Serce zostało we Włoszech…

… i co roku toczy się w inne miejsce. Gdy tylko pokocha Castrocucco i Marateę w wulkanicznej Basilicacie, to już ciągnięte jest i znów się pogrąża w nowej miłości do Abruzzo. Kolejno pędzi na Sycylię i potem łka z tęsknoty do Giardini Naxos, by w np. w ubiegłym roku zakochać się w Barbaresco – miejscowości i jednym z najsłynniejszych win Piemontu.

Winnica Olka Bondonio w Barbaresco  Fot. P. Adamczewski

Nasze serca, bo zawsze jeździmy we dwoje, muszą mieć silną kondycję ponieważ mają za zadanie znoszenie wielkich namiętności, które wywołuje ciągła włóczęga po półwyspie w poszukiwaniu nowych smaków. Każdy pobyt i odkrycie nowego pięknego zakątka Italii, to także odkrycie nowego i nieznanego dotąd wina a także potrawy. W Abruzzo było to np. brodetto di Pescara przyrządzane z czterech różnych gatunków ryb i białe przepyszne wino o „serowej” nazwie… pecorino. W Basilicacie oczywiście lucanica – kiełbaska, którą zachwycał wódz rzymskich legionów Warrus i czerwone wino aglianico przywiezione przez osiedlających się przed paroma tysiącami lat na czarnym od wulkanicznych piasków wybrzeżu wszędobylskich Greków. Nie tylko poszukiwania kulinarne nas pasjonują. Każdą podróż poprzedza długie poszukiwanie w książkach i przewodnikach opisów miejsc, w których staniemy oko w oko z olśniewającymi obrazami, freskami, budowlami. Czasem zdarza się, że nadkładamy drogi, by np. obejrzeć portrety pary książęcej w Urbino pędzla Pierre della Francesca lub – jak w tym roku – wstąpić i zapalić świeczkę w Duomo w Modenie. Niezapomniany dzień miał miejsce w Paestum leżącym ok. 100 km na południe od Neapolu. Spędziliśmy tam z naszą 14-letnią wnuczką cały dzień na wykopaliskach dorównujących – naszym zdaniem – Pompejom. Liczne wille z ocalałymi mozaikami zachęcają gości do zasiadania na kamieniach, które były niewątpliwie miejscem wypoczynku mieszkańców miasta przed paroma tysiącami lat. Cztery zaś gigantyczne świątynie wzbudzają podziw i szacunek zarówno do ich architektów jak i prostych budowniczych. Spoceni, bo temperatura znacznie przekraczała 30 stopni, zmachani lecz szczęśliwi zajechaliśmy do pobliskiego gospodarstwa agroturystycznego słynnego z produkcji mozzarelli. Najpierw podglądaliśmy bawoły uruchamiające pyskiem prysznice, by woda ochłodziła ich rozgrzane cielska a potem odbyła się serowa orgia, bo nie tylko świeża mozzarella warta była grzechu.

Najlepsze wakacje są jeszcze przed nami. Oczywiście we Włoszech. Być może w przyszłym roku, gdy pojedziemy w najdziksze zakamarki Kalabrii ale być może, że za dwa lata podczas zwiedzania Wysp Liparyjskich. (Obok na zdjęciu marmurowe góry pod Carrarą  Fot. P. Ad.)

Podróżujemy zawsze z aparatem fotograficznym, który uwiecznia to, co jemy i z notesem, bo natłok wrażeń jest taki, że pamięć nie jest w stanie wszystkiego zarejestrować. A przecież z tych podróży powstają nasze książki kulinarne, w których staramy się oddać smak i zapach odwiedzanych miejsc.

Niebo w gębie poczuliśmy i daliśmy temu wyraz jednomyślnie i jednocześnie gdy w Giardini Naxos podano nam na przekąskę surowe jeżowce. Prawdę mówiąc nasze uczucie radości nad talerzem było dość perfidne. Oprócz cudownego smaku mięczaka poczuliśmy też smak zemsty (co na Sycylii jest uprawnione), bo parę godzin wcześniej jedno z nas podczas kąpieli nadepnęło na jeżowca. Wyjmowanie kolca z pięty nie jest ani łatwe, ani przyjemne. A ranka, choć mała, jest dolegliwa i nie chce się goić przez wiele dni.

Nie ma miejsc, do których nie chcielibyśmy wrócić. Marzymy o ponownej podróży na plantacje herbaty na Sri Lance, na bezkrwawe safari w Kenii (to marzenie Basi) czy nad lodowate fiordy Norwegii za kołem polarnym. Czasem nawet robimy plany tych podróży lecz w jakiś niezrozumiały sposób zawsze wszystko kończy się we Włoszech. Ten nostalgiczny kawałek świadczy oczywiście o końcu wakacji.

Najsłynniejsza skała w Norwegii – Preikestolen