Podobno tu Dunaj bywa modry
Jeszcze nam w brzuchach burczy, jeszcze ciąży wypieczona skóra golonki lub wielki pasztet, a już docieramy do Wiednia, gdzie kuchnia wprawdzie ma wiele pokrewieństwa z sąsiednią, ale jednak jest lżejsza i bardziej subtelna. Nawet knedel wątrobiany podawany jako wielka kula zdobiąca talerz bulionu jest lżej strawny niż jego pobratymiec bawarski.
O kuchni austriackiej rozmawialiśmy tu wielokrotnie, bo mamy w tym kraju wielu przyjaciół i znawców takich jak np.paOLOre, który odzywa się bardzo rzadko, ale za to bardzo smacznie. Ograniczę się więc tylko do wymienienia kilku moich ulubionych dań.
Kaiserschmarren
Jeden z najsłynniejszych deserów kojarzonych z Wiedniem. Jego historia sięga czasów Cesarstwa Austrowęgierskiego, a potrawa ta była przysmakiem cesarza Franciszka Józefa. Kaiserschmarren to lekkie, puszyste kawałki naleśników (lub, jak kto woli, omletów), podawane z powidłami śliwkowymi i cukrem pudrem. Deser może być serwowany z innymi konfiturami, naleśniczki mogą być dodatkowo karmelizowane i doprawione rodzynkami.
Lungenbraten
To najlepsza część wołowiny, czyli filet. W dodatku pięknie opiekany.
Apfelstrudel
Kawałki jabłek przyprawione cynamonem i rodzynkami, zawinięte w cieniutkie płatki ciasta.
Rostbratel
Plaster wołowiny serwowany na setki sposobów. Najpopularniejszy to ten z cebulą.
Fot. P.Adamczewski
Tafelspitz
Kawałki wołowiny o najwyższej jakości, gotowane w specjalnym wywarze warzywnym. Podawane z gotowanymi warzywami, sosem szczypiorkowym i chrzanem z jabłkami.
Tort Sachera
Czekoladowy tort stworzony przez właściciela wiedeńskiego hotelu Franza Sachera w XIX wieku.
O austriackich winach, zwłaszcza białych z okręgu Wachau i miasta Poysdorf, wymieniliśmy już setki uwag.
Wypoczęci dzięki radosnej atmosferze panującej w wiedeńskich lokalach możemy przepłynąć obok Bratysławy, by wylądować na Węgrzech.
Komentarze
dzień dobry ….
pyszny Apfelstrudel jadłam u przyjaciólki Pana Lulka na spotkaniu w jej pracowni … upiekła go we własnoręcznie zrobionej formie z gliny ….
…Co uświadomiło mi, że mój ostatni wielotygodniowy* objazd „całej” Austrii miał miejsce ćwierć wieku temu (IX 1990). Z Doliną Wachau, i to nawet przedreptaną (Melk – Krems) – górą i z testowaniem winogron z co drugiej mijanej plantacji, a sporo tego było!
Dunaj miał w tamtym dniu kolor mulistoszary z rana a starozłotobłękitnawy później 😀
*** * ***
Małgosiu (wczoraj), można założyć „plan minimum”, uznając (zgodnie z prawdą), że takie popodróżne uwagi (faktografia, detale, wrażenia, informacje o poruszaniu się, itd.), jak wczorajsze są całością skończoną, wysokojakościową, pożyteczną dla innych teraz i w przyszłości. Ergo, powinny podlegać bieżącej archiwizacji w osobnym miejscu.
Jeśli byłyby to tylko dwie notki w roku – też dobrze. Każdy ma swój niepowtarzalny styl, swe własne uwarunkowania.
A już po pięciu latach nazbiera się… 😉
Lecz sądzę, że powstanie jeszcze więcej takich notek 🙂
Owszem, zabiera to kilka dodatkowych chwil, ale i satysfakcja jest dodatkowa, czasem ogromna (mówię na podstawie doświadczeń, feedbacku, jaki latami otrzymuję) — czujesz, że twoja podróż żyje poza tobą, procentuje nie tylko twoją satysfakcją, inspiruje.
Liczyć się też trzeba, co oczywiste, z jednym czy drugim incydentem zawistnictwa, złośliwości, goryczy, lecz one nie muszą się zmaterializować, a nawet gdyby – jeszcze się taki nie narodził, który by wszystkim dogodził 😀
Jak większość z nas, kocham kuchnię wiedeńską – wiedeńskie śniadania, strudle z jabłkami, sznycle i kiełbaski z czosnkiem, znakomite chleby i wiele innych potraw. Austro-Węgry przyswoiły sobie kuchnie całej naszej części Europy, stąd większość smaków jest nam bliska, a białe wina mają poczesne miejsce w tej obfitości.
Strudel lubię bardzo i jeśli jest okazja to z przyjemnością oglądam ową delikatną operację
rozciągania ciasta:
https://www.youtube.com/watch?v=5lE_Yq8Ry00
Sama nie odważyłam się jeszcze zabrać za to rozciąganie.Wydaję mi się,że to zajęcie
tylko dla wtajemniczonych 🙂
Dla tych,którzy jeszcze nie jedli śniadania:
https://lepszysmak.files.wordpress.com/2011/09/dsc_8542.jpg
Klasyczne jajko w szklance jest dla mnie za bardzo surowe (to tylko ogrzewane w kąpieli wodnej) i robię sobie i rodzinie oszukane jajka – tzn gotuję moletki, zawartość skorupki wrzucam do szklanki, reszta jak zwykle – masło, sól, pieprz, rozbełtać ścięte białko w gorącym żółtku, zielenina albo i bez, jak sobie ktoś życzy.
Co naród to jajko,co jajko to nowe możliwości 🙂
Tu francuski sposób na jedzenie jajek na miękko:
http://www.dukan-facile.com/wp-content/uploads/2012/05/oeuf-coque-mouillettes-dukan.jpg
Mogą być kawałki bagietki pokrojone w paski i posmarowane masłem.
Koniecznie zatapiać w żółtku.
Ciekawa jestem, czy Wam smakował tort Sachera? Bo mnie bardzo rozczarował.
Krysiade – rozczarował także Starą Żabę. Może to zależy od cukierni?
Krysiade,
Jadłam tort Sachera – wg mnie dobry ale przereklamowany. Zdecydowanie wolę strudle 😉
Chwalimy kuchnię krajów, które budzą w nas sympatię i gdzie mamy przyjaciół lub znajomych? Albo gdy nie kierują nami uprzedzenia? 😉
Wiedeńska kuchnia niby delikatniejsza i lżej strawna, ale czy wychodzi na zdrowie? Ludzie nią karmieni żyją przeciętnie 3 lata krócej niż mieszkańcy Monachium 🙁 Im bliżej Bawarii, tym dłużej.
Żartuję sobie, bo nie samym jedzeniem człowiek żyje, a o gustach się nie dyskutuje 😎 Chyba że są z „drugiej ręki” 😉
Tort Sachera jest tylko łatwiej zamówić, niż ten – a kto jadł oba, może sam ocenić 😉
Ha, Nemo, kusicielko! Wiśnie mam, śmietanę mam, nie mam ciasta czekoladowego.
Jeśli mowa o kuszeniu,to nic tylko wstąpić do wiedeńskiej kawiarni:
http://www.2travelandeat.com/images-pays/images-autriche/31decembre2582.jpg
Pyro – jadłam ten tort u samego Sachera!
Pyro,
nic prostszego niż to
Biszkopt można pokroić na 3 albo cztery części i zamiast rolady zrobić prostokątny tort.
Nemo, wiem, ale mam zakaz pieczenia. Już wymyśliłam oszustwo – sałatka owocowa ze sporą przewagą smażonych wiśni, bita śmietana i dużo posiekanej, gorzkiej czekolady + czekoladowe herbatniki (gotowce) jakby ktoś chciał.
Dzien dobry!
a ja wole tort Sachera w innej kawiarni – Diglas – mojej ulubionej i nie tak obleganej przez turystow. Od czasu do czasu kawalek takiego tortu do kawy smakuje super.
Z kuchni austriackiej, a dokladnie wiedenskiej lubie tez i polecam: Wiener Saftgulasch i Altwiener Erdäpfelsuppe, czyli specyficzna kartoflanke
Magdaleno – witaj, dawno Ciebie nie było; daj, proszę, przepis na kartoflankę. Jeszcze miesiąc zimowych zup przed nami (jak dobrze pójdzie).
Pyro, ale to jest przepis „na oko” – objetosciowo tyle samo ziemniakow, co pieczarek, warzywa jak do rosolu, pokroic w kostke (ladnie, jak sie nie bedzie wszystkiego blendowac), zalac bulionem, zagotowac.
Doprawic pod koniec gotowania suszonym majerankiem i mielonym kminkiem, zaprawic smietana. Mozna posypac boczkiem wysmazonym, pokrojonym w kostke.
Ja blenduje wszystko na krem, bo nie mam sily kroic ladnych kostek warzywnych.
podobno skuteczny … kolega testował na dzieciach ….
http://naturalnaapteka.blog.pl/2014/11/11/5-razy-skuteczniejszy-niz-syrop-na-kaszel/
A propos Widnia. Mój przyjaciel, od lat pracujący „w koniach” na ważnych stanowiskach, parę tygodni temu jechał do Wiednia. Poleciłam mu, żeby obejrzał dorożkarskie konie pod katedrą św. Stefana, głównie chodziło mi, żeby zobaczył jakie kowalskie „patenty” tam są zastosowane u koni mających w zasadzie dyskwalifikujące wady kopyt. Po powrocie podsumował co widział: Tych wszystkich naszych zielonych co się martwią o konie w Morskim Oku to bym tam wysłał i niech zobaczą, to może trochę otrzeźwieją, a na drodze do Morskiego to wystarczy postawić jednego, który bedzie liczył ile osób jest na wozie i nadliczbowych zsadzał.
U nas ładnie, śnieżnie, ale w miarę, przestało wiać, pochmurno, około zera.
Jolinku – a znasz dziecko, które jest w stanie wypić świeżo wyciśnięty sok z ananasa? Takiego, jak się sprzedaje w Europie – ze sztucznych dojrzewalni (czyli o mniejszej znacznie zawartości cukrów)?
Pyro moja wnuczka lubi ananasy a dzieci jak wiedzą, że muszą bo to jest lekarstwo to piją … ostatnio kupowałam ananasy i były bardzo słodkie …
Rybki usmażone i już kilka zjadłam, zagryzając liściem lodowej sałaty. I o mało nie stałam się eksponatem akcji „dom – miejscem ciężkich wypadków” A było tak : ja umiem jeść ryby (w tym małe ryby) tak, że zostaje mi kręgosłup i małymi nawet ośćmi przy rybim szkielecie i do b.rzadkich wypadków należy zakrztuszenie się ością. Dzisiaj skubię sobie rybki na talerzu (łapy tłuste, bo jem proletariacko) a tu jednocześnie dzwonek wejściowy i telefon. Ręcznik papierowy w garść – wpuściłam listonosza; łapię telefon, a tam chcą, żebym zmieniła operatora internetu. Zatchnęło mnie ze złości i pożarłam kawałek ryby z ością. Efekt do przewidzenia. W końcu wyjaśniłam (?) kobiecie, żeby przestali dzwonić. Niczego nie zmieniamy po tym, jak kilkakrotnie namawiano nas na nową taryfę, po czym rachunki nam wzrastały. Nigdy więcej. Baba się poczuła urażona.
A umie dzisiaj pomidorowa (z gwoździa) z ryżem. W październiku wsadzałam do słoików podgęszczone pomidory (te takie owalno podłużne, mięsiste) z podsmażoną cebulą, są doskonałe na sos, albo na zupę.
Ananasy nie dojrzewają po zbiorze.
Przyspieszanie dojrzewania uzyskuje się na plantacjach poprzez zastosowanie etefonu – preparatu wpływającego na szybsze przebarwienie zielonego ananasa w apetycznie pomarańczowy.
Zielony niekoniecznie oznacza niedojrzały.
Kupując ananasa należy spróbować wyskubnąć środkowe listki z rozety na czubie. Jeśli łatwo je wyrwać, owoc jest dojrzały.
Preparaty przyspieszające powstawanie „dojrzałej” barwy stosuje się też na niektórych plantacjach jabłek. Na 2 tygodnie przed zbiorem.
Etafon używany jest głównie na plantacjach bawełny, gdzie przyspiesza pękanie osłonek, a także jako „ułatwiacz” zbioru porzeczek, śliwek, czereśni, orzechów, żurawiny… Tak malowniczo potem pływa ta zdrowa jagódka 😉
MalgosiuW(wczoraj),
Korea Pld. niewatpliwie ma wieksze PKB niz Kambodza, ludobojstwa na taka skale jak Khmerowie tez nie przerabiali(tutaj byly blizsze nam strzelanie do demonstrantow i czolgi na ulicach). Wciaz jedak to kraj kontrastow. Zgarbione, zasuszone osiemdziesiecioletnie staruszki, zbierajace makulature to widok codzienny. Na targu sprzedawcy zachwalaja glosno swoje towary, ale nikt sie do rekawa nie przyczepi, zeby zaciagnac do swojego sklepiku. Ludzie zebrajacy na ulicy- rzadki widok. Nie sadze jednak, zeby wynikalo to z dobrobytu, raczej z polityki panstwa czy na szczeblu gminy, zeby nie psuc turystom widoku.
Mam kolege, uczy angielskiego w Chinach, prywatnie pasjonuje sie tematyka ludobojstwa. W Kambodzy sie zakochal, bedac tam miesiac z plecakiem. Nawet natretni sprzedawcy, klamliwi taksowkarze i generalna wiara w niezmierzone bogactwo kazdego bialego czlowieka, ktory to bialy czlowiek ma obowiazek sie tym bogactwem dzielic, nie byly w stanie go zniechecic. Towarzyszka Jego podrozy natychmiast znienawidzila kraj od serca. Moze Jej prog wytrzymalosci na namolnosc byl nizszy. A moze zrozumiala, ze nie kazdemu dziecku z urwana na minie noga, da sie pomoc.
Stara Żabo,
Czy pomidory obierasz ze skory przed zasloikowaniem?
Czy to ten sam rodzaj pomidora, co dostepne w sprzedazy w puszkach”plum tomatoes”?
Etefon (kwas dwuchloroetylofosfonowy) ma bardzo ładne nazwy handlowe np. bromoflor, florel, camposan, roll-fruct etc.
Krzychu, my się z tym w Kambodży i w ogóle tam nie spotkaliśmy. Może dlatego, że zwykle poruszaliśmy się grupą, z lokalnym przewodnikiem na czele. Korzystaliśmy czasem z lokalnego transportu i wtedy rzeczywiście trzeba było bardzo mocno się targować, ale na przykład za pralnię płaciliśmy lokalne ceny, bardzo niskie.
Przedostatnia część opowieści:
LAOS
Pierwszy leniwy poranek – spacer, basen, dopiero po południu mamy samolot do Luang Prabang. Nocujemy na obrzeżu miasta w ładnie położonym w bujnej zieleni hotelu.
Laos nie ma takich cudów świata jak wietnamski Ha Long czy kambodżański Angkor. Życie płynie tu wolno w rytm buddyjskich klasztorów. Każdy mężczyzna, chłopiec powinien spędzić chociaż tydzień w takim przybytku. Może też dłużej ucząc się tam i nie musi zostać mnichem. Szkolnictwo jest na bardzo niskim poziomie, głównie z powodu braku wykształconych kadr. Nie ma praktycznie przemysłu.
Wstajemy przed świtem, długi, szybki spacer do centrum. Jest tam już sporo ludzi, dywaniki na chodniku, panie sprzedają koszyczki z jedzeniem. Po chwili pojawia się długi sznur mnichów w szafranowych szatach z pojemnikami przewieszonymi przez ramię. Ludzie wrzucają (my też 🙂 ) do nich owoce, ciasteczka, słodycze, ryż i pieniądze. Część tego jedzenia mnisi wrzucają do toreb stojących na końcu dzieci. Na śniadanie do hotelu jedziemy tuk-tukami. Wracamy znów do miasta, zwiedzamy świątynie i targ. Potem kolejna wycieczka łodzią po Mekongu. Odwiedzamy laotańską wioskę, w której był kiedyś nasz przewodnik. Mamy dla dzieci drobiazgi przywiezione z Polski, głównie przybory szkolne, chcemy je dać nauczycielowi. Dziwne, wioska jest opustoszała, ale po chwili słyszymy muzykę. Trafiliśmy na wesele! Zostaliśmy zaproszeni, poczęstowani jedzeniem i zaciągnięto nas to tańca. Państwo młodzi dostali od nas w prezencie trochę pieniędzy, a znalezionemu w końcu nauczycielowi oddaliśmy nasze upominki dla dzieci.
Łódź płynie dalej do jaskiń Pak Ou. Pierwsza jest dość nisko, do drugiej wiodą niekończące się schody. Obie mieszczą mnóstwo wizerunków Buddy. Wracając oglądamy zachód słońca nad Matką Rzek.
Kolejny dzień to bardzo długa, bo dziewięciogodzinna podróż krętą drogą przez zielone góry. Piękne widoki, wioska, gdzie gwałtownie coś chowano przed nami na straganach i druga z przedziwnym napisem na wjeździe, a Vang Vien, które było naszym celem okazało się jeszcze dziwaczniejsze. Pełno w nim restauracji z łóżkami, na których leżą goście i oglądają seriale. Miasto uwielbiane jest przez backpacker?ów, do niedawna raj narkotykowy.
Rano wyjeżdżamy do stolicy Wientiane. Na wjeździe zielona stupa, potem Brama Zwycięstwa (Patuxai) z pięknym widokiem z góry i świątynia That Luang, w której znajduje się jako relikwia kość Buddy.
Przekraczamy tajską granicę, jak za działaniem różdżki czarodziejskiej droga staje się równa jak stół.
Nocleg w Udon Thani. Witajcie w Tajlandii!
https://plus.google.com/photos/111194922675990388082/albums/6108803424918323457
Jeszcze raz link do zdjęć
https://plus.google.com/photos/111194922675990388082/albums/6108803424918323457?authkey=CLHhkMb-qsSApQE
Małgosiu,
oglądam, oglądam… jakieś znajome zakątki… 😯
To jest okolica do zwiedzenia której od paru lat zachęca nas ten wywędrowany do Tajlandii przyjaciel. Gdyby nie opowiadał tyle o kobrach we własnym ogrodzie, to może Osobisty dałby się w końcu nakłonić… 🙄
Małgosiu piękne widoki z okna hotelu … a podróż pełna przygód …. 🙂
Nemo, rzeczywiście niektóre widoki są mi znajome. Myśmy tylko przemknęli, może kiedyś będziemy wracać na dłużej, ale …
Z hotelami kłopot taki, że zwykle jest się w nich wieczorem, a wyjeżdża wcześnie rano i czasem nawet trudno zrobić zdjęcie, ale widoki zostają gdzieś w naszej pamięci i dla tych widoków warto podróżować.
Nawet hotel wygląda na ten sam 🙂
U mnie z okna widać śnieg i lód, brr…
… za to na podwieczorek zjem sobie ananasa.
Nie wiem, czy będzie taki słodki jak te ale z braku laku…
O, Laos podoba mi się bardziej, niż Kambodża, mimo, że jakoś prymitywniejszy? Bardziej naturalny? Ludzie piękni, a dzieciaczki, że tylko przytulić. Rozmnażanie postaci Nauczyciela – podobnie, jak wyręczenie się młynkiem modlitewnym – uważam za oszukiwanie bóstwa.
A tu, nie ja fotografowałam, ale z pierwszego w tym sezonie śniegu, cieszył się nie tylko mój pies.
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3739669,zoo-w-poznaniu-zwierzaki-hasaja-po-sniegu-i-czekaja-na-wiosne-zdjecia,id,t.html
Nemo, wygląda na ten sam 😀
Małgosiu-widzę,że na weselu,jak na pikniku,ludzie wcale nie wyfiokowani,żadnych ekstra toalet ani krawatów.Tylko młoda para świątecznie ubrana.Podoba mi się ten obyczaj 🙂
A dzieci,jak wszędzie na świecie,tylko przytulić.
-1c, sypie śnieg.
Mnie (na oko) też się Laos podoba bardziej od Kambodży, ale generalnie – i jeden i drugi kraj to ciekawe miejsca na Ziemi.
Małgosiu,
co to za zwierzaczki w wiaderku?
Państwo młodzi bardzo ładnie ubrani, szczególnie panna młoda.
Nemo,
tu tez niezgorsze. Cale 2 PLN sztuka, pani kategorycznie(co chyba widac 😉 ) kazala umyc przed obraniem.
Mnie tez te kreto podobne futrzaki zaintrygowaly. Moze bylyby rozwiazaniem problemu, sugerowanego niedawno przez Gospodarza 😉
Mnie sie najbardzie podobalo rozwiazanie „sam se ryj na ugorze” 😀
Podejrzewam,że żabowa pomidorowa smakuje,jak najlepsza pomidorowa,która trafiła nam się kiedyś na Mazurach.Była przygotowana właśnie z takich pomidorów,o jakich pisze Żaba.Wszyscy zjedli po dwa talerze,to było domowy,zwykły obiad w gospodarstwie agroturystycznym.
O,Alicjo-minusy zaczęły u Ciebie podążać prawie ku plusom.
Nie wiem co to za zwierzaczki 🙁
Prosty i efektowny sposób na serwowanie ananasa lub melona:
https://www.youtube.com/watch?v=sLEnFURhz5I
Oj, Danuśka, te plusy już się oddalają, jest -3c, w nocy ma być -20c.
I znowu mroźno przez najbliższe dni, a potem…jak to luty 🙂 🙁
Wracam do roboty.
p.s.Ze zdjęć Małgosi niektóre pejzaże kojarzą mi się z filmami, które były tam kręcone.
Jutro gotuję rosół na szpondrze wołowym i kawałkach kurczaka. Po rosole ja zjem wołowinę z chrzanem, Radek kurczaka, a Młodsza zgodnie ze swoim planem – omlet z warzywami.
Wolę Kingston w takiej szacie:
https://www.youtube.com/watch?v=eQCeqK1yHRQ&index=1&list=PL1FxuIRHh1-ngFDmyr7RNV9eskLLpyrvi
p.s.To następne wideo – objazd centrum samochodem – za pierwszymi światłami po prawej jest sklep z czerwoną markizą, tam był sklep Helenki i tam pracowałam prawie 10 lat. Dalej był (i jest) sklep z kuchennymi gadżetami, następnie „Celtic Shop” (dalej jest). U wejścia w sezonie letnim stoi Szkot i pogrywa, co w tle wideo słychać. Po jednym sezonie miałam dość tradycyjnej szkockiej muzyki, bardzo pięknej, byle bez przesytu 🙄
A dudziarz nadawał cały dzień…
Alicja – typowe miasto tej wielkości: jak Leszno, jak Piła, Kołobrzeg. Może tylko ulice szersze, bo brak bardzo starej zabudowy. Są ulice wyraźnie handlowe i takie, gdzie na parterze domów niewiele się dzieje. Zaskakuje niewysoka zabudowa i dopiero po chwili człowiek sobie przypomina : oni mają dużo miejsca, nie muszą piąć się w górę.
Pyro,
to jest stare miasto i stare domy z kamienia wapiennego lub wiktoriańskie kamienice z cegły. Poza tym centrum są zwyczajne bloki, a i w centrum nieopodal Rynku któś pod koniec lat 70-tych pospieszył się i zbudował 10-piętrowy szklany blok i podobny obok, aż włodarze miasta na żądanie mieszkańców zabronili budować bloków i domów powyżej 4 piętra. Oczywiście teraz już nie ma gdzie tam budować.
Niska zabudowa – bo to jest stara część miasta i wiele domów ma status zabytku. Tu są jedne z najstarszych domów w Kanadzie, bo jest to jedno z najstarszych miast -stare jak na Amerykę 😉
Co w Kingston jest wyjątkowego jak na miasto północno-amerykańskie to rynek (spory!), przylegający do tyłów zabytkowego Ratusza. To wideo samochodowe było robione w połowie maja i zieleni jeszcze nie widać, ledwie, ledwie…
Tu zaś trochę więcej tej starości:
http://bartniki.noip.me/news/Kingston-b/
Jest to stu piędziesięciotysięczne miasto z atmosferą małego miasteczka, gdzie idąc główną ulicą (oczywiście Princess St.) co chwila pozdrawiasz, bo znajomy. Jednocześnie dużo młodzieży, bo jest ponad 10 000 studentów, jest szkoła militarna i kilka szkół średnich. Szkoła militarna to stara zabudowa w stylu angielskim, to samo kampus uniwersytecki (najstarszy uniwerek w Kanadzie).
…zapomniałam wspomnieć o historycznym forcie Henry, który stał na straży w razie gdyby Yankies nas zaatakowały, a teraz jest jedną z atrakcji miasta.
https://www.facebook.com/pages/Fort-Henry-Kingston-On/209937669046257
Jasne, że najstarszy uniwerek w najstarszej stolicy. Ja zwróciłam uwagę na różnice, nie oceniałam. Po prostu tu, w zachodniej części kraju, gdzie rozwój współczesnych miast dokonywał się pod administracją pruską, w centrach miast tej wielkości była wymagana zabudowa 4-kondygnacyjna (parter i 3 piętra). Tak też budowane były szkoły, szpitale i koszary. Nie wiem na jak dużym obszarze to obowiązywało, ale jest charakterystyczne wokół ratusza i kilku najbliższych ulic.
Kaiserchmarrn z powidłami? Zgroza, to jak pizza z ketchupem.
Do Kaiserschmarrn musi być Zwetchkenroester czyli śliwki węgierki (Zwetschken, nie Pflaumen – tak mówi tylko jakiś Piefke) pokrojone na połówki i duszone w minimalnej ilości wody z cukrem (niektórzy dodają korzeni) do momentu, kiedy zaczyna się od nich oddzielać skórka.
Natomiast powidła śliwkowe są niezbędne w Germknoedel – którego mi tu zabrakło. To jest wielka pyza z dobrze wyrośniętego drożdżowego ciasta (średnica tak mniej więcej dwa razy większa od pączka) w środku której jest łyżeczka powideł (po austriacku Powidl) z rumem. Pyzę gotuje się na parze i na talerzu gorącą (koniecznie!) polewa, a właściwie zalewa, bardzo dużą ilością stopionego masła i posypuje sporą ilością drobno zmielonego maku zmieszanego pół na pół z cukrem pudrem. Zjada się na gorąco i nic o tym nie mówi panu doktorowi, który kazał schudnąć.
O Rostbraten piszę osobno, żeby nie mieszać słonego ze słodkim.
Austriacki rostbratel to Rostbraten i inaczej niż przywykliśmy nie jest obsmażany z obu stron ale (po obsmażeniu) duszony aż będzie się rozpływać w ustach w niewielkiej ilości zagęszczonego bulionu. Na wydaniu polewa się dość gęstym sosem i zasypuje sporą ilością plastrów a właściwie pierścieni cebuli – mocno usmażonych czy raczej frytowanych w maśle (jak się idzie na łatwiznę to taką cebulę kupuje się gotową w sklepie na L.). To się nazywa Zwiebelrostbraten.
Inna odmiana nazywa się Vanillerostbraten. Cebula zostaje wtedy zastąpiona czosnkiem i danie nie ma poza nazwą nic wspólnego z wanilią. Wanilia była w XIXw. piekielnie drogim luksusem dostępnym tylko dla bogaczy. Żeby zaspokoić tęsknotę za tą luksusem zwykli poddani nazywali wanilią banalny i tani czosnek.
Standardowe dodatki do Rostbraten to przysmażone ziemniaki (w Austrii raczej Braterdäpfel – smażone jabłka ziemne – niż Bratkartoffeln) i ogórek kiszony (Salzgurke).
Mahlzeit! (czyli smacznego, dokładniej skrót od „gesegnete Mahlzeit” czyli „błogosławiony posiłek”). Odpowiada się „Mahlzeit” a nie „danke”. Oprócz życzenia smacznego „Mahlzeit” zastępuje „do widzenia” i dzień dobry” kiedy w południe wychodzi się z pracy na przerwę obiadową albo z niej wraca.
Tu te stare kamienice są dwupiętrowe. Bardzo ładne są te domy z kamienia wapiennego, okazałe, często z bramą wjazdową i z miejscem na pojazdy konne oraz stajnie dla koni. Teraz te śródmiejskie pomieszczenia gospodarcze często są zamienione na urocze knajpki i butiki etc.
Wiele wolnostojących siedzib z kamienia jest w otoczeniu ogrodów i są zamieszkane przez stare rodziny kingstońskie – Springer, Abramsky i jeszcze kilka, zasłużonych dla miasta, przez pokolenia przyczyniających się dla rozwoju Kingston.
Co mi się tu podoba, to właśnie ta małomiasteczkowa atmosfera.
Alicjo – bo to jest miasto na ludzką miarę – dostatecznie duże, żeby uczelnia, teatr, kino było na miejscu i dostatecznie małe, żeby człowiek ()w obydwu znaczeniach) nie był w nim zagubiony. U nas taki był Olsztyn przed rozbudową.
O właśnie. Jest kino (kilka sal), teatr, filharmonia, kilka lat temu przybyła hala na 10 tys. luda, gdzie można grać w hokeja, są koncerty muzyczne i różne imprezy tego typu. Ja mieszkam 14 km od ratusza – wieś, a jeszcze miasto 🙂
Wszyscy sobie poszli, to i ja pójdę. Dobranoc.
Krzych, wiedziałam jak te pomidory sie nazywają, ale zapomniałam, zapytam Eskę, ona wie 🙂
Nie obieram pomidorów, kroje je tylko na kawałki i wrzucam (po parę kilo w duży garnek, znaczy o dużej powierzchni) na cebulę zeszkloną na oleju słonecznikowym (ja po prostu lubię olej słonecznikowy) i tak ze dwie godziny gotuję. Z około 20 kilogramów wyszło mi 11 słoików a 0,9 litra. Dodaję bazylię. Na zupę, czy sos, po prostu je miksuję, czy też raczej blenderuję 🙂
Moi znajomi Włosi mieli taką sprytną maszynę do której wrzucali sparzone pomidory i z jednej strony wylatywały skórki i pestki, a z przodu sos pomidorowy, ale były w nim kawałki miąszu i tego nie mogłam pojąć. Kiedyś już o tym pisałam, do dzisiaj pozastaję pod wrażeniem domowej produkcji sosu pomidorowego i rodzinnej organizacji pracy. Myślę, że wspólnie przerobili z tonę pomidorów różnych gatunków.
Nowy, wszyscy się zabrali, to Ty gasisz!
Mama odziedziczyła po Teściowej podobne ustrojstwo, tyle że do czarnej porzeczki.
Z jednej strony owoce, bez gałązek, o ile dobrze pamiętam, w środku dzióbka wytłoczyny, na końcu mus. Prosto do słoika i do pasteryzacji.
Czy to może taka maszynka?
http://www.garneczki.pl/produkt/maszynka-do-pomidorow-super-gulliver,7427
Zabo, zgasze ale pozniej. Wstapilem do baru na hamburgera – sroda, wiec 5 dolarow. Nie oplaci sie gotowac.
Nie wiem czy nie wroce do lampek nocnych 🙂
W piatek lece do Polski na kilka dni tylko. Bede glownie w Naleczowie i Lublinie. Warszawa przelotem.
Ja jeszcze pracuję, nie wiem, jak długo mi się zechce siedzieć. A Cichal co? Jest w naszym przedziale czasowym i nic nie sprawozdawa z tej Sarasoty 🙁
Z Cichalami w ogole dziwnie. Dzwonilem kiedys, ale po drugiej stronie drutow cisza. Nie wiem co u nich.
Jezdem, jezdem! Tutaj kociokwik, bo okrutnie dużo do przeżywania, a ja winienem już się śpieszyć! Byłem w restauracji na kolacji gdzie samemu się smażyło mięso albo krewetki na cegle soli himalajskiej! Miała 280C!
Sprawozdam jak się otrząchnę!
O masz, przeżywa bidok 🙄
U mnie gaszę lampkę. Dobranoc!
A ja jeszcze czuwam….
Na koniec dziesiejszego wpisu Gospodarza – tak, tak – wszyscy to znają, ale bez tego to jak venna schnitzel bez soli 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=DXHpeSVMklA
Bardzo fajne te ostatnie wpisy Gospodarza.!
Raz udało mi się przeżyć Sylwestra w samym Wiedniu. Niezapomniane !!! A w drodze powrotnej vienna schnitzel 🙂 Też doskonały 🙂
Dobranoc 🙂
Witam, ciekawostka dla tych co mają i będą mieli psa.
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,142076,17349824,Wez_psa__a_pozyjesz_dluzej_i_zdrowiej___dowodza_badania.html