Dario zawsze trzyma w ręku nóż

Dario Cecchini to najsłynniejszy wioski masarz z liczącej zaledwie kilkadziesiąt domów Panzany, rzuconej  między Sienę a Florencję. Dario nigdy nie ma czasu. On po prostu funkcjonuje wariacko. Przez jego gościnność można stracić na przykład zaklepany gdzieś wcześniej obiad. Nafaszerowany jego przystawkami nikt już nic zjeść do końca dnia nie da rady.
Tę historyjkę przytaczam za Wojciechem Gogolińskim, winiarzem, smakoszem obieżyświatem i szefem krakowskiego wspaniałego pisma o winach. A o tym wydarzeniu pisały chyba wszystkie gazety  Europy.

Było to tak. Nieco ponad dziesięć lat temu rzymski rząd zakazał podawania we włoskich lokalach mięsa z kością. Dla Florencji to był wyrok – bo jak prowadzić knajpę, w której nie można podać bistecchi alla fiorentina, steka obecnego tam od stuleci! To jakby w Polsce zaczęto nagle podawać schabowego bez panierki.
Wtedy Dario Cecchini wkurzył się nie na żarty. I postanowił wyprawić pogrzeb florenckiej bistecce. Zaprosił najlepszych dziennikarzy kulinarnych Włoch. Wynajął karawany, katafalki i grabarzy w służbowych uniformach. Kupił trumny, wieńce, kwiaty i gromnice. Impreza zgromadziła setki osób.
Gazety, kolorowe magazyny i różne kanały telewizyjne poinformowały natychmiast o tym zdarzeniu. Informacje o happeningu obiegły cały świat. Dario i krwiste fiorentiny były na ustach niemal wszystkich. Skonfundowany i ośmieszony rząd cofnął swoje rozporządzenie. Florenckie steki wróciły tam, gdzie ich miejsce, czyli do toskańskich restauracji.
Dziś przez malutki sklepik Daria przewalają się tłumy dziennikarzy i turystów. Ale też – jak dawniej – kupują tu wszyscy miejscowi, na przykład stek na obiad lub 15 deko mortadeli, ewentualnie tyle samo salami lub salcesonu.
Dario otworzył też trzy restauracje – jedną nad sklepem, drugą pięć metrów dalej, po przeciwnej stronie uliczki, i kolejną we Florencji. Panzana stała się kulinarnym miejscem, które każdy smakosz podróżujący po Italii MUSI odwiedzić. I chyba niewielu jest na świecie podróżnych, którzy jadąc tą trasą, odmówiliby sobie tej przyjemności.
Ja tam byłem i to zanim jeszcze przeczytałem tekst w „Czasie wina”.