Salumi i salami
Bardzo tęsknię za kolejną podróżą do Italii. Trochę się uspokajam gdy znajdę właściwą lekturę o włoskich przysmakach. Wertuję więc kolejny tom z cyklu Culinaria, bo oprócz interesujących informacji ma on bardzo bogatą ikonografię. A zdjęcia są wspaniałe. I tylko wzbiera mi apetyt.
Włochy dysponują bogatą ofertą salumi. Pod i tym ogólnym pojęciem kryją się wszystkie rodzaje kiełbas i szynek, a samo określenie wywodzi się od słowa salare (solić). Salumi są tak popularne, że świnie w tym kraju hoduje się właściwie pod względem przydatności ich mięsa na szynkę i kiełbasę. Świeża wieprzowina odgrywa we Włoszech podrzędną rolę. Kiełbasy i szynki dzieli się na dwie grupy:
* dojrzewające produkty surowe – wytwarzane z surowego mięsa; mniej lub bardziej solone, a następnie poddawane procesowi dojrzewania, w którym najważniejszą rolę odgrywa suszenie na powietrzu; podsuszane wyroby można przechowywać w temperaturze pokojowej. Do tej kategorii zalicza się surowe szynki (parmeńska, San Daniele) i suche kiełbasy – salami albo soppressa, coppa lub bresaola;
Prosciuto dojrzewające
* Produkty gotowane w nowoczesnych piecach obiegiem powietrza; należy je przechowywać w chłodzie i stosunkowo szybko zużyć. Należą do nich: mortadella, cotechino i zampone oraz prosciutto cotto – gotowana szynka, salumi, które pod względem wielkości spożycia zajmuje we Włoszech pierwsze miejsce.
Salami wytwarza się z surowego mięsa, głównie wieprzowiny, ale również z wołowiny, mięsa z osła, dziczyzny albo gęsi. Zależnie od rodzaju, do salami używa się najczęściej 50 -100 procent chudego mięsa, w przypadku wieprzowiny – karczku i łopatki, słoniny albo boczku. Mięso miele się w maszynce z sitkiem o dużych oczkach, a następnie sieka tasakiem albo miele powtórnie przez sitko o mniejszych otworach. Chude mięso miesza się z tłustym i masę przyprawia drobno posiekanym czosnkiem, świeżo zmielonym albo w ogóle niemielonym pieprzem, suszonymi ziołami, również nasionami kminku, ewentualnie dopełnia odrobiną wina. ale przede wszystkim mocno soli. Wszystkie składniki dokładnie miesza się na jednolitą masę. Następnie jeden koniec oczyszczonego jelita zawiązuje się na supeł, a drugi nakłada na maszynkę z lejkiem, przez który wyciska się masę do jelita. Ważne jest przy tym, by jelito było ściśle wypełnione, bez pęcherzyków powietrza. Po wyciśnięciu odpowiedniej długości kiełbasy jelito zawiązuje się. Obróbka salami zaczyna się od trwającego kilka godzin suszenia w ogrzewanej komorze. Właściwe dojrzewanie odbywa się w chłodnym pomieszczeniu, o stałej temperaturze i wilgotności powietrza. W naturalnym procesie dojrzewania, który zwykle trwa od trzech do sześciu miesięcy, na skórce salami tworzy się nalot, który trzeba regularnie usuwać, ale to właśnie dzięki niemu salami zyskuje delikatny aromat.
A oto spis kilku najpopularniejszych włoskich salumi:
Coppa – słynny specjał z karczku wieprzowego: dojrzewa owinięty chustą nasączoną białym winem;
Bresaola – suszona na powietrzu wołowina; przypomina niemiecki specjał – suszoną polędwicę;
Mortadella – kiełbasa pochodząca z Bolonii;
Zampone – faszerowana nóżka wieprzowa; specjał z Modeny; farsz składa się z drobno zmielonego, mocno przyprawionego mięsa z goleni i łopatki
Soppressa veneta – kiełbasa z Wenecji grubo mielona, prasowana i suszona w ciemnych, przewiewnych pomieszczeniach do sześciu miesięcy;
Bondiola – pyszna kiełbasa z Wenecji
Soppressata – pikantny salceson; lekko uwędzony, później prasowany i suszony na powietrzu;
Salame – słynne kiełbasy dojrzewające na powietrzu od
trzech do sześciu miesięcy; łagodniejsze odmiany z północy Włoch, a
z południa bardziej pikantne i ostrzej przyprawione.
Komentarze
Dzisiaj temat dla Pyry – Pyra jest mięsożerna, wędlinożerna i z wielkim zadowoleniem kupowała cieniutkie, aż przezroczyste płatki rozmaitych salumi „u Włocha” w Berlinie. Z równą przyjemnością zjadaliśmy korsykańskie, dojrzewające wędliny przywożone przez Sławka i hiszpańską szynkę. To wszystko od święta. I po prawdzie, absolutnie pierwsze miejsce wg zdania Pyry mają wędliny litewskie, czy ogólnie kresowe. Robią je wzdłuż całej naszej wschodniej granicy i zawsze z łakomstwem nawet nie kamuflowanym domagam się od Młodych zakupów w czas wakacyjnych wędrówek. A są jeszcze wędliny robione przez kresowiaków rozsianych po Polsce (Eska, mówię o Tobie! Żaba po Dziadkach chyba to wzięłaś!). Jednym słowem wszelakie salumi gdziekolwiek powstają wg tradycyjnych receptur i troskliwie wykonane, są przysmakami dla łasuchów.
Dzisiaj urządzam sobie dzień gospodarski, więc mniej będę przy stole siedziała – chyba dopiero wieczorem.
Ja do tych bardzo mięsożernych i wędlinożernych wprawdzie nie należę,
ale przy dzisiejszej jesiennej pogodzie taka np.faszerowana nóżka była
na stole bardzo a propos.A na dodatek jeszcze jakaś aromatyczna minestrone na rozgrzewkę by się przydała 🙂
Miłego dnia dla wszystkich !
mortadela nasza chyba mało ma wspólnego z Mortadella .. mimo tego bardzo lubię chociaż teraz rzadko jem bo nie wiem co w środku jest … podobnie z pasztetową i metką .. lubię bardzo ale trudno kupić taką prawdziwą … pamiętam jak kiedyś przywoziłam z Lęborka taką prawdziwą metkę podwędzaną dla nas i znajomych .. bywała w jednym sklepie chyba w czwartki i była ze sprawdzonego źródła .. jak jem metke zawsze jestem wtedy w Lęborku myślami …
Dzień dobry Blogu!
Zimno jak diabli, ale słonecznie.
Jolinku,
pytasz, co świętujemy?
Pan Lulek odpowiada, a potem dyskutujemy. Jak fachowiec z fachowcem 😉
Wtedy też było zimno.
To był czwartek 17 maja, dokładnie 5 lat temu. Eh, jak ten czas płynie 🙄
Nemo! Coś Ty zrobiła! Myślisz, że ja mam wielką ochotę sobie popłakać?
Dzień dobry,
Przyjemnie się czyta Pana Lulka. Pisał z talentem i polotem. Jeszcz Was wtedy nie znałam.
Byku, Francuzi też się dzisiaj byczą 🙂 Mimo świeta sklepiki sprzedające żywność są otwarte. Kupiłam wedzoną szynkę ale nie włoską, tylko z Owernii. I kiełbasę, też z tamtego regionu.
Krystyno, pozdrawiam Cię serdecznie i zapewniam, że wczorajsza uwaga ogonka była niezrozumiała nie tylko dla Ciebie.
ja nie płaczę .. uśmiecham się sentymentalnie … wtedy też było zimno … a wątróbka po żydowsku Heleny będzie jutro bo mnie naszedł smak …
Pana Lulka od czasu do czasu przypominam – tym, którzy Go znali z wpisów, albo osobiście, i polecam tym, którzy nic o Panu Lulku nie wiedzą.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Teksty/Rok_w_Burgenlandii/
Nemo,Alicjo-dzięki za przypomnienie panalulkowych opowieści 🙂
To dopiero były teksty !
A względem Owernii wspomnianej przez Alinę oraz nóżki wieprzowej wspomnianej przez Gospodarza (coś ta nóżka mi się plącze dzisiaj od rana).Nie wiem,czy to przysmak jedynie owerniacki,ale tam właśnie jadłam:nóżka wieprzowa,gotowana,luzowana,a na końcu panierowania i upieczona.W sklepach tamtejszych kupuje się już nóżkę ugotowaną,
co oczywiście ułatwia życie.Palce lizać !Ze stosownym czerwonym
rzecz jasna 🙂
Ja nie muszę Pana Lulka przypominać tym, którzy go znali, wybaczcie, świt blady i ptaki mi tu wrzeszczą, tak mi się samo napisało.
Ale od czasu do czasu nie zaszkodzi przedstawić Pana Lulka tym, którzy nie znali Jego, ani Jego wpisów.
A tu, nawiazując do tematu, z Hiszpanii Arcadius nam na II Zjazd zafundował taka nóżkę 😉
Pamiętacie?
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5320.jpg
Ja w poprzednim życiu byłam chyba Włoszką, bo uwielbiam ichnie wędliny. Szczególnie prosciutto, cieniuteńkie płateczki, takie, że Kraków przez nie widać, salami („Tłuste! Umrzesz jutro!” <- Jerzora tekst do mnie za każdym razem), oraz każde inne italskie wędliny.
Dla mnie są one akuratnie przyprawione na mój smak.
jeszcze wyczytałam o wątróbkach panierowanych opisanych przez Alse .. ta panierka to jak do schabowych? … Alicjo wiesz? .. bo chyba u babci Alsy jadałaś? …
Danuśka,
przyplątały nam się nóżki 😉
Ta Arkadiusowa była wędzona i coś tam, w każdym razie znakomita.
Jolinku,
u Babci Marysi jadałam dzień w dzień przez dłuuuuugi czas, człowiek wtedy miał apetyt niesamowity 🙄
Niestety, kiedy Babcia Marysia robiła te wątróbki, specjalnie dla nas, spracowanych uczennic, to myśmy po powrocie ze szkoły paliły papierosy do pieca kaflowego w pokoju A., żeby dym nie szedł na mieszkanie. Ale zapytam przy okazji o przepis, Alsa powinna mieć w pamięci.
Babcia Marysia świetnie gotowała. Za czasów ogólniaka jadałam dwa pierwsze śniadania, dwa drugie i dwa obiady.
Pierwsze śniadanie wtrząchałam w biegu do pociągu. Drugie pierwsze – u Alsy, bo po drodze z pociagu do szkoły szłam ją *budzić*. Tu już Babcia czekała z kromuchą na poczatek i herbatą.
Potem wyposażała nas w drugie szkolne śniadanie (dwie solidne kromuchy na każdą!). Po zajęciach szkolnych – obiad u Alsy, bo do pociągu miałam ze 2 godziny zazwyczaj. W domu, ok 16:30 następny obiad. A potem jeszcze kolacja 🙄
I ja byłam wiecznie głodna!
I pisał wtedy Andrzej Szyszkiewicz…
Przez gapiostwo kupiłam oliwę z wytłoczyn, czyli olej oliwkowy. Co z tym zrobić? Zużyć do smażenia? A może zrobić smakowe np. dodać dużo czosnku, ostrych papryczek, ziół. Poradźcie, bo oczywiście zwrócić nie mogę.
Nie przypuszczam, aby komukolwiek chciałoby się przygotowywać w domu zampone, czyli ową apetyczną nóżkę faszerowaną, ale można popatrzeć, jak to się robi. Szkoda byłoby mi czasu, bo taka praca wymaga nie lada wprawy. Coś sobie przypominam, że kiedyś Brzucho przygotował takie nóżki. http://wedlinydomowe.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1588&Itemid=4
A wpis Gospodarza sprzed 5 lat przypomniał mi ” Pamiętniki zza grobu” F.R. Chateaubrianda. Kiążka została wydana, kiedy autor miał zdaje sie 43 lata, a od grobu dzieliło go sporo czasu. Mimo tego ponurego tytułu, ksiażka jest pogodna. Spytam o nią w bibliotece, bo chętnie wrócę do niej po latach. Wam też polecam ją z czystym sumieniem.
Krycha,
olej oliwkowy do sałatek i tych tam smakowych 🙂
Do smażenia się nie nadaje, i szkoda byłoby.
Tyle się mówi, że oliwa to musi być tylko ekstra vergine, że aż się przestraszyłam czy to w ogóle można używać. Zrobię po troszeczku tych różnych smaków.
😯
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,11731309,Jedza_tylko_to__co_wyrzuca_inni___freeganie__nowy.html
Co wy na to?
Krycho,
Oliwa z wytłoczyn zwana pomace nadaje się do smażenia. Nie należy jej używać na surowo np. do sałat.
Prawdą jest, że tutaj są takie przepisy, że dzisiaj przygotowana przez różne McDonaldsy, Tim Hortony (pączki tutejsze), restauracje itp. jeśli jest nie sprzedana, musi iść do ŚMIETNIKA. Jutro ma być świeże wszystko.
Nie wolno tej żywności oddać do darmowych jadłodajni, przytułku etc. bo nikt nie chce brać odpowiedzialności za to, że na przykład ktoś się tym zatruje, a potem pociągnie instytucje za konsekwencje.
Wielkie marnotrastwo, ale co pan zrobisz – nic nie zrobisz, przepisy!
+w, się mi zgubiło.
Pomace to już następne tłoczenia. Ja do smażenia używam olejów roślinnych, jakieś tam mieszanki zazwyczaj. Ekstra vergine – zatruć się człowiek nie zatruje, ale w wysokiej temperaturze pryska to jak cholera!
Mnie się już kończy moja grecka oliwa do sałatek, nierafinowana i prosto od producentki. Chyba trza lecieć po nową butlę?
Wędliny włoskie, fransuckie i hiszpańskie wyjątkowo mi podchodzą. Nie powiem, że wszystkie jednakowo, ale ale nawet te podchodzące najmniej są dostatecznie dobre.
Pyro, wiem, że czekasz na kompetentne wskaówki Nemo i Gospodarza, ale w razie ich braku nieśmiało podpowiem, że win na Sycylii zatrzęsienie, a jakość ich wielce zróżnicowana. Czerwone wytrawne wychodzą średnio ze względu na nadmiar ciepła, ale nero daje rezultaty całkiem przyzwoite. Naipopuilarniejsze Nero d’Avola potrafi być bardzo dobre, choć zdarzają się i takie sobie całkiem. Sprawa producenta i rocznika. Producentów wielu. Radziłbym kierować się ceną i nie wybierać najdroższych ani najtańszych.
Najbardziej znany rodzaj wina sycylijskiego to marsala nazwana od portu o tej nazwie. Wynalezienie marsali przypisuje się Johnowi Woodhausowi, który pod koniec XVIII wieku wylądował w Marsali. Faktem jest, że badał miejscowe wina i wykrył wśród nich trunki przypominające sherry. Popróbował z powodzeniem importu do Anglii, po czym wrócił na Sycylię i pod imieniem Marsali rozwinął masową produkcję. W międzyczasie studiował procesy produkcyjne w Maladze i uzyskaną tam wiedze wykorzystywał w Marsali. Na ile ulepszył technologię, trudno powiedzieć, bo mało wiemy o trunkach wyjściowych.
Marsala też jest zróżnicowana cenowo i jakościowo. Podobnie jak przy porto cena zależy między innymi od długości procesu dojrzewania w drewnianej beczce. Okresom odpowiadają określenia na etykiecie świadczące o mniej niż roku (fine), 2 latom (riserva) i td aż do dziesięciu lat. Są w trzech kolorach: oro (złoto), ambra (bursztyn) i rubino. Dominują słodkie, choć można dostać i wytrawne, w których nie gustuję osobiście. Pije się bardzo dobrze jako aperitif, ale też do dobrych serów.
Ciekawym trunkiem sycylijskim jest także vino alla mandorla czyli wino migdałowe. Według mnie jest ciekawsze od tak popularnego amaretto disaronno pochodzącego z Lombardii, a przypisywanego modelce Luiniego z okresu, gdy malował freski w Saronno.
Amaretto jest wytwarzane przez wiele firm, które niekoniecznie zachowują oryginalną recepturę. Często spotyka się rozwodnioną wódkę o mocy 18%-20% z dodatkiem olejku migdałowego. Pierwsze amaretto było nalewką na pestkach morelowych z dodatkiem migdałów. Później za amaretto uznawano likier robiony z nalewek na morelach lub migdałach albo na obu. Moc około 28%. Ten zgodny z recepturą daje się pić, wszystkie inne z trudem. Wino jest na prawdziwym winie wzmocnionym nalewką migdałową.
W moim oleju do smażenia jest mieszanka oleju rzepakowego i sojowego.
Olej rzepakowy był znaną w Polsce trucizną. około 50% kwasu arukowego i związki siarki robiły swoje. Wystarczyło ok. 20 lat i uprawiany w Polsce rzepad daje olej zdrowotnie nie ustępujący najlepszym ze znanych olejów. Do tego zmianom genetycznym nie towarzyszyło wprowadzanie jakiegokolwiek obcego DNA. Był jednak jeden czynnik konieczny – transformacja ustrojowa.
Alicjo to spytaj proszę przy okazji … może wnuczka zje panierowaną wątróbkę lepiej niż bez ..
Stanisławie nic nie wiadomo bo pewnie dalej „duch polaczka” jest i może olej przemysłowy jak sól dodają do produktów ..
Alino wielu nie pisze ale wielu nowych pisze teraz .. a Andrzeja brakuje …
Pani w centrum ogrodniczym polecała mi różę jadalną, ale nie mam na nią miejsca. Więc zamiast kulinarnego zakupu dokonałam zakupu „dla oczu”. No i dla nosa, oczywiście.
Sami popatrzcie, czy nie mogłyby się tak nazywać najwykwintniejsze potrawy? Stek „Uncle Walter”, zupa-krem „Pernille Poulsen” albo tort weselny „Dame de Coeur”. No i „Burgund” – jako burgund…
A poza tym:
Abraham Darby (kurczęta a la…)
Acappella (ciasteczko: krucha babeczka z owocami)
Queen Britannia (pudding)
Robin Hood (udziec jeleni)
The Alnwick Rose (cielęcina na grzankach)
Leonardo da Vinci (consomme a la…)
Eden Rose (sernik na zimno)
Eiffel Tower (lody karmelowe)
Kimono (sushi z tuńczyka)
Rose Gaujard (przegrzebki w sosie bearneńskim)
Mister Lincoln (cheeseburger)
Gloria Dei (tort bezowy)
Oxford Rose (fish and chips)
Westerland (sos)
I jeszcze kilka innych piękności. Dosadzamy!!!
😉
„Pan Lulek pisze:
2007-05-21 o godz. 16:46
W ogrodzie wszystko jak sie patrzy. Kupilem nowa siatke, uszczelnilem ogrodzenie. Jak mowila Margit, Kaczory nie Orly nie wyleca. Ona teraz pewnie leci na te swoje Hawaje, Bog z nia.
Do szparagow, teraz sezon, swietny jest sos holenderski. Chociaz mozna robic wlasne przyprawy. Ja robie na winie. Co sie nawinie, to idzie do sosu. Nawet papryka. Szparagi mamy w trzech gatunkach. Grube biale, i ciensze zielone oraz fioletowe. Takim znowu smakoszem to ja nie jestem bo zjadam barbarzynsko cale. Niektorzy zjadaja tylko glowki. De gustibus et coloris.
W zwiazku z inwazja kaczek w moim ogrodku zaczalem studiowac moja biblioteka ksiazek kucharskich. Znalazlem dwie pozycje godne uwagi smakosza. Obydwie w jezyku niemieckim. Patrze na pierwsza a tam jak wol, podaje w tlumaczeniu,: ? Gotowanie, wydawnictwo dla kobiety?. O rany mysle sobie gdzie to wydali. Otwieram a tu na pierwszej stronie:
? Jedz tak, zeby uszy sie trzesly, pracuj tak by serce bilo? i komentarz
? stare rosyjskie porzekadlo ?. Dalej wydawnictwo dla kobiet Leipzig, 13 wydanie 1989. Tu sie ziemia zaczyna trzasc, kolejki we wszystkich krajach zaprzyjaznionych a tu ksiazka kucharska w dodatku 13 wydanie. Pewnie pechowe. Szukam w indeksi potraw z kaczek. Znajduje 8 pozycji. Wszystko fajnie tylko skad oni brali w tym czasie te kaczki. Recepty jak to recepty, przyszlosciowe aktualne beda w czasach kieda przemina przejsciowe trudnosci i kaczek bedzie pod dostatkiem. Ksiazka nie miala jednego autora bylo to typowe dzielo kolektywu.
Biore do reki drugie dzielo. Tez w jezyku niemieckim. Autor Henryk Debski.
Tytul: Polska kuchnia dzisiaj. Wydanie Interpress Warszawa. Rok wydania 1982. Recepty, wspanialosci. Na samo czytanie cieknie slinka. Tyle,ze jakby z surowcami bylo wtedy tez nie najlepiej. Jezeli to miala byc kuchnia wojskowa to chyba chetnie zostalbym kapralem.
Sadzac po jezyku wydania byla ona zaadresowana do czytelnikow ktorzy nie mieli klopotow z nabyciem surowcow. Byl wtedy jeszcze system reglamentacji dorb doczesnych czy juz mial sie ku koncowi. Nie pamietam. Dzielo najwyrazniej bardziej ambitne bo zawierajace 21 przepisow.
W obydwu tomach ladne kolorowe obrazki bo przeciez nie kazdy musial wiedziec jak wyglad jakas potrawa. Tylko skad te zdjecia, przypuszczam, ze z podrozy sluzbowych lub zdobyte przez specjalnie w tym celu wysylanych agentow na przeszpiegi. Chyba chcialbym byc wtedy takim agentem. Mialbym teraz co zeznawac podczas lustracji.
Moje kacze towarzystwo zintegrowalo sie w zupelnosci i dalej dzielnie poluje na slimaki. Boje sie, ze bede jednak musil je czyms dokarmiac. Czy ktos wie co kaczki lubia najbardziej. Male sarenki dokarmiaja mlekiem, kaczki chyba kartoflami z platkami owsianymi albo jedzeniem dla kotow.
Co powie moja Carmen kiedy bedzie podjadac nie tylko znajomy kocur z naprzeciwka ale i domowe kaczory pod wodza mamusi. Gotowa wybuchnac wojna domowa.
W dalszym oczekiwaniu na odpowiedz Pyry jaki Sekretarz odwiedzal Manieczki, zwyczajny czy ostatni.
Pan Lulek”
Od kilku dni przebywam w Wiedniu i tez myslalem o Panu Lulku popijajac Blaufraenkisch z Burgenlandu. Wczoraj wreszcie zdecydowalem sie na Tafelspitz wspominany przez Gospodarza, w ktoryms z marcowych blogow. Poszedlem do slynnej restauracji Plachutta, a danie widac na zalaczonym linku
http://www.plachutta.at/index.php?id=25&L=1
Wlasciwie jest to po prostu tzw „sztuka miesa”. Najpierw bulion wolowy „mit Fritatten”, potem szpik z ciemnym chlebem, no i na koniec kawal gotowanej wolowiny z sosami (chrzanowo-jablkowy oraz szczypiorkowy). Strasznie to napycha, nastepne dni spedze wedrujac po Wiener Wald czego z przerwami na Gruener Veltliner tu i owdzie, czego i blogowiczom zycze.
A tak mamy kotlet ministerialny, deska kuzyna Wladka i niespodzianke Babuni. I w dalszym ciagu nie wiemy co zamawiamy 🙂
Kopie grzadki. Na sarny sposob sie jakis znajdzie a dokladnie niedzwiedzie zapachy albo zapachy krwi. Tak, tak, wampirem zostalem. Juz pae dni saren nie bylo ale wroca. Zawsze wracaja. Bazant to juz historia, zostaly po nim wspomnienia i zdjecia. Bedzie za rok. Basia za to znalazla krzatajace sie po Bazancich Krzakach kuropatwy. Nawet myslelismy chwile, ze moze mlode bazanty ale nie. Parka kuropatew sie krecila wiec kto wie moze sie zadomowia? O takie:
http://www.poluje.pl/foto_kontent/kuropatwa.jpg
Sikorowy Lasek zmienil sie nie do poznania. Nasza polana glownie w cieniu wiec moze cos sie podetnie. Zazielenila sie trawa swizutka i moze byc dobra na upalne dni, choc Basia juz znalazla alternatywne miejsce na nasze pikniki przed domem 🙂
Jablonki jakies musimy wsadzic no i te grzadki bede kopal ale to raczej na przygotowanie miejsca na przyszly rok. Czesciowo zostawiamy te prerijna trawe co sie w sloncu lsni jak lany przenicy. Bedzie ciekawi 🙂 a miejsca dosyc na wszystko.
Poza tym sucho u nas. Zakaz palenia ognisk. Wszystko wybuchlo zielenia i w niedziele inauguracja grila. Kielbaski z polskiego sklepu i szaszlyki, moze karkowka, czyli gril ala polonaise 🙂 Steki nastepnym razem. Piwo, wino. Po paru dniach goraca i slonca dzisiaj pada i chlodniej. Krzaki pod plotem zasadzone cale 25 sztuk. Male szczepki bzow (ze 30-sci) tez. W sobote maliny i dzikie wino i ziolka do donic etc. Ilez to robotki i zabawy jednoczesnie.
Dlugo pisalem i sie nie zalapalo pod wipsem Nisi z tymi nazwami potraw bo do niego sie odnosila ta deska, babunia etc 🙂
Czytam ten kolejny panalukowy komentarz podrzucony przez Alicję
i tak sobie myślę,że może by tak dalej podrążyć ten lulkowy temat,
bo jak widać jest on bliski naszemu blogowemu sercu.Co Wy na to,aby np. do końca maja wrzucać na blog w porze toastu jakiś wielorako-obyczajowy komentarz Pana Lulka?To oczywiście dawałoby powód,by pochichotać albo zamyśleć się co nieco i wypić toast za Jego zdrowie oraz rzecz jasna za wszystkich pozostałych chętnych 🙂
Może Alicja podejmie się tej wspominkowej,panalulkowej misji ?
Od prawie zimnej Zośki,aż po koniec maja
blog Lulka wspomina
i czyta o Jego włóczęgach
po europejskich krajach !
Troche za pozno aby pic za zdrowie Pana Lulka, chyba raczej nalezy wzniesc toast „ku pamieci” nieodzalowanego blogowicza. Przy pierwszym czytaniu nie zwrocilem uwagi, ze Alicja umiescila wpis rocznicowy, bo to z maja 2007. Teraz tez jest sezon szparagowy w Austrii. No coz, przychodzimy, odchodzimy, a przyroda pozostaje, pewnie dlatego yyc sadzi te drzewka. O, zaczyna sie robic smetnie wiec czas na lampke wina.
ROMek-to prawda,z tym zdrowiem to trochę mi nie wyszło 😳
Danuśko, popieram Twoją sugestię, ku Jego pamięci. Jest z nami póki pamiętamy.
Kuchnia wygląda jak miejsce mordu. Lodówka pływa w krwawej zupie. Ten sam płyn w obydwu pojemnikach – na jarzyny i na puszki, po podłodze zdążyłam rozdeptać. Teraz „spokojnie” zapalę i pójdę sprzątać. Tak wygląda, jakby leżący na półce w lodówce 1,5 litrowy karton barszczu rozmoczył się i zalał wnętrze. Nie wiem o której skończę rozrywkę. Pa!!!
Jesli po zyciu ziemskim jest zycie wieczne to czy wtedy pic zdrowie? Skoro i tak zyje sie wiecznie? I co spiewac, sto lat? Do konca wszechswiata, niech zyje nam? Niech mu Wszechswiat w wiecznej pomyslnosci nigdy nie zagasnie? To nie sa latwe sprawy…
Ja tam bede zyl jakies 98 lat i potem jeszcze troche. Moga sobie podnosic wiek emerytalny ile chca i tak ich przezyje 🙂 Czekam na to ocieplenie swiata, zeby mi stawy nie chrobotaly. Mam juz upatrzona dzialke na Ziemi Baffina. Palmy zamowione no i winnice zaloze. Wina z Arktyki. To bedzie szlagier. Icewine nie moga lepiej smakowac niz zza kola podbiegunowego.
Ogromna ges chodzi po wewnetrznym dziedzincu naszego biura. Dwie gesi. Ile to jedzenia., mniam, mniam… Jak ogromne transportowce po rozbiegu poszlly w gore. Wczoraj jedna naleciala na gawrona co sobie siedzial na czubku swierku a ta zza drzewa jak jakis Junkers, lotem nurkowym, prosto w niego. Poderwal sie w ostatniej chwili. Ges prawie w okna walnela dziobem ale wymanewrowala i odleciala tak szybko jak sie zjawila. Gawrony wyzeraly naszemu bazantowi obiad. Ciekawe co te zrobily gesi?
Za zdrowie tych co pija ku pamieci nieodzalowanego Pana Lulka 🙂
Pan Lulek o gołębiach i nie tylko 🙂 :
„Pan Lulek
22 lutego o godz. 9:18
Nareszcie cos dla ducha i ciala. Na pytanie skad stokrotki, prosta odpowiedz. Z wlasnego ogródka albo z sasiednich pól. Inne ziola tez. Przy okazji spacery.
U mnie zawiazal sie autentyczny trójkat. Synogarlice czyli tureckie golebie zyja parami. Tak dlugo jak jedno z nich nie zginie. Zlowione przez sokola albo jastrzebia albo samochód rozjedzie przypadkiem. Ten samotny egzemplarz usiluje przylaczyc sie do innej pary. Tak jest od kiku dni. Do karmnika przalatuje od kilku dni trójka golebi. Gosposia zobaczyla to przez okno i oczywiscie skomentowala. Ta golebica to ma dobrze, dwa chlopy za nia za nia lataja. One wszystkie so identyczne mówie. Moze byc tak, ze to jeden pan przygarnal te druga sierotke. Skad ty to wiesz. Popatrzala przez okno i powiedziala. Niewykluczone, ze to sa trzy panie. Albo trzy chlopy, mówie. Takie to kombinacje sa mozliwe w trójkacie. Na wszelki wypadek karmie cala trójke a one wcale ze soba nie dra kotów.
No wlasnie, jak tu golebie moga drzec koty. Róznie jednak w zyciu bywa. Moze tam gdzies w Kanadzie jest snieg i zima. Moze im nawet satelita spadl na glowy i pewnie dlatego. U nas pochmurna wiosna, lekki deszcz to i za kilka dni ruszy kwitnienie na calego. Lacznie z wiosennymi salatkami, ale tylko dwa razy dziennie.
W sasiedniej miejscowosci Kukmirn, sa wielkie plantacje owoców. Kosztuja o jedna trzecia mniej jak importowane i smakuje calkiem inaczej. Pomimo tego gospodarze narzekaja na klopoty ze zbytem. Oni pewnie nie potrafia handlowac. Chyba sie z nudóow wlacze, jako doradca oczywiscie.
Pan Lulek”
Wracajac jeszcze do restauracji Plachutta, ktora jest taka troche z gornej polki, to ten wyzej opisany przeze mnie Tafelspitz kosztowal 22 Euro, co nie jest duzo w porownaniu z warszawskimi lokalami. Przy czym stosunek pensji do ceny jest nieporownywalny; zupelnie nie rozumiem dlaczego polskie restauracje sa takie drogie.
Pocieplało trochę. Po intensywnie spędzonym dniu (8-kilometrowa wędrówka brzegiem jeziora, zwiedzanie zamku w Spiez) i przejażdżce rowerowej po okolicy pora zabrać się za kolację (ryba, szpinak, sałata).
W drodze powrotnej z ogrodu poczuliśmy się jak w Anglii lat dwudziestych zeszłego wieku. W podwórcu niedalekiego hotelu stało 25 aut marki austin seven w różnych wersjach. Odbywają rajd alpejski z okazji 90-lecia tego modelu o pojemności 750 ccm. Przybyły o własnych siłach z Anglii 😎
ROM-ku,
Panalulkowy wpis z maja 2007, bo zbierałam Panalulkowe wpisy codzienne z całego roku 2007. Nawet się trochę bałam, że nakrzyczy, ale chyba się ucieszył, bo dał mi prawo do robienia z tym, co chcę.
No to …od czasu do czasu, ku pamięci…
Była to osobowość niepospolita, dlatego warto, jak podpowiada Danuśka i inni blogowicze, ustalić jakiś Panalulkowy Dzień?
Może – ponieważ dzisiaj na ten temat dyskusja, niech to będzie 17 maja? Nie czekam na aklamację, tylko od razu wpisuję do Kalendarza Blogowego.
Znając Pana Lulka, ucieszyłby się, że pijemy za Jego zdrowie po śmierci, to był człowiek z ogromnym poczuciem humoru, *waletami i zadami*, i za to Go lubiliśmy 🙂
A tutaj Pan Lulek (ucięłam Basię, przepraszam!), krawatka stosowna i tak dalej – to był nasz Pierwszy Zjazd 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/img_2475.jpg
Wyszło Ci, wyszło, Danuśka, jestem pewna, że by się cieszył!
Każdy ma swojego ulubionego Austina… http://www.davidaustinroses.com/english/Advanced.asp?PageId=2217
Alicjo! Obie ruki w wierch za Twoją Panalulkową inicjatywą! Niech się święci!
A tutaj parę zdjęć z naszej ostatniej z Pawłem i Anią wizyty u Pana Lulka.
Jak ten czas leci…
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/PaOLOreIPanLulek?authkey=Gv1sRgCNuqtN_SvqH0QQ#slideshow/5524205957639049634
Przeczytałem też Jego opowieści gołębnicze. Niestety nie zdążyłem Mu opowiedzieć o gościnie Gucia w Miami i dalszych z nim perypetii. Dla nowszych biesiadników blogu, Gucio to wielkiej urody gołąb pocztowy z Kuby!
w momencie gdy zjawilem sie na tym blogu to s.p.@ pan lulek juz odchodzil;
nie byla to pierwsza smierc, z jaka zetknalem sie na blogowiskach,
ale pierwsza, ktora mnie tak poruszyla;
bo mial humor i fason, mimo przeciwnosci losu , ktoremu stawial tak dzielnie czola…
i ja czolo chyle.
w grecji(i nie tylko) katastrofa
To może nie Strawberry Hill róża, ale…
http://www.youtube.com/watch?v=bQQCPrwKzdo
Na jagódki przyjdzie czas!
a wiecie, ze Panalulkowe trzy kwiatki u mnie pieknie rosna?
Przeżyłam. Lodówka umyta od góry, po dół, każdy słoiczek i puszka, pojemnik i butelka. Umyte blaty i założone 2 słoiki małosolnych. Pooglądała mnie Marialka i serdecznie pocieszyła „Ty, to masz szczęście – procesy miażdżycowe zamiast w głowie, siadły sobie w nogach. Przecież to lepiej!”
Nie nastawiłam limoncello, które było w planie, nie wyniosłam niepotrzebnych słoików i nie zrobiłam jeszcze ze dwóch ważnych rzeczy. To już jutro z pucowaniem kuchennej podłogi łącznie – dzisiaj tylko przetarłam „krwawe ” ślady. Na więcej siły nie mam , a złości napędowej też już nie stało.
http://www.youtube.com/watch?v=xaZim6ybvdA
Minął ładny dzień.
Wyjechaliśmy rano rowerami „na miasto” (bo my z przedmieścia) i oglądaliśmy, na co zwykle nie mamy czasu, bo jak już wjeżdżamy do, to i tak za kierownicą i nie mamy nerwu na jakieś detale. A tak, widziało się zupełnie nieznane jeszcze rzeczy. Był po drodze zupełnie niezły park, w którym byłem właściwie drugi raz na 40 lat zamieszkiwania tutaj, potem koncert jazzowy na starówce. Ale wszystko to było zakłócane chmurami. Jak długo mianowicie nie było chmury przed słońcem, dzień był przepiękny, jak tylko na trzy, cztery minuty słońce przysłoniła chmura, zaczęliśmy tęsknić do domu. Postawiliśmy wszyscy zbyt lekkomyślnie da dobry rozwój tego dnia i ubraliśmy się zbyt lekko.
W domu potem, po południu, był grill u zięcia. Jeszcze teraz pękam.
A dzień utrzymał fason – nie popadało!
dzień dobry …
Marku wszystkiego najlepszego .. niech Ci się marzenia spełniają … 100 lat .. 100 lat … 🙂
Pyro roboty miałaś od czorta .. ale grunt, że Marialka stwierdziła dobrą kondycje głowy .. 🙂