Żurawie już gubią pióra
Spacerując po łąkach, znajduję coraz więcej piór żurawi.
Same ptaki zaś chętnie dostojnie kroczą, tylko od czasu do czasu wznosząc się w powietrze. Oznacza to zbliżającą się porę ich odlotu.
Zwykle następuje to w końcu września lub na początku października. Zanim odfruną – pierzą się. Wredy też wydają się dość ociężałe i niechętnie zrywają się w powietrze. Gdy porosną już nowym pierzem, są gotowe do pożegnania.
Bardzo chciałbym zobaczyć ich odlot. Co roku uczestniczę w pożegnaniu (a za pół roku w powitaniu) dzikich gęsi. Lecą setkami, a może nawet tysiącami nad moim dachem i tęsknie krzyczą oraz gęgają. Wszyscy wówczas wybiegamy z domu i żegnamy je, życząc szczęśliwej podróży i dobrego powrotu.
Żurawie zaś i przylatują, i odlatują jakoś skrycie. Na przedwiośniu nagle słyszymy ich głośny krzyk, gdy już siedzą na łące za płotem. Może po prostu nie lubią ckliwych pożegnań i powitań?
Komentarze
dzień dobry …
czasami uda mi się zobaczyć przez okno jak lecą kaczki lub inne ptaki w szyku … i tak mam szczęście bo mieszkam na krańcu Warszawy a niebo nie zasłania mi zabudowa, że widzę ptactwo szybujące gromadnie …
Nadnaszym osiedlem przebiegają drogi dolotu i startu na obydwa lotniska poznańskie; z tego samego korytarza powietrznego korzystają ptaki w czasie swoich migracji. Ciekawe kto i od kogo uczył się.
Pamiętacie „Lecą żurawie Czuchraja? Jeden z najpiękniejszych filmów rosyjskich.. A pożegnań przed drogą chyba nikt nie lubi – nie tylko żurawie. Ktoś, dawno temu śpiewał ” …Najgorsze są takie rozstania, na dworcach małych miasteczek…
Dzień dobry,
Pyro – https://www.youtube.com/watch?v=KEUt89vkAFs
Przed chwilą, przeglądając internetowe wydanie Głosu Wielkopolskiego, natknęłam się na nekrolog,z którego wieje dawną elegancją: ” Antonina Niewiarowiczowa z domu Mickiewicz, wdowa po prof. UAM ,,, Niewiarowiczu”.\
I forma podania nazwiska i nie podkreślany dzisiaj status małżeński, jakoś tam przywołują epokę kirów, welonów wdowich i pozasłanianych luster w salonie… Drobiazg, ale wzruszający.
A Pyra zapowiedziała rodzinie, że jeżeli po jej zejściu zamieszczą unserat, w którym będą 2 fragmenty poezji J.Twardowskiego + 2wersy z Biblii +formułka o „odejściu do domu Ojca+ wyliczenie krewniactwa i powinowactwa żałobników + formułki o „ukochanej – to jak miBóg pozwoli, tak wrócęich straszyć@
Leopold Staff
Ciąg żurawi
W jesiennym niebie, pochmurnym wieczorem,
Wędrownym kluczem w odlotnej wyprawie
Ciągną wysoko z żałosnym klangorem
Żurawie! Żurawie!
Pod nimi pustka pól martwa, mgły, chłody,
Nagi las drżący w przymrozków obawie,
Znużone sady, zaparte zagrody…
Żurawie! Żurawie!
Płyną jak długie westchnienie bez końca,
Jak jęk ogromny ziemi w łkań zadławię,
Jak krzyk rozpacznej tęsknoty do słońca…
Żurawie! Żurawie!
Uniesie pastuch, o kij wsparty, głowy,
Długo za nimi pozierając łzawie
I porykując łby odwrócą krowy…
Żurawie! Żurawie!
Leciałbym z wami, gdzie pierś radość czerpie,
Lecz jak tu smutki swe same zostawię,
To wszystko, przez co cierpiałem i cierpię…
Żurawie! Żurawie!
Dziękuję, Asiu
Piękny wiersz, ale przeraźliwie smutny … A jesień mamy teraz złotą i ciepłą.
Ogłaszam otwarcie sezonu na gęsinę. Wczoraj były wątróbki z cebulką, na jutro planowana jest pieczona pierś.
Małgosiu – chyba się do Ciebie wproszę.
Pyro, zapraszam 🙂
Weselszy wiersz o jesieni 🙂
Leopold Staff
Zachód jesienny
Przeszłość jak ogród zaczarowany,
Przyszłość jak pełna owoców misa.
Liści opadłych złote dywany,
Winograd ognia strzępami zwisa.
Zmierzch, jak dzieciństwo, roztacza cudy.
Barwne muzyki miast myśli przędzie.
Nie ma pamięci i nie ma złudy.
Wszystko jest prawdą. Wszystko jest wszędzie.
Sok purpurowe rozpiera grono
Na dni jesiennych wino wyborne.
Wszystko dziś piękne było. Niech płoną
Rudoczerwone lasy wieczorne.
Odloty i przyloty ptaków, a nie kalendarz czy pogoda świadczą o nadejściu jesieni czy wiosny. Z tym że jesienne odloty wprawiają mnie w smutny nastrój, bo oznaczają, że wkrótce kolejny rok się skończy.
Wydaje mi się, że żurawie lecą wieczorną i nocną porą, w każdym razie słyszałam ich głos w locie tylko o tej porze. Dowiedziałam się, że w przeciwieństwie do bocianów, które korzystają z prądów powietrznych i mogą odpoczywać w kocie, żurawie przez cały czas lotu poruszają skrzydłami.
Ostatnia relacja Żaby podziałała na mnie bardzo mobilizująco i robię, to do czego od dawna nie mogłam się zabrać. Najbardziej cieszę się, że rozmroziłam zamrażarkę, bo bardzo nie lubię tego robić. Przygotowałam też kruche ciasto i smażę powidła. Powidła miały jeszcze poczekać, ale kupiłam wczoraj bardzo dojrzałe węgierki, a nie zawsze u nas mogę takie dostać. Tym razem dla uniknięcia przypalenia garnka, co notorycznie mi się zdarza przy dżemach i powidłach, śliwki pieką się z piekarniku.
Idę kończyć moje prace.
Bardzo kiedyś lubiłam ten wiersz, chociaż on też wpisuje się w melancholijną i smutną poetykę.
DESZCZ JESIENNY Leopold Staff
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze…
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą…
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich miodem…
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy… Rozpacz tak płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…
Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…
Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…
Ktoś drogi… wszak byłem na jakimś pogrzebie…
Tak… Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno…
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną…
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą…
Spaliły się dzieci… Jak ludzie w krąg płaczą…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię…
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia…
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze…
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Wczesnojesienny dzień poezji Staffa 🙂
Leopold Staff
Jarzębina
Że zimno w jesiennej porze?
Zaraz to wszystko odmienię.
Ot, wsadzam ręce w kieszenie
I już jest cieplej na dworze.
Wiosna z daleka się kłania,
Wiatr niesie dobre nowiny
I stare smutki rozgania
Czerwony gniew jarzębiny.
Dzień dobry.
Tego Staffa znam na pamięć. Wczoraj był dość luźny dzień, dzisiaj udajemy się na miasto, którego Marlena na dobrą sprawę jeszcze nie widziała, tylko zachodnie rubieże.
Rozmyślam nad knajpą, pewnie tradycyjnie pójdziemy na lunch do Chez Piggy.
U nas też już powoli zaczyna się jesień, jest ciepło i słonecznie.
p.s.Chodziło mi o poprzedniego Staffa, tego od deszczu 😉
https://www.youtube.com/watch?v=rxl4ArEKv-A
Krystyno
Najlepsze do powideł, dżemów lub konfitur są miedziane cynowane garnki.
Jeszcze w nich nie przypaliłem. W przedmiedzianych czasach zdarzało się, oj zdarzało…
Na allegro u sprzedawcy u którego kupiłem kilka rzeczy jest brytfanka z miedzi. W sam raz do smażenia i odparowania powideł:
http://allegro.pl/miedz-solidna-brytfanna-do-ryb-lub-miesa-duza-i5673501566.html
Przypisywana Staffowi fraszka (ponoć jedyna) Cytuję z pamięci:
Raz pewien gość siadł nad pełną zupy misą
I ujrzał w zupie włos
I krzyknął w głos
Ja wolę zupę łysą!
Misiu,
pamiętam zdjęcia Twoich pięknych miedzianych garnków. Ale powidła z piekarnika to też dobra metoda. Piekę je z przerwami, a garnek ma się dobrze.
Asiu,
” czerwony gniew jarzębiny” nie dotyczy niestety mojego drzewka. W ubiegłym roku po raz pierwszy miała sporo owoców, a w tym roku w ogóle nie zakwitła. To ja gniewam się na nią. Dostała poważne ostrzeżenie, że jeśli sytuacja powtórzy się w przyszłym roku, rozstaniemy się. W dodatku jesienne liście jarzębiny są wyjątkowo brzydkie.
Prawdziwe powidła śliwkowe wypieka się w piekarniku w glinianym garze 🙂
No i popatrzcie – obudził się, sam, nikt niczego przy nim nie robił. Włączyłam bez wielkiej nadziei – ot, tak – i zadziałał. Fanaberyjna bestia.
Ja też dużo Staffa „na izust'” ale tak ukochany jak IKG albo kilka innych osób – nie jest. Bawi się słowami, konwencjami, muzycznymi odniesieniami i jest strasznie przegadany.
W nowym piekarniku, na firmowej blasze, upiekłyśmy placek półkruchy ze śliwkami. To nasza premiera. Zachwycona nie jestem. Wiem, że z czasem opanuję technikę posługiwania się tym piekarnikiem. Dzisiaj piekłam placek, który w starym piecyku piekł się 25 minut, a dzisiaj 45
Pyro, powiększasz litery?
Cichalu – u siebie nie muszę – mam wystarczająco wyraźną czcionkę; to u Młodszej był kłopot, a Twoja rada na nic.
Przekonałam się, że do kruchego ciasta najlepsza jest mąka krupczatka, tak jak pisał Mis. Ciasto jest bardzo kruche. Jedna połowa jest ze śliwkami, druga z antonówkami. Ta jabłkowa nawet lepsza.
Do powideł najlepsze są śliwki bardzo dojrzałe, już pomarszczone, tylko skąd je wziąć ? Trzeba by mieć własne lub zaprzyjaźnione drzewo. Już łatwiej byłoby znaleźć gliniany gar.
errata: Miś
Krystyno – te powidła były najpierw smażone w wielkich kotłach w sadach, a potem dopiero ładowane w garnki gliniane i zapiekane w piecu chlebowym albo piekarniku – aż zapiekła się skorupka na wierzchu. To rodzaj ochrony przed pleśnią i mrówkami. Potem takie garnki były jeszcze owijane w pęcherz lub papier pergaminowy – rzecz jasna tylko otwory i część szyjki.
Miałam kiedyś okazję zobaczyć z odległości kilku metrów przelatującego nieco nade mną majestatycznie łabędzia. Duże ptaszysko, spora rozpiętość skrzydeł, niezłe przeżycie. Od czasu do czasu jakieś kaczki przelecą w okolicy. A drobiazg ptasi się pożywia w karmniku.
Pyra – ciekawe uwagi odnośnie powideł. Smażenie w wielkich garach w sadach? To abstrakcja i atrakcja w jednym 🙂
Linku – do dzisiaj smaży się tak na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu. W sadach stawiano kotły – jak od prania albo i wieksze na kamieniach albo cegłach, w dołku rozpalano ogień i smażono śliwki. Jeszcze kilka lat temu nasz Kolega, Gieno, Brzucho opisywał współczesne smażenie w sadach. Dzisiaj już jednak się nie wypieka – lądują w zakręcanych słoikach.
W Strzelcach Dolnych (w Dolinie Dolnej Wisły) też smaży się w kotłach.
W takich kotłach: http://express.bydgoski.pl/250216,Swieto-Sliwki-2013-w-Strzelcach-Dolnych-PROGRAM.html
Krystyno – nasza jarzębina w tym roku się czerwieni.
Dobranoc; jestem padnięta i idę pod kołderkę.
dzień dobry …
druga wyprawa na grzyby …. 🙂
Chłodno, mglisto, później ma się wypogodzić, idealna pogoda na grzybobranie. Powodzenia w łowach, Jolinku.
Poproszę o pomoc merytoryczną – wśród bogactwa przypraw w naszej kuchni (w części nieopisanych przez reformatorki słoiczków) jest coś, co wygląda jak suszona, wąska szyszka albo słupek dużego kwiata, albo 2-3 cm patyczek pokryty gęsto małutkimi łuskami. Aromat słabo korzenny. Co by to mogło być?
Jesień idzie
https://www.youtube.com/watch?v=2je4MvNfMH0
A ja ciągle wspominam lato: http://www.eryniawtrasie.eu/17698
http://www.goutetnature.com/store/Poivre-noir/Poivre-long-de-Java
slawek1412
Co to jest,bo ja nie kumaty.
odpowiedz na pytanie Pyry
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pieprz_d%C5%82ugi
a tu po naszemu
wyprawa grzybowa mało udana … kilka maślaków i prawdziwków oraz kanie … zimno i deszczowo … ale czas spędzony z córką i w lesie bezcenny … 🙂
Sławek- kocham Cię miłością co prawda nie pierwszą, ale wielką.
Gotuję pierwszy bigos tegoroczny; porcja niezbyt wielka, z 1 kg kapusty. Biorąc jednak pod uwagę, że rozmaitości w nim jest co najmniej tyle samo (albo i więcej), nagle zrobiło się go dużo. Niech tam sobie pyrkocze. Dzisiaj na obiad sznycelki z polędwiczki, sałatka z buraków , grzanki, na deser kompot węgierkowy i placek ze śliwkami.
Kolacja zapowiada się lekka i „wytworna” – sałaty mieszane, kostki kiełbasy szynkowej (jak spotkacie szynkową z Krotoszyna, możecie kupić w ciemno – doskonale przyprawiona, chuda i nie zielenieje w lodówce po 2 dniach; świetna w sałatkach) oliwki, kostki ostrego sera i ziarna granatu – wszystko w winegrecie.
Dzień dobry.
Wczoraj oprowadzałam Marlenę po pierwszej stolicy Kanady. Wiaterek był nieco kąśliwy, ale słonecznie. Zakończyłyśmy kulinarnie, w Chez Piggy, strategicznie zasiadając przy winnym barku. Jako danie główne wybrałyśmy plastry pieczonej wołowiny (już zimnej) na kordełce z bardzo wymieszanej zieleniny, do tego ostry tajski sos. Mina Marleny, czy to jej smakowało, mówi sama za siebie, a mnie do ostrego przekonywać nie trzeba 🙂
http://aalicja.dyns.cx/news/IMG_7779.JPG
Sławek jak zwykle niezawodny 🙂
Dzień targowy w Serocku – pojechaliśmy wtedy po Misia (zdążającego z wielkimi torbami na Zjazd) na przystanek autobusowy, ale mieliśmy trochę czasu, by rzucić okiem na Rynek i okolice 🙂
http://aalicja.dyns.cx/news/IMG_7349.JPG
p.s.Trochę czasu upłynie, zanim zrobię galerię ze Zjazdu, bo mam gościa, który się zadomowił od pierwszego dnia (co za przyjemność!)
Alicja – jesteście z Marleną do siebie podobne – macie identyczny uśmiech. A Serock ogromnie wyporządniał od mojej w nim bytności dawno temu.
W jednym z programów Karola Okrasy pokazywano smażenie śliwek w miedzianym kotle, nie tak wielkim jak na zdjęciu od Asi, ale też okazałym. A było to gdzieś na Kujawach.
Moje dzisiejsze grzybobranie też nie było zachwycające, bo lasy są już dokładnie spenetrowane, grzybiarzy ciągle jest dużo, a poszycie dość suche. Przydałyby się znów deszcze. Tradycja zbieracka nie ginie w narodzie, bo widuję sporo młodych osób już przesiąkniętych tym nałogiem. Nie liczyłam dziś na duże zbiory, bo pojechaliśmy dopiero po zakupach po godzinie 11, ale gdybyśmy nie natrafili na kilka miejsc z kozakami i miodówkami, to koszyki byłyby prawie puste. Pogoda za to piękna.
A tu tekst odnośnie do czwartkowego wpisu o kozach: http://historia.trojmiasto.pl/Dawna-Gdynia-byla-miastem-tysiecy-koz-n93572.html# Kozy to niestety przeszłość nie tylko w Gdyni.
Po prawie dwudziestu latach mogłem pogadać z moją pracownicą. Skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku, pracuje jako projektant wnętrz w dużej firmie deweloperskiej. Miło dowiedzieć się , że ma się na sumieniu kolejnego artystę który radzi sobie całkiem nieźle.
Tuż po maturze przeczytała ogłoszenie w Urzędzie Pracy, które wisiało na tablicy . Przyszła, powiedziała , że nigdy nie malowała ale bardzo podoba się jej to co robię i czy może spróbować. Dałem pędzelki, farby i zgruntowaną deskę i tak się zaczęła jej przygoda ze sztuką.
Mogę sobie przypiąć kolejny medal za kolejnego artystę którego wychodowałem 🙂
Dobry obiad mi wyszedł, pieczona pierś gęsi, pieczone ziemniaki i jabłka, fasolka szparagowa.
Krystyno-dzięki za artykuł o gdyńskich kozach.Moja Mama wspominała czasem te kozy,
a mój wuj-najmłodszy brat Mamy był wychowywany na kozim mleku.
Ewo-w sklepie z ceramiką prawdziwy zawrót głowy i rzeczywiście trudno nie ulec pokusom.
Naszych nadbużańskich żurawi też już nie słychać.Natomiast Gaston z małżonką,jak zwykle wpadli z małą wizytą: https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/6198843198295461985
Na froncie grzybowym raczej nędznie-podgrzybek sztuk jeden oraz dziesięć pięknych kani,które dzielnie uratowały wygląd naszego koszyka.Usmażone a la schabowe i podane na obiad.
Danusiu, lisy piękne ale to chyba błąd, że je tak oswajasz. Gdy przestaną bać się ludzi to może przyczynić się do ich śmierci. Letnicy wyjadą a rolnicy, choćby w trosce o swoje kury, zabiją je niechybnie. Dzikie zwierzę musi być choć trochę dzikie.
Będzie o kozie.
W 1945 roku, jakiś czas po wejśćiu Rosjan do Krakowa kupiłem rower, sprzedawał taki nieduży czerwonoarmista. Miałem trochę zarobionych pieniędzy a resztę dołożyła mama. Trzymałem ten rower na małym tarasiku ze schodkami do ogrodu, bo ze względu na porę roku był okrutnie ubłocony. Niestety, po paru dniach rower zniknął! Sąsiadka mówiła, że prowadził go „niewysoki Rusek”.
Teraz do tematu
Mama później kupiła od innego Rosjanina kozę. Kozie mleko jest bardzo zdrowe! Ulokowała ją w ogródku. Niestety (da capo) po paru godzinach, jeszcze przed udojem, przybiegło parę osób z sąsiedniej ulicy i uroczyście oświadczyli, że to ich, rodzinna koza!
W efekcie dalej goniłem, per pedes apostolorum, po mleko, ale nie kozie…
Piotrze-one nadal są bardzo nieufne,wystarczy jeden szybszy czy nieoczekiwany ruch
i natychmiast uciekają.Cały czas są na baczności,nadsłuchują i nie zaglądają do nas na długo.Z całą pewnością pozostają nadal dzikie.
Danuśko,
No i tam właśnie wąż słabiej syczał 😉 Najprawdopodobniej wylądowałabym też z deską do krojenia z drzewa oliwnego, gdyby nie to, że miesiąc wcześniej kupiliśmy coś w ten deseń Ale misa kusiła…
Pyro,
Witek domaga się odpowiedzi: za co?
Ewo – powiedz mu, że za całokształt.
A to my dziękujemy 🙂
Oglądam Maltę oczami (i obiektywem) Ewy i Witka i myślę o wojennych historiach uczepionych na skałach Malty. O Maltańskim Sokole powiedziano pewnie już wszystko, ale II światowa? Akcja dwóch moich ulubionych książek z tego teatru wojny („Wojna Trappa” i „Torpeda w celu”) toczą się w maltańskich grotach i portach. Z Malty pisywał listy Wańkowicz zanim udało mu się podczepić pod armię, loty z baz zaopatrzenia na Malcie pomagały przetrwać naszym w Tobruku.
piekielnie ważna ta mała, skalista i dosyć zapyziała wyspa.
Od siebie dodam, że na ten kraj, o powierzchni porównywalnej z Wrocławiem, w ciągu kilku miesięcy spadło tyle bomb, co na Londyn w ciągu całego roku.
Ewo – ponoć masz dostęp do rodzinnej pasieki, a w tym roku są dobre pozyski w ulach i obrodziły orzechy. Może byś usmażyła ze dwa słoiczki orzechów w miodzie i konfitury z malin albo jeżyn na miodzie zamiast na cukrze? Zrobiła, zjadła i sprawozdała? Okropnie mnie ciekawią te staropolskie smakołyki.
Z malinami i jeżynami gorzej, ale orzechy mogłyby być. Podrzucisz przepis Pyro?
To przepis na klasyczny nugat. Jutro mam w domu ludzi, w poniedziałek podrzucę.
Coś w ten deseń?
http://zmiksowani.pl/przepisy-na/orzechy-smazone-w-miodzie
Łajza minęli. Nugat to insza inszość.
Interesujący…
http://lawendowydom.com.pl/jak-zrobic-domowy-nugat/
dzięki Pyro 🙂
W internecie jest wszystko. Te smażone orzechy i nugat (czy na pewno prababki dodawały białka?) Sprawdzę o p. Lucyny Ć.
Dzisiaj wywieźliśmy Marlenę w kanadyjską dzicz, nałaziliśmy się kilometrów trochę, pogoda była wredna, za ciepło!
http://aalicja.dyns.cx/news/IMG_7817.JPG
Jutro Niagara i inne okoliczności.
Dzień dobry. Ładnie, chłodno (5 stopni o 6 rano) a dopiero co było pod. trzydziestkę. Dzisiaj ja mam przedpołudniowy, psi dyżur, a Młodsza pilnuje pracy magików od różności, którzy mają dzisiaj przyjść. W zeszłą niedzielę nie dotarli, a byłoby miło, mieć wreszcie mieszkanie jako tako uładzone. Na razie nie ma klamek w niektórych drzwiach – co gorsza nie wiadomo, gdzie są śruby od tych klamek, moje i Młodszej drzwi czekają na ostatnią warstwę lakieru i z tej okazji Pyra ma szanse poleciec na buźkę na warstwie folii i kartonów przy swoich drzwiach Trzeba z korytarza wnieść kartony z książkami i ustawić je na regałach, dokonując stosownej selekcji. Książkami może zająć się Pyra, tylko trzeba je wnieść.
A wracając do mojego kuszenia Ewy na starodawne słodycze, to marzy mi się świąteczny półmisek albo patera z domowymi słodyczami. Takie np trufle domowe, czekoladowe (najlepsze na świecie; raz robiłam) niedużo – ok 20 szt w tych ładnych, papierowych miseczkach do konfektów, a obok np kulki z suszonych moreli, śliwki w czekoladzie, wąskie, na palec kawałki nugatu i jeszcze domowej makagigi – na miodzie, orzechach i maku. To można by zrobić na Nowy Rok, w przerwie świątecznej.
Pyro,
Ty kusicielko wredna! 😉
dzień dobry ..
kiedyś jak brakowało słodyczy to się w domu robiło dużo słodkości z przepisów mamy lub babci albo koleżanka podrzuciła przepis … u mnie często były kulki z płatków owsianych i kakao …
Alicjo ta Marlena to ma dobrze u Was … 🙂
Alicjo – liczę na dużą serię fotek z Niagarą.
Pyro moje mieszkanie czeka na remont od 3 lat i boję się zacząć bo ten bałagan i życie w nim jest ponad moje siły ..
Magicy po raz drugi się nie zjawili. Nawet trudno się dziwić, bo już pracują w innym domu – ale naprawde wykończenia i poprawki wpędzą mnie w końcu w nerwicę albo coś. W końcu tanio nie było; zarabiali, nie świadczyli uprzejmości.
Jolinku – ja sama jestem bałaganiara (nie brudas) w życiu mi nie przeszkadzała niedoczytana gazeta na stole albo kanapie i wiszący na oparciu mojego krzesła sweter. To w odróżnieniu od mojej Siostry, która sprzątała maniacko wszystko i po wszystkich, latając wokół gości ze ścierą, zmiotką i szufelką. Widać jednak każdy ma granicę, poza którą otaczający bałagan staje się nieznośny i wymaga uporządkowania.
Poznań zaprasza
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/8745663,weekend-z-historia-zabytki-przemowily-zdjecia,id,t.html
Trufle bourbonowe robilam czesto w Nowym Jorku. Czesc szla na prezenty gwiadkowe, czesc trzymana bylaw mojej lodowcei wydawana gosciom po jednej trufli. Wedlug znakomitego przepusu Julii Child, pewnie gdzies jest w internecie.
Nie oamietam proporcji, ale metoda byla nastepujaca. Zmielone drobno ciateczka imbirowe (ginger snaps) i zmielone migdaly mieszalo sie bardzo dokladnie z roztopiona nad goraca woda gorzka czekolada i dwiema lyzkami bourbonu (bourbon to amerykanska whiskey). POzwalalo sie troche skrzepnac w lodowce, a nasteonie formowalo sie kulki wiekosci wloskiego orzecha. Ulozone na tacce kulki znow sie wstawialo do lodowki, aby stwardnialy, a nasteonie obtaczalo w gorzkim kakao. Potem sie kladalo frufle do zakrecanego sloika i znow wstawialo do lodowki. Najlepsze byly po tygodniu dojrzewania.
Bardzo dobre, bo nie za slodkie. I ten maly dodatek bourbonu sie czulo. Ale jest to brudna robota – lepienie trufli. Masa czekoladowa wchodzi pod paznokcie. Pewnie dlatego po przeprowadzce do Londynu `robilam tylko raz. A ze nie mialam bourbonu pod reka uzylam koniaku. Moze byc, owszem.
Aaaa, juz sobie przypomnialam dlaczego to byla taka brudna robota! Bo do tej mas dodawalo sie jeszcze kompletnie zmiekczone maslo. Oczywiscie! I dlategi trzeba bylo trzyac w lodowce.
Ja te znakomite trufle robiłam tylko raz (przepis Any z Krainy Wiatraków) bo tylko raz dostałam w prezencie od Pana Lulka wielką, 400 g czekoladę do zastosowań kuchennych. Miała tylko 45% kakao. U nas szukałam takiej długo i nie znalazłam. Jako alkoholu użyłam rumu.
http://wyborcza.pl/12,82983,17204947,Domowej_roboty_czekoladki__Odkryj_smak_zdrowych_slodyczy.html
Pewnie rum tez sie calkiem nadaje. Ja bym nosem nie krecila na rum w truflach. Ale ta czekolada 45 % brzmi wybotnie podejrzanie. Pewnie pozostale 55% to jest olej palmowy!. Nie gardzo tez ufam czekoladom kuchennym. Raz kupilam wiele lat temu i raczej nie powtorze eksperymentu. Byla do niczego.
Po powrocie do Londynu wsrod roznych wsoaniaklosci, ktore przygotowala na moje powitanie moja E. znalazlam m.in. bardzo cieniutka ale duza tabliczke czekioady 95%. Wspaniala. Nie wiedzoalam ze takie bywaja. Wydaje sobie po kropelce. I tylko wtedy gdy szykuje sie do ogladania w tv Judge Judy, mojej tajnej namietnosci.
Probowalam obejrzec to wideo. Ale gdy doszlam do miejsca w ktorym prowadacy mowi o petkach moreli jako „skutecznym leczeniu raka”, przestalam ogladac.
To skandaliczna nieodpowiedzualnosc. Skandaliczna. Fuj, co za balwan.
Heleno – ta „chuda” czekolada nie jest do jedzenia na żywca. Ona jest do pieczenia i gotowania : sosy, kuwertury, cukierki, torciki i musy .
Heleno – rękawiczki, rękawiczki one chronią przed brudem za paznokciami. Właśnie oczyściłam skrzynkę maślaków i rączki mam czyste.
Robię od lat w grudniu tradycyjne nugaty, trufle (rum lub koniak), orzechy i migdały w czekoladzie i domowe karmelki śmietankowe, wszystko to wg starych przepisów. Czekolady używam tylko gorzkiej, kuchennej raz użyłam, to był pierwszy i ostatni raz.
Kulek z płatków nie robiłam, jak Jolinek, ale bardzo często robię batoniki bananowe z płatków i otrębów owsianych z bakaliami, znakomity ładunek energetyczny w góry, do lasu, na rower, dużo zdrowszy i smaczniejszy od kupnych. Polecam każdemu, kto prowadzi aktywny tryb życia.
Krysiu – nie umiem – albo wypada mi z rąk to, co trzymam, albo gubię rękawiczkę. A te maślaki – znalazłaś, czy kupiłaś?
Mój komentarz oczekuje na moderację? Fiu, fiu 😀
Pyro – teraz można kupić rękawiczki dobrane do wielkości ręki i wówczas są jak druga skóra. Spróbuj. A maślaki w mojej wsi obrodziły. Paweł spacerując z Guciusiem zawsze coś przyniesie. Dzisiaj są na obiad.
Jestem uczulona na te gume, z ktorej sie produkuje rekawiczki chirurgiczne. Dostaje straszego swedzenia rak, nie do wytrzymania.
Mowisz Pyro o tej cieniutkiej czekoladzie 95-procentowej? Jak najbardziej do jedzenia. Sprzedawana w dziale czekolady, a nie dodatkow do pieczenia, gdzie mozna znalezc czekolade kuchenna. Nawet niektozy kucgarze telewizyjni radza aby tej kuchennej unikac jak zarazy.
Osobiscie bardzi lubie czekolade gorzkawa o intensywnym smaku czekiladowym. Ale ta 95-procentowa nie jest gorzka. Jest wlasnie gorzkawa.
Heleno – napisałam „chuda” w znaczeniu nisko procentowa. Do cieniutkich tabliczek przywykłam delektując się czekoladą szwajcarską od Nemo.
Ta byla (jest jest jeszcze) cieniutka na poltora milimetra! Takiej jeszcze nie widzialam.
od kiedy nie słodzę ani kawy ani herbaty to gorzka czekolada smakuje mi bardziej …
Krysiude uroki mieszkania we wsi nie tylko grzybami smakują …
Dziś w nocy będzie zjawisko „supermoon” tzw. krwawy księżyc … początek zaćmienia księżyca godz. 2:11 … częściowe 3:07 … pełne 4:11 … maksymalne 4:47 … koniec 6:27 …. malejące zachmurzenie pozwoli na obserwację nieba …. (z twittera) …
Księżyc (będzie), ocean (jest), przypływ (bardzo wysoki)…
Oj ciągnie wilka do lasu:
http://www.vendee.fr/Webcams/L-Ile-d-Yeu/(view)/1778/(media)/media_1443364086#webcam_container
Heleno – najważniejsze, że E. chciała Ci zrobić frajdę i że trafiła.
Dzis poszkam obejrzec dzelnce po dlugiej nieobecnosci, Pierwsze co zauwazylamm to ze zniknal moj ulubiony Bar Paznokciowy – manikiur, pedikiur, a jak trzeba to i wlosy na brodzie wynitkuja. Odkryklam go dopiero ze dwa lata temu i nacieszyc sie nie moglam kompetencja dwu pan prowadzacych – jedna z Iranu, druga z Afganistanu, czystoscia nieskazitelna, uczciwym sterylizowaniem sprzetu i narzedzi, dobrymi fotelami z masazem plecow. A najwazniejsze, ze trzy minuty od domu. Na ich miejsce wprowadzil sie jakis sklep z telefonami 🙄 🙄 . I kto mi bedzie teraz ribil zelowe paznokcie?
Drugi sklpe jaki sie zamknal to polski Kujawiaczek, czyli Kuziaziajak, jak mowi sasiad. Byl o wiele lepszy od tych brudasow z „MLECZKO DELIKATESY” ( w jakim to jezyku?), ktory jest siecia dosc juz czesto widziana w Londynie – unikam jak ognia. Wstapilam jednak do MLECZKO DELIKATESOW i jest tam gorzej niz pamietalam. Kuziaziajak musial sie chyba wyprowadzic, bo dom jest do rozbiorki, Bede musiala jezdzic autibusem do najblizszego przyzwoitego polskiego sklepu.
Zamknela sie takze okropna polska restauracja Kuznia Smaku, ale im sie ze wszech miar nalezalo. Przedtem byla w tm lokalu ulubiona przez nas z E. restauracja perska Zhinou, prowadzona przez uroczego poete z Iranu, uchodzce z czasow rewolucji Chomeiniego. odwiedzana przez licznych jego rodakow. I kuchnia byla genialna. Kuznia Smaku swiecila od dwoch lat pustkami. Kiedys po dlugich zakupach wstapilam tam na obiad i schabowy okazal sie tak przesuszony i lykowaty, ze zawolalam kucharza i zapowiedzualam, ze splajtuje, jesli sie nie poprawi. Wzruszyl ramionami i powiedzial, ze „nikt nie narzeka”. Zwriocilam mu uwage, ze nie ma komu narzekac poza mna , bo jestem jedyna klietka. Kilka miesiecy pozniej wstapilam jeszcze raz, zamowilam to samo i po sprobowaniu odeslalam do kuchni. No i stalo sie. Dawny Zhinou, niedawna Kuchnia Smaku zabita deskami. Ciekawe komu sprzedadza.
Ponadto zauwazylam, ze cala moja ulica handlowa jest w rusztowaniaich od dwugoego pietra. Czyzby Rada Dzielnicy postanowila odnowic wszystkie fronty domow? Bede musiala zapytac.
To jedna z cech współczesności, której nie lubię. Z miesiąca na miesiąc, czasem z tygodnia na tydzień okazuje się, że nie znam swojego miasta, nie wiem gdzie się kupuje ulubione i cenione produkty, gdzie się podziała znajoma kawiarnia i dlaczego zamiast stuletniej księgarni jest oddział banku
Podejrzewam, ze Bar Paznokciowy miescil sie w wynajetym lokalu i czynsze poszly w gore. To jest najczestszy powod znikania sklepow. W pobliskim strrym miasteczku Richmond mialam ulubiony rzad sklepow ze starociami i antykami. Az zaczely znikac z dnia na dzien. Wlascicielka tego, ktory przetrwal najdluzej, signora Bionaserra (tak!) powiedziala mi, ze czynsze spowodowaly, ze ludzie sie zaczeli wyprowadzac. Teraz w tym miejscu jest rzad restauracji. raczej takich sobie acz drogich. Najwiekszy dochod restauracji to sprzedaz trunkow, a wlasciciel sklepu z antykami musi sie pouganiac po calej Europie aby zapelnic sklep towarem.
Jest jednak faktem, że sklepy, mała gastronomia, usługi – ta cała mieszczańska materia miasta stwarza oazy ożywienia i ruchu, Banki, drogi3 restauracje i salony samochodowe tworzą martwe rejony w miastach, które po niejakim czasie wymagają rewitalizacji. Właściciele lokali podnosząc czynsze powyżej granicy akceptowalnej dla najemców, podcinają gałąź, na której siedzą.
Zachciało mi się roboty i mam.
Do obróbki jest karton rydzów i karton przeróżności. Z prawdziwkami to pół biedy, bo ususzę jak te ostatnie, lecz nie bardzo wiem co zrobić z kozakami. Suszone czernieją i barwią potem potrawy na smutno-szaro. Objadły mi się grzyby, a jest ich zatrzęsienie. Ludzi nie widziałem zbytnio wielu.
Pepe – rydze możesz zakisić; będziesz miał przystawkę równie kosztowną, jak kawior astrachański. Oczywiście musisz kisić warstwami – te, które masz dzisiaj „upadną w słoju i trzeba będzie dożożyć następną warstwę i jeszcze jedną i jeszcze. Potem trochę oleju na wierzch i niebo w gębie,
Z kozaków rzeczywiście wielkiego pożytku nie ma.
więcej informacji o ….
http://nauka.newsweek.pl/zacmienie-superksiezyca-juz-w-ten-weekend,film,371168.html#fp=nw
Jolinku, niestety księżyc będzie widoczny na zachodzie tylko 10 stopni ponad horyzontem.
Nie, Pyro, nie podcinaja galezi. . Udaja sie w bardzo wesolym nastrioju do banku aby zdep0onowac zyski. A potem zabieraja zyski i kupuja nieruchomosci w Hiszpanii, albo Francji i osiadaja tam na starosc .A my, sans coulloty zazdro9scimy im w duchu, ale sie do tego nie przyznajemy, bo nam nie honor narzekac. 🙂
A my nie wybraliśmy się dzisiaj na grzyby tylko nad Wisłę zobaczyć nowy bulwar. Wprawdzie bulwaru jest na razie tylko kawałek,bo kolejny w budowie,ale zobaczyć warto, bo ładnie zaaranżowany,co chyba dobrze wróży następnemu odcinkowi.Przy okazji przeszliśmy przez dawno niewidziane Stare Miasto.
A tak przy okazji,może dzięki tym paru warszawskim zdjęciom odezwie się do nas Nowy?
https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/6199253208453068305
Jolinku-kulki z płatków owsianych i kakao lub czekolady robię do dziś dnia.Bardzo je lubimy.
Tylko gapa jestem okropna,bo w tytule mojego fotoreportażu zjadłam a 😳 i teraz już nie mam pojęcia,jak to poprawić.
Danuśka – piękne fragmenty miasta i fotografowane z sercem. A kolega Nowy coś fanaberyjny ostatnio – albo zarobiony po uszy albo zakochany, czy jak?
Danuśka jak klikniesz na nazwę albumu to możesz ją edytować 🙂
Pięknieje nam Warszawa.
Chyba próba przed sezonem grzewczym – letnie kaloryfery. Nie powiem, że niepotrzebnie, bo wieczory i poranki bardzo chłodne. Okno balkonowe zamykam ok 17.00 niezależnie od płaczów naszego psa. On chce oglądać świat, a mnie zimno.
Małgosiu-cosik nie bardzo daje się kliknąć.
Na następny mini zjazd wezmę ze sobą komputer to mnie przeszkolisz 🙂
A Warszawa rzeczywiście pięknieje!
To Warszawa nie w ruinie???
Małgosiu pewnie i tak nie wstanę ale teraz księżyc duży i piękny nad moim balkonem …
Danuśka jak będzie cały bulwar to mini zjazd tam trzeba zrobić na wiosnę …
Jolinku – nad moim lasem księżyc jak wielka neonowa kula. Świeci, że aż widno.
My też dziś nie w lasach, ale w morskich klimatach. Pojechaliśmy do portu gdyńskiego, bo przypadkowo usłyszałam, że cumuje tam wycieczkowiec SS Woyager : https://www.youtube.com/watch?v=uA11ApH13GU Te zdjęcia są sprzed kilku lat, ale widok taki sam jak dziś. To znaczy statek stał już przy Nabrzeżu Francuskim obok dawnego Dworca Morskiego/ dziś Muzeum Emigracji/, tam, skąd kiedyś odpływał „Batory”. Pasażerowie wycieczkowca wsiadają do autokarów i przez kilka godzin zwiedzają okolice. Szczęśliwie w tym samym czasie z portu wypływał duży kontenerowiec , a wpływał mały statek wycieczkowy, więc ruch był spory. To naprawdę piękne widoki.
A wcześniej spacerowaliśmy przy ” Błyskawicy”, ” Darze Pomorza” i ” Darze Młodzieży”, który akurat z jakichś powodów miał włączony silnik i woń spalin odstraszała przechodniów. Nas pognała do mariny, gdzie z kolei mogliśmy oglądać liczne żaglówki i jachty. Stwierdziłam, że w dalszym ciągu wolę oglądać wszystko z nabrzeży i nie ciągnie mnie na dalekie wody.
Wydaje mi się, że na razie jest zwykła pełnia. Może obudzę się w nocy i wtedy będzie ten wyczekiwany widok. Niesamowite jednak dla mnie jest to, że będąc w tak odległych od siebie miejscach, widzimy ten sam Księżyc.
I u mnie wisi ogromny lampion od strony balkonu i mojego pokoju. Ne zaćmienie nie wstanę, nie ma mowy. Ciekawe zjawisko… Właśnie przeczytałam, że w gwiazdozbiorze Panny, o miliony lat świetlnych za milion lat zderzą się dwie czarne dziury i będzie wielkie bum i że astronomowie czekają z niecierpliwością i są ciekawi… Optymiści.
Krystyno, na dalekich wodach ogląda się co innego i z innej perspektywy…
Ja zaś bym na takiego Voyagera za żadne skarby nie wsiadła, jakoś mnie nie nęci podróż miasteczkiem. Z knajpami kategorii lux.
Za tych co na morzu!
W końcu są:
http://www.moja-ostroleka.pl/grafika/artykuly/2015/09/grzybobranie-w-pelni-jpg_27_09_2015_11_39.jpg
Znacznie większym optymizmem napawa mnie fakt wyleczenia przeziębionej młodej słonicy sokiem malinowym ze spirytusem. W ciągu dwóch dni pozbyła się infekcji i tylko teraz wyraża niezadowolenie, że przestano podawać jej „lek” do picia. Słonie lubią alkohol,
Misiu – nie pokazuj takich fotek, bo Paweł zaraz do Ciebie przyjedzie.
Jedno mnie pociesz – to nie Misiu zbierał.
Koniec września w Warszawie (jak na zdjęciach Danusi, chociaż inny rejon).
Aleje Ujazdowskie, niedzielne południe,
Koniec września – już wiecie? – tak, jak wtedy bywa:
Bez troski i niebiesko, tak ciepło i cudnie,
Że dusza się zanosi od słońca szczęśliwa.
Mieszam się w gwarnym tłumie, i chodzę i brodzę,
Uśmiechnę się do siebie, przez zęby zagwiżdżę,
Za spojrzeniami dziewcząt oczyma zawodzę,
Bezczelnie w twarz zaglądam i śmiesznie się mizdrzę.
Znajomym się uprzejmie kłaniam aż do ziemi,
I ognia z wdziękiem proszę u złych lowelasów,
Dzieciom trącam obręcze i kłócę się z niemi
I nie drażni mnie nawet grzech krzywych obcasów.
A po południu idę tra-la-la z wizytą,
Gdzie na mnie czeka ktoś sam jeden w domu,
Na cienkich kostkach, czarny, ze szyją odkrytą,
Lecz tu kropka. Bo dalej – co do tego komu?!
Kazimierz Wierzyński – „Aleje Ujazdowskie, niedzielne południe”
Halo, halo, to ja, Wasz blogowy nocnik. Zrobiłam pierwsze fotki. Księżyc jest calutki i świeci jasno jak nie wiem co.
Na razie.
Księżyc wciąż cały, lewa górna ćwiartka jakby zacieniona, ale wciąż wyraźnie widoczna.
O wpół do czwartej tarcza księżycowa była już porządnie nadgryziona. Zrobiłam sobie stanowisko w ogrodzie i gapiłam się aż do momentu całkowitego zaćmienia, po czym musiałam pędzić do domu i szybciutko robić rosołek z papierka, żeby się rozgrzać.
Mam fotki, ale, niestety, im ciemniejsza tarcza, tym bardziej aparat się dąsał. Pokażę przy okazji.
Dobranoc!
Młodsza specjalnie wstała oglądać i nie powiem co widziała. Miasto pożarło widok niskiego księżyca. A temperatura u nas aktualnie 5 stopni. Podobno w dzień będzie 15 – 16. Szkoda lata.
Zagapiliśmy sie nad jakimś filmem i „wariacje księżycowe” obejrzeliśmy pod koniec dopiero.
Nic to. Za 18 lat będzie następne takie, to obejrzymy początek. 🙂
Czekolady 95% (Lidt) Ewa pożera con amore! Dla mnie za gorzka. Czasem sypnę cayenne i wtedy robi się nowa wartość.