Zgadnij co gotujemy?
W głębi redakcyjne szuflady znalazłem jeszcze jeden egzemplarz książki naszej młodej blogowej koleżanki – Blondyny. Ta książka cieszyła się dużym wzięciem i na blogu, i na niedawnych krakowskich Targach Książki. Myślę więc, że chętnie o nią powalczycie w quizie. Warto ją mieć w biblioteczce i czytać w smutne dni, bo podtrzymuje ona czytelnika na duchu i dodaje energii do działania. Aby książkę otrzymać trzeba jak zwykle szybko odpowiedzieć na trzy pytania:
1. Jakiej rasy jest bliski przyjaciel i pomocnik autorki a nosi on imię Igor ?
2. Włoska polenta ma swój polski odpowiednik (znany głównie na wschodnim pograniczu) jak on się nazywa?
3 .Czym się różnią parówki od serdelków?
Kto pierwszy przyśle prawidłowe odpowiedzi na adres internet@polityka.com.pl ten otrzyma książkę. Powodzenia.
Komentarze
Dzien dobry w miejsce Pyry, co tu zwykle otwiera okienko.
Pozdrawiam wszystkich w jej imieniu, a i od siebie oczywiscie.
Pyra nadal bez laczy i doczekac sie nie moze wizyty fachowca, bo problemy ma nie tylko z internetem, ale i z dekoderem cyfrowym na telewizor. Coz, taka uroda tej techniki.
Sobote, niedziele i poniedzialek mielismy slonecznie, a od wczoraj znowu szaro-buro, jak caly tydzien wczesniej. Pogoda inwersyjna mowia tzn. w pobliskich gorach cieplo i slonecznie, a nizej tak jak jest i ok. zera. Listopad tez ma swoje prawa.
O ksiazke nie zawalczylem, bo ja juz mam, aczkolwiek nie czytalem, bo jest w drodze i przechodzi z rak do rak, tak jak inne ksiazki, ktore na ostatni zjazd przywiozla Nisia.
Z reszta, ja tam szczescia do takich spraw i tak nie mam.
Zycze wszystkim milego dnia jeszcze,
pepegor
Zgodnie z długą – czasem tylko przerywaną – tradycją wygrała Ewelina z Chrzanowa. Gratulacje. Książka Magdaleny Kulus czyli Blondyny pojechała na Śląsk. A prawidłowe odpowiedzi są następujące:
1. Goldenretriever;
2. Mamałyga;
3. Grubością i długością.
Za tydzień kolejny quiz i kolejna książka. Tym razem będzie to głośny thriller „Utopia” autorstwa Lincona Childa.
Gratulacje dla Eweliny!
A mowiac szczerze, odpowiedz na 3 pytanie troche mnie zawiodla.
Wiecej sie spodziewalem.
Ewo, proszę o adres pocztowy, bo miałem awarię serwera i wszystkie adresy wcięło. Przyślij proszę tu: p.adamczewski@polityka.com.pl
Dzięki i przepraszam za kłopot. Wszystkich kolejnych zwyciężców proszę o to samo.
Gospodarzu,
Bardzo dziękuję. Lubię tradycję 🙂 .
Adres przesłany.
Pepe,
Ja też miałam wątpliwości. To pytanie było tak proste że aż podchwytliwe 😉 .
Dzień dobry Blogu!
L i fi – cała tajemnica 😉
Gratulacje dla Ewy 🙂
Pepegorze,
nasza generacja skłonna jest więcej się spodziewać, a tu tylko „długość i średnica” się liczą 🙄 Takie czasy 🙁 😉
Pięknej pogody ciąg dalszy, coraz większe problemy z wodą w różnych regionach Helwecji, poziom wód gruntowych spada, wysychają potoki… Oj niedobrze, mości panowie, niedobrze…
Pyry brak, tam też niedobrze 🙁 Kto to widział, żeby takie rzeczy się psuły 😯
W Helwecji susza a u nas wrecz przeciwnie.
Mur sasiadow tak rozmylo, ze wpadl im do ogrodu, mur miedzy ogrodami 2 kolegow z pracy Ulubionego nie dosyc, ze nasaczony do granic to jeszcze pod nawalem zmytego z gory piasku sie uwypuklil i beda go dzisiaj rozbierac.
Nasz sasiad „na dole” przyszedl narzekac, ze mu z naszego ogrodu, do jego ogrodu woda leci…
Innymi slowy chetnie bym wam tego deszczy troche podeslala.
punkt trzeci jest psychicznym znecaniem sie nad czytelnikami
do parowkoserdelki wystarczy kawalek wysmienitego chleba i kleksa dijonskiej musztardy. do popicia, oczywiscie ze nie Nirrodkowej wody, lecz chlode piwo. dawniej mozna bylo cos takiego, na alexsie we wschodnim, pochlaniac z rozkosza
Ciekawa jestem dalszego ciągu opowieści Pepegora o poszukiwaniach przodków z Prus Królewskich. Zainteresowanie historią tego regionu obserwuję dopiero od kilku lat i to u pokolenia urodzonego tam po wojnie. Rodziców, którzy byli powojennymi osiedleńcami , takie tematy w ogóle nie interesowały.
Tymczasem mam pytanie o praktyczne doświadczenia z yerba mate. Dostałam właśnie trochę suszu , poczytałam sobie o właściwościach , ale ciekawa jstem uwag tych osób, które piją ten napój. Wiem, że działa pobudzająco podobnie jak kawa, a ja kawę piję rzadko. No nic, muszę osobiscie wypróbować. Zapach specjalnie nie zachęca…
Ogonku,
Bezpieczniej poprzestać na kawałku wyśmienitego chleba i kleksie musztardy dijońskiej. Czytając skład na etykietach wyżej wymienionych wędlin, mam wrażenie że od samej lektury zacznę świecić…
alez ewo!!!
to bylaby istna paranoja!
gdyby zarznieto zwierza tylko po to, by nastepnie z jego najlepszych kawalkow zrobic serdelkoparowke
to co ja konsumowalem we wschodnim berlinie na alexie, zwalo sie bockwurstem
jestem mimo wszystko zmuszony wlaczyc swiatla kiedy przystepuje do ruchu ulicznego
krystyna,
piszesz: Zainteresowanie historią tego regionu obserwuję dopiero od kilku lat i to u pokolenia urodzonego tam po wojnie. Rodziców, którzy byli powojennymi osiedleńcami , takie tematy w ogóle nie interesowały.
Urodziłam się i wychowałam na Dolnym Śląsku, z pobytami w Galicji u Dziadków.
Urodziłam się kilka lat po zakończeniu wojny. Niemniej dokładnie pamietam atmosfrę, w jakiej żyli przesiedleńcy. To było życie na walizkach. Życie w ciągłym strachu. Było „wiodome”, że lada moment Niemcy wrócą „na swoje”. Z drugiej strony, żeby nadać pozory „normalności”, „bycia u siebie”, wypierana była świadomość tego, że mieszkamy w domach, w których jeszcze ciepłe są ślady tych, którzy mieszkali w nich przed nami.
Zmaganie się z traumą dopiero co zakończonej wojny, groźbą kolejnej, oswajaniem nowego, niepewnego, miejsca dla siebie i dzieci, w żaden sposób nie sprzyjało zainteresowaniu tymi „co przed nami”. Oni byli raczej symbolem zagrożenia dla naszego „tu i teraz”.
Pamiętam, jak ludzie, którzy przechodzili na emeryturę, wyjeżdzali „do siebie”, żeby tam kupić sobie „mały domek na spokojną starość”. Pamiętam jak popadały w ruinę poniemieckie domy, „bo Niemcy zaraz wrócą”.
Do czasu oficjalnego uznania granicy polsko – niemieckiej przez Niemcy Zachodnie, w mojej rodzinnej miejscowości niczego nowego nie wybudowano, niczego praktycznie nie remontowano. Ten strach i niepewność były nieomal namacalne.
W maju tego roku, na warsztatach francusko – niemiecko – polskich Intergeneration, w Krzyżowej spotkałam Stefana mieszkającego w Bremie, który musiał, jako małe dziecko opuścić okolicę, w której potem ja się urodziłam.
To było dla nas obojga niezwykle poruszajace spotkanie. W tym momencie byłam zdolna do prawdziwego współczucia wobec niego. A on był zdolny do zaakceptowania mojego prawa do nazywania tej ziemi moją Małą Ojczyzną. Nie zawsze tak było.
Pomogłam też młodemu chłopakowi z Niemiec odszukać dom jego dziadków we Wrocławiu. Kosztowało to trochę wysiłku. Mogłam się cieszyć jego radością. A moja radość nie była podszyta lękiem.
Ale dojście do tego, to był długi, trudny proces.
Kibicuję pepegorowej LP w jej poszukiwaniach. Jest to nieco inna historia, niż historia przesiedleńców, o której piszę.
Cieszy mnie bardzo to, że, generalnie, nasze poczucie bezpieczeństwa wzrosło na tyle, że możemy nie tylko rozgladać się nerwowo na boki, ale też popatrzeć w przeszłość. Popatrzeć i wspominać tych, którzy również mają prawo do tej ziemi.
Dla mnie jest to bardzo optymistyczne.
tak to wygladalo. szkoda tylko ze nie zmiescilem sie na obrazku
Dzien dobry,
Jotko, dziekuje za kolejny wartosciowy wpis.
Krystyno,
ja dostałam kiedyś yerba mate od znajomych z Peru, dwie duże torby. No i że oczywiście wspaniałe to jest i tak dalej, Peruwiańczycy pija to tak, jak my herbatę (czy kawosze – kawę) pijemy. Herbata też ma właściwosci pobudzajace, oczywiscie odpowiednio mocna herbata, a nie słomka.
Przez jakiś czas parzyłam to-to, nie zauważyłam zadnego pobudzenia ani zadnych dobroczynnych skutków, a zapach mnie odrzucał, takie parzone siano. Po skończeniu jednej torby drugiej juz nie otworzyłam, tylko dałam takiej jednej znajomej, Kryśce Zdrowotnej, jak ją nazywaliśmy.
Kryśka katowała się wszystkim, co ponoć zdrowe, wszelkie produkty żywnościowe, kurczaki, mięso, nabiał, owoce itd. kupowała wyłącznie u amiszów (akurat mieszkała nie tak daleko obok amiszowskiej miejscowości.
Amiszowie nie używają chemii i wszystko uprawiają tradycyjnie.
Przychodząc na przyjęcia, Krysia dla siebie przynosiła pożywienie, które sama przygotowała i jedynie napiła się parę kieliszków wódki czystej, jeśli gospodarze serwowali, zadnych win czy alkoholi kolorowych.
Ironia losu – Krysia już od dobrych paru lat nie żyje, rak nie zważał na jej obsesję, dotyczącą „zdrowej żywności” i zdrowego trybu życia.
Yerba mate jej nie smakowała, ale jak poczytała o zdrowotnych właściwościach, to wiadomo było, że jej nie wyrzuci, tylko wypije.
A peruwiańczycy też nie zaobserwowali nic nadzwyczajnego – dla nich kilka filizanek dziennie to jak dla mnie kilka filiżanek herbaty dziennie.
Placku, Twoje strzelby piękne!
Ale Strempel, to był fotograf w Pr. Holland, tylko „Pr.” było delikatnie wydrapane. Nawiążę więc do wczorajszej opowieści.
Ze wspomnianej podróży po północno-wschodniej Polsce w 1990 roku nie było wiele pożytku jeśli chodzi o jej pierwotny cel, ale ze zdjęć które zrobiłem (ze dwa kilo odbitek) i z albumów które przejrzałem wyszły na jaw różnice między tym co budowali jeszcze Krzyżacy, a tym czego ja szukałem. Po powiększeniu zdjęć zauważyłem, że wieża ma w ostrołuku cegły, których w tamtejszych, starszych budowlach szukać na próżno i że chodzi może jednak obudowlę 19-wieczną, a nie o architekturę z czasów krzyżackich. To mnie mocno zniechęciło, bo rozszerzyć wachlarz wchodzących w rachubę objektow i szukać ponownie, na to nie miałem już ochoty. Zaprzyjaźnione laboratorium usunęło kopiowy ołówek z tyłu drugiego zdjęcia i wywabiło dedykację: Na pamiatkę 50. urodzin. Z Pr. Holland pozdrawia matka.
Wystarczyło więc nawiązać kontakt do ludzi którzy z tamtąd pochodzili i zapytać, gdzie stała taka wieża. Wybraliśmy się więc na spotkanie byłych mieszkańców, co odbywało się co dwa lata. Wyprodukowałem stos ulotek i postawiłem tablicę u wejścia lokalu, chodzilismy od stołu do stołu i pytalismy ludzi. Nikt nie znał osób ze zdjęć i nikt nie przypominał sobie takiej wieży. Niestety, znowu nic. Potem był pokaz slajdów, a moja, która siedziała gdzieindziej niż ja przybiegła podniecona i pyta gorączkowo, czy też zauważyłem. Co takiego, pytam się. No, pod sam koniec, ta ławka! Jaka ławka. Poprosilismy o cofnięcie o parę zdjęć i – w głowie się nie mieści – jest ten barak, są te drzewa, jest taka ławka, tylko pani z dziewczynką i jamnikiem z 3 zdjęcia brak. Wszyscy mówią aaa, to boisko sportowe wybudowane 1937.
Nie było więc wątpilwości, że miejscowość musi się zgadzać.
Podczas drugiego pobytu szukałem najpierw tej wieży i nic. Pytałem u ludzi wskazanych mi przez ziomków szukałem wzdłuż resztek murów obronnych – klapa absolutna. W ratuszu podano nam kontakt do studenta architektury z Łodzi, który pracował nad monografią Pasłęka, wymienialiśmy się korespondencyjnie, czy nawet pojechaliśmy do niego, ale on jeszcze nie uporządkował materiału i nie zrekonstruował jeszcze planu miasta, bo Pasłęk odniósł poważne zniszczenia i część centrum została odbudowana na nowym planie.
Aż tu, po jakimś czasie zadzwonił do nas jeden z ziomków, cały był podekscytowany, że znalazł, że wie! A co znalazł? Wieże znalazł, w swoim albumie! Przepraszał że zapomniał, jak mógł tylko zapomniec, bo mieszkał najbliżej tej wieży. A wieża, to nie były element murów miejskich czy coś takiego, jak to bez przerwy każdemu sugerowałem, a zwykła i banalna wędzarnia-komin dość pokaźnych rozmiarów, zbudowana w stylu wilhelmińskim. Nie padła też ofiarą bombardowań w ostatnich tam dniach wojny, tylko sama – zupełnie samoistnie, że się tak wyrażę – spłonęła sobie jeszcze w 1943 roku.
cdn późnym wieczorem, może.
Jolly,
dziękuję, to co napisałaś, naprawdę dużo dla mnie znaczy 🙂
pepegor,
jakie to piękne, prawdziwe i chwytające za serce, to o czym piszesz. I tak bardzo mi bliskie 🙂
Witam na forum, jeśli można…
…odniosę się do wpisu Krystyny, do którego odniosła się też i Alicja. Yerba Mate zwłaszcza zielona bo brązowa nie tak bardzo, mnie osobiście podeszła. Bardzo wzmaga koncentrację, pomaga w nauce a także co kiedyś przypadkiem odkryłem, dobrze działa na kaca 🙂
Pewnie nie każdemu zapach podchodzi, jest specyficzny i różny od herbat ziołowych. Mnie podchodzi, kupiłem nawet imbryczek do parzenia 🙂 Ciebie Alicjo mógł też i zrazić…pozdrawiam.
pokaz i nam ta wiezowedzarnie na obrazku, pepegorku
Jotko,
dziękuję za rozwinięcie tematu. Zgadzam się z Tobą całkowicie. Ja także pamiętam nastroje dorosłych, obawiających się powrotu dawnych mieszkańców. Dlatego nie wnikali w niedawną historię miasta, borykając się z codziennością, bez szczególnego sentymentu wspominając też swoje rodzinne strony, które musieli opuścić w poszukiwaniu lepszego życia. Dopiero dorosłe dzieci tych ludzi czują potrzebę poznania historii miejsc, w których żyją i ludzi, którzy kiedyś tu żyli. Bardzo lubię oglądać stare zdjęcia mojego rodzinnego miasta. Wiele obiektów już nie istnieje, bo miasteczko zostało bardzo zniszczone w czasie wojny. Najbardziej poruszające jest zdjęcie czołgu na tle płonącego gotyckiego ratusza.
Alicjo,
jutro zaparzę sobie yerba mate. Mam nieduży słoik, więc tego suszu starczy może ma kilkanaście zapatrzeń. Rewelacji nie spodziewam się. Ja od czasu do czasu też daję się porwać nagłej chęci szczególnej troski o zdrowie i coś tam piję albo łykam. Wkrótce mi to mija, choć generalnie staram się dbać o zdrowie. Najważniejsze moim zdaniem, to unikanie stresu. Tylko to dość trudne.
Kilka dni temu przypomniałam sobie o miodzie. Na noc rozpuszczam łyżeczkę miodu w ciepłej wodzie, rano uzupełniam także ciepłą wodą i wypijam. W takiej postaci miód jest podobno najzdrowszy.
Był czas kiedy codziennie pijałam yerba mate.Ze względów praktycznych „w gaciach” czyli w woreczku .Wolałam wersję z dodatkiem trawki cytrynowej,bo rzeczywiście bez tego dodatku bez „polubienia” nie jest to smak i zapach zachwycający.Niekiedy celebrowałam ,bo miałam takie specjalne,oryginalne naczynie +rurka.Miałam,bo wydałam osobie,która musiała się intensywnie uczyć a yerba mate wzmacnia koncentrację,pobudza. Piłam z rana,po śniadaniu przed przystąpieniem do zajęć zawodowych ,potem dolewałam wodę i była kolejna porcja.Zastępowało mi to drugie śniadanie . Wtedy wierzyłam w dobroczynne skutki.Przestałam pić sama nie wiem dlaczego . Ale pewnie znowuż spróbuję,bo w końcu polubiłam ten smak i zapach.Dzięki Wam przypomniałam sobie moje byłe przyzwyczajenie.
Krystyno,pewnie już wyczytałaś w internecie,że nie wolno zalewać wrzątkiem,najlepiej gdy woda ma około 70 stopni C.
Krystyno,
Miód traci swoje dobroczynne właściwości w temperaturze pow. 40 stopni. Stosuj raczej letnią wodę.
Z innej beczki – po wizycie w czekoladowym lokalu na ul. Więziennej we Wrocławiu, Chłop marudzi o przepis na dobrą, gorącą czekoladę. Pomożecie? 🙂
Łyżka miodu rano – energia cały dzień 😉
Gorąca czekolada
0,2 l mleka zagotować z dodatkiem kawałeczka rozciŁtej wzdłuż laski wanilii i łyżeczki cukru. Zdjąć z ognia, dodać 20 g dobrej gorzkiej czekolady i mieszać do rozpuszczenia. Na wierzch dać łyżkę bitej śmietany (tłuszcz wzmacnia aromat czekolady) i ewentualnie kilka czekoladowych wiórków dla dekoracji.
rozciętej (laski wanilii) 😳
Dzięki Nemo 🙂
Akurat teraz na stronie http://zdrowie.gazeta.pl/Zdrowie/56,101460,10626191,Yerba_mate__dodaje_energii_i_lagodzi_skutki_wyczerpania,,6.html
jest info+zdjęcie naczynia i „bombilli” bo tak nazywa się rurka. Tytuł chyba trafny „naturalny dopalacz” .
Ilość cukru oczywiście można zwiększać lub zmniejszać. Najlepiej wypróbować różne wersje 😉
Im czekolada jakościowo lepsza (np. 72 proc. masy kakaowej) tym lepszy będzie napój.
Gostuś, Ewo,
dziękuję za informacje i rady.
Za gorącą czekoladą nie przepadam, a w zasadzie nie piję, bo podawana w kawiarni jest zbyt słodka. Ale ten przepis podany przez Nemo wydaje się ciekawy, bo 20 g gorzkiej czekolady na 200 ml mleka na pewno nie sprawi, że napój będzie przesłodzony. Coś mi się wydaje, że to co zdarzyło mi się pić, to była rozpuszczona czekolada mleczna, a nie gorzka i chyba jeszcze dotatkowo dosłodzona. A takie słodkości to już tylko dla amatorów.
Gorąca czekolada podawana w lokalach to na ogół gotowy proszek czekoladowy jak np. ten różnej jakości, rozpuszczany w mleku różnej jakości lub w gorącej wodzie, jeśli zawiera mleko w proszku.
Najobrzydliwsza jest z automatów, tych, co to i kawę, i bulion…
O, witaj, Radwi 🙂
Pojawiasz się od razu na czerwono? Jeśli nie masz własnej strony www (np. albumów na picasie) to nie musisz nic w tej rubryce wpisywać. Inaczej wprowadzasz w błąd ciekawskich 😉
Ciekawe Jotki i Pepegora wspominki.
Z Dolnego Śląska mam podobne – nasi rodzice zjechali tam tuż po wojnie, wielu przyjechało, żeby „zginąć w tłumie” (np. byli AK-owcy), ale też głównie była to ludność przesiedleńcza „zza Buga”, jak to się mówiło. W mojej wsi wszyscy byli „zza Buga”, tylko my tzw. „centralskie gołębiarze” 🙄
Ja się tam urodziłam i to dla mnie była moja mała ojczyzna, heimat.
Moi rodzice wówczas młodzi, nie bardzo przejmowali się tym, że tu zaraz przyjdą Niemcy, ale starsi „przeflancowani” mieli swoje obawy – przypomnijcie sobie film „Sami swoi”, i babcię, co to granaty na wszelki wypadek, nie tylko, żeby sprawiedliwość była po naszej stronie w sądzie, ale i od Niemca na wszelki wypadek sie obronić…
Nienawiść czy niechęć do innej nacji można przenosić z pokolenia na pokolenie. U mnie w domu nigdy tego nie było.
Pamiętam w latach 60/70-tych Niemców, przyjeżdżających w te strony i odwiedzajacych miejscowości, gdzie kiedyś mieszkali. I nieufność z obu stron, niepewność ze strony Polaków – oho, będą wracać!
Z własnego doświadczenia mam przykłady, że przyjazdy owych Niemców przekuły się w wieloletnią przyjaźń polsko-niemiecką, a nawet małżeństwa dzieci tych, którzy musieli wyjechać, a potem odwiedzali stare kąty ze swoimi dziećmi (i dzieci powpadały sobie w oko!).
Ludzie są ludźmi, bez względu na nację i kolor skóry. A świat jest globalną wioską i coraz bardziej na wyciagnięcie ręki, coraz bardziej.
Ewo – Gratulacje 🙂
Holendrom wiatr zawsze w oczy wieje, ale zmaganie się z żywiołami kształtuje charakter. Nie wysłałem prawidłowych odpowiedzi, a zatem nie jestem nawet odrobinę zawiedziony 🙂
Mamałygę polencką zostawię w spokoju. Nie przepadam za tą z pewnością przyzwoitą strawą, ale goldenretrievers i serdelki to już inna sprawa. Uwielbiam, pierwsze nawet bez musztardy.
Golden Retriever to po polsku Złoty Odzyskiwacz, Aporciarz Złotoustny, Blondyn Igoryjski. Nazw wiele, bo tylko jeden z nich wygra wyścig o zastrzeżoną nazwę regionalną. Kocham psy tej rasy na równi z Labradorami Mazopwieckimi. Zdania o kotach nie wyraże, bo po co ranić i jątrzyć? Koty to egocentryczne świnie 🙂
Pepegorze – Strzelba pasłęcka była prezentem staruszka wdzięcznego za Twą opowieść, bo lewa komora mego serca pochodzi z tych samych stron co ławeczka i komin, ale informacja o serdelku jest czymś więcej, a to być może Cię zainteresuje. Zwracam się do Ciebie, bo Nemo myli lekturę z wędlinami 🙂
„Serdelek – warszawska nazwa „kiełbaski”, od rybki tej nazwy, patrz sardela”.
„Sardela, sardelka (a nieraz i z ruska, z e: serdelka), sardynka, nazwa rybek, od Sardynji, gdzie ich połów”.
Nemo myli lekturę z wędlinami? 😯
Moje lektury poranne – płat szynki szwarcwaldzkiej, plasterki jałowcowej, kabanos etc. dostarczają mi tyle informacji o świecie i ludziach, że serdelki pozostawiam nieczytane 🙄
A koty?
Moje asystowały dziś przy przyrządzaniu marynowanego łososia 😉 W sobotę degustacja, okrawki ryby zostały zdegustowane już dzisiaj.
Jolly,
ryba była tak kosztowna, że nie odważyłam się eksperymentować i potraktowałam ginem 😉
Psom nie ufam tak do końca 🙄
chociaż bywają wiernymi przyjaciółmi 😎
Spełniam zapowiedź i nadaję dalej:
Od owego ziomka dostaliśmy to drugie zdjęcie z wieżą, a od studenta gotową już i powieloną kopie śródmieścia i wznowiliśmy kontakty z grupą, bo teraz można było inaczej dyskutować. Ziomek zrobił zdjęcie sam z własnej posesji, a nasze zrobione było o ćwierć obrotu z innej strony i nie mogło być wątpliwości, że to była posesja szewca Sieberta, właściciela sklepu z obuwiem i za razem burmistrza. Ten co zrobił zdjęcie był sąsiadem znał tych ludzi, ale osób z naszych zdjęć nie rozpoznal. Siebertowie mieli trzy córki i nie było tam jakiegoś syna, czy też dalszej męskiej osoby w domu poza burmistrzem. Głośne było wesele średniej córki z jakimś lotnikiem Luftwaffe w 1940. Ktoś nakręcił nawet z tego film. Córka po zamęściu wyprowadziła się zaraz do Dessau i już nie wróciła. Reszta rodziny została zamordowana zaraz po wejściu Rosjan, a dom spalono. Rozmawialiśmy jeszcze z innymi osobami którzy ich znali i wszyscy zaprzeczali, czy dziewczyna z naszego zdjęcia, czy piędziesięciolatka mogły być z bezpośredniej rodziny Sieberta. Wychodzi na to, że matka teścia przyjeżdżała tam w gościnę i najwyrażniej sąsiadowi (wówczas paronastoletniemu) się nie utrwaliła, bo w Preussisch Holland niezbicie bywała, a że u rodziny dowodzi chyba, że tam którymś latem, w czasie wojny już, obchodziła 50. urodziny. W ziomkostwie było znane, że córka Siebertowa w Dessau przeżyła wojnę i że zostawiła córkę. Otrzymaliśmy kontakt do niej i ta zgodziła się na to, abyśmy ją odwiedzili. Była wtedy burmistrzynią małego miasteczka po enerdowskiej stronie Harzu i nie mieliśmy do niej nawet 150-ciu km.
Pokazała nam zdjęcia po matce, ale przede wszystkim album ze zdjęciami z wesela matki. Na zdjęciach weselnych była rzeczywiście osoba bardzo podobna do matki teścia, a szczególnie na jednym, pozaweselnym było zbliżenie twarzy kobiety, gdzie nie miałem wątpliwści, że to ona, albo jakaś bliska krewna podobna do niej, z charakterystyczną czaszką, którą miał on, teść i mają wszystkie jego dzieci.
Nic to nie pomogło, bo Siebertowa wnuczka rozpoznawała na tych zdjęciach poza jej własnymi rodzicami niewiele osób, a do tej nas interesującej nie mogła nic powiedzieć. A matka jej zmarła półtora roku przed naszym spotkaniem.
Nie dowiemy się już niestety, jak nazywała się rodzina ojca mojej żony, bo on nic im nie powiedział, a wszyscy wiedzieli, że żył pół życia z fałszywą tożsamością i – koniec.
Uff!
Radwi,
czajniczek do parzenia yerba mate?
Ja mam kilka czajniczków do parzenia herbaty, najbardziej podchodzi mi szklany, z cieniutkiego, hartowanego szkła. Mam też ceramiczne (Bolesłwiec), ale lubię te przejrzyste ze szkła. Kolor też działa na kubki smakowe 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_0930.jpg
Pepegorze,
czyli bez happy endu 🙁 Przy tak pogmatwanych losach to nic dziwnego, ale jednak szkoda…
Dzięki za opowieść.
Rację masz Alicjo, we szkle herbata też pięknie działa, a mate, też kiedyś piłem i nie pamiętam abym doznał czegoś szczególnego poza tym, że nasza prawdziwa smakuje znacznie lepiej.
Nemo, dłużej by o tym można. Bawiąca u nas Jotka słyszała więcej.
Zarzucam im do dzisiaj, a zarzucałem nieżyjącej już teściowej, że nie pytali. Jak Polska nie była już stalinowska,a najpóźniej jak dzieci były już dorosłe, to same mogły ojca zapytać. Te czasy nie były już takie. Ja im to do dziś wyrzucam.
Pepegorze,
może nie byli gotowi i bali się tego, co by mogli usłyszeć? Nigdy nie wiadomo. Moja babcia, która miała znakomitą pamięć i często snuła rodzinne opowieści m.in. o wykupywaniu swojej starszej córki (mojej ciotki ze strony mamy) i drugiej ciotki ze strony ojca, z Uralu, gdzie były zesłane przez Sowietów, to nikt nie miał cierpliwości tego słuchać 🙁 A przecież miałam magnetofon i mogłam nagrać te bezcenne historie… Rozumna ciekawość przychodzi jak już jest za późno 🙄 Ale kto chciał słuchać opowieści o ucieczkach przed banderowcami, znajdowaniu zamordowanych krewnych, deportacjach i repatriacjach, szukaniu rodziny rozsianej po świecie 🙄 Przez tę rodzinną w ogóle polską martyrologię nigdy nie byłam w stanie zwiedzać Auschwitz ani żadnego innego obozu zagłady, to mnie przerastało i nigdy do tego emocjonalnie nie dorosłam. I pewnie już nie dorosnę…
<a href="http://www.youtube.com/watch_popup?v=D3eAvIDWqTs&vq=Słuchałem i słucham
Pepegorze – Dziękuję.
Zasłuchany, zagapiłem się
Dobranoc!
Nemo 🙂 przepraszam bardzo wszystkich ciekawskich. Alicja- czajniczek jest prześliczny. Miło było być gościem bloga, może kiedy jeszcze odwiedzę by zgłebić tajemnice kulinarne Pona Pietra 🙂
ps.
obecnie kucharz niepraktykujący jestem :/
kurde no 🙂