Pularda z Bresse smakuje i po północy
Święta, o których znawcy polskiego obyczaju mawiają, że są wprost stworzone dla smakoszy z wielkim apetytem, zbliżają się nieuchronnie. Przygotowując się do Wielkanocy należy zadbać też i o strawę duchową. A cóż może być lepszego niż opowieści, które przedłożył światu Anthelme Brillat-Savarin i zatytułował jakże trafnie „Fizjologia smaku albo medytacje o gastronomii doskonałej”.
Nie tak dawno wspominałem o kurczętach z Bresse. Mistrz Savarin podjął ten temat o ileż ciekawiej:
„W pierwszych dniach stycznia 1825 dwoje młodych małżonków, państwo de Versy, uczestniczyło w wielkim śniadaniu, gdzie miejsce honorowe, ale zgoła nie jedyne, zajmowały ostrygi.
Śniadania te są urocze, czy dlatego że składają się ze smakowitych dań, czy dlatego że zazwyczaj towarzyszy im wesołość, ale mają tę złą stronę, że psują porządek dnia. Tak też zdarzyło się wówczas. Gdy nadeszła pora obiadu, małżonkowie zasiedli do stołu; ale tylko pro forma. Pani zjadła odrobinę zupy, pan wypił szklankę wina z wodą; zjawiło się kilku przyjaciół, co dało okazję do partii wista, wieczór minął i para poszła do łóżka.
Około drugiej nad ranem pan de Versy się obudził; czuł się nieswojo, ziewał; wiercił się tak bardzo na łóżku, że zaniepokojona żona zapytała, czy nie czuje się chory. Na co mąż rzecze:
– Nie, moje złotko, ale zdaje mi się, żem głodny, i myślałem o tej pulardzie z Bresse podanej na obiad, takiej bielutkiej, takiej śliczniutkiej, która spotkała się z tak złym przyjęciem.
– Jeśli mam wyznać ci prawdę – powiada żona – wiedz, że czuję nie mniejszy apetyt; skoro zaś pomyślałeś o pulardzie, każmy ją przynieś i zjedzmy.
– Co za szaleństwo! wszyscy śpią w domu, jutro nie będzie końca kpinom.
– Skoro wszyscy śpią nie będzie okazji do kpin, bo nikt się nie dowie. Zresztą kto może zaręczyć, czy do jutra jedno z nas nie umrze z głodu? Nie myślę narażać się na tak wielkie niebezpieczeństwo. Zadzwonię na Justynę.
Powiedziane, zrobione: obudzono biedną pokojówkę, która po dobrej kolacji spała, jak śpi się mając dziewiętnaście lat, gdy nie zaznało się jeszcze niepokojów miłości.
Zjawiła się ledwo przyodziana, z okiem wybałuszonym, ziewając; za czym usiadła i zaczęła się przeciągać.
Ale Justyna to jeszcze było nic; należało obudzić kucharkę; a to już była cała sprawa. Kucharka była znakomita, a więc wielka zrzęda; gderała, rżała, chrząkała, porykiwała i sapała; wstała na koniec i ogromne jej ciało zaczęło się poruszać.
Tymczasem pani de Versy włożyła kaftanik, jej mąż ogarnął się jako tako, Justyna rozpostarła na łóżku obrus i przyniosła co niezbędne do tej zaimprowizowanej uczty.
Gdy wszystko było gotowe, zjawiła się pularda, która w mgnieniu oka została pokrojona na części i pożarta bez miłosierdzia.
Dokonawszy tego wspaniałego czynu, małżonkowie podzielili się wielką gruszką z gatunku Saint-Germain i zjedli trochę pomarańczowej konfitury.
W przerwach wypili do ostatniej kropli butelkę wina z Grave i powtarzali wielokroć, na rozmaite tony i sposoby, że przyjemniej nie jadło im się nigdy w życiu.
Uczta skończyła się jednak, jak wszystko na tym padole łez. Justyna zebrała nakrycia, usunęła dowody rzeczowe i położyła się spać, biesiadników zaś skryły firanki małżeńskiego łoża.”
Może więc na stół świąteczny przyrządzić i pulardę?
Komentarze
Nnnie-no — te Brylanty to strawa brzuchowa, niech nawet wysoce-brzuchowa; przedwielkanocna strawa duchowa to rekolekcje! 😆
…Znaczy się ” 😐 ” — ze spraw dogłębnie duchowych nie ma śmacia! ❗
Niemo, Nowy, dzięki! 😀 😀
(Mało było Tatr w ubiegłym sezonie – tylko jeden dzień deptania plus przejazdy tą i ową przełęczą około-), ale to co było, wciąż siedzi przed oczami!)
Lajaresie (13:07) – pogawędka z taternikiem na Galeryjce Mięguszowieckiej miała miejsce podczas mojego schodzenia. On szedł wolniej bo wyruszaliśmy równo znad Czarnego. Kontemplować przy browarku oczywiście można, ale najlepiej jednak TAM i WTEDY – wysoko. A koncentracja na ścieżce turystycznej w murowaną pogodę? No dobrze, umówmy się że może na Koniu w Rohaczu Ostrym albo na drabinie nad Kozią Przełęczą trzeba się nieco skupić, lecz poza tym… po tej samej ścieżce taternicy czy ratownicy „zbiegają” (nierzadko w skrajnie odmiennych warunkach i kontekstach… )
[od rana wpadka edycyjna za wpadką…. gdyby SzP Admin zastosował brzytwę pana O., a cappella byłaby dozgonnie wdzięczna… :)]
Człowiek chyba taki jest — żeby ludzkość przetrwała, najlepsi „muszą” ale też „potrzebują” osiągać, przekraczać, sięgać po nowe, uczyć się zwykłości w warunkach niezwykłych, podnosić sobie poziom adrenaliny, resetować się inaczej, niż przed tiwi… Inaczej bylibyśmy jako cywilizacja przed wynalazkiem koła a może i skrzesaniem ognia…
Granice zarówno aktywnego relaksu jak i „eksplorerstwa” przesuwają się nieustannie. Czasem groźnie, czasem groteskowo, czasem w kierunku masowości… Wystarczy wejść do pierwszej lepszej hali decathlonu (taka sieć outdoorowa) i zgubić się w jego alejkach… Wystarczy poobserwować frazeologię: nawet najbardziej zachowawczy, wygodniccy, asportowi mają chętkę powtórzyć (ba, przywłaszczyć pelerynkę zdobywcy poprzez częste powtarzanie :)): to moje, moje, moje… 😉
…Bo góry, samotne żeglowanie, jaskinie, nurkowanie ekstremalne, maratony rowerowe etc., etc., etc. — to także „wyostrzona forma życia”: udręka-i-ekstaza dopada nas również w mieście, zasada no pain, no gain obowiązuje codziennie… albo prawie 😉 😀
Bystrzy (a z czasem mądrzy) ludzie „wzrastają” (por. przedświąteczne przygotowania duchowe :P) także poprzez relaks.
Uczą się czujności, stanowienia priorytetów; przewidywania, myślnego imitowania cudzych punktów oglądu spraw, umiejętności czasowej bądź dłuższej rezygnacji ze swej pasji/ulubionej formy wypoczynku.
Dotyczy to też „adrenalinowych profesjonalistów” z okolic granicznych dla ludzkiej wytrzymałości… and even adrenaline junkies… 😉
O, i jeszcze kwestia ćwiczeń adrenalinowych dla ludzi, których codzienność (lub jej spora część) to twórczość, bycie pod ciągłym obstrzałem, w ekspozycji, premierowym prezentowaniu szerokiemu i krytycznemu audytorium wyników pracy, umiejętności rzadkich, ulotnych, podatnych na „poślizg” i „obsuw”…
20 lat temu wędrowaliśmy w trzyosobowym składzie po słowackich Wysokich Tatrach. Koleżanka tak się zachwyciła*, że od września tamtego roku (’92) poszła na kurs skałkowy. I natychmiast odkryła wiele podobieństw ‚skały’ do swych miejskich pasji (trybu życia, studenckiego ale i bardzo profesjonalnego zarobkowania: malarka/graficzka, skrzypaczka, artystka znanego kabaretu)…
Tak, sytuacja wspinaczki jest bardzo podobna nie tylko do sceny czy estrady, ale i pulpitu mówcy… mikrofonu rtv… (nawet, czasem) do chóralnych praktykabli… 😀
[Ostrzeżenie: te 4 komcie, z omyłkowymi 6, to ilustracja, co się dzieje, gdy pasjonatowi pozwolić dosiąść swego konika… — no massakra, jak mówią młodzi (też duchem ;))… 😳
Nemo, sory 😉 za przekręcenie nicka! :oops:]
________
*a ja nigdy nie miałam alpinistycznych chętek ani pokus**… zawsze za to kręciły mnie szybowce… od paru miesięcy zastanawiam się, czy jakoś nie docisnęłabym w moje dość pełne życie kursu paralotniarstwa… chociaż… jako nagrody pocieszenia po tych szybowcach… 😎
**czytam tylko pilnie literaturę przedmiotu… 😉
😯
Dzień dobry Blogu!
A cappello, 🙂
Tak, ja też cenię i podziwiam ludzi z pasją, ciekawych, co jest za następnym załomem lub „za horyzontem”.
Jest takie opowiadanie Adolfa Muschga o rodzinie (mama, tata, córeczka) zwiedzającej Kretę. Rodzice zmęczeni przysiadają na kamieniu, a córeczka krąży wokół nich, zagląda w załomy ruin, w końcu pyta:
– A co jest tam, za rogiem?
– Nüt andersch (nic innego jak to, co widzisz tutaj) 🙄
Mam nadzieję, że jeszcze przez jakiś czas nie ogarnie mnie takie zgnuśnienie i brak ciekawości świata (i ludzi).
Osobisty prowadził raz po jaskini kilku członków jakiegoś (niejaskiniowego) klubu. Jeden z gości już po kilkuset metrach korytarzy i sal zażyczył sobie wyprowadzenia na powierzchnię mówiąc:
– Widziałeś jedną winnicę, widziałeś wszystkie 🙄
Dziś pierwszy dzień wiosny!
U mnie z rana słonecznie i bezchmurnie, teraz coś się zasnuwa.
Zastanawiam się nad umyciem okien…
Będzie zdrowie to i grzechy będą.
Dzień dobry.
Gdy byłem młody, to i ja i rówieśnice moje nie mielibyśmy problemów z pulardą i innymi rzeczami nad ranem. A dzisiaj, eh…. Jak wieczorem tylko trochę więcej wbiję w kołdun, to już po spaniu, ale – co tam.
W celu wyostrzenia zmysłów i dorobienia do nędznej emerytury wychodzę we wrogi świat!
Do wieczora!
„Kucharka była znakomita, a więc wielka zrzęda”
Brillat-Savarin znał się na ludziach i kuchni 😉
Czy ja, przyziemnie, mogę wrócić do tej „niebieskiej” kury? Otóż Wielkanoc kojarzy mi się nieodmiennie z zimnym bufetem, a do tego gorący żurek i ciepły obiad w drugie święto. Kurczaki – współczesne pulardy popularne – zjadamy cały rok, ale jak ktoś chce, może je i do wielkanocnego stołu dołożyć. Osobiście ukłoniła bym się tu starym kucharkom i dała na ten stół „pulardę w majonezie”. Ugotowana w doskonale doprawionym wywarze kura, wystudzona, pozbawiona skóry, w całości pokryta „majonezą do ryb i drobiu” – to sos do obciągania zimnych mięs i ryb, zapobiegający wysychaniu, ciemnieniu itp; taka warstwa ochronnie dekoracyjna, jak np galarety. Nie jest to czysty sos majonezowy, a ziemniaczany sos z majonezem – ma inną konsystencję i doskonale trzyma się na potrawie
Tradycyjny kurczak z Bresse ze śmietaną (przepis szefa kuchni ze znanej restauracji w Bourg en Bresse)
1 kurczak z Bresse ok 1,8 kg
100 g masła
1 cebula
2 ząbki czosnku
10 pieczarek
bukiet ziół (bouquet garni)
20 cl białego wina
1 l śmietany
cytryna,sól,pieprz
Kurczaka podzielić na części,oprószyć solą i pieprzem,włożyć do rondla dodać masło,cebulę,czosnek i bukiet ziół.
Obsmażyć przez na dużym ogniu przez.kilka minut.Następnie zdeglasować białym winem,dodać śmietanę,dusić ok 30 minut.
Wyjąć kawałki kurczaka,sos przecedzić,dodać cytrynę ,ewentualnie jeszcze doprawić.Podawać z ryżem.
A tu modelowe i wzorowe 🙂 kurczaki z Bresse :
https://picasaweb.google.com/zosiarusak/Czaple?authkey=Gv1sRgCOm3j-iPh-boqAE&feat=email#5857368096733875634
Alicjo-bardzo ciekawe jest Twoje podróżowanie i łasuchowanie 🙂
Ciekawi mnie,w jaki sposób i które zmysły Pepegor wyostrza we wrogim świecie ?
Oczywiście,absolutnie nie muszę otrzymać odpowiedzi na to niedyskretne i wścibskie pytanie 🙂
Jeszcze do wczoraj, choć i dziś trochę o tym mamy. Adrenalina jest niezbędna do życia. Gdy jej nie ma, jesteśmy osowiali i senni. Na starość trochę jednak kapcaniejemy, przynajmniej ja. Znacznie ostrożniej jeżdżę samochodem, choć nadal jeszcze zdarza się słyszeć o sobie anegdoty o wyprzedzaniu w odległości na grubość lakieru. A tak naprawdę ze sportu samochodowego została córka sędziująca rajdy i wyścigi oraz działalność w związku.
Obszerny cytat z Brillat-Savarine’a daje nie mniej przyjemności niż solidna dawka adrenaliny, więc może na tego rodzaju przyjemnościach wypadałoby się skupić. Jednak jedno drugiego nie zastąpi, oba doznania są potrzebne. Choć z drugiej strony w warunkach opisanych przez Nemo zielony groszek z zagadkowej puszki może zapewnić wrażenia równie miłe jak pularda państwa Versy. Za to zdjęcia świadczą o tym, co Nemo spożywa w warunkach domowych.
Młodzi to mają dobrze. Na wszystko mają czas. Czytam z zaciekawieniem relacje Alicji z Południowej Ameryki i zastanawiam się, jak można tyle zwiedzając jeszcze znaleźć czas na blog. Przepadam za książkami Llosy, których fabuła toczy się w większości w Południowej Ameryce i trochę w Środkowej. Europa i Polinezja się zdarzają, ale to margines. Dziękuję, Dello, za te relacje.
A Capello, masz rację, że nie tylko o strawie brzusznej trzeba myśleć. Kolegiata Św. Anny jest mi bliska. Wysłuchałem tam wiele homilii zwanych wówczas kazaniami we wczesnym dzieciństwie. Pamiętam fakt słuchania kazań, choć nie ich treść, księdza Jana Pietraszki, późniejszego biskupa. Później chodziłem tam w czasach studenckich. Duży sentyment.
Stanisławie,
można. Wieczorem przychodzi się do miejsca spoczynku i na spokojnie notuje się wrażenia. Kiedyś robiłam to na papiórkach, od zawsze, odkąd pamietam, a teraz mam Dellę, więc stukam. Jest to swoisty pamiętnik dla mnie, potem uzupełniany zdjęciami.
Z kulinariów wczorajszych – nie będę pisać o knajpie jako takiej, zobaczycie na zdjeciach wspaniałe okoliczności przyrody, bo to knajpa pod chmurką.
Tu NIGDY nie pada deszcz, NIGDY! Wszystko zielone rośnie tylko dlatego, że tubylcy podlewają. Gdyby nie to – pustynia!
Wracając do peruwiańskiego tradycyjnego jedzenia i tej wczorajszej restauracji…otóż zaserwowano mi coś bardzo dobrego, mięsko wspaniale przypieczone, mniam mniam…
Chciałam tradycyjne peruwiańskie, to miałam – świnkę morską, o czym powiedziano mi potem. Pięknoduchy niech się nie oburzają, wszak w przyrodzie, żeby nie wiem jak zaprzeczać rządzi prawo, że zawsze ktoś kogoś je albo jest jedzony.
Przyznam, że rzeczona świnka bardzo mi smakowała.
Stanisławie,
czas się miało za młodu, ale nie było możliwości i finansów. Całe życie marzyłam o podróżach w świat.
Na mój pierwszy i jedyny obóz harcerski, lato między podstawowką a ogólniakiem zarobiłam rzetelnie sama, temi ręcami, całe 300zł.
Teraz jestem na zasłużonej emeryturze z kilku zawodów wypełnianych równocześnie i mogę sobie pozwolić na Amerykę Południową, bo nie srebro, nie złoto…ale ciekawość świata i ta chęć, żeby póki co. Podróże są bardzo męczące, siedzenie w samolocie czy – jak tutaj, w autobusie przez 14 godzin na trasie Arequipa – Lima 🙄
Ale wszystko poza tym – sama radocha!
I fakt, że sami Limy nie widzielibyśmy tyle, gdyby nie Ricardo i Chela. Tubylcy są bardzo pomocni, obsługa hotelu wszędzie wskaże drogę, doradzi i tak dalej.
Tak jest, wszystko moje, moje, moje, ile tylko da się zobaczyć, przedreptać, przeżyć – i dzielę się tymi przeżyciami, nie wiem, co a capellą tak trząchło 😯
Nie oceniaj, bo i ciebie oceniają, chciałoby się powiedzieć. Co zresztą mówię. Każdy ma swój sposób na życie, swoje przepisy, swoje zwyczaje. Pisanie o „asportowych”, takich i siakich to krytyka – o, tak nie powinno się żyć, powinno się …i tu wskazówki następują. Tymczasem każdy orze jak może i jak mu się chce, nikomu nic do tego.
Alicjo,
albo ja nie umiem czytać, albo w komentarzu A cappelli rzeczywiście nie było ani jednego słowa o Tobie, ani nawet aluzji. Ale jak się chce, to się wszystko odniesie do siebie 😉
Z jedzenia świnek morskich nikt się nie musi tłumaczyć w ogóle, a już sloganem, że jak nie zjesz to ciebie zjedzą w szczególności 🙄
Nie słyszałam o przypadku zjedzenia człowieka przez świnki morskie, nawet przez całe stado. Szczury to co innego 😉
Mój ostatni kontakt z Tatrami
Miało być to
Na dworze marcowo, w drodze ze sklepu złapał mnie deszcz, teraz prześwituje słoneczko. Z myciem okien dałam sobie spokój.
Na obiad wpadło dziecko, zabrało narty Geologa i pojechało do Bazylei. Pojawią się znowu na święta, zamawiają znowu szukanie jajeczek wielkanocnych
Dzisiaj na obiad były/są nogi kurczaka w pomarańczach. Tak wyszło nietypowo, bo zostały mi dwa wyraźnie już zmęczone owoce i postanowiłam je wykorzystać. Nogi natarte solą, pieprzem i ziołami poleżały godzinkę, potem zrumieniłam je na maśle z połówką małej cebuli, a potem pokryłam plastrami pomarańczy, dołożyłam łyżeczkę otartej skórki pomarańczowej, centymetrowej długości kawałek imbiru, kawałeczek jak paznokieć peperoni i dusiło się pod pokrywą do skutku – przewracane co kwadrans i skąpo podlewane wodą. Wyszły bardzo smaczne, aromatyczne i nie mdłe. Sos zmiksowałam i polewam nim makaron – świderki. Bardzo udany obiad. Nie chcę maczać poezji w sosie, więc za chwilkę wklepię fragment 15-tej Księgi Tao, Lao Tsi (IV w.)
Nemo,
„moje, moje, moje” było w odniesieniu do mojego komentarza wyżej-wyżej, chyba, że ja czytać nie umiem 🙄
Ja się nie tłumaczę, ja notuję moje wrażenia. Wolno mi? Chyba wolno.
Wolno mi także powtarzac slogany, jakie mi się chce.
Nie potrzebuję korektora, ja nie robię tego w stosunku do nikogo.
Nemo – Wygląda na to, że nie umiesz czytać. Zarówno Alicja jak i A cappella uważają, że to wszystko jest ich, ich. Tylko pan de Versy oświadczył, że pani de Versy jest jego złotkiem, nikogo przy tym nie kąsając, z wyjątkiem pulardy, a jej było już wszystko jedno 🙂
Nam pozostaje tylko poularde de Bresse rotie i bankowy kryzys na Cyprze.
Alicjo – W to, że zawsze trzeba coś zjeść wierzę, ale żeby kogoś zjadać to już nie. Nazwijmy to obyczajową ewolucją. Peruwiańczycy nie jedzą już turystów, choć kto wie – może ich uprzednio świnkami tuczą. Na wszelki wypadek miejcie się na baczności 🙂
A cappello – Marzę o tym by się wspinać i zdobywać, ale chwilowo czynić tego nie mogę i uwierz mi proszę; jest mi z tym bardzo niewygodnie. Nie tracę jednak nadziei, a w międzyczasie mam do Ciebie gorącą prośbę – czy mogłabyś kiedyś, między jednym zachwytem a drugim, narysować maleńki kwadracik na śniegu, a w nim słowa; „Placeklandia”? Nie musi być z flagą 🙂
Tym których z nami już nie ma – Spoczywajcie w pokoju.
Placku,
no, chyba nie umiem 🙁 Ale ja też uważam, że wszystko jest moje 😉
Ale mogę się podzielić 😀
Nemo – A propos dzielenia się; czy Wasz hinduski znajomy miał w swym koszyczku choć jedno jajeczko? 🙂
Dziękuję i trzymam Cię za słowo. Idealnie czymś z wiśniami 🙂
Randka
Placku,
spodziewałam się tego pytania 🙄
Odpowiedź jest tutaj
Możesz też spróbować zgadnąć albo wydedukować z widocznej liczby jajeczek odjętej od sumy 1,6 kg znalezionych w zajęczych gniazdkach. Jedno jajeczko waży ok. 10 g.
Starożytni mistrzowie byli wnikliwi i subtelni
Ich mądrość zaś bezkresna
Tak bardzo, że nie można jej objąć umysłem
Byli ostrożni, jak człowiek przekraczający oblodzony strumień
Byli czujni, jak wojownik na terytorium wroga
Uprzejmi jak gość z daleka
Płynni jak topniejący lód
Gotowi do przyjęcia nowego kształtu jak kawałek drewna
Otwarci jak dolina
Przejrzyści jak szklanka wody
Czy masz w sobie cierpliwość by czekać
Aż mętny nurt w tobie spadnie na dno, a woda stanie się czysta?
Czy jesteś gotów pozostać bez ruchu
Tak długo aż samo pojawi się to, co należy zrobić?
Mistrz nie szuka spełnienia
Nie szuka i nie oczekuje,
Ale jest obecny, by przyjąć to, co samo do niego przychodzi.
……………………………………………………………….
Nie trzeba czegoś nazywać świętością, żeby mogło trwać.
Nie trzeba nadawać tytułów mędrcom, żeby byli mądrzy.
Nie trzeba tworzyć katalogu moralności, żeby ona istniała.
Nie ma potrzeby budowania systemu sprawiedliwości, żeby ludzie wiedzieli, co jest dobre.*
———————————————————-
* za pośrednictwem angielskiego tłumaczenia Johna CH Wu, Beata Pawlikowska przełożyła na j. polski „Księga Tao” Lao Tsi.
Pyra nie odpowiada za braki w interpunkcji – wklepałam wiernie.
Byliśmy w Museo Oro Del Peru. Też prywatne 😯
Kruszec jak kruszec, ale antyczne wyroby ze złota i srebra, coś pięknego! Pozwolono mi zrobić 3 zdjęcia, bo byłam namolna.
Samo złoto jako takie i wyroby to niewielka część muzeum. Właściciel interesuje się zbroją, umundurowaniem, bronią (winchestery były, Nowy, ale już wyczerpałam swoje pozwolenie na fotki), jednym słowem militariami.
Są tam ścięte głowy Inków – to z wykopalisk, jeszcze z czasów pre-kolumbijskich, z pióropuszami (sfatygowanymi mocno) i tak dalej.
Mnie interesowały tekstylia – tu poprosiłam o pozwolenie na fotkę, w gablocie były umieszczone przeokropnie stare druty z bambusa i kawałek robótki, wełna itd.
Ubrania starożytnych przepiękne, zdobione złotymi płytkami o różnych kształtach. Mieli ci oni tego złota do wypęku. Zastanawia mnie jedno – kobietom zarzuca się od zawsze, że strojnisie.
A już w Grecji rzuciło mi się w oczy, że panowie też są próżni, kto wie, czy nie w większym stopniu. Tak wyrafinowanie ozdobnych szat, zbroi i broni jak u starożytnych Inków to ja nie widziałam nigdzie. Biżutki dla pań mniej wyrafinowane, niż w starożytnej Grecji, wszystko raczej proste, ciężkie – byle złoto ważyło.
Ale to tylko moje wrażenie po zwiedzeniu niewielkiego muzeum.
Co ja wam będę…kto chce, niech pospaceruje:
http://www.museoroperu.com.pe/
…e, bardzo mały ten przewodnik internetowy po muzeum. Szkoda 🙁
Alicjo – dzięki. A groby tzw kultury mykeńskiej na Peloponezie? „Grób Agamemnona”? Tam też korony, naszyjniki, szaty naszywane setkami listów złota. jasne, że mężczyźni – przecież to oni sprawowali najwyższe funkcje religijne, woskowe i władcze. Wojownicy zawsze lubili się stroić – jak już nie w barwne portki, to przynajmniej w lampasy, epolety, odznaki. Ruscy marszałkowie nie muszą mieć heroldów – ich zbliżanie się sygnalizuje podzwanianie medali, jak perkusja.
Fajne muzeum, Dello. I fajne opisy („Undoubtedly, we are certain, the visitant will be able to find a wide selection of pre-hispanic treasures capable to develop consciousness about the ancient Perú and the rest of the world….” 😈 )
Pierwszy dzień wiosny minął pod znakiem śniegu, który pada z małymi przerwami już od wczoraj. I jak tu myśleć o świętach przy odśnieżaniu. Ale jeśli ktoś ma oryginalny przepis na babkę wielkanocną, może wziąć udział w konkursie. http://pomorze.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1768756,konkurs-wielkanocna-baba-z-kaszub-kociewia-pomorza-przyslij,4761530,id,t,zid.html#galeria
Ja tu emigruję na starość. Nie do Limy, która jest bardzo ładna i tak dalej, ale moje serce zostało w Arequipie. Jest w tym mieście coś z Krakowa, takie było moje wrażenie, niechaj i będzie mylne.
Przepiękne miasto! Wulkany tuż, ale chyba pojutrze nie wybuchną?
Wracając do Limy, 1/3 Peruwiańczyków tu mieszka, ogromne miasto, stare centrum piękne. Jest bardzo czysto, nie ma żebraków (jakkolwiek to zabrzmi, ale w kraju 3-ciego świata można się tego spodziewać) – wszyscy coś robią, sprzedają na ulicy i tak dalej. Można się targować – na pierwszy rzut oka chcą coś sprzedać za 50 soles, a są zadowoleni, jak targi kończą się na 20 soles. Ja w targowaniu jestem do kitu – sprzedawca mówi cenę, ja płacę. Natomiast Jerzor i owszem, lubi się targować.
Kocie… 😉
Krystyno,
😉
http://alicja.homelinux.com/news/wielka_nocna_baba.jpg
Na dobranoc – Hello 🙂
Jakie dobranoc?! 😯
Tutaj dopiero po 16-tej parę minut 🙄
„Hello” kojarzy mi się bardziej
http://www.youtube.com/watch?v=PDZcqBgCS74
Alicjo – jutro lecisz? To już pewno w sobotę pierwsze fotki rzucisz w sieć?
cos okropnego, co sie w polsce z tego gombrowicza robi;
po przeczytaniu plotek sobolewskiej na temat iwentu literackiego pod wodza (podobno) rity g. i palikota, zrobilo mi sie naprawde niedobrze…
w miedzyczasie mam pewnosc, ze malpa pochodzi od czlowieka.
..a stworzenia to nie jestesmy korona,
tylko wrecz odwrotnie 😉
tak wiec, katastrofa smolenska, byla nieunikniona…
po prostu – kismet.
Pyro,
jutro około północy wylatujemy. W Miami 5 godzin czekania, potem 3 godziny z groszem do Toronto, potem 3 godziny z lotniska do chałupy. Podróże są cholernie nużące, ale jak się coś chce zobaczyć, to nie ma siły, trzeba pocierpieć.
Jutro nas wykopią stąd w południe i właściwie cały dzień do zagospodarowania, ale chyba pojedziemy prosto na lotnisko i tam będziemy koczować, nie opłaca nam się wykupywać nastepnej doby hotelowej. Zajęcie się znajdzie, wszak mamy internet i każde swoją zabawkę 😉
Zdjęcia będę wrzucać jak najszybciej i chyba chronologicznie – może tematycznie? Jutro będę miała czas na lotnisku na wrzucanie fotek, wrzucę choć trochę, wolę to robić z domu, bo mam duży ekran i lepszy ogląd, tam naprawdę trzeba sporo przesiać. Za nic sie nie przyznam, ile zrobiłam zdjęć, wiem tylko, że Jerzor wyczerpał limit na moim drugim aparacie, 1GB.
Ja mam 16GB 🙄
Na początek zjazd z Los Liberadores po chilijskiej stronie 😉
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/March20201302#5857562064014051618
*tadores
dzień dobry …
dzisiaj początek kalendarzowej wiosny … -10 za oknem …
Alicjo dobrze się spisujesz jako nasz korespondent z podróży … 🙂
ten kurczak połączy wszystkie smaki i na Święta też może być ….
http://odczarujgary.pl/kurczak-po-baskijsku/
a cichal gdzie? ….
Dzień dobry.
Cichal, Jolinku, ostatnio coś nadawał o przyjeździe wnucząt, ale teraz nie ma chyba dłuższej przerwy szkolnej? Nie wiem.
W Poznaniu niebo w chmurach, ale chmury wysokie, jasne. Noc była mroźna, teraz -1; za dnia ma być +1
Szanowny Adminie, dzięki za brzytwę, itd. ❗
🙂 🙂 🙂