Uva Highland czyli bohaterka premiery

Jesień to dobry sezon na premiery. Po wakacjach ludzie są wyposzczeni i takie wydarzenia przyjmują z radością. Zwłaszcza jeśli bohaterem ( w tym przypadku bohaterką)  premiery jest ktoś (lub coś) niezwykły. Tak było właśnie tym razem.
W warszawskim T-barze przy ulicy Przeskok zgromadziło się niezbyt liczne ale doborowe grono smakoszy i znawców herbaty. Co nie dziwi, bo to jedno z nielicznych (a moim zdaniem jedyne) miejsce w stolicy, w którym można poznać PRAWDZIWY jej smak. Gwiazdą wieczoru była Uva  Seasonal Flush Pekoe czyli czarna herbata ręcznie zebrana 9 sierpnia 2011 na plantacji  Highlands, na wysokości 1200 metrów nad poziomem morza. Ta część Cejlonu słynie z najdoskonalszych herbat. Swoje walory zawdzięczają one suchym i chłodnym wschodnim wiatrom wiejącym w dolinie Uva w letnich miesiącach. Trzy szczytowe listki rosnące na gałązkach krzewów herbacianych, zanim zerwą je zręczne i delikatne palce wystrojonych jak do ślubu dziewczyn tamilskich, chłoną  niesione przez wiatr zapachy, w dzień słońce a w nocy chłód.
Niektórzy plantatorzy sadzą wokół herbacianych pól silnie pachnące pomarańcze lub inne drzewa owocowe. Listki nabierają wówczas aromatu, który z sąsiedztwa przenosi wiatr. Herbaciany świat jest doprawdy zadziwiający.
Każdy zbiór oceniany jest przez najlepszych herbacianych kiperów i niektóre kwalifikowane są do najwyższej klasy. Tak właśnie było z bohaterką wieczoru w T-barze.
Ten niewielki w gruncie rzeczy zbiór, bo liczący zaledwie 4800 ponumerowanych puszek, uznany został za ewenement na skalę herbacianego świata. Zdaniem mistrza oceniającego najpierw listki a potem napar  Uva Highland dostarcza pijącym niebywałych doznań. Ma kolor ciemnego złota, aromat zaś pełen różnorodnych odcieni cytrusowych, lekki powiew eukaliptusa a czasem nutkę mięty.


Wiedząc to wszystko piłem ową Uvę z nabożeństwem i wyczuleniem na wszelkie niuanse. Ale ponieważ smak jest sprawą całkowicie indywidualną, to moje doznania nie całkiem pokrywały się z opiniami kipera. Nie znalazłem w bukiecie aromatów ani eukaliptusa, ani mięty (co nawiasem mówiąc mnie ucieszyło, bo nie są to moje ulubione zapachy). Wyraźnie natomiast czułem owoce cytrusowe oraz…  zapach schnącego siana na nadnarwiańskich łąkach. Czułem też i językiem, i całym podniebieniem silną cierpkość  oraz podniecającą goryczkę. Gdyby to było wino, można by powiedzieć, że jest o długim smaku. Jeszcze w kwadrans po wyjściu z premiery czułem wyraźny posmak tego wspaniałego napoju. Na dodatek dwie filiżanki Uve spowodowały, że niemal do północy byłem ożywiony i pełen werwy.
Czekam teraz na kolejną premierę. Może znowu poznam nową, całkiem mi  nieznaną a równie wybitną w smaku i zapachu cejlońską herbatę.