Zaoszczędź, odłóż i wydaj na kolację przy Wilczej
Mimo, że to restauracja stosunkowo nowa, bo funkcjonuje chyba dopiero trzy miesiące, trzeba zamawiać stolik, by w niej zjeść lunch lub kolację. Zaznaczam te dwa posiłki, bo „Nolita” jest jednym z niewielu lokali w stolicy, który wzorem francuskim czy włoskim jest nieczynna w godzinach popołudniowych. Można tu zjeść coś w południe i wieczorem. A że jest w niej niewiele stolików, natomiast znaczna gromada chętnych, którzy już wiedzą iż warto tam bywać, bez rezerwacji – zwłaszcza wieczorem – nie ma co się wybierać na Wilczą.
To było jego marzenie: własna, autorska restauracja. I wreszcie się tego doczekał a zwolennicy jego kuchni wraz z nim. W Warszawie przy ulicy Wilczej 46 (róg Poznańskiej) pod koniec jesieni ubiegłego roku Jacek Grochowina otworzył restaurację o egzotycznie brzmiącej nazwie – „Nolita”.
To nieduży lokal. W jednej sali o skromnym, prostym acz bardzo eleganckim wystroju może naraz pomieścić tylko 36 osób. Złudzenie przestronności daje otwarta kuchnia pozwalająca śledzić wszelkie poczynania gromadki młodych kucharzy i nadzorującego ich szefa, który na ogół wykańcza dania przed podaniem ich na stół. A kucharze – prawdę mówiąc – choć rzeczywiście młodzi, to mają spore doświadczenie. Chyba wszyscy oni, wraz z kelnerami, pracowali przed kilkoma laty z Jackiem Grochowiną w restauracji „Amber Room” mieszczącej się w Pałacyku Sobańskich czyli w Business Center Clubie. Ekipa Grochowiny szybko spowodowała, że lokal w Alejach Ujazdowskich zasłynął z doskonałej kuchni i świetnej fachowej obsługi. W momencie gdy Jacek ogłosił, że uruchamia wreszcie własną restaurację jego dawny zespół stawił się przy Wilczej w komplecie.
„Nolita” to kuchnia nowoczesna, znać, że jej szef miewał ciągotki w kierunku mody molekularnej, ale z nich – na szczęście dla miłośników gotowania bardziej tradycyjnego – zrezygnował ale nie zapomniał całkowicie. Nowoczesne (i modne dziś w świecie) kierunki i technologie są tu widoczne. Myślę np. o gotowaniu w niskich temperaturach i przez wiele godzin w tzw. rękawach próżniowych czyli sous vide.
Karta dań w „Nolicie” nie jest przesadnie rozbudowana co świadczy o tym, że wszystkie dania są robione po zamówieniu a nie wcześniej przygotowane i odgrzewane gdy pojawią się goście. Nieco wydłużony czas oczekiwania pomiędzy daniami jest gościom uprzyjemniane małymi Dankami degustacyjnymi jak np. pyszny krem warzywny pojawiający się przed przekąskami czy sorbet cytrynowy serwowany tuż przed daniem głównym, by goście nabrali większego apetytu. Czasem – a to nam się przydarzyło – można dostać także carpaccio z sarny z musem jabłkowym albo gruszki marynowane i kandyzowane z panna cottą.
Spośród kilku przekąsek wybraliśmy rzadko podawany dziś szpik na grzance z żytniego chleba w towarzystwie sałaty ubarwionej płatkami chryzantemy złocistej oraz tzw. baby kalamary z kawiorem z bakłażana i marynowanymi pomidorkami. Z bogatej karty win (od kilkudziesięciu złotych to niemal 2 tys. za butelkę) wybraliśmy po kieliszku sauvignon blanc ze słynnej winnicy Greywacke na antypodach. I do szpiku i do kalmarów nic lepszego wypić nie można.
To samo wino towarzyszyło nam i przy soli z Dover meuniere z domowymi frytkami oraz policzkach wieprzowych podanych z boczkiem, musem jabłkowym i gotowanym selerem.
Mimo, że w tym momencie powinniśmy zakończyć tę wspaniałą kolację, to skusiliśmy się (podglądając sąsiadów, którzy zaczęli posiłek przed nami) na suflet z gorzka czekoladą. Tyle tylko, że poprosiliśmy o jedną porcję na dwoje. I to był błąd, którego już nie próbowaliśmy naprawić. No i opanowaliśmy instynkty łakomczuchów i nie wyrywaliśmy sobie nawzajem naczynia z sufletem. Ale było to trudne.
Za pewien czas i to bez wątpienia, znów zasiądziemy przy stoliku z widokiem na Jacka Grochowinę krzątającego się po nowoczesnej kuchni, z której – nawiasem mówiąc – nie docierają na salę żadne zapachy. Jedyne aromaty to bukiet wina w podnoszonym do ust kieliszku i zapach dania na talerzu gościa. I tak to powinno wyglądać.
Na koniec dodać muszę z reporterskiego obowiązku, że wyprawa do „Nolity” wymaga dość zasobnego portfela, bądź szczodrego sponsora. Ale piszę to bez zgryźliwości. Jakość dań z absolutnie świeżych i kupowanych w najlepszych miejscach produktów oraz umiejętność ich przyrządzenia nie może kosztować tyle samo, co potrawy podawane w podrzędnych lokalach. „Nolita” – moim zdaniem – to dziś najlepsze miejsce w Warszawie. O talencie zaś jej szefa nie tylko warszawscy smakosze mogli się przekonać, bo Grochowina gotował także w renomowanych lokalach zagranicą. Na szczęście wrócił nad Wisłę.
Komentarze
@nisia:
ciekawy wpis;
co do tego, co poeta moze miec na mysli:
kozacy wyprawiali sie czajkami na morze czarne nie tylko w celach handlowych;
kilkakrotnie spladrowali i spalili,tak, przedmiescia nawet istanbulu;
nota bene:”awantury” kozackie i tatarskie byly przyczyna niejednej wojny miedzy wysoka porta a rzeczypospolta obojga narodow…
milo czyta sie dzisiejszy tekst. chcialo by sie klepnac, jaki poniedzialek taki caly tydzien 😆
a dodatkowo milo robi sie na po przeczytaniu, ze grono osob do ktorych i ja naleze powieksza sie 😆
nie ma nic przyjemniejszego jak realizacja wlasnych marzen. kto mi nie wierzy niech sie sam przekona.
Witam serdeznie z podrowieniami od Pyry, której bladym świtem zepsuł się komputer i na razie będzie na mojej łasce a że ja mam dużo pracy „komputerowej” to niestety dzisiaj będzie się rzadko odzywać…. chyba, że jej komp ożyje. Pozdrowionka dla wszystkich – Młodsza
Wirusy w Poznaniu jakieś niezwykle aktywne-jeden zaatakował Pyrę,
a drugi pyrowy komputer.Obojgu życzymy rychłego powrotu do zdrowia !
Rzeczywiście do „Nolity” tylko z bardzo grubym portfelem.
U nas za to był wczoraj obiad za taniochę-zupa cebulowa i gołąbki. Wyszło circa about 6 zł/biesiadnika.Nadwyżki finansowe można było
z czystym sumieniem zainwestować w butelkę burgunda 😀
Dzień dobry.
Gospodarz znowu kusi, ale ja dzisiaj nieskora do korzystania z pokus, a nawet mogę służyć jako ilustracja do Tadka – Niejadka. Haneczka pożyczyła mi tom wywiadów T.Torańskiej „My” i właśnie skończyłam to czytać. Mój Boże! Jaka to rozpaczliwie smutna pozycja. I nie dlatego, że Autorka zmarła w tych dniach. Wywiady te czytaliśmy już przecież w latach dziewięćdziesiątych, a dopiero z perspektywy czasu, dostrzegamy ten smutek zwycięzców, ten opór materii z jakim się musieli zmierzyć, z upadkiem (i kreowaniem) mitów. Z drugiej strony ta lektura pozwoliła mi znieść awarię maszyny bez wielkiego stresu – nagle wszystko zgasło, totalny brak zasilania? Musi przyjść lekarz komputerowy…. Na razie nie musi. Po kilku godzinach włączyłam – i – chodzi. Fanaberię miał jakąś, albo ostrzega mnie, że ma dosyć.
Współczuję Pyrze, strajkujący komputer, w dodatku gdy człowiek podziębiony i nie może wychodzić z domu, to prawdziwa przykrość.
U mnie znów zupa z czerwonej soczewicy, tym razem nie będę miksować, będzie taka lekko grudkowata, dodałam czosnek, kawałeczek imbiru i pora, ale grzaneczki podam też 🙂
Cieszę się, że ciasto pomarańczowo-migdałowe jest takie popularne, liczba rozmaitych przepisów w necie jest ogromna, co przepis to inny, ale zawsze coś dobrego wychodzi.
A nawiązując do dzisiejszego wpisu – jak świetnie musi być zorganizowana praca takiego otwartego na gości placu uwijających sie kucharzy żeby nie dość że nie przeszkadzać, to zaciekawiać, prawdziwa sztuka 🙂
O, widzę Pyro, że już po kłopocie, może to tylko taka chwilowa fanaberia, oby!
Skoro Pyra jest po rozpaczliwie smutnej lekturze,
to mam coś drobnego na poprawę humoru 😉
Kochany Tato,
Berlin jest wspaniałym miejscem,ludzie są mili i naprawdę mi się tutaj podoba.Ale wstydzę się,gdy podjeżdżam moim złotym Ferrari
pod szkołę,podczas gdy wszyscy nauczyciele i wielu moich kolegów dojeżdża pociągiem.
Oddany Ci syn-Amir
Drogi Synu,
Przelałem na Twoje konto 20 milionów dolarów.Przestań nas proszę zawstydzać,też kup sobie pociąg.
Kochający Cię ojciec-szejk Muhammad
Ja w sobotę byłam w „Dziurce od klucza”, maleńka knajpka na ul. Radnej.
Jadłam pyszną zupę rybną z grzankami, gęstą tak, że łyżka stała, rewelacyjny czarny makaron w sosie śmietanowo-truflowym z przegrzebkami i poprawną tartę ze śliwkami. Długo posiedzieć tam nie można, po 2 godzinach następni klienci już czekają na stolik, spóźniać też się nie należy, bo anulują rezerwację. Kawa, herbata i soki do picia, alkoholu nie podają. Wszystkie stoliki zajęte.
Danuśko 🙂
Czytając o „Nolicie” (nie mogę się oprzeć skojarzeniu z „Lolitą” Nabokowa 🙂 ) pomyślałam, podobnie jak Barbara, że takie udostępnienie widoku kuchni wymaga precyzyjnej organizacji i dyscypliny. Płaci się również za to. Chciałabym móc tam kiedyś pójść.
Wczoraj upiekłam chleb z przepisu, podanego przez Cichala (film z dziennikarzem z N.Y. Times’a). Ciasta się nie wyrabia a chleb smaczny 🙂
Danuśka (13.23) a to dopiero zasobny portfel!
Ja proszę państwa gotować mogę przy otwartej kurtynie. Żadnych honorariów przy tym nie pobieram. Tani jestem jak mój czerwony barszcz. To wieloletnia tradycja domowa , że jak ktoś przyjdzie poczęstowany będzie. Wystarczy dla wielu, bo ja mam po babci i mamusi , że mało w jednym małym rondelku gotować nie umiem. No nijak mi nie wychodzi, żeby mało było. Tak ciut ciut, dwie łyżki i dekoracja z kleksów. Staroświecki jestem . Bliżej mi do dziewiętnastowiecznych kucharek niż do takiego za przeproszeniem kucharza molekularnego. A taki kucharz za przeproszeniem dwa jajka dla dwunastu osób? Cwaniaczek jeden. Molekuła przebrzydła. Z portfela to dużo, a na talerzu to mało. My wszyscy blogowe smakosze stanowczo protestujemy przeciw takiemu traktowaniu klienta ! A klient do takiej molekuły w krawacie przychodzi i co ? Bez portfela wychodzi głodny na dodatek i jeszcze reklamować mu każą ,gadać , że miło było , najadł się jak prosię i innym poleca. A nigdy w życiu. Ja darmo karmię i nic za to nie chcę . No może czasem każe się podrapać !
Oj, Marek i Sławek paryski gotują, aż miło. Sławkowi się nie dziwię, bo kształcił się na różnych kursach, a Marek talent ma (po Mamusi, ani chybi).
Danuśka, z serii kawałów szkolnych wyczytałam w dzisiejszej „Angorze”:\
Trzecia klasa podstawówki. Pani wypisuje na tablicy zadanie i wzywa do tablicy Jasia.
– Jasiu, odpowiesz mi na kilka pytań o tym zadaniu.
– Proszę Pani, mnie adwokat zabronił udzielać odpowiedzi, które mogą być wykorzystane przeciwko mnie.
– Jasiu! Tyś chyba oszalał!
– Z tym problemem proszę zwrócić się do mojego psychoterapeuty, proszę Pani.
nb w tejże „Angorze” niezawodny pan Kaliciński podsunął mi bardzo fajny pomysł: kotlety mielone panierowane w ziemniakach. Pomysł polega na tym, że gotowe mielone najpierw posypuje się mąką, a następnie surową „słomką” ziemniaczaną, wymieszaną z surowym jajkiem i po wierzchu jeszcze raz mąka. Smażyć do uzyskania brązowej i chrupiącej powłoki.
Z ciężkim sercem muszę się do czegoś przyznać – czytałem tę miłą recenzję już tydzień temu, a nie zaoszczędziłem ani grosza.
Chrupiący okoń morski w całości, sałata mini rzymska, kremowe ziemniaki – 79,-
Jolinku – Jolinku bezstronna, Jolinku obiektywna, jesteś molekułą świeżości 🙂
A my dalej, rzemiennym dyszlem, na południe. Teraz już w Gruzji, tzn w Georgii.
Na Ewinych zdjęciach poranna mgła koło Waszyngtonu i zachód w Georgii, prawie 1000 km dalej.
https://picasaweb.google.com/100894629673682339984/Georgia#slideshow/5833313375386204306
Śniadanie w Gruzji urozmaicone. Owsianka z żurawinami. Kawa + domowe ciasto drożdżowe wg przepisu Marka, za co chwała Mu dozgonna!
Widok z motelowego, zamglonego okna. Takie niebo będziemy obserwowali przez następne 3 – 4 miesiące. Ale nuda…
https://picasaweb.google.com/100894629673682339984/Okno#5833318310033346722
Cichalom na drogę… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=fRgWBN8yt_E
Ściskamy Was i w podzięce jeden z ulubionych standardów.
I tak ten wspaniały świat odbieramy!
http://www.youtube.com/watch?v=E2VCwBzGdPM&feature=endscreen&NR=1
Jestem przekonany, ze gdyby spiewal to Cichal, wyswietlen byloby nie mniej. Szerokiej drogi ku sloncu. Klaruj lodke i obieraj kurs na Kapverden, wyspa Sal. Zakotwiczam tam na caly luty.
Obejrzałam sobie śliczny kawałek świata przez Cichalową dziurkę od klucza, posłuchałam, co było do odsłuchania, obejrzałam Plackowego okonia morskiego (nie przepadam za ciemną ceramiką pod potrawami) pogadałam z Markiem na temat mielonych i nie mielonych kotletów i jestem niemal pogodzona ze światem w dniu dzisiejszym.
Sympatyczny pan Grochowina przygotowuje kolację w paryskim Bristolu ( w menu polskie flaki 🙂 )
http://dziendobry.tvn.pl/video/kuchnia-na-miare-luksusu,1,newest,10223.html
A u nas zima na całego, mamy kolejną dostawę śniegu 🙂
Alino, pan Grochowina rzeczywiście sprawia miłe wrażenie. Przy tym uzdolniony i pracowity, tyle zalet i takie osiągnięcia, pogratulować 🙂
,,Nolita´´´
GOSPODARZU:
8 stolikow to restauracja?
W dodatku otwarta tylko rano i wieczorem.
I jeszcze nie wiadomo ile co kosztuje.
To oni tam pracuja na1/4 etatu.
Nie czepiam sie, ale po prostu smieszne.
Henryku,
wiadomo http://www.nolita.pl/
U nas w restauracjach solidnego posiłku też się nie dostanie w porze 14-18, co najwyżej jakąś przegryzkę lub zupę (to w mojej ulubionej restauracji). Nie zamyka się restauracji, bo zawsze można zarobić pare groszy na tych drobiazgach, plus napitki oczywiście, zwłaszcza latem, tym bardziej, że prawie każda restauracja za punkt honoru ma posiadanie ogródka (jak są warunki).
Solidne posiłki są w porze lunchu (12-14) i dopiero pod wieczór obiad, lub później – kolacja, niczym nie różniąca się w karcie dań od obiadu.
Molekuły omijam z daleka, brzydko mi się to kojarzy z fizyką (jedna z pań, uczących fizyki w moim ogólniaku miała taki przydomek), a ja od nauk ścisłych z daleka!
Wydaje mi się, że to bardziej chwytliwe hasło, a ugotować i tak trzeba po zwyczajnemu 😉
Bywają jeszcze mniejsze:
http://manager.money.pl/styl/highlife/artykul/najmniejsza;restauracja;na;swiecie,64,0,170560.html
100 zl. to okolo 25Euro.
Za te pieniadze w krajach osciennych
biesiaduja 4 osoby.
Ja wiem ,luksus kosztuje.
Smacznego u ,,Nolity´´
Barbaro !
Przestc sie licytowac to tez sztuka .
Henryku-to przecież nie licytacja.
To kolejna fajna informacja 🙂
Danusko ,zyczylas mi abym nie byl
Henrykiem VIII. chyba jednak be,de.
Zara zara…gdzie można pobiesiadować za 25 euro w cztery osoby?
Co roku bywam u przyjaciół Czechów (dlatego, że najbliższa restauracja w okolicy, gdzie bywam i dobrze daja jeść), ale nie zauważyłam znaczącej różnicy w cenach.
A ja chcialbym wiedziec gdzie sie biesiaduje za 6 euro na osobe? Bialorus, Ukraina? Co dokladnie wchodzi w sklad takiej biesiady? Mam na mysli oczywiscie jedzenie, trunki, desery etc? Chiclabym zaprosic pare osob i to moze byc przydatna informacja.
Jesli 25 euro to luksus ta ja sobie zyje ponad luskusowo. Nareszcie. Ide obejrzec katalogi odrzutowcow i moze jakis jachcik z zaloga. Jak doplyne do Wa-wy dam znac. Kolacja na pokladzie 🙂
Miedzy 18-23. Potem poplyniemy pod Wawel.
Moze jakis maly kraik kupie i bede mial wlasne pieniadze i flage. Ilez dobrego z jednej malej restauracyjki z osmioma stolikami i kuchnia 🙂
Mam wieczór wspomnień. Jednoosobowy. Młodsza poszła na wieczór pożegnalny koleżanki, która za dwa dni wyrusza na podbój Andów (ta sama, która w lecie najpierw Kazbek zdobywała, potem pieszy rajd z Młodszą przez grań Beskidów). Zostawszy sama na gospodarstwie, w stanie słabosilnym zrobiłam sobie kolacyjnie „kanapeczki” z petit beurów z masłem. Smakowało, jak w dzieciństwie. Widać dziecinnieję pomaleńku.
yyc-zaproś do Wyszkowa 🙂
Za 23 zł: rosół + schabowy+ 1 wódka
Od kilku lat dieta w podróży służbowej w Polsce pozostaje na tym samym poziomie i wynosi właśnie 23 złote/dzień.
http://www.restauracjawyszkowianka.pl/nasze-menu
W Polsce,dla osób zarabiających średnią krajową tzn około 3500,00 zł/miesiąc obiad kosztujący 100 zł jest luksusem.
Że nie wspomnę o tych,którzy mają dochody poniżej średniej krajowej.Panie ekspedientki w sklepie spożywczym w okolicach Wyszkowa zarabiają ok.1300-1500 zł miesięcznie.
Sypie, caly czas sypie. A ja robie trasy. Wkolo domu wyglada nieco jak tory malej kolejki. Trasy sie krzyzuja, rozchodza, schodza, na trzy swiata strony rozjezdzaja. Jak kiedys po mieszkaniu w dziecinstwie kolej zelazna rozjezdzala sie po pokojach. Tu stacja tam szlaban… 🙂
Sarenki ubrane w cieple futro przygladaja mi sie ciekawie. Wszedzie zreszta slady saren. Wczoraj bylo 6. Dwa jelonki, reszta panienki. Sasiad mowi, zeby w lecie powycinac nieco drzewek i zrobic dluzsze trasy. Ja na to jak na lato, zwlaszcza, ze w lecie i rowerem sie pokrecic bedzie mozna. Teraz najdluzsza prosta ma jakies 200m. Jutro slonce i idzie na plusy (+4*C). Trzy dni tropikow i z powrotem zima. Nie powinno sie nic rozpuscic 🙂
https://picasaweb.google.com/117780101072784579146/BiegowkiDomoweOgniskoNaSniegu?authkey=Gv1sRgCN_Y24jUgO2DwwE#slideshow/5832987858172954082
yyc !
W ,Nolicie´´ za 109 zl.jest tylko ,,wedzony jelen´´
Nie ma drinkow, deserow etc.
Z tych osmiu stolikow nie kupisz :odrzutowca,yachtu,Wawelu.
Ale mozesz zaczac dzialac ,moze juz dzis , u Was jest 15 .30 wiec do roboty.
Najmniejszą w moim mieście jaką mam w pamięci była „Roma”.
Nie wiem, czy było tam 10 miejsc, może raczej 8. Kuchnię pamiętam, bardzo chwalono.
Nigdy tam nie jadłem, bo to wtedy nie było na moją kieszeń.
A było to jeszcze wtedy, kiedy jeden ze stałych tam gości najwżej śnił o tym, że zostanie kiedyś kanclerzem.
Był to mający za rogiem swoje biuro – Gerhard Schröder.
Tańczący z wilkami. Fantastyczne sceny z żubrów online 🙂
http://www.facebook.com/photo.php?v=320714271378671&set=o.445576845501573&type=2&theater
Wiem, wiem z tymi cenami. Tak sobie tylko zartuje. Niektore restauracje w Polsce sa w ogole strasznie drogie i nie wiedziec wlasciwie dlaczego. No ale sa i te tansze. Zreszta my i tak gotujemy sami 🙂
U mnie jest 13.30 wiec mam nawet wiecej czasu. Dzisiaj na obiad chinszczyzna z wlasnego woka, zapraszam.
Obejrzalem sobie karte Nolity tzn. tylko poczatki i przystawki w granicach 39-55zl wiec wiem ile kosztuje 🙂
Ja chce kupic maly kraj a nie Wawel. Po co mi Wawel. Same klopoty. Maly kraik to co innego 🙂
Pisalem wczesniej ze wiem ,za luxus trzeba placic.
A wszyscy napadli na mnie.
Kolacja dla dwóch osób za 380 euro ? Też mi coś. Ja żywię za darmo a kolejek przed drzwiami jakoś nie widać. Może powinienem się ogłosić w prasie lokalnej? Tym bardziej, że do Wyszkowa rzut beretem. Może dałaby się skusić jakaś wyszkowianka. Kolego osobisty przyjaciel znalazł i nachwalić się nie może. Poza tym kto by wytrzymał tyle lat z takim gamoniem 🙂
A co do Kanclerza to co roku odwiedzał stoisko na targach na których były wystawiane moje ikony. Ale to było dawno Wtedy Kanclerzem był Helmut a ministrem spraw zagranicznych Hans Dietrich. Ten ostatni dostał moją ikonę… To były czasy…
Wszyscy do byli kiedys, teraz juz sa obozy, uklady, pogubic sie mozna kto z kim na kogo i kiedy. Ech, gdzie te stare czasy jak wszyscy napadali…. 🙂
U mnie dzisiaj spaghetti carbonara, tylko zamiast boczku prosciutto, bo boczek wyszedł.
„Drogość” zazwyczaj idzie w parze z „tryndem”, choć niekoniecznie.
Mam menu z czeskiej restauracji w Bilej Vodie – są i ceny, jak się komus chce przeliczać korony na złote. Menu jest po polsku, bo Czesi są nastawieni na polskich gości. W rejonie przygranicznym można płacić złotówkami, Czesi nawet tak wolą.
http://alicja.homelinux.com/news/img_4516.jpg
Dzien dobry,
Lajares 🙂 🙂
Wrzucilem na luz i tak bede trzymal. Mam juz z gorki, wiec na luzie powinienem jechac, jakos sie dotocze. Ale nie obiecuje, ze mnie znowu nie poniesie.
Kotwicy w lutym Ci troche zazdroszcze.
Mnie tez podoba sie dzisiejszy wpis Gospodarza, a ze drogo – przeciez Gospodarz to wyraznie zaznaczyl. Kogo stac, ten tam idzie. Podobno ceny sa dotad fair, dopoki ludzie chca placic. Ja, gdybym mial wybor, wybralbym Wyszkow (Danuska 🙂 ) – po pierwsze tak dobrze nie zarabiam, a po drugie wszyscy tu wiedza co lubie – rosol, schabowy i seta czystej to jest to.
Wczoraj bylo o zupach – oczywiscie kartoflanke bardzo lubie, a przed nastepna wizyta u Pyry poprosze o kapusniak, o ktorym tutaj kilka razy wspominala.
Niestety musze wciaz jezdzic do fabryki, a coraz mniej mi sie chce. Na szczescie widoki ladne, chociaz pogoda srednia – z jednej strony horyzont oceanu, z drugiej spokojna woda zatoki.
Do pozniej. 🙂
Po konsultacji odpowiadam za Poznań – w dobrej restauracji za pełen obiad (przystawka, zupa, danie główne, deser) trzeba zapłacić 70-90 złotych. W mniej renomowanych lokalach nakarmią za 50. W barach wystarczy 20-25 złotych
Telefon – od Syna Inki. On przez całe studia w gastronomii hoteli kat „s” – jak kto się uprze w „Andersji” na pół tuzina ostryg albo homara w majonezie, zupę żółwiową, dziczyznę albo turbota z owocami, na deser gorące ciasteczka z jeżynami i lodami,l do tego wina, kawa, sery – to mu i 200 zł nie wystarczy.
Nowy – z największą przyjemnością ugotuj ci kapuśniaku z rzetelną wkładką i do tego szare kluski ze skwarkami.
Alicjo!
Te ceny w Czeskich restauracjach
to prawda.
oczywiscie mialo byc czeskich
No, nie zmyślam, mam czarno na białym 😉
Pyro,
na Rynku w Poznaniu, nie pamiętam nazwy restauracji, jedliśmy w ogródku, o, w tej:
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/September27201202#slideshow/5799540727451946546
Zapłaciliśmy za wszystko, co na stole (trzeba poklikać dalej, bo z obowiązku cykałam fotki dla blogu) 270 zł. I warto było!
sypie na bialo, wiem, ze zaden cud, ale jednak troche wyczyn meteo na te okolice,
jednym slowem czesc w tym roku, niech sie WAM dosi,
dzieki Krystynie 🙂
spojzalem na karte knajpy i przypomnialo mi sie o niechlujstwie wspomnianym przez Gospodarza onegdaj dotyczacym dziwadel, slowotworstwa i niedbalstwa,
o ile sie znam, wersja polanska uchodzi bez bolu, ale pozostale trzy jezyki rozstrzelone bez sensu wyja o pomste, za ten szmal? 🙂
czesc nemo
P.S. Gicz i wino moje, kuzynostwo i Jerzor rzucili sie na golonkę z kapustą i dodatkami oraz piwo.
Moje dzieci i Twoje dzieci biją nasze dzieci.
„Smocked” to po angielsku smock.
Czyli zgadza się, Alicjo – ok 50 złotych + piwo/ łeb. Super elegancja to jednak nie jest. Ot, przyzwoita restauracja w centrum miasta.
Tylko nie łeb. Jak się ma taki łeb do interesów jak pewien były kanclerz to nawet obiad w nieprzyzwoitej restauracji wystarczy.
Tylko nie łeb.
HANECZKO!
Listonosz zadzwonił dwa razy. Bardzo serdecznie dziękuję i Jerzor też, spojrzawszy na listę osób, o których autor pisze.
Dotychczas czytałam „Terminal” (rodzina z Poznania przysłała dawno temu, to ci od golonki i giczy na poznańskim Rynku), oraz przekłady kilku książek Kundery. Z przyjemnością się zabiorę do tych esejów Marka Bieńczyka.
Jak miło dostać taki poświąteczny prezent 🙂
No, lazła trochę, ale to tak jest, zresztą, książka nie kiełbasa, nie zepsuje się 😉
O, popatrz – ja wczoraj dostałam prezent książkowy od Haneczki.
Już muszę pod kołderkę. Pa
Pyro,
cały rachunek łącznie z piwem i moim winem był 270zł, dla jasności.
Ja lubię tak ogródkowo posiedzieć na zewnątrz, jak pogoda dopisuje, a dopisywała. Nawet nie wchodziliśmy do wnętrza.
Przy okazji dyskusji o cenach przypomina mi się, znowu u braci Pepików, bo w Pradze czeskiej, zabawne zdarzenie. Otóż parę lat temu (chyba w 2007) byliśmy w Polsce z Młodymi i pojechaliśmy na 2 dni do Pragi. Wszyscy po raz pierwszy.
Oczywiście w Czechach nie pije się wody, tylko piwo, więc tak od rana do wieczora, zwiedzając Pragę, zasiadaliśmy utrudzeni po ogródkach i popijaliśmy piwo. Późno wieczorem, gdzieś w okolicach północy zakończyliśmy zwiedzanie, udaliśmy się do knajpy w centrum centrumu „U Vejvodu” w celu uzupełnienia płynów (kolacje zjedliśmy wcześniej). Piwiarnia mieści się tam w podziemiach. Zamówiliśmy piwo jedno i drugie, fajnie się tam siedziało, bo towarzystwo przy stołach zaczęło już śpiewać, przy czym nie było to pijackie śpiewanie typu „Góraluuuuuu….”.
Przy trzeciej kolejce Jennifer stwierdziła, że ma dość piwa i zamówiła wodę. Przyniesiono jej 0.25l buteleczkę „Perier”. Kufel piwa kosztował w przeliczeniu ok.dolara, a ta buteleczka wody 4$.
Jennifer szybko przeszła z powrotem na piwo, liczyć to ona umie 😉
Pyro, juz sie ciesze!
Czytajac nasz Blog bardzo brakuje mi komentarzy Nemo; sa zawsze sensowne, czesto ilustrowane super zdjeciami. Nigdy nie bylem w Szwajcarii, a kocham gory. Mam nadzieje, ze wkrotce cos nowego, szwajcarskiego do poczytania i ogladania znowu sie u nas pojawi.
http://pieniadze.gazeta.pl/Kupujemy/1,124630,13196990,Starbucks__Bedziemy_kontynuowac_rozwoj_w_duzych_miastach.html#BoxBizTxt
Tego nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem. Po pierwsze nie jest to kawiarnia w naszym pojeciu, ale bar szybkiej obslugi, gdzie kawe podaja w papierowych kubkach. Sprzedawane tam ciastka (sama chemia) nie nadaja sie jedzenia i sa nieporownywalnie gorsze od naszych wyrobow z najlepszych polskich cukierni.
Kanapki typu dworcowo-lotniskowego nadaja sie tylko dla tych, co sie bardzo, bardzo spiesza. Jedyne co tam lubie, to jogurty. Podawane w przezroczystym plastiku nie wywoluja u mnie zlych odruchow, nawet czasami kupuje je do samochodu.
To tyle o tym nastepnym, po McDonaldach, KFC i Burger Kingach, gastronomicznym amerykanskim wirusie chcacym opanowac nasz teren.
Dobrze chociaz, ze mysla o „drive thru”, bo te „kawiarnie” tylko do tego moga sie z trudem nadawac.
Nie da sie, poprostu sie nie da.
Wielu rzeczy się nie da.
Pamiętam, gdy dorastająca córka przyjaciół y Gdańska miała latem wyjechać do Wiednia (1988) i zwierzyła mi się, że najbardziej pali się na wizytę u Mc Donalda!
Coś spać nie mogę, bo śniły mi się i chodzą nadal po głowie sprawy z przed dziesiątków lat.
A, miłego wieczoru jeszcze za wielką wodą.
Pepegor, boj sie Boga. Jest NOC. Spij.