Sekret szczęścia w mojej kuchni
Przed jakimś czasem pisałem o nowym polskim periodyku dotyczącym jedzenia. Właśnie ukazał się kolejny numer „Smaku”, który potwierdził pierwsze wrażenie: to pismo jest niezwykle wysmakowane. I pod względem graficznym, edytorskim, i także merytorycznym. Warto mieć je swoich kulinarnych zbiorach.
Jednym z tekstów, które zwróciły moja szczególna uwagę był artykuł pióra Janusza St. Andrasza o kolendrze. Oto stosowny fragment:
„W zasadzie każdy z nas, jeśli tylko wysłuchał biblijnej opowieści o mannie, usłyszał słowo kolendra: „Dom Izraela nazwał ten pokarm manną, a była ona jak ziarno kolendra, biała, a miała smak placka z miodem” (Ks. Wyjścia 16:31, Biblia Warszawska). Roślina ta była również wymieniana w „Baśniach z tysiąca i jednej nocy”, występując tam w roli… afrodyzjaku! Zresztą taką opinią cieszyła się także w Grecji, Chinach (gdzie nazywana jest często „chińską pietruszką”) i innych krajach Azji. Nasiona kolendry (które de facto są suchymi owocami tej rośliny) znajdowano również w grobowcach starożytnego Egiptu, między innymi obok mumii samego Tutenchamona. Nazywane były „sekretem szczęścia” i w sproszkowanej postaci dodawano je do wina. Kolendra nieobca była również starożytnym Rzymianom, dzięki którym znalazła się w Anglii. Pierwsza zachowana wzmianka o tej roślinie pojawiła się w wyspiarskich zapiskach w 1066 roku.
Anglicy z kolei zabrali ze sobą kolendrę do Ameryki Północnej, gdzie już w połowie XVII w. stała się jedną z najpopularniejszych przypraw. Prawdziwą karierę zrobiła również w Meksyku i w Brazylii, dokąd została przywieziona przez portugalskich kolonizatorów.
(…)Natka kolendry i jej nasiona znajdują wiele zastosowań w medycynie – herbata z pachnących cytryną nasion pomaga w trawieniu, a tłoczony z nich olejek przynosi ulgę w bólach reumatycznych i mięśniowych. Najnowsze badania wskazują, że może być on stosowany w niektórych przypadkach jako środek bakteriobójczy. Substancje wyodrębnione zarówno z nasion, jak i z natki kolendry zawierają związek pomagający zwalczać bakterie
salmonelli. Eksperymenty przeprowadzone na zwierzętach chorych na cu-krzycę dowodzą, iż dodanie kolendry do codziennej diety pomogło stymu-lować wydzielanie insuliny, a co za tym idzie – zmniejszyć poziom cukru we krwi. W porównaniu z pietruszką kolendra ma czterokrotnie więcej ka-rotenu i trzykrotnie więcej wapnia. Bogata jest również w żelazo i witaminę C. Podobnie jak natka pietruszki neutralizuje w pewnym stopniu zapach czosnku. Olejek eteryczny z nasion kolendry wykorzystywany jest przy produkcji środków piorących oraz w przemyśle perfumeryjnym. Kolendra jest składnikiem wielu znanych perfum. Wzbogaca je o nuty drewna, cytrusów i anyżu (np.: Coriandre Jean Couturier, Live Jazz Yves’a-Saint Lauren-ta, Armani Prive Vetiver Babylone czy Coco Chanel). Swoistą ciekawostką jest fakt, iż nasiona kolendry są prawdopodobnie jednym ze składników sekretnej receptury coca-coli!
Nasiona kolendry są jednym z głównych składników proszku curry („curry powder”) i korzysta się z nich często przy wypieku pierników. Można ich dodawać również do różnego rodzaju marynat, kompotów, sosów, kiełbas. Są nieodzownym składnikiem wielu likierów, ginu, wermutu, belgijskiego wina Wheat, niemieckiego piwa Gose oraz wielu gatunków… papierosów! Pamiętajmy też, aby nie wyrzucać korzeni kolendry, gdyż to w nich mieści się najwięcej aromatu i smaku. Można ich śmiało użyć np. do sosu bądź aromatycznego wywaru, na przykład przygotowując alenteżańską zupę. W Tajlandii korzenie dodawane są często podczas duszenia mięsa czy do past typu curry. Z Wysp Kanaryjskich pochodzi Mojo Verde (zielony sos), w skład którego wchodzą oprócz awokado i zielonej papryki natka pietruszki bądź kolendry.”
Ja też lubię kolendrę. Rośnie ona pięknie w moim ziołowym ogródku i używam jej (czasem jak twierdzą stołownicy w nadmiarze) zwłaszcza do portugalskiej cataplany.
Komentarze
Dzień dobry.
Też lubię nasiona kolendry, nie lubię natomiast jej naci Szczególnie przeszkadza mi jej aromat, który ma w sobie coś z rozgniecionego przez nieuwagę pluskwiaka. Szczęsciem bym tego nie nazwała. W proszkach, pastach, gotowych wyrobach – może być, byle nie na świeżo i zielono.
Zajrzałam do moich przypraw i owszem, nasiona kolendry są, tyle że nie pamiętam, abym ich używała. Posmakowam i uznałam, że pasują do marynat i do mięsa,np. gulaszu.
Jeśli chodzi o grzyby, zbierane już przez Nemo – dziś na hali targowej widziałam kurki/ są od jakiegoś czasu/ i koźlaki, głównie te z rudymi kapeluszami. Ale gdzie były zbierane, tego nie wiadomo. Ale wczoraj sama znalazłam kilka grzybów w parku w Wejherowie. Najpierw spostrzegłam białe młode purchawki, a obok rosły grzyby, które niektórzy biorą za borowiki szatańskie z powodu koloru, ale są to grzyby jadalne. Trochę, niestety, robaczywe. Po lasach widać już pojedynczych grzybiarzy.
Na halę targową pojechałam po wołowinę na zrazy. Zamówienie domowe zostało złożone już dawno, ale ja jakoś ciągle sprawę odwlekałam. Zrobię do nich kluski śląskie, o których też jakoś zapomniałam, a bardzo je lubię. Do sosu eksperymentalnie dodam trochę ziarenek kolendry.
Z programów kulinarnych zwłaszcza brytyjskich wynika, że kolendra jest tam bardzo popularnym tam dodatkiem tak jak u nas natka pietruszki.
Natomiast od Polaków mających ścisłe związki z Brytyjczykami słyszałam, że w większości mają oni do pietruszki taki sam stosunek jak Pyra do kolendry. A korzenia pietruszki tak jak selera się nie używa- zamiast stosowany jest pasternak. Co może potwierdzić lub zaprzeczyć np. Jolly czy Kot 🙂
No cóż,też nie należę do zakochanych w kolendrowej naci.
Przez ostatni tydzień żadna kolendra nie trafiła jednak na nasze talerze. Smakowaliśmy przede wszystkim polskie przyprawy,dania i napoje 😉
Trafiły nam się między innymi boskie pierogi z mięsem i ruskie w restauracji obok stacji benzynowej w okolicach Płońska.Nasi francuscy przyjaciele odlecieli nad Loarę różnymi gatunkami wódek oraz…. z czterema słoikami żurawiny,która niesłychanie przypadła im do gustu.
W ramach zanurzania ich w polskości odwiedziliśmy przepiękny Skansen Wsi Mazowieckiej w Sierpcu,który polecam wszystkim przemierzającym północno-zachodnie rubieże Mazowsza.Przed zabytkowymi chałupami bardzo ładnie zagospodarowane ogrody kwiatowe i warzywne,w podwórkach przechadza się drób,na łąkach pasą się kozy.Skansen ten polecała chyba również Jolinek.
Nie omieszkaliśmy odwiedzić ulubionego rynku naszego Gospodarza w Pułtusku 🙂
Nasi goście obowiązkowo wręcz sfotografowali tablicę upamiętniającą pobyt Napoleona w tym mieście.
Uroki Mazowsza podziwialiśmy też z łódki pływając po Bugu.Oprócz uroków trafiały się niestety i zgrzyty w postaci różnych śmieci pozostawionych lasach oraz na stanowiskach wędkarskich.Oj przykre to bardzo,naprawdę sporo mamy jeszcze do zrobienia w tej sprawie w naszej kochanej Ojczyźnie.
Dzien dobry,
Duze M,
Co do korzenia pietruszki/ selera to prawda, pasternak w szerokim uzyciu, ja na szczescie mam znajoma pania (lubiaca wyzwania 😉 ) w zieleniaku blisko pracy.
Co do natki kolendry – organicznie nie znosze, do stopnia alergii pokarmowej. Moj organizm odrzuca i juz! Z Nisia tu juz kiedys pisalysmy sobie o podobnych reakcjach na to ziolko. Nasiona bardzo lubie, niezastapione do potraw hinduskich i meksykanskich.
Wsrod moich gotujacych przyjaciol natka pietruszki bardzo popularna, nawet moi dosc konserwatywni zywieniowo tesciowie chetnie jedza potrawy z natka – surowa czy dodana podczas gotowania.
Dzień dobry Blogu!
Mielone nasiona kolendry dodaję zawsze do chleba, całe ziarenka do nalewki pigwowej, natkę do zup i potraw indyjskich.
W ogrodzie, raz posiana, rozmnaża się sama i praktycznie przez cały rok mam świeżą natkę, bo pod śniegiem nie ginie, mróz też jej nie szkodzi.
Osobisty początkowo nie znosił zapachu świeżej natki (i chyba nadal nie przepada), ale w zupie bardzo ją lubi i nawet sam sobie wrzuca listki do talerza, jak ja zapomnę 😉
Tajska zupa z dyni, gotowana z łodyżkami i korzonkami kolendry i kawałkiem trawy cytrynowej, zawdzięcza im swój wspaniały smak, a świeżo uskubane listki kolendry dodają pięknego, zielonego akcentu i aromatu.
To prawda, Duza M. Kolendra jest bodaj najpopularniesza z ziol w brytyjskiej i „kolonialnej” kuchni.
I prawda jest, ze kolendry albo sie nie znosi albo uwielbia. Nic po srodku. Znam kogos, kto wyczuje nawet bardzo mala ilosc w zupie-kremie lub w przygotowanej salacie zielonej skladajacej sie z roznych listkow. Wyciagnie ja z miski widelcem z wyrazem cierpienia na twarzy i odlozy na bok, cos tam mamroczac pod nosem. MOja Stara nauczyla sie kolendre lubic, wiec nosem nie kreci, ale nie pamietam aby sama kiedytkolwiek nabyla peczek. Ale w potrawach – OK.
KOlendra chyba nie przywedrowala do Ameryki przywieziona przez Anglikow . Raczej przez Wlochow i to stosunkowo niedawno. Dlatego nazywa sie cillantro. Jeszcze ze 40 lat temu nikt nie wiedzial co to jest cillantro i w sprzedazy tego nie bylo. Podobnie z rukola. Stara pamieta jak dzis kiedy pierwszy raz, w eleganckiej wloskiej restauracji w Nowym Jorku zapropnowano jej salatke z rukoli – dzikiej, o smaku smazonego boczku. Z miejsca wpadla w zachwyt and the rest is history.
W Anglii zas rukola (rocket ) nalezy do jednbej z najstarszych zielonosci uzywanych w kuchni.
Od czasu do czasu odkrywamy nowe zielonosci. W naszym domu najnowszym odkryciem jest wybitny przysmak, znany biednym ludziom od zawsze, zbierany na morskich mokradlach – samphire :
http://www.bbcgoodfood.com/glossary/samphire
Boze, jakiez to jest dobre! Tylko dlaczegio w sprzedazy takie drogie? Kolezanka, szkocka Polka urodzona w Edynburgu opowiada, ze zbierala to nad morzem jako dziecko! To bylo jedzenie biedoty, te wodorposty!
Sa slone. Obgotowuje sie je krociutko w czystej wodzie (nie solac), odcedza i polewa dobra oliwa. No wspaniale!
To się po polsku nazywa soliród albo solirodek zielny (Salicornia europaea).
W Polsce pod ścisłą ochroną.
Kocie czyli potwierdziłeś moje przypuszczenie, że tłumaczona w niektórych programach sałata jako rokieta 🙂 to najzwyklejsza rukola, bo przyznam, myślałam na początku, że znów jakaś nowa odmiana sałaty. 🙂 Zresztą temat tłumaczeń programów kulinarnych i podobnych jest długi i szeroki, ale u mnie w czołówce pozostaje nadal „byliśmy u Hamptonów” 🙂
Rukola (Eruca sativa) nosi oficjalną polską nazwę „Rokietta siewna”.
Dzika rukola moim zdaniem ma smak ani trochę nie kojarzący się ze smażonym boczkiem, ale odpowiednio przyprawiona… 😉
Dochodzą do mnie sprzeczne wiadomości.
Jedni podają, że grupa polskich kiboli napadła i pobiła grzecznie leżących na plaży niewinnych młodych gości z Meksyku.
Inni, że bohaterscy polscy patrioci uratowali cześć i honor polskich plażowiczek brutalnie zaczepianych przez napalonych kadetów meksykańskiej marynarki wojennej.
Komu wierzyć?
„Bylismy u Hamptonow” 😆 😆 😆
Dobrze jest znac polskie nazwy. Solirodek brzmi pieknie. Szkoda, ze pod ochrona.
Rukola ma jednak bardzo wiele nazw: arugula, rocket, roquette, rugula i rucola. Sam pierwszy raz poznalem jako arugule, tej nazwy wiele lat uzywalem, potem okazalo sie, ze istnieje „historyczna” nazwa angielska rocket i francuska roquette, tez tu czasmi uzywana. A poterm dowiedzialem sie od Jamiego, ze „rocket” jest jedna z najstarszych znanych tu salat.
Jako Brytyjczyk z krwi i futra najbardziej wierze nagraniom cctv. A nagrania nie pokazuja zadnej „kobiety z dzieckiem” klepanej w ksztaltny tylek przez napalonych Spaniardow. Wierze tez tym, ktorzy mowia, ze wzywali policje dwie godziny wcxzesniej bo nasi doktoranci* zachpwywali sie nieobyczajnie i chlali na umor zanim zabrali sie za rozprawe z Meksykanami. .
* Doktpranci” bo jak zapewnil nas jeden kibic Lechii na Blogu Bobika, lubi sie naparzac z innymi koibicami, nie widzi w tym nic zdroznego i jest doktorantem z Uniwersytetu Poznanskiego. To nas pozarilo. Od tego czasu zmienilem jezyk, i miast nazwy kibol, uyzywam znacznie przyjemniejszej nazwy doktorant.
Porazilo, znaczy sie.
„rocket” to po prostu fonetyczna wersja „roquette”. Rokietta pewnie przyszła do Polski w wersji francuskiej 😉
Tak jak Gryzonia (Grison) w Szwajcarii kojarzy się Polakom bardziej z gryzoniami niż szarością (gris, grau, Graubuenden) 😉
Arugula to nazwa amerykańska.
Smak rukoli, zwłaszcza dzikiej, jest pieprzno-gorczyczny, ostry.
Rukola ogrodowa jest w smaku łagodniejsza.
Znaczy się młodziankowie meksykańscy zostali wyszukani pośród setek plażowiczów i pobici przez rasistowskich „doktorantów”, którym musiała się bardzo nie spodobać wyzywająca opalenizna gości?
To mi brzmi najprawdopodobniej, yeah… Doktoranci, jak rozumiem, sa czuli na punkcie honoru karnacji skory i zaden opalony im nie podskoczy.
Rukola to też nazwa oficjalna, a w polskich sklepach występuje niemal tylko pod taką nazwą. Rokietta czy rokieta jest widoczne własnie z w tłumaczeniach z angielskiego. Nikt też nie sprzedaje sałaty jako głąbików krakowskich czy sałaty siewnej tylko jako lodową, masłową, dębolistną itd.
Jakby tak Kot obejrzał Bosonogą Contessę w polskim tłumaczeniu to też by się zdziwił czasem mocno.
O Meksykanach nie wiem nic 🙁 , ale takich doktorantów to u nas teraz Kocie na pęczki niestety.
… Piwko wypilim,
odbilim uszka
i zaprawilim w parku staruszka.
Bo między Wisłą, a Odrom i Nysom,
te najważniejsze ze wszystkich – my som!
Hej, my som!
Nazwa oficjalna oznacza termin naukowy.
Jak coś się popularnie lub w sklepie nazywa, to insza inszość 😉
Kolendra w ziarenkach – tak, ale natka (tu zwana cillantro) stanowczo nie. Popularna w azjatyckiej kuchni (chińskiej), ale jaśnie pan nie cierpi tego zapachu, dla mnie też ten zapach jest cokolwiek „perfumowany”. Synowa używa, ale nie wtedy, kiedy nas gości. Ona zresztą używa w zupełnie tolerancyjnych dla mnie ilościach. Wyhodowałam kiedyś w ogródku, ale na jednym razie się skończyło, nie będę nikogo katować.
Ogródek jest zapuszczony i muszę się udać w celach, no przecież choćby z nudów można było wyrwać te kilka badziewi, a i porzeczki przyciąć 🙄
W dzień słonecznie i gorąco, w nocy chłodno, poza tym gęsi ćwiczą loty, wydaje mi się to kapkę za wcześnie.
Dzisiaj młode ziemniaki i coś jeszcze wymyślę, trzeba zajrzeć do zamrażarki.
Nareszcie trochę popadało, a to już znowu sucho było nadmiernie.
W ogrodzie szaleją ogórki, pora zebrać kolejne cebule i coś w ich miejsce zasadzić. Najlepiej chyba kalafiory zimowe i pory.
Zasiałam szpinak.
Kolendra jest aktualnie we wszystkich fazach – suche nasiona (większość się już wysiała, wyrwałam zeschłe badyle), kwitnące rośliny i malutkie zielone siewki.
Ostatni weekend spędziliśmy pracowicie przy naszym grotołazkim szałasie. Ciąg dalszy produkcji gontów, odpoczynek przy ognisku z sękatych kawałków i nieudanych gontów, podpiekanie chleba i kiełbasek, do tego lokalne piwo i przyjazne towarzystwo, typowa wieczorna górska sielanka z jasnym księżycem i zbyrkaniem dzwonków… Czegóż jeszcze potrzeba do szczęścia? 🙂
W niedzielę dołączyła zaprzyjaźniona rodzina z Hongkongu – Szwajcar, Chinka i wspólne dziecko, 4-letni śliczny chłopczyk, bardzo towarzyski i władający chińskim, angielskim i szwajcarskim językiem. Wszędzie go było pełno, wszystko go fascynowało, a najbardziej – te wolno biegające, szczęśliwe kury, i cielęta 😉 Jego mamusia po raz pierwszy w życiu trzymała w rękach siekierę, którą szybko nauczyła się rąbać drzewo i też była szczęśliwa 😉
Należę do nielicznej tu gromadki wielbicieli natki kolendry. I nie tylko, lubię wszystko zielone co się da posiekać albo porwać i podsypać do zupy czy innego dania, dla smaku, ale też dla podniesienia urody potrawy. Tak więc sypię koperek, natkę pietruszki, kolendrę, rozmaite zioła, często w nadmiarze, o zgrozo. Ostatnio posmakowała mi bardzo cytrynowa odmiana bazylii, która pięknie się przyjęła w mojej balkonowej plantacji 🙂
Pociąg pospieszny z Wrocławia do Poznania (i chyba dalej, do Szczecina):
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_8222.JPG
Owszem, pierwsza klasa (126zł), elegancja-francja, dywany i te rzeczy. I owszem, woda i batonik czy jakieś inne ciasteczko do wyboru, kelner roznosił.
Dworzec we Wrocławiu, pięknie wyremontowany z zewnątrz, wewnątrz, perony jak niżej…
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_8089.JPG
I pustki! To było wczesne popołudnie w piątek, ludzie wyjeżdżają na wakacje, dzieci wracają z kolonii i obozów, jacyś włóczykije, których zawsze było pełno… Połowa lipca, powinien być tłok i ścisk, akcje typu „panie, masz tam pan miejsce w przedziale? To bier pan moją walizkę, ja się jakoś dopcham!”…
Nic z tych rzeczy. Pustki, kilkanaście osób na wszystkich peronach 😯
I ja nie mówię o pustkach w wagonie I klasy w ekspresie (pierwsza klasa jest tańsza, jeśli się kupuje bilet via internet, 79 zł, objaśniła mi pani w kasie w Poznaniu).
Ja mówię o pustkach w ogóle.
Znaczy, społeczeństwo przeniosło się na cztery kółka.
Następną razą podróżujemy luksusowymi pociągami, a samochód rzeczywiście tam, gdzie takie pociągi nie kursują. Ekonomicznie to lepiej wychodzi – wypożyczenie samochodu, benzyna, oraz niebagatelna rzecz – zmęczenie kierowcy. Podróżującym wakacyjnie po Polsce, jak my, radzę wziąć pod uwagę.
Zastanawiałam się dzisiaj chwilę nad zakupem ale byłam na rowerze więc nie chciałam obciążać mojego koszyka a teraz mam wątpliwości czy wogóle warto po przeczytaniu tekstu, może ktoś z szanownych blogowiczów próbował i podpowie czy warto wydać „dyszkę” 🙂
http://winicjatywa.pl/2013/08/07/cydr-lubelski-ambra/
Marzeno,
ja bym się zastanowiła czy warto – zwłaszcza po takiej miażdżącej opinii poniżej 😉
A może to zazdrosna „kunkurencja” ?
Marzena , „dyszka” nie majątek warto spróbować . Mnie smakowało w upalny dzień 🙂
Nigdy w sklepach nie trafiłam na lubelski cydr. Sama kiedyś domowym sposobem go produkowałam, bo trzeba było coś zrobić z jabłkami. Myślę, że „dychę” można zaryzykować, chociaż ok tej sumy oscyluje cena sofii, a jak ma się szczęście, to można trafić na dobre, albo i bardzo dobre wino (jak szczęścia zabraknie, zawsze można zużyć w kuchni, zrobić galaretkę winną albo wiśnie w winie).