Nie bójcie się wstrętnych figur

 

Między Serockiem a Pułtuskiem, tuż przy szosie we wsi Gzowo, stoją dwie koszmarne plastikowe figury. Dwaj kucharze zapraszają do restauracji „Wesoła Oberża”. Mnie prawdę mówiąc odstraszają swym brzydactwem. Wydawało się, że takie potworki stojące przed brama sygnalizują, że i wewnątrz nic dobrego głodnego nie spotka. Po kilku jednak opowieściach znajomych, którzy odważyli się przekroczyć bramę strzeżoną przez owych cerberów i wyjechali z „Oberży” nie tylko weseli ale i najedzeni a w dodatku długo rozpamiętywali smak tamtejszych potraw, zdobyłem się na odwagę i też wjechałem do środka. Co prawda było to w sobotę a wewnątrz lokalu przygotowywano stoły na kolejne wesele (ale małe – jak zapewniał nas właściciel lokalu –  bo tylko na 90 osób) ale stoły na dwóch tarasach mogły pomieścić kilkudziesięciu dodatkowych gości.

Usiedliśmy więc na zewnątrz mimo niesprzyjającej aury. Kelnerzy, także już będący myślami na wieczornej uroczystości, trochę mylili a trochę zapominali o złożonych zamówieniach ale ich wpadki wynagradzał sympatyczny szef troszczący się o wszystkich gości i bawiący nas dowcipna rozmową. Głównym tematem był oczywiście gaz łupkowy, który rzekomo zalega pod piaskami nadnarwiańskich okolic w gminach Somianka, Pokrzywnica i Zatory. Jeśli Kanadyjczycy dowiercą się do gazu i rozpoczną eksploatację to (oczywiście po zgarnięciu sowitego odszkodowania) trzeba będzie uciekać ze skraju Puszczy Białej i szukać nowego miejsca na ziemi. Ale przypomniała mi się historia polskiej ropy w Karlinie więc bez lęku o przyszłość zabrałem się do studiowania menu.

Dowiedziałem się wcześniej, że w kuchni pod kierunkiem Damiana Jędrzejczyka (dawniej „U Kucharzy”) pracują wspaniałe kucharki z nieistniejącego już słynnego lokalu „Pod Złotym Linem” w Wierzbicy. Spowodowało to, że zamawialiśmy przede wszystkim ryby. Na przekąskę były śledzie w trzech smakach na faszerowanym szczupaku (15 zł). Okazało się to daniem tyleż oryginalnym ile wspaniałym. Niezłe były także – choć nie z rubryki ryb – ruskie pierogi ze świeżą i zimną śmietaną (15 zł). Złego słowa nie można powiedzieć także o zupach. Rosół z kołdunami ( 11 zł) był aromatyczny, gorący, tłusty umiarkowanie jak trzeba i zawierał prawdziwe miniaturowe kołduny z doskonałego, delikatnego a nie pękającego ciasta ze smacznym farszem. Podobna opinię mamy o barszczu z pierogiem (8 zł). Najważniejszą jego zaletą był niewątpliwy fakt domowej roboty a nie wspierania się wyrobami firm spożywczych sprzedawanymi w torebkach.

Z dań drugich ewidentnym szlagierem były mazurskie okonki w sosie koperkowym (35 zł). Usmażone na chrupko (co pozwalało schrupać także ości) i polane pysznym pachnącym sosem, zadowoliły wszystkich biesiadników, którzy dorwali się choć do jednej rybki. Było to tym łatwiejsze, że porcja nie była skąpa. Na drugim miejscu ustawilibyśmy sandacza w sosie rakowym (42 zł), w którym obficie występowały rakowe szyjki będące polską specjalnością wielce delikatesową. Prosty sandacz smażony na maśle (35 zł) musi cieszyć się zaledwie trzecim miejscem i to dzielonym z kotletem schabowym Wesoła Oberża (28 zł) przyrządzonym z kostką i zwiniętym w rulon wewnątrz którego był żółty ser i słodka papryczka.

O deserach nie wypowiadam się, bo zabrakło nam na nie sił. Dania bowiem były nie tylko bardzo smaczne ale i obfite. Odwiedzimy jednak „Wesołą Oberżę” zapewne jeszcze nie raz więc dodam wówczas słodki suplement. Wtedy też opiszę tutejsze wyroby wędliniarskie. Można bowiem wyjechać z Gzowa z torba pełną zakupów takich jak szynka, wędzona polędwica czy różnego rodzaju kiełbasy. Mniej mnie zainteresowało tutejsze mini-zoo. Ten obyczaj szerzy się jak Polska długa i szeroka z niewątpliwą szkodą dla lam, strusi i innych zwierząt trzymanych w nienajlepszych warunkach i wątpliwą przyjemnością dla odwiedzających restauracje.