Tłuste plamy na… chodniku
Odnowiony Trakt Królewski wygląda pięknie. Spacer przez tę część Warszawy od Placu Zamkowego aż do Belwederu (oj, jaki to długi marsz, prawie maraton) to frajda. Gdyby jeszcze po drodze było nieco mniej banków a więcej różnego typu lokali i lokalików dla miłośników kawy, herbaty, wina, kuchni wielu narodów (w tym obowiązkowo kuchni polskiej i warszawskiej) było by wprost rozkosznie.
Studenci widocznej w tle Politechniki często tu jadają a plam nie widać Fot. Piotr Gasicki Fotorzepa
Ale w naszym mieście, a właściwie w kraju, nic nie jest proste i jednoznaczne. Władze miasta dbając o jego estetykę i porządek dopatrzyły się wykroczeń spacerowiczów, którzy ośmielają się … jeść na ulicy. Samo ruszanie szczękami owych władz nie ruszyło. Ale już kapiący np. z kebabów tłuszcz lub z sałatek majonez rozeźlił rajców miejskich do imentu. Przecież tyle pieniędzy wydano na nowe płyty chodnikowe (sprowadzane były aż z Chin) a tu łasuch jeden z drugim powoduje, że płyty są w kropki! I już gotowa awantura.
Nie byłem w Chinach ale bywałem w wielu knajpkach chińskich na różnych kontynentach i wiem jak tam wygląda podłoga po każdym dniu. A rano już jest czysto. Sądzę więc, że Chińczycy kapią spokojnie i na swoje płyty chodnikowe.
W Wiedniu słynącym ze schludności, także nikomu do głowy by nie przyszło by zakazywać jadania słynnych i pysznych kiełbasek przy ulicznych kioskach. To nawet swego rodzaju koloryt lokalny tego miasta. Jedzą na ulicach mieszkańcy Rzymu, Paryża czy Londynu. I skandalu nie ma. A miasta są CZYSTE! (Tu mogę podpowiedzieć odkurzacze zamontowane na motorynkach, które czyszczą paryskie chodniki nawet w największym ruchu.)
Władze naszej stolicy (mimo np. naprawdę dużych osiągnięć w remoncie nawierzchni: przykładem – Puławska) zajmują się walką z bazarami, kioskami warzywnymi no i obyczajem jadania na ulicach.
A nie lepiej spowodować, by służby oczyszczania miasta robiły to, co do nich należy oraz właściciele budek czy bazarków także po sobie DOKŁADNIE sprzątali?
Chyba, że ideałem współczesnej metropolii są czyste chodniki, czyste jezdnie, czyste fasady i … kompletne pustki w całym mieście. Ale przecież nawet w skansenach pojawiają się ludzie. No i bywają głodni.
Komentarze
Panie Piotrze sam pan przyzna, że te kebaby nie mają nic wspólnego z kebabami, a plamy są z sosu jogurtowo/czosnkowego, a nie z tłuszczu, Mała to przyjemność iść sobie na spacerek po oplutych chodnikach, a ten sos ma wyjątkowe właściwości i nie chce się zmywać. Dziwny taki, a nie widziałem jeszcze nigdy, żeby ktoś z pracowników sprzątał przed budką, nie są u siebie więc mają to w nosie, trudno tak do końca winić miasto.
A co z gumą do żucia rozdeptaną na pięknych granitach?
W Singapurze znaleźli rozwiązanie 😎
W Chinach, od frontu, jest czysto. Byłam, widzialam. Ale niech Bóg strzeże zaglądać na zaplecze. Na przyklad na zaplecze pomniejszej restauracji, którą trzeba ominąć po wyjściu z wytwornej restauracji, w której przed chwilą zjadło się przepyszne dania. Jedyna nadzieja w matce sklerozie, że pozwoli ten obraz usunąć z pamięci przed nastepnym wspaniałym posiłkiem.
Samo sprzątanie tez wygląda „ciekawie”. Nie mówię o hotelach cztero czy pięciogwiazdkowych, tam jest to robione porządnie. Gorzej z tak zwanymi obiektami użyteczności publicznej. Na przykład w Xi’an, słynnym z Muzeum Armii Terakotowej, w teatrze zwanym Wielkim smród w toaletach jest porażający. Generalnie papier toaletowy i mydło jest w takich przybytkach towarem rzadkim, najczęściej reglamentowanym – wydzielanym po kawełeczku. Oczywiście zdarzają się tez toalety naprawdę czyste, z mydłem i papierem toaletowym, ale to raczej wyjątek niż reguła. Najgorsze są toalety w pociągach. Wstając rano, trzeba dużego samozaparcia, nie mówiąc o parciu, żeby pójść do toalety użytkowanej przez całą noc. Po drodze mija się ochydne kubły i coś w rodzaju mopa, ale jest to używane bez dodatku jakichkolwiek środków myjących czy dezynfekujących.
Co do zarządzenia władz Warszawy. No coż, łatwiej „dorwać” idącego spacerem „zjadacza” kebabu niż wydzielającego klęby spalin kierowcę, jeżdzących z wyciekającycm olejem, itd. itd…. Ot władza coś robi, stara się.
Na ulicy jak na ulicy, ale ludzie żrą też nagminnie w komunikacji miejskiej, np. w metrze, i w całych wagonach śmierdzi junk foodem 👿
W jedzeniu na ulicy nie widzę nic nagannego. Na całym świecie ludzie
jadają różne rzeczy na ulicy,bo tak jest szybko i tanio.
Nie zawsze i nie wszyscy mają czas i pieniądze na jedzenie
w restauracjach. A że sosy kapią na chodnik ?
W domu też sosy,czy inne kawy czasem kapią na obrus,kanapy
czy na parkiet i wtedy odplamiamy,wycieramy,sprzątamy,pierzemy….
Po prostu !
Z jadaniem na ulicy bym nie przesadzał. W wielu krajach służą do tego parki i skwerki. Są tam ławeczki. Przyjemnie, wygodnie i nie przeszkadza innym. A już jedzenie w komunikacji miejskiej, czego sam nieraz byłem świadkiem, to po prostu chamstwo. Jeszcze w metrze jadąc daleko i przy braku zatłoczenia, mogę jedzenie rzeczy niskowonnych wybaczyć. Ale w tramwaju czy autobusie miejskim, nie.
Trakt Królewski rzeczywiście teraz bardzo sympatyczny, szczególnie w weekendy. Od PAN do Placu Zamkoweko gastronomia bardzo licznie reprezentowana i na poziomie co najmniej dostatecznym biorąc pod uwage jej proturystyczny charakter. Nawet w barze Rooster zjedliśmy przyzwoicie. Nie zauważyliśmy szyldu zakrytego markizą i dopiero samochód bez maski, który przybył nas obsłużyć sprawił, że zorientowałem się, gdzie jesteśmy.
Ach, czepiają się detali miast patrzeć na ulice bardziej całościowo. A ulica jest przecież obrazem. Niedokończony dziełem, nad którym każdego następnego dnia prace się nie skończą. Tak jest od dawna. Od jak dawna? Da się to rzecz jasna zreszerszowac. Najpierw powstały domy, a zaraz po nich generacje live artystów jednocześnie z generacją zwierząt, które dalej malowały i malować nie przestały.
I niech mi tu nikt nie klepie, ze pies, który obsikuje ścianę nie jest wielki artysta. Wystarczy przyjrzeć się dokładnie na przebarwienie po psiej kociej mysiej a także ludzkiej uryny pozostającej na ścianach latarniach i chodnikach. Przecież to jest gnój. Ale w całej kompozycji obrazu ulicy jest to futurystyczny odcień i akcent. Następuje pomieszanie farb, których przy innej sposobności nie jest się w stanie uzyskać. To samo tyczy się każdej gumy po zużyciu, peta, kipa, sosu jogurtowo/czosnkowego, flaszki, która sama spadła, graffiti czy świeżego pawia. Każdy metr kwadratowy ulicy opowiada historie o życiu cierpieniu i śmierci w mieście. Oj, bym zapomniał, oczywiście, ze jest jeszcze słońce wiatr i deszcz. Natura tez maluje, a niekiedy nadmiar zmiata.
ponizej live artysci:
http://picasaweb.google.de/arkadiusalbum/PorannaToaletaUliczna#slideshow/5394595853844896642
Nie jest dla nikogo zaskoczeniem, ze i ja dodaje coś 😆 do tego obrazu ulicy. Siebie 😆
Danuśko, nie zgadzam się, bo kupić na ulicy można, ale do jedzenia należy gdzieś usiąść. Inaczej nie tylko niezbyt grzecznie, ale do tego zdecydowanie niezdrowo.
Z grubsza zgadzam się z Arcadiusem. Każda społeczność ma takie obrazy, jakie namaluje.
Witam !
Osobiście nigdy nie jem niczego na ulicy , bo wolę jeść na siedząco,ale nigdy nie mów nigdy . Kto lubi, ten niech się posila,gdzie mu odpowiada. Danuśka ma rację,po prostu trzeba sprzątać. Ale do sprzątania wielu czuje awersję i w tym jest problem.
Gospodarz słusznie zauważył,że deptaki opanowane są przez banki,sklepy, a stanowczo za mało jest tam kawiarenek i restauracji. Latem w upalny dzień zajechaliśmy do Kielc. Tamtejszy deptak- jak dobrze pamiętam jest to ulica Sienkiewicza- wygląda bardzo ładnie,ale idąc od strony dworca musieliśmy przejść chyba z kilometr,żeby trafić na pierwszą kawiarnię. Po obu stronach ulicy banki,salony telefonii komórkowych,kantory,sklepy, a z gastronomii jedna czy dwie pizzerie.
Wiadomo,czynsze od takich najemców są wyższe , a to się przede wszystkim liczy.
Oczywiście Stanisławie-sama też wolę usiąść
przy jedzeniu, bo chodzić i jeść jest moim zdaniem
niewygodnie. Ale jeśli komuś to nie przeszkadza
i jeśli nie przejmuje się tym,że to niezdrowo,
to jego sprawa.
Zdarzało mi się kupować jedzenie na ulicy i siadać
na ławce,czy na plaży,żeby je spokojnie spałaszować.
Co do jedzenia w środkach komunikacji to zgadzam się
z Waszymi wypowiedziami.
A te jajka na twardo,ogórki i pomidory
jadane w pociągach pamiętacie ?
ja pamiętam 😉 i sól w papierku
Na plaży konsumuje się bardzo przyjemnie pod warunkiem, że nie jest zbyt piaszczysta 😉 Najlepiej kawałek pizzy con patate (nie kapie) od lokalnego piekarza, winogrona, rogaliki z kremem i pistacjami… Albo arancini – w barze Donna Peppina w Zafferana Etnea są najlepsze na całej Sycylii 😎 Z nadzieniem grzybowym, bakłażanowym lub tradycyjne z ragu. Kazać zapakować (per portare via) i jeść póki ciepłe w jakimś ładnym miejscu z widokiem…
Doszliśmy do filozoficznego problemu wolności. Spora część zapaleńców przywiązanych do tego tematu zgadza się, że wolność musi znieść ograniczenie polegające na unikaniu naruszania wolności innych osób. Palenie i jedzenie na ulicy było kiedyś uważane za niegrzeczne z powodu możliwości wypalenia komuś dziury w odzieniu przez nieuwagę, a w przypadku jedzenia – poplamić spodnie spadającym sosem czy lodami.
A ja mam taki komentarz odnośnie zdjęcia i podpisu do niego. Owszem – pod tym kebabowym lokalem koło politechniki jest dość czysto, a to tylko z tego powodu, że studenci biorą do ręki swoje pożywienie i pędzą z nim w ciepłe dni do „szczęki”, czyli takiego brukowanego placu z ławeczkami przed gmachem głównym widocznym w tle, albo w zimne dni do wnętrza tegoż gmachu do auli głównej i rozsiadają się wśród krużganków. I w obu tych miejscach toooo się dopiero dzieje. Także tam wcale nie jest lepiej 🙂 A co do ilości lokali przy deptakach – popieram, zdecydowanie jest ich za mało. A często jeśli już są, to ceny w nich bywają zaporowe nawet podchodząc ze zdrowym rozsądkiem do tego, że za produkt o jakiejś tam jakości trzeba zapłacić. Myślę, że brak u nas w ogóle takiej trochę knajpianej kultury, którą spotkać można w innych krajach, gdzie ludzie miewają „swoje” lokale, do których regularnie chadzają, znają się dobrze z właścicielami, mają „swój” stolik, swoich znajomych też tam bywających. Nie wiem – może to tylko moje odczucia…
Nemo- piknik we dwoje,na pustej plaży po sezonie
ma urok niezapomniany 🙂
Na Sycylii niewątpiwie też !
Danuśka,
nawet na dymiącym wulkanie albo zwłaszcza… 😉
Oj Nemo – miłe te Twoje wakacje były 🙂
Tylko z piknikami na wiszącej skale trzeba uważać !
pod Wiszącą Skałą
Rodzina spakowała się i pojechali pół godziny temu, usilnie wypychani za drzwi przez nieznośną Matkę – Teściową. Słowo daję – z wiekiem mam coraz mniej cierpliwości dla ludzi, którzy włączają komplikatory, powodując zamieszanie. Pies urządził scenę z rozdzierającym wyciem i rzucaniem się na drzwi, na szczęście przyszedł synek sąsiadów i wywlekł go na spacer. Jeszcze chwila, a rozpuszczone psisko dostałoby klapsa na siedzenie. Bo ta rozpacz wcale nie stąd, że Pani poszła, tylko stąd, że pies został
W pięknych miejscach wszystko smakuje. Moją Ukochaną na ogól z trudem udaje się namówić na drugą lampkę wina, nawet bardzo dobrego. A w pięknym plenerze hiszpańskim, włoskim czy francuskim pół butelki wypija bez oporu.
Pikników pod wiszącą skała pamiętam niemało. Na szczęście nikt nie zniknął. Nie licząc tego od Echidny, który znam tylko z ekranu.
Nie tylko w pięknych miejscach,ale także w miłym towarzystwie wszystko lepiej smakuje. W zasadzie nie piję piwa, ale kiedyś w czasie jakiejś plenerowej imprezy mąż przyniósł mi duży kufel tego napitku.Ja oczywiście mówię,że nie wypiję tyle, ale nie minęło dużo czasu,a wypiłam wszystko. Towarzystwo przypomniało mi,że podobno nie lubię piwa i wyszłam na taką, co to bardzo lubi tylko się kryguje. Wcale się nie dziwię,że ludzie bardzo towarzyscy piją niekiedy zbyt dużo. Ja na szczęście jestem umiarkowanie towarzyska. 😉
Znajoma znów proponuje mi wyjazd w piątek na grzyby,ale odmówiłam grzecznie. Nie mam już ochoty na grzyby,trochę mi się przejadły. Suszonych mam dosyć, a na spacery po lesie,zwłaszcza wczesnym rankiem jest trochę za zimno. Jednak ,kiedy jadę przez lasy,widzę jeszcze sporo zaparkowanych samochodów grzybiarzy. Mnie się już nie chce,zresztą obiecałam już sobie,że w tym roku już koniec z grzybami.
A zielonki nie kuszą? Zupa marzenie.
Ale dość leniuchowania. Trzeba brać się za pigwę
A ja właśnie kombinuję kiedy i gdzie pojechać na grzyby.
W tym roku jeszcze nie byłam,zapasy na wyczerpaniu,
a pies zawsze po lesie chętnie pobiega.
Ale czy Osobisty pobiega też ? I poznajduje ?
Bo ja w zbieraniu grzybów zawsze zajmuję zaszczytne
ostatnie miejsce 🙂
Stamisławie – u mnie względem pigwówki
pomyślnie zakończony etap nr 1 – zbieranie.
Trwa etap nr 2 – mrożenie.
Etap nr 3 – rozmrażanie i krojenie na horyzoncie.
Zjadłam na obid kotlet karkowy z pomidorami, a na deser świetne, zielone winogrona z krzaka przy pergoli – moje dzieci tego roku w ogóle nie zbierały z różnych powodów i teraz wiszą nieco „postrzelane’ gronka z lekka zwarzonych chłodem owoców. Pysznotki. Pozostawiona na gospodarstwie Pyra zaczęła od przeglądu lodówki i rozlicznych misek domowych;w efekcie znalazła sobie zajęcie na kilka dni. Otóż koniecznie trzeba nagotować bigosu, bo w lodówce pałęta się dobry kilogram resztek kiełbasianych rozmaitego autoramentu, a jest też ładny kawałek świeżego boczku. Trzeba też założyć 3-4 słoiki bardzo zgrabnych gruszek nieznanego mi gatunku – niezbyt wielkie, szaro – żółte, gwałtownie zwężające sie przy ogonku. Zrobię w całości, będą na „piękną Helenę”. W tej samej torbie jest jakiś kilogram węgierek – nie takie świetne, jak Żabine, ale ujdą – jutro będzie puchatka. W ten sposób będę koiła skołatane nerwy. O, zapomniałam: w koszyku leżą 4 nieźle już podsuszone pomarańcze, i ok 8 mandarynek; są też cytryny. Stanęłam przed Matrosem ze stanowczym żądaniem dostrczenia 0,5 l spirytusu. Wielkiej chęci nie miał, ale i wyjścia też nie miał – poszedł, nalał w butelczynę 700 ml. Wieczorem nastawię cytrusówkę. Za tydzień będzie gotowa.
Grzyby suszone dostałam od Lesniczyny via Żaba nasza. Połowę zabrałam do Świnoujścia – trochę dla Ryby i trochę dla Sławka paryskiego. Właśnie jadą do PARYŻA.
Dzień dobry Szampaństwu.
A mnie by się chciało na grzyby, tylko nie ma gdzie 🙁
Niebo zachmurzone, myślałam, że będzie ponury dzień, wyszłam obadać temperaturę – a tu 15C 😯
Od razu milej się zrobiło, mimo chmur.
Moje maliny zgłupiały chyba – czekały do -ierwszych przymrozków, żeby owocować na potęgę?!
Ładnie jest wydany ten „Przewodnik Polityki – Polska na weekend i na urlop”. I niedrogi, jak na taki piękny papier. Tylko potrzebne mi są okulary – ręce okazały się za krótkie i bez okularów już nie odczytam tekstu 🙄
Z moich terenów – Złoty Stok. Ciekawostka przyrodnicza, ktoś kupił dawną kopalnię złota i od paru latrobi na tym interes turystyczny, trzeba przyznać, że dba też o stan szybów i w ogóle całego urządzenia kopalni. Podobnie z zamkiem w Kamieńcu – też ktoś kupił i zdaje się, że utopił w tym sporo pieniędzy – w pierwotnym zamiarze miał tam być hotel, i chyba nawet częściowo jest. Byłam tam 2 lata temu – przewodnik wymagał, żeby było przynajmniej 5 osób do zwiedzania, nas była czwórka, więc „nie opłacało” mu się, przecież zapłacilibyśmy za nieobecnego ducha…ale na taki entuzjazm,a raczej jego brak, nie rzucilismy tej propozycji i odeszliśmy, pocałowawszy klamkę. Tym bardziej, ze czas miałby mieć za godzinę. A za godzinę to myśmy już byli w Kłodzku.
Danuśka,
mnie zabieraj ze sobą na grzyby, mam wyjatkowy talent do zbierania czegokolwiek. Jak maliny czy jagody – to ja zawsze pierwsza i dwa razy tyle, co moja siostra, która utrzymywała, ze to dlatego, że mam takie duże łapy 😯
A poza tym lubię zbierać grzyby, tylko do grzybowego lasu mam daleko 🙁
Co gorsza, nie ma takiej ilości grzybów, która by mnie zadowoliła. Zazdrośnie strzegę ubiegłoroczny zbiór – 4-litrowy słój wypełniony w 3/4 wysokości. Pewnie miałabym ze dwa razy tyle, gdybym kupiła „od baby” przy drodze za Szczecinem, potem już nigdzie nie spotkałam przy drodze grzybiarzy.
Odkurzacz na motorynce?
Do sprzątania najlepiej mieć <a href=”http://130.238.96.26/koparka/”coś takiego. Nie zdajecie sobie sprawy jak tym się szybko sprząta – nawet we mgle! W parę godzin to co było zarośnięte od dwudziestu conajmniej lat zostało odkopane i nareszcie mogłem obejrzeć sobie w całej wschodniej krasie. Nawet woda zaczęła spływać we właściwym kierunku co rokuje znakomicie na przyszłość.
Czego i wam serdecznie życzę.
P.S.
Stanisław ma rację. Rzeczywiście lepiej smakuje.
pisane było we mgle:
takiego znaczy…
O nalewkach było ostatnio, narobiłam sobie ochoty, a ponieważ temperatura sprzyjająca, poleciałam za róg – tam zawsze maja pigwy, więc postanowiłam zrobić w wersji „light”, z braku spirytu zalać wódką. No ale nie ma co zalewać, po raz pierwszy, akurat kiedy mi się zachciało, pigw nie dowiezli, a i żurawina też wyszła.
No wiecie co… 🙄
Nie ma jak volvo 😎 Nawet we mgle ładne 😉
Przestańcie już o tych grzybach 🙄 mam taki niedosyt w tym roku… 🙁 Byłam w sklepie herbacianym, a tam pani opowiada, że wróciła z Tyrolu Południowego, a tam tyle prawdziwków 😯 Młode i piękne, świeżo po deszczu, a ona w hotelu, no to co miała zrobić 😯 Mówię: nazbierać i do domu przywieźć! A ona na to, że to było na początku 2-tygodniowych wakacji 🙄 Ja bym chyba skróciła…
Moje tereny grzybonośne pod śniegiem 🙁 W tym roku nic już chyba nie będzie…
Po południu czułam się jak chiński handlarz wioząc na rowerze w dwóch koszykach moją świnkę alpejską w kawałkach. Prawdziwy Chińczyk dałby radę za jednym razem, ja musiałam obrócić dwa razy, ale i tak było dość ciężko.
Lecę po donice dla moich palm.
jestem pelna podziwu co do koparki, tez bym sobie przekopala tamto i owo
Alicjo,
wódką to można zalewać najwyżej robaka. Do owoców za słaba – bardzo będzie rozwodnione ….
Wlasnie wylezlismy z Jolka z poscieli. Niestety kazdy ze swojej. Po wspanialym obiadku kazdy padl bezposrednio w objecia Morfeusza.
Rytm zycia powoli stabilizuje sie bo razem nas ogarnia sen i budzimy sie o jednakowej pörze. Ptaszory przeprosily sie z karmnikiem.
Znaczy idzie zima.
Pieknie wszystkich pozdrawiamy
Jola i Pan Lulek
Boczek hojnie obłożony cebulą, naczosnkowany i potraktowany majerankiem, dusi się w głębokiej patelni. Owoce obrane, pokrojone, przesypane cukrem, skórki w innym słoju zalane alkoholem ca 50%, postoją w nim do soboty; potem wleję nalew ze skórek do nastojki na owocach. Razem postoi sobie jeszcze tydzień i może sobie Ryba zlewać. Naciągnęłam członka rodziny Matrosowej na zejście do piwnicy po słoje. Przyniósł, ja umyłam i chyba jeszcze dzisiaj zaopiekuję się gruszkami. Tak czas sobie zamotałam na okrągło. Jutro rano nastawię kapustę i pokroję mięsa i kiełbasy, potem zagotuję słoje z gruszkami, na końcu upiekę puchatkę
ASzyszu, u mnie nie ma innej opcji, tylko light, a niech sobie będzie rozwodniona. Teresa Stachurska podaje przepis na zurawinówkę zalaną wódką. Podobno gdzieś tam w Toronto można dostać w którymś z polskich sklepów70% wódkę (w Stanach widziałam nawet spirytus rektyfikowany!), ale jak jestem w Toronto, to nie latam po sklepach. A z Polski nie wożę, bo nie wolno, jest podobno niebezpieczny do przewożenia samolotami i ja się stosuję na wszelki wypadek.
nemo
na niedosyt nie poradzę, ale na uszka do wigilijnego barszczu mogę podesłać, tylko rzeknij słowo.
Alicjo,
dzięki za gotowość do się podzielenia, ale pewne minimum posiadam. Nie będzie jednak wspaniałomyślnego rozdawania ani szafowania bez umiaru 🙄 No i ani grama mrożonych prawdziwków 🙁 a lepsze są niż suszone. Szczypior by potwierdził…
Ludzie, na dawajcie sobie wciskać palm w prezencie 😯 Nabyłam dwie donice z terrakoty, takież podstawki i podpodstawki drewniane na rolkach – ponad 40 franków! Jedna palma jest pokojowa, druga podobno może mieszkać na dworze, ale jej przecież nie wystawię na te chłody, takiej młodej 🙄 Osobisty początkowo protestował, ale prezenty przyjął, bo by się Rosario – sycylijski ogrodnik – obraził, pocieszałam go, że komuś oddamy. Teraz mówi, że nikomu nie odda, bo to prezenty 😎 Już się przywiązał 🙄 Nigdy nie miałam palmy i nie chciałam mieć 😯
nie dawajcie…
nigdy nie dawalam sobie wciskac pal w prezencie, bo jakos dziwnie czuje sie z nimi w mieszkaniu
robie sobie salatke warzywna z tym ze z broazowa fasola i kukurydza zamiast groszku
Ja sobie sama kłopot (palma mi odbiła!), bo przywiozłam w Florydy (Cape Caneveral) nasiona palmy oleistej. Było to sto lat temu, kiedy Challenger stał na rozbiegu, no i wiadomo, jak skończył. Palma wyrosła po roku, wsadziłam do doniczki, odstawiłam gdzieś w kat ciemny (ważne!), zupełnie o niej zapomniałam, a tu się wykluła. No i tyle lat u mnie w chałupie się męczy, wyżej nie podskoczy, Jerzor ze mną walczy, żeby zawiezć do instytutu, tam przestrzenie wielkie i w ogóle warunki, zaczynam się łamać, bo naprawdę tutaj to ona sobie nie pożyje. Latem wynosimy na patio, ale ileż ona zdąży sobie rozwinąć liścia. Właśnie zabraliśmy do chałupy. Teraz by trzeba Rogera z pick-upem i niech to przewiezie, bo rzeczywiście szkoda, żeby się tutaj marnowała.
A jeszcze dodam, że chmury się rozeszły i pogoda CESARSKA, błękit na niebie, kolory w lesie i naokoło domu, i 20C !!!
A prezentów jak najbardziej się nie oddaje – Jerzor by tam oddał, ale ja nie! Zaraz się przywiazuję 😉
No, ja już chyba też się przywiązałam 😉 Poczytałam o gatunkach, uprawie i zimowaniu i widzę, że piasek wulkaniczny jak raz się nada jako domieszka do ziemi kompostowej pod te palmy. Jedna jest kanaryjska daktylowa (Phoenix canariensis) a druga, ta mrozoodporna) chyba jakiś Trachycarpus. Taka z wachlarzami.
hej Nemo, wachlarze na mrozy, chcialbym tak miec, mam kaktusa, ktory kluje, zamiast wachlowac, pewnie jakas palma mu odbila, poza tym daje rade i pozdrawiam Wszystkich
ps
lubie volvo, mgla mu nie szkodzi, wrecz przeciwnie,
grzac flaki trza, kicam
Kaktusy są najlepsze dla włóczykijów. Wyjeżdża człowiek na miesiąc, dwa, nikt tego nie musi podlewać, przeżyją.
A propos kwiatków, koniec pazdziernika sie zbliza, a moja orchidea jak zakwitła w sierpniu, tak ciągle w kwiatach 😯
Jedna moja orchidea kwitnie już od ponad roku, czwarty pęd boczny, trzymają się po 3-4 miesiące, aż to nudne 🙄 Phalaenopsis tak mają. Dwie inne, rzadsze, dostały pączków pod naszą nieobecność, jutro im zafunduję cotygodniową kąpiel w deszczówce.
Sławku,
moje kaktusy chyba miotają kolcami, bo wiecznie mam jakieś w palcach i mnie kłuje 🙁 Może jednak palma to jest to?
Jak tam Twój kciuk, co go naderżnąłeś? Odrósł albo przyrósł na nowo?
Pyro,
niezmordowana teściowo 😉 Twój Matros chyba na rękach Cię nosi 😎
Mlody wrocil z wykladu, bylo nieco o Polanskim, chcial zaimponowac po polsku tym,co Mu wczoraj odnosnie budowy zdania w wielkim skrocie przekazalem ( do zadnej polskiej szkoly nie uczeszczal ), wlasnie mi opowiedzial i ledwo sie doturlalem do komputra,
rzeczownik, czasownik, no i pamietnik, bo podobno nalegalem, zeby zapamietal, normalnie nie wierze, a jednak,
Nemku,
co urzniete wyrzucilem do kubla, liczylem, ze reszta przyschnie, bo po trzech dniach juz niezle wygladalo, potem sie zbiesilo i konowal przepisal antybiotyk i wizyty codzienne pielegniarki na zmiane opatrunku, nawet ladna nie jest, wiec mi nieco obrzydlo
No, nie wiem czy ja w ogóle powinnam zagladać na tego bloga. Przecież to się można kompleksów nabawić od metra i jeszcze trochę 🙁
Świnie ekologiczne na rowerach wożą, palmy i orchidee koncertowo hodują. Zaprawiają, przetwarzają. Taka Pyra, dajmy na to, co ona dzisiaj nie nawywijała! A człowiek tak już ma, że się porównuje. I jak ja na tym tle wygladam? No blado wygladam, bardzo blado 🙁 No to co ja tu jeszcze robię ?
Jotka, rob za nadrzednik, z kim sie zadajesz, takim sie stajesz
Sławku,
myslisz, że to od samego czytania tak mi się porobi?
nadrzednik???? ze mna zadaje sie dziewczyna z Polski i nie wiem jakie inni ludzie maja doswiadczenie z tzw. au-pair ale jezeli chodzi o panny z Polski to jest to doswiadczenie straszne, poobijane jablka przez praktykane u Zabyy to nic, zreszta tez mnie sie w zyciu zdarzylo, ale jak mnie powiedziano, ze tak sie nie robi to umysl moj byl w stanie to przyjac a tutaj nic, nic i nie ma sily, panna sie nudzi jak mops jeszcze musze ja zabawiac (nie gotuje bo nie umie, a niby uczyla sie tego w szkole, nie sprzata bo mi sie nie chce po niej sprzatnac, z dzieckiem na sport nie pojdzie bo daleko) wszystko co wezmie do reki leci, wyrywa sie rozwala, panna ma natomist uwagi, ze tego sie nie oplaca robic, to sie kupuje gotowe, sama nawet nic nie zje bo wygodniej jest otworzy opakowanie, jutro wywoze ja do Polski, gdzie ona zamierza w najblizszej przyszlosci urodzic duzo dzieci i byc szczesliwa….
…morąg,
skąd ten nadrzędnik tak mniej więcej, poza tym, że z Polski, i ile ma lat? 😯
No proszę, a ja myslałam, że to tylko tu na miejscu są takie problemy z paniami dochodzacymi, że na saksach to one takie bardziej gramotne, ochotne, miłe … a tom się rozmarzyła …
A skąd że. Pyra ma sąsiadkę – 4 dzieci z dwóch ojców, praca administracyjna w służbie zdrowia, żyje od pożyczki do pożyczki. Bida. Pyrze było żal, Młodszej było żal – no, to może Dawid przyjdzie nam firanki do prania odpiąć, drabinkę mamy, pomoże niepotrzebne rzeczy z piwnicy wyrzucić – dostanie parę złotych na kino albo na coś (17-latek). Młodzian z góry odmówił – bo ile on może za firanki i 4 razy kurs piwnica – kubeł, dostać? Ze 20 zet? „Szkoda dupy z krzesła ruszać” (cytat) Rzucił liceum dla pracy parkingowego i ponoć chodzi do szkoły wiecorowej czy zaocznej. Mówimy,że gdyby dzieciaki miały kłopoty z nauką, chetnie pomożemy, umówimy się na którąś godzinę i pomożemy. Efekt – Dawid podrzucił nam karteluszek z tytułem wypracowania z geografii i dopiskiem „Na jutro ma być”. Grzecznie zadzwoniłam do drzwi, oddałam Matce kareluszwk i mówię, że chętnie pomożemy, ale nie piszemy za uczniów zadań. Obrazili się na nas dokumentnie.
Jotko, od czytania, to nawet niektorzy patriotami zostali w ilosci podwojnej ( wiem, Piotrze, wiem )
jesli czesc czytactwa niewielka chocby przelozysz na zalazek praktyki, mozesz spokojnie lekcji udzielac, tu same ciekawskie sluchacze
i wcale nie musi byc na jutro
🙂
musze umyc statki, a tu caly port, Rudy ma byc za godzine,
spijcie cieplo
Ma lat 25, jest z lubuskiego i myslalam, ze tu trzeba oddzielic od reszty Polski, jest to juz trzecia taka panna z tego regionu, pochodzi z bardzo biednej rodziny ale nic sie nie da rady zrobic, wyslalam na kurs, ona traktuje szkole jak przymus, wiec klapa, we wszystkim klapa. Raz mialam dziewczyne ze Slowacji, nie dos ze byla przeurocza to jeszcze miala zorganizowany dzien, wracalam z roboty o 20 wieczorem i wszystko bylo w porzadku, owszem udawala sie potem do dyskoteki ale nigdy nie dala sie przekabacic na jakies meskie obiecywanki (co tez bywa, ze panny sa zauroczone zonatymi Turkami). No dobrze jest biedna i ma wakacje ale mnie tak kosci bola a jeszcze nie rozpakowalam sie po przeprowadzce, mam kupe rzeczy do przesuwania, zawieszania, sortowania, juz ze nie umie gotowac lub sprzatac to nic ale tu chodzi o organizacje, talerze sie pietrza w kuchni do sufitu, dywan zawiozlam do pralni to polozyla go jeszcze mokry na podloge, podloga drewniana zwilgotniala, lakier pofarbowal tkanine, aby wyciagnac rzeczy z piwnicy to musze z nia chodzic, „bo ona nie jest przedsiebiorstwem transportowym”, mam wiec drugie dziecko. Ludzie przez trzy/cztery generacje nie nauczyli sie zaorac wlasnego pola, posadzic jablonki aby miec wlasne jablka, przeskoczyli tylko do telefonu komorkowego i internetu, nie majac pojecia jak czysci sie kibel. To, ze w Berlinie tak jest to sie nie dziwie to byla wyspa zamknieta i tutejsze ofiary losu sa dziecmi dobrobytu, ktore jak oswojone zwierzeta nie potrafia zyc na wolnosci ale w Polsce jest/bywa wystarczajaco trudno w zyciu, ze nie mozna sobie pozwolic na mentalne i fizyczne lezenie odlogiem.
…to, ze w Berlinie tak jest… to dotyczy moich obserwacji spolecznosci niemieckiej i oni sa zagubieni w zyciu przez dobrobyt ale tutaj jest piszczaca bieda i zadnej inicjatywy, ma chlopaka, urodzi dzieci i po co? aby ciagnac ten sam styl zycia?
Jest coś takiego, jak etyka pracy. Albo może – było.
szkpul jest w tym, ze Ty Alicja inteligenckie dziecko pasalas krowke a ja, mataka pracowala, i ten kto przychodzil pierwszy do domu to musial cos zrobic, naogol bylam to ja, wiec musialam porabac drzewo, napalic w piecach i jeszcze ugotowac przygotowany przez matke obiad, a potem lekcje, a potem to jeszcze uwielbialam czytac ksiazki, a tu komorka, sms, paznokcie i pasemka i jak mowia w niemczech null bock
Do naszych wnuków były kolejno dwie nianie z Polski. Obydwie pracowite, czyściutkie, rwaly sie do roboty. Często trzeba bylo je powstrzymywac przed dodatkowymi, nie wchodzącymi w ich zakres obowiązków, pracami. Traktowalo sie je jak członków rodziny. Załatwiłem im przedłużenie wiz a potem studia. jedna po skończeniu studiów wróciła do Polski, druga wyszła za mąż. Wcześniej była Amerykanka a po niej Latynoska. Tragedia! A teraz z innej beczki. Drąży mnie od pewnego czasu niepewnośc. czy Marag to jest od miasteczka Morąga czy od kawy Marago (rodz. męski) Była też taka kawiarnia w Krakowie…
cichal a dlaczego to pytanie? w ramach odpowiedzi byl taki moment, w ktorym utozsamilam sie z „malorolnym z pod Moraga” i dltego ten „nic”
tez traktuje ta dziewczynne rodzinnie i gdyby mozna bylo, to moglabym pomoc jej zahaczyc sie tu w Berlinie ale wszystko podac trzeba pod nos
…sąsiad Frank przyszedł. Przyszedł po coś, tylko nie wiedział, po co, starałam się podsuwać pomysły, ale jakoś mu nie pasowały, przepraszał, że z pamięcią nie tak, o tym już wiemy od dawna i zwracamy uwagę. Posiedzieliśmy i pogadaliśmy 2 godziny, Jerzu kazałam przeprowadzić Franka przez drogę, wydał mi się taki kruchy i smutny, i też smutnie nadawał o tym, że już mu się nie chce żyć… A teraz ta budowa obok daje mu popalić, spać nie może.
Eh…
Alicjo,
Sąsiad Joe – 87 lat, (już kiedyś wspominałem, że to taki odpowiednik Twojego Franka) wyjechał, tzn. zabrali go do szpitala, bo zasłabł. Bez balkoniku już się praktycznie nie porusza. W szpitalu dali zastrzyki, kazali leżec, jak to w szpitalu. Joe nie pamięta nic, ale podszedł do okna i zobaczył, że OTB (Off – track betting), czyli miejsce, gdzie niemal całą dobę przyjmują zakłady w końskich wyścigach, jest widoczne, chociaż dosyć daleko. Joe przegrał na wyścigach wszystko co miał, a miał dużo. To jego życie.
Ukradł gdzieś ubranie, założył na szpitalną piżamę i wymknął się jakoś na zewnątrz. Nikt nie wie jak, bo bramy są pilnie strzeżone. Nikt również nie wie, jak on przeszedł bez balkoniku przez jedną z najbardziej ruchliwych ulic w okolicy.
Personel szpitala zobaczywszy, że brakuje im pacjenta natychmiast zawiadomił policję. Przyjechało dużo, bardzo dużo radiowozów. Szukali. Wreszcie któryś z policjantów wszedł do OTB, a tam Joe w towarzystiwe swoich dawnych kumpli, beztroski i wesoły, obstawia kolejną gonitwę.
Przyszło kilku w mundurach do pomocy, wzięli za kołnierz i powiezli do szpitala. Tam prowadzili przez korytarz do szpitalnego wyrka. Joe, kawał chłopa niegdyś, opierał się dzielnie, ale rady nie dał. Policjanci dowiedzieli się za to, czym zajmowały się kobiety w ich rodzinach do kilku pokoleń wstecz. Po polsku (Joe się tutaj urodził, ale po polsku mówi zupełnie nieźle), z tłumaczeniem na angielski. Taki to wesoły staruszek.
Nadrzędnik?
To chyba takie coś na tramwaju co styka się z prądem elektrycznym, żeby tramwaj mógł jechać.
Stosunek do pracy i to o czym się marzy, żeby było, etyka pracy, to bardzo smutne tematy.
Ja mieszkam od wielu lat w wydawałoby się najlepiej pod tym wzgledem stojącej Wielkopolsce. Moje doswiadczenie z osobami do pomocy jest takie, że najlepiej układała mi się współpraca ze … studentkami. Niestety kiedy kończyły studia wyjeżdzały czy tez zostając z Poznaniu, szły do pracy i naturalną koleją rzeczy współpraca się kończyła. Pod koniec mieszkania w Poznaniu miałam cudowną wprost panią. Matka dwójki dzieci, która nie mogła byc uwiązana na etacie a potrzebowała dorobić. Kulturalna, pracowita, inteligentna. Niestety ja się wyprowadziłam na wieś i to już było dla niej zbyt niewygodne żeby do nas dojeżdzać. Dzwonimy czasem do siebie. Ona teraz jest zatrudniona, z ubezpieczeniem zdrowotnym i emerytalnym, u rodziny z dwójką dzieci. Moja koleżanka lekarka chiała ją „podkupić” bo to prawdziwy skarb, ale się nie dała i to tez dużo o niej mówi.
Ja korzystam teraz z pomocy matki trójki dzieci, która również i ze względu na dzieci i ze względu na stan swojego zdrowia nie może pracować na etacie. Jej zależy na pracy u nas o czym często mówi. Jest kulturalna, pracowita. Czasem bywa roztargniona, co przypisuję jej problemom zdrowotnym. Ofiara tego roztargnienia padają moje kwiaty albo podtapiane albo zasuszane. Ona się tym martwi i ja się tym martwię. Przedtem pomagała mi studentka studiów rolniczych i kwiaty miały się wspaniale. Teraz marnieją. Ja sobie cały czas obiecuję, że poczytam i douczę się czegoś więcej na temat pielęgnacji roślin doniczkowych, ale ciągle nie wyrabiam z tak zwaną bieżączką.
O stosunku do pracy na „scianie wschodniej” nie chcę nawet wspominać. Tam ludzie nie pracuję tylko „się mordują” – od mordęgi. Tak mówią młode, wydawałoby się w pełni władz umysłowych osoby idąc do całkiem łatwej, prostej pracy nie wymagajacej zadnej praktycznie odpowiedzialnosci nie mówiąc o kwalifikacjach.
To o czym pisze Pyra jest nagminne. Roszczeniowość i czekanie na tych co to „zrobią porządek i naprawią krzywdy”, ale o polityce nie będę pisać.