Chrypka nie zawsze dodaje uroku

Od pewnego czasu miewam obrzydliwą i uciążliwą chrypkę. Wcale nie dodaje uroku. Zwłaszcza gdy pojawia się nagle – gdy już siedzę przed mikrofonem w radiowym studiu. A tak się zdarza najczęściej.

Laryngolog nie pomógł (zwłaszcza że chciał mnie paść sterydami). Sięgnąłem więc po dostępne na rynku pastylki do ssania tak gorąco zalecane w setkach reklam. Co prawda są dość smaczne (przypominają w smaku kwaskowate landrynki), ale rezultat – żaden.

Na szczęście lubię surowe jajka i przypomniałem sobie o sposobie dawnych diw operowych, które przed spektaklem wypijały jaja w hurtowej ilości. Kurza produkcja podziałała, ale krótko. Na szczęście moje felietoniki kulinarne nadawane w niedziele w porze śniadaniowej nie przekraczają kwadransa. Więc dwa jajka wypite tuż przed nagraniem były dobrym lekarstwem. I wcale mnie nie ograniczały w dalszym jedzeniu jaj. Jem spokojnie sadzone, jajecznicę, na twardo i w szklance, pamiętając o badaniach wrocławskiego uczonego prof. Tadeusza Trziszki, który zaleca jeść jajka w dowolnej liczbie. Więc jem i piję.

Teraz – dzięki spostrzegawczości Basi – będę mógł na zmianę pić kurze wyroby lub cudowny syrop z pędów sosny. W drogerii stała na półce skromnie wyglądająca, smukła buteleczka zawierająca złocisty płyn z etykietką prezentującą delikatnie zielone i kwitnące pędy sosnowe. Syrop ten rozrzedzony ciepłą (a nawet gorącą) wodą jest bardzo smaczny, a skutek jest wręcz błyskawiczny. Chrypa znika i długo nie wraca. Da się żyć!