę, nie wadę.
Chleb bowiem, który nie tylko w prostej wiejskiej kuchni, ale też w zamożnych domach mieszczańskich czy arystokratycznych, stanowi podstawę diety, stanowi dodatek do potraw z warzyw, grzybów, sera czy mięs (w tym wspaniałych tutejszych kiełbas), wystarczająco przecież słonych. Pozbawiony soli chleb tylko podkreśla i wzmacnia słony smak innych toskańskich produktów spożywczych.
Chleb towarzyszy Toskańczykom od świtu do zmroku. Podczas śniadania bywa maczany w kawie z mlekiem. Przed obiadem zaś jest ulubionym antipasto. Nazywa się wówczas bruschetta i jest przyrumienioną, chrupką grzanką podawaną najczęściej z pokrojonymi pomidorami, czosnkiem, świeżymi listkami bazylii, solą, pieprzem i sporą porcją najlepszej oliwy.
Bez chleba nie obejdą się też wspaniałe zupy podawane na wieczorny posiłek, takie np. jak rybna cacciucco czy słynna jarzynowa (najlepsza po drugim odgrzaniu) ribolita.
Zwieńczeniem wieczornej uczty bywa też chleb w towarzystwie sera pecorino lub z figami, orzechami czy nawet winogronami. Zwykły to widok – zwłaszcza w wiejskich przydrożnych trattoriach – gdy siedzący i gorąco dyskutujący przy stole Toskańczycy wzmacniają swe oratorskie talenty przy pomocy chleba maczanego w winie.
Jak widać więc w Toskanii chleb zastępuje ryż i makaron, królujące na stołach innych części Italii.
Komentarze
dzień dobry …
ciekawostka z tym niesolonym chlebem … ale z samym masłem to chyba by nam mniej smakował …
Marek to wakacje miło się skończyły … 🙂
Była sól do mięs, kiełbas, serów, zup i sosów, a do chleba zabrakło… 🙁
Jolinku, a moze sprobowac ze slonym maslem? 🙂
Asiu, pieknie przypomnialas wczoraj Wierzynskiego. Dla Ciebie po powrocie z pracy 🙂
A moze innym tez sie spodoba. Tekst jest wzruszajacy. „Zestarzec sie z Toba”.
https://www.youtube.com/watch?v=XiISJ1vL1NE
Alino-już od dawna się podoba 🙂
Chleb pieczony bez soli (pane sciapo) jest popularny również w całej Umbrii i w Apeninach w kierunku Bolonii. Świetnie się nadaje na crostini i bruschettę, sam w sobie jest mdły i bez smaku.
Sciapo (czyt. szapo) = mdły, pozbawiony soli.
Kto nie chce się na taki „nadziać” w Toskanii i okolicach, powinien pytać (lub czytać na etykietkach) o „pane salato”.
A ja wczoraj nabylem w Tesco swiezutki pumpernikel, sprzedawany w chudych dkugich bochenkach i polecony przez pania zapelniajaca polki swiezym chlebem.
No, jest on tak boski, ze niestety przystawilem sie do niego zanadto. Nie wiem czy z sola, ale z duza iloscia slonecznika i jakichs innych ziarenek. Tylko zle sie kroi w cienkie kromeczki. Musza byc nieci grubszawe. Ze swiezo umarynowanym gravlaxem i utartym w minute sosem musztardowo-koperkowym, niezwykle dobry.
Na opakowaniu powinna być informacja o zawartości soli. I czy jego brunatny kolor jest uczciwie staroniemiecki czy farbowany karmelem.
Nemo
Mówi się o Szkotach, że oszczędni… A tu proszę można powiedzieć, że skąpy jak Włoch.
W końcu musieli oszczędać na soli droższej od złota by z rozmachem budować pałace, zamki, wieże gadające z chmurami, o kościołach największych na świecie, rzeźbach i posągach nie wspominając.
Nadziawszy się parę razy na bolońskim mercato na puchatą bułkę i chleb bez smaku zacząłem kupować bułki typu sandwich. Teraz wie m co straciłem…
KocieM. w Polsce sprzedaje się od zawsze pumpernikiel już pokrojony, nie bardzo umiem sobie wyobrazić krojenie 🙂
Nemo, ten pumpernikel nie jest sprzedawany w opakowaniu, tylko wynoszony w bochenkach z piekarni na zapleczu sklepu.
Te peikarnie w supermarketach bardzo sie w ostatnich latatch poprawily i nie pieka juz z mrozonego ciasta tylko ze swiezego, przywozonego o swicie. Wiem bo sie kiedyswdarlem do takiej piekarni w posukiwaniu piekarza, ktory sie spoznial z croissantami. Pieczywo z niezamrozonego pieczywo trzyma sie znacznie dluzej. Z zamrozonego nazajutrz jest jak kamien.
Pumpernikle sprzedawane w opakowaniu i pokrojine w idealnie rowne kwadraty nie bardzo nam smakuja. Sa poprzylepiane do siebie, trzeba je rozdzielac nozem, a i tak zawsze sie pokrusza w nieapetyczne kawalki. . Nie, jest tp zupelnie inna liga – pumpernikiel dopiero co upieczony.
Stara twierdzi, ze przypomina jej czarny chleb z Syberii, pamietany z dziecinstwa. Potem juz nigdy takich razowcow nie jadla. Jako dzecko najbardziej lubila z plastrem slodkiej cebuli posypanej sola. 🙄
Ten pumpernikiel z Tesco nazywa sie Swedish tin – tego drugiegi slowa nie jestem pewien, bo napis przy chlebach byl pisany recznie z zawijasami. Ale Swedish napewno.
A KocieM, to czy ten pokrojony się kruszy to zależy chyba też od jakości. W smaku są podobne, ale właśnie to czy się dają swobodnie jeść zależy od ceny, im droższy tym lepszy 🙂 Ciekawe to co piszesz o pieczywie mrożonym. Kupuję w markecie i dość długo jest świeży ( w porównaniu z osiedlowymi piekarniami, z których już na następny dzień jest chleb kamienny). Byłam pewna, że jest mrożone, ale mówiąc szczerze miałam to gdzieś – jest po prostu świeższe. Aż chyba zapytam panie.
Zamiłowanie do pumpernikla ma chyba w takim razie coś wspólnego z czasami powojennymi, bo jest to też ulubiony chleb mojej mamy z dzieciństwa, teraz właśnie łososiem 🙂
Ktos mi kiedys tlumaczyl, ze w ciescie po zamrozeniu zachodza jakies chemiczne procesy powodujace, ze on szybciej schnie. Nie wiem czy to prawda ale brzmialo wiarygodnie, wiec powtarzam.
Jak znam Nemo, to pewnie wie na mur beton o co sie rozchodzi 😈
A zamikowanie do chlebow zaraz-powojennych faktycznie moze byc dosc powszechne. Nie wykluczam ze chodzi glownie o Prawdziwych Przedwojennych Piekarzy. Ktorzy potem wymarli i skonczyl sie wspanialy chleb razowy. A tez i maka byla pewnie inaczej mielona, inaczej napowietrzana i nie pieklo sie w ilosciach przemyslowych .
Kocie,
dzięki za pokładane we mnie zaufanie 😉
Chodzi Ci zapewne o retrogradację skrobi, której sprzyjają niskie temperatury. Ten proces zachodzi też w pieczywie (czerstwienie) dlatego nie powinno się chleba przechowywać w lodówce. Już lepiej szybko zamrozić pokrojony na porcje.
W dobrym pieczywie stabilizatorem zapobiegającym zbyt szybkiemu czerstwieniu jest naturalny zakwas, dlatego dawne i niektóre współczesne chleby żytnie nawet po stwardnieniu dają się kroić na cienkie kromeczki. W dzisiejszej szybkiej produkcji chleba zakwas i długie mieszenie oraz dojrzewanie ciasta zostały zastąpione stabilizatorami, emulgatorami i enzymami.
Ludzkie zmysły można już tak dobrze oszukać, że będzie im smakował chleb z Lidla (póki nie poznają jego rzeczywistego składu) 🙄
Musze sie nauczyc wyrazenia „retrogradacja skrobi” i . Stara z krzesla spadnie jak uslyszy. Niechaj spada, co mi tam!
Dzieki za wyjasnienie. Wczoraj nawet usilowalem wcisnac tego pumpernikla do lodowki, ale skonczylo sie wysypaniem jakichs sloikow z tejze. Jest obecnie przechowywany w papierowej torebce, z prawdzowego papieru.
O, są tez tacy, którzy na hasło własnoręcznie pieczony, względnie organiczny będą się zachwycali chlebem określanym przez najstarszych już Polaków – tak gliniasty jak za okupacji 😯 . Różne rzeczy ludziom można wmówić.
Ale mnie akurat nikt niewmawial. Sam paietam, bo wszyscy w domu wola chleby biale, a nie czarne. Czarny zawsze byl tylko dla mnie.
Kocie,
parę właściwie ulokowanych terminów typu retrogradacja, dehydracja i eksykacja, a stara się nie podniesie 😉 Tylko nie dołóż jej higrometrem, bo jeszcze odda i nabawisz się jakiejś insuficjencji np. na tle bażantowym 🙄
Kocie, różnica między dobrym pumperniklem a gliniastym na kartki z czasów wojny jest zasadnicza, przynajmniej wg mojej babci, również fanki ciemnego. Ja lubię i ten i bagietki np. i włoski bez soli i ciabattę.
Z komputera Pyry pisze Krystyna. Trochę po omacku, bo klawisze mają pościerane litery. Jestem już u Pyry. Na moje powitanie Pyra upiekła puchatkę z mirabelkami, a na obiad były tradycyjne poznańskie pyzy drożdżowe z gęsią piersią i pieczonymi jabłkami. Wkrótce wraz z Pyrą Młodszą wybieramy się do centrum, żeby stracić te kalorie i pozachwycać się miastem.
Dzień dobry. Panie wzięły psa i poszły nad Maltę. Jutro Inka zawiezie Krystynę do Gniezna i może jeszcze gdzieś, a w sobotę Młodsza po prostu do miasta i do Bramy Poznania. Na ucho Wam powiem, że Krystyna wygląda świetnie – fryzura (wymyślna prostota) żadna „czarna” oprawa oczu – wszystko leciutko zaznaczone, świetne, dwubarwne portki i granatowy T-shirt. Dziewczyna wygląda na30-tkę z małym czubkiem. Już dawno powiedziałam, że na blogu piszą same młode kobiety.
Rekonwalescent już się wyrekonwalescentował i trzeci dzień w pracy. A niech tam, jak mu to dobrze robi, koledzy jednak byli mocno zdumieni.
Do kanapy go nie przywiążę.
Zachcianki ma jak kobieta w ciąży – przede wszystkim wszystko ma być dobrze doprawione. Widocznie to jedzenie szpitalne nie było tak dobre, jak na początku twierdził. Nie ma problemu, u mnie zawsze ostra pasta curry i jalapeno jest pod ręką.
W powietrzu czuć jesień – czyste powietrze, brak wilgoci i 20C.
Pozdrowienia dla Krystyny, chwilowo pyry poznańskiej 😉
tu Ci Pyro przyznam rację … Krystyna to świetna dziewczyna … 🙂
popatrz Alicjo my tu się martwimy czy Jerzor dobrze się czuje a On cichcem do pracy wrócił … 🙂
Alino jak soli brakowało do chleba to i masło niesłone … 😉
a my jutro wyruszamy do Żaby … każdy samochód inną drogą ale punkt spotkania w sobotę znany … 🙂
Asiu dzisiaj Diamentowa Liga w Zurychu o 20 w TV …
Oczywiście, że do kanapy nie przywiążesz.
Daj mu jeszcze Alicjo rowerek!
„Mundrego” powstrzymywacć nie warto!
Niesłony chleb? Musielibyście widzieć moją minę, gdy po lekcji religii, naonczas jeszcze w salce katechetycznej, sześcio-, czy siedmio- czy ileś tam -latki dostały m. in. po kostce masła, duńskie lub holenderskie ono było, to masło.
Z tak zwanych darów 😀
Słone jak ściany chodnika w kopalni Wieliczce!
Strasznie mi żal wtedy było biednych dzieci na kapitalistycznym Zachodzie, że muszą jeść solone masło.
Krzychu, to musimy być w podobnym wieku, z tym że ja uwielbiałam to solone masło i zawsze pytałam dlaczego w sklepach nie ma 🙂 Natomiast wszystkie mamy nasze miały Twoje podejście 🙂 Nie wyczuwam soli w chlebie, dlatego smakuje mi ten z solą i bez 🙂
Duże M, doprawdy- nie wiem, jak mając 18 lat, możesz pamiętać solone masło 🙂 I salki katechetyczne..
W Irlandii, która produkcją i eksportem masła stoi, w beczułkach z Cork szło statkami w różne miejsca, solone bodajże dla konserwacji.
Nie miałem hysia i nie kupowałem tam masła w polskim sklepie, wystarczyło poszukać i było też irlandzkie, niesolone.
Ale już cukierki Nimm 2, które dostałem kiedyś za pomoc kościelnemu, któremu wywróciły się taczki z drzewem na opał, to już te kapitalistyczne dzieci miały dobre 😉
Krzychu – też takie dostałam 🙂 I też byłam bardzo zdziwiona. Oprócz masła dostaliśmy po kawałku pomarańczowego sera i każdy po puszce. Ja dostałam puszkę z puddingiem, koleżanki z zupami. Zupa i gotowy budyń w puszce! 😀
Jolinku – przekażcie pozdrowienia Żabie i Esce.
Alino – „Zestarzeć się z Tobą” to piękna piosenka 🙂 Dziękuję.
Ostatnio kilka razy jadłam chleb bez soli. W naszej ulubionej piekarni mają chyba jakiegoś zakochanego piekarza, który zapomina posolić ciasto. 😉
Asiu,
Teraz kiedy wspomniałaś- tak jest! Pomarańczowy ser też był!
Nie pamiętam jak smakował, ale do dziś, gdy mam przesiadkę na Schiphol, wychodzę z Old Amsterdamem i jakąś goudą extra old.
Kawałek pomarańczowego sera i zupa Campbell cebulowa – dziwna się wydawała. Asiu, u nas puszek z puddingiem nie było. Zaraz za tym dostaliśmy od siostry informację, że „ruskie czołgi” stoją na granicy, a to pomoc od Reagana 🙂 Nie pamiętam czemu te czołgi miały stać na granicy ( nie wiem, który to był rok) ale z dzisiejszego punktu widzenia nie byłoby w tym nic dziwnego.
Zaraz po tym oczywiście 😯
Jolinku,
chyba ogłaszałam, że wrócił do pracy na parę godzin? Jak nie ogłaszałam, to miałam zamiar ogłosić. Myślę, że chyba lepiej, jak się tam poobija, niż miałby siedzieć w domu ewentualnie przejść się na spacer, to już przerabialiśmy, rutyna i własne środowisko daje złudzenie, że nic wielkiego się nie stało – przypomniałam mu o tym, by nie ulegał złudzeniu. No ale teraz nie ma z głową, jak wstrząs mózgu po wypadku z motocyklistą i rzeczywiście był wrednym pacjentem przez 2 tygodnie, mało co z tego pamięta.
Krzychu,
kiedy myśmy tu „nastali” lat temu 32, w sklepie nie było żadnego innego masła, tylko solone, przynajmniej w naszej wsi nie było alternatywy.
Cierpiałam okrutnie, a Jerzor szybko przyzwyczaił się do kromuchy z masłem solonym i dżemem 😯
Teraz masła solonego w ogóle nie widzę, kto sobie chce posolić, to sobie posoli. Solone masło lepiej się przechowywało, stąd ta sól, a potem przyzwyczajenie, wreszcie lekarze zaczęli alarmować, że wysokie ciśnienie i tak dalej…no a że wszyscy chcą żyć dłużej i zdrowiej, podziałało. W ciągu kilku lat masło solone zniknęło z półek.
Nie liżę chodników w kopalni Wieliczka, ale chleb wolę posolony. Natomiast francuski obyczaj smarowania pieczywa solonym masłem, a na to wściekle słodką konfiturą – całość zaś maczana w śniadaniowej kawie – no, nie. Nie ze mną te numery. Masło solone i nasi kiedyś produkowali (tzw masło w bloku) ewidentnie z racji braku odpowiednich chłodni. Ja nawet lubię od czasu do czasu – pod jajko, sery twarogowe, pomidory.
Ciekawe, na której granicy stały? 🙂 Bo te ruskie to wtedy chyba u nas cały czas były.
Pyro,
chcesz powiedzieć, że podczas wycieczki szkolnej do Wieliczki uwierzyłaś przewodnikowi na słowo?
Ja nie uwierzyłem 🙂
Nie brakuje mi soli w potrawach, umiem i lubię nadać smaku czym innym, oczywiście nie makaronowi czy ziemniakom z wody 😉
Małżonka zaś kryształki fleur de sal zajada z przyjemnością 😯
Asiu, słuszna uwaga i do dziś nie wiem co siostra miała na myśli. 🙂 Mama do dziś pamięta jak przyszłam do domu w histerii 🙂
Alicjo, dobrze że nie pozwolili Wam latać.
U nas mieszkała na tak zwanej „stancji” dziewczyna, która uczyła się w liceum, a w internacie brakowało miejsc. Ewa miała rodzinę, chyba w RFN, od której dostawali paczki. Pamiętam, że kiedyś przywiozła nam całą torbę różnych nowości. Wspaniałości, które lubią dzieci 🙂 : kolorowe gumy kulki, żelki – różne kształty, nie tylko miśki, ale też smoczki, węże. Gumy donaldówki i nie pamiętam co jeszcze. Żelkami zajadała się nawet nasza babcia 🙂
Kto miał ujka w Rajchu to był gość, kielo dostoł paczka kaugum, tytka kawy i jedno szokolada.
Czy jakoś tak 😀
Rodzone Hanysy proszone o korektę 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=E9NPnRcEFJM
Krzychu – ja z tych roczników pokrzywdzonych, których na wycieczki do Wieliczki nie wozili. Synuś mój już jeździł. Nie szkodzi – nadrobiłam później. A moja Ryba ze swoim Matrosem dopiero w bieżące wakacje swobodnie zwiedzili Wieliczkę. Tak jakoś wypadło.
Znalezione w sieci, a jakie aktualne 🙁
Światek Karpiński (1909-1940) – „Sąsiedzi”, z rękopisów:
„Gdy państwa „wspólny nacisk kładą”,
By ściślej związać się węzłami,
To najpierw ministrowie jadą
Do siebie hucznie z wizytami…
I odtąd mija dwie granice
Korowód dygnitarzy grzecznych,
By ich witały dwie stolice
W nastrojach wzniosłych i świątecznych.
A potem już przez długie lata
Przyjaźń rozwija się radośnie
I jedno tak się z drugim brata,
Aż podziw świata jeno rośnie.
I nikt nie dojrzy nic dziwnego,
Gdy nagle… we mgle i… o… świcie…
Jedno z wojsk przyjdzie do drugiego
Ach! W jakże hucznej rewizycie!!!”
Asiu – piękne, celne i smutne.
Ten sam poeta – Światopełk Karpiński:
Miejski dzień
„Słoneczny lipiec się dopala,
W czerwonych skwarach i kurzawach,
Powietrze w mieście drży jak fala,
Ledwie oddycha już Warszawa.
Paruje asfalt i benzyna,
Skwar z hukiem płynie ci nad głową
I znów się szybko pić zaczyna
Przez słomkę wodę cytrynową…
Na wieczór w ciasnym gdzieś ogródku,
Gdzie gra orkiestra piosnkę rzewną,
O wsi rozmyślasz pełen smutku,
Że przecież w dali jest na pewno…
I księżyc, liście mrożąc w chłodzie,
Przez taras sunie na komnaty,
I ktoś przechadza się w ogrodzie,
Gdzie pachną mocno nocne kwiaty.”
Sól – tak, mam problem, bo kończy mi się ostatecznie zapas przywieziony zeszłego lata z Bretanii.
Przedwczorajszy telefon Marka i jego relacja z WYSPY przypomniała mi boleśnie fakt przemijania, do odczytania chociażby na nieuchronnym jej niedalekiego braku. Braku tej morskiej, bretońskiej.
Nawet nieuchronny koniec lata tak mi nie doskwiera.
Pepe – sól morską można już kupić w dobrych sklepach w dużym wyborze i nawet w kolorach (czarna – hawajska, różowa himalajska i jeszcze inne)
Pyro – ale to nie będzie taka sama sól. Ta z Bretanii przypominała Pepegorowi zeszłoroczne wakacje. A ta sklepowa to tylko zwykła sól, bez wspomnień. 🙂
To nie zostaje nic innego, jak podróż Pepe do Bretanii. Czasu i wspomnień niestety nie da się wrócić.
Tak jest Pyro, kupowałem tam, gdzie wskazali mi i Sławek, i Misio.
Każda inna, to nie taka.
Pozostałby jeszcze chleb.
Znam tylko dobry, albo jakoś nie, jakoś mniej. Nemo, jak zwykle, niezawodna!
Śledząc np eksperymenty chlebowe Cichala, jestem co prawda raz po raz pod wrażeniem i chętnie wziąłbym „gryza” lecz nie wiem, jak taka kreacja jest zdatna po drugim, trzecim dniu wypieku.
Cichalu, powiedz: jest to może nawet ” zarazpowojenna glina”?
Najpierw na temat. Soli daję śladowo. Dużo ziół, ziaren i tzw wynalazków (Ewa). Rodzynki, żurawinę, cebulę, czosnek, fetę, parmezan, oliwki. kapary, różne jarzyny i co tam jeszcze durny łeb podpowie.
Na zaczynie i na drożdżach. Na wodzie, mleku, serwatce, kefirze, maślance i piwie.
Pszenne, pszenno-żytnie, żytnie, wreszcie razowe.
Pepe. Wychodzą różniste, ale nigdy nie gliniaste. Często za suche i kruche. Dodaję naparstek octu winnego. Dłużej świeże. Po trzech dniach trzymam w lodówce bo pleśnieją. W lodówce do 2 tyg.
Najlepsze są najprostsze. Mąka razowa, woda (piwo) zioła bez przesady i szczypta soli, ale nie szczypta kucharek Pepe! 🙂
Pepe. Zaraz po wojnie chlebuś był ekstra. UNRAA dała nam mąkę. W czasie wojny był gliniasty, bo maki było w nim niewiele, Otręby, żołędzie i inne „wypełniacze”. Jadło się…
Nowy ma u siebie gigantyczne fale. Może zrobi zdjęcia.
Smacznego mini-Zjazdu poznańskiego i w okolicach (Inka, Haneczka) u Pyry i tego samego w Toporzyku! Bawcie się dobrze i zdajcie sprawę! 🙂
Cichal,
ja w trosce o rekonwalescenta zakupiłam coś, co się nazywa „NoSalt- salt substitute” i zawiera potas, czyli sól potasową i takietam. Rekomendowana dla tych, co mają wysokie ciśnienie. Smakuje prawie jak sól…kanapkę posolić czy coś tam, Jerzor się nie poznał.
Nie wyobrażam sobie ziemniaków bez soli.
Feta jest solona w procesie wytwarzania, parmezan jeszcze bardziej. W przewodniku dietetycznym ze szpitala napisano, że zamiast soli warto używać mieszanek ziołowych, np. „Mrs.Dash”.
Wstąpiła do nas znajoma z Ottawy (byliśmy niedawno u nich), której po drodze do domu było. Sprawdziła naocznie, jak się Jerzor ma, stwierdziła, że wygląda lepiej, niż przed operacją, sylwetka zyskała 😉
Spędziliśmy przyjemnie popołudnie.
p.s.Miało być do poprzedniego wpisu Zjazdów dwóch – Inka i Incyn, Haneczka i Haneczcyn oraz panowie towarzyszący dziewczynom w Toporzyku.
W tym roku trudno-ucha-cha, trudno…ale zawsze jest nadzieja na rok następny 🙂
Aurora Borealis w WA wczoraj w nocy. Widok z Anacortes, WA.
http://www.komonews.com/weather/blogs/scott/Photos-Northern-Lights-come-out-over-Western-Washington-272959571.html?tab=gallery&c=y&img=0