Żadna okrągła rocznica, a jednak kolejny etap

W te święta poczułem, że rozpoczął się kolejny etap w moim życiu. Nie minęła żadna okrągła rocznica (urodziny mam przecież w maju), a mnie się wydaje, że wchodzę w nową zupełnie inną erę.

Wigilia była i smaczna, i niezwykle sympatyczna, przebiegła w ściśle rodzinnym i przyjacielskim gronie. Mój niewielki wkład był dość znaczący, bo kutia wyszła nadzwyczaj pysznie i było jej tyle, że starczyło aż do dziś i mogę sobie czytając, podjadać mocno schłodzony mak z pszenicą i bakaliami o miodowo-gryczanym smaku.

Dzieci i wnuki rozjechały się po górach w różnych krajach w poszukiwaniu śniegu. A my zostaliśmy we dwoje na gospodarstwie. W niedzielę przyjęliśmy na drugim śniadaniu czworo bardzo bliskich przyjaciół i spędziliśmy czas na rozmowach (wprost nie do uwierzenia) o literaturze, polityce i fizyce.

Codziennie też – zgodnie z zaleceniami naszego ulubionego prezentera pogodowego Tomasza Zubilewicza – odbywaliśmy krótkie wędrówki po lesistych okolicach Konstancina, Zalesia czy Bielan. Resztę czasu spędzaliśmy we dwoje, czytając świeżo otrzymane książki.

Moje największe zainteresowanie wzbudziło dzieło chyba zupełnie nieznanego w Polsce Mateusza Gralewskiego zatytułowane „Kaukaz. Wspomnienia z dwunastoletniej niewoli”. Książka powstała w końcu XIX wieku po zwolnieniu autora z zesłania. Uczeni oceniający dziś tę książkę (prof. Wojciech Materski) twierdzą, że to jednocześnie dzieło prekursorskie w dziedzinie reportażu i antropologii czy geografii. Książka opatrzona jest licznymi przypisami (przygotowanymi przez nieznanego mi dotąd Przemysława Adamczewskiego), co z jednej strony spowalnia lekturę, ale z drugiej – pozwala lepiej rozpoznać teren i ludzi, których opisuje Gralewski.

Czytam „Kaukaz” na zmianę z „Wtedy, o powojennym Krakowie” Joanny Olczak-Ronikier. Autorka jest głośna od czasu opublikowania i nagrodzenia Nike „W ogrodzie pamięci”. Prawdę zaś rzekłszy, znają ją doskonale wielbiciele kabaretu „Piwnica pod Baranami”, którego była współzałożycielką i scenarzystką. Po książce naukowej wspomnienia z powojennego Krakowa wydają się lekturą wręcz rozrywkową.

Szczęścia niekoniecznie trzeba szukać aż na Capri. Fot. Zuzanna

Szczęścia niekoniecznie trzeba szukać aż na Capri. Fot. Zuzanna

Pomiędzy drobnymi (głównie deserowymi) posiłkami a lekturą rozmawiamy o naszym życiu i zastanawiamy się, czy spędziliśmy je pożytecznie. Wydaje nam się, że tak, co potwierdza półka z naszymi własnymi książkami i studiujące na UW wnuki. I to właśnie ten rodzaj spędzania świąt (a czeka nas jeszcze szykowany dla dwojga Sylwester) nasunął mi myśl zawartą w tytule.

Czasem warto obejrzeć się wstecz.