Kolacja polityczna
Wiadomo, że przy kolacji toczy się najciekawsze dysputy. Zwłaszcza gdy dania są smakowite, wina dobrze dobrane, a towarzystwo interesujące. Byłem (a właściwie byliśmy, bo przecież my się w zasadzie nie rozstajemy) właśnie na takiej kolacji. Wszystkie warunki zostały spełnione, więc trzy godziny przy stole minęły jak z bicza trzasł. Nawet nie zauważyliśmy, że za oknami przetoczyła się chyba najcięższa burza, dopiero połamane gałęzie i głębokie kałuże zagradzające drogę na wieś nam to uzmysłowiły.
Gospodarze stanęli na wysokości zadania i zgromadzili szóstkę gości, z których każdy mógłby być ozdobą wielu zgromadzeń. Sami zaś (on wybitny publicysta zagraniczny, a ona świeżuteńka Pani Doktor specjalistka od skomplikowanych spraw Bliskiego Wschodu) zadbali, by wieczór nie ograniczył się wyłącznie do pałaszowania znakomitych dań, lecz domagali się, by każdy z biesiadników w ciągu dwóch-trzech zreferował problem, który go najbardziej nurtuje. I się zaczęło…
Pani Profesor prawa (wykłady na wielu uniwersytetach, przewodniczenie najwyższym instancjom sądowym, wreszcie obrończyni praw obywatelskich, a przy tym znawczyni i miłośniczka oper) przedstawiła powody mizerii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Ten niezwykle ważny i poważny temat okrasiła licznymi anegdotami, dzięki czemu nikt nie protestował, że znacznie przekroczyła przyznany limit czasu.
Politolog, prezes wielkiej fundacji europejskiej, zastanawiał się dlaczego nasz zakątek Europy zupełnie inaczej prezentuje się z dalekiej perspektywy (np. ze stolic Zachodu), a całkiem inaczej od środka, czyli spod mazowieckiej wierzby.
Filar Krytyki Politycznej przewrotnie podrzucił pomysł lektury głośnego w swoim czasie „Manifestu”, dzieła brodatego Karola M., który dziś brzmi jak apoteoza kapitalizmu.
My obydwoje zaś biadaliśmy nad stanem edukacji, zwanej wyższą, a właściwie usiłowaliśmy zgłębić przyczyny, dla których studenci wysokopłatnych uczelni nie starają się zdobyć rzetelnej wiedzy, tylko papier nadający im status człowieka z wyższym wykształceniem.
Gospodyni zaś, podając swe znakomite dania, sumitowała się, że nie tylko lubi jeść, ale i gotować, co – jej zdaniem, podpartym życiorysem Gogola, który jak wiadomo był znawcą jedzenia, ale umarł, zagłodziwszy się rozmyślnie – obniża rangę człowieka jako intelektualisty. Na szczęście ten nurtujący Patrycję problem nie miał wpływu na jakość kolacji.
Na koniec nasze menu: dwa rodzaje humusu (z samej ciecierzycy i z dodatkiem czerwonej papryki) oraz krwista pieczeń z rostbefu w towarzystwie pieczonych kartofli oraz marchwi i cebuli podpieczonych jak dzisiejsza moda nakazuje, czyli al dente. Oba dania zasługiwały na kulinarnego Nobla. Okazuje się, że kontrowersyjne myśli nękające młodą politolożkę nie wpłynęły destrukcyjnie na jej warsztat kucharski.
Na deser – w ramach walki z Putinem – była wręcz oszałamiająca szarlotka z taką liczbą jabłek, że nie boimy się o rezultat wojny polskich sadowników z rosyjskimi importerami.
Oby każda nasza kolacja miała podobny przebieg, menu i towarzystwo.
Komentarze
dzień dobry ….
Piotrze ciekawa jestem czy na takich koleżeńsko uroczystych kolacjach obowiązują stroje wizytowe? …. a co piliście? …. tematy poruszane na kolacji z reguły są przy polskich stołach zaczątkiem do kłótni ale wnioskuje, że to były wytrawne rozmowy ….
wczoraj był następny eksperyment z jabłkami …. miałam suche bułki na bułkę tartą ale zamoczyłam je na 1 godzinę w mleku z jajkiem a potem do pogniecinej widelcem masy starłam jabłko i usmażyłam, na maśle klarowanym, z tej mieszaniny placki … do kawy z wiórkami kokosowymi dobre było …
To była kolacja w letni gorący i burzowy wieczór więc stroje były letnie. A pioruny biły tylko za oknami. My zresztą ich nie zauważyliśmy, bo też dyskutowaliśmy ogniście.
Wina były chilijskie, bo takie uwielbiają gospodarze. A i reszta nie narzekała.
Teraz porzucam blog na kilka godzin, bo musimy pojechać do Warszawy. Wrócimy dopiero jutro.
Panie Piotrze, proszę nie czuć się winnym, że nie siedzi Pan tu cały czas.
Może Pyra czy inni mają tyle wolnego czasu, żeby siedzieć non stop na blogach, ale większość ludzi pracuje, a niewielu na tulu frontach co Pan. Żaden bloger nie odpowiada błyskawicznie na pytania, jeśli już w ogóle odpowiada. Zwracam też uwagę, tym którzy mało grzecznie zaczęli się bronić, że to Gospodarz ustala zasady. ( pamiętasz Pyro to co sama stale przypominasz?) Trudno wymagać aby pisząc książki, artykuły, prowadząc audycje, sędziując konkursy itp. itd, będzie tu z nami gaworzył o problemach ortodontycznych Pyry, jej psa, pogodzie w Szwajcarii, pisał wierszyki, odnosił się do muzyki i w ogóle był na każde zawołanie, bo parę pań poczuło się urażonych. Panie wchodzą na blog w miarę możliwości, czasu i chęci a nie siedzą przywiązane jakimś obowiązkiem – prawda? Jeśli chcemy aby Gospodarz częściej tu bywał zacznijmy nawiązywać dialog z postem lub chociaż z szerokim horyzontem zainteresowań Gospodarza, a nie zmuszajmy go do interesowania się wszystkim co nam wpadnie do głowy. Ogólnie bardzo nieładnie to wczoraj wyszło, delikatna uwaga i pełna obraza i atak na właściciela bloga…
Dzien dobry,
Kolacyjka polaczona z zywa dyskusja to cos co piraci lubia najbardziej :). Zwlaszcza jak mozna ulozyc menu tak, by gospodarze jak najwiecej czasu spedzili z goscmi, a nie miedzy kuchnia a jadalnia. My z reguly przygotowujemy jakis eintopf lub blache zapiekanki, duza miske salaty i deske dobrych serow.
Podczytalam u Bobika, ze dzisiaj urodziny jednego z Blogowiczow.
Irku, najlepszego!
Piotrze dziękuję za odpowiedź … miłego dnia … 🙂 …
a nasza Amelka pierwszy raz jedzie sama (ale z koleżanką ulubioną) na obóz sportowy w okolicach Kołobrzegu … ciekawe jak sobie da radę … jechała bardzo zadowolona …
Irku ściskam urodzinowo .. 🙂
Jolly lubię takie donosy … 😀
A teraz z nieco innej beczki, moze Kot starania doceni :).
Wczoraj byly (prawdopodobnie, data raczej umowna) siodme urodziny naszej kotki.
Przygotowalismy Solenizantce wytrawny torcik: kopczyk z kawalkow tunczyka, otoczony tygrysimy krewetkami ze ‚swieczka’ wycieta z cheddara. Koteczka laskawie zjadla wszystko, prawdopodobnie gratulujac sobie doskonalej tresury jej ludzi ;).
Dobór gości i tematów do rozmowy jest tak samo ważny, jak dobór potraw i win.
Niestety, bardzo często gospodarze kompletnie nie biorą tego pod uwagę. Najwyraźniej zakładając, że wystarczy postawić jedzenie na stół i nalać o kieliszków a spotkanie będzie udane. Podczas spotkań, w których biorą udział osoby mało zżyte do, miłych, obowiązków gospodarzy należy dyskretne moderowanie rozmowy. Tak żeby każdy czuł się potrzebny i zauważony. Mógł zaistnieć w towarzystwie bardziej śmiałych i zżytych gości.
Męczą mnie bardzo takie spotkania w czasie których gospodarze (najczęściej panie domu) krzątają się nieustannie w kuchni. Czuję się nieomal winna z tego powodu, że one się tak dla mnie starają.
Jest dużo możliwości przygotowania jedzenia, które nie wymaga kuchennej krzątaniny przy gościach. Również „kelnerowanie” należałoby ograniczyć do niezbędnego minimum.
Jolly 😆 😆 😆
Nasze KOTY celebrowały swoje szóste urodziny na początku tego miesiąca. Też dubeltowe Koty 😉
Od Gospodarza wierszy nie oczekujemy,
ale drobne rymy czasem temu i owemu
tak ze zwyczajnej sympatii ot,dedykujemy.
O smacznych i politycznych kolacjach
chętnie posłuchamy i trochę się dowiemy.
Może wkrótce też sami jakąś przyszykujemy?
Irkowi życzę wielu udanych wypraw kulinarnych,przyrodniczych i fotograficznych 🙂
Jagodo, ja też 🙂 aż mam ochotę rzucić się do zmywania, szczególnie kiedy widzę, że pani domu zaczyna mieć dziwną minę. Dobór gości ważny, bo jedna osoba jest w stanie zepsuć całe przyjęcie, niestety. Ale np. w czasie przyjęć rodzinnych nie zawsze ma się wybór.
Duże M.,
spotkania rodzinne to często slalom z przeszkodami 😉
Niezręcznie czuję się też, kiedy moi goście (znowu głównie panie) koniecznie chcą mi w czasie spotkania pomagać.
Co innego ewentualna pomoc zaprzyjaźnionych osób w formie przyniesienia jakiejś ciekawej potrawy 🙂
Chętnie przeczytam kulinarny wiersz Gospodarza 😆
Dlaczego nie? 🙄 😉
Wszystko chyba zależy od tego,jak bardzo jesteśmy zaprzyjaźnieni z naszymi biesiadnikami.
Pomoc starej,dobrej koleżanki w postaci np.odniesienia brudnych talerzy do kuchni nie musi być wcale irytująca.Czasem jest to taki drobny wybieg,by np.rozprostować nogi lub coś szepnąć na ucho 😉
Dzień dobry.
Jagodo, piszesz słusznie o roli gospodarza przyjęcia.
Ale i goście powinni znać proporcją: nie dominować rozmowy swoimi osobistymi sprawami, nie plotkować o nieobecnych, nie pouczać innych i nie wdawać się w przepychanki słowne.
Z wpisu pana Piotra wynika, że i goście, i gospodarze spotkania spisali się doskonale. Niestety, nie zawsze tak bywa. A ja po prostu przestaję przychodzić na przyjęcia, na których gospodarz głównie siedzi w kuchni, a dominantę stanowią plotki gości, opowieści o jamie ustnej, czy innej, sprawozdania meteorologiczne, których jeśli jestem ciekawa, potrafię sprawdzić w internecie 😉
Moja Strara wrecz lubi jak jej ktos z gosci pomaga zmienic talerze czy ogarnac ze stolu. Nie wymaga, mind you, ale bardzo jest zadowolona.
Rzecz w proporcjach Kocie 😉
Bejotko, miło Cię widzieć/czytać 😆
Danuśka,
oczywiście, że wszystko zależy od konkretnej sytuacji. Zdarza mi się urządzać spotkania podczas których razem gotujemy, nakrywamy do stołu, sprzątamy. A w międzyczasie rozmawiamy 🙂
Irytują mnie osoby, które podczas spotkań bardziej formalnych koniecznie chcą grać rolę „pomocy kuchennej”. Którym nie wystarcza powiedzenie: dziękuję, nie. Niestety znam takie 😉
Zgoda. „Dziekuje, ale nie” powinno znaczyc „Dziekuje, ale nie”.
>> ?Dziekuje, ale nie? powinno znaczyc ?Dziekuje, ale nie?.<<
Św. racja i dotyczy nie tylko zbierania naczyń. To chyba jakieś pozostałości sarmackie, które powodują w pewnych środowiskach nie przyjmowanie do świadomości odmowy. Może dokładkę? Dziękuję, nie. A może jednak? To może chociaż śledzika…
Coraz rzadziej spotykane, już nie zabiera się kół od karocy, ale jednak pokutują tu i ówdzie takie nawyczki uszczęśliwiania na siłę.
Ja dodatkowo, jako osoba młodsza od rodziny, która wepchnie się do kuchni bywam ciągle w tej kuchni pouczana, tu dodaj smalcu łyżkę, a do drobno w kosteczkę nie takie wielkie, tu zasmażkę koniecznie, a to ciasto to … 😯 . Dlatego też nie lubię pomocy w przyjęciach rodzinnych i dlatego, że wszystko mam zaplanowane i podzielone obowiązki. Znajomi nie mają takich tendencji jak na razie, więc i atmosfera jest doskonała zazwyczaj 🙂
Namawianie do jedzenia podobno przed wojna we Lwowie zwalo sie „prynuka”, czyli przymuszaniem. Bez prymuki nikt nie wzial nawer keska jedzenia do ust. Prynuka musiala byc, Byla to wazna czesc drobnomieszczanskiego kodu kulturowego. W dobrym guscie bylo odmawiac za pierwszym razem, w dobrym guscie bylo przymuszac i w dobrym guscie bylo wreszcie po chwili certolenia sie ulegac prynuce.
Do domu mojej Starej, jak jeszcze byla dziewczynka, przychodzila Pani Madejowa do sprzatania. Gdy Babcia pytaka ja czy nie zrobilaby przewrwy na obiad i nie usiadla wraz z rodzina przy stole, Pani Madejwa miala w zwyczaju odpowiadac: Nie koniecznie.
To zmnaczylo: jestem bardzo glodna, a co na obiad?
Na tym kodzie kulturowym przejechał się niejeden Polak w krajach zachodnich 😯
Jeden z naszych kolegów, niezwykle skąpy pan profesor, odmówił poczęstunku i więcej go do jedzenia nie zachęcano. Był bardzo głodny i musiał zjeść „za swoje” 👿
Przeżywał ból kieszeni przez długie lata 😉
Tak, prynuka to przymuszanie gości do jedzenia i picia, nie tylko we Lwowie. Słowo z ukr. – przynęta. Jest też restauracja Prynuka w Supraślu z kuchnią białoruską, może są i inne o tej nazwie, ale znam akurat tę.
Wydaje mi się, że to dawny powszechny ludowy zwyczaj, takie rytualne krygowanie się z jedzeniem, zachęcanie, odmawianie, certolenie się, a potem pałaszowanie. Coś jak targowanie się w krajach arabskich, część przyjemności zawiera się w tych grach.
Jagoda ma taka racje!
W rodzinie przyjaciolki mojej Stareh do dzis (!) funcjinuje powiedzenie sprzed wojny . Jej maly kuzyn zostal wyslany ma wakacje do Cioci we Widniu. Po powrocie pytany jak bylo u cioci, przynal sie, ze cale lato nieustannie chodzil pol-glodny, bo jak wyjasnil „ciocia nie prosila”.
Dzis kiedy Stara przychodzi do tej przyhaciolki, przyjaciolka cos jej proponuje do jedzenia, Stara odmawia, przyjaciolka sie upewnia: A jesli ciocia poprosi, to zjesz?
W Bialostockim, szczegolnie wsrod prawoslawnych, prynuka obowiazkowa.
Pamiętam z dzieciństwa, gdy jeździło się „na letnisko”, przychodzili do mnie bawić się dwaj bracia, dzieci sąsiadów gospodarzy. Zawsze po zaproponowaniu poczęstunku mówili chórkiem „dziękuję, my nie głodne”. Rodzice zorientowali się, że trzeba namawiać. No i wszystko już odbywało się, jak trza. Namawianie, odmawianie, namawianie – zjedzenie.
Gdy Stara znalazla sie przed laty na Zachodzie, musiala sie wyzbywac w podskokach wielu „kodow kulturowych”. Jeden nia wstrzasnal, co pamieta bardzop dobrze. Jej pierwsza przyjaciolka w Ameryce, Greczynka Marina pochwalila Stara ze ladna sukienke. – Oooo, mam ja od lat i byla tania – zapewnila ja Stara solennie..
Marina sie wsciekla, co bylo kompletnie niezrozumiale dla Starej. – `Nalezy odpowiadac „dziekuje” – wyjasnila Marina. A widzac kompletnie zbaraniala mine Starej wyjasnika o co chodzi: Chcalam ci zrobic przyjemnosc i odnotowac, ze ladnie wygladasz. Nie interesuje mnie ile sukienka kosztowala ani jak dlugo ja nosisz, Sukienka jest bardzo ladna i chcialam ci to zakomunikowac. That is all. Thank, you, Marina, is the only proper response.
Ufff, ale zadala cwieka Starej. Kiedy zaczela stosowac ten respnse wobec polskich przyjaciolek, wywolywalo to najczesciej zapewnienia: Niee, ja naprawde uwazam, ze ladnie wygladasz….
MInelo juz wiele lat, ale wciaz sie zdarza, ze ktos nieznajomy powie w metrze Starej: Bardzo mi sie podobaja twoje buty. Czy mozesz zdradzic gdzie je kupilas? Wtedy Stara zaczyna od wyjasnienia, ze buty pochodza z TKMaxxa i byly na fenomenalnej wyprzedazy, naprawde BARDZO tanie. BARDZO TANIE, nic takiego.
Nienawidzi siebie, ale tak wlasnie z rozpedu odpowiada. Bo ma to juz we krwi i nie chce byc inaczej.
Zidentyfikowałam jednego z gości tej kolacji/ poza Gospodarzem i p. Basią oczywiście/ i bardzo, bardzo zazdroszczę wyśmienitego towarzystwa.
A ja wczoraj i dziś zajmuję się moimi gośćmi – ale bardziej turystycznie i rozrywkowo niż kulinarnie. A to z okazji zlotu żaglowców w Gdyni. Przed południem zwiedzaliśmy Wejherowo, a za chwilę zjadamy gołąbki i jedziemy na paradę żaglowców, którą będziemy oglądać od strony morza. Tylko pogoda trochę się psuje.
Krystyno,
pomachalas Darowi Mlodziezy? Ogladalam zdjecia w prasie ze zlotu – pieeeeeekne nabrzeze ma Gdynia (nigdy nie bylam), no i uczestnicy, czyli zaglowce!
A to pomachaj koniecznie!!! Wyobrazam sobie to piekne widowisko, troche zal, teleporting nie dziala 🙁
Rzeczywiście, to taki „nasz” zwyczaj: umniejszanie, ubiednianie tego, co pochwalone. Ale już szczęśliwie odchodzi do lamusa. Ja mu nie hołduję, zawsze ładnie dziękuję i cieszę się, że komuś spodobało się to, co i mnie. Czasem, rzadko jeszcze spotykam takie krygowanie się. Z czego ono wynika? Czy pozostałość czasów, gdy wszystko było szare i biedne i według szablonu, a kolorowe skarpetki wzbudzały bulwersy i podejrzenia o bycie prywaciarzem, albo i gorzej? A może to ze skromności i niechęci do próżności niewieściej (nie, ja się nie stroję, to tylko taka okazja, tanio, prawie darmo – grzech byłoby nie skorzystać).
Stopniem wyższym tego zwyczaju jest chyba obdarowanie chwalącego skomplementowanym przedmiotem, też tu i tam praktykowane.
Podobno Chinczycy to mistrzowie certolenia.Dodatkowo chwalac rozmowce musza jeszcze spostponowac siebie samych i podkreslic ze rozmowca/gosc jest o niebo szlachetniejszy, rozumniejszy a jego dzieci genialne, a gospodarz w zasadzie niegodny takiego zaszczytnego towarzystwa.
Nasze certolenie dotyczy nie tylko jedzenia, ale np placenia za rachunki oraz namawiania gosci, zeby zostali dluzej niz ochota i rozsadek dyktuje. Ze nie wspomne o naklanianie do picia alkoholu przez ciagle toastowanie. Toast to moim zdaniem wzniesienie szklanic/kielichow w gore, z czymkolwiek sie komu podoba.
Że sukienka była tania i na wyprzedaży kupiona to czasem się opowiada kochanemu mężowi i to jak sądzę w każdym kraju,by pozostawał w przekonaniu,że żonę ma skromną i nieszastającą pieniędzmi 😉
Tak, przy placeniu certolenie sie jest musowe.
Stara jak chce zaplacic, a ktos zaczyna sie certolic, mowi surowo: Poprosze bez wschodnioeuropejskich numerow, bo ludzie na nas patrza i ja sie wstydze!
Kocie, ja uprzedzam wczesniej aby nie bylo przepychanki przy placeniu. Chodzi szczegolnie o Polakow. Jak idziemy w grupie na kolacje to rachunek dzielimy przez ilosc osob i nikt sie specjalnie nie certoli To tak robie z Francuzami.
Mieliśmy kiedyś szefa,który pod koniec służbowych kolacji,kiedy zbliżał się moment regulowania rachunku absolutnie się nie certolił.Wręcz przeciwnie-wychodził do toalety
i wracał kiedy rachunek był już uregulowany przez kogoś innego 😉
Jestem zielona z zazdrości – dwoje gości zidentyfikowałam i trzeciego kawałek. Interesujący ludzie i interesujące rozmowy mogą cudnie uzupełnić nawet ziemniaki pieczone w ognisku z solą i masłem wyciągniętym ze studni.
Wczoraj wieczorem zrobiłam kuchenny rachunek sumienia (po wpisie Gospodarza i nie nazbyt zręcznym komentarzu DużegoM) a efektem tego rachunku jest spis potraw, jakie przyswoiła sobie moja kuchnia, wraz z osobą pomysłodawcy.
I tak gotuję wg:
Gospodarzostwa „Kuchnia Babci i wnuczki”, „Kuchni Żydowskiej” i ostatniej, eroyucznej, tudzież przepisów na stronie Autorów;
Nemo – ciasto podstawowe na różności, sos śmietanowo – koniakowy z pieprzem, pavlowa, tarta tatin;
Danuśka – teryna z ryb, ryba pieczona z masłem i śmietaną, rozmaite placki danusine i Córki domu;
MałgosiaW – konfitury bez roboty, placki, ciasta, cielęcina z warzywami;
Alicja – imbir marynowany, pieczarki nadziewane, pierogi i inne inszości z kaszą gryczaną;
Pepegor – ryba w grzybach, placek lotaryński;
Zgaga – sernik, ciasto bakaliowe,
Stara Żaba – multum, a w duecie z Eską – spora książka kucharska;
Haneczka – rolada z kurczaka, kalafior smażony, kluchy serowe, marynaty;
JollyR – wołowina po koreańsku, ciastka świąteczne
Nowy – wołowina z kawą,
Sławek – pieczenie w soli i 150 innych potraw,
Nisia – bigos i też 150 innych pomysłów,
Helena – frytki królewskie, frytki z batatów, herbatka imbirowa, szparagi zapiekane na szynce, młode kaczki z pieca i dużo tego, co mi aktualnie z głowy wyleciało
Jagoda – placek z wiśniami
Barbary placek z marchwią i placek z dynią i tort cytrynowy
A to daleko nie wszyscy i nie wszystko.
Ja to naprawdę gotowałam, piekłam, jadłam, a zawdzięczam blogowi, Gospodarzowi i Blogowiczom.
Chociażby tylko ten „zysk” wystarczy, żeby się trymać Blogu jak rzep.
W zasadzie tak, ale sa tez sytuacje sponraniczne, i reguly nie zostaly ustalone. Wtedy warto huknac o „wschodnioeuropejskich numerach”. Zazwyczaj dziala, choc ten „obdariwany” kawa czy wejsciem do muzeum, cos tam jeszcze mamrocze pod nosem, dla porzadku i wyrazenia zasadniczej niezgody.
Kiedy Stara przyjechala do Ameryki i zaczela chodzic na studia, okazalo sie, ze zwyczajowo mezczyzna zawsze placi w restauracji. Nawet byla taka jakas ksiazka savoir-vivre’u dla mlodziezy, ze dziewczyna zawsze udaje sie na randke z 10 dolarami w kieszeni gdyby sie poklocila miala z niej powrocic taksowka. Innych pieniedzy miec nie musiala. . Chlopak natomaist musial byc przygorowany do placenia.
Stara po przexczytaniu tej ksiazki miala tak silne poczucue niesprawiedlowosci – w koncu studenci , niezaleznie od plci sa w podobnej sytuacji finansowej, ze postanowila te zasade ignorowac i jak sie wybierala z kolegami do Kleine Konditerei w wegierskiej dzielnicy Nowego Jorku (gdzie kiedys zaplacula za obiad dla wszystjkich spiewaniem przed mikrofinem!) czy do wloskiej kawiarni na rogu McDougal Streer w Greenwich Village czy nawet do wybitrnie taniej sieci White Castle (Chateau B;anc, jak ja nazywala) , zawsze nalegala ze placi sama za siebie. To sie podobalo kolegom. To spodowoalo, ze byla tak atrakcyjna towarzyszka wypadow na miasto, ze miala swe ekskluzywne meskie grono, ktore zapraszalo ja wszedzie bez obawy, ze zrujnuje im kieszen. Bo nawet w czasach Women Liberation Movement wiekszosc mlodych kobiet w Ameryce oczekiwala, ze bedzie sie im stawialo. To bylo dziwne i mam nadzieje, ze teraz jest inaczej w studenckim gronie.
Zgadzam się KocieM. znów, obserwując ten amerykański zwyczaj zawsze się zastanawiam, czy dziewczyna, kobieta po takiej kolacji ma się czuć do czegoś zobowiązana ? 😯 .
Dikladnie tak, Duze M.
Dziewczyna amerykanska nie jest do niczego zobowiazana az do trzeciej randki. Zwyczaj, ze placi mezczyzna pewnie wzial sie z czasow kiedy kobiety nie pracowaly, albo zarabialy zdecydowanie mniej od mezczyzn. Tez na mezczyznie wylacznie lezal obowiazek nawiazania kontaktu i zaproszenia. Dzisiejsze 20 latki pewnie widza to troche inaczej. Ja mysle ze zapraszajacy jest bardziej zobowiazany do pokrycia kosztu imprezy.
Byc moze. Ale tio juz bylo przebrzmiale jako zasada gdy Stara stawiala pierwsze kroki na nowojorskim bruku. Na studiach wowczas bylo wiecej kobiet niz mezczyzn, nmialy wyzsze kwalifikacje na rynku pracy w zawidacgh wymagajacych wyzszego wyksztalcenia i chyba tak jest do dzis.
Byly to lata gdy domagano sie prawa do aborcji (wywalczone w stanie New York w 1970 r. ), rownej placy za rowna prace i wolnosc od molestowania slowem i czynem. Niektore nawet domagaly sie wolnosci od golenia nog – byl w tej sprawie slynny proces gdy kelnerka pozwala pracodawce do sadu bo domagal sie by miala wydepilowane nogi a nie domagal sie by kelnerzy mieli wydepilowane torsy. Proces przegrala – sad uznal, ze pracodawca ma prawo narzucac „standards of grooming”. Ale zasada, ze mezczyzna placi byla silnie jeszcze zakorzenione w glowach kobiet.
Ocet malinowy Heleny i kurczak ognisty Gospodarza weszły na stałe do jadłospisu ( inne dania też gotowałam-ale te mi się teraz przypomniały)
Co kraj to obyczaj, co kuchnia to inne przysmaki. Wiele dań, potraw, składników i metod wiąże się z historią narodów, środowiska naturalnego, klimatu itp itd.
Trzysta lat temu Aborygeni nie mogli posiadać w swym menu schabowego z tej prostej racji, że zwierzę na ten szlachetny kotlet nie zamieszkiwało kontynentu. W zależności od terenu jaki zamieszkiwali dietę stanowiły krokodyle, emu, jaszczurki, kangury, węże, żółwie. Łowiono ryby, zbierano jagody, pędraki, liście, korzenie.
Poniższy link przedstawia aborygeńskie przysmaki nadal poszukiwane i wysoce cenione. Na wstępie krótka notka dla nie znających języka angielskiego:
Witchetty Grub (witjuti grub) – najbardziej znane lecz jednocześnie niełatwe do odnalezienia larwy ćmy występującej przede wszystkim w centralnej Australii. Nazwa pochodzi od krzewu witchetty (z rodziny akacji), w którego korzeniach można znaleźć ten bogaty w proteiny przysmak, przypominający smakowo (jak podają) jajecznicę.
Innym przysmakiem są trudne do wytropienia miodowe mrówki. Wyselekcjonowane robotnice spełniają rolę spiżarni, przechowując w odwłokach słodki nektar dla całej kolonii.
Podobnie jak Witchetty Grub występują w centralnej Australii, w okolicach Alice Springs. Budują podziemne mrowiska w cieniu drzew lub krzewów kamuflując wejście opadłymi liśćmi.
By zdobyć słodki przysmak kobiety wykopują naokoło wejścia ponad półmetrową dziurę, odsłaniając wnętrze mrowiska w poszukiwaniu komory robotnic-spiżarni.
https://www.youtube.com/watch?v=SJlO0aifJxA
Od razu odpowiadam – nie nie jadłam i raczej myślę, że wątpię bym… Podobnie jak owoców morza. I nie widzę powodu by to ukrywać czy być zawstydzoną. Nie biorę do pyska i już. I to bynajmniej nie z powodów religijnych.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Powyższe odnosiło się do wczorajszej rozmowy.
Gości wybieramy sami i choć zazwyczaj wiemy jakich tematów i zachowań możemy się spodziewać, nie zawsze przewidzimy rozwój sytuacji przy stole. Gospodarze z reguły czuwają nad tym lecz czasami zbyt gorąca krew współbiesiadników może zakłócić najświetniejsze dania. A uwaga: „Lepsze jadłam u Pipścińskich” zatruć nastrój gospodyni.
Piotrze – wieczór zatem więcej niż udany. Oby i nasze spotkania przy Twoim wirtualnym stole przebiegały w tak miłej i smakowitej atmosferze. A zaognione namiętności biesiadników, podobnie jak burza za oknem podczas Waszej kolacji, przetaczaly się niezauważalnie.
Echidna
Ten wspanialy ocet malinowy to z kuchni prawdziwej szkockiej hrabiny, Hani M.
Her Ladyship swietnie gotuje i piecze. Kiedys nauczyla nas piec wspanialego topielca, ale zgubilismy przepis i wstydzimy sie poprosic, bo byl tak pieknie recznie napisany, kaligraficznie. Moze sie kiedys odnajdzie. 😳
Co kraj, to obyczaj, napisała Echidna. Kilka zdjęć wciąż żywych, więc zmieniających się obyczajów w mojej okolicy, jak zwykle w otoczeniu okoliczności przyrody, dałam tutaj: http://bajarkowe.blogspot.com/
Kiedyś wracając do Polski złożyłem wizytę u znajomych pod Budapesztem. Po kolacji zaproponowali nocleg. Podziękowałem i w rezultacie spałem w samochodzie, bo już nie miałem ani forinta. Ot głupawy obyczaj…
Jolinku. Wczoraj też używałem suchych bułek, ale nieco inaczej. Zmoczyłem nieco, wsadziłem na 1 min. do mikrofali, potem pokrajałem, dosuszyłem na patelni i wreszcie zalałem rozbełtanymi jajkami z parmezanem. Na drugiej patelni podsmażyłem na maśle pęczek pociachanej zielonej cebulki i… wyszedł bardzo smaczny, chrupiący omlet. Polecam! Może wtedy Pyra mnie uzna…
Cichal- omlety z wykorzystaniem lekko wczorajszego albo też świeżego pieczywa to stary i dobry wynalazek.Można je smażyć na słodko czy też ostro-słono.Kiedyś bardziej lubiłam
omlety na słodko,ale z wiekiem jakoś bardziej smakują mi te ze zdecydowanie ostrzejszą nutą,więc Twoja improwizacja bardzo by mi odpowiadała 🙂
Tutaj przepis na pain perdu-przepis w wersji angielskiej na omlet z tostami na słodko:
https://www.youtube.com/watch?v=3yRaXRUPel8
A Pyra powinna Cię uznać za dokonania w dziedzinie pieczenia chleba na 150 sposobów 😉
Danuśko, dosmaczyłaś mnie! Do poskarżenia się podjudził mnie Pepegor. Tyz dzięki!
Cichaleńku – doceniam, ściskam, i nie zawsze o wszystkim pamiętam (o wieku sobie po 3 godzinach w gabinecie tortur przypominać nie będę).
Bjk, po obejrzeniu Twoich zdjęć uświadomiłam sobie, że dla mnie zawsze 18 sierpnia to sam środek lata, w efekcie zawsze jestem spóźniona i jesień zauważam dopiero w listopadzie. I jeszcze Ci ludzie pracujący na polu, to taki rzadki dziś widok 🙂
Bajarko – dziękuję za te podkrakowskie widoki!
Mniej więcej od tygodnia maceruje się w lodówce schab, który jako wędlina dojrzewająca miał pojechać na zjazd, ale nie pojedzie. Jutro pójdzie w przyprawy i włożony w pończochy zawiśnie na rurce, gdzie będzie dojrzewał następny tydzień. Potem jeden kawałek uparzę w rondlu z wrzątkiem w piekarniku, w temp 80 stopni (chyba 2 godziny wystarczą). Żeby nie zmienił smaku, owinę w folię i tak będę parzyła. Ze dwie porcje zamroże, a część pójdzie do bieżącego użycia. Tym sposobem nie będę musiała kupować wędlin, które po 2 dniach w lodówce zaczynają wydzielać dziwną woń i wodę nie wiadomo skąd się biorącą. Resztki wędliny przygotowanej na Wielkanoc wyrzuciłam – wyschła na suchy gnat, ale nie psuła się zupełnie. Zjazdu nie ma, będą jednak wizyty quasi – zjazdowe, jest jeszcze pasztet domowy, będzie schab dojrzewający surowy i parzony, na uroczysty obiad będą piersi gęsie z owocami. Pożyjemy, zjemy, pośmiejemy się – jak to z Przyjaciółmi bywa
Dziękuję za życzenia 😳 Ku pokrzepieniu
https://lh6.googleusercontent.com/4-IOLyRqRM6lshL6aE2GgCGM69abIIguCPI-WDI0WXA=w737-h553-no 🙂
Irkowi – najlepszości wszelakiej, a zrdowia – jaknajwięcej!
Irku – jeszcze zdążyłam – ubiegłoroczną morelówką – najlepszego.
Ładnie, mieć takie możliwości kolacyjne.
Panią profesor od prawa chętnie bym posłuchał, bo dobrze mówi i pisze.
Ludzie, jak mało już jest tych, co mówią sensownie.
OK, tu nie o polityce.
Irku – wszystkiego najlepszego 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=vIjbuVvAX9Q
Irku ? wszystkiego najlepszego 🙂
Bez pytajnika Irku, naprawdę wszystkiego najlepszego 🙂
Testowalem urodzino i warte polecenia 🙂
http://www.wijnservice.nl/media/catalog/product/cache/1/image/304×399/9df78eab33525d08d6e5fb8d27136e95/1/2/1215197626_La_Pelissiere_Blanc_26.jpg
Irkowi – najlepszego 🙂
Irku, wszystkiego najlepszego!
Irku – wszystkiego najlepszego, i żeby wilgoć wąwozu zawsze była pod ręką!!!
🙂
Irrrrku! Niech Moc i Twoje śledzie będą z Tobą!
Wrrrróć! Niech Moc będzie z Tobą, Irku, ale Twoje śledzie z nami!