Niezły ananas z tego profesora
Mam w rękach książkę, którą mógł napisać tylko on: smakosz (albo obżartuch, ale bez pejoratywnego zabarwienia tego słowa) i językoznawca jednocześnie. A przy okazji osobnik o niezwykle wysokim poczuciu humoru. Czyli profesor doktor habilitowany Jerzy Bralczyk. A dziełko uczonego jest słownikiem etymologicznym zawierającym hasła od „ananasa” do „żurku”. Pomiędzy nimi zaś są wyłącznie hasła pobudzające apetyt, mimo że nie wszystkie desygnaty nadają się do jedzenia. Ale przynajmniej – jak np. patelnia czy garnek – stanowią wyposażenie każdej przyzwoitej kuchni. Tę książkę wdzięcznie zatytułowaną „Jeść!!!” wydało wydawnictwo BOSZ, bogato i dowcipnie ją ilustrując.Nie jest to pozycja dla zwykłych czytelników, ale czy dziś jeszcze tacy bywają? Z przyjemnością do ręki wezmą ją niewątpliwie ci, którzy zawodowo zajmują się kulinariami, a przy tym nie stronią od pióra (mam na myśli rzecz jasna klawiaturę komputera). Zagłębianie się w etymologiczne dociekania, skąd wywodzi się słowo „kiełbasa” czy „pierogi”, albo stwierdzenie, że głupia gęś jest całkiem niezasłużonym i obraźliwym epitetem dla tego przepysznego ptaka, może sprawić frajdę każdemu inteligentnemu czytelnikowi.
„Niektórym z nas – pisze we wstępie Jerzy Bralczyk – najapetyczniej brzmią słowa swojskie, dobrze znane, łączące się z domowymi wspomnieniami i prostotą, świadczącą o dobrym zdrowiu i rozsądnym podejściu do życia. Inni nad te cechy i cnoty przedkładają elegancję zagranicznych nazw, za którą idzie wyrafinowany smak, jeszcze innym pachnie najlepiej egzotyka trudnych słów i oryginalnych przypraw. Język każdego narodu zdaje się jakoś dopasowany do jego kuchni, a charakterystyczne określenia lokalnych specjalności kulinarnych wywołują chęć ich spróbowania”.
O tym, że autor nie ogranicza się w życiu wyłącznie do teoretycznych rozważań i badań, świadczy jego figura wdzięcznie moderowana w trakcie procesu twórczego. Uczony bowiem częściej (to tylko moje przypuszczenie) niż nad klawiaturą laptopa pochyla się nad talerzem pełnym wędlin, klusek, pierogów czy półmiskiem wypełnionym zajęczym combrem.
Choć, jak sam twierdzi, jego ulubione dania robione są z kartofli (nie ziemniaków, którą to nazwę uważa za pretensjonalna i wtórną), i to w różnej formie: od kartoflanki przez placki do kartoflanej babki.
A w dodatku ta nazwa wywodzi się (dzięki paru pomyłkom lingwistycznym) od najdroższych grzybów, czyli włoskich trufli.
Komentarze
Dzięki za namiary na tę książkę, na pewno kupię. Bardzo lubię prof. Bralczyka, za poczucie humoru właśnie. Co do kartofli i ziemniaków, to podyskutowałabym z Profesorem – ciekawe są ich niuanse znaczeniowe. Kto lubi takie zabawy, warto zerknąć do kolokatora wbudowanego w wyszukiwarkę Pelcra Narodowego Korpusu Języka Polskiego. http://www.nkjp.uni.lodz.pl/collocations.jsp
Ziemniaki, zimnioki, kartofle, pyrki, grule i jeszcze kilka nazw lokalnych, a wszystko to znaczy, że najlepsze jadło wczesnego lata, to młodziutkie, małe ziemniaczki z koperkiem i masłem, a do tego micha mizerii albo sałaty masłowej w śmietanie. Oj, lubię.
I dobrze schłodzona maślanka 😉
Maślanka, Jagodo? 🙂
„Pani Skorkowa była ”sklepem” o całe niebo lepiej zaopatrzonym od stacjonarnych. Przywoziła nabiał: jajka, masło w osełkach, biały ser, śmietanę, maślankę i śmietankę kremówkę. Masło i sery owinięte były w wilgotne kawałki nieprzesadnie czystego płótna. Śmietana znajdowała się w słoikach. Maślanka i słodka śmietanka w butelkach zaczopowanych korkami z płótna. W wielkich koszach gdakały żywe (a raczej – ledwo żywe) kury, a przed świętami kwakały i gęgały także kaczki i gęsi.” (Jolanta Wachowicz-Makowska, Panienka w PRL-u)
Asia może zilustruje te maślanki w butelkach 🙂
Mialem przyjemnosc spotkac p.prof. w poprzednim miesiacu na antenie radiowej dwojki. Byla to bardzo mila audycja i tym wieksza mialem przyjemnosc, ze wyraznie mozna bylo odczuc, ze prof. z fundamelistami jezykowymi nie ma nic wspolnego.
,, Jeść ,, bede szukal w ksiegarniach szczecinskich juz w najblizszy piatek gdzie zawitam na pol godziny. I to nie tylko dlatego, ze juz dzis widze w pozycji potwierdzenie uzywania slowa kartofel, ktorego podobnie jak i inne wyrzywa rosnace pod powieszchnia ziemi, smialo zaliczyc mozna do ziemiakow 😉
Dzis kolejny dzien hawayskich warunkow w miedzykach, ktore trwac maja az do popiatku 🙂
Maślankę w butelkach pamiętam z dzieciństwa. Butelki te były większe od tych ze śmietaną i mniejsze od tych z mlekiem. Miały też inny kolor kapselka, ale nie pamiętam jaki. Niebieski?
Czasami z babcią chodziłyśmy po maślankę do baru mlecznego. Z kanką 🙂
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/93835/745f6e87b5a527a955202aaf2c450069/
http://inprl.pl/relikt/2090/
Asiu, chyba w paski pomarańczowo- srebrne był ten kapsel 🙂
Być może 🙂
http://retro.pewex.pl/478074
Tak, maślanka miała niebieski kapselek, a kefir zielony. Mleko chude srebrny, tłuste chyba złoty pasek? śmietana złoty. Coś mi się kojarzy, że kremówka miałą kapsel intensywnie złoty, a chudsza jakieś kratki, czy paski?
Czy „informatycy” „ukarali” nas likwidacją emotikonów? 🙄 😯
Alu – dziękuję za zdjęcie. U nas nie było kefiru, pewnie nasza mleczarnia nie produkowała.
W takim razie bardziej pogimnastykujemy język, powygibamy nim, by oddał wszystko, co stanie w głowach i w intencjach. Co tam będziemy chodzić na łatwiznę z emotami!
Wyginać się? W tym upale???!!!
O, nie 😉
Jak najbardziej Jagodo, w takich upalach nie pocisz sie przynajmniej od wygibasow.
Czekam na prom by przeprawic sie na sasiednia wyspe 🙂
Popieram Jagodę – chcę uśmiechać się na żółto. 🙂
Wygibasy w tym upale to tylko na wodzie; tym razem zazdroszczę Szarakowi.
” Kartofle”, jak pamiętam jeszcze z czasów szkolnych, uznawane były za określenie pospolite, a w dodatku germanizm. ” Ziemniaki” to była forma zdecydowanie lepsza. Odzwyczaiłam się zupełnie od „kartofli”.
Krótkich codziennych pogadanek prof. Bralczyka słucham w Radiu Gdańsk. Rzeczywiście, profesor nie jest fundamentalistą językowym.
A książka wydaje się bardzo interesująca.
He, he, a ja wolę uśmiechać się na biało! Krystyno, nie bierz tego do siebie, to tylko Twoje obrazowe zdanie podziałało.
Jeśli chodzi o nazwę kartofle to pamiętam dokładnie to samo co Krystyna. I także odzwyczaiłam się od kartofli na rzecz ziemniaków. Czyli jak rozumiem w szkole uczono nas źle 🙂
Duże M.,
sądzę, że należymy do generacji, której wpajano głęboką niechęć do wszystkiego co niemieckie.
Ja również, w latach 60., zastąpiłam kartofle ziemniakami a szlafroki podomkami i porannikami 😉
Krystyno,
żółty uśmiech jest słoneczny i promienny 😉 biały raczej blady 😉 🙁
bjk,
mój dowcip okazał się podwójnie dowcipny.
Bardzo rzadko gotuję kompot . To też już relikt przeszłości, ale kiedy nadchodzą upalne dni, tak jak teraz, domowy ostudzony kompot smakuje jak dawniej. Z rabarbaru, truskawek, porzeczek, agrestu. Sierpniowy kompot będzie miał inny smak, bo będzie z jabłek i śliwek.
Oj, kartofelki z zsiadłym mlekiem lub z roztrzepańcem z owegoż. Pychota!
To ciekawe- jak Eska powiem:
dzisiaj na obiad kartofelki z koperkiem i zsiadłym mlekiem,
ale idę kupować….. ziemniaki.
Jagodo-skąd ten porannik ? Czy to może Wasz,rodzinny słownik?
Moja mama też czasami mówi „porannik” 🙂
Czy kto się z tym spotkał w praktyce?
http://tygodnik.onet.pl/zmysly/bravo-gastro-partyzantka/gvf0n
wspomniana aplikacja:
http://www.eatwith.com/
Danuśka,
„podomka” i „porannik” to zwycięzcy konkursu na polski odpowiednik niemieckiego „szlafroka”.
Konkurs ogłoszono w mediach , z tego co pamiętam, w roku 1963. O szczegóły musimy chyba zapytać naszą blogową archiwistkę 😉
Z wymianą jedzenia nie spotkałam się osobiście, natomiast podróżowanie jak najbardziej – blablacar, a noclegi: CouchSurfing i dla rowerzystów: WarmShower. Korzystają z powodzeniem moi znajomi, ja (jeszcze) nie. Są jeszcze inne portale, np. http://www.workaway.info, gdzie ludzie oferują pożywienie i nocleg za pomoc w drobnych pracach. Znakomite dla osób pragnących poznać życie od podszewki.
GazetaEdu: „W latach pięćdziesiątych XX wieku tygodnik Przekrój ogłosił na swoich łamach konkurs na nowy wyraz zastępujący niemiecką nazwę „szlafrok”. Zwyciężyła nazwa „podomka”. W następnych dziesięcioleciach wyraz ten przyjął się w polszczyźnie i używany jest zamiennie ze słowem szlafrok. Po II wojnie światowej puryści językowi promowali wyraz „okryjciałko”, forma ta nie przyjęła się jednak w języku.”
Okryjciałko! tego nie słyszałam, komiczne.
Słowo „podomka” kojarzy mi się z takim stylonowym bezrękawnikiem, przeważnie fioletowym w kwiatki, który czasem noszą niektóre wiejskie kobiety do prac domowych, czy ogrodowych – z obserwacji, więc wszelkie wyjątki dopuszczam do świadomości. Porannika nie znałam (rannik tak, to kwiatek). Na szlafrok mówię szlafrok, na ziemniaki – ziemniaki. Ale nie upieram się, rozumiem też inne słowa.
„Porannik” pamiętam z jakiegoś konkursu z lat 60.. Pamiętam, że bardzo mi się wtedy nie podobał, podobnie jak „podomka” 😉
Sprawdziłam w guglu, oczywiście zna „porannik”, 12 700 wyników, Jest i „okryjciałko, 298.
Maślankę pamiętam z czasów, kiedy się ubijało masło starym sposobem w ustrojstwie zwanym maselnicą (kto ciekawy, wygoogla). Do maselnicy wlewało się zebrana z mleka śmietanę. Zbierało się tę śmietanę z kilku dni, zostawało pyszne kwaśne mleko pod spodem, które się częściowo wypijało, a poza tym robiło sie przepyszny twaróg. Wracając do ubijania masła, co się ubiło, to się ubiło, a pozostały płyn to była maślanka. Na koniec ubijania zawsze podlewało się troszkę wody, żeby spłukać resztki masła z ustrojstwa. To se ne vrati 🙁
Smak zapamiętany do dzisiaj.
U mnie prawie zawsze jest maślanka w lodówce, ale ta maślanka, czyli po tutejszemu buttermilk, to mleko zaprawione kulturą bakteryjną. Pyszne to jest, ale nie jest to najprawdziwsza maślanka.
A serwatkę ktoś pamięta? Też pyszna, dobrze schłodzona, z koperkiem albo natką pietruszki…mniammmmm!
Serwatkę Alicjo to nieraz miałam z własnego sera. Dawałam psom… czego żałuję po Twoim wpisie. Teraz już nie robię, nie mam wiejskiego mleka.
Wiadomości Literackie. R. 14 (1937)
„Na ogłoszony przez Goniec Warszawski konkurs na spolszczenie weekendu nadesłano mnóstwo projektów. Oprócz prawdziwie dowcipnej (a nienagrodzonej) „odzipki” (nagrodzono „wyraj”) znajdujemy na liście takie oto słowa: kojnik, słońcorad, błogodzień, świętowczas, potrudzie, wyłotka, sobotowywczas, wykapka, czasopęd, miłoczas, sobniedziela, uzdrowystyg, krestyg, preczwiej, dowsiciąg, wypoczka, przyrodowypoczynek, saturniak.” 🙂
ciąg dalszy: „i inne potwory językowe. A najprościej byłoby nazwać „weekend” łykendem: i brzmienie pozostałoby to samo i monopol spirytusowy byłby wdzięczny.” 🙂
Susza 😉
http://foto.karta.org.pl/fotokarta/Broniarek_371-02.jpg.php
Na sewatce gotowałam przed laty zalewajkę
bjk,
u nas „wiejskiego” mleka nie uświadczysz, wiejskiej kury, wiejskiego jaja, niczego 🙁
Chyba że ma się znajomych na wsi, które mają powyższe, ale legalnie nie mogą nic sprzedać, bo wszystko musi być przebadane, przypieczątkowane i tak dalej.
Mleko „sklepowe” możesz próbować kisić, ale prędzej się zaśmiardnie*(prawa autorskie Joanny Chmielewskiej), niż skiśnie jak należy.
Jedyny sposób (na wszystko jest sposób!) to dodać troszkę kupnej maślanki 😉 albo – chyba, bo nie próbowałam – kupnej kwaśnej śmietany.
Ewa Cichalewska ma sposób i zawsze robi twarożek 🙂
Od jakiegoś czasu słyszę „pyszota” .
Sprawdziłem słowo istnieje w słowniku . Tylko nie wiedzieć czemu strasznie mnie drażni. Siedzimy w kawiarni , ktoś je ciastko i mówi : ale pyszota!
Scyzoryk w kieszeni sam się otwiera… Proszę przy mnie nie używać!
Mogę zachować się jak Kordian z opowieści naszego najlepszego szkolnego polonisty:
Kordian wzioł i się dziabnoł.
Olape,
u mnie z kwaśnego mleka gotowało się zalewajkę, do tego cebulka na skwarkach dodawana pod koniec gotowania i ziemniaki ugotowane osobno, pycha!
” Zaśmiardnąć” lub ” zaśmierdnąć” to normalne czasowniki obecne w słownikach , choćby w ortograficznym pod redakcją Edwarda Polańskiego/ akurat taki mam na półce/ i powszechnie używane. Zatem z całym szacunkiem dla Joanny Chmielewskiej – nie można przypisywać jej autorstwa tego wyrazu.
Serwatki absolutnie nie wolno wylewać – jest pyszna.
My też nie wylewamy. Jest do robienia chleba, albo po wystudzeniu, do buzi.
Krystyno,
ja Joannie Chmielewskiej nie przypisuję nic oprócz tego, co napisała w książkach, to wyrażenie znam tylko z jej książek, bo słowników nie czytam.
Teraz się mówi – pyszota, kiedyś mówiło się „pyszne”.
Kiedyś mówiło się „świetne”, teraz mówi się „super”, czego ja też nie bardzo, no ale trudno, niech ta…
Bo ta pyszota to pewnie połączenie pychoty i pysznie 🙂
Chyba w większości nowe słowa powstają przez to, że ktoś użyje jakiegoś w nieodpowiednim znaczeniu, bo mu się wydaje, że wie a nie wie. Najlepszym przykładem jest spolegliwy, który już nawet w słownikach występuje w dwóch znaczeniach. Nie zgadzam się z tym i Panu Profesorowi i kolegom pod rozwagę ( gdyby przeczytał 🙂 ), bo prowadzi to do absurdów rozumowania niezbyt gruntownie wykształconych, że słowo źle używane potocznie, przez sam fakt, iż jest tak używane, dostaje nowe znaczenie – „bo wszyscy nie humaniści tak mówią” ( argumentacja z forum GW) 😯
No i mój ulubiony swetr, który też jakiś polonista uznał za poprawny, bo potoczny i popularny.
Duże M
„Gruntownie wykształcony” – co to znaczy? Że ktoś ma dyplom wyższej uczelni? Dyplom można mieć, ale to niekoniecznie znaczy o wykształceniu. Gruntownym.
p.s.”swetr” trudniej się wymawia niż „sweter”, ale to moja skromna opinia.
Nie wiem które krasnoludki sikają do mleka – któreś mają taki brzydki zwyczaj i wtedy mleko kwaśnieje.
Mnie dzisiaj też złośliwe krasnale albo inne koboldy w pole prowadzały. Wyprałam pranie, rozwiesiłam na balkonie, jak raz przyjechał Synuś,pomógł powieszać. „Szykuj się Mama, zabierz „Politykę” pudełko z nałogami i jedziemy. Ja na 11.30 na dyżur, a Ty posiedzisz sobie w ogrodzie. O 16.00 ktoś Cię odwiezie.” Pojechałam; miło, cisza, spokój, siedzisko pod jabłonią w cieniu, na stoliku termos z zimną mineralną wodą i pudełko z nałogami: żyć, nie umierać. Wysiedziałam może godzinę, może mniej i musiałam zwiewać przed komarami, które potraktowały mnie jak czynne delikatesy. Schowałam się w altanie, gdzie duszny, afrykański upał i wyziewy materiałow budowlanych. Po następnym kwadransie, czy dwóch – zaszumiało wiatrem, zakołowało, przepadły gdzieś komary, za to zaczęły się burze – chyba z 6 nawrotów. W niezabezpieczonej jeszcze stropem piwnicy Synusia powstał jak widziałam regularny basen. Nikt po mnie nie przyjechał do 17.00 bo grzmiało, grom za gromem i ściana deszczu.. Wreszcie jest transport do domu, pod kiecką pływam we własnym pocie, na balkonie pranie bardziej mokre, niż świeżo wyciągnięte z pralki. Niech wisi, kiedyś wyschnie. Prysznic postawił mnie na nogi. Jedyny zysk, że przeczytałam papierówkę.
Placku, spokojnie nikomu, niczego opowiadać nie będę. Nie pochwalę nawet Doroty z Sąsiedztwa. A jest za co.
Zarowno pychota jak i pyszota wystepuja jako hasla w WSJP i obie formy dopuszczalne sa w grze w skrabbla.
O tym, ze „ziemniaki” sa pretensjinalne, to pierwsze slysze.
No, ale profesor Bralczyk uwaza, ze J.Kaczynski mowi dobrze po polsku, nawet wtedy gdy mowi „tom ksionszkom”.
Alicjo, gruntowne wyksztalxenie nie znaczy, ze ktos ma dyplom, tylko, ze oprocz swej wiedzy zawodowej orientuje sie takze dobrze w literaturze, sztukach wizsualnych, muzyce , rozumie sporo zagadnien naukowych etc.Ze jednym slowem jego czy jej gruntowne wyksztalcenie pozwala lepiej rozumiec otaczajacy swiat i rozwijac horyzonty przez reszte zycia. W tym takze czytac slowniki. Czasami kiedy spotykam starych ludzi z przedwojenna matura, mysle, ze maja wyksztalcenie znacznie bardziej gruntowne niz moje z dyplomem. Choc i dzis mozna spotkac ludzi z gruntownym wyksztalceniem. Tu w Anglii rozpoznaje bez trudu dobra prywatna szkole za pasem.
Kocie, jak tam basen za wielką wodą?
Dzien dobry,
Kocie, jak mi Ciebie brakowalo!
Alicjo, można mieć dyplom wyższej uczelni i nie być gruntownie wykształconym 🙂 ale powinno się znać znaczenie słów, których się używa lub ich nie używać. Tu chodzi bardziej o wykształcenie na poziomie liceum albo i podstawówki. Co innego nowe słowa i dlatego owa pyszota mnie jakoś nie razi, choć nie używam, ale słynne już bynajmniej w znaczeniu przynajmniej, ubrać buty, spodnie, adaptować w sensie adoptować itd… jest tego coraz więcej i więcej, jeśli chcesz to poszukam 🙂 to są chyba podstawowe braki w znajomości języka polskiego moim zdaniem.
Tom ksionszkom jakoś mi umknęło 🙂
Robię pierwszy raz kawior według Heleny, zobaczymy czy mi się uda.
Cześć Kocie,
Mrusia macha do Ciebie łapką 🙂
(siedzi w tej chwili na desce do prasowania, ulubione miejsce o tej porze dnia).
Wykształcenie takie czy owakie, ważne, żeby się porozumiewać z ludźmi. Podobno człowiek uczy się całe życie 😉
DużeM – uda się. To jest przepis z tych „żelaznych” – nie ma prawa się nie udać. Inna sprawa, czy Ci zasmakuje, a nie każdemu smakuje. Mojej Młodszej nie bardzo, a mnie tak.
Duże M
na pewno się uda. Pyszna pychota, należy zrobić wielką michę, bo znika natychmiast! Jutro i w sobotę mam gości, robię ten kawior od lat 🙂
Nie wiem dlaczego, ale słowo ” pyszota” zapamiętałam z książki Tadeusza Konwickiego ” Zwierzoczłekoupiór”/ napisanej w 1969 r./ Tak mówił kolega głównego bohatera, mały łakomczuch, a dzieci wymyślają różne potoczne określenia.
Duże M,
zgadzam się z opinią, że językoznawcy są zbyt pobłażliwi i tak łatwo ustępują pola.
p.s. Kawior Heleny robię na ostro. Jeszcze nikt nie zaprotestował i wszystkim smakuje!
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/Food-strona-Alicji/Kawior/
Dodaję dużo jalapeno, ostrej papryki.
Krystyno, właśnie pomyślałam, że za chwilę bynajmniej będzie znaczyło przynajmniej, bo tyle osób tak mówi 🙂 .
W kwestii kawioru – wyszedł jak na razie, w połowie procesu, bardzo dobry. Obawiałam się bakłażana, dlatego że jakoś do tej pory nie wychodziło mi z niego nic dobrego tylko tłusta maź nikomu nie smakująca. W tej wersji bardzo dobry. Mam pytanie o cebulę, czy ona miała być też pieczona, bo zrozumiałam, że ją później gdzieś dodaję? Teraz to chyba podsmażę chwilkę na oliwie i dodam resztę do odparowania.
Pyro,
to miałaś niespodziewane atrakcje letnie. Nie zazdroszczę. A u nas ani kropli deszczu, ale komarów też prawie nie ma. Za to muchy i inne owady pchają się do domu, chroniąc się przed upałem. Kupiliśmy wczoraj reklamowaną w telewizji moskitierę na duże okno. Niedroga, łatwo się ją montuje na przylepce i bardzo wygodna. Cieszy się chyba wielkim powodzeniem, bo kupiliśmy ostatnią dopiero w drugim sklepie. Pierwszy sklep był na południu Gdyni, drugi na północy. Ale przy okazji przekonałam się, jak wiele osób robi zakupy późnym wieczorem. W domu byliśmy dopiero po godz. 22 i dzięki temu obejrzałam triumf Niemców w Brazylii, ale tylko do piątej bramki.
Alicjo, dziękuję za zdjęcia, bardzo mi pomogły 🙂 I zacznę dużo częściej robić pieczoną paprykę, bo pachnie oszałamiająco.
Krystyno – językoznawcy doszli dopraktycznego wniosku, że nie ma co się kopać z koniem. Elektroniczne media roznoszą jak zarazę modne słowka, zwroty, idomy. Codziennie słyszymy
– mam wiedzę – nie mam wiedzy,
– dokładnie (rusycyzm – tak, toczna)
– robimy nowy projekt (teatr, zespół muzyczny, nagranie, wystawa)
o anglikanizmach zamilknąć wypada
Duże M,
wszystko przypiekam w piekarniku, tak jak widzisz na pierwszym zdjęciu, po upieczeniu bakłażany i czosnek obieram ze skóry i ledwo-ledwo miksuję, tak żeby była substancja w miarę zmiksowana, ale nie do końca. To nie ma być płynne!
Obawiam się, że pretensjonalne słówka (do których należy pyszota) robią karierę. Słowo, które może służyć zabawie, staje się nagle modne i jest używane powszechnie. Swego czasu, gdy często słuchałem Trójki , uwielbiałem bardzo dowcipne, inteligentne, lekkie zabawy słowami Marka Niedźwieckiego. Tyle tylko, że była to świetna zabawa mówiącego nieskazitelną polszczyzną redaktora Trójki, a nie klepiacych byle co i byle jak bywalców kawiarni, pijących kawę z fusami.
Anglikanizmy, protestantyzmy, katolicyzmy…
Wyplenić i będzie spokój.
„Dokładnie” to rusycyzm? A dlaczego nie germanizm albo inny -izm (genau, exact, justement, esatto…)
We wszystkich językach spotykany i podobnie używany.
U mnie leje od 2 dni przy +10 stopniach. Nie wiem, czy mi ktoś pozazdrości 😉
Na pociechę oglądałam dzisiaj całe mnóstwo nagich piękności w kąpieli, ale pod dachem (Fundacji Gianadda w Martigny, gdzie ostatnio zagościły dzieła Renoira).
Marek… 😉
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4210.JPG
Z Markiem Niedźwiedzckim trochę sobie ponapisywaliśmy na temat tej książki 😉
A propos Marka Niedźwieckiego,
książkę kupiłam na lotnisku (jak widać) i z wielka przyjemnością, oczekując na lot, przeczytałam. Napisałam do niego mail, że dziękuję, przypomniał mi „Trójkę” i te wszystkie czasy…zapraszamy do Trójki!
Ucieszył się 🙂
Pisałam chyba o tym na blogu ze dwa lata temu.
Nemo – język jest żywą strukturą, przybywa mu nowych słow na opis nowych przedmiotów, zjawisk, technik Są w tym i zapożyczenia, zawsze tak było. Mnie chodzi o słowa „modne” które zastępują słowa istniejące w języku i wcale nie anachronizmy. Pomyśl ile zwrotów zawłaszczyło słowko „dokładnie” – tak, rzeczywiście /tak, oczywiście, /rzecz jasna/ zgadzam się/ ależ tak! Zamiast język wzbogacać, zubożyło wypowiedzi.
No i przerwa. Może nie mam odpowiedniego nastroju, ale i trzy piwa nie zabiły nudy! Doszło do tego, ze oglądając mecz, na boczku gram w pokera na komputerze. Teraz lepiej, Ewa woła na chołodiec z jajuszkiem (nie ma w słowniku)
Pyro,
jestem staromodna i mówię „tak, oczywiście, zgadzam się” do głowy mi nie przyjdzie użyć słowa „dokładnie”. Jasne 😉
test:
kalka
Apropos „modnych” zwrotów, to bardzo się zgadzam z następującą opinią:
„a nuż, widelec — w kategorii żartów językowych to przebój ostatnich kilku lat. Przebój jednak zdecydowanie niskich lotów (choć już zaczyna być odnotowywany w słownikach), bo konstrukcja ta, nie dość, że przeważnie pisana błędnie jako a nóż widelec, nie jest ani trochę zabawna, to w dodatku potrafi niemiłosiernie irytować, kiedy co drugi użytkownik polszczyzny stara się być dowcipny i błysnąć w towarzystwie tym modnym powiedzonkiem. Użycie tego, pożal się Boże, żartu bywa wręcz żenujące, kiedy wtrąca je do swojej wypowiedzi przed telewizyjną kamerą dorosły, poważnie wyglądający człowiek.”
Dalej nudy. Głupawy zwrot „a nuż, a widelec” jest znany nie od kilku, ale od kilkudziesięciu lat. Na nowojorskim Greenpoincie królują dwa słowa: „dokładnie ” i „po prostu”. Potrafią być użyte po kilka razy w jednym zdaniu. To jest powalające! Nie modnie, „porażające”.
Dobrze, że zostało nam poczciwe kartoflisko, a nie wszedł jakiś ziemniacznik.
Oglądam, jasne, że oglądam.
Żal mi ich, a najbardziej, najbardziej samotnego Messi´ego.
Jedenastki.
Nie musimy się bać w niedzielę żadnego z nich
Byłem przekonany, że finał będzie europejski! Loteria postanowiła inaczej… Pepe! Jesteś do przodu!
U mnie w domu „ziemniaki” były nieznane. Zawsze były kartofle i młode kartofelki. Z określeniem „ziemniak” spotkałam się chyba dopiero w wyższych klasach szkoły podstawowej, później w jadłospisach restauracji, stołówek i barów. Wydało mi się sztuczne i wymyślne wobec znanego od zawsze kartofla.
W końcu Elemelek nie znalazł ziemniaka, tylko kartofelek 🙂
I tyle.
Reszta w niedzielę.
Ktoś już kiedyś powiedział, że piłka nożna to taka gra. Udział biorą wszyscy, a wygrywają Niemcy.
Pogooglać nie zaszkodzi…
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mistrzostwa_%C5%9Bwiata_w_pi%C5%82ce_no%C5%BCnej
O, widzę rozmowa językoznawcza.
Komuś może się nie podobać to, lub śmo, może mieć problemy z akceptacją wyrazu, czy zwrotu, a o wszystkim i tak decyduje uzus.
Dokladnie 😉