Przez krótką chwilę byłem bogiem

Dziś chciałbym donieść, że poczułem się jak Wszechmocny, bo na pewien czas dostałem władzę, dzięki której mogłem decydować o ludzkim być czy nie być, mieć czy nie mieć. Okazało się, że nawet taka, w sumie nieduża, cząstka władzy ale absolutnej, może być niebezpiecznie upajająca. Ale także deprymująca. Zwłaszcza dla człowieka w miarę wrażliwego i starającego się bliźnich nie krzywdzić oraz nie przysparzać im przykrości. A to, w przypadku „boskiej władzy” nie zawsze jest możliwe.
Przez kilka tygodni byłem jurorem (całkowicie samodzielnym) w konkursie na najlepszy przepis kulinarny. Konkurs był kilkuetapowy i po każdym etapie przyznawane były nagrody oraz wyróżnienia. Nie były one nadzwyczaj kosztowne ale przydatne i znaczące. Nagroda główna, przyznawana na zakończenie konkursu, była zaś bardzo kusząca, bo przydatna w każdym domu. I była droga.
Nikt nie wtrącał się do moich decyzji i mogłem wszystkie nagrody przyznawać według własnego gustu (co było w regulaminie) oraz oceny wartości zgłaszanych przepisów. A przychodziły ich setki. Jedne znane mi od dawna, inne całkiem nieznane. Niektóre, te które mnie najbardziej zainteresowały, realizowałem w swojej kuchni. W większości udawały się i smakowały domownikom.
Przyznawałem więc ich autorom nagrody z pełną świadomością, że im się one należą. Takich przepisów było jednak niezbyt wiele. Zdecydowaną większość pomijałem jako receptury bezwartościowe, wtórne czy zupełnie nieudane.
W pewnym momencie, zresztą dzięki listowi uczestnika konkursu, zacząłem dostrzegać, że wśród nadsyłanych prac jest wiele przepisów „wypożyczonych”  z różnych blogów, profesjonalnych witryn firm kulinarnych i z książek. Chęć otrzymania nagrody popychała ludzi do nieuczciwości i jednocześnie stępiała ich inteligencję do tego stopnia, że kopiowali przepisy nie zmieniając tytułów, nie poprawiając ewidentnych błędów literowych i dodawania  towarzyszących recepturom profesjonalnych zdjęć.
Wykrycie kradzieży nie było trudne lecz żmudne. Wspomniane zdjęcia ułatwiały  pracę detektywa. Na niektórych widoczna była sygnatura firm kulinarnych, inne robione były w profesjonalnym studio kuchennym, co też łatwe do zauważenia.
Pod koniec konkursu, gdy zweryfikowałem już przepisy i odrzuciłem wszystkie ewidentne plagiaty, przyznałem nagrody ( w tym i te główną) uzasadniając  wybór, ogarnęło mnie zniechęcenie do tego typu zabaw. Nie jestem w stanie zrozumieć ludzi posuwających się do ewidentnego oszustwa (firmujących je swoim nazwiskiem i adresem czyli całkowicie rozpoznawalnych) dla uzyskania mniejszej lub większej korzyści finansowej. Owi oszuści stanowili spory procent wśród konkursowiczów. A niektórzy z nich potrafili przysyłać nawet po kilkadziesiąt kradzionych przepisów. Dowiedziałem się, że podobny proceder nie jest rzadkością. Oszuści zdarzają się we wszystkich tego typu konkursach. I tylko od organizatorów zależy czy zechcą włożyć sporo trudu w ich wyeliminowanie.
Pocieszam się tym, że przypisywanie sobie autorstwa przepisu na zupę czy kotleta jest znacznie mniej kompromitującym czynem niż kupowanie np. pracy doktorskiej przez prezydenta zaprzyjaźnionego kraju. Choć i jedno i drugie jest złodziejstwem.