Jak Teslar karmił gości Potockich
Wybitny kucharz z przełomu XIX i XX wieku zatrudniony w rodzinie hrabiego Potockiego w pałacu w Krzeszowicach jest autorem książki „Kuchnia polsko-francuska”, która jest – jak stwierdził sam autor – rezultatem i podsumowaniem jego 35-letniej pracy. Dzieło kuchmistrz zadedykował swej chlebodawczyni hrabinie Andrzejowej Potockiej.
Archiwalne zdjęcie rodziny Teslarów (protoplasta rodu z żoną i dziećmi), które otrzymałem od spadkobierców
Książka jest nie tylko zapisem receptur stosowanych w tamtej epoce w domach arystokratycznych ale także i opisem ówczesnych obyczajów. Teslar bowiem komponował i nadzorował potem realizację menu licznych przyjęć wydawanych przez Marszałka krajowego a później Namiestnika czyli hrabiego Andrzeja Potockiego. Zawiera ona także szereg porad i wiadomości praktycznych, które mogą być przydatne i dziś.
Przytaczam dwie propozycje, w których są nazwy dań zupełnie zapomnianych a nawet niezrozumiałych. Być może okaże się że ktoś z uczestników blogu je rozszyfruje i poda do publicznej wiadomości.
Wybrałem też jeden konkretny przepis, który spróbuje zrealizować choć jest – jak zobaczycie – dość skomplikowany i pracochłonny. W trwającym karnawale mam w domu co najmniej cztery przyjęcia więc będzie na kim wypróbować te eksperymenty.
Na początek menu dla nieco większej liczby gości niż tych zasiadających przy moim stole.
Bal w Namiestnictwie na 1600 osób w 1907 r.
2200 kanapek różnych.
10 wózków pasztetu strasbursk.
20 szynek a l’imperial.
12 półm. gateau z zajęcy, na skał.
10 ,, cielęcin a la reine.
20 ,, kaczek Jockey-Club w chlebach.
10 ,, tournedos grilles, na pa?pugach.
10 ,, chaud-froid z kwiczołów.
10 ,, łososi w majonezie.
20 ,, bażantów pieczonych.
10 ,, combrów sarnich.
40 salaterek sałat zimowych.
20 kompotierek kompotów.
20 sosów różnych.
20 tac ciast.
Cukry. Owoce. Orszada.
Lemonada. Lody. Wina.
Kolacya gorąca (na 400 osób po 40 półmisków).
Barszcz i bulion w filiżankach.
Zające z truflami w gondolach.
Filety z gołąbków z langustem a la Hamburg.
Indyczki węgierskie.
Sałaty.
Province a la Murza.
I na koniec pierwszy przepis Teslara, który będę próbował zrobić, bo mam wszystkie wymagane do niego produkty. Zawijam więc rękawy i wkładam stosowny fartuch. Do roboty:
Rozpływnik z gęsich wątróbek (Fromage de foie gras).
Upiec gęsie wątróbki przykryte słoninką, a gdy wystygną ubić je w moździerzu z kieliszkiem koniaku i kieliszkiem madery. Tyle co wątrób dodać masła deserowego, tyleż parmezanu, soli i cayenny, przetrzeć przez sito, złożyć do rondelka i wmieszać sporo śmietanki kremowej ubitej na tęgą pianę. Bombę wylać auszpikiem, ubrać plastrami trufli i nałożyć powyższej masy, wypełnić auszpikiem, a gdy zastygnie podać, ubrawszy sałatką.
Na koniec zdanie o rodzinie Mistrza. Nikt z potomków Pana Antoniego nie poszedł w jego ślady. Natomiast wśród dzieci, wnuków i prawnuków byli wybitni architekci, malarze i ludzie związani ze sztuką.
Komentarze
Bale i kolacyje zacne… 😉
A okolice, gdzie balowali, wciąż pamiętają… – niecałe dwa lata temu przyuważyliśmy, że imiona Potockich otwierają u krzeszowickiego Św. Marcina całoroczną listę wypominków (odczytywanych przed lub po nabożeństwie niedzielnym).
Gdyby ktoś miał problem ze spaleniem mniej (lub bardziej) zacnej kolacji (względnie śniadania) — sobotnia wędrówka na Koskową Górę (taki pagór w Beskidzie Średnim, na który od ponad dwóch dekad nie było po drodze)… oraz niedziela z wiatrem, przelotnymi śnieżnymi zawiejami i objazdem drewnianych kościółków w Paśmie Draboża (ca między Skawiną a Wadowicami). —
Serdecznie zapraszam Zainteresowanych! 😀
Asiu, Krystyno – dzięki za miłe słowa po moich poprzednich reportażach! 😀 😀
Nb, Mama, ubierając nas w dzieciństwie „na sanki”, wbijała do główek:
Są piecuchy i mazgaje, co się boją chłodu, zimy.
Niech nikomu się nie zdaje, że my chłodu się boimy!
W sezonie 2013/14 nie ma, jak na razie, zbyt wielu okazji, by wykazać się brakiem zimowej bojaźni… 🙄 Śniegu jak na lekarstwo… – super sprawa w mieście! 😀
Aliści na Koskowej wiało godnie a niedzielna zimnica była o poranku dotkliwa (=>zaskoczenie – wichurowe, przeszywające, wilgotne…)
A więc szukajcie a znajdziecie! 😎
PS, choć krzeszowicki park pałacowy szczyci(ł) się wieloma wspaniałymi okazami (por. ujęcie 186 linku z 8:28 i odsyłacz tamże) — żaden z nich nie może nawet stawać w szranki z Cisami Raciborskiego, jednymi z pięciu najstarszych polskich drzew…
(Gdzie one?… Tu 🙂 )
Oj. tam Oj, tam! Zamieni Gospodarz moździerz na blender, zaprzęgnie do pracy mikser albo malakser i za 1,5 godziny mus z wątróbek gęsich będzie gotów do zalania galaretą, a dodatki, dekoracja i sos, to już na wydaniu. Znamy wydajność pracy Gospodarza naszego. Przystawka nader piękna i smaczna. Tak to już jest, że wczoraj chłopskie kluchy na talerzu, dzisiaj marszałkowskie przyjęcie na 1600 osób (w druku, niestety).
To, że nasza A Cappella lata, jak z pieprzem po pagórach, świątyńkach i dworkach karpackich, to rzecz powszechnie znana, ale skąd ona na to siłę ma, żywiąc się marchewką i 2 listkami sałaty, pozostaje dla mnie tajemnicą.
A cappella ma niewątpliwie sfotografowane wszystkie pałace, kapliczki,mosteczki i pagórki w okolicach co najmniej 200 km od Krakowa 🙂 Naszej Wędrowniczce życzę w roku 2014 dalszych przyjemności turystycznych i fotograficznych!
Czytając przepis na rozpływnik z gęsich wątróbek najpierw się rozpłynęłam,potem rozmarzyłam,aż w końcu rozważyłam,ile to kalorii było w tym pięknym daniu.
Ech, gdzie te czasy i gdzie te wytworne kalorie 😉
Danuśka – wątróbki gęsie można zamienić na dobrą rybę, a trufle na malutką puszkę kawioru; reszta bez zmian, ale co za efekt…
Czterysta osób i półmisków czterdzieści
Przy takich ilościach jedli ile brzuch pomieści
A gdy dychać nie mogli bo zbyt się napchali
Bulion i barszczyk jako remedium łykali
Langusta a la Hamburg z gołąbkiem pospołu
Nie była tylko ozdobą książęcego stołu
Wraz z Province a la Murza i sałat zestawem
Zniknęła wnet z półmisków głodomora prawem
Indyczki węgierski dzioby rozdziawiły
Żarłoczności gości bardzo się dziwiły
Tak się zakończyła Kolacya gorąca
Bez gondoli truflowej z pieczenią z zająca
Bo ta odleciała – chociaż bez balona
Wprost w zdziwionego Teslara ramiona
Echidna
A capella pokazuje, że i niedalekie okolice dostarczyć mogą wielu ciekawych widoków i przeżyć. I te wiejskie scenki rodzajowe. Bardzo lubię takie klimaty.
Przepis na rozpływnik jest trochę nieprecyzyjny, bo soli i cayenny nie może być chyba tyle ile ważą wątróbki. A tak dosłownie można by odczytać. U mnie dziś bardzo pospolicie, bo kopytka odsmażane i surówka z kiszonej kapusty.
Dzień dobry,
Obudziłem się przed szóstą, teraz dochodzi ósma. Przeczytałem jak Teslar karmił gości, a później w drogę… z a cappella, aż w moim małym nadoceanicznym mieszkanku zapachniało tamtymi wioskami, chałupami, obornikiem, świeżym chlebem z dawnego GS-u.
A cappella – po stokroć dzięki!!!!
Dla takich jak ja, rozrzuconych to tu, to tam, ale przecież wciąż pamiętających tamte klimaty robisz kawał świetnej roboty !!!! Jeszcze raz dzięki !!!
Dzieki a cappelli nareszcie mamy zdjecia z Polski, bo juz zaczynaly mi sie nudzic widoczki Francji, Kanady czy Australii. Mialem kolege z pieknym domkiem we wsi Las kolo Suchej Beskidzkiej. Podziwialem stamtad przepiekne widoki na Beskid Zywiecki i Beskid Niski. Niestety kolega zmarl i drugi raz juz tam nie pojechalem, ale po obejrzeniu tych zdjec naszla mnie ochota na wedrowke po Galicji. Moze za rok uda mi sie znowu pochodzic po tych pieknych okolicach. Jakies godne polecenia lokale?
Po wczorajszym, regionalnym obiedzie, dzisiaj obiad polski nr 1: czyli schabowy, ziemniaki i kapusta. W zestawie zabrakło rosołu z makaronem, ale Pyry już teraz 2 dań nie są w stanie w siebie wepchnąć. Na deser są gotowce, które Młodsza nabyła wracając z przychodni – świeżutkie i miękkie makaroniki, składane po 2, a między nimi jakaś marmolada. Ta marmolada to najsłabsze ogniwo; reszta rewelacyjna.
Rozochocona Teslarem, przyjęciami u Gospodarza i spodziewaną kawą rodzinną u siebie, podam przepis na ciasto dość lekkie i nieskomplikowane które piecze Ryba. Z pewnością i naszym Blogowiczom jest ono znane, ale przypomnę. Jest to ciasto typu „na kompanię wojska” (16 niemałych kawałków)
PLACEK Z KREMEM MASCARPONE
upiec kakaowy biszkopt z 6 jajek na blasze do placków. Po ostudzeniu przekroić na 2 części, każdą z nich nasączyć ponczem, po godzinie obydwa blaty posmarować dżemem z czarnej porzeczki (inne dżemy sprawiają się gorzej) a potem grubo kremem
krem mascarpone
700 ml kremówki 30%, 6 łyżek cukru – pudru, 3 paczuszki fixu do śmietany, 500g mascarpone
Śmietanę ubić, dodać cukier, potem fix i stopniowo ser.
Boków placka się nie smaruje; wierzch po posmarowaniu kremem posypać naturalnym kakao (przez sitko i nie żałować).
Olacek wytrzymuje spokojnie 3 dni, a krem w niego nie wsiąka – trzyma się do końca.
Uwaga – placek trzymać w chłodzie (Ryba w pudle w lodówce)
Śniło mi się dzisiaj (poważnie!), że byłam z wizytą na Kurpiach u Gospodarzostwa. Gospodarz pochwalił się nową, trzecią stodołą 😯
Nie ustaliłam, gdzie poprzednie dwie stodoły i na co one Gospodarzostwu, które nie uprawia zbóż i nie składa siana.
Gospodyni przygotowała piękny tort, ozdobiony malinami. Przy bliższych oględzinach okazało się, że to czysty, nie pieczony sernik, z tymi malinami znakomity.
Tyle snu.
Do poprzedniego wpisu chciałam coś dodać, musiałam się trochę przekopać przez sterty zdjęć :
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_0960.JPG
Otóż Argentyna to słodki kraj i co chwila człowiek natyka się na cukiernie, takie z prawdziwego zdarzenia, gdzie tylko słodkie wypieki, nic więcej. W takiej cukierni stolików pełno, często drugie piętro. Do tego kawa pod różnymi postaciami, a dla takich heretyków jak ja nawet wino się znajdzie czerwone, wytrawne.
Zapachy jak w nieistniejącej już sto lat cukierni na ul. Kościuszki w Ząbkowicach Śl., to były jeszcze czasy, kiedy biegało się tam po „napoleonkę” za 2 złote.
W tej cukierni słodnie zjadał Jerzor, nawet nie wiem, co, bo zafasynowały mnie dwie młode dziewczyny, zajadające się i ciachami, i lodami. Wyglądało to znakomicie, ale pewna jestem, że moje „słodkie” przerobiłam na ul. Kościuszki, wiecej nie wejdzie.
ROMku, gdyby zaniosło Cię na piękne Pogórze Dynowskie, to nie zaniedbaj karczmy Pod Semaforem w Bachórzu.
http://www.podsemaforem.pl/index.html
Jest to miejsce niezwykle urocze i klimatyczne, karczma w dawnym budynku stacyjnym, bedąca częścią małego skanseniku kolejki wąskotorowej. Elementy wyposażenia stacyjnego są wszędzie i robią nastrój. Jedynym pomieszczeniem nowoczesnym jest toaleta, ukryta zresztą na zapleczu, w jakiejś komórce zamykanej na rygiel. Ale i tam na drzwiach wisi stara tablica z (niezrozumiałym zapewne dla młodych) napisem: Zabrania się mycia rąk piaskiem w umywalce…
Karmią pysznie.
Trafilismy na to miejsce przypadkowo, jeżdżąc na spotkania autorskie w rzeszowskiem. Przed zajazdem stało sporo samochodów, co było dla kolegi i dla mnie widomym znakiem, że tu można dobrze zjeść. Nie rozczarowaliśmy się.
Jako wnuczka kolejarzy i miłosniczka kolei żelaznej – najchętniej zostałabym tam na dłużej. Warto!
Miłośnikom Bieszczad i kolei żelaznej polecam tę oto galerię: http://pogorzanin.pl/galeria-mainmenu-34
Przy okazji: my na wybrzeżu też mamy swoją kolejkę:
http://www.kolejwaskotorowa.wrewalu.com/
Miło poczytać, zwłaszcza wielbicielom Krakowa, do których sie zaliczam 🙂
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,15277737,Krakow_najlepszym_miastem_dla_turystow_w_2014_roku.html#BoxSlotII3img
https://plus.google.com/u/0/
hrm…..! Nie tak! muszę pogooglać nad tymi googlami….
A mnie rozbawił D. Pas – sent w „papierówce”, który na enuncjacje prof Glińskiego, że wielkie medium, jak „Polityka” powstało z sojuszu postkomunistów z międzynarodowym kapitałem, zaprosił p. Profesora do redakcji – koniecznie z własną latarką. Zagraniczny kapitał byłby bardzo pomocny, więc gdyby Gliński go znalazł, to jak nic zbierze sobie wielką wdzięczność post komuny!
A L.Stomma piękną refleksją osobistą żegna Jana Bijaka (przy okazji jest tam i dobre słowo o naszym Gospodarzu, a właściwie o jego rzetelności redakcyjnej).
Zabawnie również odpowiada prof Środa na pytanie o proste wytłumaczenie, dla prostego człowieka słowa „gender” Pani Profesor mówi m/w tak „Mnie wcale nie zależy na zacieraniu różnic pomiędzy mną, a moim mężem; to przyjemne różnice. Mnie chodzi o to, żeby on też sprzątał. I to jest „gender”.
Nisiu, lokal wyglada zachecajaco wiec kiedys trzeba bedzie tam pojechac. Niestety, oprocz pomaturalnego objazdu autostopem petli bieszczadzkiej i szkolnej wycieczki do Tarnowa nigdy nie zwiedzilem terenow na wschod od Krakowa.
Romek –> znam ten lokal. bylem tam jesienia ubieglego roku, a zatem nie tak dawno i szczegoly jeszcze nie ulecialy w kosmos.
pamietasz butke suflera? spiewali: nie wierz nigdy kobiecie 😆
stara prawda, i do dzis dnia nic nie zmienilo sie. knajpa jak setki innych w stylu starych strzech powstalych na poczatku XXI wieku. wewnatrz sa elementy wyposazenia, ale nie stacyjnego i ogolnie bardzo kiczowato. to fakt, zatrzymujacych i jadajacych jest tam sporo. ale wedlug mnie to dowod na to, ze daja tam duzo i tanio, co oznaczac moze ze zapelnisz jedynie brzuch ale kubeczki smakowe obejsc sie jedynie moga zgaga po barszczu z torebki.
Jest możliwe, że lajaresowi pomyliły się knajpy. Chyba że to ja miałam omamy, przywidział mi się semafor, kolejowe latarnie i tablice. A jadłam w makdonaldzie, tylko też mi się popieprzyło.
Jak by ktos chcial o Polsce optymistycznie to tu znajdzie bardzo
http://www.foreignaffairs.com/articles/140336/mitchell-a-orenstein/six-markets-to-watch-poland
Mozna dodac jak mila i grzeczna jest dyskusja pod artykulem, chcialoby sie rzecz szkoda ze tak nie jest wszedzie 🙂
Niestety tylko po angielsku a tlumaczyc sie nie da bo dlugie, ale dla tych co znaja ten jezyk a nie widzieli tego jeszcze mile czytanie.
Yyc – Ty jesteś niepoprawny optymista – miła i grzeczna dyskusja w komentarzach to nawet nie jak yeti, bo w Polsce nikt tego nie widział i o tym nie słyszał. 🙂
Wiatrzysko jak huragan, cieplo +9*C, snieg sie topi jak w piekle, slonce i niebieskie niebo dodaja witami D i tak mozna zyc 🙂
Wczoraj wracam do domu a tu na koncu slepej uliczki od ktorej jest dojazd do naszego domku stoi wielka ciezarowka-piaskarka-plug a obok takie monstrum co wyglada jak kosmiczna maszyna z Marsa na 4 kolach i dlugich pajeczych nogach na gorze zawieszona budka operatora a pod tym wszystkim zawieszony wielki plug. Ciezaroeka siw zakopala odsniezajac nam dojazd do naszej wiejskiej miejskiej drogi. Przyjechalo to drugie monstrum, zeby wyciagnac. Pytam, dziekujac za odsniezenie, co sie stalo, ze przyjechali bo na ogol nie zagladaja tutaj i na to pani z ciezarowki (mloda i calkiem calkiem) ze widziala nas jak zesmy sie odkopywali w poniedzialek i jej sie zal zrobilo wiec postanowila, ze skoro odsnieza w okolicy to nam przetrze droge do miejsca gdzie grunt prywatny bo dalej nie moze (Miejska sluzba tylko tereny miejskie). I sie zakopala. Kierowczynia monstrum ktore przyjechalo z pomoca tyez byla pani rownie calkiem calkiem i az mi sie miasto wiecej moje spodobalo. Panie poczekala zeby zobaczyc czy przejdziemy i jak sie upewnila to monstrum kosmiczne odjechalo 🙂
Wlasnie dosrtalem potwierdzenie biletow i miejscowek. Mozna spac spokojnie i czekac na odlot. Byle pogoda dopisala w Kraju bo skoro teraz jest wiosna to kiedy bedzie zima. Wiem ze w Kaliszu posypalo no ale to juz polowa stycznia jakby nie bylo 🙂
Duze M, po wczorajszym spotkaniu z dwoma paniami z wielkimi maszynami nabralem jeszcze wiecej optymizmu 🙂
Moze jednak kiedys ludzie przestana byc upierdliwi i przestana poprawiac i udzielac nieproszonych rad. Kto wie. Cuda sie zdazaja 🙂
Na wszelki wypadek czasem pyta o haslo jak sie ten artykul otwiera, wystarczy zamknac ramke i nic sie nie stanie 🙂
To monstrum to chyba na 6 kolach, cos takiego 🙂
http://4.bp.blogspot.com/_pALWeU3oux4/TPg160xCIoI/AAAAAAAAACo/PJJwEZqYHAA/s1600/SNIC%2B367.jpg
Rick Steves jest bardzo popularnym autorem 30 minutowych filmow na temat wycieczek do Europy. Jego filmy sa pokazywane na kanale PBS (Public Broadcasting System), ktory cieszy sie od lat najwyzsza reputacja.
W jednym z filmow o Polsce Rick bardzo poleca bary mleczne. Mowi, ze odwiedzenie baru mlecznego jest podstawa podrozy do Polski. Bary mleczne oferuja typowe polskie dania ? zupy, dania z kapusty, smazone kotlety wieprzowe, pierogi I nalesniki.
Nastepnie Rick opisuje w dowcipny sposob, jak przelamac bariery jezykowe.
Na pytanie sprzedawcy najlepiej jest kiwac glowa. Pytanie moze dotyczyc rodzaju nadzienia pierogow z miesem lub z serem.
Steve rowniez tlumaczy, jak skladac zamowienie ? wskazac palcem, co chcemy zamowic.
Za porada Steve?a bardzo chetnie odwiedzamy bary mleczne w Polsce, a dania w tych barach bardzo nam smakuja.
Tu jest caly artykul
http://www.ricksteves.com/news/tribune/milkbar.htm
A tu fragment z tego artykulu po angielsku:
For me, eating at a bar mleczny – or „milk bar” – is an essential Polish sightseeing experience. These super – cheap cafeterias, which you’ll see all over the country, are a dirt – cheap way to get a meal…and, with the right attitude, a fun cultural adventure.
Milk bars offer many of Poland’s traditional favorites. Common items are delicious soups, a variety of cabbage-based salads, fried pork chops, pierogi (ravioli with various fillings), and pancakes.
At milk bars, the service is aimed at locals. You’re unlikely to find an English menu. If the milk-bar lady asks you any questions, you have three options: nod stupidly until she just gives you something; repeat one of the things she just said (assuming she’s asked you to choose between two options, such as meat or cheese in your pierogi); or hope that a kindly English-speaking person in line will leap to your rescue. If nothing else, ordering at a milk bar is a fiesta of gestures. Smiling seems to slightly extend the patience of milk-bar staffers.
Every milk bar is a little different, but here’s the general procedure: Head to the counter, wait to be acknowledged, and point to what you want. Two handy words are to (sounds like „toe” and means „this”) and i (pronounced „ee” and means „and”).
My milk-bar dialogue usually goes like this: Milk Bar lady says „Prosze?” (Can I help you, please?). I say „to” (while pointing)…”i to” (pointing again)…”i to” (pointing once more). It means, „This…and this…and this.” It’s not pretty, but it gets the job done.
Chowing down with the locals, you’ll marvel at how you can still eat lunch for $3 as you experience a little bit of nostalgia from Poland’s communist days.
Rick Steves’ Europe – Poland
Po przeszukaniu, czego tu nie wolno – jeszcze jedna proba
Rick Steves jest bardzo popularnym autorem 30 minutowych filmow na temat wycieczek do Europy. Jego filmy sa pokazywane na kanale PBS (Public Broadcasting System), ktory cieszy sie od lat najwyzsza reputacja.
W jednym z filmow o Polsce Rick bardzo poleca bary mleczne. Mowi, ze odwiedzenie baru mlecznego jest podstawa podrozy do Polski. Bary mleczne oferuja typowe polskie dania ? zupy, dania z kapusty, smazone kotlety wieprzowe, pierogi I nalesniki.
Nastepnie Rick opisuje w dowcipny sposob, jak przelamac bariery jezykowe.
Na pytanie sprzedawcy najlepiej jest kiwac glowa. Pytanie moze dotyczyc rodzaju nadzienia pierogow z miesem lub z serem.
Steve rowniez tlumaczy, jak skladac zamowienie ? wskazac palcem, co chcemy zamowic.
Za porada Steve?a bardzo chetnie odwiedzamy bary mleczne w Polsce, a dania w tych barach bardzo nam smakuja.
Tu jest caly artykul
http://www.ricksteves.com/news/tribune/milkbar.htm
A tu fragment z tego artykulu po angielsku:
For me, eating at a bar mleczny ? or ?milk bar? ? is an essential Polish sightseeing experience. These super ? cheap cafeterias, which you?ll see all over the country, are a dirt ? cheap way to get a meal?and, with the right attitude, a fun cultural adventure.
Milk bars offer many of Poland?s traditional favorites. Common items are delicious soups, a variety of cabbage-based salads, fried pork chops, pierogi (ravioli with various fillings), and pancakes.
At milk bars, the service is aimed at locals. You?re unlikely to find an English menu. If the milk-bar lady asks you any questions, you have three options: nod stupidly until she just gives you something; repeat one of the things she just said (a s s uming she?s asked you to choose between two options, such as meat or cheese in your pierogi); or hope that a kindly English-speaking person in line will leap to your rescue. If nothing else, ordering at a milk bar is a fiesta of gestures. Smiling seems to slightly extend the patience of milk-bar staffers.
Every milk bar is a little different, but here?s the general procedure: Head to the counter, wait to be acknowledged, and point to what you want. Two handy words are to (sounds like ?toe? and means ?this?) and i (pronounced ?ee? and means ?and?).
My milk-bar dialogue usually goes like this: Milk Bar lady says ?Prosze?? (Can I help you, please?). I say ?to? (while pointing)??i to? (pointing again)??i to? (pointing once more). It means, ?This?and this?and this.? It?s not pretty, but it gets the job done.
Chowing down with the locals, you?ll marvel at how you can still eat lunch for $3 as you experience a little bit of nostalgia from Poland?s communist days.
Rick Steves? Europe ? Poland
On ma na imie Rick, a nie Steve.
Wchodze pod stol.
Orco,yyc-za optymistyczne artykuły o Polsce bardzom Wam wdzięczna 🙂
Na ogół jest dosyć pesymistycznie i raczej w szaro-czarnych kolorach,chociaż bywało,że budowaliśmy drugą Polskę,drugą Japonię i staraliśmy się być dostatnią,zieloną wyspą 😉
Jak już jest tak radośnie i optymistycznie to jeszcze opowiem,jak to Osobisty Wędkarz nam się polonizuje.Dzisiaj z własnej inicjatywy zakupił golonkę(to pewno przez ten śnieg,co w końcu do nas zawitał)i przyrządził au naturel.Delicje!
Uwagi,że golonka to raczej danie kuchni niemieckiej pomińmy milczeniem i po prostu zbagatelizujmy 😉
No własnie,a gdzie przepadł Pepegor?
ROMku-Sucha Beskidzka słynie z karczmy „Rzym”,ale nie jest to niestety miejsce godne polecenia.Z ubolewaniem podzielam poniższe opinie:
http://www.gastronauci.pl/pl/1577-karczma-rzym-sucha-beskidzka
Orca wychodź spod stołu, myl się i 100 razy dziennie 🙂
Artykuły wyglądają bardzo ciekawie a dokładne przeczytanie zostawiam na wieczór.
Przeczytałam na wyrywki komentarze i jestem w szoku- miło i co ważniejsze z jakimś sensem 🙂
Yyc faktycznie monstra w tej Kanadzie odśnieżają. Jaki obszar taki odśnieżacz 🙂 Mam nadzieję, że u nas nie będzie co odśnieżać bo samo szybko się stopi.
Mimo, ze nie przeczytalem wszystkich komentarzy i sie przestraszylem, ze moze chwale za wczesnie, ale tez zauwazylas jak milo wyglada rozmowa a widzialem ze i przeciwstawne zdania wyrazane bez agresji.
Poza mosntrami oczywiscie jezdza takie ciezarowki plugo-piaskarki, ale pewnie jak przywali sniegiem to wyciagaja te monstra 🙂
W lecie takimi wyrownuja drogi szutrowe ktorych tu w gorach i ogolnie w terenie sporo. Odleglosci spore i asfalt nie wszedzie a dojechac trzeba do sasiada 100 mil obok 🙂
U mnie Jerzor odsnieża.
Wokół Wielkich Jezior jest pas śnieżny i odpowiednie służby zwarte i gotowe, tylko czekaja, by wyruszyć w trasę.
Dzisiaj przed wschodem słońca było tak:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_1968.JPG
Danuśka,
karczmę Rzym w Suchej Bezkidzkiej dokładnie zapamiętałam …przez żołądek, chociaż wystrój to było to, co wolałabym zapamiętać najbardziej i co sie mojemu nieletniemu naonczas dziecku bardzo podobało. Strucie się polecanym żurkiem z jajkiem do przyjemności nie należy i to mi się, niestety, zapamiętało. Omijam, mimo sympatii dla Mefista i mimo, że bywa po drodze 😉
Danuśka,
dzisiejsze golonki mają bardzo niewiele tłuszczu, nie to co kiedyś. Nie dziwię się, że są pyszne.
A Pepegor mógłby się odezwać.
Sława polskich barów mlecznych sięga, jak widać, nawet za ocean. I bardzo dobrze, że pełnią także rolę atrakcji turystycznej. Choć nie ma ich zbyt wiele, bo ich funkcjonowanie wiąże się z dotacjami państwa. Ale chyba można je znaleźć w każdym dużym mieście. W Gdyni wiem o dwóch barach, ale największą sławę zdobył Bar Turystyczny w Gdańsku, opisany bardzo pozytywnie przez angielskiego recenzenta kulinarnego.
We Wrocławiu „kultowym” barem jest bar „Miś” na Kuźniczej.
Bywam, jak jestem 😉
Ostatnio ruskich zabrakło 🙁
A za mną „chodzi” ukochany obiad Hiniutka -peklowane żeberka duszone w kapuście. Cichutko podejrzewam nawet, że owe żeberka były jednym z powodów częstego wyjeżdżania Ojca w delegacje służbowe. Swego czasu w niektórych bufetach dworcowych można było takie żeberka zjeść za małe pieniądze, a żadna żona nie stała nad głową zamartwiając się chorobą wrzodową męża. Strasznie łasy był na owe żeberka – potrafił zjeść porcję zaraz po przyjeździe i drugą przed wyjazdem. Przyjeżdżał i nie chciał nic jeść „Wiesz, Janeczko, jakoś źle się czuję”. Akurat; opchany był, jak gęś tuczona. No i ja mam teraz ochotę na Hiniutkowe żeberka, a nie mogę zrobić, bo na jedną osobę nie wyjdą, jak trzeba, a Młodsza nie ruszy. Poczekam, aż wyjedzie na jakąś włóczęgę i ugotuję sobie. Najwyżej będę jadła 3 dni z rzędu, albo wezwę Synusia na pomoc.
Witam, Krystyno golonka bez tłuszczu to, jak piwo bezalkoholowe. Golonka ma być tłusta, a piwo alkoholowe do tego kapusta z grochem i ziemniaczki zapiekane, wtedy najlepiej smakują (mnie). Częstotliwość spożywania w zależności od nastroju, który zawsze poprawia. Owszem, na wadze można przybyć, to wina żelaza, a ono jest ciężkie ależ jak potrzebne naszemu organizmowi. B.W musi być peklowana!!!
Golonki to albo Wielkopolska (nie tylko u Pyry jadłam, ale i na trasie w knajpie), albo górniczy Śląsk („golonko”).
Pyrowa była znakomita, a knajpianej po drodze też niczego nie zarzuciłabym. Ja niestety, lubię golonki!
Yurku,
jak kiedys będziesz w okolicach Poznania, nadaj Pyrze, juz ona zapekluje!
Alicjo, ale wstyd, pisze się sowieckich zabrakło pożegnanych 20 lat temu z wielką radością po ponad 50 latach pobytu. Teraz są pierogi z serem i ziemniakami.
To, co lubi domowy tygrys. Podsmażyć na oleju, dyżurne plus kilka ząbków czosnku, odrobina maggi.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_1971.JPG
Mój osobisty ranking golonek polskich: nr 1 zdecydowanie golonka w opolskiej Starce, nr 2 w Czarcim Kopycie na górze Równicy w Ustroniu, nr 3 małe goloneczki upieczone przeze mnie w rzymskim garnku.
Krystyno, gdybyśmy kiedyś zamawiały golonki razem, to możemy wziąć jedną dużą: Ty zjesz to co w środku, a ja to co na wierzchu (i niech skonam na wątrobę)…
Myślę, że pierogi ruskie nie znikną z polskiego słownika kulinarnego. I nie ma najmniejszego powodu do tego. Politycznie „korektni” niech się wypchają szkłem tłuczonym.
Gdyby ktoś z Łasuchów był w Opolu, to Starka (nazwa nie oznacza wódki, tylko śląską babcię) absolutnie obowiązkowa.
http://www.restauracjastarka.pl/strona-glowna/
Oczywiście, nie musicie mi wierzyć na słowo, ale warto spróbować.
Nisiu, nie usiądziemy razem do jednej golonki 😉
Tak się złożyło, że właśnie jesteśmy po golonce kupionej w ruskim sklepie w N. Miami Beach. Do tego ruski hren i cholernie mocna „kozacka” musztarda!
Co to jest hren???
Ale się golonkowo porobiło…
Aaaaa – chrzan?
Pyro, no wie Pani Generał, jak trzeba, to i o marchewce i półlistku wyżyje 😛 ale nigdy (lub prawie) nie jest to przed wędrówką czy w jej trakcie… 😀
Oczywiście, wówczas nie można a nawet nie wolno żywić się zbyt obficie czy ciężkostrawnie => wycieczki służą też do posiłkowego resetu: powrotu bądź utwierdzenia się na prostej choć wąskiej ścieżynie kilku (pięciu) lekkich i wartościowych posiłeczków, by nigdy nie być głodnym i broń PB, nie objadać-przejadać się podczas jakiejś uczty wieczornej. Bo po ośmiu lub więcej godzinach wędrowania (po zimnym, mokrym, wietrznym, świeżym) apetyt będziemy mieć wilczy a nawet smoczy – to pewne! 😀
Danuśko, śliczne dzięki! 😀
Mam pewne braki na kierunku północnym (w temacie tego dwustukilometrowego promienia 😉 ), ale ogólnie coś jest na rzeczy. Okolice, którym poświęcam ostatnio tak wiele uwagi – prócz faktu, iż są pagórami bądź mają inne walory czynnie-rekreujące – przeżywają swój wielki czas: modernizują infrastrukturę, restaurują zabytki, podnoszą standardy prywatne. Stąd wielka radość, duma uczestnictwa w tym procesie (też poprzez podatki i inne daniny) ale i przemożna potrzeba utrwalenia pewnych archaicznych smaczków, atawizmów… One znikają w okamgnieniu!… – Nieuchronne, a jednak czegoś żal…
Krystyno, jasne, że mogą dostarczyć! 😀
Poza tym w czasach, gdy wszyscy wokół jak na komendę odkryli, że nigdy o niczym innym nie marzyli, tylko podążyć szlakami PanaPrusowego „Faraona” (podstawić dowolne turcje, tunezje, paragwaje i hawaje) – sama przekora każe pokazać także to, co za progiem. (Cudze chwalicie…)
Miałam szczęście od wczesnego pacholęctwa poznawać w dużych dawkach, a co ważniejsze, w nieprzeciętnym pogłębieniu (jak na czasy) Europę, co przetykane było zawsze włóczęgami po radrużach, wiżajnach, szypliszkach, polnych i ożennych. Oczywiście, teraz ta Europa, która mnie najmocniej kręci (bo wpływała na losy kraju, przepływy ludzi, pomysłów) jest od dawna tak nasza i zadomowiona, jak Tyniec czy Sucha Beskidzka… lecz niespodzianki czekają wszędzie.
(Na egzotykę dla samej egzotyki jakoś szkoda mi czasu i kasy… jak na razie, gdy kondycja służy (bo się na nią pracuje ;)). Nie zarzekam się jednak – pewne plany i kierunki hołubię od dzieciństwa: niezaskakująco są to albo szlaki trekingowe, albo podróże tematyczne – po śladach wielkich ludzi, odkrywców, wynalazców, inżynierów, luminarzy (w tym Polaków 😀 ))
Nowy 😀 Dzięki! 😀 I radość wielka, że ktoś się wzruszył, ucieszył, dowiedział czegoś!
A wiesz, tam, na szczycie Koskowej – zasiedlonej i wciąż ornej – naprawdę pachniało wiosennym obornikiem! Aż wspomniałam P., że te wonie kojarzą mi się z jakimś nadochotnickim końcem kwietnia, gdy ty studencko inaugurujesz sezon a gospodarze biorą się do przyorywania gnoju pod ziemniaki, buraki, jarzynę…
Pozdrawiam Cię serdecznie!!! 😀
ROMku, jakie nareszcie?! 😮 – stale linkuję tu fotki polskie ❗ 😀 (Dyspozytornia ostatnich lat – pod nickiem).
Południowa Polska – zawsze przeurocza pejzażowo, sławna, urozmaicona, turystyczna – teraz pięknieje w oczach, stawia na różne typy rekreacji, najrozmaitsze potrzeby: od skromnych i wyciszonych agro w stylu dawnych „wczasów pod gruszą” po wypasione wellnessy (z szybkimi przejazdami do słowackich wód, np. Vrbova/Wierzbowa, Rużbachów, etc.). Oczywiście są wielkie różnice standardów, mentalności – niektórzy dotkliwie odczuwają przejście z Małopolski w Podkarpacie (pisałam o tym po Bieszczadach 2012)… lecz Ty to sprawdź… z tak nieuprzedzoną głową, jak tylko możliwe.
W aspekcie faktograficznym pomocą służą strony MOT, Małopolskiej Organizacji Turystycznej – ich agendy rozdają naprawdę sporo przydatnych materiałów (gdyby ktoś miał czas, chęci i (luzy w plecaku), by po wszystkich domowych podczytywaniach i wydrukach fatygować się jeszcze do krakowskiego Centrum Wyspiański (przy Grodzkiej, naprzeciwko Pałacu Wielopolskich czyli Magistratu)).
Chodzę po (pa)górach – (m)nie(j) po lokalach. Z powodów zasygnalizowanych w odpowiedzi do Pyry i z wielu innych (szkoda czasu na wyszukiwanie, czekanie, ryzykowanie; szkoda wysokogórskiego wyciszenia na wchodzenie pomiędzy redneków 😉
+ przyjemność piknikowania, relaks wspólnego z towarzystwem, twórczego pichcenia w plenerze lub na kwaterze, praktyczność i elegancja wieczornego posiłku po powrocie do wynajętego domu, po wyświeżeniu się, całkowicie relaksowo, z odrobiną alkoholu, dłuuugą nieskrępowaną rozmową…)
Oczywiście, każdy wyjazd wielodniowy zakłada też jakieś wyjścia. Lecz im lepsza pogoda, tym wychodzi ich mniej 😉 Podczas wyskoków jednodniowych byłoby to rozbojem w biały dzień – włazić pod dach gdy pogoda służy a długa trasa woła (bo prognozy sprawdzone, inaczej byśmy wszak nie pędzili skoro świt!).
Poza tym z polecaniem jest ten mały problem, iż trzeba doskonale znać osobę – jej gusta, potrzeby, background, kaprysy, dolegliwości nawet. Najlepiej to zilustrować deliberacjami nad restauracją, do której mamy akurat zaprosić ścisłe grono rodzinne na urodziny, etc. Niby wiemy wszystko, włącznie z historią ich ulubień w ostatnich 20 latach… a tu bratanica przeszła na wegetarianizm (na 2 tygodnie 😉 ) a bratanek wciąż się nie nauczył endżojować poniektórej meksykańszczyzny, którą za to uwielbia jego mama… a panom się już tu znudziło i chętnie spróbowaliby czegoś innego, ale przez grzeczność…* 😀 — …eee, to lepiej następnym razem chodźmy do tej włoskiej na Kazimierzu… tylko że jej już nie ma… albo podpadła pod niewiedziećjaką franczyzę, albo straciła reputację, albo kumpel kumpeli był z niej ostatnio bardzo niezadowolony…
…Dlatego nieeezmiernie rzadko cokolwiek polecam komukolwiek. W sieci są doskonałe i liczne portale recenzenckie – można poczytać najświeższe opinie, wynotować interesujący nas teren… A potem zaryzykować (no risk, no fun! 😎 ) 😀
_______
*przykład mocno przerysowany a nawet nierzeczywisty, ale… 😉
Kiedyś to było życie. Normalnie pomarzyć można. Szlachta się zawsze bawiła i na koszty nie zwarzała.