Jak kuskus trafił do Włoch
Wiarogodny historyk włoskiego judaizmu Ariel Toaff, pochodzący z rodziny rzymskich rabinów, w swej książce „Mangiare alla giudia: la cucina ebraica in Italia dal Rinascimento all eta moderna” (‚Jeść po żydowsku: kuchnia żydowska we Włoszech od czasów renesansu do współczesności’) potwierdza, że potrawa trafiła do Włoch za sprawą Żydów z Livorno. Z monografii Toaffa dowiadujemy się też, że w czasie przyrządzania cuscussu trzeba się modlić. W pokarmie tym zamknięta jest energia duchowa (muzułmanie zwą ją „baraka”): ugniatając palcami maleńkie kuleczki kuskusu, należy szeptać święte formuły.
Dokładny opis dania przytacza w swej książce Elena Kostioukovitch.
Otręby na kuskus wsypuje się do mafaraddy, wielkiego garnka o ściankach rozszerzających się ku dołowi, i spryskuje słoną wodą. Z tej masy ugniata się kolistymi ruchami palców mikroskopijne kuleczki. Drobiny kuskusu muszą schnąć przez kilka godzin na płótnie. Potem wsypuje się je do cuscusery, specjalnego naczynia z sitem, przykrywa płótnem i stawia na wielkim garnku (marga), w którym gotuje się woda, żeby przeszły parą. Cuscusera musi pozostać „na parze” przez nie mniej niż trzy kwadranse. Ugotowany kuskus przekłada się z powrotem do mafaraddy i odstawia na dziesięć do piętnastu minut, żeby „odpoczął”.
Tak przygotowuje się sam kuskus, to znaczy podstawę potrawy z otrębów. Istnieje też jednak specjalna technika przyrządzania sosów. Robi się je z mięsa baraniego, jagnięcego, kurzego albo wołowego, z dodatkiem harissy (pasty z pikantnej papryki). Ponadto w ich skład wchodzą jarzyny korzenne: kabaczki, marchewki, bób, fasola, cebula, pomidory, szafran indyjski, oczywiście także oliwa z oliwek i przyprawy korzenne. Obdarzeni twórczym podejściem kucharze (niech Bóg ma ich w swojej opiece) dodają do kuskusu i do sosu różne inne składniki, jakie podsuwa im fantazja, na przykład czekoladę, orzeszki pistacjowe, cynamon.
W ten sposób Żydzi z Tunisu, przenosząc się do Livorno, przywieźli z Afryki kuskus. Natomiast Anglicy przenieśli tu z mglistego Albionu poncz. W niektórych podmiejskich osiedlach Livorno do dziś popularne są sandwicze z farinatą z ciecierzycy, które zostały zapożyczone od genueńczyków i weszły do miejscowej tradycji.
Próbowałem kuskusu w Livorno ale danie to nigdy nie budziło mojego entuzjazmu. Z tego portowego miasta, które było stolicą anarchizmu na przełomie XIX i XX wieku, zapamiętałem co innego. Zdumiewające cappuccino wymyślone przez członków tego ruchu. Cappuccino alla livornese jest dokładnym odwróceniem klasycznego: piana z mleka znajduje się w nim nie na górze, ale pod kawą, na dnie filiżanki. A to całkiem zmienia smak.
Komentarze
Dzień dobry,
Cichalu, w odpowiedzi na Twoją prośbę:
Korzystam z tego linku.
Kopiujesz z tej strony link drugi, podkreślony na szaro.
W miejsce słów Zapraszam do mnie! wstawiasz tekst, który ma się wyswietlić w Twoim wpisie, natomiast między cudzysłowami, zamiast słów http://www.dlabloggera.blogspot.com wstawiasz już link, do którego chesz odesłać czytelnika.
Zwróć uwagę, żeby w trakci eoperacji kopiuj/wklej nie usunąć żadnych znaków, bo wtedy komenda wydana komputerowi będzie niepełna i nei zostanie zrozumiana.
Małżonka komponuje wpis na naszym blogu o Korei Płn, a w międzyczasie możecie sobie poczytać co innego
Więc to tak robi się prawdziwy kuskus, z otrąb!
Na naszym rynku chyba trudniej o taki, niż ten współczesny granulat z mąki z pszenicy durum i wody.
Z otrąb 🙄
Tak robią tylko polscy tłumacze 😉
To ci, którzy znają także „jarzyny korzenne” w postaci kabaczków, fasoli, pomidorów…
Krzychu, jakie tam były polskie sery? Jak zawsze czytam z przyjemnością i zaciekawieniem Wasze relacje, macie duży dar obrazowego przedstawiania realiów i giętkie pióra (klawiatury).
Zastanawiam się w związku z wpisem Gospodarza, jak wpakować pianę z mleka, lżejszą przecież, pod kawę.
Asiu, miło było wczoraj pooglądać stare zdjęcia matek. Dawnych wspomnień czar 🙂
Przechowuję laurki dzieci i wnuka. Są dla mnie piękne pięknem ich uczuć. Estetyka nie ma najmniejszego znaczenia 😉
Zastanawiałam się, jak to się dzieje, że matki przepoczwarzają się w koszmarne teściowe z mnie czy bardziej udanych dowcipów?
Na przykład takie, jak serialowe „Mamuśki”:
http://www.tekstowo.pl/piosenka,pudelsi,mamuski.html
Teściowe potrafią być okrutne wobec synowych. Najdobitniej widać to w krajach islamskich, gdzie synowe przychodzą o domu męża i podlegają władzy ich matek.
Można zrozumieć, choć nie usprawiedliwić, ten mechanizm. Podlegające całe życie władzy mężczyzn, zamknięte w domach, bez prawa do życia odrębnego, prywatnego, dostają wreszcie swojego underdoga i mogą na nim odreagowywać swoje frustracje.
U nas również dostaje zięciom.
W Europie, od pewnego czasu, jest lepiej. Ale nadal problem istnieje. Przy czym usprawiedliwienia już być nie może. Kobiety maja prawo i możliwość kształtowania swojego życia. Jedne w mniejszym inne w większym zakresie. Tyle, że prościej i łatwiej poruszać się utartymi koleinami i z matkowania zrobić główną rolę życiową.
Zamiast budować relacje z mężem, partnerem, przyjaciółmi, sąsiadami.
Pod płaszczykiem robienia innym dobrze, mamuśki wchodzą na cudze terytorium. Nie widzą, że inwazyjność jest rodzajem agresji. Trudnej do rozpoznania, bo przecież to „dla naszego dobra”. Kiedy mamuśce zwróci się uwagę na przekraczanie cudzych granic, zaczyna się manipulowanie poczuciem winy: „a ja tak się dla was staram”, „chciałam dobrze”. No i co słabsi psychicznie kajają się, pocieszają, zawstydzają niewdzięczników. Mamuśki, niczym huby i jemioły, znowu wracają do życia cudzym życiem.
Gołym okiem widać, że w Polsce jest to nadal dużym problemem społecznym. I na usprawiedliwienie mamusiek trzeba powiedzieć, że kobiety często są wpychane w te role. Oczekuje się wciąż, że będą darmowymi nianiami swoich wnuków, bezpłatnymi gosposiami w domach dorosłych dzieci.
Jest też poplątanie w wymiarze emocjonalnym. Dorosłe dzieci nie chcą czy nie potrafią stać na własnych nogach, odpępowić się i nieustannie wieszają się na mamuśkach. Rodzonych albo zastępczych. Mamuśki też to jakoś urządza, bo nie muszą budować sobie własnego, odrębnego życia.
Wszystko to jest chore. Nie bez powodu najwięcej zbrodni ma miejsce w rodzinie.
Ale Dzień Matki jest pięknym dniem 😆
Najniebezpieczniejsze są mamuśki „dobre”
http://www.ipla.tv/Mamuski-odcinek-3/vod-30295
nic tak nie upupia, jak omotanie mamuśczyną „dobrocią” 👿 😉
Szarak,
chyba nie sądzisz, że się daję nabrać na te Twoje pozy Tygrysa Ludojada? 🙄 😉
Bajarko, tutaj pokazują, jakby to mogło wyglądać.
Serów nie kupowaliśmy, nie były w naszym guście, ale są fotki, tyle że u Małżonki w telefonie, a Małżonka w pracy. Podrzucę nazwy później.
Wzięliśmy za to kozinę halal, na gulasz 🙂 będzie z kuskusem 😉
@bjk
wersja domowa
Wymyślili anarchiści na przełomie wieków (XIX/XX) 😉
Ja też takie coś wymyśliłam (dla siebie, bo dla gości to już nie), mimo, iż nie jestem anarchistką… i owszem, na przełomie tysiącleci… gdzieś kole kwietnia 2001… 🙄
W oryginale Elena Kostioukovitch pisze „semolina” (kasza, po naszemu manna) a nie „crusca” (otręby)
Pisze też „vegetables and spices” a nie „jarzyny korzenne”.
Bajarko, sery były z firmy Lactima, z Morąga, topione.
Borowikowy i ementaler z pieczarkami.
Tobermory, Łajza Minęli zdaje się 🙂
W sto lat po anarchistach można wymyślać wszystko od nowa 😉
Mleko spienione częściowo (pianka 40 proc. + płynne 60 proc.) + espresso = latte macchiato
Krzychu, 😉
Jagodo, z mamuśkami zgoda w 100%, a jakby się dało – w 1000.
Krzychu, ten sposób z YT, to faktycznie z przełomu wieków, ale o stulecie później 😀 Czytając dzisiejszy wpis, wyobraziłam sobie na spodzie białe, na wierzchu czarne. Inna rzecz, że nie mam ochoty tak pić, ani serwować kawy, zainteresowała mnie technologia wyłącznie z ciekawości poznawczej, nie w celach praktycznych. Ewentualne ciągoty anarchistyczne mogę realizować w inny sposób, niż robiąc cappuccino na opak 😉
Jeśli topione, to są także poza moim zainteresowaniem, sądziłam, że jakieś ciekawsze w tak daleką wybrały się w podróż.
Bajarko, o przełomie wieków to Tobermory, ja tylko podałem link.
Też mnie to zaciekawiło, myślałem że może napięcie powierzchniowe piany będzie trzymać kawę u góry.
Albo tak jak w warstwowych koktajlach alkoholowych, ciecze o różnej masie wylewane po łyżeczce nie mieszają się ze sobą.
Nie dociekałem, dlaczego akurat takie sery z Polski na półce były, obok leżał normandzki camembert i Philadelfia, pełen eklektyzm 😀
W poniższym filmiku zabawa z obtaczaniem kuskusu pokazana została bardzo dokładnie.Może starczy Wam cierpliwości,by wytrwać do końca 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=6UJENP_gfvA
Podczas mojego dwuletniego pobytu w Algierii miałam okazję obserwować te zabiegi na żywo.Kobiety z mieszkania,które znajdowało się poniżej mojego przebywały najczęściej na wewnętrznym dziedzińcu i mogłam przyglądać się ich pracy z moich okien.Ilości kuskusu szykowane na rodzinne obiady były ogromne,bo rodzina liczna
(w tym również teściowa oraz synowa kłócące się dosyć regularnie 😉 )
Kuskusem przygotowywanym na różne okazje byliśmy częstowani w wielu miejscach, a czasem jadaliśmy to danie z lokalnych restauracjach.To już doprawdy dawne czasy,ale zachowałam bardzo miłe wspomnienia z tych algierskich biesiad 🙂
Anarchiści nie bywają aż tak sophisticated 😉
Najważniejsze, żeby było inaczej niż dotąd, odwrotnie, wbrew ustalonym regułom. Nikt nam nie będzie mówił, jak ma być 😎
Oops, chyba coś mi się zapomniało 🙁
…że nie wszyscy anarchiści w XIX łamane przez XX mieli maszyny ciśnieniowe z dyszami do spieniania mleka?… 🙄
😉 😀
Jeszcze filmowe rozwinięcie wpisu Jagodowego, ciekawy temat.
Ooo, znowu nie wszedł link: http://stopklatka.pl/wiadomosci/-/7971903,zatruta-milosc-o-toksycznych-matkach-w-kinie
„Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie”
„Polski lotnik potrafi latać na drzwiach od stodoły”
Z lancami na czołgi, dzieci powstańcy z koktajlami Mołotowa, lądowanie w smoleńskiej mgle.
To my, orły, sokoły, jacy tacy 👿
Jestem kierowcą od blisko 40 lat. Prowadziłam różne samochody. Od tak zwanej skarpety przez „rodzinnego” malucha do całkiem nieźle wypasionych fur.
Jeździłam po różnych drogach. Naszych polskich chęchach (?) i wykrotach, po europejskich metropoliach w godzinach szczytu, po rumuńskich drogach, po których miejscowi ganiali krowy, po drogach w norweskich fiordach. W różnych warunkach pogodowych.
Bywałam w bardzo różnych sytuacjach drogowych.
Największe niebezpieczeństwo przeżyłam w jasny, ciepły dzień majowy, jadąc znaną na pamięć drogą dwupasmową do pracy.
Jechałam prawym pasem dwupasmówki, przeciętna wszystkich kierowców oscylowała między 70 a 90 km/h.
I nagle wyjechał z podporządkowanej samochód i z całym impetem uderzył mnie w bok.
W takich sytuacjach liczą się ułamki sekundy. Błyskawiczny refleks i prawidłowe odruchy. W tych ułamkach sekundy musiałam zrobić trzy rzeczy: nie dać się zepchnąć na lewy pas pełen pędzących samochodów, nie dopuścić do tego żeby wjechał na mnie samochód z tyłu i zasygnalizować samochodom dookoła, że mają uważać, bo jest niebezpieczeństwo. To był poranny szczyt dojazdów do pracy, szkoły.
Na szczęście udało mi się to wszystko zrobić i nikt nie ucierpiał. Nie doszło do karambolu. A uderzenie było tak silne, że samochód trzeba było wziąć na lawetę, w dużym dieslu kombi pękła rama. Kierowcy wiedzą jak bardzo jest to poważne uszkodzenie. Gdybym jechała mniejszym, lżejszym samochodem wleciałabym pod rozpędzone samochody na lewym pasie. Masakra!
Sprawca wypadku był trzeźwy. Tyle, że „miał akurat gorszy dzień”. Na szczęście ja nigdy w takich sytuacjach nie siadam za kierownicą. Szukam innych rozwiązań. To uratowało w tamtym dniu innych kierowców od nieszczęścia.
Mamy nadal ogromną ilość wypadków drogowych. Również tych, które kończą się kalectwem a nawet śmiercią. Pociągają ogromne koszty na leczenie, rehabilitację, renty dla sierot.
Ale co tam, my kochamy naszą bohaterszczyznę 🙁
Anarchiści robili (i robią) wszystko a mano choćby nawet mieli prąd 😉
Zdawało mi się, że wszystko się skursywi po moim komentarzu, ale nie, uff.
Jagodo, wyrazy współczucia i podziwu za dobrą reakcję.
Ale co nieuważny kierowca z „gorszym dniem” ma do polskiej „bohaterszczyzny” i koktajli Mołotowa?
Della,tu są wszscy anonimowi .Jesteś złośliwa i klótliwa w Ameryce wiesz wiecej o Żabie niż ja w Polczynie.Kobieto tu się wszyscy znają. O Żabie
można by mówić niestety nie zawsze dobrze.Na wsi wszystkie kobitki ciężko pracuja.Skąd wiesz jak wygląda to samotne gospodrzenie.Polataj po wsi może dowiesz się trochę więcej.
Jagodo, gratuluję refleksu i opanowania. I współczuję zdenerwowania.
Rzeczywiście, na drogach orłów sokołów nie brakuje. Obserwuję to szczególnie jadąc na rowerze w weekendowe pogodne dni po lokalnych asfalcikach. Dzielni chłopcy w swoich Golfach i Bolidach Młodzieży Wiejskiej z przyciemnianymi szybami i ryczącą tzw. muzyką, której dudnieniem, niczym pieski obsiusianiem miejsc, wyznaczają swój teren, kompletnie nie zważają na przepisy, a rowerzystów lekceważą totalnie. Wiele razy byłabym staranowana, gdybym nie ustąpiła – mając na drodze pierwszeństwo.
Zachowują się inaczej, gdy jedzie się tzw. bryką – wtedy jakoś sobie przypominają, że istnieje coś takiego, jak drogi podporządkowane.
Ciekawe, czy owi młodzieńcy kawę też parzą a rebours, tak, jak w Livorno w pięknej epoce?
Tobermory
dziękuję 🙂
W największym skrócie – nudzi nas rozsądek, lekceważymy procedury, cenimy, szalone nieodpowiedzialne gesty. Wsiadam do samochodu w „gorszy dzień” – „jakoś to będzie” –
Bejotko 🙂
Dzień dobry,
W czasie moich wizyt w Polsce często słyszę podobne opowieści jak Jagody – tam każdy jest najlepszym, doświadczonym, z ogromnym stażem kierowcą, tylko zawsze kotoś inny wyjechał z podporządkowanej….
A może tam wyjeżdżał starszy człowiek, a może świeżo upieczony, zestresowany kierowca, a może matka z płaczącym z tyłu dzieckiem lub jakikolwiek inny przypadek codzienności – tego kierowca z 40-letnim doświadczeniem nie przewidział?
Mam pierszeństwo – jadę, nie patrzę!!!
Udanego, bezwypadkowego dnia wszystkim życzę. 🙂
Julka – tu są wszyscy anonimowi i czasem nawet ostro skaczą sobie do oczu, ale nie jest tolerowane rozwlekanie plotek środowiskowych. W tym wypadku nie „adwokatuję” Żabie. Chodzi o zasadę. Nie robi się takich rzeczy na anonimowych stronach. Masz coś przeciwko Żabie? Miej odwagę pójść i powiedzieć w oczy. To, co robisz, to się bardzo brzydko nazywa.
Przewidział!
Zawsze stosuje zasadę „ograniczonego zaufania”.
Dzięki czemu nie doszło do potężnego karambolu na ruchliwej drodze dojazdowej do dużego miasta w godzinach porannego szczytu.
Ale czasem starszy człowiek, a może świeżo upieczony, zestresowany kierowca, a może matka z płaczącym z tyłu dzieckiem lub jakikolwiek inny przypadek codzienności trafia na kierowcę, który ma „gorszy dzień” i dochodzi do nieszczęścia.
Jak na razie nie mamy samochodów, które pozwoliłyby się natychmiast wzbić w powietrze, kiedy jedzie na nas coś z boku, podczas gdy my jedziemy w dość szybko jadącej kolumnie. Ale wszystko przed nami 😉
Póki co, każdy kierowca powinien zachowywać się odpowiedzialnie 😎
Dzien dobry,
Pozno rozpoczynam sezon malosolny, ale dopiero dzisiaj w litewskim sklepie udalo mi sie kupic ogorki gruntowe.
Danusko,
W zwiazku z powyzszym, przekaz prosze kuzynce Magdzie pozdrowienia i ponowne podziekowania. Jej patent torebkowy najlepszy na swiecie jest :)!
Ja również późno zaczęłam sezon małosolny, botwinkowy, etc..
Zaraza, która uniemożliwiła mi wyjazd na Kongres Kobiet, skutecznie wyautowała mnie też z różnych innych okoliczności życia 🙁
Dopiero po przeczytaniu doniesień Pyry, dziękuje Pyro 😆 zaczęłam kutecznie nadrabiać zaległości 😉
Nowy i tu sie z Toba zgadzam, chyba pierwszy raz w ogole cos pisze bezposrednio do Ciebie
warsztaty blacharskie i cmentarze sa pelne rutyniarzy, a przeciez najwazniejsza jest na drodze zasada ograniczonego zaufania – do innych i do siebie
Danuśka,
Wytrwałem do końca 🙂
To musiał być niesamowity widok i super okazja na pogaduchy, coś jak darcie pierza czy robienie makaronu w większym gronie.
Róże pustyni z Algierii masz do dzisiaj :)?
Jolly Rogers, czy byłabyś tak uprzejma i sprzedała patent torebkowy?
Jeżeli to nie tajemnica szefa kuchni, oczywiście 🙂
Krzychu,
Danuska w zeszlym roku podala dzieki kuzynce Magdzie przepis na malosolne z torebki. Przepis podaje zmodyfikowany z pamieci:
1.5kg ogorkow gruntowych,
Peczek koperku,
Peczek natki,
Glowka czosnku,
2 lyzki soli,
Ogorki wymoczyc, przepolowic. Ziola posiekac, zabki czosnku zmiazdzyc i obrac. Wszystko zusammen do kupy wlozyc do torebki foliowej (najlepsze z suwakiem do zamrazania), posolic, porzadnie potrzasnac, wlozyc do lodowkowej szuflady na warzywa. Nastepnego dnia malosolne jak marzenie. Sposob blyskawiczny, idealny dla osob z mala kuchnia (sloj z ogorkami zajmowal za duzo jakze cennego miejsca na blacie) i z obcokrajowymi malzonkami narzekajacymi na (apetyczny moim zdaniem) aromat w calym domu :).
Pyra dzisiaj zarobiona po łokcie: Młodsza cały dzień w robocie, u sąsiada piętro wyżej wymieniano ono balkonowe, potem pan skrobał i malował balustradę. Pięknie, ale uprzedził żeby usunąć na kilka godzin skrzynki z kwiatami u mnie i pranie z suszarki, która stała z odświeżonymi bluzkami letnimi dopiero, kiedy mu z ręki puszka z farbą wypadła. Na dodatek pies, który teraz siedzi na balkonie większą część dnia, musiał znowu przesunąć swoją wycieraczkę na skraj i kolejna (nabytek sprzed tygodnia) wypadła. Na trawniku nie leży, pewnie pani sprzątała.
Jednym słowem siedzę i warczę pod nosem. Nie gryzę, zaszczepiona jestem.
Jolly, Danuśko, kuzynko Magdo-dziękuję!
Wypróbuję przy najbliższej, nadarzającej się okazji.
To coś jak parzenie liści na gołąbki w kuchence mikrofalowej-nie stoi się pół dnia nad garnkiem i nie obrywa po dwa listki 😉
„Pamiętam, że nie pasowałam do świata i zawsze miałam problem z krajem, w którym się urodziłam. Czy była to Afryka? Dodatkowy kawałek Indii? Albo Mała Anglia, tyle że słoneczna?”
Na marginesie rozmów o podróżach, jedzeniu i zwyczajach w różnych zakątkach świata, polecam książkę wydaną przez Czarne, które gwarantuje moim zdaniem jakość prozy:
http://szuflada.net/kuchnia-osadnikow-o-milosci-wedrowkach-i-jedzeniu-yasmin-alibhai-brown/
Jest to świetnie napisana książka, zawierająca wiele przepisów kulinarnych. Traktuje o odmiennych kulturach, jedzeniu i kobietach, o poszukiwaniu korzeni. Nie jest słodką bezproblemową narracją, która wielu, w tym mnie, odstrasza.
Krzychu-tak,one zawsze plotkowały przy tej robocie,a czasem się też kłóciły.
Róże pustyni zachowałam oczywiście do dzisiaj.Miałam też z tamtych czasów szyszki cedrowe,ale gdzieś niestety wsiąkły 🙁
Pyro nie rozwlekam żadnych plotek to ty nadajesz na caly blog co i kiedy Zaba zrobila .Kazecie mi zajrzec na strone , a ja wam mowię pogadajcie z miejscowymi.To nie plotka ,że żaba 3 razy skasowała auta nie ona pierwsza.Ja do niej nic nie mam.A że wszystkie kobiety ciężko na wsi pracuja to prawda i są takie co same gospodarzą i radzą sobie nieżle. Zrozumialam dlaczego Jagoda na ciebie najechała to nie o życzenia szło ale o to jak ty się zachowujesz tak na codziennie a to przelało dzban..Zwracam honor Jagodo!
– W chwilach, jak ta, żałuję bardzo, że nie słuchałem nigdy tego, co do mnie mówiła moja matka.
– A co mówiła?
– Nie wiem. Nie słuchałem 🙄
Dziękuję!
test
Cichalu, apetyczny ten test.
Danuśko, czy będąc przez dwa lata w Algierii uderzyły Cię jakieś zwyczaje skrajnie odmienne od znanych Ci, czy były sytuacje np. kulinarne, w których odnotowałaś zaskoczenie, czy musiałaś przełamywać jakieś opory?
Krzychu, dziękuję za przepis! Robiłem to wcześniej parę razy i…psinco!
Widocznie masz dobra rękę do niekumatych!
Ogórki Danusi (i Jolly też) uprawiam od roku na przemian z kiszeniem. Świetne!
Róże pustyni też mam.
Julka , odpuść
Cichalu, cała przyjemność, etc.
Może i ta metoda jest trochę na piechotę, ale najważniejsze, że działa.
Ja nie mam róż pustyni, ale pamiętam je z jednego domu, sprzed dwudziestu lat z okładem. Pan domu był na kontrakcie w Algierii, a róże to był mój pierwszy kontakt z Czarnym Lądem.
Julka odpusć tak mi mówi moja znajoma żegnam więc szanowne towarzystwo nic tu po mnie.
Julka, spoko 🙂 Ludzie są różni, jeden lubi truskawki, inny coś innego, myślę, że znajdziesz tu kąski i dla siebie, a może czasem podzielisz się swoim przepisem na coś pysznego?
Zostań. Przecież nie muszą wszyscy czytać wszystkiego. Ja pomijam to, co mnie nie interesuje. Można się tutaj dowiedzieć ciekawych rzeczy, np. dla mnie to są zwyczaje w innych kulturach, które świetnie opisuje Krzych, a i inni piszący też wnoszą ciekawe obserwacje, czy „patenty”, jak ten z ogórkami w worku, nie znałam, skorzystam.
Wracając do zdarzenie Jagody. Polska nie jest jedynym miejscem dla „orłów, sokołów” samochodowych
samochodowych
W Rosji – tam się dopiero dzieje! Ale nie tylko. Kiedyś jechałem nacjonalką przez Prowansję, dobrze ponad setkę. Nagle z „polnej” drogi wyjechał Peguot. Podświadomie, płynnym ruchem ominąłem go, chyba na dwóch kołach. Po parusetmetrach zatrzymałem się, zapaliłem papierosa (jeszcze byłem głupi, przepraszam Pyro 🙂 ) Przez parę minut uspakajałem się. W lusterku wstecznym widziałem, że Peguot też stał…
Krzychu,
zaciekawiła mnie Twoja uwaga o parzeniu liści kapusty na gołąbki w mikrofalówce. Liści, czy całej główki , bo nie bardzo widzę zdejmowanie na surowo liści kapuścianych ?
Wprawdzie nie mam mikrofalówki, ale jeśli sposób jest dobry, można przekazać go tym, którzy posiadają to urządzenie.
Jolly,
dobrze, że przypomniałaś przepis na ogórki kiszone. Ich zapach jest jednym z przyjemniejszych zapachów kuchennych.
Krystyno, spieszę z odpowiedzią:
Cała główka, rozmiarowo oczywiście dopasowana do pojemności mikrofalówki. Głąb wykrojony. I zjedzony :).
Kapusta na spodeczek, na 5 minut, na pełną moc(w moim przypadku 800W). Potem odwrócić dziurą po głąbie(dawno zjedzonym) do góry i na kolejne 5 minut na pełną moc.
Potem zdejmować sparzone bez wrzątku liście, bardziej zwięzłe kapusty czasami wymagały powtórzenia wizyty w mikrofalówce po zdjęciu kilku wierzchnich warstw.
Metoda sprawdzona, własnoręcznie, rodzinnie i znajomo. Zatwierdzona przez aklamację 😉
Krzychu, kapusta jest golas, czy przykryta miską? nie pryska po mikrofali?
Julka, to jest jedna z tych rzeczy, dla których warto tu zaglądać, kopalnia wiadomości praktycznych 🙂
Nigdy nie mialem Jagody 🙄 jako kierowcy samochodu i trudno jest mnie ocenic jakim jest driversem, co oczywiscie nie oznacza, ze zgadzam sie z Nowym.
Z tego co klepiesz Jagodo, to nie stosujesz powszechnie uznanych regul poruszania sie na drogach. To jest niedozwolone by wlec sie, 70 czy tez 90 km\h, no chyba ze jest to droga osiedlowa badz pasaz miejski tylko dla pieszych i dla rowerow. Tylko takie przypadki moga byc usprawiedliwieniem dla jazdy 70 – 90km\h
Za takie slimactwo drogowe placi sie zawsze cene, wiem z autopsii, jak sie mozna czuc kiedy ten z tylu, parkuje w czasie jazdy w moim bagazniku.
W tamtym momencie, w ulamku sekundy skumalem przyczyne. Wina lezala po mojej stronie pomimo ze policja wskazala na tego z tylu. Ja bylem po prostu zbyt wolny 🙁
Zaczalem jezdzic miedzy odra a bugiem tak, jak najlepsi i najsprawniejsi kierowcy, najszybsi i nieomylni, na trzeciego, niekiedy na twartego po jezdni dwukierunkowej. Tyle ile maszyna dala, w koncu ma sie konie nie po to,by z nich nie korzystac 🙂 🙂 🙂 🙂
Teraz niech sie inni martwia, ale mnie zaden gamon juz nie dogoni by parkowac w moim bagazniku 👿
Z moich obserwacji wynika, ze w kazdym kraju jezdza inaczej. By sie nie denerwowac i nie pieprzyc andronow, ze u nas to tak i siak, dostosowuje sie do danego srodowiska. Wierzcie , tak jest znacznie prosciej i bezpieczniej 🙂 🙂 🙂 🙂
Bajarko,
Kapusta w stroju Ewy, żadnych desusów.
Nic nie pryska, bo i co miałoby pryskać z kapusty 🙂
Woda, Krzychu 🙂 albo gąsienice bielinka kapustnika 😛
(już miałam rozmaite przygody z mikrofalą, wolę się upewnić)
A co, też wyczytałaś, że cytryna da więcej soku, jak ją zbombardować mikrofalami ;)?
Niby da, ale warto ją najpierw nakłuć widelcem.
A naprawdę to warto włożyć serce(i łyżeczkę) przy wyciskaniu soku z cytryny i zostanie sucha jak wiór skórka.
Cytrynę to nie, ale usiłowałam kasztany piec w mikrofali 😀 Ponakrawane w krzyżyk, ale i tak efekt był wart Flipa i Flapa.
A jajka też spaćkały wszystko, chociaż to już nie w moim osobistym wykonaniu.
Witam, kapusta w m-li. W worku foliowym szczelnie zamkniętym, pierwsze 5-8 min kaczan na dole powtórka z kaczanem na górze. Ziemniaka też jem z m-li, przykryty miseczką 7 min, pod zimną wodę i gotowy do obierania.
O, to mamy remis informacyjny 1:1, kapusta goła i w worku. Ziemniaki też próbowałam piec w mikrofali, a jakże. Piec, nie gotować 😀 Człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach.
W podobny sposób jak ogorki przygotowuję kapustę jako bazę dla różnych surówek.
Kuskus lubimy, ale bardziej lubimy bulgur. Można przyrządzać na różne sposoby. Najsmaczniejszy kuskus jadłam lata temu, przyrządzony przez Afganistankę. Przepisu nie wzięłam, kombinowałam po swojemu, można wegetariańsko, można i mięsnie. Ryby z tym nie kojarzę 😉
A propos kapusty na gołąbki, świetny pomysł z mikrofalówką, dzięki.
Ja od lat używam kapusty włoskiej na gołąbki, nie wiem, czy ktoś próbował, ale warto, to delikatniejsza kapusta.
Upał dzisiaj, obeszliśmy na piechotę całe Santo Domingo, nóg nie czuję.
Jest to miejscowość dla bogaczy, to widać, ale chałupki nie aż tak nowobogackie, jak to się widzi w podobnych miejscowościach w Stanach, wszystko dość gustowne (na mój gust). Puste miasteczko, bo jest po sezonie – przy tych „bogatych” chałupach na wybrzezu skromne samochody pracowników, którzy opiekują się domami, ogrodami i tak dalej. Właściciele mieszkają w Santiago, przyjeżdżają na weekendy i przebywają tutaj latem, kiedy w Santiago nie da się oddychać. Mieszka tu sporo prywatnych przedsiębiorców, ludzi pracujących dla rządu i zwyczajnie bogatych-bogatych. Skąd to wszystko wiemy? Od „służby”, bo przecież Jerzor nie popuścił ani jednej osobie, którą spotkał i przeprowadzał śledztwo 😉 Nie było tych osób wiele, ale kilka było i bardzo chętnie opowiadali.
Santo Domingo to druga w kolejności miejscowość, w której bogata elita mieszka. Najbogatsi mieszkają kilka km. stąd, w Santa Maria del Mar.
Teraz odpoczywamy, ale za godzinkę udamy się do Santa Maria – miała być trasa wzdłuż wybrzeża w stronę Valparaiso, ale zeszło nam parę godzin na tym spacerze i już nam się nie chce dalej jeździć.
Obczaimy tę Santa Marię, a potem Las Brisas, gdzie może coś zjemy.
Co mnie zdziwiło to fakt, że tu nie ma właściwie restauracji, az by się prosiło o jakieś tawerny rybne, knajpy i tak dalej. Wychodzi na to, że bogaci mają swoich kucharzy i nie życzą sobie stonki turystycznej, w centrum znaleźliśmy jedną niepozorną knajpę i nigdzie nic w tym stylu, nada!
No i hotele – to jest jedyny hotel (właściciel mieszka w Santiago), a poza tym to tylko wypasione apartamenty do wynajęcia, domy etc.
Prawie nic dla „przejezdnego” turysty 😯
Ale miasteczko ciekawe, nawet dobrze, że nic w tym San Antonio nie było, zobaczyliśmy coś nowego. Aż za perfekcyjnie tu jest.
Fantastyczne wybrzeże, ale żadnego surfingu, nic właściwie nie wolno, jedynie zanurzyć się w oceanie i ewentualnie opalać. Fale niesamowite – i jest niebezpiecznie, bo sporo tutaj skał, nie bez kozery nazwa miejscowości – Rocas de Santo Domingo.
Szaraku,
droga wjazdowa do P. na dawnej A2 z B. jeszcze przed pierwszymi światłami, ale już w mieście. Tam jest ograniczenie do 70. Bywa, że w godzinach porannego szczytu kierowcy łamią przepisy i jadą 80 a nawet 90. Nie pamiętam ile miałam wtedy na liczniku. Kiedy jedziesz w kolumnie nie zawsze da się jechać równo 70. Ale też kierowcy raczej nie przekraczają 90, bo za chwilę światła, tunel, etc..
Po bokach są wyjazdy z uliczek osiedlowych ze znakiem stop. Kiedy jedzie się w kolumnie i oba pasy są zajęte a ktoś bez zatrzymania się na stopie wpada na jezdnie, to nie ma zmiłuj. Nigdzie nie uciekniesz. Trzeba niezłej akrobacji żeby nie dopuścić do karambolu.
W pełni się z Tobą zgadzam, że zbyt wolna jazda powoduje nie mniejsze zagrożenia niż szybka.
Bardzo lubię niemieckie autostrady. Jeździ się na nich dynamicznie. Kierowcy generalnie ułatwiają sobie manewry. W Skandynawii, głównie w Norwegii jeździ się równo i spokojnie, bo nikt nie szaleje na drodze.
W Rumunii mieliśmy w górach zabawną przygodę. Zakręt i stromy podjazd. Dokładnie na zakręcie stoi samochód. Otwarte tylne drzwi, przy których stoi mały chłopiec i siusia. Żadnej możliwości wyprzedzania. Trzeba było się zatrzymać i zaczekać dopóki chłopczyk nie skończy. Bywa i tak.
Ja opisałam sytuację, w której pan był z jakiegoś powodu niedysponowany a mimo to jechał samochodem. Bardzo tego żałował. Był miłym kulturalnym człowiekiem. Mogło się skończyć bardzo źle a skończyło się „tylko” rozwaleniem auta.
Jagodowy miał nieprzyjemność dostać w kufer od pijanego kierowcy stojąc spokojnie na światłach. Różne przypadki chodzą po ludziach
Nie da się wszystkie przewidzieć i zabezpieczyć przed wszystkimi możliwościami. Ale przynajmniej można nie wsiadać za kierownicę, kiedy nie jest się w pełni dysponowanym 😉
Ha,ha,ha a propos przygód z mikrofalą:
koleżanka z pracy przygrzewała po raz pierwszy jakiś posiłek w nowo zakupionej mikrofalówce.Starannie przykryła plastikową pokrywką zakupioną specjalnie do tego właśnie urządzenia.W podgrzanym daniu miała dwa w jednym-obiad i stopiony plastik z pokrywki 😉 Włączyła program z grillowaniem 🙂
A teraz trochę o tych algierskich obyczajach:
takim zwyczajem odmiennym od europejskich jest,ogólnie rzecz ujmując,panie i panowie w zasadzie wszędzie osobno.To osobno dotyczy np.podejmowania gości w domu.Goście siedzą przy stole jedynie z męską częścią domowników,kobiety podają jedzenie i znikają w kuchni.W rodzinach bardziej europejskich,bardziej wykształconych jest tak jak u nas-przy stole biesiadują wszyscy.
Byliśmy z polskimi kolegami i koleżankami na algierskim weselu-panie osobno,panowie osobno.U pań było zdecydowanie weselej,bo były tańce i śpiewy 😀 My,Polki zostałyśmy posadzone na krzesłach,wszystkie pozostałe dziewczyny siedziały na podłodze.Głupio się na tych krzesłach czułyśmy zatem poprosiłyśmy,by je zabrać i też usiadłyśmy na podłodze.Atmosfera zrobiła się od razu swobodniejsza 🙂
Niby najczęściej osobno,ale do lekarza kobieta przychodzi razem ze swoim bratem lub mężem i to on decyduje,czy i jak można ją zbadać.
Jeśli chodzi o kuchnię,to nie ma w niej niczego odstręczającego.Ona jest tylko trochę mało urozmaicona,bo na wszystkie świąteczne okazje ciągle tylko kuskus i kuskus,który jada się ręką,prawą rzecz jasna.U każdej gospodyni smakuje wprawdzie trochę inaczej (jak nasz bigos)ale jednak…
Bajaderko-byłam w Algierii dwadzieścia lat temu i to z dużym okładem(może w tym samym czasie,co kolega Krzycha)Od tego czasu pewne obyczaje mogły się zmienić,
chociaż to jest kraj arabski zatem bardzo przywiązany do tradycji,szczególnie na prowincji.
Poczytałam o tej książce,którą polecasz i przypomniał mi się film o Algierczykach,którzy przyjeżdżają z Francji do swojej rodzinnej wioski i też okazuje się,że są już tam obcy.
Czują się wykluczeni i tu i tam.Zatem gdzie w końcu jest ich miejsce?
Nie pamiętam tytułu tego filmu.
A o tej kapuście z mikrofali i z worka to bardzo ciekawe,popróbuję.
Za ogórki podziękowania proszę kierować na ręce kuzynki Magdy 🙂
Danusiu, Danuśko, dziękuję. Te obyczaje, że płcie osobno… U nas w górach było podobnie, baby i chopy niby razem, a jednak osobno w sytuacjach, że tak powiem, rytualnych – w kościele, na imprezach.
Z filmów algierskich reżyserów kojarzę Raszida Bouszareba „Dni chwały” i „Ponad prawem” i „Maskarady”, reż. chyba nazywa się Salem, ale to chyba nie to, o czym mówisz.
Krzychu, Yurku – dziękuję za informacje. Aż mi żal, że nie mam kuchenki mikrofalowej.
Julka,
nie ma sprawy, „dołóż jeszcze pół litra i będziemy kwita” 😉
Daj spokój, dlaczego miałabyś uciekać? Ludzie tu, jak pisała Pyra, „czasem nawet ostro skaczą sobie do oczu” 😯 Nie zawsze wiadomo z jakich powodów 🙄
Fronty atmosferyczne? Może to bez te atomy, nawozy śtuczne
http://www.youtube.com/watch?v=PD0UT-KaLu0
Nie wiadomo 😉 „Czego się nie da zmienić, to należy zaakceptować” 😎
Lepiej napisz, jak Ci się udały lody? Chyba koleżanki nie poddawały przepisów nadaremno? 😯 😉
Nowy i Magdalena. Z jazdą samochodem, to tak jak poprawnością polityczną. Nie należy przesadzać! Na drodze wysadzanej np. drzewami nie mogę hamować przed każdym, bo ktoś może zza wyskoczyć.
Yurek. Ziemniaków nie obieram, zaleniwym…
U nas chyba kukurydziane Żniwa. Za 12 sztuk -$1.98! Jak 20 lat temu.
Udało mi się też kupić żytnia mąkę. Rzadki rarytas!
Danusiu – czy to ten film? http://stopklatka.pl/filmy/-/17223978,miescina-numer-jeden
Z Algierii 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=l-vJzmf2Yy0
Stara Żaba kiedyś podawała przepis na dobre ziemniaki z mikrofali, ale nie pamiętam szczegółów trzeba by do Żaby, chyba że Alicja gdzieś zapisała.
Próbowałem różnie. Zawsze wychodzą gumiate! Chyba, że komuś to nie przeszkadza.
Mi tez tak średnio, tylko nie pamiętam przepisu Żaby, a ona zapewniała, że super jak z wody. 🙂
żaba podawała przepis, którym obdarzyła nas Dorotol – sprawdza się idealnie i nic nie jest „gumowe”, Ziemniaki pokroić w większe cząstki – jak pomarańcze (ew. na połowę jeszcze) włożyć w dosyć płaskie naczynie (np rynkę ceramiczną) niezbyt grubą warstwą, posolić, posypać ziołami, obficie skropić olejem. Zapiekać ok 20 minut – sprawdzić, czy już dobre i ew, dołożyć jeszcze trochę czasu. Nie wymagają sosu, a więc można do śledzi, smażonych mięs i ryb.
Pyro. Po kiego mi maszyna, jeśli na parze gotuję 20min?
Cichalu – smak jest całkiem inny i b.dobry.
Nie Pyro, to był przepis na gotowane ziemniaki bez oleju, czy oliwy, coś z wodą tam było. Ale fakt, że ze 20 minut to miało trwać. Na parze faktycznie lepsze.
Duże M – z kolei to, o czym ja piszę jadłam u Dorotola i u Żaby i sama też u nich robiłam ( ja nie mam mikrofali) – młode ziemniaki wyszorowane w łupinkach, żadnej wody, smak pieczonych, świetne.
@Della, nie mam pojecia jak zorganizowana jest Twoja podroz, ale kilka miesiecy temu bylam w Chile, glownie azeby spedzic kilka dni na pustynii Atacama. Naprawde wielce ja polecam, najcudowniejsza na swiecie droga mleczna, (wogole niebo na polkuli poludniowej jest znacznie atrakcyjniejsze niz na polnocnej), niesamowite slone jeziora, gory i gejzery, nie mowiac juz o raju dla geologow ze na najbardziej na swiecie suchy klimat.
Na tej pustynii na wysokosci 5tys. metrow jest najnowoczesniejsze na swiecie miedzynarodowe obserwatorium astronomiczne ALMA z napotezniejszymi teleskopami. Wstepu tam nie ma, ale my bylismy na nocnej wycieczce w skromniejszym obserwatorium w San Pedro.
Jak wyglada Valparaiso po pozarze sprzed 2 miesiecy?
Jestem, jak zwykle po czasie i pewnie ostatni.
Na temat prowadzenia samochodu nie chcę się dalej plątać – za kierownicą czuję się kiepsko i chociaż pierwsze prawo jazdy zdobyłem już w 1968 roku to wciąż ze skręcaniem w lewo mam ogromne kłopoty nie mówiąc już o cofaniu, które jest dla mnie koszmarem! Nie umiem i już! Kierowca ze mnie bardzo marny! tak jakbym zawsze miał „zły dzień”.
Podróżując po Polsce wciąż mi ktoś w sąsiednich samochodach pokazuje kawałek swojej ręki, a właściwie tylko palec. Środkowy.
Co do kuchenek mikrofalowych i przyrządzaniu w nich potraw (np. pieczenie ziemniaków) mam swoje zdanie, którego nie zmienię. Nigdy. Jak można uznać, że ziemniak włożony do tego urządzenia zostanie „upieczony”. Bez zapachu ognia i dymu! Dziękuję – pieczta sobie tak sami. Ja mam do tego grill na węgiel drzewny, nie jakiś gazowy lub elektryczny. I tam piekę ziemniaki, przyrządzam pyszne mięso i ryby. Podobno wychodzi świetnie, ale co tam, nie będę się chwalił i miłośnikom mikrofalówek i nowoczesności psuł dobrego nastroju. Smacznego dla Was, ja zostaję przy swoim!
Na marginesie tylko dodam, że ostatnio zaprosiłem na grillowaną wołowinę dwoje Amerykanów. Zgodnie orzekli, że tak przyrządzonego steka nigdy dotad nie jedli!
Dobranoc 🙂
Krystyno – witaj w klubie. Kuchenkę mikrofalową miałem, ale juz nie mam i wątpię, żebym jeszcze to cudo kupił. 🙂
Czasami warto wyjść na plażę przed wschodem słońca. Działa jak sile krople waleriana, na cały dzień!
https://picasaweb.google.com/takrzy/WschodSOnca2014?authkey=Gv1sRgCInFqNe_zofI7QE#slideshow/6018263538755570930
Zyta,
pierwszy raz w Chile byłam ubiegłej wiosny – wylądowaliśmy w Santiago, stamtąd wypad do Valparaiso, potem do Argentyny (Mendoza i Los Penitentes pod Aconcaguą), a potem z Santiago do Limy – Atacamę mam przerobioną całkiem nieźle, bo na całej długości. Niektórzy myślą – och, wielkie mi co, pustynia i nic tam nie ma, ale jak się przyjrzeć dokładnie, to krajobraz się zmienia, przynajmniej tam(nie byłam na Saharze, jedynie północno-amerykańskie pustynie znam, ale to nie to samo, co Atacama!). Fantastyczna to była podróż, pierwszą część jeździliśmy sami, wypożyczonym samochodem, ale z Santiago do Limy wybraliśmy się autobusami, zatrzymujac się po drodze w kilku miejscowościach na porządne spanie i trochę zwiedzania. O ALMIE nawet nie myśleliśmy, wiadomo, że nie nada 🙁
Cieszę się, że komuś poza mną podobała się Atacama 🙂
Jerzora (geolog!) szybko znudziła, pustynia jak pustynia…i w dodatku taka wielka 🙄
Fakt, że zatrzymywaliśmy się po drodze tylko i nikt w pustynię nie szedł na wycieczkę. Dla mnie to była kolorowa pustynia, mam gdzieś sporo zdjęć z tej wyprawy.
W listopadzie ub. roku byliśmy w Chile po raz drugi, tym razem z Santiago odwrotny kierunek – Patagonia. Santiago (tak mniej wiecej oczywiście) dzieli kraj na dwa regiony – północ pustynna, południe zielone, to tutaj są winnice i ogrody kraju. Przy okazji wpadliśmy do Argentyny pod Aconcaguę odwiedzić „starego” przyjaciela, poznanego wiosną, wracaliśmy z „boskiego” Buenos.
Tym razem zawadziliśmy o Chile, wracając z Rapa Nui (Wyspa Wielkanocna). Wyjechaliśmy tylko na tydzień, i to jest o wiele za mało, i na Wyspę (chociaż maciupka taka) i na Chile też, bo zasmakowaliśmy w tym kraju. Jeszcze tutaj jesteśmy (jutro wracamy), a już myślimy o tym, żeby znowu zimą, jak u nas przytnie luty…
Jeśli będziesz miała okazję, sprawdź południowy kierunek, też warto, dla kontrastu!
p.s.
Nie byliśmy w Valparaiso tym razem, chociaż taki był pierwotny zamiar, więc nie wiem, jak wygląda po pożarze, mieliśmy się dzisiaj udać w tamtą stronę, ale poleźliśmy w drugą, na piechotę, o czym jeszcze nadam.
Dzisiaj udaliśmy się na spacer na plażę, jakiś kilometr stąd. Widoki fantastyczne, fale rozbijające się o skały i tak dalej. Huk niebywały. Potem obeszliśmy całą miejscowość na piechotkę, dobrych 7-8 km.
Ostatni dzień w Santo Domingo ? złaziliśmy miejscowość naokoło, tam i z powrotem, w poprzek i na krzyż. Pięknie tutaj, aż za. I pusto 😯
Spotkaliśmy parę osób po drodze, ale to była ?służba?, ?państwo? wyjechało do Santiago po sezonie letnim.
Jerzor jak to on, zaciągnął języka, z każdym napotkanym pogadał. ?Państwo? mieszka tu w sezonie letnim, nie musi nawet jeździć samochodem, chociaż nie tak daleko do Santiago ? jest stosowne lotnisko w pobliżu, które obsługuje pobliskie miejscowości, o których zaraz napiszę.
Zaczęliśmy od plaży, niewielkiej, ale imponującej w inny sposób ? fale! Fale rozbijające się na granitowych skałach. Coś niesamowitego, pewnie byłby to raj dla amatorów surfingu, ale tutaj nic nie można, praktycznie nic nie ma dla takich „przejezdnych” turystów jak my ? jest jedna jedyna knajpka, bardzo siermiężna, gdzie można zjeść kilka potraw z ryb i owoców morza. Marzenie nasze ? ale knajpka jest czynna od 12-17 i od 19-21szej. Niby fajnie, ale?tylko 3 dni w tygodniu, od środy do piątku, a dzisiaj wtorek 🙁
Żadnej kawiarni, żadnej restauracji, bogaci mają swoich kucharzy, a turystycznej hołoty nie chcą. Potwierdziło się to, kiedy pojechaliśmy zobaczyć te najbogatsze ? Santa Maria del Mar, do której nie ma nawet drogowskazu, minęliśmy więc, nagle zauważyłam Los Brisas, i już wiedziałam, że przejechaliśmy Santa Maria.
Postanowilismy, że zjedziemy do Los Brisas i zjemy jakąś rybkę w knajpce nad oceanem.
Podjeżdżamy, a tam wielka brama, pan strażnik i strażniczka w mundurach, na twarzach wypisane ?czego tu?!?. Pytania ? do kogo, po co, na co, to my na to, że chcieliśmy zwiedzić?
Tu nie ma nic do zwiedzania, jeżeli nie mamy znajomych, którzy nas oczekują, możemy wjechać tylko po to, żeby się rozejrzeć po oferowanych do kupna włościach (tu spojrzeli z obrzydzeniem na nasz lichy samochód marki hunday), ewentualnie udać się do restauracji na terenie Los Brisas.
To nie koniec ? musieliśmy okazać paszporty, spisano numery, godzinę wjazdu, po czym pan strażnik pokazał nam mapę i wyjaśnił, gdzie się znajduje restauracja. Było to ?bardzo skomplikowane?, bo droga główna jest tam jedna, a zjazdy są tylko do poszczególnych posesji 🙄
Objechaliśmy teren naokoło, restaurację minęliśmy także, chociaż mówiłam Jerzoru ? chodźmy tam, niech się chociaż piwa w takim ?ekskluzywie elitarnym? napiję, na co Jerzor, że prawdopodobnie za cenę jednego piwa w takim przybytku będzie można nabyć całą skrzynkę piwa (po czym po powrocie z ekskursji nabył mi 2 puszki, które sam wypił ? ja wolę wino w krainie wina!).
Tłumaczył, że tam pewnie nikt na piwo nie chodzi, oczekiwaliby od nas, żeby obiad zamówić, głupio tak?Jerzor, który przecież na zawołanie potrafi głupa zgrywać 😯
Potem żałował, że jednak nie wstąpiliśmy 🙄
Przy wyjeździe następny kołowrót ? paszporty (chociaż dwoje strażników widziało nas kilkanaście minut wcześniej, spisywanie numerów (o, i pobrali fotokopie paszportów, jak na lotnisku!!!), godzina wyjazdu?CYRK! No to ja już nie wiem, co by się działo w tej Santa Maria del Mar, podobno naj-naj 🙄
I tak dobrze, że nas wpuścili, pewnie pod tytułem ?a obejrzyjcie sobie, gringos? 😉
Podziękowaliśmy grzecznie za możliwość, Jerzor zażartował, że nie przypadła nam do gustu żadna z oferowanych na sprzedaż posiadłości.
Już pisałam, że tutaj w Santo Domingo jest za idealnie, ale tam to po prostu przesada. Tutaj dom przy domu mniej wiecej, tam wielkie posiadłości i domów praktycznie nie widać, są gdzieś w głębi wielkich ogrodów. Nie śmiałabym nic fotografować, za nami w dyskretnej odległości jechał samochód ochrony.
Tu by się aż prosiło o smażalnie ryb 🙁
Podjechaliśmy do uniwermagu, zakupiliśmy suchy prowiant, piwo i wino, i tak żegnamy Chile bogate – bywaliśmy też w Chile biednym i średnim, każde warte odwiedzenia, ale przede wszystkim zachwyca geografia i przyroda.
Ludzie, których spotkaliśmy po drodze – przyjacielscy, uczynni i bardzo rozmowni, o co by ich nie zapytać. Kończę na dzisiaj – jutro po śniadaniu ruszamy w drogę, powolutku i nie spiesząc się w stronę Santiago. Pewnie wstąpimy po drodze tu i ówdzie.
p.s.Przepraszam za pytajniki – łotr tak robi, kiedy się kopiuje tekst, a ja skopiowałam z wiadomego sąsiedztwa (Owczarkowa Buda).
Della (3:43)
Niektórzy myślą ? och, wielkie mi co, pustynia i nic tam nie ma, ale jak się przyjrzeć dokładnie, to krajobraz się zmienia, przynajmniej tam(nie byłam na Saharze
wprawdzie przed pobytem na pustyni nie myślałam że pustynia to „wielkie nic” ale też nie przypuszczałam że może to być aż takie „wielkie coś” 😉
Zakochałam się w pustyni. Byłam na Saharze, przejeżdżałam przez pustynie Synaju. Jestem zachwycona i wręcz tęsknię do powtórzenia tego doświadczenia. Zrozumiałam dlaczego wielcy mistycy tak często wędrowali na pustynie. Tam można doświadczyć dziania się w pozornym niczym się niedzianiu. Pod warunkiem, jak piszesz, „dokładnego przyjrzenia się” czy generalnie bycia uważnym.
Pustynia jest, z punktu widzenia mistyki, odwrotnością buddyjskiego „pustego obłoku”. Istotą obłoku jest zmiana, jego kształt tylko przez chwilę jest stały. Pustynia pozornie jest stała, niezmienna a jednak dzieje się tam bardzo dużo.
Nie wiem czy uda mi się kiedykolwiek zawędrować do Ameryki. Jeżeli tak, to bardzo chciałabym zobaczyć właśnie pustynie i wodospady.
Udanej podróży 🙂
Ja także lubię pustynie. Jest to okno Czasu, mocne doświadczenie własnej znikomości i skończoności, a zarazem, paradoksalnie, mocnej, choć chwilowej przecież, obecności w świecie. Przychodzi na myśl dwuwiersz niemieckiego poety, Petera Huchela:
Pamiętaj o mnie
szepcze kurz.
A jak głęboko w tę pustynię? – Tyle, ile pozwoli asfalcik, bita droga, zapakowana wycieczka dla zachodnich turystów?… Czy dłużej, dalej, w bok z ubitej ścieżki, z lokalsami albo i samemu, przygotowawszy wcześniej plany, kondycję, bagaż na grzbiet, nie bojąc się noclegów, kaprysów aury?…
A jak głęboko w ten mistycyzm?…
Dziś Jan od Krzyża (być może 🙂 ) uzupełniłby/zmodyfikowałby swe sławetne „obżarstwo duchowe”* tak, by objęło współczesne formy kontaktu ludzi zamożnych z dziedzictwem duchowości, sztuką, naturą — mimo, iż tyle uczt wokoło (i tyle jemy, przekąszamy, próbkujemy) – jesteśmy i przeżarci, i jednocześnie jacyś wciąż głodni… niedożywieni, nieodżywieni, nieodp.orni (na trudy selekcji i pokusy nadmiaru), rzucający się na kawior po korzonkach i odwrotnie…
„Zabiedzeni emocjonalnie”, powiedziałaby moja konwersantka sprzed paru lat, co objechała Afrykę na motocyklu, potem pojechała tym środkiem lokomocji do Kazachstanu (i wróciła)… a gdy o(d) niej ostatnio słyszałam – miała dylemat „Iran czy Pakistan”… partner optował zdajsie za Iranem… 🙄
*** * ***
To see a World in a grain of sand
And a Heaven in a wild flower
Hold Infinity in the palm of your hand
And Eternity in an hour
(William Blake, 1757-1827) ;D
– mistycyzowanie raczej tanie… i ekologiczne… 😎
Życzę zachwytu nad bławatkiem zanim udamy się na pustynie… poniesie nas na pustynie… pustynie zawładną nami, wchłoną nas (również te pełne ludzików z walizkami)… 🙂
_______
*wiem, wiem, pojęcie strywializowane w pewnych kręgach – sama go czasem nadużywam, lecz świadomie i żartobliwie… i wiem, wiem – „doświadczenie pustyni” to też on 🙂
Huuummm, spotykałam turystów o kulach, z balkonikami, na wózkach inwalidzkich, z rozrusznikami serca, diabetyków zmuszonych do korzystania z lodówki hotelowej do przechowywania insuliny …
Gdyby nie „asfalcik” i inne cywilizacyjne bzdety. A także otwartość, życzliwość i tolerancja innych. Pewnie nie pozostało by im nic innego, jak wąchanie kwiatków w doniczce na parapecie i zmienianie kanałów telewizyjnych 🙁
Żeby nie szukać daleko. Pyra pojechała po raz pierwszy w życiu do Berlina „asfalcikiem”, naszym samochodem, w którego bagażniku jechał, pożyczony od sąsiadów, wózek inwalidzki dla Pyry. O wszystkim można przeczytać w archiwum bloga, zatem nie zdradzam tu niczyich tajemnic.
Jagodowy osobiście woził Pyrę na wózku po świątecznym berlińskim jarmarku. A wieczorem obwoził nas wszystkich po świątecznie udekorowanym mieście.
Być może popełniliśmy błąd? Być może należało zachęcić koleżankę do wrzucenia plecaka na grzbiet i wędrówki per pedes przed siebie? Może należało ograniczyć się po prostu do podarowania jej kwiatka? 🙄
Jeżeli popełniłam błąd, to, mimo wszystko nie żałuję 😉
Żeby nie przypisywać sobie nie swoich zasług, trzeba jasno powiedzieć, że ja nie znałam wtedy Pyry osobiście. I nie był to mój pomysł. O możliwość wspólnej wycieczki z Pyrą zapytała nas Dorota, która nas u siebie gościła. Jak zwykle z szerokim gestem i otwartym sercem. Doroto, pozdrawiam 🙂