Czyste ręce to zasada obowiązująca nie tylko w polityce

Myj ręce przed jedzeniem to słowa, które pamiętam od wczesnego dzieciństwa. Higiena przy stole została mi wpojona niejako siłą.
Myłem te nieszczęsne ręce przed każdym posiłkiem bojąc się babci Eufrozyny, która terroryzowała nie tylko mnie ale i moją mamę, i resztę domowników. Robiła to jednak w słusznej sprawie. Do dziś ją zresztą błogosławię za wpojenie mi tego, iż także do kuchni nie wchodzi się z brudnymi łapami czy w nieświeżym ubraniu.

Mam też całkiem niemałego bzika dotyczącego czystości w restauracjach, w których bywam dość często. I to w kraju, jak i zagranicą. Zawsze zaczynam wizytę (nawet w najelegantszych lokalach) od zajrzenia do toalety. Jeśli jest czysto i pachnąco, jest mydło, ręcznik papierowy lub suszarka to wiem, że ryzyko związane z jedzeniem poza własnym domem znacznie się zmniejszyło.
Wracając do stolika staram się przejść obok drzwi do kuchni. I to w momencie gdy są otwarte przez kelnerów wnoszących, bądź wynoszących talerze ( a czasem nawet bezczelnie potrafię „zabłądzić” do przybytku szefa kuchni, by po sekundzie wycofać się z przepraszającym uśmiechem). Wystarczy jeden rzut oka i pociągnięcie nosem, by mieć pewność jaki porządek i obyczaje panują w tym strategicznym i najważniejszym dla mojego podniebienia oraz żołądka miejscu.
Taka lustracja pozwala spokojnie, a czasem nawet z przyjemnością i satysfakcją, zjeść kolację. Prawdę mówiąc coraz rzadziej niemiłe przygody lustracyjne zdarzają mi się w lokalach rozsianych po naszym kraju. Zarówno w wielkich miastach, jak i małych miasteczkach, a nawet w wiejskich zajazdach zapanowała czystość. Być może takich babć jak moja było (i jest) znacznie więcej.
Podczas wszystkich wizyt w restauracjach miedzy Odrą a Bugiem w ostatnim czasie jeszcze intensywniej przyglądam rękom kucharzy, bo umożliwia to rozprzestrzeniająca się moda na otwarte bądź przeszklone kuchnie, w których dania przygotowywane są na oczach głodnej publiczności. Popieram ten trend, bo zmusza on ekipę kuchenną do wzmożonej higieny. A to niewątpliwie przynosi dobre efekty. Jemy smacznie i czysto czyli zdrowo!
Dziś mycie rąk jest absolutnie niezbędne, zwłaszcza tych spośród blogowiczów, którzy zajmą się polecanym przepisem. Jestem bowiem zwolennikiem ręcznego robienia ciasta (zwłaszcza na pierogi lub kluski) a nie korzystania z różnego rodzaju maszyn i automatów. Zapraszam więc chętnych do łazienki a potem do kuchni gdzie już czeka zapewne stolnica i wszystkie niezbędne produkty.

Ruskie pierogi

Na ciasto: 1/2 kg mąki, jajko, wrząca woda;
Na farsz: 8 średnich kartofli, 30 dag białego sera, 1 duża cebula, sól, pieprz, olej

1.Mąkę przesiać i połowę wsypać do miseczki. Energicznie mieszając, zalewać wrzątkiem, aby powstało gęste ciasto. Nie dopuścić, aby utworzyły się grudki.

2.Na stolnicy połączyć zaparzone ciasto z resztą mąki. Dodać jajko. Zagnieść na twarde ciasto, ale o konsystencji pozwalającej się wałkować.

3.Obrane kartofle ugotować i jeszcze ciepłe przepuścić przez malakser lub praskę. To samo zrobić z białym serem. Obie masy połączyć w malakserze. Drobno posiekaną cebulę podsmażyć na złoto i dodać do farszu. Doprawić solą i pieprzem do smaku.
4.Z rozwałkowanego ciasta wykrawać krążki (można szklanką) i zawijać
w nie farsz.
5.Brzegi pierogów smarować białkiem lub wodą, aby podczas gotowania się nie otwierały.
6. Wrzucać po kilka sztuk (by się nie polepiły) do posolonego wrzątku i gotować 1 minutę od wypłynięcia na wierzch.