Gorące lato nad Zalewem Zegrzyńskim
Uczestnicy II Zjazdu Gotuj się! kończyli swoje spotkanie w Serocku w wiejskiej restauracji „Chłopska zemsta”. Ta stylowa drewniana budowla była po odbudowie, ponieważ w niewyjaśnionych okolicznościach się spaliła.
Minęło kilka lat i „Chłopskiej zemsty” znowu nie ma na mapie gastronomicznej nad Zalewem. Znów ogień strawił znaczną część budynku. Wprost trudno uwierzyć, że to przypadek. Tym razem nie widać też, by szykowano ponowną rekonstrukcję. A szkoda, bo nie była to najgorsza z przydrożnych karczm, którymi upstrzona jest Polska.
W Serocku zaś restauracji jest w bród. Tuż obok jest „Złoty lin”, z drugiej strony miasta kusi równie „Złoty okoń”, miłośnicy poezji mogą udać się do „Pana Tadeusza”. Jest też lokal słynący z luksusu i tego, że stołeczna elita urządza w nim wystawne przyjęcia.
Wprawdzie supernowoczesne dzieło architekta pełne szkła i stali nie przypadło mi do gustu, bo do pejzażu nad Zalewem Zegrzyńskim pasuje jak stojące w okolicy także góralskie chaty, ale po lekturze karty dań i stwierdzeniu, że szefem kuchni jest Witold Iwański, postanowiłem przełamać niechęć i zjeść tam coś z przyjaciółmi.
Pierwsze wrażenie było sympatyczne, bo wejście z tropikalnego upału do wychłodzonej (nieprzesadnie, więc nie było obawy zaziębienia) sali dawało pewną ulgę. Restauracja nosi nazwę egzotycznej ryby, więc na jednej ze ścian można podejrzeć akwarium, którego mieszkańcy ożywiają atmosferę.
Lokal jest bardzo elegancki, eleganccy są też na ciemno odziani kelnerzy, którzy doskonale znają się na swoim fachu. Opiekuńczy, lecz bez nadmiernej, nachalnej troskliwości, co często charakteryzuje źle wyszkolonych pracowników wielu lokali. Potrafią doradzić i objaśnić kartę, w której figuruje parę bardzo oryginalnych pozycji. Porcje są na ludzką miarę, czyli trzydaniowy lunch nie powoduje uczucia obżarstwa i pozwala długo pamiętać smak potraw.
Mnie wbiła się w pamięć przekąska podana w zamkniętym słoiku, z którego po zdjęciu pokrywki wydobył się lekki obłok dymu wędzarniczego. Wewnątrz zaś było jajko w koszulce poddane właśnie procesowi wędzenia, leżące na okruszkach ciemnego chleba, w towarzystwie skwarek z grasicy i rzeżuchy. Całość była pyszna i niezwykle delikatna. Wiem oczywiście, że ów słoik i wydobywający się z niego dymek to sztuczka szefa kuchni mająca oddziaływać na moje zmysły, a nawet lekko je oszołomić. Uważam jednak, że stół to scena, a gość uczestniczy w spektaklu mającym go doprowadzić do ekstazy i – oczywiście – wzmocnienia organizmu posiłkiem.
Pozostałych dań nie będę opisywał aż tak szczegółowo, tylko je wymienię. Było m.in. risotto (płynne, tak jak robią to Włosi, a nie sypkie na polską modłę) z warzywami z restauracyjnego ogródka, podlaskim kumpiakiem (wędzona i suszona szynka), polane olejem grzybowym; policzki wieprzowe duszone w winie z młodą kapustą, morelą i pierożkami tortellini nadziewanymi „ruskim” farszem; sandacz mazurski z chrupką skórką, młodymi warzywami, borowikami i oliwą lawendową; gotowana sola niebywałej delikatności; lody z kruszonką orzechową polane topionym masłem i sosem nugatowym; wybór sorbetów; na koniec zaś pachnące Italią sorbety.
Wprawdzie koszt lunchu (i to bez wina, a z wodą mineralną, którą pijają kierowcy) był wysoki, bo wypadało po 150 zł za osobę, ale taka uczta i w takim miejscu była zdecydowanie tego warta.
Teraz, myśląc o kolejnej wyprawie do nieznanej restauracji, muszę dać nieco odsapnąć mojemu portfelowi.
Komentarze
Gospodarzu-gdyby kiedyś zamarzyło mi się spróbować zawartość tego słoika z obłokiem dymu to rozumiem,że mam zajrzeć do tej restauracji:
http://www.aruana.pl/menu/#
Smakowitego dnia 😀
Dzien dobry,
Danusko, ja tez po przeczytaniu wpisu bawilam sie w detektywa Guziczka :).
W takim daniu ten słoik jak najbardziej na miejscu, żeby zachować dym ? Szkoda trochę, że nie ma dokumentacji fotograficznej, bo opis jest bardzo zachęcający, ale na stronie podanej przez Danuśkę też nie ma zbyt wielu zdjęć. Karta za to wygląda na bardzo, bardzo sensowną.
Bez tego znaku zapytania w pierwszym zdaniu 😯
Tym razem zgadzam się z Gospodarzem; cena warta jakości posiłku, którego w warunkach prywatnych się nie powtórzy. To zresztą jest kwestią zasobności spiżarni restauracji. Opłaca się tam składować niektóre grzyby, ryby itp, których w takiej ilości w żadnym domu się nie spotyka, a gdyby kupować specjalnie wszystkie potrzebne dodatki, to koszt skoczyłby niewyobrażalnie. Kunszt kucharzy + dreszczyk malutki luksusu wart jest okazjonalnie sięgnięcia po zaskórniaki.
Nie zjadłam mojego bobu więcej, niż 1/3 i teraz kombinuję komu wydać resztę ugotowanego, zimnego warzywa. Dzisiaj na obiad zjem sałatę z pomidorami i serem, na jutro szykuję sobie śledzie (ostatnia możliwość – w poniedziałek wraca Młodsza i śledzie będą na indeksie) w niedzilę jem bałagan z patelni, na podziedziałek nam przygotować duży gar chłopskiego chłodnika. I już po moich wakacjach.
Pyro – przelej bób wrzątkiem i będziesz miała ciepły jak świeżo ugotowany.
Krysiade – kiedy nie chcę, Krysiu. Nie ciągnie mnie do niego, apetyt zaspokoiłam.
Pyro, jeszcze trzeba umieć zrobić to tak jak wspomniany szef kuchni i tu chyba jest największy problem a nie w składnikach, które nie są mocno egzotyczne
Ciekawie brzmi olej grzybowy.
Dzień dobry! Ciekawe,czy uda mi się wpisać, wczoraj ciągle odrzucane wpisy.Z zimnego bobu robiłam sałatkę mieszając z posiekanym czosnkiem,natką,przyprawami i gęstą śmietaną.
Olape, dzięki za przepis na sałatkę, brzmi dobrze.
Jak nie wchodzi cofnij stronę, kapeć odśwież raz czy dwa i powinno się udać. Ja tez miałam wczoraj i dziś takie problemy.
Duże M
W równie luksusowej restauracji u pana Sowy na drzwiach jest znak zakazu fotografowania. Zapomnieli o przekreślonym mikrofonie 😉
Myślę , że po niedawnej aferze nikt w miarę kulturalny w restauracji nie wyciągnie aparatu i nie będzie robił dokumentacji. Czasy się zmieniły…
Piszę z telefonu i odświeżenie strony kasuje wpis.Co do tematu Gospodarza to zazdroszczę opisanych smakołyków i podzielam zdanie Pyry: czasem warto wydać pieniądze i mieć coś czego w domu nie zrobimy napewno!
Myślę, że z ta aferą fotografowanie nie ma nic wspólnego. Jest teraz bardzo popularne fotografowanie zamówionych dań, szczególnie przez blogerki i blogerów kulinarnych, ale nie tylko. Wkurza to podobno niektórych szefów kuchni, wg mnie niepotrzebnie, bo to czysta reklama dla kucharza.
Nie zarzucam Panu Piotrowi, że nie ustawiał całej restauracji, bądź cichaczem nie pstrykał smartfonem 🙂 i nie zrobił zdjęć tylko żałuję ogólnie że ich nie ma, bo opis jest bardzo ciekawy.
Na stronach internetowych, zwłaszcza zachodnich restauracjach ( choćby G. Ramsaya) jest zakładka galeria, zawierająca zdjęcia wystroju wnętrz, przykładowych czy flagowych potraw. Bardzo to pomocne i miłe z ich strony.
Olape, w komputerze też kasuje ale cofnij, nie odświeżaj, może się uda.
Rzeczona restauracja pokazuje swoje potrawy na 14 zdjęciach. Większość wzbudza apetyt, mimo nadużycia dekoracji listkami nasturcji i pędami groszku 😉
Z czystej ciekawości szukałam cen dań w Aruanie, ale nie znalazłam.
Dziś wreszcie można normalnie oddychać, chwilowo nie ma upałów, więc i ochota na gotowanie większa. Ugotowałam botwinkę, upiekłam ciasto drożdżowe, zrobię jeszcze trochę sałatki jarzynowej. I to wystarczy. Jutro zaś wybieram się na proszony domowy obiad. Gospodyni lubi zaskakiwać gości czymś oryginalnym, jak dla mnie oczywiście, bo ona wcale tak nie uważa.
Nemo, okropne fiu-bzdziu w tej restauracji i z opisu dan nie sposob niczego zrozumiec. Np co to jest za goraca przystawka opisana tak: Krem z kurek, wędzony sos holenderski, świeże grzyby shitake, czereśnie. Skad sie tu wzial wedzony sos holenderski i swieze shitake? I jak sie wedzi sos?
No i nie podawanie cen jest bardzo nie w porzo. Zdarzalo mi sie bywac w restauracjach, na zaproszenie, kiedy menu z cenami dostawal wylacznie gospodarz przyjecia, zas goscie mieli sobie wybrac z karty co chca i nie kieriowac sie cenami. Ale zeby ktos, kto cjcialby sie wybrac do knajpy w towazystawie np meza i dzieci i nie mial pojecia ile moze zaplacic, no, tak sie jednak nie robi. Zeby nie wiem jaka dobra byla ta restauracja to jej praktyki marketingowe, ze o opisie dan nie wspomne, nie wzbudza mojego zaufania. Ale ja jestem z natury sceptycznym i podjerzliwym Kotem, ktory nie lubi byc robionym w Konia.
Degustacja w niewygórowanej cenie i z obrazkami
Kocie,
tam się urządza wesela prezydentówien, a porządny polski snob nie pyta o ceny.
Cóż to jest 1500 zł za kolację dla czworga. W Warszawie dla dwóch wychodzi drożej. Miejscami.
Ty mówisz fiu-bździu z dymkiem, a im smakowało, i to jest OK.
Świeże shiitake bierze się ze sklepu 😉
To prezydenmtowny maja tyle szmalu? Albo raczej ich rodzice? Ze nawet ich nie inrteresuje ile zaplaca? No ty popatrz, pani! Jak mawiaja w moich stronach: wiek zywi, wiek uczis’.
E, no, na pewno jakieś negocjacje cenowe za kulisami się odbyły. Ale wobec faktu, że to prezydentówna, i potem te wszystkie media…
Dobrze, jeśli restaurator nie dołożył do interesu 🙄
Podwędzić można wszystko, także szmal, ale to śliski temat, a pistolet przydaje się także w kuchni. Można nim podwędzać dosłownie wszystko 🙂
Snobizm słoikowo-dymny to nie polski wynalazek, szarańcza w butelce także nie, nasz jest sojusz robotniczo-chłopski.
Mam dokładnie takie same odczucia jak Kot 👿
„Znaj proporcje Mocium Panie” 😉
@@@@@@
Nie, dajcie spokój. Jeżeli kogoś na to stać i jeżeli i smakuje mu i odpowiada, to niech ma. Zawsze zdrowiej wydać na uciechy stołu, niż na wyrafinowane uciechy cielesne albo hazard. Ponadto istnieją okoliczności jubileuszowe czy inne, że dobrze kogoś zaskoczyć i ugościć w niecodzienny sposób. Mnie nie, rzecz prosta ale tak w ogóle…
Gospodarzu,
pewnie, że pamiętamy knajpę 🙂
http://bartniki.noip.me/news/img_5453.jpg
I jeszcze jedno…kawałeczek budowli widać tutaj:
http://bartniki.noip.me/news/img_5452.jpg
Sosna na intermezzo, ptifurki i mrożone powietrze w pakiecie z pasującymi winami i agrestówką za marnych 339 zł od osoby – naprawdę nie ma co narzekać.
Chyba sobie kupię taki pistolet na wióry.
Dotychczasowe eksperymenty z przypalaniem włosów wkręconych w suszarkę dowiodły, że obsługa nie musi być trudna, a efekty, oho!
Pora, aby jajeczko podwędzone przestało mi się kojarzyć z synem sąsiada przyłapanym w naszym kurniku…
Dzień piąty nieustającego deszczu. Od wtorku ma być lepiej.
Marzy mi się kąpielisko termalne.
Sorry, Pyro, ale uciechy stolu nie umywaja sie do uciech cielesnych, jesli dobrze pamietam….
Mnie zastanowila w opisie ta beza, ktora wyparowuje z jezyka zanim sie ja polknie. Musze zdobyc przepis dla Starej, ktora jest na ostrej diecie. Moze mozna jakos w podobny sposob przyrzadzic kielbase.
Nemo, dziekuję o coś takiego mi chodziło, choć te zdjęcia to właśnie cichaczem smartfonem 🙂 I potwierdza się, że zdjęcie jest uzupełnieniem, bo np. słoik dużo gorzej się prezentuje niż w opisie Gospodarza 🙂 Na ich stronie zdjęcia lepsze, ale za to w rozmiarze tapety na pulpit. A nie o taką prezentację mi chodziło. Rano nie mogłam w ogóle tych zdjęć otworzyć, ciągle jedno było, dlatego marudziłam. A i weryfikuję o stronach Ramsaya, były dobre ale ktoś je ulepszył, połączył w jedną i teraz są do niczego 😯 .
Kocie uwierz, to jedne z lepszych opisów w kartach, wędzony sos to wędzony sos, dla mnie jest proste i przejrzyste zamiast tych „chmurka czegoś na na wulkanie czegoś” i w sumie nie wiesz co masz zamówić.
Ja tam wolę uciechy cielesne. Mrożone powietrze i beza, której nie ma. Ciekawe 🙂
Pamiętać to i ja pamiętam, tyle, że już nie mam dylematu co wybrać. Jako osoba doświadczona życiem twierdzę tylko, że prawdopodobnie zdrowsza to „wędzone jajeczko”, niż panienka zaklinająca się na wszystko, że ona to zrobi najlepiej. A ceny porównywalne.
He,he, uciechy cielesne, to nie tylko panienka za pieniądze. To też basen, aerobik, taniec, rowerowanie etc. 🙂
Mam ochotę na lody z masła z solą.
Piszę się co najwyżej na rejs żagłówką idącą ostro na wiatr. Z tym, że na balast już się nie nadaję. Sama jestem balastem. Znowu kłopot z kapcia?
Ja mam paskudny zwyczaj fotografowania jadłospisów restauracyjnych i dań, które zajadam, ale robię to dla dokumentowania na blogu.
Zazwyczaj proszę o pozwolenie, nikt nie oponuje, naprzeciwko wręcz, poza tym przybytkiem McDonald’s we Wrocławiu.
Nie fotografuję osób, ale jadłospis (ku pamięci!) i to, co mam na talerzu.
A czasami dajemy sobie zrobić zdjęcie w towarzystwie przyjaciół, kelnerzy sami pytają, czy mogą nam zrobić zdjęcie naszym aparatem „na pamiątkę”. Wiedzą, że spotkanie po latach (głusi nie są!) i sami podpowiadają – a może byście chcieli fotkę? Chcielibyśmy!
Placku, mam w zamrazalniku pol kostki solonego masla.
Chetnie sie podziele.
Nemo, ha, ha , ha a u mnie caly czas swieci slonce. Mowi sie, ze w Bretanii czesto pada !
Elap, no proszę!
Ale wiosną ubiegłego roku też nie padało, chociaż nocami było zimno i raz spadł śnieg. Wracaliśmy z salin Guerande do naszego namiotu w Le Croisic, a z naprzeciwka jechały zaśnieżone samochody. Myśleliśmy, że film kręcą 😉
U mnie na kolacje bylo mniej wytwornie niz w resteuracji nad Zalewem. Zrobilam zapiekanke z baklazanami w sosie pomidorowym + mozzarella. Po wyjeciu z piekarnika posypalam utartym parmezanem. Pycha !
Zamówiłam na jutro 7 kg wiśni, a jako, że nie mam kogo zapędzić do drylowania, muszę sobie przygotować na jutro warsztat pracy. Oj, będę pewnie piszczała, ale czekać nie można, bo wiśni jest w tym roku mało i ponoć prędko się zbiory skończą. Cukier soie już naznosiłam po troszku, teraz trzeba jeszcze z piwnicy przytaskać antałek, a ze schowka drylownicę.
DużeM – dopiero teraz doczytałam Twoją uwagę; masz rację – tak, jak kucharz artysta, zbrojny w azot, palniki etc , to ja nie ugotuję. Jasne. Ani tak nie ugarniruję. W końcu to on jest fachman, a ja amatorka. Tak jednak jest z nami, łasuchami, że kiedy nas coś zadziwi, zasmakuje, spodoba się, to próbujemy to przenieść z Parnasu,na agorę. Piotr też to robi – z Wenecji rybę pieczoną z czarnymi oliwkami i czereśniowymi pomidorkami (b.dobra; robię z tego przepisu) albo z warszawskiej restauracji zupę z pomidora z pomarańczą – też dobry przepis. Mam spore doświadczenie i jakiś tam smak – czasem wychodzą b.dobre potrawy, chociaż nie takie, jak opisywane. Nemo też mieszka o rzut kamieniem od najepszych bez na świece, co jej nie przeszkadza produkować własną pawlową albo bezy deserowe.
Pyro,
wiśnie z zalewu zjadam ja, co raz mi na zdrowie nie bardzo wyszło, ale nie trzeba było tyle jeść 😉
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten napis, co tam w tle… no właśnie!
http://bartniki.noip.me/news/IMG_2559.JPG
Ale ja nie mówię Pyro, że nie umiesz, tylko to jest dosyć wysoki stopień umiejętności zawodowych i narzędzia. Niektóre potrawy da się powtórzyć, innych nie bardzo. Ja np. nie mam w domu azotu, oleju grzybowego, chleba z palonym sianem czy innych rzeczy. Często też myślę, że nie mam takiej wyobraźni kulinarnej, żeby wymyślać potrawy w stylu najlepszych kucharzy i aż tyle czasu. Dla nich jest to praca, której poświęcają dużo czasu i efekt przynajmniej w założeniu powinien być doskonały. Dlatego też chodzimy do restauracji lub kupujemy coś czego sami nie umiemy, dostajemy od kogoś lub komuś dajemy.
DużeM – święte słowa.
A co do tego płacenia i niewiedzy to zgadzam się z Kotem M. Ale to nie tylko w restauracjach jest. W gabinetach lekarskich, dentystycznych zwłaszcza, osiedlowych sklepach często również. Ja często płacę np. 100 % więcej niż zakładałam, bo nigdzie żadnego cennika 😯 .
Alicja – wiśnie z nalewu oczywiście przywiozę w większej ilości – te, które spakuję oddzielnie dla Krystyny i czarną porzeczkę też dla niej, a resztę na Błota i wyjadanie; morele zużytkuję samodzielnie – usmażę do ciasteczek „kocie oko”
Styl tak zwanych „kultowych” kucharzy to jest, według mnie przegięcie, i to spore.
Nie imponuje mi Ramsay czy Okrasa (byłam i tu i tam), ale sprzedają się dobrze, wydaje mi się, że potrafią się sprzedawać jako firma, nazwisko, niż gotować.
Jeden i drugi mają sieć restauracji na świecie, czyli taki McDonald’s, podparty dobrym „pijarem”, programami w telewizji i tak dalej.
To chyba ze dwa lata temu, jak z okazji rocznicy Jeff i JollyR wybrali się do Ramsay’a i wrócili do domu coś zjeść, bo wyszli głodni ale lżejsi o okrągłą sumkę.
U nas bardzo lubie restauracje o nazwie Blue C Sushi. Inspiracja sa bary sushi w metrze w Tokyo. W restauracji Blue C Sushi w srodku sali jest kilku chefow przygotowujacych sushi. Wokol nich jest ruchoma tasma, na ktore kazdy chef kladzie talerzyk z wlasnie przygotowanym sushi. Kolory talerzykow odpowiadaja cenom sushi. Tasma obraca sie wokol restauracji. Gosci moga siedziec przy glownym kontuarze lub przy stolikach. Trasa tasmy jest tak zaprojektowana, ze dotrze do kazdego konsumenta. Jesli ktos przeoczy swoja ulubiona „tuna roll”, nie ma problemu. Tasma krazy wokol restauracji i „tuna roll” wroci z powrotem do nas.
Kolory i ceny sa umieszczone na sciane w restauracji. Nie moglam znalezc cen na stronie. Ceny sa granicach od $2.00 – $5.00 za jeden talerzyk.
Tak to wyglada
http://www.bluecsushi.com/howitworks/default.aspx
Orca – kiedyś taką restaurację w Niemczech opisywał nam Pan Lulek. Syn zaprosił Lulka, żonę i córkę z okazji jakiegoś rodzinnego święta.
Na youtube jest wideo o dwoch popularnych w Seattle restauracjach. Boom Noodle I Blue C Sushi. W pierwszej czesci tego wideo jest restauracja o nazwie Boom Noodle. Wszystkie dania sa oparte na tradycyjnych japonskich makaronach. Te makarony sa serwowane z tradycyjnymi japonskimi zupami. Najwiekszym komplementem dla chefa jest odglos wciaganych nitek makaronu. Jest to znak, ze zupa klientowi smakuje.
W drugiej czesci video jest Blue C Sushi
http://www.youtube.com/watch?v=f1csy8v3u1A
Pyra,
Ciesze sie, ze ktos mial podobny pomysl w Niemczech.
Ja już się żegnam do jutra. Jakoś męczy mnie to lato. A potem będę płakała przez zimę…
Orca,
powinnaś się wybrać do Polski. Czytałam kiedyś artykuł (i chyba o tym wspominałam na blogu), że „sushi jest potrawą narodową Polaków”. Barów mlecznych czy w ogóle barów coraz mniej, ale wszędzie są „sushi bar” 🙂
U nas była kiedyś świetna japońska restauracja, w której serwowano zupę – taki rosół na bazie ryby (ale nie to, co w Nowym Warpnie!), bez makaronu, za to z morskim wodorostem. Znakomita.
Właścicielami byli państwo o nazwisku, nomen-omen, bo dość sławne to nazwisko ostatnio – Sienkiewiczowie, szefową kuchni była pani Sienkiewicz (nazwisko po mężu), rodowita Japonka.
Krótko zabawili, może ze dwa lata, nie pamiętam dokładnie – i zwinęli interes. Była to maciupeńka restauracyjka na kilka stolików w centrum i pewnie to ich wykończyło, bo w centrum są obłędne ceny za lokale (wynajem), chociaż moja wieś to żadna metropolia, chociaż, było nie było – była stolica 😉
Orca,
bary tzw. „running sushi” w Niemczech sa bardzo popularne za sprawa Japonczykow ktorzy od 50 lat tutaj mieszkaja. W Düsseldorf jest ich najwiecej w Europie, ok. 6500 osob. Japonczycy maja nie tylko wlasne banki, szkoly, przedszkola, apteki, sklepy, wspaniale restauracje ale nawet wlasnych Braci Jehovy. Poczytac mozna po angielsku na wikipedia „japanese community of düsseldorf”.
Dzien dobry,
Pyro, to nie byl Ramsay, tylko Nuno Mundez w Viajante (zamkneli, bo Nuno kucharzy teraz w Chiltern Firehouse, kolejnej bardzo modnej restauracji). Ja to sie w sumie nie dziwie, ze osoby slawne i bogate sa takie szczuple, bo kuchnia molekularno – wymyslna zaspokoic glodu sie nie da ;).
Przerwa; padam na tzw buźkę, a jeszcze właściwej pracy nie zaczęłam. Od rana poszłam po zakupy ( i opłacić zamówione wiśnie). Pan mi uprzejmie zaniósł do windy, a dalej musiałam sama – unieść, to jeszcze bez wysiłku, ale z siatkami w jednej ręce, a skrzynką z owocem na drugiej, ostrożnie po jednym schodku tuptałam te pół piętra w dół. Z powrotem w dół, do kwiaciarni, gdzie miałam zamówione świeże kwiaty i begonie do wymiany na balkonie. Begonie zostawiłam do jutra, mieczyki zmieniły złocienie (stały 2 tygodnie, świetne kwiaty) Mieczyki jeszcze w pąkach co najmniej. tydzień powinny postać – może 10 dni. Pojedyncza, wielka, różowa gerbera w otoczeniu liści mieczyka stanęła na stole.Trzeba było nieco ogarnąć mieszkanie, umyć wiśnie – teraz ociekają na sitach, a ja zrobiłam sobie przerwę. Nie ma co narzekać – sama chciałam.
Orco-w Warszawie jest tez restauracja sushi z ruchoma tasma //www.gastronauci.pl/pl/3128-sakana-sushi-bar-warszawa-
Tak jak pisze Alicja ,w Polsce mamy teraz sushi bary na kazdym rogu ulicy.Moze nie w malych miasteczkach,ale we wszystkich duzych miastach z cala pewnoscia.
Bardzo chcialabym wiedziec,kiedy ostatni raz bylas w Kraju.Dosyc czesto wydaje mi sie,
ze zachowalas obraz Polski tej sprzed 30 albo i wiecej lat.Zapewniam Cie,ze zyjemy teraz w europejskim kraju 😀
Nareszcie kupilam planowane juz w ubieglym tygodniu czarne porzeczki-cala kobialke
to znaczy 2,5kg.Przednia zabawa z obieraniem.Czesc na nalewke i troche na konfiture.
Poki co wszystko zasypalam cukrem w proporcji,jak na pyrowa nalewke.
Pisze z komputera Osobistego Wedkarza zatem bez diaktrykow,Cichala prosze o lagodny
wymiar kary 😀
Danuśko – na nalewkę można obierać dość niedbale, na konfiturkę nie – ogonki drapią w język (mordka)
Pyro-tak,masz racje,ale obierajac nie wiedzialam jeszcze do konca,ile owocow dam na nalewke,a ile na konfiture.
Sznureczek w sprawie Sakana Sushi Bar nie wkleil sie prawidlowo,tym niemniej,jesli kogos to bedzie interesowalo to i tak znajdzie informacje o tym sympatycznym miejscu.
Dzisiaj na deszczowo-mzysta pogode przewidziana kaczka z lesnymi malinami 🙂
I jeszcze a propos ogonkow przypomnialo mi sie,ze w domu Osobistego Wedkarza robiono ziolka z ogonkow czeresni.Owe ogonki maja wlasciwosci moczopedne i oczyszczajace organizm-na litr wody dajemy garsc rzeczonych i dorzucamy do smaku np.plasterek cytryny lub kilka lisci miety.Najlepsze ogonki oczywiscie z wlasnej,nie traktowanej chemia czeresni.
Danuśka – ogonki czereśniowe wchodzą w skład herbatek odchudzających. Same – jako takie, są gorzkawe.
Zostało mi jeszcze ze 2 kg do „klikania”. Robota niby łatwa, ale trzeba stać. W tym szkopuł.
Koniec z drylowaniem wiśni (ok 1 kg, może trochę więcej nie drylowałam; w osobnym słoju są przesypane cukrem). Wykorzystałam patent Danuśki i zamiast pojechać w podziemie po antałek, zasypałam owoce w wielkim garze. Wycieczkę piwniczną zostawiłam sobie na jutro. Teraz pójdę zrobić sobie solidniejsze jadło, bo życie owocami ma jednak pewne wady.
Pyro,
To i tak Ci szybciutko poszło, z drylownicą o wiele, wiele łatwiej.
Wciąż pamiętam godziny spędzone na wydłubywaniu pestek wiśni za pomocą rozprostowanego nieco spinacza do papieru 🙂
Ale wtedy dało się siedzieć przy stole 😉
Moja Mama do części nalewki dodaje też wiśniowych liści, są i amatorzy takiej wariacji.
Krzychu – trzeba mieć drzewo wiśniowe, to i owszem. Ja dodaję na 4-5 kg owocu 3 goździki i 2 gorzkie migdały; to już potem, po wlaniu alkoholu.
Zjadłam kotlet karkowy saute, cienki bardzo i dużego pomidora malinowego. Do jutra rana wystarczy.
Z cyklu „Gdzie najlepiej umyć swe ciało i pojazd” – Fiu-bzdziu 30 lat temu
Ja mam drzewo wiśniowe, ale wiśni w tym roku nie zbiorę – mało i brzydkie. Liście wiśniowe są dodawane do nalewki aroniowej.Sama jej nie robię ale udostępniałam potrzebującym.
Olape – wiosenny przymrozek zniszczył zbiory, więc wiśni niewiele i dość drogie, podobno ledwo się zbiór zaczął, zaraz będzie się kończył, bo upały i deszcze… Trudno; dlatego spieszyłam się zrobić. Też nie robię aroniówki, zawsze dostaję butelkę, czy dwie od Teresy – teściowej mojej Ryby. Ja jej też coś podsyłam i tak metodą machniom wzbogacamy zapasy.
Danusiu, Ty mnie nie drażnisz diakrytycznie, tylko razem z Pyrą – wiśniowo! Chciałaby dusza do raju, ale u mnie wiśni nie uświadczysz. Są drogie czereśnie! Nadrabiamy innymi owocami.
Dzisiaj rzucam się na szare kluski. Pyro, ile mąki i czy może być razowa lub żytnia? Innym debiutem będzie pesto z liści rzodkiewkowych.
U mnie na wsi też się mnożą sushi bary i restauracje. Ja prawdę mówiąc nie lubię sushi. Taka klucha ryżowa z jakimś tam smaczkiem.
Cichalu – żytnia jak najbardziej – kiedyś wyłacznie, teraz delikatniejsze podniebienia. Ile? dosypuj i próbuj wrzucając kontrolną kluskę na wrzątek. Każda mąka inaczej wiąże. Wiśniówka dla Ciebie poczeka.
U mnie podniebienie dalej plebejskie. Będzie żytnia! Z wiekiem zauważąm, że kobitki przychylnieją. A to Alicja i Jolly grzybka podeślą, a to Pyra książkę da, a nalewkę obieca! Ech… La vida es bella… przez ten Mundial, to ino po hiszpańsku!
eva47
Zainteresowala mnie informacja o Japonczykach w Dusseldorfie. Poczytam na ten temat. Ciekawi mnie co wydarzylo sie 50 lat temu, ze rodziny osiedlily sie na tym terenie.
Danuska,
Rzeczywiscie widzialam w Polsce wiele barow sushi kiedy bylam tam ostatnio w listopadzie 2013 roku. Podczas pobytu w Polsce z oczywistych powodow bardziej interesuja mnie bary mleczne niz bary sushi. Kiedy wspomnialam o Blue C Sushi napisalam, ze jest to jedna z moich ulubionych restauracji. To wszystko. Chcialam przede wszystkim pokazac w jaki sposob restauracja informuje klientow o cenach dan.
Danuska, nie zajmuje sie porownywaniem, gdzie jest lepiej. To jest nieporozumienie. Przepraszam, ze z moich komentarzy wynikaja proby porownan lub zlosliwosci.
Pisalam nie tak dawno, ze z przyjemnoscia dziele sie informacjami na temat WA. Kilka osob na blogu zachecilo mnie do podzielenia sie takimi informacjami. Stad zdjecia rododendronow, ziol, fuksji i wiele innych zdjec i komentarzy.
Drogi Cichalu,
Kokietujesz Pan, kokietujesz :), czy nastepna wysylka potrzebna?
Jolly – Cichal prawdziwy men ci jest. Pogłaskać – trzeba, pochwalić – trzeba i już można się spokojnie w fotelu skulić, jak kot. Fajny jest – nie z tego nowego świata. I o swojej kobiecie cieplutko potrafi!!!
Orco – jasne, że bardzo interesujące są osobliwości WA. Pomyśl – ilu z nas zobaczy tę ziemię? Festiwale indiańskie? Ostrygi i łososie amatorskie? I jeżyny jak z ogrodu rajskiego? Pokazuj, Dziewczynom czekam zawsze niecierpliwie.
Ja z doskoku konfiturowego.
nemo – czy te skórki to dodaje się wszystkie? „Łokropnie” dużo tychże „wyszło”. A jak cytryny soczyste i sporo soku, to czy można zmniejszyć ilość wody?
Względem menu, polecam:
– okłady z dyni na stłuczonym steku, jako dodatek spieczony pomidor prosto z wędzarni, posypany zadymionym szczypiorkiem. Wskazany napój – cholagaoga zaprzana na miętą oczadziałym kamieniu.
E.
Interesujący artykuł, w większych miastach Ameryki Pn. od dawna tak się robi
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1584683,1,jak-w-miescie-mozna-zywic-sie-za-darmo.
Mrs. Rogers! Nie śmiałbym, ale też i
nie postawię tamy dla dobrego serca!
Tylko jak się zrewanżować? Wymyśl coś Dobry Duszku.
Pyra odsądziła mnie od czci nazywając menem! Ja niespodziewanie dobrym człowiekiem, przecie! Np za chwilę mecz a ja będę głosował za Brazylią, bo mi jej żal!
Oj Cichalu, bad za Brazylia, a grzybki Cie omina ;). Dostawa raczej we wrzesniu/ pazdzierniku jak dacie doczekac. Przed wysylka poprosze jeszcze raz o adres, bo gdzies zapodzialam :(.
Link podany przez Alicję u mnie się nie otwiera, ale artykuł zamieszczony jest na stronie głównej polityki. Wreszcie wiem, jak mogę wykorzystać bluszczyk kurdybanek, który uparcie rośnie pod krzaczkami porzeczek – zamiast pietruszki.
Potwierdzam złe wieści w sprawie wiśni. Moje młode drzewko wiśniowe było wprost obsypane kwiatami. Zaszkodził im chyba przymrozek i zostało kilkanaście owoców, które wczoraj i dziś wyjadły doszczętnie kosy przyłapane na gorącym uczynku, ale niech im będzie. Drzewko zakwitło jeszcze raz tylko słabiej, więc może będzie jeszcze trochę wiśni.
A piłkarze brazylijscy zamiast się mazgaić niech się wezmą w garść, bo kibiców rzeczywiście żal.
Na stronie ” Polityki” oczywiście .
Cichalu – to przez moje niedouczenie, nie złośliwość; to miało być PAN – MĘŻCZYZNA. A wyszło, jak wyszło. Zakrywam ze wstydu łapami ślepki i idę do kąta.
Echidno,
przepraszam, że dopiero teraz, ale byłam na dalekiej wycieczce (Lucerna, Rapperswil) i późno wróciłam do domu.
Nie wiem, jak to robisz, że tych skórek jest dużo. Przecież po usunięciu białego są cieniutkie i jak je jeszcze pokroić w paseczki…
Możesz dodać ile chcesz, ale to od nich jest cały aromat.
Dodatek wody ma pewnie rozcieńczyć nieco sok cytrynowy, by smak nie był zbyt kwaśny, a 2 dl (szklanka) wody na kilogram owoców to wcale nie jest dużo. W trakcie gotowania i tak sporo odparuje. Tak jest w przepisach sycylijskich, do tamtejszych cytryn. Możesz wypróbować na swoich różne wersje.
U mnie nadal deszczowo, są podtopienia, osuwiska, stolicy grozi powódź, bo nasze jeziora już występują z brzegów i awaryjnie puszcza się więcej wody rzeką…
Ale w Rapperswil było chwilowo słonecznie i ciepło, zanim nie nadeszła kolejna burza. Poznałam wreszcie muzeum polskie w tamtejszym zamku.
Proszę nie pisać o wiśniach, bo tutaj nie występują, a nam żal 🙁 Natomiast czereśnie i owszem, ze stanu Waszyngton, czyli od Orcy, 8$/kg
Kiedyś kupowałam wiśnie w lekkim syropie, w 5kg wiaderkach, ale od lat nie widziałam na rynku.Pewnie gdzieś w zagłębiu owocowym Niagary występują, ale rzadko można je spotkać w sklepach.
Wolę wiśnie od czereśni. Właśnie Jerzor wrócił z innego sklepu i kupił czereśnie za 4$/kg. Czereśniujemy zatem – ale kompoty mogę kupić w polskim sklepie. Poza tym piękne mango sztuk 10, bo były na przecenie, 50 cenciszów za sztukę.
Trzymam za Holindrów, jak mawia Ana z Krainy Wiatraków.
A kto gra w finale?
Na obiad świeży wątłusz srebrzysty, ziemniaczki paryskie i małosolny, bo już są akuratne.
Jutro goście, polędwiczki wieprzowe w sosie grzybowym na kaszy gryczanej.
Przedwczoraj miałam gości przejezdnych, wyjechali w czoraj po południu. Zrobiłam michę ruskich, polanych skwarkami boczkowymi.
Idę rozprawić się z tym wątłuszem.
Kapcia znowu wydziwia, wpisałam ją 5 razy 👿
Faul. Mogę pisać. Pyreńko, dobrze napisałaś! Ja się tak tylko droczę, bo tak naprawdę chciałbym być MENEM!
Jednak Holenderczykowie lepsi!
Alicjo, finał Niemcy – Argentyna. Alemania – Arjentina
Orco,
jestes niezatapiona, uczynna I wszystko co piszesz czy pokazujesz, zawsze jest docenione, podziwiane I wykorzystane. Tak wiec, nigdy wiecej zadnych skrupolow czy watpliwosci nie miej, nawet kiedy ktos pisze / w dobrej wierze/, ze juz to widzial czy posmakowal. A Danuska jest ostatnia osoba, ktora moglaby z tego nie docenic. :mile:
errata: A Danuska jest ostatnia osoba, ktora moglaby tego nie docenic 🙂
Alicjo, z tym wątłuszem to chyba trochę jak z tą podomką.
Gimnastykuję się już drugi raz przez polską wiki by dowiedzieć się, że chodzi o ordynarnego dorsza.
Ale, nic to, głupszy z tego nie będę. Na tą chwilę, bo nawet niedawno już sprawdzałem i znowu wyleciało z głowy.
U mnie jutro za to http://pl.wikipedia.org/wiki/Dicentrarchus_labrax
Chciałem przygiąć, lecz ta ryba nie dorobiła się jeszcze polskiej nazwy.
Pepegorze,
dobrze wiesz jak zachwycam sie Twoja znajomoscia jezyka, wiec chyba nie uchybie, kiedy zwroce Ci niesmialo uwage, ze ” na te chwile”.
My wisnie mamy swoje „lutowki”? chyba tak sie nazywaja I swoj agreset. Kiedy Niunia swego czasu,fruwala miedzy Polksa a US poprzywozila sadzonki. Teraz pieknie owocuja, tylko trzeba zabezpieczac przed ptakami.
Pieke ostatnio ucierane placki z agrestem I wisniami. Ambrozja!!!
Sportowiec 😀
Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1938
„Wdowiec emeryt, lat 60, bezdzietny, przystojny, dobroduszny, zdrów, sportowiec szuka żony. Pożądana emerytka, do lat 48, miła, pogodna, własne uzębienie, bezwzględnie zdrowa, miłująca przyrodę, narodowość obojętna. Zgłoszenia z teraźniejszą fotografią: Gorlice – poste restante „Sportowiec”.”
Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1937
„Maleńka, ale ważneńka już wydałaby się za pana zarabiającego na wspólne życie. I.K.C. Lwów, Akademicka 14 – „18-tka”.”
Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1939
„Młody pan o uprawnieniach arystokratycznych z poglądami legitymistycznemi – pragnie poślubić ładną panią, życzliwie usposobioną, zdolną do walki z kapitałem co najmniej 50 tysięcy zł, która by mu umożliwiła przeprowadzenie sądowe zasadniczych pretensyj moralnych, honorowych i stworzyła mu pozycję towarzyską. Zgłoszenia I.K.C. Kraków – „4162g”.”
No i Holandia na podium! Nie napisałem „niestety”, bo grzybki mogłyby spaść z podium… 🙂
Orange is the new bronze
Pepegorze,
wątłusz jest z dorszowatych (inna nazwa – plamiak, łupacz). Dobra ryba, jak wszystkie dorszowate. Po waszemu – Der Schellfisch.
Ta Twoja ryba na pewno będzie dobra, bo jak pochodzi z okoniowatych, to już o czymś mówi.
No i mam zgryzkę, bo lubię Argentynę i lubię Niemcy. Chyba się będę solidaryzować z Los Penitentes 😉
Ogloszenie z gazety dla Polakow w Niemczech: „Palacy, nie pijacy, pracujacy, 51/181/80 pozna sympatyczna, szczupla pania w wieku okolo 45 lat, dla ktorej rolady i modra kapusta nie sa szczytem zainteresowan zyciowych. Dortmund i okolice. Zdjecia mile widziane.
🙂
Palacy to juz nie dla mnie. Bez rolad smialo sie obejde, ale nie mam nic przeciwko szarym kluskom (choc ich jeszcze w zyciu nie jadlam) i modrej kapuscie. Wyobrazam sobie, ze sa razem raczej pyszne! Niech sobie palacy nie pije i pracuje dalej sam!
Pyro!
„Torlinie – ostatni weekend sierpnia, Żabie Błota, Zajączkowo pod Połczynem Zdr. – od czwartku do niedzieli (sobota obowiązkowa, reszta jak komu wygodnie)” – jest aktualne?
Po drugie, mam trochę pytań, czy byłabyś taka miła napisać do mnie, bo gdzieś zapodziałem Twój adres emailowy? Bo teraz już w pracy muszę organizować (układać) wolne weekendy na sierpień.
jacek.torlin@gmail.com
Z góry dziękuję i pozdrawiam
Z goródkowo*-konfiturowego doskoku
W cytrynowym zapachu obłoku.
nemo – wcale nie późno. Różnica czasu to sprawiła. Zrobiłam dokładnie jak w przepisie. A skórki z białego oczyściłam bardzo dokładnie, tak dokładnie, że zostały opłatki cytrynowe. Paseczki omalże 2 milimetrowe i po ponad godzinnej żmudnej dłubaninie uzyskałam litrowy garnek cytrynowego spaghetti (około 30 dkg). Pokrojonych cytryn 1.3 kg stąd moje pytanie. A pozostałych (bo nie wszystkie wrzuciłam do konfitury) pokrojonych skórek nie wyrzucam – zrobię kandyzowane.
Czyś przypadkiem nie wspominała kiedyś o Rapperswil? Poszperałam w Internecie, znalazłam muzeum. Pewnie oglądałaś wystawę malarstwa Kali. Ciekawe?
Już dawno miałam zapytać – czy byliście Jungfraujoch? Po lekturze „The day after tomorrow”
sprawdziłam co to takiego. Bajka!
Konfitura dochodzi. Dobre…
*Pół dnia przesiedziałam w ogródku. Wreszcie nie padało więc z okrzykiem „Zielsku precz” zabrałam się raźno do roboty. Już lepiej wygląda choć do ideału…
ogródkowo, ogródkowo miało być
Dzień dobry. Właśnie się dowiedziałam, że w rodzinie kuzynostwa urodził się wnuk. To byłaby doskonała wiadomość, gdyby nie fakt, że maluch urodził się z rozwiniętym zapaleniem płuc, miesiąc przed terminem i trzeba było ratować natychmiast. Jak się okazało, miesiąc wcześniej jego mama chodziła z przeziębieniem i malec się zaraził. Pierwsze słyszę, żeby dzidziuś łapał infekcję w życiu płodowym. Lekarze wykonali mnóstwo testów i wyszło im, że dziecko zachorowało z 3-tygodniowym przesunięciem w stosunku do matki – kiedy ona już wyzdrowiała. Teraz jest w inkubatorze pod kroplówkami i z pewnością go wyciągną z tego choróbska.
A pisząc o infekcji płodowej, nie miałam na myśli zaray typu HIV, czy gruźlica tylko infekcje typu przeziębienie, katar, para-grypa.
Torlinie – odpowiedziałam.
Echidna – u Ciebie środek zimy i masz zbiory? Wiesz, mogłabyś nastawić „nalewkę farmaceutów” – najlepszą na świecie cytrynówkę. U Ciebie co prawda nie ma spirytusu, ale można użyć jakiejkolwiek gorzałki, czy brandy o mocy co najmniej 45 – 50% wtedy dasz tylko połowę mleka i powinno wyjść b.dobrze. Po dwóch miesiącach jest znakomita gorzałka, która już nie musi dojrzewać – to ta sama, jaką Ciebie podtruwałam w kraju.
Pyro – cytrynowe zbiory. Co prawda w ogródku jeszcze buraki i resztka marchewki, niedobitki szczypiorku, całkiem dorodne pory, pietruszka i koperek mierniutki. A na łysym drzewku granata trzy bulwy owocowe – nie do jedzenia jednak, tak sobie wiszą dla ozdoby.
Kofitury zżelowane, idę nakładać do słoiczków.
Echidno,
widziałam tę wystawę, zrobiłam nawet kilka zdjęć, pokażę wieczorem.
Jungfraujoch widzę przy dobrej pogodzie z mojego balkonu. Byłam tam już wielokrotnie, ostatnio 3 tygodnie temu z 28-osobową grupą mojego koleżeństwa z czasów studenckich, któremu zorganizowałam zjazd w mojej okolicy. Dotąd co dwa lata jeździłam na zjazdy do Polski, tym razem oni przyjechali do mnie.
uprzejmie donoszę iż konfitura gotowa, kandyzowane skórki takowoż. Fotorelacja jutro. A teraz pora spać – dobranoc z mojej połówki
nemo – czy tak ślicznościowo jak na:
http://www.jungfrau.ch/nc/en/tourism/places-to-visit/jungfraujoch-top-of-europe/360-degree-panorama/
czy ładniej?
Aaa i jeszcze pytanko – jakiego koloru bywa Twoja konfitura cytrynowa?
E.
http://wyborcza.biz/biznes/1,101716,16280576,Polscy_krolowie_kurczakow__Rosna_fortuny_i_moda_na.html#ixzz37KjGVv4L#MT
Alicjo. W tym momencie skończyłem czytać ten artykuł! Mamy te sama prasówkę o poranku!
A właśnie, ciekawe rzeczy tam mówią i piszą. U mnie chyba nie ma w sklepach nic innego poza brojlerami 🙁
Leje i jest 23C. Parówa!
Widzieliście ten ogromniasty księżyc? Tutaj niebo było zachmurzone, nie było czego wypatrywać.
Posadziłam begonie w nowej donicy i skończyłam pracę przy pierwszym nalewie na owocach, którymi nie chcę denerwować. Jeżeli sie komuś wydaje, że przy nalewkach nie ma roboty, to się myli. Mam za sobą 3 dni pracy po kilka godzin, a przed sobą co najmniej drugie tyle. I jak dotąd mam stanowczo za mało alkoholu, potem trzeba będzie uzupełnić drugim nalewem – potem zlać to razem, sklarować, rozlać w butelki i cierpliwie czekać. Na jesienne nalewki nie mam spritu, powolutku trzeba dokupywać, żeby na październik uskładać trzy litry. I będzie koniec na ten rok.
Cichalu,
jedziecie w sierpniu do Polski? Mam na myśli między innymi obecność na Zjeździe.
Asiu,Evo47-ogłoszenia matrymonialne,które wrzuciłyście w Waszych komentarzach są
cudnej urody 😀 Uśmiałam się,jak norka 😀
Orco-może jam jakaś ostatnio przewrażliwiona.Przyjmuję,rozumiem i czytam nadal chętnie Twoje wpisy 🙂
Niuniu-na czym polegają Twoje placki ucierane z agrestem i wiśniami ??? Może podasz przepis?Wiśni rzeczywiście w tym roku niewiele.Agrestu też już od wielu lat co raz mniej i w ogrodach i na bazarach,jednak nadal jest (ufff) U nas w domu ma swoje pięć minut
w cieście agrestowym oraz w sosie np.do takich polędwiczek wieprzowych.
Poza tym sezon grzybowy uważamy z całą pewnością za otwarty.Są oczywiście kurki. Dzisiaj były w porannej jajecznicy.Są maślaki i koźlaki.Jest dobrze,a wszystko wskazuje na to,że będzie jeszcze lepiej 🙂
Od wielu lat,na naszych około wyszkowskich włościach mamy zawsze o tej porze roku wizytę bardzo sympatycznej gospodyni.Lubię ją,już choćby za ten nadbużański,śpiewny akcent,a poza tym sprzedaje wszystkim chętnym jagody oraz własnej roboty jagodzianki.
Te jagodzianki,to prawdziwe delicje,bo słowo pyszota zostało,jak wiadomo, wyklęte 😉
Drożdżowe,cudowne lekkie ciasto(w życiu takiego nie zrobię 🙁 ) oraz całe mnóstwo jagodowego nadzienia.
Wiem,kto robi znakomite,drożdżowe ciasto,Marek !!! I Cichal też 🙂
Ale czy z jagodami również….?
Wszystko wskazuje, że nie. Przyczyny Ci znane. Jutro jedziemy na pewien czas do NH.
Pyrowe i Żabowe nalewki będą śniły mi się po nocach!
I golonki, i pasztety, i dziki, i śledzie, a czyje, to czyje, to każdy wie!
Cichalu – przyjedziesz rok później, ale wtedy zjazd na Mazowszu albo podlasiu. Za dwa lataw Poznaniu – jeżeli dożyjemy
Alicjo – chmur nie było, ale księżyc u nas nie był aż taki wielki. Ot, zwykły księżyc w pełni. 🙂
Taki, olbrzymi księżyc widziałam kiedyś, gdy wracaliśmy późnym wieczorem z Ustki. Był niesamowity.
Nalewki dobra rzecz, ale owoce z nalewek jeszcze lepsza. Używamy do kawy albo do lodów.
Dożyjemy Pyro, dożyjemy! Się zapisuję!
Pepegor! Vamos!!!
Niema lekko!
Witajcie słonecznie 😉
Jak tak dalej pójdzie, to po czterech tygodniach w Granadzie będę się nadawała na odwyk: rioja, una tapa, cerveza, una tapa, sangria, ribera del duero, una tapa, rosado, una tapa, tinto de verano, blanco, una tapa…
🙂
A carajillo?
Które tapas były najciekawsze?
1:0
Alicjo,
Na carajillo jeszcze nie wpadłam. Trzeba będzie urozmaicić dietę 😉
Tapas to temat-rzeka. Nie trafiłam jeszcze na typowy tapas bar, po prostu zamawiam trunek i czekam na niespodziankę 😉 Do ulubionych zaliczam owoce morza w każdej postaci, jamon, queso de Granada (miejscowy ser), croquetas i oliwki (w tutejszym wydaniu z pestkami). Sałatki mogą być, natomiast frytki, czipsy czy hamburgery niezbyt mnie uszczęśliwiają.
Errata – Asiu, nie Alicjo…
Ostatni tydzień spędziłam na jachcie w Grecji (Pyro uśmiecham się, było troszkę balastowania 🙂 ), na koniec wizyta w tawernie w Alimos. Moja wczorajsza kolacja:
https://plus.google.com/photos/111194922675990388082/albums/6035635179503794305
Danusko,
sluze najuprzejmiej,
I tak:
– kostka masla
-1,5 szkl.cukru pudru
– 6 jaj /bialka ubic osobno I dodac na koniec/
– 1 maly poszek do pieczenia
– 6 lyzek oliwy
– 2 szkl. kartoflanki
– 6 lyzek maki.
Co z czym I kiedy, to na ogol wiadomo.
Owoce „wyturlane” w reszczie sypkiego /bo trzeba troche sypkiego zostawic, aby sie zaraz nie potopily/, pukladac ciasno po wierzchu.
Piec w temp. jak kazde ciasto ok. 45 min. Blache oczywiscie wysmarowac uprzednio maslem.
Mozna polukrowac, ale ja przed wstawieniem do pieca posypuje suto brazowym cukrem, bo moim jest za kwasne.
Najlepiej z mlekiem, na sniadanie!!!!
Małgosiu – Twój link nie otwiera się 🙁
Ewo – na carajillo pewnie jest za gorąco 🙂
Małgosiu,
Jesteś pewna, że upubliczniłaś te zdjęcia? Twoja strona każe mi sięlogować.
Asiu – żebyś wiedziała. Trzydzieści trzy stopnie o 21:00. W dzień spijam wodę mineralną na zmianę z sokiem z pomarańczy i granizado. Dieta winna dopiero wieczorem 😉
Ewo, taki miałam zamiar, ale pewności nie mam. Jeszcze raz
https://plus.google.com/photos/111194922675990388082/albums/6035635179503794305?authkey=CLfnl-6yjNjH5AE
Ta grecka kolacja wygląda wspaniale. Małgosiu – co jest na zdjęciu nr 6?
Asiu, to grilowana cukinia.
Kurcze, Argentyna robi najlepszy mecz.
Nie zaskakuje taktycznie. Zawsze było, że wylewa beton z tyłu, lecz tym razem precyzja w kontrach zastraszająco dobra.
A, od dwóch dni miałem niedobre uczucia, w związku z niekwestionowaną rolą faworyta dla drużyny Niemiec.
Asiu,
księżyc jest jednak większy niż w czasie normalnej pełni i niżej położony. Wczoraj niebo było zasłonięte chmurami, ale dziś jest ich zdecydowanie mniej. Zerkając na księżyc, nasłuchuję wieści z meczu. Mąż postanowił finałowy mecz obejrzeć w całości.
Małgosiu,
wszystkie potrawy są bardzo apetyczne, ale gdybym musiała wybrać tylko jedną, to byłyby to kalmary. U nas podawane są trochę inaczej, bo w postaci krążków.
Krystyno, tam również takie w krążkach są najbardziej popularne, te były malutkie i smażone w całości.
Właściwie, to klawiatura służy mi tylko do rozładowania napięcia, bo od tego meczu nie powinno się oderwać oczu.
Krystyno, ja dzisiaj też tylko nasłuchuję 🙂
Zobaczę jak księżyc dzisiaj wygląda.
Schodzi Miro Klose.
dogrywka 🙂
Jednak przedłużenie.
Tak jak Holendrzy sobie wyłamali zęby na tej obronie w ubiegłą środę, tak poszło i nam.
Mam wrażenie, że Holendrzy ich wtedy bardziej przygięli.
Zobaczymy.
Nisiu, jaki to byl aparat fot. ktory Ty masz I spelnia twoje oczekiwania.
Kiedys zrobilam sobie notatke, ale nie moge sie jej doszukac. Prosze odpisz jak tylko bedziesz mogla. A moze kto inny zapamietal?
Asiu, a skad nasdluchujesz?Tez bardzo bym chciala. Please! Podaj stacje radiowa.
Tamci, tzn niemoi, musieli godzinę dłużej latac przeciwko Holendrom, bo przecież ostatnie 30 min. (albo i całą godzinę) Niemcy przeciw Brazyli nie grali już naprawdę.
Z sieci, trener Scolari do meczu z Niemcami: Ostatnie pół godziny byliśmy lepsi.
Tamci, trzymają się nadspodziewanie dobrze!
Zobaczymy.
Jest!
No, i zobacz pan
Z respektem jednak: Tak silnej Argentyny się nie spodziewałem.
Nasze zalety w ataku rozbijały się w procch naprzeciw tej obrony. Tego można było się ew. spodziewać, ale wrażenie zrobiły na mnie ich kontry.
Że nie wyszły? Niewiele brakowało.
Mam jednak wrażenie, że bramka w dogrywce już była skutkiem większego zmęczenia Argentyńczyków.
Viva Germania!
Och, tu przesadziłem.
Przepraszam, na wszelki wypadek.
Niuniu:
http://www.canon.pl/For_Home/Product_Finder/Cameras/Digital_Camera/PowerShot/PowerShot_SX50HS/
Nim skończę powiem że,
gdy w środę 3.07, przed półfinałowym meczem Holendrów z Argentyczyńkami, gdy ubieraliśmy się w szatni naszej placówki sportowej napomknąłem, że życzę sobie,aby w za pół godziny zaczynającym się meczu skończyło się na 120 min gry i na strzelaniu”jedenasdtek”.
Świństwo to było, jasne. Świństwo, bo spekulowało na osłabienie przeciwnika.
Viva Niemcy!!!
🙂
Wracajac do początku wpisu: Zdjęcia na którym jest wnuczka naszego gospodarza nikt nie pochwalił. Jakoś nikt nie zauważył 🙂
Och, tu przesadziłem.
Przepraszam, na wszelki wypadek.
Ludzie!
To już trzeci raz, jak mam tą przyjemność!
Dobranoc
Mój księżyc o mojej 22:40.
Widziałam lepsze, ale ten też jest piękny. Dobranoc.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4593.JPG