Zgadnij co gotujemy
Dziś do wygrania książka, która zdobyła jedną z najważniejszych w Polsce nagród literackich – „Pióropusz” Mariana Pilota. Jest na naszym blogu spora grupa miłośników talentu tego pisarza więc odpowiedzi zapewne też będzie sporo.
Jak zwykle należy szybko wysłać odpowiedzi na adres internet@polityka.com.pl (jeśli to pierwszy raz, to proszę o adres pocztowy niezbędny w przypadku wygranej) i czekać na ogłoszenie zwycięzcy.
A teraz pytania:
1.Jakie dania wyróżniają kuchnię Podhala – wymień dwie trzy potrawy ?
2.Jest w Polsce także kuchnia tatarska – co ją charakteryzuje (i gdzie jej szukać)?
3.W kuchni śląskiej nie tylko jest krupniok – a co jeszcze?
Teraz proszę o szybkie wysłanie odpowiedzi tu: internet@polityka.com.pl i książka zostanie wyekspediowana pod wskazany adres.
Komentarze
Dzień dobry.
Dzisiaj konkurs łatwy i odpowiedzi będzie całe mnóstwo. Wczoraj do zachwytów nie miałam głowy ale nadrobię dzisiaj – ogromnie podoba mi się ogródek ziołowy Gospodarza, podobnie jak stół ziołowy Nisi. To wygodne i pomysłowe rozwiązanie, łatwe w „obsłudze” i zawsze pod ręką.
Agatka S. jest przeuroczą dziewczynką i na dodatek rezolutna bardzo. Cieszcie się, Antkowa i Antku, bo Wnusia nad wyraz udana
Myślałem, że konkurs kolejny dopiero po wakacjach. Trudno, zbyt późno na udział. Czy pytania łatwe, nigdy nie wiadomo, dopóki Gospodarz nie opublikuje odpowiedzi. Wtedy można się zdziwić.
Wczoraj cały dzień na konferencji. Teraz dopiero przeczytałem o ziołach w ogrodzie. A w poniedziałek akurat gościłem w ogrodnictwie „Lawenda” na Oruni i byłem zaskoczony zarówno ziołami tam hodowanymi jak i kulturą oraz miłym podejściem do klienta. W istocie nie byłem żadnym klientem, ogrodnictwo zaopatruje raczej odbiorców hurtowych. Chętny na jeden krzaczek lawendy wywołał chyba konsternację. Jeszcze większą konsternację wywołała prośba o wsadzenie lawendy do ładnego koszyczka. Pani ostatecznie powiedziała, że coś się da zrobić. Nie był to koszyczek lecz doniczka, pani prywatna. W domu uznano doniczkę za rewelacyjną. Dodano, że to, co zapłaciłem, na pewno nie pokrywa wartości doniczki. Małżonek pani, która tam się mną zajęła, pijący kawę przed domem wykazał wielki entuzjazm dla Prowansji. Może w sumie nic wielkiego, jednak coraz bardziej bezosobowe relacje pomiędzy sprzedającym i kupującym są tak powszechne, że bardzo miłym zaskoczeniem jest coś innego. Wspomniałem, że mam święto rodzinne, ale to teraz na ogół nie motywuje do specjalnego potraktowania.
dzień dobry …
Stanisławie miłego świętowania z okazji … 🙂
Małgosiu powitanko … 🙂
Pyro ja to nic nie piszę o tych ziołach bo im zwyczajnie zazdroszczę .. niestety nie mam warunków na takie miłe zajęcia i przyjemności ….
a winko włoskie czerwone z 2009 r. daje radę i kupię jeszcze parę butelek …
Jolinku, dziękuję. Święto było w poniedziałek i dotyczyło Córeńki. Równy jubileusz.
A wczoraj, to było tak : najpierw jak wiecie zgubiłam klucz od skrytki i w żaden sposób nie udawało się go znaleźć. Odnalazła go przypadkiem Młodsza dopiero wieczorem, okazało się, że spadł na torbę na zakupy szmaciankę (czyli spadł bezgłośnie) a ja podnosząc potem torbę dodatkowo przesunęłam go pod szafkę na buty – był niewidoczny. Tak, czy siak szukałam tego klucza jak głupia kilka godzin, co skończyło się utratą jednej z trzech półlitrówek żubrówki – potrącona nieszczęśliwie w czasie poszukiwań przewróciła się, zbiła na płytkach podłogi i zaperfumowała całe mieszkanie. Żyłam, jak w gorzelni. Potem przyszła dorosła córka jednej z sąsiadek prosząc, czy bym nie mogła przypilnować jej dziecka, bo ma coś pilnego do załatwienia, a mamy nie ma w domu. Bez entuzjazmu ale zgodziłam się. Dyżur mój miał potrwać pół godziny maksymalnie do godziny. Trwał z górą trzy godziny. Dziecko, dwulatka z tych totalnie rozpaskudzonych, na dodatek strasznie bała się psa. Psa zamknęłam w pokoju Ani, gdzie wył, jak potępieniec, nie rozumiejąc za co, po co i dlaczego ten areszt. W jednym pokoju wył pies, w drugim dziecko – nie bez przerwy ale często. Ja, nieobeznana z maluchem, nijak nie domyślałam się powodów alarmu. Pozostawionym przez mamę jedzeniem mała pluła na odległość imponującą, truskawkę daną przez ze mnie na talerzyku z cukrem i herbatnikiem pogniotła łapką na maź i wymalowała siebie, stół i mnie przy okazji. Rozrywka, jak cholera. Dobra. Przyszła młoda mama i zabrała zapłakaną dziecinę zastanawiając się pewnie co ta Pyra z jej dzieckiem wyrabiała, że takie brudne i ryczące maleństwo zastała. Potem wróciła Młodsza i kibicowała w czasie meczów, a że była sama, to był to czas spokojny i neutralny jak dla mnie. Wieczór dokopał mi ostatecznie : dwie grupy młodzieży miejscowej urządziły sobie święto na ławkach w naszym mini-parku. Śpiewy, ryki i odgłosy tłuczonego szkła niosły się po naszych betonach, jak w muszli koncertowej. Nie jestem skłonna miewać bóle głowy, migreny i innego globusa, ale wczoraj naprawdę potrzebowałam czegoś na uspokojenie.
Pyro, czyżby wielkie zwycięstwo Narodu Polskiego, jakie odnotowano wczoraj, nie poprawiło Twojego nastroju? A mamy szansę na jeszcze większe. Gdy Grecja wygra z Rosją, a Polska z Czechami, Rosja nie awansuje. Nic to, widzę, że nie jesteś w stanie włączyć się w Wielką Histerię. Ja jakoś też nie. Ale mecz wczoraj obejrzałem w większej części, a nawet wypiłem przy tym piwo. Planowałem 2, ale jakoś zabrakło ochoty. Jako niepoprawnemu rusofilowi nie zależy mi też na odpadnięciu Rosjan.
Czy Radek doszedł już do siebie po wczorajszej izolatce? Pewnie tak. Widzę, jak się cieszy wypuszczony i natychmiast zapomina o trzech godzinach czarnej rozpaczy.
Radek był wczoraj obrażony przez całe pół godziny po wypuszczeniu z kozy i demonstracyjnie poszedł spać, potem mu przeszło. W końcu to młode stworzenie i nie czas jeszcze na wielkie fanaberie.
Imprezą sportową cieszę się, Stanisławie – tym, co osiągnięto i atmosferą i zabawą. Zmartwiła mnie wczorajsza awantura i ludzie, którzy do niej zachęcali. Natomiast ucztująca młodzież mogłaby sobie znaleźć miejsce mniej kłopotliwe dla mieszkańców – o 10 minut drogi są tereny nad Maltą z ławkami, miejscami piknikowymi, a bez budynków mieszkalnych.
Koniec zmagań. Nagroda pojedzie do Piotra D., pod warunkiem, że przyśle adres pocztowy. Gratulacje!
A odpowiedzi są następujące:
1 Kwaśnica na jagnięcych żeberkach, moskaliki, smażony oscypek i wiele innych;
2 Pierekaczewnik, trybuszok, cybulniki, w Kruszynianach;
3 Karbinadle, nudelzupa, moczka.
Antku, Agata jest wspaniała. Będę dziś oglądał jej występ w TVP. Żałuję, że Zuzanna jest już taka wiekowa. Kończy wkrótce 16 lat.
Dzień dobry 🙂 Nastał czas powrotów 😀
Stanisławie, jaka Wielka Histeria? Co Ty oglądasz lub czytasz 😯 Ja oglądam tylko mecze (starając się nie słyszeć komentatorów 👿 ) i nic więcej. Emocje tak, ale objawów histerii ani u siebie, ani u pana męża nie odnotowałam.
„wiekowa”? – 16 lat 🙂 Też chciałabym tyle mieć 🙂
Panowie – macie wspaniałe wnuczki! I wnuków 🙂
Piotrze D. – gratuluję!
Dzień dobry,
Gratulacje dla Piotra D. Może do nas dołączysz?
Podróżniczki na pewno zmęczone po powrocie ale szczęśliwe i pełne wrażeń, którymi się z nami podzielą 🙂
Małgosiu, zakwas już się zadomowił i dzisiaj zda kolejny (drugi!) egzamin. Dziękuję za zachetę 🙂
Alino, cieszę się z Twojego udomowienia zakwasu 🙂 Ja właśnie muszę swój nakarmić.
Szok termiczny jest duży, wczoraj +40 teraz tylko 18 i leje. Jak tylko troszkę się ogarnę opiszę gdzie byłam, a już teraz zachęcam wszystkich do odwiedzenia Jordanii, to kraj czysty, porządny, piękny krajobrazowo od pustyni po soczystą zieleń.
U nas bez szoku termicznego 🙂
Temperatury podobne,a deszczu było naprawdę niewiele.
Małgosiu-Twoje pierwsze relacje bardzo zachęcające.Czekamy na dalsze.
norweski ciąg dalszy
Dzień pierwszy-już prawie,prawie dotarliśmy na miejsce.Jeszcze tylko należało znaleźć ową wieś prawie na końcu świata,gdzie mieliśmy zarezerowane nasze lokum.Opis dojazdu na miejsce jakoś zupełnie nie zgadza się z mapą.Zatem tradycjnie-koniec języka za przewodnika.
Miły starszy pan i jego wnuczek proszą,by jechać za nimi,bo mieszkają
w pobliżu,a na koniec rzucają :
-To tam,gdzie był ten pożar dwa tygodnie temu…
Znaczy nie ma już naszej chaty,pomyśleliśmy sobie w duchu.
Ufff-była! Pożar stawił duże połacie lasu w pobliżu.
Cdn
strawił
Haneczko, ja też mecz oglądałem. O Wielkiej Histerii piszę mając na myśli robienie z wyniku meczu najważniejszą sprawę w kraju, jego być albo nie być. Chyba też to czujesz starając się nie słuchać komentatorów. Przedstawianie remisu jako zwycięstwa też mnie drażni i dałem temu wyraz. Przed pierwszym meczem starałem się uważać, że nasze wyjście z grupy byłoby niezbyt moralne, dałoby PZPN pretekst do dalszego trwania w samozadowoleniu. Ale z każdym dniem narastał apetyt na obejrzenie naszych wygranych. Rozdźwięk między sercem a rozumem. Jest to jednak naturalne.
Rozczarował mnie Gospodarz odpowiedziami. Zarówno kuchnia góralska jak i śląska zna dziesiątki potraw, o których Pan Piotr niejednokrotnie pisywał, a tutaj poprzestał na paru niekoniecznie najważniejszych. W każdym razie z góralskich przypomnę modne cycki gaździny i zawsze popularną herbatę z prundem.
Malgosiu
Potwierdzam opinie o Jordanii. Mieszkalam tam od 1981 do 1985 roku. Mam bardzo mile wspomnienia z tego ladnego kraju. Ludzie sa przemili. Ja tez wrocilam juz z wakacji. W ostatniej chwili zamienilam Polske na Niemcy.
Miło czyta się o sympatycznym traktowaniu klienta, co opisał Stanisław. I miłe jest, że to zjawisko dość częste. Tym bardziej zdziwiła mnie sytuacja w jednej z kawiarni przy gdyńskiej plaży. W tej akurat byliśmy pierwszy raz i na pewno ostatni. Miła kelnerka przyjęła zamówienie : kawa, herbata i jedna szarlotka. Do szarlotki jako dodatek jest bita śmietana i gałka lodów. Poprosilismy o dodatkową gałkę lodów i nigdy do tej pory nie z tym żadnych problemów. Po dłuższym czasie przyszła kelnerka i bardzo zakłopotana tłumaczyła, że jest problem z zabonowaniem/ czy jak to sie tam nazywa/ tej dodatkowej gałki. Nie da się i już. – To może porozmawia pani o tym z szefem. – Rozmawiałam z menadżerem, ale on jest ” ciężki”, a ja jestem tu od niedawna. – I tak za lody, które chcieliśmy oczywiście zapłacić, nie można było zapłacić, bo czegoś takiego jak gałka lodów nie było w menu. O tym, żeby ” grymaśnemu ” klientowi dodać tę gałkę gratis nikt z obsługi w ogóle nie pomyślał. Nikt też widocznie nie pomyślał, że ta jedna gałka, a w zasadzie stosunek do klienta , klientowi się nie spodoba i po staremu będzie odwiedzał on inną kawiarnię przy plaży, a do nich nigdy już nie wróci. Żal mi było tej młodej dziewczyny i tego, że pracuje z takim menadżerem.
Przypadek opisany przez Krystynę jest bardzo znamienny. To sprawa przede wszystkim bezmyślności. Wydatki na reklamę i w ogóle marketing bywają spore, a jednej gałki lodów szkoda. Chyba, że manager wziął Krystynę za agenta urzędu kontroli skarbowej. A dodanie gratis gałki lodów byłoby uszczupleniem dochodu państwa, gdyż od darowanej gałki lodów należy się VAT jak od sprzedanej za pełną cenę. Chyba, że się sprzeda gałkę za 3 grosze. Wówczas VAT będzie zerowy, ale i tak należałoby taką transakcję wpisać do rejestru sprzedaży. Jeśli ktoś na wszystko patrzy przez pryzmat ewentualnej kontroli skarbowej, wiele mądrego nie zdziała.
Dzień dobry Blogu!
Antkowa super-wnuczka Agatka to taki promyczek w tym polsko-ruskim zaćmieniu… A i tata Kuba jest OK 🙂
Krystyno,
a ja już miałam nadzieję, że moje doświadczenie z restauracji w Łebie było jednostkowe i te czasy minęły, kiedy nie wiadomo jak „skasować” pozycję spoza menu albo wystawia się drobiazgowy rachunek za wszystko, co gość skonsumował lub (teoretycznie) mógł skonsumować. W restauracji „Wodnik” przy kolacji (jedliśmy m.in. befsztyki z polędwicy) nasze dziecko poprosiło o keczup do frytek. Pani kelnerka przyniosła talerzyk z wyciśniętą z butelki porcyjką sosu, taką większą czerwoną plamę na białej porcelanie. Później ja jeszcze zamówiłam herbatę, którą zawsze piję bez cukru. W końcu poprosiliśmy o rachunek.
Na długim bonie kasowym widniały wszystkie pozycje z naszego zamówienia, w tym po 50 groszy za keczup i cukier, bo… cukiernica stała na naszym stole 🙂
Zapłaciliśmy bez szemrania, ale też była to nasza ostatnia wizyta w tym lokalu.
Osobisty stwierdził potem, że właściwie to niesłusznie się czepiam, bo okazano daleko idącą wspaniałomyślność, przecież teoretycznie mogłam zużyć zawartość całej cukiernicy 😎
Jako uzupełnienie do wpisu Stanisława
Wiadomo, że w Szwecji pije się mnóstwo kawy i szwedzki fiskus na żartach się nie zna – podatki to sprawa niezwykle poważna. Otóż właściciele knajpek płacą za kawę podatek ryczałtem wg tabeli – np ktoś podaje, że sprzedaje dziennie 50 małych porcji kawy i od tej ilości ma podatek uiścić. Jeden sprzedaje 50, a drugi 200, ale nie chce się przyznać do 4 krotnej stawki i zgłasza 100 kaw. Inna sprawa, że inaczej kupują ludzie po południu, inaczej zaś rano. Agenci fiskusa odwiedzają kawiarnie w godzinach szczytu, siedzą nad swoją kawą i cichcem liczą kawy sprzedane w czasie 1,5 godziny. Mnożą tą ilość przez liczbę godzin pracy lokalu i cóż Pan zrobisz? Nic Pan nie zrobisz – tak płacz i płać. Z reguły takie karne naliczenia są o 80% wyższe, niż stawka należna.
opowieści wakacyjnych ciąg dalszy
Osobisty Wędkarz ryby łowił z brzegu.Cena wypożyczenia łódki na jeden tydzień zwalająca z nóg.Poza tym okazało się,że sezon na tego rodzaju połowy jest przede wszystkim w lutym-marcu.Nasi niemieccy sąsiedzi wracali po całodziennych połowach czasem jedynie z trzema dorszami.
Raz udało nam się w ramach wymiany barterowej wymienić łowione
co chwila przez Alaina sole na owe dorsze.Ale głównie jedliśmy sole.
W wymyślaniu,jak je przyrządzić,by było inaczej niż podczas poprzedniego obiadu osiągnęliśmy mistrzostwo świata.
Alain ze swojego wędkarskiego posterunku obserwował różne łódki cumujące przy brzegu i zgodnie ze swoim zwyczajem często wdawał się w pogawędki z załogami owych łajb.Pogawędka z poławiaczem krabów zakończyła propozycją wspólnego wypłynięcia po kolejną partię tych zwierzątek.I ten sposób tego dnia mieliśmy na przystawkę kraby w majonezie.Majonez ukręcony spracowanymi dłońmi Pierwszego Pomocnika na krabowej łódce smakował,jak nigdy dotąd 😀
PS.Gdyby ktoś planował w najbliższym czasie zaprosić mnie na obiad uprzejmie proszę nie serwować soli w żadnej postaci 😉
ach, jakie tam zacmienie…
przez cale zycie widzialem rosjan i polakow pracujacych ramie w ramie, pioro w pioro,
a pewnie i teraz tacy sa co komputer w komputer pracuja, mimo animozji i prowokacji;
wiersz mickiewicza „do przyjaciol moskali” jest mostem,
ktorego w powietrze wysadzic sie nie da i kropka.
burdy byly wczoraj marginesowe i szczerze mowiac odetchnalem z ulga…
ani jednego zatrucia!
A na koniec sprawozdawczość fotograficzna :
https://picasaweb.google.com/zosiarusak/NorwegiaCzerwiec2012?authkey=Gv1sRgCOb3ysiBmo7OtgE&feat=email#5753481216311223266
dzisiaj kacze udka:
marynuje ja pare godzin w kminku posiekanym z czosnkiem, oregano, grubo zmielonym, czarnym pieprzu, sokiem z 1/2 cytryny z lyzka stolowa oliwy i calvadosu
( mozna i wziac zubrowke @pyra, czemu nie…);
rzucam na ostro rozgrzana patelnie z cebula i jablkiem, rumienie z obu stron,
podpalam kieliszkiem calva i gasze filizanka cielecego bulionu
a potem dusze na malym ogniu dobre pol godziny;
do tego modra kapusta z cytryna, balsamico i oliwa…
prosty, stolowy bordo na dodatek, no i bagietka…
smacznego!
Pooglądałam i jednocześnie wygooglałam sobie na GoogleEarth Hordaland i ten pagór Preikestolen.
Zeżarliście te wszystkie kraby? No, zazdraszczam. Soli nie, bo u mnie w sklepie Za Rogiem najczęściej sola i łosoś (atlantycki), dopiero ostatnio od czasu do czasu pojawiają się jakieś inne ryby.
Filety z soli są dość małe, wystarczą dyżurne i oprószyć mąką, na rozgrzany olej – lubimy, żeby się spiekły na złocisto i sztywno, takie solowe chipsy. Nawet na zimno są dobre.
Eh, zatęskniłam za Norwegią 🙁
Tutaj nadal raz deszcz, raz trochę słońca, kwietniowo…
Od jutra lepiej – pogoda i goście z Niemiec. Zostaną do poniedziałku albo jeszcze dłużej. Rozmyślam nad menu…
Też po obiedzie – dzisiaj Italia na talerzu. Nie wiem co prawda jak się to nazywa ale jest doskonałe, całej roboty 20 minut i obje się człowiek po dziurki w nosie. Po prostu jest to grubszy makaron (rurka cięta, muszelki, kokardki itp) ugotowane al dente i polane sosem z dobrego, charakternego sera rozgotowanego w kremówce. W naszym wypadku było to 20 dkg lazura w 150 ml kremówki 36%. Kalorii chyba więcej, niż w golonce i wino/piwo zimne do tego b.dobrze smakuje.
Śliczna ta Norwegia i świetne opisy 🙂
Zaprosiłam Lisę od Franka na obiad, miało być na ogrodzie, a tu się zapowiadają jakieś burze i w ogóle jest nieciekawie pogodowo, pochmurno i tylko 23C. Aż mi się wierzyć nie chciało termometrowi, bo niby 23C, a tego się nie czuje wcale a wcale. Może się ociepli? jest przedpołudnie.
Idę działać na niwie.
Dzień dobry!
Pyra, to się nazywa „PASTA AL FORMAGGIO”!
Pozdrawiam.
Asiu 🙂
Alicjo-my zjedliśmy tylko zawartość paręnastu szczypiec.
Te kraby w skrzynkach i beczkach zostały odwiezione do fabryki,gdzie pracują zapewne przede wszystkim nasi rodacy.Polacy w Norwegii to bardzo liczna grupa.W samolocie do Bergen czy Stavanger drobny procent Norwegów i głównie polscy robotnicy,czasem z dziećmi oraz żonami.
byku-podoba mi się bardzo Twój przepis na kacze uda.
Nie wiedzieć czemu jestem jakoś spragniona wszelakiego mięsa 😉
Danuska!!!!!
Jak ja mam po takiej dawce norweskich wspanialosci zabrac sie za jakakolwiek prace?
Zaraz tez Malgosia W pewnie podzieli sie z nami swoimi fotkami.
Strajkuje, nic dzisiaj nie bede robil! 🙂
Dzięki, Dan – brzmi jak temat z opery,ale b.dobre i proste.
Danuśka – pięknie. Nie zazdroszczę, bo to nie dla mnie. Popatrzeć – rozkosz. Ja Ci radzę ogłoś na blogu konkurs na potrawy z soli. Z pewnością zbiór byłby obfity. Jury mogliby stanowić Brzucho, Gospodarz i Twój Osobisty.
Nowy – dla nas Twoje fotki kwiatów, nieba, oceanu i City, też są oczekiwane z niecierpliwością.
Idę dalej bawić się w Państwowy Monopol Tytoniowy. Młodsza ogląda mecz.
@danuska:
merci!
Kilka lat temu Gospodarz podal bardzo fajny przepis na sole. Tak ja teraz w domu przyrzadzam. Oblozona pomidorkami, oliwkami i kaperami. Pieczona w piekarniku. Pycha. Szkoda tylko, ze trudno trafic na sole po przystepnej cenie.
Elap – w Polsce sole są niedrogie – tańsze od dorszy. Mrożone filety nie przekraczają ceny 18 zł/kg
Przypomniało mi się, że przecież ja będę za 3 tygodnie w Bretanii, a potem w Portugalii! No, to sobie damy czadu z frutti di mare 😉
U nas sola też tania, nie pamiętam ceny, bo już od dawna nie zwracam uwagi – wiem tylko, że tania.
Posadziłam wreszcie moje mięty do dużych doniczek. Porzeczki lada dzień będą dojrzewać, ale już widzę, że szpaki nie mogą się doczekać i wcinają zielone 😯
Na powieszone dyskietki nie zwracają uwagi, paskudy jedne 🙁
Danuśka,
o wysokich cenach w Norwegii wiadomo, ale ileż radości miał Twój Osobisty Wędkarz. Zdjęcia o tym świadczą. A jak zdrowo odżywialiście się przez ten czas . Piękna wycieczka !
Pyra
U mnie po 25 ?.
Nie wiem dlaczego jest znak zapytania. Sa po 25 euros. Ja kupuje jak sa do 20.
Alicjo, worek marynarski spakowany. Czytalam, ze w Brescie bedzie wielka feta w czasie waszego pobytu. Postaram sie tez wpasc do Brestu aby was zobaczyc drugi raz.
W St.Malo też będzie feta, bo z reguły na każdym „postoju” w porcie jest kilka dni fetowania, zwiedzania statku i tak dalej.
My z Krystyną postaramy się tam dotrzeć 7-go lipca wczesnym popołudniem, rozpracowałam już rozkład jazdy pociągiem z Paryża.
Do Brestu od Ciebie jest rzut beretem. Będzie się działo!
Worka marynarskiego nie mam, bo to trzeba zarzucić na ramię i targać, ale mam workopodobną torbę z porządnym uchwytem i na kółkach. Trzeba sobie życie ułatwiać 😉
Elap – u Ciebie pewnie można kupić tę najdroższą solę dover (solea solea): http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,100945,3991834.html
Ja bede w St. Malo kolo poludnia. Ide teraz ogladac mecz z Niemcami. Oni zawsze dobrze graja.
Pyro – czy mogłaś przeczytać „Historyę jazdy polskiej”? Czy zadziałało w Internet Explorer?
Te niedrogie w Polsce i te łowione w Norwegii „sole”, to właściwie są flądry złocice (limande-sole). Prawdziwe sole (sola zwyczajna) należą do ryb najdroższych i najbardziej poszukiwanych.
Ale i flądrą bym nie pogardziła. My łowiliśmy takie coś i cieszyliśmy się jak głupi 😉
Pada, gdzieś daleko pomrukuje słabo burza. Deszcz też raczej kapuśniaczkowaty. Pogadałam dzisiaj z Żabą – znowu liczy jagnięta. Żaba mówi, że mając częsty kontakt z urzędem gminy zauważyła, że gdzieś o 30% urzędników jest mniej niż było, dla obsługi stałych zadań. Natomiast przyjęto ok 40% innych w całości do obsługi dopłat, wdrożeń unijnych i kontroli tychże. Oni naprawdę mają co robić. Żaba mówi, że ludzie w urzędach ciężko tyrają i co chwilę słyszą, że ich za dużo i trzeba zwolnić. Fajnie ale wtedy chyba Bruksela swoich przyśle, bo ktoś to musi zrobić. Ot, dylematy władzy.
Tak, Asiu – dziękuję; tyle, że nie przeczytałam ale już wiem, że można. Jakoś tyram ostatnio jak ci urzędnicy. Z niczym nie mogę zdążyć.
Nemo – ile wtedy miałaś lat? Bardzo dziewczyńska byłaś.
Nemo-dzięki za wyjaśnienia dotyczące ryb 🙂
Cały czas dyskutowaliśmy z Osobistym Wędkarzem o tym,czy łowi
sole,limande czy też flądry.Tym niemniej były smaczne i absolutnie inne w smaku niż mrożone sole,które można kupić w naszych sklepach.Ale różnica między rybami mrożonymi,a świeżo złowionymi jest niesłychana.Bez względu na to,jakie to ryby.
Czy wiesz może,jak nazywa się po polsku ryba,którą Niemcy nazywają polack (nie wiem,czy to dobra ortografia)? Czasem się trafiały.
Do tej pory żyłam w przekonaniu,że limande=flądra.
W Grecji, przed wyborami, przywódca jednej z partii powiedział dzisiaj: Grecja miała kiedyś kwitnące rolnictwo, potem przyszła Unia z jej dopłatami i wielu rolnikom zaczęło się bardziej opłacać nie robienie nic niż uprawianie czegoś. Teraz te subwencje skreślają, nie patrząc na konsekwencje 🙄
A pracowników w sferze budżetowej nie mają wcale za dużo, tylko struktura zatrudnienia jest niewłaściwa. Za dużo jest urzędników, za mało nauczycieli, pielęgniarek itp.
Tymczasem Grecy ratują, co mogą i nie ufając bankom codziennie pobierają z kont bankowych do 800 milionów euro… Dzieje się…
A tak a propos tatarskiej kuchni to można ją znaleźć również w Bohonikach.
Danuśka,
Pollack (Pollachius pollachius) to po polsku rdzawiec, a po francusku „lieu jaune” – dorszowaty.
Moje na zdjęciach to czarniaki (lieu noir)
Jak dzisiaj lipy pięknie pachną… 🙂
A u Nemo na zdjęciu kwitnie czeremcha…
Pyro,
nie mylisz mnie z moją 14-letnią córką? 😉
Elap,
no to będziecie z Nisią Komitetem Powitalnym, bo my planujemy wyjechać pociągiem nie później, niż o 10-tej rano. Już nie pamiętam, kiedy on przybywa do St.Malo, ale gdzieś za 3 godziny czy jakoś tak.
Świtem bladym nie będziemy się wyrywać, prawdopodobnie dopiero ściągniemy do kwatery – przecież w Paryżu się nie śpi, jak się jest z wizytą!
Sławek się kiedyś deklarował na mini-zjazd w St.Malo, może znajdzie czas?
Może Ciebie i pomyliłam. Gorsze pomyłki już w życiu robiłam. To jednak raczej komplement, nie uważasz?
Danuśka,
a propos smaku ryb. Bardzo dawno temu, kiedy po raz pierwszy podróżowaliśmy z Osobistym po Skandynawii (3-miesięczna podróż przedślubna w celu stwierdzenia, czy wytrzymamy ze sobą nie będąc żadne w swojej ojczyźnie) mieliśmy ze sobą wędkę dziadka i zerowe pojęcie o łowieniu ryb. W Narwiku wyposażyliśmy naszą wędkę w nowoczesny kołowrotek i parę błyszczących przynęt z haczykami i ruszyliśmy na Lofoty. Już pierwsze zarzucenie wędki przyniosło nam rybę co najmniej 40-centymetrową. Zaraz potem następną, taką samą. Zabraliśmy się więc za przyrządzanie (zabić musiałam ja, szwedzkim sabotem) jak najprościej – smażona na maśle, do tego cytryna i majonez. Nigdy nie jedliśmy tak dobrej ryby.
Na drugi dzień, w księgarni w Svolvaer obejrzeliśmy sobie atlas z rybami. Nasza super-ryba to był „industri torsk” – dorsz przeznaczony na mączkę rybną 🙄
To były czasy mórz pełnych ryb i można było marudzić 😉
Sztokfisz (suszony dorsz) nie jest już jedzeniem biednych ludzi…
Och, już widzę te przegrzebki, homary i bujabezy!!!
A dzisiaj zjadłam bardzo dobrego sandacza w Barlinku, w hotelu Barlinek. Był to sandacz gotowany na parze, tylko go kucharz spieprzył, a właściwie spapryczył mnóstwo za bardzo. Ale i tak był pyszną rybką. Powiedziałam pani kelnerce, że papryka w ilosciach nie pasuje ani do ryby, ani do sosu prawdziwkowego – ciekawe, czy powie kucharzowi.
Miło się je w hotelowym ogrodzie nad jeziorem… tylko ten drugi brzeg jest wkurzający.
Goniec Wielkopolski 1893 r.: „W Ciechocinku, miejscu kąpielowem w Królestwie nad Wisłą, wyrabiają kawior. Interes ten zachęcił także pewnego obywatela we Włocławku do założenia fabryki kawioru, a także w wielu innych miastach nadwiślańskich miedzy Warszawą a granicą pruską powstają takie fabryki. Wyrób kawioru ożywił się w ostatnich latach bardzo. Dwie firmy ciechińskie rozesłały w ostatnich latach za kilka setek tysięcy rubli kawioru. Na wiosnę płyną jesiotry górnym biegiem Wisły i dochodzą do Sanu, ażeby – jak twierdzą rybacy – zakosztować słodkiej wody. W obydwóch ostatnich latach połów jesiotrów był bardzo obfity. Jak wiadomo kawioru dostarcza ikra jesiotra. W Berlinie, Wrocławiu i innych większych miastach niemieckich, zamierzają kupcy z Królestwa założyć w przyszłości składy kawioru”
Wyłowili jesiotry i nie ma 🙁
nie ma 🙁 A moglibyśmy na kawiorze zarabiać 🙂
Zabawne to nie jest. Najpierw wytrzebiono jesiotry w Dunaju, a bywały i 300 kg, potem poszła Wisła, a w Tamizie wytruły ścieki przemysłowe. Dzisiaj znowu trafiają się w Tamizie, w Dunaju ani słychu i w Wiśle nie ma.
Goniec Wielkopolski 1877 r.: „Gniezno: tutejsza izba karna skazała robotnika Rostkowskiego, który swego czasu zakradłszy się do sklepu księdza proboszcza w Dusznie pod Trzemesznem upił się tam winem tak bardzo, że nie mógł się już wydostać ze sklepu, na pięć lat ciężkiego więzienia. Karę stosunkowo tak wysoką nałożyła izba karna dlatego, że R. był już kilka razy karany.”
4,17 m długości, 1000 kg – bieługa wołżańska w muzeum w Kazaniu
Wpływają jeszcze do Dunaju, ale nie takie ogromne…
Asiu – tu trzeba wyjaśnić, że dla Wielkopolan sklep to piwnica, a zakład handlowy, to skład. Tak było jeszcze w latach pięćziesiątych. Teraz już nie – moje córki już nie wiedzą, że tak się mówiło.
Czy księży „sklep” to piwnica (jak w Czechach), czy też proboszcz był handlarzem?
nemo-dzięki za wszystkie rybne wyjaśnienia.
No proszę,dzisiaj zasnę trochę mądrzejsza 🙂
A w Norwegii z zasypianiem łatwo nie było,bo białe noce.Trzeba się było trochę przyzwyczaić.Ogólnie to jednak bardzo przyjemne,kiedy jeszcze o 23.00 świeci słońce 😀
Jesiotry z Bałtyku 2011 r.: http://miastokolobrzeg.pl/wiadomosci/3314-zowili-ogromne-jesiotry-w-batyku.html
W Wielkopolsce sklep to piwnica 🙂
A kara za kradzież wina – wysoka. Pięć lat ciężkiego więzienia to dużo nawet dla recydywisty.
Moi wielkopolscy dziadkowie jeszcze mówili sklep na piwnicę i skład na sklep.
Jeszcze o jesiotrach bałtyckich: http://hel.univ.gda.pl/aktu/2002/jesiotry.htm
Już sobie pójdę – prasę przeczytałam i najlepszego zdania nie mam o dzisiejszych wydaniach. Widać na starość charakter mi się psuje. Dobranoc.
A ja, bydgoszczaka bedac dzieckiem chodzilam do „skladu” po cukierki inne dobra, a po zapasy do skladu wlasnie.
Oj! po zapasy to do „sklepu” przeciez…
Dobrnąłem do zdjęć Danuśki i postanowiłem się wpisać, bo tyle rzeczy nieobrobionych. Piękne to, coście widzieli i zapodali, a do detali wrócę może, jeśli mnie przedtem szlag nie trafi.
Chciałem tylko uzupełnić śląską bausztelę.
Bausztela to tam, gdzie się buduje, a tam rozkopy i każdy wie o co chodzi, zwłaszcza ten co kieruje.
Ja nie buduję (wtej chwili może, ale kto wie) ale mam zatory, zatory z takimi rozkopami związane. Rozkoby (roskopy?), tj. bausztele rzucają mi się w tej chwili takimi ilościami, że zaczynam rozpaczliwie myśleć o tym, czy wziąść może torbę na kij i umknąć, tak jak nasz dawny przyjaciel Wojtek/Kartka, który podejmuje kolejną wędrówkę do Santiago de Compostella.
Córka sprzedaje dom, co do nas należy i chce zamienić na inny (pod moją firmą) i stale mam inne zadania, bo kwestia finansowania zawiera wiele wariantów. Przez pół meczu Portugalii i pól meczu Niemców szukałem jakiegokolwiek orzeczenia finansowego zawierającego numer PIT. Tzn, mój by był, ale jej sprawy obrabia doradca podatkowy, co akurat jest na tygodniowym szkoleniu, a te dane potrzebne są niby na zaraz.
Ja załatwiam równolegle niuanse mojej emerytury (już kolejny raz kwestionuje orzeczenie) bo to, co zdaje się oczywiste, nawet tu nie jest tak jasne. Wyobraźcie sobie np., że gdybym umiał udowodnić to z czego żyłem między 15 lipca 1971 (jak tu przyjechałem), a 1 października 1972, jak podjąłem studia w Hanowerze, mógłbym wyrobić jakieś 20 euro na miesiąc. To robi na rok 240, a to już jest skromna wycieczka.
Zawsze mi się wydawało, że pruska administracja to tak, jak szwajcarski bank. Może nawet, ale nigdy nie przypuszczałem, że mogą po prostu odczekać i patrzeć jak się zwijam.
Stoję przed przeprowadzką i nie wiem, co mogę wrzucić do kosza, a co zatrzymać.
Na szczęście, oba mecze mnie za bardzo nie stresowały
Obiad zjedliśmy na ogródku, ale potem wylazły te tam komarzyce, więc ewakuowaliśmy się do chałupy.
Lisę juz tak długo znamy, że rozmawiamy jak Polak z Niemcem z Bawarii 😉
dzień dobry …
Danuśka faktycznie ślicznie tam .. udana wyprawa .. Alan szczęśliwy … w Szwecji może być podobnie ale może taniej …
pepegor to masz zgryz z różnego rodzaju biurokracją …
truskawki w tym roku znowu jakieś mało słodkie .. zamrożę chyba czereśnie a truskawki sobie daruje …