Skradziona anegdota, zjedzona tarta
Tarta jabłkowa piecze się w piekarniku, a ja sobie podczytuję zabawny tekst Katarzyny Kasprzyk-Chevriaux „Genialne błędy kucharzy” i dowiaduję się, że mój ulubiony deser powstał przez pomyłkę. Na szczęście znam przysłowie włoskie, mówiące: „se non e vero, e ben trovato”, więc nie tragizuję, ale i nie do końca wierzę w podaną wersję. Zwłaszcza że tych prawd o tarcie Tatin jest sporo. Ale podstawowa jest taka:
Siostry Stephanie i Caroline Tatin pod koniec XIX wieku prowadziły hotel w miasteczku Lamotte-Beuvron, ok. 160 km na południe od Paryża. To właśnie w stolicy Stephanie uczyła się gotowania.
Przygotowując ciasto jabłkowe, Stephanie zapomniała o smażących się w maśle i cukrze owocach. Te miały się skarmelizować, a nawet przypalić. Chcąc uratować deser, przykryła je ciastem i włożyła do pieca. Po upieczeniu obróciła tak, żeby jabłka były na wierzchu. Według innej wersji Stephanie miała zapomnieć o ułożeniu ciasta na dnie brytfanki i zamiast niego włożyła najpierw jabłka.
Zachował się jednak zapisek zaprzyjaźnionej z siostrami Marie Souchon, z którego wynika, że przepis na tartę został im przekazany przez kucharza hrabiego Chateauvillars. Bogacz z nieodległego zamku de Tracy zmarł bezpotomnie w 1880 roku. Czyżby kucharz po śmierci pana najął się w hotelu Tatin?
A może siostry dostały ten przepis w „spadku” po przodkach, którzy byli piekarzami? Koncept odwróconych tart nie był bowiem nowością w tamtych czasach. Niektórzy twierdzą nawet, że takie ciasta były specjalnością orleańską. W „Guide Gourmand” z 1970 roku oraz w późniejszym „Larousse Gastronomique” napisano, że „odwrócone tarty, nazywane współcześnie tartami Tatin, były znane w centrum północnej Francji dużo wcześniej”.
Wspomina się też o tarcie solognotte. Nazwa tego tradycyjnego wypieku pochodziła od regionu Sologne, okalającego Lamotte-Beuvron, miasteczko, w którym mieścił się hotel Tatin. Znacznie wcześniej, bo już w 1810 roku, gwiazdor francuskiego cukiernictwa przełomu XVIII i XIX wieku Marie-Antoine Careme, zwany „królem kucharzy i kucharzem królów”, w swoim dziele „Le Patissier royal parisien” pisze o glazurowanych gateaux renverses, czyli odwróconych ciastach z owocami, znanych np. w okolicach Rouen. Zaś w 1894 roku Urbain Dubois publikuje książkę „La Patisserie d’aujourd’hui”, w której jest przepis na odwróconą tartę z brzoskwiniami. Ilustruje go nawet rycina przedstawiająca owocowy deser w kształcie kopuły przykryty skorupą z upieczonego ciasta.
Może zatem Fanny Tatin zainspirowała się przepisem z tej książki, wydanej dokładnie w tym samym roku, w którym siostry otworzyły hotel? Może – metodą prób i błędów – uzyskała zadowalający efekt, a wraz z otwarciem hotelu powstała specjalność zakładu, o której wieść rozniosła się po okolicy? Znamienne, że obie panie nigdy nie sygnowały tarty własnym nazwiskiem. Stało się to już po ich śmierci. Nigdy nawet nie opublikowały przepisu.
Ja natomiast przepis na zjedzoną przed chwilą tartę podaję z przyjemnością:
Tarta tatin
Na ciasto: szklanka z niewielkim czubkiem mąki, 3 łyżki cukru pudru, szczypta soli, 10 dag mrożonego masła, jajko, 2 łyżki zimnej wody
Na nadzienie: 5 jabłek, 125 g cukru, 5 łyżek wody, pół kostki 250-gramowej masła
- Zagnieść ciasto z mąki, startego na tarce lub pokrojonego zimnego masła, soli, jajka i zimnej wody oraz cukru pudru. Uformować kulę, zawinąć w folię i włożyć do lodówki.
- Obrać jabłka, pokroić na ćwiartki, usunąć gniazda nasienne i pokroić w ósemki.
- Do metalowej formy na tartę wsypać cukier, zagrzać na ogniu, dodać 5 łyżek wody i skarmelizować cukier; kiedy już się zrumieni, dodać masło i rozpuścić.
- Ósemki jabłek poukładać na karmelu, chwilę jeszcze poddusić na ogniu (uważać, żeby się nie przyrumieniły!).
- Wyjęte z lodówki ciasto rozwałkować i ostrożnie owinięte na wałku przenieść do formy z podduszonymi jabłkami, nakryć ją ciastem i wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 st. C. Piec około 35 minut.
- Tartę wystawić z piekarnika, poczekać 8 minut, po czym nakryć dużym talerzem i zdecydowanym gestem przekręcić całość, zdjąć foremkę, aby dno upieczonego ciasta znalazło się na wierzchu.
Komentarze
Dzień dobry. Jakieś dwa albo trzy lata temu taką tartę uczyły nas piec Alina i Nemo. Też wtedy taką zrobiłam i tylko raz, mimo, że udała się doskonale. Nasze Koleżanki podały wtedy przepis, w którym owoce karmelizowały się w piekarniku szalenie długi czas, zanim nie dostały kołderki z ciasta. No i wtedy machnęłam ręką, bo biorąc pod uwagę cenę prądu u nas, taki deser wypadał kosztownie. Nie wpadło mi do głowy, żeby karmelizację owoców zrobić na palnikach, a dopiero piec ciasto w piekarniku. Dzięki, za podpowiedź. W tym tygodniu zrobię jednak torcik z truskawkami; może z kremem serowym + owoce i rumiane płatki migdałowe? Pokombinuję.
Pamiętam, jak w naszym kraju popularność w telewizjach, szczególnie kablowych, zaczynały zdobywać programy kulinarne z zagranicy. Pierwszy raz widziałem chyba tartę tatin u pani Lawson.
Do dziś jestem przeświadczony(nie umiem podać przyczyny), że deser ten jest jakiś taki, bardziej wykwintny, specjalny.
Czy wystarczy postawić na głowie jabłecznik, żeby wszedł na salony?
Co Wy na to?
Krzychu, a czy słowo „salony” budzi w Tobie skojarzenia pozytywne, czy wręcz przeciwnie? Czy słowo to kojarzy Ci się z salonowymi lwami, salonikiem Dulskiej, czy może salonami samochodowymi, czy fryzjerskimi? Czy z salonowymi manierami? Myślę teraz nad zadanym przez Ciebie tematem, może kryć on w sobie wiele podstępnych haczyków 😉
Jednak przy tych wątpliwościach moja odpowiedź brzmi: tak. Wystarczy coś postawić na głowie, by weszło na salony. Oczywiście przy sprzyjających okolicznościach 🙂
Gospodarzu, w przepisie zdanie z nadzieniem: „Na nadzienie: 125 g cukru, 5 łyżek wody, pół kostki 250-gramowej masła” prosi o uzupełnienie o ilość potrzebnych jabłek.
Bejotko – tarta nie dlatego na salonach, że „na głowie”; pod strzechami – albo raczej dachówką z łupków, też od kilkuset lat. Widać warto. Cały urok tego ciasta w karmelizowanych owocach i w tyn, że można zjadać ciepły deser z lodami. To jest smaczne.
Pyro, ale ja nie pisałam o tarcie w pierwszej części wypowiedzi. zastanawiałam się pod wpływem pytania Krzycha nad mechanizmem powstawania i rozprzestrzeniania się mód, całkowicie abstrahując od tarty. Być może nie zrobiłam tego w sposób zbyt czytelny. Ale to nie o tartę tu chodziło 🙂
Do tarty z bujania w obłokach wróciłam w ostatnim zdaniu, skierowanym do Gospodarza 🙂
Na brodę mojego dziadka-żadnych haczyków nie ma 🙂
Salony nie budzą we mnie skojarzeń w kategorii pozytywne-negatywne.
Ani z kuchni nie będę sarkał na państwo w stołowym, ani z salonowego szezlongu nie będę, przez pince-nez, z góry patrzył na służbę w sieni.
Ja tylko chciałbym się dowiedzieć, czy Waszym zdaniem tarta tatin to deser specjalny, wyjątkowy czy też ciacho z jabłkami jak każda inna szarlotka?
Krzychu – żadna specjalność – bardzo smaczne ciasto.
Bejotko – przepraszam, widać się zagapiłam. A na wszelkie mody jestem wyjątkowo od – por – na (raz już mnie Łotr wyrzucił).
Krzych,
„Czy wystarczy postawić na głowie jabłecznik, żeby wszedł na salony?
Co Wy na to?”
Dobre pytanie i w odniesieniu do konkretu – tu „jabłecznika” – i w szerszej perspektywie.
Uderzyła mnie taka scena z „Kariery Nikodema Dyzmy”. Ktoś z wysokich sfer towarzyskich, nie pamiętam kto, opowiadał o rewelacyjnym odkryciu. Odkryciu smaku kaszy gryczanej podawanej na srebrnym talerzu. Srebrny talerz był nieodzowny.
Można różnie interpretować tę scenę. Autor jednoznacznie kpił sobie ze snobizmu bohatera. Ale można miłosiernie odłożyć ironię na bok i zastanawiać się nad wpływem połączenia prostoty i wyrafinowania na ostateczne doznania smakowe. Bo przecież na kulinarną satysfakcję wpływają nie tylko wrażenia płynące z kubków smakowych 😉
A, jak tylko to, to już piszę 🙂 Tarty są modne u nas na masową skalę od paru(nastu?) lat i faktycznie uchodzą za coś lepszego od zwykłego kruchego ciasta. Ponieważ nie przepadam za słodkimi ciastami, mogę pisać o stronie wizualnej, nie o smaku – prezentują się ładnie 🙂 Tatry wytrawne lubię na równi z pasztecikami, pierożkami pieczonymi, vol-au-ventami rozmaitymi, stopień lubienia zależy od wkładu.
A już ostrzyłam sobie pazurki na rozmowę o salonach, snobizmach i postępach, w oderwaniu od ciasta, choć pod jego pretekstem 😉
bjk, nic nie stoi na przeszkodzie, abyś piłowała szpony i stroszyła na głowie swoje sitowie 😉
Bywa i tak, że kaszanka zjedzona z gazety jest lepsza niż kawior z Rosenthala.
I nie o głód chyba chodzi, co o towarzystwo przy stole.
Przypomniała mi się, częściowo jeszcze pod wpływem wczorajszych rozważań na temat estetyki, historia z lat 80.tych.
Spędzaliśmy wakacje w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów z zaprzyjaźnioną grupą. Posiłki przygotowywaliśmy sobie sami na zasadzie dyżurów. Jeden z kolegów, wyjątkowy bałaganiarz, musiał mieć do posiłku zapaloną świeczkę. Stawiał ją pomiędzy zatłuszczonymi papierami, rozbebeszonymi pustymi puszkami po konserwach, okruchami chleba. I bardzo był z siebie zadowolony 😯
W pierwszej chwili myślałam, że robi sobie „jaja”. Ale nic podobnego. On najwyraźniej nie dostrzegał okropnego bałaganu na stole. Widział świeczkę i był zadowolony 🙄
Popatrzyliśmy po sobie i milcząco „uzgodniliśmy”, że nie będziemy mu psuć nastroju 😉
Po co? W ten sposób jedna anegdota więcej w kuferku wspomnień 😉
Bejotko – są snobizmy bardzo pożyteczne (np w kulturze) i są idiotyczne, czy wręcz szkodliwe (wiele snobizmów żywieniowych). Salony też najróżniejsze; w każdym razie wolę salony od saloonów. Nie mówiąc już o tym, że na szyldzie „salon mód” a poniżej „krawiectwo damskie, męskie i wojskowe” (oryginał z Twardogóry) i odtąd wiem, że w Twardogórze odkryli trzecią płeć – a było to na długo przed epoką gender.
Krzychu, sitowie nastroszone, szpony zawsze nieobecne, więc bez obaw 🙂 Nie optuję za kaszanką z gazety, ani przeciw, wszystko zależy od miejsca i czasu. Kawior… najbardziej smakował mi jedzony ze słoja, u ujścia Dniepru, przy wtórze śpiewów ukraińskich rybaków.
Jagodo, przypomniałaś mi starą studencką historię. Mieliśmy koleżankę zwaną „porcelana”. Na górskie, tatarzańskie wędrówki z nocowaniem w schroniskach taszczyła zawsze ładną porcelanową filiżankę, talerzyki, miseczkę. Oczywiście ten majdan trochę ważył, zabierał miejsce w plecaku i czas na pieczołowite opakowanie go w ciuchy. Zawsze miała największy i najcięższy plecak, na co ustawicznie narzekała. Bo i strojów tam nie brakowało. Ale nie odpuściła. Początkowo była obiektem nieszkodliwych żartów, później wszyscy przyzwyczaili się, a nawet pomagali jej taszczyć dobytek. „Porcelana” była sympatyczną i pełną wdzięku osobą. Myślę, że pokrewną duszą Twojemu koledze ze świeczką. Tacy ludzie ubarwiają świat.
Pyro, pewnie, że masz rację, bywają snobizmy różne, a ich ocena jest subiektywna i zależy od naszych poglądów, predyspozycji, nawyków, czy czego tam jeszcze. Szkodliwe snobizmy żywieniowe? Piszesz o dietach?
Tak, Bejotko, między innymi. I nie piszę o dietach zbilansowanych przez lekarza dla określonej osoby, ani „zdroworozsądkowych” tylko o modnych, jak pożar pochłaniających lodówki w mieszkaniach ” ludzi trendy”
Kto nie widzi różnicy między tartą Tatin a szarlotką, ten pewnie też nie odróżni naleśnika od crepes Suzette 😉
Komentowanie cudzych nawyków czy zwyczajów żywieniowych jako snobizmu i to szkodliwego mówi czasem więcej o komentującym niż o komentowanym 😉
😉
http://literat.ug.edu.pl/xxx/snobizm/index.htm
Tobermory, niektórzy konia od koniaku nie odróżniają. I żyją.
Nie o różnicę w formie(kształcie, strukturze), a o subiektywny odbiór chodziło 🙂
Dzięki bjk za uważne czytanie. Już jabłka się pojawiły.
Gospodarzu, zawsze uważnie się czyta 🙂
Jagodo, a tu dialog z Żeromskim:
http://www.decydent.pl/archiwum/wydanie_19/rozpoznawanie-snoba_141.html
Tobermory, jeśli ktoś nie odróżni naleśnika od crepes, to przecież o niczym nie świadczy, poza tym tylko, że nie odróżnił. Nie każdy odróżnia wronę od gawrona, jodłę od świerka, spódnicę od sukienki (panowie szczególnie), a nawet brwi od rzęs… nic nadzwyczajnego i nijak nie świadczy o ludziu 🙂 Jeśli mu zależy, to się nauczy, a jeśli jest szczęśliwy bez tej wiedzy, to też dobrze.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Snobizm
„snobowanie” może oznaczać naśladownictwo, różnie motywowane, ale i pozerstwo 😉
Bejotko,
„Porcelana” i „Świeczka”, cudne 😆
Jednak myślę, że w Polsce jada się naleśniki, nawet Suzette niż crepes 😯 . I rozumiem konwencję Krzycha nazywania ciast z jabłkami ” szarlotką” . Ba, ostatnio nie tylko ciasta noszą tę jednoznaczną nazwę 🙂
Żubrówka z sokiem jabłkowym etc. ?
Krzychu, odbiór jest na ogół subiektywny i zależy od subiektu, a nie obiektu czyli tartę Tatin trzeba zrobić i skonsumować i się będzie wiedziało 😀
bjk, ja też uważam, że nieodróżnianie świadczy głównie o nieodróżnianiu i proszę mi nie sugerować, że w jakiś sposób oceniam nieodróżniających poza stwierdzeniem braku obycia z danym obiektem lub brakiem ochoty na odróżnianie.
Co jednak o czymś świadczy 😉
Tobermory,
Veni, vidi, upiekłem, spożyłem. I dalej uważam, że obywatelka Tatę jest wyjątkowa. Wyjątkowo dobra też.
Et vous ;)?
Moi aussi 😎
Je n’avais jamais mange de tarte tatin avec une pate sucree. Ma maman faisait toujours une pate feuilletee…
Tobermory, nie przejmuj się sugestiami, skoro Cię nie dotyczą 🙂 Miło mi, że zgadzamy się w kwestii odróżniania. A o czym świadczy? (dotyczy ostatniego zdania).
Tobermory, tarta z ciastem francuskim też dobra, szczególnie od Mamy 🙂
A ja najbardziej lubię tartę/szarlotkę/jabłecznik w ogóle bez ciasta ;p
Jak to nazwać? Jabłka pieczone? za banalnie… 😉
bjk,
idąc wczorajszym tropem pani Stareckiej, może „jabłka ze słoika”?
bjk, o czym świadczy?
Może sam brak ochoty na rozróżnianie świadczy jedynie o braku ochoty na poznawanie nieznanego, ale publiczne dumne ogłaszanie tego braku połączone z (niezbyt starannie skrywanym) lekceważeniem i lekką pogardą dla odróżniających…
To tak ogólnie, nie a propos czyjegokolwiek dzisiejszego komentarza.
Krzychu, one w słoiku nie mieszkały. Powinno być poetycko nazwane, sugerująco rajskie smaki, niekoniecznie zagranicznie 😀 Może wschodnie inspiracje?
Przyda się ładna nazwa na te jabłka. Są zwykłe, pieczone, w miejscu gniazda nasiennego bakalie, miód, suszone owoce, pewnie w wielu domach takie bywają – jak je nazwać jednym słowem?
Klasyczne pieczone jabłko.
Jednym słowem to można po niemiecku (Bratapfel) lub chińsku (kaopingguo) 😉
Tobermory, raczej nie spotkałam się, by ktoś chwalił się z dumą swoją niewiedzą i demonstrował pogardę dla wiedzących… A nie, są wyjątki. Ludzie mający problemy z przedmiotami ścisłymi w szkole niekiedy z dumą ogłaszają ” a bo ja jestem takim humanistą i bzdurami się nie zajmuję” 🙂 Ale to inny temat.
Natomiast czasem spotykam się z sytuacją odwrotną. Ktoś wiedzący więcej w jakiejś dziedzinie od innych stawia się w pozycji belfra uogólnionego i poucza „maluczkich” nie pytany, ani nie proszony o to. Nie dzieli się wiedzą, a właśnie poucza. Mnie to nie rusza, znam i akceptuję swoje słabe i silne strony, ale wielu ludziom uświadamianie ich niewiedzy sprawia dyskomfort.
Ale to takie marginalne dywagacje 🙂
Jak jednym słowem, to może tak?
Przepraszam, nie mogłem sie powstrzymać, ten dowcip napadł mnie dziś rano. I automatycznie skojarzył się z prośbą o odpowiedź jednym słowem. 😉
Krzychu 😀 przez Ciebie antonówka na zawsze będzie mi się kojarzyła z d. 🙂 A takie to dobre jabłka.
W jednej z bardziej znanych paryskich restauracji, „Maxim’s” przy ulicy Royale, tarte Tatin
jest zelazna pozycja w karcie deserow.
Des plats cél?bres ont été créés chez Maxim’s : cr?pe Veuve joyeuse, selle d’agneau Belle Otéro, soufflé Rothschild, filets de sole Albert (dédiés au maître d’hôtel Albert Blazer)2, tarte Tatin découverte et intégrée au menu par Louis Vaudable4.
Tarte Tatin to jednak wyzsza szkola jazdy w porownaniu do zwyklej tarty z jablkami.
A dobra szarlotka tez wymaga wiecej pracy niz zwykla tarta i dobrze, ze kazdy ten jablkowy wypiek ma swoja nazwe 🙂
bjk,
Strach pomyśleć, z czym mogłaby Ci się kojarzyć taka antonówka 🙂
„Jabłka Szeherezady”? 🙂
Asiu, dobry kierunek, dzięki, myślałam o Aspazji z Miletu, ale jej nijak pod jabłka nie mogłam podciągnąć 🙂
Krzychu, faktycznie strach pomyśleć 😀
Pora mi znikać stąd, bo głupawka się rozpanoszy do imentu 🙂
Hotel Tatin: http://wine4soul.files.wordpress.com/2012/07/hotel-tatin-bw.jpg
Olejne jabłka
Jabłko z modrym konturem, kwadratowo krzywe,
pociągnięte zielenią, którą kraplak plami,
ma na policzku białe światełko, jak żywe,
i jest jabłkiem przy jabłku, w jabłkach, pod jabłkami.
Talerz czarno-niebieski, a nad tym przepychem
draperia wisi w fałdach z ciepłego kamienia.
Zaś na obrus, gdzie biele cynkowe śnią ciche,
toczy się – jeszcze jabłko – z modrym krążkiem cienia
Maria Pawlikowska – Jasnorzewska
Pięknie i malarsko pisała Maria J-P.
…Fiolet to jest drzewa cień idący żwirem…
i o tym, że ta topiąca się z miłości
Mija sepię – piękną i szkaradną…
Chyba w drugiej liceum wzruszałam się tym, że „..z takim sercem idzie się na dno.” i niech nikt nie mówi, że literatura nie ma wpływu na człowieka. Ten drzewa cień idący żwirem jest u mnie jak kalka barwy, a słysząc, że coś tam jest w ugrach, co przechodzi w sepię, bez świadomości w myślach dopowiadam do tej sepii, że piękna i szkaradna.
Byłam na niespodziewanej wycieczce po moim mieście. O wrażeniach opowiem nad wieczorem.
🙂 https://www.youtube.com/watch?v=7eThJiMD0LI
albo takie 😉
http://www.youtube.com/watch?v=79Mdq6Gad6I&feature=kp
zabawniejsze 😉
http://www.youtube.com/watch?v=ZeAJUrJtcaY
albo takie: https://www.youtube.com/watch?v=MkqfShExtRw 😀
„Tobermory
30 maja o godz. 10:11
30 maja o godz. 12:15 …”
A jednak nie wytrzymało, a jednak wróciło. Piszę „ono”, bo przecież nijakiego rodzaju było.
A to Cichal, Nisia, Alicja się cieszą!
Wracam z pogrzebu mojego Naczelnego przez lat 26.
Migdy i w żadnych okolicznościach żadne grupy „patriotów” nie mogą liczyć na mój głos, a nawet dobre słowo. Tak mi dopomóż Bóg!
lub 😉
https://www.youtube.com/watch?v=qyPZgxIwSRw
verne
30 maja o godz. 15:02
🙄 🙄 🙄
Verne piszesz: „A jednak nie wytrzymało, a jednak wróciło.”
Myślę, że jeśli masz coś przeciw konkretnej osobie, to warto z nią porozmawiać i przedstawić konkretne zarzuty. Mieszanie w to innych osób („A to Cichal, Nisia, Alicja się cieszą!”) stanowi brak zaufania do ich umiejętności werbalnych. Wymienione osoby są dorosłe, inteligentne i potrafią same wyrazić swoje emocje, czy wątpisz w to wyręczając je?
Tobermory ma takie samo prawo pisania tutaj jak Ty, ja, czy ktokolwiek inny, a jeśli ktoś ma zabawiać się w urzędnika z Mysiej i cenzurować, czy banować, to jedynie gospodarz. Czy mylę się?
Bjk. Pobędziesz nieco więcej na blogu, to też wejdziesz w to specyficzne poczucie humoru. Może nie najwyższych lotów ale wierzaj mi, bardzo śmiszne!
Cichalu, ależ ja lubię humor 🙂
Tylko nie lubię mówienia o kimś dorosłym „ono”, to mnie nie śmieszy…
Może masz jakiś dobry sposób na chleb orkiszowy?
bjk, ja mam:
pokroić w kromuchy i wpieprzyć z masłem, póki nikt nie widzi 😉
Bjk nie kumasz. Jeśli ktoś ma nick w rodzaju nijakim, lub oznacza nikt; to jest „ono” 🙂
Orkiszu nie stosuję z prostej przyczyny. Tutaj jest cholernie drogi. Przeważnie robię razowe pszenno-żytnie albo żytnie w przeróżnych konfiguracjach.
Krzychu, tak to nawet ja umiem, z tym, że mogą się gapić do woli, a nawet załapać na kawałek. Niech się wstydzi ten, kto widzi 🙂
A pytanie jak najbardziej poważne: chlebek orkiszowy z malutkiej piekarni jest dużo lepszy niż ten, który udaje mi się czasem wymodzić z mąki orkiszowej. I nie wiem, co robię źle.
Cichalu, aż strach pomyśleć, w jakim rodzaju jest mój nick i jakie to niesie ewentualne konsekwencje 🙂
U nas orkisz też dużo droższy od zwykłej mąki, czy chleba, ale jem niewiele, więc daję radę. Na pewno jest tańszy, niż za oceanem.
Bjk, orkisz ma trochę inny gluten. Trzeba go dłużej wyrabiać, żeby był bardziej sprężysty. Pytanie czy robisz na drożdżach, czy na zakwasie?
Cichalu Drogi, ja też nie kumam 🙁 A wyrażanie się o kimkolwiek per „ono” budzi mój głęboki sprzeciw. Niezależnie od tego o kim mowa i jakim nickiem posługuje się osoba, o której mowa 😯
Bardzo proszę, nie pozwól mi w Ciebie zwątpić 😎
Na drożdżach głównie, ale i próbowałam na zakwasie. Inne chleby wychodzą mi przyzwoicie, a ten orkiszowy bardzo kruszy się – z piekarni jest pokrojony w cieniutkie kromeczki, a ten mój daje się jeść w grubaśnych pajdach, bo sypie się w dłoniach. Dodaję otręby, może to sprawia, że jest bardzo kruchy, może ta mała ilość glutenu. W smaku nie najgorszy. Wiem, że to fanaberia, bo piekarnia jest blisko, codzienne dostawy, pani miła, a koszt domowego chyba większy, biorąc pod uwagę prąd. Piekarniany to 12 zł/kg. Jednak chciałabym zrobić idealny dla własnej satysfakcji.
Znalazłem cytat, bo za dużo klikania w klawiaturę 🙂
Dodanie otrąb bezpośrednio do ciasta chlebowego sprawia jednak, że chleb po upieczeniu jest suchy, a miąższ po przekrojeniu kruszy się. Jest to spowodowane cząstkami skrobi znajdującymi się w otrębach. Cząstki te zamykają się i pobierają przy wyrastaniu tyle wody, że chleb po upieczeniu jest suchy.
Możemy temu zapobiec zalewając otręby przed przygotowaniem ciasta chlebowego gorącą wodą. Wody potrzeba tyle, aby dobrze namiękły i były całkowicie nią pokryte.
Tę mieszaninę zostawiamy na 8 do 12 godzin. W ten sposób uwalniamy skrobię, co można łatwo spostrzec, bo masa staje się lekko kleista. Tak namoczone otręby możemy następnego dnia dodać do ciasta, bez obawy, ze będzie ono po upieczeniu się kruszyło.
Czas namaczania zależny jest od grubości otrąb.
Drobniej zmielone są już gotowe nawet po 6 godzinach. Można tez zaparzać część mąki użytej do wypieku.
Krzychu, to pewnie to, jesteś nieoceniony! 🙂 Przy następnym pieczeniu tak zrobię. Dzisiaj nie chciało mi się wychodzić, więc upiekłam mały chlebek i właśnie efekt był dokładnie taki, jak opisujesz: suchy, kruszący się, w smaku dość dobry, ale jeść trzeba w kawałkach, nie w kromkach. Otręby owsiane i orkiszowe w dużej ilości, mąka orkiszowa.
Eksperymentowałem z otrębami przy wypieku chleba, chciałem, żeby był jeszcze bardziej błonnikowy i właśnie się kruszył, zaparzanie pomogło.
Krzychu, dziękuję za patent. U mnie też się kruszy!
Dziewczyny! Nie bójcie się rodzaju nijakiego! Głowy do góry. pierś do przodu! Życie jest piękne. Za tydzień będę na łodce!
Pamiętać tylko należy, że takie chleby z większą ilością wody w zaczynie to raczej należy piec w formie, luzem wyjdzie płaski.
Ale to już sami zobaczycie, jaką konsystencję ma ciasto.
Aa, szklanka kostek lodu na dno rozgrzanego piekarnika przed wstawieniem foremki/bochenka też pomaga 🙂
Dzien dobry,
Humor Verne jest najnizszych lotow, jesli to humorem nazwac mozna.
Ja z obecnosci Tabermory bardzo sie ciesze. Od razu blog ozyl. Dzieki.
Podczytalem dopiero teraz – a jakby te pieczone jablka z bakaliami w srodku po prostu „bejotkami” nazwac.
-Mam dzisiaj na deser bejotki – I wszyscy wiedza o co chodzi, a przynajmniej pysznie brzmi. 🙂
Ta szklanka z kostkami lodu w rozgrzanym piekarniku co zrobi „temu chlebu”? Nie pęknie szklanka, może lepiej dać kubek metalowy?
Kopalnia patentów 😀
Nowy! 😀 najciemniej jest pod latarnią, dzięki. Coś tam dodam, żeby było inaczej, niż u innych i opatentuję 😉
Szklanka w sensie ilość,nie naczynie 🙂
Można miseczkę z wrzątkiem, można spryskać wodą.
Chleb, żeby miał ładną, chrupiącą skórkę, wymaga wilgoci w pierwszym etapie pieczenia. Jak kto ma piec chlebowy, to mokrym wiechciem słomy, albo wilgotną szmatką na kiju ścianki obmiata i drzwiczki zamyka.
A jak kto ma piekarnik domowy, to sobie musi radzić inaczej 🙂
Dzień dobry, Nowy!
Doczytałem w lutym 2012, że jeździłeś ciężarówką w US, i że stąd nadwaga i kłopoty z ciśnieniem-serio to od tej siedzącej pracy?
Kuzyn mój w Chicago śmiga na truckach i trochę się martwię, że też go to może spotkać.
Dzisiaj było o talerzach i o śniadaniach. Niestety nie mamy i nie mieliśmy kwadratowych. Na śniadanie owsianka (zamoczona wieczorem) z owocami i jagodami zalana jogurtem
Dokumentacja – kolejno; wsad, potem wsad zalany, potem potraktowany cayenne i na końcu zmieszany (nie wstrząśnięty)
Wsad to żurawina suszona, borówka amerykańska, winogrona, truskawka, banan, tak? Czy coś pominąłem?
Skąd pomysł na cayenne i czemu pieprz służy? Oprócz smaku , oczywiście 🙂
Cichalu,
Gdzie wypływasz? Martwię się trochę, bo łódka Kpt.Marka zniknęła z mariny i stoi tam coś innego. Mam do niego e-mail, napiszę, miał wrócić z B.C. w tych dniach.
Fajnie byłoby się spotkać we trójkę (Nowy? Wykombinowałbyś jakiś weekend?) i pożeglować, tylko muszę najpierw się dowiedzieć się, co z Markiem.
Krzychu! Powinieneś służyć w służbach. Masz oko! Borówka jest „dzika” (wild) i plami, w przeciwieństwie do tych dużych amerykańskich.
Pieprz dla smaku, chociaż niektórzy twierdzą, że dobrze robi w wersji czasownikowej… 🙂
Alicjo. Mam najpierw fuchę. Przestawiam cudzą (za niezłe pieniądze) do Freeportu na Grand Bahamas. A potem do roboty. Wymieniam podwięzie wantowe. Nareszcie będę miał za co!
Aaaaaa… to insza inszość. A planujesz wrócić na północ? Jeśli tak, to kiedy?
Pomyślnych wiatrów na te Bahamy 🙂
Nie wiem dokładnie. Będzie zależało od 1000 parametrów. Kasy, pogody, towarzystwa itd itp. Pozdrów Marka, jak Go znajdziesz.
Macie pozdrowienia od Jerzostwa z Islamorada. Pytają czemu u nich nie cumujemy.
Cichalu, zycze pomyslnosci i przyjemnosci w przestawianiu cudzej lodki. I uwazaj na siebie, wiesz dobrze ze cudze lodki sa znacznie cenniejsze niz cudze zony 🙄
____________________
Ani ci ktorzy jedza tarty, jak rowniez same tarty nie robiana mnie najmniejszego wrazenia, no bo niby dlaczego?
Sam tez za nimi nie przepadam, a poza tym nie moglbym i nie moge, moja hängematte ma dopuszczalne obciazenie 85kg. Dzis juz ustawiala sie kolejka, by sie wraz ze mna pobujac 🙂 🙂 🙂 🙂 , zrobic fotke badz zagadac.
Nie mialem napisu na koszulce breslau 2007, ale mimo wszystko zagadywano do mnie w jezyku j w von goethe.
Niezwykła Alino, współczesna „salonniere”, Fanny Mendelssohn naszej ery – podzielam Twe zdanie i dlatego polecam Charlotte aux abricots par Mamy Monica.
Wystawa zabawek: http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/6129
Lunapark 1931 r. http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/8234
Słoneczna Polana 🙂 http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/5358
Kwadratowa – wędzony pstrąg z włoskim fenkułem, ale nadal tarta tatin. Właścicielom okrągłych talerzy pozostają marzenia.
Polana otoczona drzewami to nic niezwykłego, chyba że drzewa te mają kwadratowe pnie. Dla dzięciołów i Nowego to raj 🙂
Placku – 🙂
Tak Asiu, czuję se jak ten talerz 🙂
Cichal,
pozdrowienia Jerzom z Islamorada. Przefruwaliśmy nad nimi wczoraj, nad Wami też 🙂
Dzisiaj niejaka okrągła rocznica – 20 lat pod tym samym adresem, a niedługo 32 lata w tej samej wsi 🙂
W przeciwieństwie do Krzycha muszę mieć swoją keję, przy której zawsze cumuję. Ale lubię nie wiedzieć z wielkim wyprzedzeniem, gdzie będę za rok czy za parę miesięcy, jakiś skok w bok na chwilę.
Dzisiejszą datę uczcimy kaszanką z Baltic Deli (+ziemniaczek i kapusta kiszona), a toast wzniesiemy Gato Negro ze sklepu Za Rogiem, z Chile nie wieźliśmy, bo podróżowaliśmy, jak zwykle ostatnio, z bagażem podręcznym.
Wszystkim polecam – walicha nie zginie, nie trzeba na nią czekać po przylocie, a świat jest taki, że w razie draki (rymneło mi się!) wszystko można kupić 🙂
p.s.Do takich podróży najbardziej nadają się cieplejsze kraje globu.
Ogródek jordanowski: http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/7980
Placku – to tak jak ci panowie na ruchomych schodach z filmu o lunaparku 😀
Alicjo, my w gruncie rzeczy zacumowani, tylko a to czarter się trafi, a to suchy dok, a to żegluga trampowa i tak to polery za bulajem się zmieniają 🙂
Asiu – ja tak chodzę po nieruchomym, ale ilu osobom na tym świecie salony kojarzą się z Bierutem? 🙂
Życie to nie tarta.
Placku, dzięki za info o salonce, ciekawe. A w odpowiedzi na pytanie, nawet jeśli retoryczne- oby niewielu 🙂
Tak, tak, życie to czasami spalone ciasteczka 😉 http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/5265
A wszystkiemu winna koedukacja 😀
Tak, tak, Asiu 🙂 zycie to nie je bajka 🙄
🙂 🙂 🙂
Ide spac. Do dziesiatej rano pozotalo niewiele czasu 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
„Na ulicy cicho, sza…”
Przeczytałam jakim pocieszeniem służy Sokrates w obliczu śmiertelności, a Monteskiusz osobom niepełnosprawnym. Tych pocieszeń czeka na mnie jeszcze kilka – zawsze lepiej wiedzieć u kogo szukać pocieszenia w razie życiowej konieczności. Nie zawsze człek ma Asię tuż obok, której talent do znajdowania pocieszenia dla wszystkich i dla każdego, zasługuje na dorosły odpowiednik Orderu Uśmiechu.
Miałam opisać moją dzisiejszą wycieczkę po Poznaniu, na którą zabrali mnie Inka z Lucjanem. Wycieczka zwiedziła kampus uniwersytecki, którego budowa dobiega końca; jeszcze ostatnie prace przy Coll. Historicum i dokończenie wyposażania Centrum Nowych Technologii, ale nie opiszę, nie czuję się na siłach. Co w nas, Polakach jest takiego co sprawia, że najmądrzejsze plany w realizacji zaczynają przypominać zamki Frankenszteina?
https://www.youtube.com/watch?v=m98MBACe1xk
Ja czekam na Mrusię, nazywaną przez Były Personel Marusia (trudno im wymówić Mrusia), Jerzor po nią pojechał.
A poza tym wspominam ostatnią wyprawę, umęczyłam się jak nie wiadomo co, ale warrrrrrto było 🙂
Alicja – doprowadzicie tego kota do ciężkiej nerwicy. Cześć
Pyro,
kot zna bywszego Personelu koty i zwyczaje, tutaj przyszła, obwąchała swoje kąty, umyła rączki w wannie pod cieniutkim strumyczkiem wody i wygląda na zadowoloną 😉
Nowy! Dzisiaj na 13 kanale (publiczny) Będzie z Metropolitan Rósałka Dworzaka z Beczałą. 9:00PM.
Nie Nowy, ale bardzo, bardzo dziekuje. 🙂
Cichal – wielkie dzięki, właśnie się zaczyna!
Cichal – to było piękne, dzięki wielkie, a nasz pan Piotr tenor pokazał „co Polak potrafi”!
Dobranoc 🙂
Witam, dziś dzień bez papierosa, nie obchodzę. Jutro dzień dziecka, obchodzę. Pamiętacie kim chcielibyście być mając 6-10 lat? Jak dziadziuś przeszedł na emeryturę też chciałem być emerytem i marzenie się spełniło.
Yurku, Wojtkiem-strażakiem („już minęła nocka krótka, niebo jest jak niezabudka”… itd.) i weterynarką, a także odkrywczynią nieznanych lądów. Pożary czasem gaszę, zwierzaki czasem leczę, a lądy – też się zdarza 😉
Dzień bez papierosa mam co dzień 🙂
bjk,
tez pieke chleb z maki orkiszowej, mieszam z maka gryczana (4:1).
Ostatnio upieklam chleb z resztek, orkiszowa, gryczana i ryzowa.
Ciasto chlebowe w formie wkladam do zimnego pieca i nastawiam na 200 C. Maly, z 500g maki piecze sie 45min., wiekszy z 750g maki 1 godzine. Udaje sie zawsze. Daje sie latwo pokroic i zamrozic.
Rusalke transmitowali w naszych kinach juz w lutym. Poniewaz spiewali po czesku, musialysmy sie z corka pare razy rozesmiac.
Evo, a dajesz otręby? Ja całkiem sporo i myślę, że patent Krzycha z moczeniem rozwiąże sprawę suchości i kruszenia. Piec nagrzewam do 50 stopni, tam ciasto wyrasta, a później do pieczenia też wkładam do takiego i podkręcam na 180-200, zależnie od ilości ciasta.
Z mąką gryczaną nie próbowałam, czy ten smak nie dominuje nad całością? Lubię kaszę gryczaną i bliny z mąki gr, ale nie wiem, czy w chlebie też mi się spodoba ten aromat. Natomiast chętnie jem owies (jak koń 😉 ).
bjk,
dodaje nasiona kopru wloskiego i czarnuszki. Bardzo lubie chleb tylko z kminkiem. Raz upieklam chleb tylko z maki gryczanej, smakowal jak kasza, ale byl jadalny. W chlebie ktory teraz pieke (400g orkiszowej i 100g gryczanej) smak jest wyczuwalny ale dobry.
Otrebow nie dodaje, nienawidze owsu od czasu gdy ojciec zmuszal mnie do jedzenia owsianki. Do dzisiaj robi mi sie niedobrze na sam jej widok.
Dzień Dziecka 😆
Czym chciałam być mając 10 lat? Nie pamiętam, naprawdę nie pamiętam 😳
Zabawne i sympatyczne jest otrzymywanie życzeń na Dzień Dziecka, Dzień Matki i Dzień Babci. A ja mogę świętować we wszystkie te dni 😉
Blogowym piekarzom gratuluję i trochę zazdroszczę. Próbowałam raz upiec ciabatę, lepiej spuścić zasłonę milczenia na efekty 🙁
Evo, otręby mogą być nie tylko owsiane. Są żytnie, pszenne, orkiszowe. Nie wiem, gdzie mieszkasz, u nas są w wielu sklepach na półkach z tzw. zdrowym jedzeniem, mielone drobniej i grube. Ale nie namawiam, każdy ma swoje upodobania, np. ja od owsianki (płatki pół na pół z otrębami) zaczynam dzień. Wiem, że nie każdy tak lubi, to może kojarzyć się z przedszkolem, czy kolonią, być może nawet karną 😉
Czarnuszkę i ja namiętnie dodaję, także kminek, ale nie razem.
O tak Nowy, ,, co Polak potrafi !!!,, 👿
przekonalem sie po raz kolejny are dni temu 👿
Na poczatku kwietnia, jak tylko rozpoczeto sprzedaz biletow na windsurfingowy event na stadionie narodowym w wawie, wszedlem w posiadanie droga elektroniczna. Wizualizacja wirtualna stadionu dawala znakomita mozliwosc rozeznania sie, z ktorego miejsca impreze ogarnac bedzie mozna najprzyjemniej. Wybralem dwa miejsca w 16 rzedzie na zachodniej trybunie, zamowilem, zaplacilem, otrzymalem potwierdzenie no i bylem w posiadaniu dwoch biletow, na impreze jakiej w europie jeszcze w takim rozmiarze nie bylo 🙂
Pare dni temu otrzymuje od dystrybutora biletow poczte z informacja, ze nastepuje relokacja miejsc 👿
Doszli do wniosku po czasie, w mysl zasady : najpierw rob a potem pomysl co zroles, 🙂 🙂 🙂 ze w rzedach od 1 do 15 widz nie bedzie wiele widzial. A zatem nastepuje zaiana miejsc, 1 na 15, 2 na 16, itd, co oznacza ze my wyladujemy wbrew temu co planowalem na na samej gorze 👿
Dobrze ujales to Nowy ,,co Polak potrafi ???,, 👿
Dobrego weekendu 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Szaraku, wyrazy 🙁
Mnie wczoraj zaskoczyło porównanie kampusu na Morasku do zamków Frankensteina.
Można mieć różne gusty, ale żeby aż tak deprecjonować? 🙄
https://www.google.pl/search?q=morasko+kampus&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=_JaJU7u3N-qI7Aab8IC4BA&ved=0CDUQsAQ&biw=1280&bih=603
Z własnego doświadczenia dodam, że pracuje się na Morasku o stokroć wygodniej niż w starych zabytkowych budynkach uczelni. Wszystkie sale klimatyzowane, wyposażone w najnowszy sprzęt multimedialny. Mnóstwo zieleni, przestrzeni, barów, kawiarenek, ogólnodostępnych sal komputerowych, sklepików, bibliotek. O wygodzie parkowania nie wspomnę 😎
Kampus ciągle jest rozbudowywany:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kampus_Morasko
ale już teraz można go uznać za jedną z bardziej udanych inwestycji.
Yurek (8:23),
chciałam być aktorką (a najlepiej Kaliną Jędrusik), śpiewaczką operową (?!), baletnicą (ul. Gołębia 8 w Poznaniu mi się marzyła, Pyra wie, o co chodzi), weterynarką też (po rodzicach), ale jak miałam 11 lat, chciałam być dziennikarką. Wtedy kojarzyło mi się to z jeżdżeniem naokoło świata i reportażami z podróży. Coś jak Kapuściński, o którym wtedy nie słyszałam ani wiedziałam.
Jasne, że będę obchodzić Dzień Dziecka, nie tylko mojego, ale i dziecka w sobie 🙂
Krzychu, dzięki za lotników. Znalazłam tam własny reportaż, jak się otrzepię, to go sobie przypomnę.
Verne, my to wiemy. A poza tym nigdy nie znikało.
dzień dobry,
Krzychu – tak, jeździłem kiedyś ciężarówką, początkowo nawet to była fajna przygoda, codziennie gdzie indziej, codziennie nowi ludzie, nowe miejsca. To jest dobre na rok – dwa, jeśli ktoś to oczywiście lubi. To nie jest praca, to często sposób na życie. Wielu z tych, których spotkałem po drodze nie umie inaczej żyć, tzw. TIR, to ich dom. Podróżują często z żoną czy kochanką przez wiele lat.
Często odbija się to na zdrowiu – mięśnie stają się wiotkie, przybiera się na wadze, wysiada kręgosłup. Tak było ze mną. Przygodę przeżyłem, mógłbym wiele opowiadać, ale kierować ciężarówką nie chcę już więcej.
Alicjo – przez całe lato chyba się do Was nie wybiorę, niedługo przylatuje moje dziecko, będzie dłużej niż zwykle, a sierpień mam bardzo zajęty w pracy.
Ale dzięki za propozycję weekendu, na łódkę pana Marka chętnie bym znowu wstąpił.
Pogodnego weekendu dla Wszystkich 🙂
Nie przypominam sobie, żeby Osoba która „nigdy nie znikała” określiła kogoś jako „to”.
No, ale z tego co wiem, nie jest Ona ani polonistką ani pisarką. Może tak jest poprawnie. Nie wiem.
Pisarkom tez zdarzaja sie wypadki przy pisaniu. A kiedy sie zdarzaja, nalezy przepropsic – ladnie, szybko, bez namyslu.
Dzień dobry,
Nowy, czy za Twoich czasów za kółkiem tam, pozycja związków zawodowych nadal była tak silna, jak kiedyś?
Do wszystkich Wielkopolan-
byliśmy dziś na targach turystycznych, interesowały nas dwa kraje bardziej, reszta mniej. Polska niestety nie była reprezentowana, na stoisku słowackim dostaliśmy spod lady Złotego Bażanta, na czeskim pogadaliśmy z ambasadorem, na węgierskim-tokaj.
Ale ja nie o tym- w tym samym kompleksie była konferencja medyczna, spotkaliśmy grupę hematologów, z Poznania. Będą w Seulu do piątego, zaproponowaliśmy pomoc w zwiedzaniu, jeśli mieliby czas i ochotę.
Ciekawe, co z tego wyjdzie, może nas zwerbują jako honorowych krwiodawców 😉
Żeby to wszyscy tak przepraszali ładnie, szybko i bez namysłu za wypadki przy pisaniu, tak się jednak składa, że są to najczęściej Ci którzy innym lubią wypominać 😯 .
Pyro, gdzieś Ty tego Franka zobaczyła? Wg Jagodowych zdjęć bardzo to ładnie wygląda! Zabieram się za żytni chleb. Dla fantazji dodam suszonych żurawin. nie są słodkie, lekko kwaskowe. Się nadadzą. Jagodo. Piecz. To wielka frajda. Poza tym wiesz co jesz!
Jednak imputowana przez „verne” sensacja nie jest prawdziwa. Zrobiłem test z Rusałką i nikt mnie nie pouczył!
Krzychu,
hematolodzy to niekoniecznie krwiopijcę 😉
Cichalu,
poczekam aż mi osobiście udzielisz lekcji 😉
Co do rusałkowego testu. Okazano Ci miłosierdzie bądź i Ty miłosierny wobec niedoskonałości i słabości innych 😉
cichal 16:11
Rusałkowe testy nic nie dały. To może testy rusałek będą skuteczniejsze?
Dobra, jedziemy po bandzie:
Tobermory, ukłony dla Osobistego!
Hallo, jesteś tam?
Najpierw o dzisiejszych zakupach. Jutro Dzień Dziecka i nielicznym małolatom w rodzinie coś się należy. My z Młodszą też obchodzimy i z tej okazji kupiłyśmy butelkę cydru lubelskiego za całe 9 złotych. Ponadto Młodsza zrujnowała się na śliczną bluzkę, taką trochę impresjonistyczną.
Ja w dzieciństwie – w zależności od wieku – chciałam być zakonnicą, sanitariuszką w powstaniu, potem odkrywcą. W międzyczasie, tak gdzieś do wieku 13 lat chciałam być chłopcem, Mój arek chciał być pilotem, ale Mama nie puściła go nawet na kurs szybowcowy. Staszek chciał być kierowcą, rybakiem i Indianinem „Czerwony Iaszczomp”, Bliźniaczki – jedna „policjantką kryminalną”, druga Indianinem Winnetou. Młodzi kupiłyśmy piłkę do nogi i rękawice piłkarskie dla Igora, jego siostrzyczka wzbogaciła się o 3 ciuszki, w tym sukienczynę z powiewną spódniczką. Oglądałyśmy książeczki dla najmłodszych i jeszcze rok Mama będzie jej czytała książeczki Igora. Nie ma czytanek dla roczniaków. Dla trzeciego malca niczego nie kupiłyśmy, bo nas nie odwiedza.
Z zakupów żywnościowych jestem zadowolona, a szczególnie z 1 kg świeżych, tzw „zielonych: śledzi.
Teraz przyłożę się do poduszki, a potem napiszę co mi się nie podobało na kampusie.
Słoniocy!
Kocie Mordechaju, poradź!
Są mrówy w domu, rozpanoszyły się podczas naszej nieobecności (deszczowo było). Mam truciznę na mrówy, ale chyba tego nie mogę używać, jak jest Mrusia w domu?!
Dodam, że mrówy są maluśkie, ale niestety są wszędzie 🙄
Alicjo, co prawda nie jestem Kotem, ale wiem, że mrówki faraona, a może i inne też nie lubią zapachu świeżej kawy, cytryny, bazylii, lawendy, liści pomidorów. To na pewno nie zaszkodzi Mrusi, ale czy mrówkom? Może na razie je zatrzyma, dopóki nie otrzymasz bardziej morderczych sposobów.
Alicjo, nam mrówki wprowadziły się jednego dnia robiąc zwiad żywnościowy, jeszcze w Irlandii. NA stole został słoik miodu na noc..
Mamy dwa koty. Zlokalizowałem najbardziej prawdopodobną trasę wejścia i posypałem podłogę solą i pieprzem.
Następnego ranka mrówek już nie było. Odkurzacz i po kłopocie.
Poszukaj też podczas swoich zagranicznych wojaży do krajów, gdzie insektów więcej-kredy na mrówki. Baygon zdaje się to produkuje.
Rysujesz kreskę na ścianie, podłodze czy gdzie tam mrówki idą i tej kreski już nie przekroczą.
W Kenii całe stada mrówek zamykałem tak w okręgi, wychodziły dopiero po kilku godzinach, jak aktywny składnik w kredzie zwietrzał.
Pyro,
a propos czytanek dla roczniaków – już o tym klepałam na blogu, Maciek od urodzenia niemalże był narażony na czytanie, Jerzor kładł się obok dzieciątka na tapczanie i czytał na głos cokolwiek tam czytał. Dziecko było zachwycone 🙂
I przeszedł na niego zdrowy nałóg czytania.
A propos jutrzejszego święta:
http://bartniki.noip.me/news/D.D.jpg
Klepałam o tym, że 32 lata temu, kiedy przyjechaliśmy do tej wsi i zaproszeni przez Hilarę do Chez Piggy, pierwsze, co zobaczyłam, to ten plakat 🙂
Było to jak zaproszenie – jesteście u siebie. Albo jakoś tak.
Jagodo, konsultacje z pieczenia – najchętniej!
Jagódko, dobrze wiesz, że słabości czy potknięć, jakie by nie były, nikomu nie wytykam. Chamstwo i głupotę TAK! Poprawność polityczna mi w tym nie przeszkadza.
A kim ja chciałem być? Kiedyś maszynistą. Kiedy jechaliśmy do centrum Krakowa, to przejeżdżaliśmy pod wiaduktem kolejowym przy u. Lubicz. Tam często przejeżdżały pociagi. Imponowały mi te lśniące, potężne maszyny.
A propos. Przypomniał mi się przedwojenny, klasyczny szmonces. Pan w chałacie pyta przechodnia – „Czy szanowny pan może mię pofiedzieć, gdzie jest ulica Kochacz? – Może panu chodzi o ulicę Lubicz? – Kochacz, Lubicz, to taka niefielka rósznica…”
Jesli sie rozpanoszyly, to pewnie znalazly sobie sciezke zzewnatrz. One potrafia przysc przyz wywietrznik w kuchni, przez otwory na rury wychodzace na zewnatrz, you name it. Sprobuj zauwazyc ktoredy wychodza, bo gdzies jest gniazdo. I tam spryskaj dobrym sprayem na mrowki.
Failing that, zakup w takie malutkie dyski z trucizna do rozkladania. Oe podobno zbieraja z nich trucizne i zanosza do gniazda. Ale to trche trwa zanim nastapi pomor mrowek.
Najlepszy naszym zdaniem spray i wystarczy wysprejowac tylko jedno miejsce – to z ktorego przychodza. Stara tak zawsze robi. Koty tych miejsc nie liza. Bylebys nie rozpylala „w powietrzu”. Male krotkie pstrykniecia tam gdzie trzeba. Powodzenia.
Krzychu,
to ja ten pieprz i sól, bo środki chemiczne mam, ale kota dopiero od ubiegłego lata i nie chcę, żeby jej się coś stało.
Dzisiaj na śniadanie pozwoliłam sobie tuszonkę od Krakusa, którą Jerzor był zakupił w Baltic Deli, pycha, Mrusiątko straszliwie chciało powąchać, prawie właziła na stół, powąchało i nie tknęło, ale pewności nie mam, że nie poliże tej chemicznej trucizny na mrówy. Pieprzu i soli nie tknie, to pewne.
Krzychu. Z tą kredą to prawda. Będąc w Arushy (pod Kilimandżaro) zostawiłem cukiernicę na lodówce zamiast w środku. Przez noc wyniosły kilogram! Potem babcia M’zei robiła kreskę kredą i rozkładała jakieś liście, ale nie mam pojęcia jakie. Kreda musi była miejscowa. Nie wiem czy kanadyjska będzie pracowała 🙂
Kocie,
to jest co roku, ale jak pisałam wyżej, pierwsza chemia je zabija i już ich nie ma. Tylko chodzi mi o KOTA! Żeby jej coś nie skusiło polizać truciznę.
Wejście mam zlokalizowane, jak co roku pchają się jakimiś szczelinami między drzwiami, tym razem wejściowymi (bardzo starożytne one są i drewniane, ale piękne), bo ogrodowe zostały wymienione w zeszłym roku i tam się mrówka nie powinna przecisnąć. Chyba żeby 🙄
Aaaa, chamstwu to koniecznie siłom i godnościom …. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=z4dMWaI6MBY
Jagódko! Wężykiem!!!
Cichalu, nie wiadomo, czy kanadyjska w ogóle istnieje 😉
Myśmy zakupy kredy robili właśnie w trakcie wojaży, wozimy ze sobą wszędzie kawałek, szczególnie, gdy sami pichcimy na wakacjach.
Kenijska działała w Hiszpanii, mauritiańska w Malezji. Mrówki wybredne nie so 😉
Wiem, ze o Mrusie chodzi. Na czas sprayopwania mozna poprposic Mrusie do innego pokoju na 20 minut. A potem nic jej nie bedzie, chyba, ze lubi podgryzac antyczne drewniane drzwi, hehe.
Spoko. U nas tez bywaja mrowki. Stara zawsze spryskuje.
W tym roku mamy inwazje moli odziezowych. Zjadly Starej pare kaszmirow. Z nimi znaczniue trudniej sobie poradzic. Widziane byly nawet w kuchni.
Mamy wszedzie lepiki, dyski z trucizna i spraye. Mieszkanie cuchnei olejkiem lawendowym -namoczone olejkiem waciki wystaja spod kazdej poduszki. . A te zarazy wciaz sa.
To jakis okropny rok molowy. I u sasiadow dokladnie tak samo. Wszyscy sie skarza.
Kurczę, nie mam kredy na podorędziu 🙄
Jerzor przeleciał kosiarką po włościach, a nastepnie, nawet nie fałszując za bardzo zaśpiewał:
„Jedziemy na wycieczkę,
bierzemy kota w teczkę”
W koszyk zakupowy zapakował Mruśkę, a ona cała zadowolona, no i pojechali.
U nas szerszenie mają gniazdo w pobliżu, mimo moskitier w oknach jeden wpadł do wewnątrz, kotki dawaj za nim, a ja za całym towarzystwem, bo jakby taki szerszeń uchapał kotaska w pyszczek… wolę nie myśleć. Złąpałąm gada i wywaliłąm. Mam pytanie do kociarzy: czy Wasze koty miały bliski kontakt z szerszeniem, czy osą? Czy i jak je chronicie?
Kocie,
na mole wrzuca się goździki!!! Toż ja w temacie od lat… mole by zeżarły moje składy wełny, gdyby nie strategicznie rozłożone ziarna goździka (kulinarnie!)
http://pl.wikipedia.org/wiki/Go%C5%BAdziki
Wrócili z wycieczki – Mrusia lubi, ale tylko boczne drogi, samochody ją przerażają.
Eska,
przygotowałam na dzisiejszy obiad dziczyznę według Twojego przepisu podanego tu kiedyś przez Pyrę. Zamiast suszonych śliwek dodałam suszone borowiki. Całość znakomita. Do tego kluski śląskie i duszona czerwona kapusta. Jutro powtórka.
Krystyno,
suszone śliwki jak najbardziej by się pożeniły z borowikami, wystarczyłoby ze dwie.
Dzięki Alicjo, za te goździki, bo mnie jak Kotu M. jakieś mole po domu latają od zimy już. Dziwna to odmiana, bo na razie nic nie zeżarły ( mam nadzieje, bo nic nie znalazłam na razie). Mrówki próbują mi wchodzić, ale potraktowanie solą wejścia raz na rok przeważnie załatwia sprawę. A i czy dużo tych goździków np. na półkę w szafie?
Alicjo, gozdziki, rozmaryn, skorki cytrynowe i lawenda to dobre na zabezpzieczanie przed molami. ktopre uciekaja jak czuja zapach. Zreszta zwyczajne perfumy tak samo.
Ale nie wtedy gdy sa ich juz tabuny! Tradycyjnym angielskim zabezpieczeniem jest lawenda – ususzone bukierty lub olejek eteryczny. I dotad to wszedzie pomagalo. Stara nigdy nie skladuje rzeczy zimowych bez wsuniecia do szuflad paru woreczkow z suszona lawenda, spryskana dodatkowo olejkiem eterycznym, do duzej drewnianej skrzyni przed zamknieciem wklada szmatke nasaczona olejkiem.
Ale to co sie dzieje w tym roku przekracza wszelkie dotychczasowe doswiadczenia.
Pare dni temu Stara odwiedzila duzy dom towarowy. I tam zauwazyla, ze na kazdym z pieciu pieter tuz przy kasach ustawiuone zostaly stojaki ze srodkami przeciwmolowymiu. Tak jak w supermarketach wykladaja czekoladki i guma do zucia. Tego oni dotad nigdy nie robili. Widocznie klienci wszyscy poszukuja srodkow.
Jesli nie uda sie nam wywabic tej zarazy przed odlotem Starej do Ameryki, zapwiada ze kupi naftaline. choc dzis nikt jej juz nie uzywa z powodu straszliwego zapachu. Niby nowoczesniejsze srodki sa bardziej skuteczne i bez „skutkow ubocznych”.
Moja ulubiona muzyka 😉
https://www.youtube.com/watch?v=VosFiY1SifA
Kocie,
jak trzeba, to trza. Ja przeniosłam (dawno temu) moje wełności do Zimnego Ganku, mole się tam nie fatygują bynajmniej. Mroźno bywa!
A latem jest za gorąco 😉
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4476.JPG
Mrówy natomiast są zarazą na końcu późnej wiosny, początku lata, potem znikają. Zapach naftaliny dla mnie to zapach zapamiętany z dzieciństwa.
Alicjo, zazdroszcze takich wycieczek rowerowych z Mrusia. Moje koty albo za bojazliwe albo za duze 🙁
DużeM, sprawdź mąki i kasze, Te mole nie muszą być ubraniowe. Przechodziłem przez to.
Tak, niestety mole lubia cieple pomieszczenia. Stara tez.
Ale Stara robi wszystko co radza zawodowcy: pierze wszystko przed zapakowaniem, starannie jezdzi po katach odkurzaczem, co trzy miesiace zmienia lepiki i dyski z trucizna, wklada lawende i klocki cedrowe przywozone w przemyslowych ilosciach z Ameryki, przetrzepuje ubrania, wietrzy regularnie mieszkanie. I mimo to widzi, ze te zarazy lataja po domu. Jedyne czego jeszcze nie probowala to wolanie zawodowych fumigatorow, ktorzy licza 150 funtow za pokoj i na pare dni trzeba sie wyprowadzic z domu.
Gdyby dawali gwarancje, ze chociaz przez rok nie pojawia sie nowe okazy, to by nawet sie zdecydowala. Ale oni nie daja.
Jeszcze chce sprobowac takie bomby dymne, ktore kupowala przed laty w Nowym Jorku na karaluchy. One byly tanie i bardzo skuteczne. Ale czy podzialaja na mole? Trzeba bedzie sprobowac.
Podobno nawet Krolowa ma problemy z ta zaraza. Czytalem.
CO Z TA KAPCHA SIE DZIEJE?
Chmielewska o straszliwym doświadczeniu z molami przywiezionymi z włóczką algierską twierdziła, że rada jest tylko jedna – polubić, a dopiero w zimie wymrozić. Też miewałam mole i mimo rozkładania lawendy, bagna, woreczków z zakupioną chemią, pozbyłam się niejednej sztuki garderoby. W kuchni latają inne mole. Te na odmianę kochają skrobię. Rada jest jedna – każdą kaszę, mąkę, płatki ofiarować znajomemu wędkarzowi, puste pojemniki starannie wyparzyć szafki wyszorować wewnątrz i zaopatrzyć kuchnię w nowe zapasy. Mrówki w takim bloku jak nasz, z ciągnącymi się przez ileś pięter szybami kryjącymi rury wody, ścieków, ciepła i otworami wentylacyjnymi do mieszkań, stanowiły dogodną autostradę dla insektów. Zrzuciliśmy się wszyscy, przyszli ludzie z firmy, zastosowali jakieś polewanie – gazowanie calusieńkiej substancji od piwnic po każde pomieszczenie mieszkalne, tak co drugi rok. Po trzecim truciu nikt u nas nie widział mrówki już od lat
Magdaleno,
nasza Mrusia ma chyba coś koło 6 kg.
Nie wiem, czy to dużo, czy mało. Jerzor zabiera ją na te wycieczki rowerowe moim rowerem z koszyczkiem(niedługie wycieczki, ze 20 minut), ale już się zorientował, że kocię nie lubi ruchliwej ulicy, więc objeżdża z nią spokojne dzielnice obok.
Kocie,
wiesz, w czym ja „robię”, nigdy nie miałam problemów z molami, ale na wszelki wielki…prawdopodobnie to nie za bardzo sprzyjający klimat, a u Ciebie jak najbardziej.
U mnie jest sprzyjający klimat na mrówy o tej porze roku 👿
👿 Pyro,
Tak, mozna miec zastrzezenia i to bardzo ogromne do obrazkow prezentowanych przez Jagode, ale nie do tego co one przedstawiaja.
Musze przyznac, ze lubie takie i czyste, i zorganizowane, i uporzadkowane struktury. Wszystko ma tam swoje miejsce, powieja stabilnoscia. I co wazne, w tle nie widac koscielnych wiez, ktore to moglyby sie gryzc z lekko futurystycznymi fasadami.
Zgadzam sie z Jagoda, nie tylko przebywanie ale i praca w takim otoczeniu jest znacznie przyjemniejsza.
Mniej, Pyro, wiecej zrozumienia dla wspolczesnosci …. 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Pyro, my mamy wszystkie produkty sypkie w pozakrecanych sloikach wyparzonych w zmywarce. Niczego nie trzymamy w oryginalnym papierowym czy tekturowym opakowaniu. Te cholery przylatuja z salonu. To sa te same cholery.
Alicjo, no to u mnie tylko Alfredek jest postury Mrusi, zreszta podobny tez 🙂 ale bojacy, pozostale Maine Coony sa duuuuzo wieksze i ciezsze
🙂 🙂 🙂 bjki, moj kot nie mial jeszcze takich doswiadczen. Badz cierpliwa, jesli tylko to nastapi zapodam wraz ze szczegolami 🙂 🙂 🙂 🙂
Przepraszam, ale wtrącę chłopaków z Rapa Nui 😉
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4114.JPG
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4123.JPG
Dzięki Cichalu, obserwowałam, bo też miałam takie podejrzenie ale nie – one tylko po pokojach fruwają jak Kot M. mówi, i tez mam cedrowe klocki, bagno, lawendę itd. Pomyślałam, że to jakaś niegroźna odmiana niegryząca 🙂 Denerwują mnie ale staram się nie zwracać uwagi. Zobaczę jeszcze te goździki. A i moli mróz nie wybija, tak jak i upał.
Kot Mordechej.
Kocie, jesli te cholery przylatuja z salonu trzeba sie go pozbyc.
Pozbyc mozna sie, i mrowek, i innych moli, jedynie przez olanie ich. Jelsli to nie pomoze pozostaje jedynie bojkot 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Kto jak kto, ale KotM potrafi to znakomicie 🙂 🙂 🙂 🙂 😉
D Dz tuż tuż pora opowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie
http://www.youtube.com/watch?v=2V-xGSza7EE
Zawsze chciałem być niewidzialnym człowiekiem posiadającym zdolność latania, a rusałką nigdy. Dzisiaj chciałbym być dzieckiem, w Dniu Kobiet kobietą, w Dniu Policjanta złodziejem.
Mole to też ludzie lub koty. Niech sobie latają. W podziurawionych ubraniach wyglądamy bardziej intrygująco.
Przed zabawą dobrze jest zadbać o zdrowy … sen 😉
https://www.youtube.com/watch?v=95gu6758320
Placku.
Jasne,zwlaszcza gdy podzurawia tam gdzie trzeba.
No, to wracam na Morasko, gdzie ten campus. Bardzo podobała mi się idea zgrupowania nowych budynków uniwersyteckich poza miastem. UAM miał niełatwe warunki, Zajęcia w różnych miejskich kamienicach, willach i budynkach szkolnych, przystosowane do swoich funkcji tylko fizycum i chemicum ale wybudowane w okresie PEWUKI nie nadawało się do nowoczesnej aparatury. W PRL-u uniwersytet przejął budynki po moim liceum, wybudowano nowy gmach dla filologii, w końcu dostali wielki budynek po KW PZPR na historicum. Wszystko za mało, trudne do adaptacji, a jeszcze ruszył boom edukacyjny. No i idea campusu już za Gierka. Miasto dało potężny teren tuż przed rezerwatem Morasko, gdzie w błotnistym gruncie nadal leżą szczątki żelazistego meteorytu „Morasko”. Do tramwaju ponad 1,5 km, a jeszcze dzieli tor kolejowy, rzadkie laski sosnowe i totalne wygwizdowo. Miały być budynki wydziałowe, infrastruktura społeczno – kulturalna, domy studenckie. W pobliżu wybudowano tzw osiedle profesorskie – zgrabne domki jednorodzinne, uliczki osiedlowe noszą nazwiska zasłużonych profesorów. I tylko ta część planu jest zrealizowana z głową. Prywatni inwestorzy wykupili domki, jest poczta, kaplica, sklepiki – da się żyć. Sam campus liczy obecnie 8 kolubryn i rozmaitym stopniu urody. Najstarszy, oddany jeszcze w PRL wyraźnie domaga się liftingu elewacji, budynek nauk o Ziemi ratuje wysoka,szklana kopuła, zamykająca 3-piętrowy holl. Rosną pod nią palmy. Młodsza, która tam bywa dość często mówi, że pracownicy i studenci narzekają na zaniechania i niedoróbki. W mapiarni nie można utrzymać stałej wilgotności co mapom szkodzi, co chwila są mniejsze i większe awarie. Zdecydowanie ładny jest wyposażany właśnie budynek historicum – z harmonicznymi przeszkleniami (miejmy nadzieję, że system przesłon nie będzie się psuł). Wyróżnia się budynek chemii, dzięki wesołym, kolorowym płytom na elewacji i zupełnie nieźle prezentuje się trój-członowe Centrum Nowych Technologii. Pozostałe budynki mogłyby być biurowcami każdej, średnio zamożnej korporacji. Wszystko to rozciągnięte po obydwu stronach drogi dojazdowej, budynek od budynku dzielą hektary, zrobiła się taka wieś – ulicówka monstrum. Nie ma placów wewnętrznych, przestrzeni integracyjnej, nie ma budynku wielofunkcyjnego na kulturę, większą gastronomię, scenki studenckie. Na całym terenie nie ma ani jednego sklepu spożywczego, a dla studenta to duża różnica, czy kupuje w sklepiku bułkę za 50 gr., czy w barku w uczelni za 2,50. Do campusu dochodzą 2 linie autobusowe – kursy średnio co 20 minut. Wiecie ilu ludzi zabierają dwa autobusy? W tych bunkrach uczy się i pracuje kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Do tramwaju przez pusty lasek, w zimie ciemno i niebezpiecznie, linia kolejowa i tak od lat. Pomysły są, a jakże – kolejka nadziemna, rowery miejskie, kładka nad torowiskiem. Ten campus odcisnął też ujemne piętno na mieście – wyprowadzono kilkadziesiąt tysięcy studentów z miasta. Odczuł to handel i kultura. Kiedy student po wielu godzinach w uczelni wraca na kwaterę (a większość stara się o mieszkania na dość bliskich osiedlach, najczęściej nie ma już ochoty na jazdę do śródmieścia. Nie zbudowano akademików. I o to mam pretencje – to jest znowu ealizacja doskonałych planów w absolutnie niedoskonały sposób. Niedoróbki, miliony ciężkie w ciężkich, betonowych skorupach, brakuje wyposażenia dla Nowych Technologii, brakuje obsługi (oszczędności) jeden z budynków posadowiono na zasypanym stawie, jakby terenu brakowało, no i każdy bunkier osobno – o integracji tylko pomarzyć. Z tego wszystkiego obronną ręką wyszli tylko prawnicy – oni dostaną budynek w centrum miasta, w pobliżu rektoratu.
Mole przynosi sie ze sklepu, w postaci niewidocznych jajeczek w sypkich produktach.
Pisala o tym kiedys Nemo. Ona radzila, aby to co przyniesie sie ze sklepu zamrozic, a dopiero pozniej umiescic w pojemniku.
Witam, Niunia, jak później te zamrożone mole usunąć?
Yurku, pewnie przesiać przez sito… Ale ich ewentualne kupki i jaja zostaną 🙁 Lepiej od razu po kupieniu mąkę, czy kaszę dać do plastikowych szczelnie zamykanych pudełek. Kupować świeże i nie robić wojennych zapasów. Tak robię i nigdy nie miałam moli (u nas to zwierzątko nazywa się to mklik) w jedzeniu.
Tu jego „biografia” i portret.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mklik_m%C4%85czny
Jagodo, a tu dopowiedź dla Młynarskiego:
https://www.youtube.com/watch?v=R6O1hok10eY
😉
Wszystkim dzieciom w nas dobrej zabawy, nie tylko dzisiaj 🙂
Ten występuje znacznie rzadziej, ale też można go spotkać.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wo%C5%82ek_zbo%C5%BCowy
https://www.youtube.com/watch?v=LGgDFhPpd_8
„Najważniejsze, to być silnym, wicher silne drzewa głaszcze”.
To nie jest piosenka mojego dzieciństwa, zaczynałem słuchać muzyki na radio Luksemburg, wieczorem z ojcem RWE, ale tam tylko polityka. Dzisiaj ojciec mnie wyprostował jak mogłeś słuchać WE jak stałeś na klatce schodowej posłuchując, czy ktoś nie idzie, Napoleonem nie byłeś.
Wracając do moli, to zawsze szukam produktów bez nich.
Bejotko 😆
Wszystkim Dzieciom:
http://www.youtube.com/watch?v=ucrKUO9FVfY
Pyro,
nasz dom ma 11 lat. Budowaliśmy go sami dla siebie. Nadzorował Jagodowy & Syn. Wykonawcami byli sprawdzeni, zaprzyjaźnieni fachowcy. Jest nam w nim dobrze i wygodnie, podoba się naszym gościom.
Mimo to dzisiaj widzimy, że wiele rzeczy można było zrobić inaczej. A nawet to, co było zrobione dobrze już wymaga, tu i ówdzie, drobnych remontów. Wszystko się zużywa. Na Morasku również. 🙁
Nie podoba Ci się kampus? Twoje prawo. Ale to jest tylko i wyłącznie Twoja opinia. 😎
Studenci i pracownicy bardzo sobie cenią kampus. Dla młodego człowieka przejście kawałka drogi od tramwaju nie stanowi problemu. Ale to czy może korzystać z nowoczesnych technologii jest sprawą kluczową.
Większość przyjeżdża tramwajami. Dużo studentów korzysta z własnych samochodów i miejsce parkingowe jest na wagę złota. To, że autobusy jeżdżą z taką częstotliwością, z jaką jeżdżą, nie stanowi żadnego problemu. Uczelnia to nie biuro, w którym wszyscy rozpoczynają pracę o tej samej godzinie i o tej samej ją kończą. Ruch odbywa się płynnie.
Nie znam wykładowców niezadowolonych, podobnie ze studentami. Odwrotnie, zazdrościmy tym, którzy mogą korzystać z kampusu na Morasku. Piszę zazdrościmy, ponieważ mój wydział mieści się, niestety, w mieście. Na Morasku pracuję „gościnnie”.
Oczywiście malkontenci znajdą się zawsze i wszędzie. Taka jest uroda świata 😉
Ludzie rozsądni, ludzie dobrej woli wiedzą, że „nie od razu Kraków zbudowano” 😉 I do niedogodności związanych z ciągłym trwaniem inwestycji podchodzą z dystansem i humorem 🙂 Cieszą się ze szklanki do połowy pełnej, nie kwasząc się z powodu szklanki (jeszcze) do połowy pustej 😉
To co napisałaś nadal nie daje odpowiedzi na pytanie Cichala, „gdzie Ty widzisz tego Franka”? Skupiłaś się na funkcjonalności kampusu a nie na jego architekturze. A chyba określenie „zamek Frankensteina” odnosi się do architektury? 🙄
I zupełnie nie rozumiem darcia szat na melodię „słoń a sprawa Polska” 😯
Co w nas, Polakach jest takiego co sprawia, że najmądrzejsze plany w realizacji zaczynają przypominać zamki Frankenszteina?
🙄 🙄 🙄
Zamek Frankensteina także może się podobać, np. zajął 13 miejsce w jakimś rankingu najpiękniejszych europejskich zamków 🙂
http://podroze.onet.pl/na-weekend/najpiekniejsze-zamki-europy/vs6kl
bjk,
dzien dobry, pozwole sobie wrocic do wczorajszego chleba. Nie mialam pojecia ze sa w sprzedazy inne otreby niz owsiane. Obejrzalam je sobie wczoraj w sklepie ale nie spodobaly mi sie. Wszystkie przypominaly z wygladu moje znienawidzone Haferflocken.
Moje dorosle dzieci jadaja dobrowolnie owsianke na sniadanie i im smakuje, ja nie potrafie sie przemoc.
Mieszkam nad niemieckim morzem baltyckim i moli u nas jak na razie nie ma, moze to przez ten wiatr ktory wieje niestrudzenie.
Ale sa mrowki, sprobuje posolic i rozejrze sie za kreda.
Zycze wszystkim milego Dnia Dziecka, zapowiada sie piekna pogoda.
Wszystkim dzieciom (nam także) wielu słonecznych dni.
Jagodo – ten zamek Franka nie był najlepszym określeniem, mnie chodzi o to, że dobre plany i zamierzenia rozłażą się w trakcie realizacji i efekt jest daleki od wizji początkowej, zaś funkcjonalność pozostawia dużo do życzenia. Pomyślałam sobie ponadto o tym, kto będzie finansował za kilka lat te luksusy przestrzenne – boom edukacyjny się kończy, . I Jagodo , pieniądze unijne mogły wejść w inwestycje, nie wejdą w eksploatację. Mam sporo kontaktów na różnych wydziałach uczelni – jak dotąd zadowoleni są najbardziej humaniści i matematycy, reszta narzeka – właśnie na funkcjonalność i na to, że na mury starczyło, gorzej z pieniędzmi na zepsuty stycznik, przez który stoi nieczynna aparatura, a który kosztuje 3 euro.Niech, u wszystkich czortów, raz coś będzie zrobione porządnie – od początku, do końca i z przewidywaniem przyszłości, która zaczyna się dzisiaj.
To nie jest tak, że nie podoba mi się wszystko. Nie podoba mi się ogromny rozziew między założeniem, a realizacją.
Evo, dziękuję 🙂
A ja jeszcze posyłam piosenkę tym, którzy tęsknią za Krakowem swojego dzieciństwa. I lubią Lipską:
https://www.youtube.com/watch?v=Ek6-8QpvcVs
Bejotko – dzięki za piękną piosenkę.
Pyro,
rozumiem, że masz bardziej zastrzeżenia do funkcjonalności niż architektury.
Nie mogę się wypowiadać za wszystkich, ale rodzina, która tam pracuje, a przedtem pracowała w śródmieściu, i nie są to ani matematycy ani humaniści, jest bardzo zadowolona.
Nie przeczę, że mogą się zdarzać powody do niezadowolenia. 🙁
Patrzę na to jednak z nieco większym dystansem. I porównuję, na przykład, do budowy głównego dworca kolejowego w Berlinie 😯 że o budowie berlińskiego lotniska nie wspomnę 👿
A przecież Niemcy mogą służyć za wzór organizacji i solidności 😎
Życzę słońca i relaksu, nie tylko dziś 😆
Dzień dobry, już kiedyś podawałam ten link, ale do dzisiejszego dnia pasuje jak najbardziej 😀 https://www.youtube.com/watch?v=6PO5D6Kwm0U
„Wracając do moli, to zawsze szukam produktów bez nich.”
Ja też.
Tylko nie wiem, jak rozpoznać, w których opakowaniach z płatkami, kaszą, ziołami, rodzynkami i suszonymi owocami nie ma ich jajeczek.
Na opakowaniu nie stoi 🙁
Najlepsze są te produkty, które prawo pozwala sterylizować radiacyjnie. Nawet jak się co zalęgnie, to nie wylęgnie (z jajeczek).
Ale brak „stycznika” to nie wina architektów, ani inżynierów budujących kampus. Najpierw narzekałaś Pyro na architekturę, później na funkcjonalność, a na koniec na koszty eksploatacyjne. Przecież nie buduje się tego na liczbę studentów, tylko chodzi o nowoczesne laboratoria, biblioteki, bazę badawczą, odpowiednie wyposażenie. Liczba studentów ma znaczenie drugorzędne. I buduje się zgodnie ze ścisłymi wytycznymi, pewnie nie tylko polskimi ile czego co i jak ma mieć. Nie jest to swobodna wizja projektanta. Faktycznie trochę to wygląda na zasadzie pomarudzenia 🙂 Prawnicy w mieście zostali, bo im całej tej infrastruktury nie potrzeba.
DużeM. – przepraszam, widocznie nie potrafię sprecyzować o co mi chodzi. Trudno.
Ten pewnie też marudzi, niepotrzebnie zupełnie.
Z otrzymanych dotacji polskie uczelnie wybudowały nowoczesne budynki i laboratoria, a także zakupiły do nich sprzęt najnowszej generacji. Ale szybko się okazało, że problemy z ich utrzymaniem są coraz większe. Dzieje się tak z paru powodów, ale jeden jest z nich wydaje się najważniejszy. To systematycznie spadająca liczba studentów, która powoduje, że wiele sal i laboratoriów w nowo wybudowanych budynkach jest pusta, a jeśli już są one używane, to raczej bardzo rzadko. Spadek liczby studiujących powoduje również, że dotacje z Ministerstwa Nauki są również mniejsze. Uczelnie nie mogą wynajmować sal w nowo wybudowanych obiektach w celach komercyjnych do czasu ostatecznego zamknięcia projektu, bo tego zakazują warunki dotacji z UE.
Eva47,
ja owsiankę bardzo rzadko, jedynie jak jestem w towarzystwie Cichala, który jada owsiankę codziennie. Jerzor też – ale jego owsianka (na wodzie!) jest tak gęsta, że łyżka stoi 😯
Do tego zawsze wrzuca jakieś owoce, najchętniej mrożone wiśnie czy maliny (mrożone szybko chłodzi owsiankę), łyżeczka nasion lnu, orzechy włoskie, trochę słonecznika, nasiona dyni, pokrojona figa. Na bogato, a co 🙂
Wszystkim, raz jeszcze:
http://bartniki.noip.me/news/D.D.jpg
Wybraliśmy…..
http://wybory.gazeta.pl/ParlamentEuropejski2014/1,137162,16072641,Nowy_europosel_Korwin_Mikkego___Bicie_zony__Niejednej.html#BoxSlotI3img
….przecież sam tam nie wszedł…
Tak, masz rację Tobermory ten pan jest tzw. „wysokiej klasy specjalistą” w dziedzinie o której rozmawiamy 😯 . Nie wykluczam, że Antoni M. też ma pogląd w tej sprawie.
Ano…
Z wywiadu wynika, że synkom przykładał, ale nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek przyłożył żonie.
Ale pewien jest, że niektórym (czyim?) żonom by się przydało bicie – skąd on to wie, skoro to nie jego żony?! Zeszłyby na ziemię, bo wiadomo, że żony bujają w obłokach między sprzątaniem, gotowaniem, zmienianiem pieluch, organizacją życia rodzinnego i tak dalej
Co ja na to? 👿 👿 👿
Racja, sam tam nie wszedł, ciekawa jestem, kto go wybrał, chyba podobni jemu kumple? 🙄
Ale dzisiaj jest Dzień Dziecka…
https://www.youtube.com/watch?v=wJ-WM94YP1s
Miłego dnia, Wszystkim, tutaj jest piękna pogoda, szkoda siedzieć w domu.
Do później 🙂
Alicjo,
Kto go wybrał? Ogólnie można powiedzieć, że MY, POLACY, go wybraliśmy, on tam będzie nas reprezentował !!!
Jak to teraz się mawia – masakra!
Nowy,
ja nie głosuję, mimo, że bardzo czuję się Polką, ale od 33 lat tam nie mieszkam. Nie śmiałabym przestawiać mebli w domu mojej Mamy, przestawiam je u siebie. W życiu nie zagłosowałabym na owego pana, dlatego moje zdziwienie – kto na niego głosował?! 😯
U nas też piękna pogoda, a ja jeszcze w szlafroku 🙄
Zara się bierę za się 😉
Alicjo, to Ty nic nie wiesz – największy elektorat JKM (jak o nim piszą) tzn, tak media określają ich powszechnie to nasi wspaniali absolwenci gimnazjów; około 30% to ludzie w wieku 18-25 lat. Jak powiedział jakiś politolog w którejś tv są „dramatycznie niedouczeni a ich wiedza polityczna nie istnieje”. 😯
A propos uczelni i „systematycznie spadającej liczby studentów” – trzeba wziąć pod uwagę fakt, że kiedyś nas było dużo-dużo, a teraz coraz mniej młodych.
Nasi rodzice miewali po kilkoro dzieci, my… u nas jedno, a dzieci naszych dzieci? Moje nie mają jeszcze i nie wiadomo, czy w tym już trochę starszym wieku (34) będzie im się chciało.
Podejrzenie mam, że nie bardzo, pewnie już są za wygodni, mają swoją rutynę, a dziecko by im tylko tę rutynę rozwaliło (chłe chłe chłe, nawet nie wiedzą, że się zestarzeli 😉 ).
Populacja leci na pysk, więc po co rozbudowywać uczelnie, czyż nie lepiej byłoby utrzymywać to, co jest w przyzwoitym stanie? Tak a propos, to jest to chyba problem ogólnoświatowy, bo u nas też występuje 🙄
Studentów na Queens ubywa, a Queens się rozbudowuje, nie wiadomo, po co i dla kogo.
Duże M,
może ta muszka ich pociąga? 😉
Teraz wiedza polityczna jest tak dostępna, jak nigdy za moich czasów nie była. Ale czy komuś się chce? No właśnie, kto chodzi na jakiekolwiek wybory?
Czytam właśnie o elektoracie Rokity, hmm…:
http://wyborcza.pl/magazyn/1,137948,16061533.html
Alicjo, tylko weź pod uwagę, że u nas z tym co już jest było krucho i wszystko pękało w szwach. Pamiętam zajęcia na których wykładowca wyrzucił eksternistów, bo „w takim tłoku to on nie będzie prowadził wykładu” 😯 . A na sali było nie więcej niż 40- 50 osób, które stały, siedziały na parapetach. Jednak do standardów wyposażenia kanadyjskich uczelni brakowało i pewnie nadal brakuje. A z moich obserwacji wynika, że pracownicy narzekają mniej lub bardziej, bo zaczęto liczyć pieniądze i rozliczać z osiągnięć.
Jagoda 10:01,
zgoda co do lotniska w Berlinie, ale co masz przeciwko dworcowi kolejowemu? Mnie sie podoba, no i ciesze sie ze jest, bez niego bylabym odcieta od swiata.
Bjk, nie dałam rady… ostatnio tyle razy już z to czytałam, że nie chce mi się. 🙂 Wolę o tartach 🙂
eva47,
mnie też dworzec się podoba, bardzo 😆 ale z tego co wiem jego budowa trwała dużo dłużej a koszty były znacznie wyższe od zaplanowanych, jeżeli nie mam racji, to mnie popraw, a ja chętnie odwołam, to co napisałam 😉
Miałam po prostu na myśli to, że nie da się zawsze idealnie zaplanować a potem to równie idealnie zrealizować. Zawsze są jakieś nieprzewidziane okoliczności, które potrafią skomplikować nawet najlepsze plany, zakłócić wykonanie 🙁
Jagodowy przepędził mnie po tym dworcu tam i z powrotem, w górę i w dół, jak to inżynier 😉
Nie wszystko z jego objaśnień zrozumiałam, ale jestem pod wrażeniem 🙂
Pewnie, że jedzenie smaczniejsze od JKM (skąd ten Rokita mi się wplątał? nie mam pojęcia).
Może masz słabość do gentelmenów z muszką? 🙄 😉
Tfu, w kapeluszu 😉
Albo trzech literek inicjałów… 🙁
W każdym razie tak, czy siak, zadziałało jakieś skojarzenie 😉
Jak gentlemen to tylko Rokita, bo JKM przy tym co wygaduje żadną miarą za takowego uchodzić nie może 🙂 A swego czasu też chyba muszkę nosił?
Rokita oczywiście swego czasu chyba nosił muszkę?
Ja tam wolę się od obu panów trzymać z daleka 😉
Jagodo, oczywiście, że ja też, ale z nich dwóch to już wolę premiera z Krakowa. 🙂
Jedziemy na wycieczkę 😉
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4788.JPG
Duże M,
u nas (U.Wrocławski, geologia) wykłady omijało się szerokim łukiem (chyba, że kujon jakiś), natomiast ćwiczenia były bardzo ważne, bo odnotowywane przez osobę prowadzącą, i to było w małych grupach, kilka-kilkanaście osób, ale być może to specyfika kierunku.
Alicjo,
ćwiczenia w kilkunastoosobowych grupach to prehistoria 🙁
Nie jest to sprawa specyfiki studiów tylko nowej „polityki edukacyjnej”.
O tym czy wykład jest czy nie jest obowiązkowy, decyduje wykładowca.
Duże M., gdybym musiała, to miałabyś konkurentkę 😉
Też wolę tarty, ale Nowy ma rację: ktoś (wielu ludzi) na Antoniego M, p. Wrzodaka, p. Czarneckiego głosuje. Na Czarneckiego jak raz zagłosował Poznań, a jest tu nielubiany, wręcz lekceważony – więc dlaczego? Bo był jedynką PIS, a trochę ludu PIS-owskiego tu mieszka i oczywiście anty-PO. Marzę o wyborach, w których opowiemy się za kimś, nie przeciw komuś.
Miałyśmy dobry obiad (gulasz wołowy z grzybami i z kaszą, małosolny, na deser lody bakaliowe i świeże brzoskwinie) a potem miła wizytę – dzieciaki z rodzicami przyjechali „po prezenty” jak prostodusznie ogłosił Igor od progu. Przyszli z imprez nad Maltą, syci ruchu, atrakcji i zabawy, panienka po 20 minutach zaczęła kaprysić – pora na kąpiel, kolację i spać. Ona jest ewenementem, bo zdrowa, śpi od 18.00 – do 7 rano. Rodzice mogą odsapnąć, bo w ciągu dnia jest absorbująca.
Jagodo,
nie upieram się, wspominam baaaaaardzo dawne czasy, może teraz młodzież jest inna.
Wykłady nie były obowiązkowe, natomiast ćwiczenia i owszem, sprawdzano obecność i niektórzy prowadzący zajęcia po dwóch-trzech nieobecnościach wyciągali daleko idące wnioski. Nie dawali zaliczenia za samą nieobecność, a nie za wiedzę. Ale to było dawno i nieprawda, prawda?
Alicjo, tak było. Ale tak jak pisze Jagoda, w tej chwili to wykładowca decyduje jak mocno kontroluje obecność. Do zaliczenia roku trzeba mieć też zaliczoną odpowiednią ilość godzin z wykładów z wpisem do indeksu.
Duże M,
przypominam sobie taki moment, kiedy wykładowca wykładał dla 3 osób obecnych na sali, a na roku było ok.40 osób 🙄
Człowiek był młody, głupi (no, nie wszyscy tacy głupi, jak ja),
rano się wstawać nie chciało – na swoja obronę muszę dodać, że wykłady były przeważnie rano, a ja musiałam się telepać godzinę autobusem, żeby tam dotrzeć.
Żadne usprawiedliwienie, wiem 😉
Trochę z podróży – tu się burzą winogrona!
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4717.JPG
Wtedy, kiedy jeszcze obowiązywała dyscyplina studiów, dziwiłam się chłopakom: najpierw rozpaczliwie walczyli o miejsce na uczelni (wojsko!) potem przegrywali studia przez wf (6.30 na basenie) albo lektorat, albo właśnie wojsko, bo sobota. Tymi armia interesowała się w pierwszej kolejności. I niby dorośli byli, wiedzieli, czego chcą i nie zdawali sobie sprawy, e nie lubią wstawać, albo coś podobnego?
U nas basen był o godz.7-mej, chociaż to nie wojo, tylko zwykłe studia 🙄
Miałam wymówkę lekarską, akurat przebyłam byłam zapalenie stawów. Co do pływania, to ja jak ryba w wodzie (Bartniki, wiadomo), ale teraz to już nie te lata. Stawy naprawdę wzięły i trzasły, staram się ich nie nadużywać, no ale nie da się, jak trzeba, to trza, póki się da 🙂
http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/7452
http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/6265
Wszystkim dzieciom… 😉
https://www.youtube.com/watch?v=75YHIu7TC7o
Alicja – ja też o cywilnej uczelni. O tym, że chłopacy pchali się na studia, uciekając przed wojem, a potem przez głupotę lądowali w tym woju poborowym, bo im się nie chciało na zajęcia studium przychodzić.
Kto go wybrał? Tu odpowiedź .
http://wyborcza.pl/magazyn/1,137948,16067820,Czym_Korwin_uwiodl_mlodych.html
Ze znanych mi poruczników to właśnie Jerzor jest takim, który nic nie kombinował i wojo go wzięło po studiach na ten rok.
Chodził na zajęcia (studentem był niezłym, w indeksie piątka, o którą niezbyt się starał). Po studiach od razu do woja 🙄
No to wtedy ja wyszłam za mąż dla pieniędzy i poszłam na studia, bo wojo płaciło mi pieniądze 😉
Starczyło tego na tyle, żeby opłacić tak zwaną stancję we Wrocławiu. Patrz, Pyro, jak pięknie wyglądał, zblazowany wojak 😉
http://bartniki.noip.me/news/Jurek1976.jpg
Pani, te syćkie chopoki od Adwentów to śmigłe, a urodne…Było? Było.
Alicjo,
to prawda: „to było dawno i nieprawda” 😎
Jest inaczej. Są „plusy dodatnie i plusy ujemne”. I tak jak nasze pokolenie musiało sobie radzić z problemami tamtych czasów, tak obecne ma własne problemy do rozwiązania. My mieliśmy swoje radości a oni swoje.
„I słuszne to i sprawiedliwe” 😉
Pyro,
te chłopoki są urodne, trzech ich są 😉
Jagoda,
zawsze tak było, jest i będzie – co pokolenie, to inne problemy.
Ja wspominam moją młodość jak najlepiej, bo chyba najważniejsze było to, że człowiek młody był i niewiele go więcej obchodziło.
Dopókiśmy młodzi i sercem i duszą
Nie wiemy jak cenić ten skarb
Lecz kiedy nam włosy się srebrem przyprószą
Widzimy co skarb ten był wart
Żałujemy tych dni a po nocach się śni
Jedna prawda a prawda ta brzmi
…
Że srebro i złoto
To nic, chodzi oto
By młodym być
Nie rozgłos sława
Nie stroje, zabawa
Lecz młodym być
A jeszcze do tego mieć kogoś bliskiego
I kochać go i więcej nic
Najbiedniejszym być
najskromniejszym być
Ale mieć przed sobą świat
Zakochanym być i kochanym być
I mieć wciąż 20 lat
Że młodość jest czasem smutna i nudna
To nic, nie narzekaj na los
Po latach zrozumiesz że młodość jest cudna
Pomimo tych zmartwień i trosk
Więc korzystaj z tych lat
Dzień i noc o tym myśl
I pamiętaj, pamiętaj od dziś
Właściwie już cała piosenka skończona
Lecz jednak powtórzę ją raz
Spytacie dlaczego – bo chcę aby ona
Została i żyła wśród was
Aby każdy ją znał i pamiętał od dziś
I zrozumiał zawartą w niej myśl
…nie srebro nie złoto…. 😉
Alicjo,
no nie, nie zgodzę się z tym, że: ” chyba najważniejsze było to, że człowiek młody był i niewiele go więcej obchodziło.” Akcent na „niewiele go więcej obchodziło” 😉
Istotą młodości, dla mnie, jest niezgoda na zastane i zakonserwowane i gotowość do dokonywanie, mądrych lub głupich, ale jednak zmian. Istotą młodości jest idealizm, który czas weryfikuje, ale bez którego świat ciągle jeszcze nie wyszedłby z etapu najkoszmarniejszego barbarzyństwa.
To „szaleństwu” młodych, świat zawdzięczają impulsy do zmian, którym „doświadczeni dojrzali” nadają konstruktywny kształt 😎
Dlatego:
http://www.youtube.com/watch?v=6c3Tarobmyo
Dobranoc 🙂
Jagodo,
ależ ja mówię (nie ja, tekst piosenki) z pozycji osoby, która już wie, że nie srebro, nie złoto, i niekoniecznie trzeba brać dosłownie te „dwadzieścia lat”. Mnie nie musisz nic tłumaczyć, słowo 😉
Skoro o wyborach mowa – gdyby naukową metodą wskrzeszony Wiktor Frankenstein mógł studiować po raz drugi, czy wybrałby kampuscampus Morasko czy nową wersję swej alma mater, w – Ingolstadt?
Mój wybór to tajemnica, chyba że ktoś mnie poczęstuje sznapsem, bo wtedy wyśpiewam wszystko jak poznański słowik.
Placku,
mogę Ci postawić lampkę wina – śpiewaj 😉
Mnie tam Frankenstainem nikt nie nastraszy, jeździło się tam do szkoły 😉
http://en.wikipedia.org/wiki/Z%C4%85bkowice_%C5%9Al%C4%85skie
Zanim zaśpiewa Placek
http://youtu.be/LnPDsUxLubU
Tydzień temu wpadly samotrzeć posilki ze Szczecina (plus dziecko, plus husky) i dzieki nim mam poprawioną bramkę koło małej stajni – dziki już nie przejdą, ale pewnie i tak znajdą sobie nową dziurę, w hali nowe porządne uchwyty na drągi odgradzajace konie i zupelnie nowe poręcze na schodach do domu. Własnie dzieki tym poręczom i lasce mogłam s a m a zejść i potem zlapawszy się balkonika dotrzec do samochodu. Na szczęscie w nieszczęściu zlamalam tę nogę, która juz raz byla złamana, tylko teraz nie kolano, a obie kosci nizej, są zgrabnie przysrubowane do stosownej „listewki” – naliczylam dziesięć śrubek, wygladaja jak wkrety do regipsu, więc spokojnie mogę jeździc samochodem, jak co poniektorzy wiedzą sa takie samochody dla jednonożnych, a nawet jednorękich i jednookich.
Oczywiście schody doczekaly się poreczy po trzydziestu kilku latach wyłącznie z powodu mojej złamanej nogi. Przy poprzednim zlamaniu schody na strych tez doczekały sie poręczy. Wiecej schodów, ktorym przydala by sie porecz nie mam i na razie nie planuje budowy nowych, więc mam nadzieje, że kolejne złamanie nogi (czy tez kolejnej nogi) mi nie grozi.
Przy okazji jestem pelna zachwytu nad budynkiem naszej gminy, w którym są wszelkie udogodnienia dla osób niepelnosprawnych, wiedzialam o tym, ale teraz w pełni doceniłam. Natomiat nie mogę odebrać paszportu, bo w Łobzie nie ma ani podjazdów, ani windy, natomiast są schody pamietajace Wilhelma i trzeba sie po nich wdrapać.82R4
Bez żadnej aluzji : myślenie ma kolosalną przyszłość, ale niewprawnym szkodzi
Żabo! Zdrowia! Nie chciałem Jaśnie Panienki deranżować wcześniejszą porą, ale jakeś Żabo na chodzie, to przekazuję od Ewy prośbę. Zarzuciła gdzieś była przepis na kruche ciasto, a tylko Twój ma wszystkie inne ciasta pod sobą! Prosiemy, prosiemy!
Żaba! Niech Cię uściskam. A nie schowaj się znowu w błocie na rok cały, bo popamiętasz!
Była taka pieśń dziadowska o Joannie D’Arc;
I miała ona majtki blaszanne
Z przodu i z tyłu zalutowanne.
O Żabie nieco inaczej;
I miała Ona nogę na listwie
A jak z niej zadrwisz – Ona cię gwizdnie!
Cichalu – zagroziłam „po sznurku”, że ja tego…no… kopnę, że się szkapa nie powstydzi. Żaba na to, że chcę się znęcać nad kaleką. Jasne, że nad kaleką – zdrowa nie dała by mi szansy na w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Ktoś mi zarzucił, żebym nie latała, tylko pochodziła po wsi. Stara Żaba świadkiem (i nie tylko ona), że w Żabich bywam co roku od dobrych paru lat i taplam się w Żabich Błotach 🙂
Miło Cię widzieć z powrotem na blogu, Żabo!
oczywiście nie dała by szansy na kopa w miejsce….
Cichalu, Pyra kiedyś podawała przepis Żaby:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/2011/10/21/festiwal-filmow-kulinarnych-i-inne-rozrywki/#comment-289436
Ile to lat? Chyba z osiem, zanim jeszcze nastały Zjazdy blogowe w Żabich. Rzut beretem od Tereski Pomorskiej, mojej ulubionej szwagierki 😉
Już kocham cię tylko lat
na przemian w mroku i w śpiewie,
może to już jest osiem lat,
a może dziewięć – nie wiem;
splątało się, zmierzchło – gdzie ty, a gdzie ja,
już nie wiem – i myślę, w pół drogi,
że tyś jest rewolta i klęska, i mgła,
a a to twe rzęsy i loki
Konstanty Ildefons Gałczyński
Cichalu,
te klimaty znasz na pewno!
https://www.youtube.com/watch?v=jY5QRbFj8fY
Właśnie otworzyłem internetową GW, a tam video….
W Krakowie skandowano….
„Hej, hej, hej dziewice są OK”
i zaraz, za sekundę, następne hasło
„Hej, hej, hej wielodzietność jest OK”
…i nijak nie wiem jak to ma się razem jedno do drugiego… ale może się i na tym nie znam… 🙂
Dobranoc 🙂
p.s. Cichalu, nie o obrazy mi chodzi, bo nie znam, ale o Wandę i tekst, i muzykę… 🙂
Dopiero doczytuje po trochu
Żabo – jak miło, że jesteś znowu!!!
Blog powoli nabiera dawnej świetności, a jeszcze dołączyło kilkoro nowych (nie Nowych).
Świetnie!
Jeszcze Jolinek, Alinka na codzień i kilka innych osób.
Podczytałem o obywatelskim podejściu Jerzora do spraw wojskowych i poparciu takiego zachowania przez Pyrę.
Ja też miałem wojsko na studiach, ale miałem z nim tylko same kłopoty. Ukończyłem prawie dwa semestry, po czym mnie z tego studenckiego wojska wylano w stopniu szeregowiec podchorąży z diagnozą – „wy się do wojska nie nadajecie.” Mieli rację. Podpadałem wiele razy, np. wywieziono nas na Żerań na ćwiczenia. Każdy z nas miał kałacha, który nie strzelał, saperkę, maskę i inne tam. Wróg (koledzy z innego plutonu) wokół szalał, więc kazano nam się okopywać używając tej małej, pólmetrowej saperki. Okopanie do pozycji leżąc – trójka, do pozycji klęcząc – czwórka, a do stojącej oczywiście piątka. Od razu uznałem, że mi trójka w zupełności wystarczy. Nasypałem trochę ziemi wokół głowy i już. Położyłem się wygodnie na płaszczu i leżę patrząc w niebo jak Dyzio…. Ocknąłem się, gdy usłyszałem nad sobą wrzask – to pułkownik, nasz szef, ryczał co o mnie myśli, przy czym wulgarne określenie panienki sprzedającej swe ciało było jednym z delikatniejszych. Pierwszy raz widziałem człowieka, którego, jak to się mówi, „mało szlag nie trafił”.
Po tym następowały dalsze wpadki, aż do stwierdzenie jak wyżej. Cudem nie wylano mnie ze studiów, ale znalazł się ktoś bardzo rozsądny – Panu dziekanowi i paniom z dziekanatu nigdy tego nie zapomnę.
Dobranoc ponownie 🙂